Spis treści
Data publikacji: 11 kwietnia 2020, ostatnia aktualizacja: 8 kwietnia 2024.
Na 400 metrów szybciej od niego w dziejach lekkoatletyki biegali jedynie Wayde van Niekerk, Michael Johnson i Harry „Butch” Reynolds, a cały świat podziwiał styl, w jakim pokonywał jedno okrążenie stadionu. Nie lubił też rozstawać się ze swoimi okularami przeciwsłonecznymi. O kim mowa? Ten człowiek to oczywiście czterokrotny medalista olimpijski oraz zdobywca sześciu krążków mistrzostw świata – Jeremy Wariner.
Dzieciak z ADHD
„Pookie”, jak brzmi jego pseudonim, przyszedł na świat 31 stycznia 1984 roku w Irving w Teksasie, a dorastał w pobliskim Arlington. Jeremy jest najmłodszym z trojga rodzeństwa. Jego ojciec zajmował się architekturą krajobrazu, a matka pracowała w domu opieki. Gdy miał sześć lat, zdiagnozowano u niego zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi, w efekcie czego musiał zażywać lek o nazwie Ritalin.
– Należałem do nadpobudliwych dzieciaków, więc wszędzie było mnie pełno – wspomina. – Moi rodzice mieli przez to sporo problemów, bo ciągle musieli za mną biegać i mnie uspokajać. Przez tę nadpobudliwość miałem kłopoty z nauką, ale poza tym była ona moim sprzymierzeńcem, gdyż większość tej energii mogłem przeznaczyć na sport.
Piłkarz i futbolista
Wariner jako dziecko i nastolatek próbował swoich sił w wielu dyscyplinach sportowych, ale w kierunku lekkoatletyki zwrócił się dopiero w liceum, podążając za sugestią trenera. W ten sposób trafił pod skrzydła Mike’a Nelsona i wywalczył tytuły mistrza stanu w sprintach na 200 i 400 metrów, za którymi kryły się najlepsze rezultaty w dziejach Lamar High School.
– Na początku nie miałem zielonego pojęcia, jaką wybrać drogę – opowiada. – Od czwartego do dwunastego roku życia grałem w piłkę nożną. Kto wie, być może zrobiłbym niezłą karierę, ale w pewnym momencie przerzuciłem się na futbol amerykański i występowałem na pozycji skrzydłowego. Lekkoatletyka przyszła dopiero z czasem i szczerze mówiąc, to aż do igrzysk olimpijskich w 2004 roku traktowałem ją bardziej jako dobrą zabawę niż sposób na życie. Wtedy jednak uzmysłowiłem sobie, że fajnie byłoby zostać światową gwiazdą sprintu. Miałem świadomość, że jestem jednym z najlepszych na świecie czterystumetrowców, a moim celem stało się wejście na sam szczyt.
Talent czystej wody
Chociaż „Pookie” wyrastał powoli na gwiazdę królowej sportu, to nie porzucał też marzeń o sukcesach w futbolu. Zdecydował się kontynuować edukację na Baylor University w Waco, gdyż ta uczelnia zaoferowała mu stypendium z możliwością uczestnictwa zarówno w programie futbolowym, jaki i lekkoatletycznym. Po czasie okazało się, że pieniędzy wystarczy tylko lekkoatletykę, ale Wariner został na Baylor ze względu na to, iż przyszło mu tam pracować z Clydem Hartem, który w przeszłości prowadził samego Michaela Johnsona. Olbrzymi talent Jeremy’ego eksplodował na drugim roku studiów, kiedy to młodzieniec zbliżył się na jedną setną sekundy do magicznej granicy 44 sekund na 400 metrów, zgarniając przy okazji kilka ważnych trofeów akademickich.
– Nie wiem, czy można powiedzieć, że jestem urodzonym sprinterem, ale sport zawsze był moją wielką pasją – tłumaczy. – Lekkoatletyka czyniła mnie szczęśliwym człowiekiem i świetnie się bawiłem za każdym razem, kiedy stawałem w blokach. Na bieżni wszystkie zmartwienia dnia codziennego znikały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a ja czułem się, jakbym przebywał w jakiejś odrębnej rzeczywistości.
Złote Ateny
Rezultaty notowane przez Warinera mimowolnie uczyniły z niego jednego z głównych faworytów igrzysk olimpijskich w Atenach A.D. 2004. Co ważne, zaledwie dwudziestoletni sprinter stanął tam na wysokości zadania. Z czasem 44,00 ustanowił swój rekord życiowy i sięgnął po złoty medal. Pozostałe miejsca na podium zajęli inni Amerykanie: Otis Harris i Derrick Brew. Co istotne, Jeremy ze stolicy Grecji wrócił do domu z dwoma krążkami z najcenniejszego kruszcu, gdyż w sztafecie 4 x 400 metrów reprezentacja USA również nie miała sobie równych. Najdziwniejsze w tym wszystkim było jednak to, że sprint na jedno okrążenie wygrał gość, który nie widział na oczy biegu z 1999 roku z Sewilli, w którym jego rodak Michael Johnson ustanowił rekord świata 43,18. Ten sam Johnson, który zdominował olimpijską rywalizację w latach 1996 i 2000.
– Wtedy lekkoatletyka była dla mnie jedynie czarną magią – mówi. – Tak naprawdę zaangażowałem się w nią dopiero w 2000 roku. Rekordowego biegu Michaela nie widziałem aż do 2006 roku, kiedy on sam pokazał mi nagranie. Nie zareagowałem jakoś specjalnie na ten wyczyn, gdyż zwyczajnie odjęło mi mowę. Ostatnie sto metrów w jego wykonaniu było wręcz niesamowite. Trener Hart zawsze mi powtarzał, że moja ostatnia setka to ta sama półka. Ba, końcowe sto metrów w swoim prime time biegałem nawet szybciej od Johnsona, ale odcinek od dwusetnego do trzechsetnego metra wciąż należał do niego.
Wybitny stylista
„Pookie” podziwiany był nie tylko za osiągane rezultaty, ale też za styl biegania. Wariner kolejne metry pokonywał na luzie, długimi krokami, łącząc doskonale pracę rąk i nóg. Ktoś kiedyś obliczył, że statystyczny czterystumetrowiec do pokonania dystansu potrzebuje stu osiemdziesięciu kroków, podczas gdy Jeremy potrzebował ich mniej niż sto siedemdziesiąt. Jego trening nie różnił się jednak jakoś szczególnie od standardowego treningu sprinterskiego w tamtych czasach.
– Pobudka o 8:30, poranna toaleta, a później piętnaście minut jazdy samochodem do centrum treningowego – wylicza. – Tam przez około pół godziny dźwiganie ciężarów, a następnie godzinna posiadówa w biurze trenera, przeznaczona na omówienie bieżących spraw. Po wszystkim trzeba było znów zapakować się do samochodu i pojechać na stadion. Tam krótka rozgrzewka i godzinny trening, po którym można było wrócić do domu i pooglądać telewizję oraz się zdrzemnąć. Tak właśnie wyglądał mój typowy dzień, kiedy byłem czynnym sportowcem.
Współpraca z Michaelem Johnsonem
Reprezentant Stanów Zjednoczonych poszedł za ciosem i zwycięską passę kontynuował podczas mistrzostw świata w Helsinkach (2005), skąd przywiózł złote medale w swojej koronnej konkurencji oraz w sztafecie 4 x 400 metrów. W roku 2006 wygrał on natomiast wszystkich sześć mityngów Złotej Ligi. Spora w tym zapewne zasługa Michaela Johnsona, który na sportowej emeryturze doskonale sobie radził w roli menadżera.
– Michael Johnson odegrał olbrzymią rolę w mojej sportowej karierze – zauważa. – Jako menadżer wykonywał wspaniałą robotę i dbał o to, żebym zawsze dostawał to, na co zasługiwałem. Tak ogarniał wszystkie sprawy, żebym mógł się skupić tylko na bieganiu. Na początku była to zwykła relacja na linii agent-sportowiec, ale z czasem przerodziła się ona w przyjaźń.
Trzeci w historii
Sukcesy z Finlandii Jeremy powtórzył dwa lata później w Osace, gdzie finał 400 metrów wygrał z najlepszym czasem w swojej karierze – 43,45. Wariner zostawił w pokonanym polu swoich dwóch rodaków: LeShawna Merritta i Angelo Taylora, a uzyskany wynik czynił go wówczas trzecim najszybszym czterystumetrowcem w dziejach. Wariner ustępował wtedy tylko Michaelowi Johnsonowi i Harry’emu „Butchowi” Reynoldsowi, a dopiero dziewięć lat później ich wszystkich przebił Wayde van Niekerk. Warto też dodać, że czas uzyskany przez „Pookiego” nie był żadną niespodzianką, gdyż piekielnie wysoką formę Amerykanina zwiastowały już zawody w Sztokholmie, które miały miejsce kilka tygodni przed zmaganiami w Japonii.
– Tuż przed zawodami rozmawiałem z moim menadżerem, Deonem Minorem, i powiedziałem mu, że mam przeczucie, iż na bieżni wydarzy się coś spektakularnego – wspomina. – Podczas rozgrzewki moje ciało również wysyłało mi takie sygnały. Nie miałem pojęcia, jaki czas ostatecznie uzyskam, ale czułem, że będą to 43 sekundy z kawałkiem. Skończyło się na 43,50, co mnie trochę zaskoczyło. Wiedziałem, że jeśli powtórzę ten wynik w Osace, to nikt mnie tam nie pokona. Zdawałem sobie jednak również sprawę z tego, że w Sztokholmie taki rezultat uzyskałem z niesłychaną lekkością, i że stać mnie na jeszcze szybszy bieg.
Srebrno-złoty Pekin
Rok 2008 przyniósł dość nieoczekiwaną zmianę w sztabie Jeremy’ego Warinera. Sprinter postanowił zakończyć wieloletnią współpracę z Clydem Hartem, którego miejsce zajął Michael Ford. Wraz z tym posunięciem „Pookie” brutalnie spadł również z czterystumetrowego tronu, na którym musiał ustąpić miejsca LeShawnowi Merrittowi. Ten najpierw wyrwał mu złoty medal mistrzostw USA, a następnie złoty krążek igrzysk olimpijskich w Pekinie. Z Chin Wariner wrócił wprawdzie ze srebrem indywidualnie oraz złotem w sztafecie, ale pracując tylko na swój rachunek uległ swojemu rodakowi o niemal sekundę.
– Ta rywalizacja na pewno była dobra dla sportu i wydaje mi się, że nakręcaliśmy siebie nawzajem – przywołuje dawne czasy. – LeShawn to wspaniały atleta, piekielnie szybki jak na czterystumetrowca. W życiu prywatnym jesteśmy przyjaciółmi, chociaż na bieżni nie było miejsca na sentymenty. Poza nią natomiast świetnie się dogadujemy i dobrze czujemy w swoim towarzystwie. W sporcie konkurowaliśmy o najwyższe laury, ale w życiu prywatnym mamy wiele innych tematów do rozmów.
Zdetronizowany
Gdy cały lekkoatletyczny świat zastanawiał się, gdzie leży granica możliwości Jeremy’ego Warrinera, nagle wszystko się rozsypało jak domek z kart. Sprinter próbował ratować walącą się budowlę poprzez przyznanie się do błędu i powrót do współpracy z doświadczonym Clydem Hartem, ale podczas MŚ w Berlinie w 2010 roku znów zwyciężył Merritt, a „Pookie” musiał się zadowolić srebrnym medalem indywidualnym oraz złotem w sztafecie. Później natomiast wszystko rozpadło się dokumentnie. Kontuzja stopy przed mistrzostwami świata, nieudane krajowe eliminacje olimpijskie oraz rola troskliwego męża i ojca nie pozwoliły Warinerowi już nigdy powrócić do najwyższej dyspozycji i chociaż zbliżyć się do poprawienia upragnionego rekordu świata.
– Pobicie rekordu świata było moim celem przez niemal całą karierę – twierdzi. – Każde zawody, bez względu na czas i miejsce, były dla mnie okazją do ustanowienia nowego rekordu. Wielokrotnie rozmawiałem z Michaelem Johnsonem na ten temat, a on zawsze mi powtarzał, że nie będzie się złościł, jeśli udałoby mi się poprawić jego rekord, ponieważ taka jest właśnie rola rekordów, żeby się z nimi mierzyć i je bić.
Koniec kariery
Jeremy Wariner na sportową emeryturę przeszedł oficjalnie w sierpniu 2017 roku. Wcześniej kolejny uraz uniemożliwił mu skuteczną rywalizację w amerykańskich eliminacjach do igrzysk w Rio de Janeiro. Od 2011 roku żoną legendarnego sprintera jest Sarah Nichols, która urodziła mu trójkę dzieci. W wolnym czasie „Pookie” lubi natomiast pograć w golfa i futbol amerykański.
Bibliografia:
- espn.com,
- blog.libero.it,
- runblogrun.com,
- sophomorecritic.blogspot.com,
- speedendurance.com,
- spox.com.
Foto: gettyimages.com