Gary Havelock – wrocławski sen na jawie

Gary Havelock

Data publikacji: 15 października 2018, ostatnia aktualizacja: 10 kwietnia 2024.

Nie trzeba być przez wielokrotnym medalistą indywidualnych mistrzostw świata, żeby przejść do historii żużla. 29 sierpnia 1992 roku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu niespełna dwudziestoczteroletni Gary Havelock sięgnął po złoty medal IMŚ, a w kolejnych sezonach do tego wielkiego osiągnięcia nawet się nie zbliżył.

Syn żużlowca

Robert Gary Havelock, bo tak brzmi jego pełne imię i nazwisko, ścigać się na poważnie zaczął w 1985 roku w barwach Middlesbrough Tigers. Jego ojciec, Brian, na początku lat osiemdziesiątych zakończył żużlową karierę, by móc skupić się na szlifowaniu talentu syna. Pierwszy znaczący sukces na arenie międzynarodowej Brytyjczyk odniósł w sezonie 1987, gdy na owalu w Zielonej Górze został najlepszym juniorem globu. Srebro przypadło wówczas Piotrowi Świstowi, a brązowy krążek zdobył Sean Wilson.

– Marzyłem o zostaniu indywidualnym mistrzem świata odkąd skończyłem trzy lata – opowiada. – Myślałem, że jeśli kiedykolwiek tego dokonam, to będę robił na torze backflipy. Moment, w którym mi się to udało był jednak jak sen. Targało mną mnóstwo emocji. Czułem radość i ulgę jednocześnie. W pewnym momencie z tego wszystkiego nie wiedziałem, gdzie jestem. Na wideo z tamtych zawodów widać jak zsiadam z motocykla i zataczam się jakbym był pijany. Coś niesamowitego.

IMŚ 1992

Do Wrocławia Gary jechał jako indywidualny mistrz Wielkiej Brytanii, a w stolicy Dolnego Śląska zabrakło dwóch duńskich „strzelb”: Hansa Nielsena oraz Jana Osvalda Pedersena. „Profesor z Oksfordu” zwyczajnie nie zakwalifikował się do zmagań na Stadionie Olimpijskim, a panujący ówcześnie mistrz na początku sezonu doznał poważnej kontuzji, która wykluczyła go z rywalizacji. Pomimo tego „Havvy” nie był głównym faworytem turnieju i nie może to dziwić, skoro przed nim jedynie dwóch jeźdźców sięgało po złoto w swoim debiucie w Finale Światowym.

– Brałem udział w Finale Światowym po to, żeby wygrać – twierdzi. – Niektórzy zawodnicy twierdzą, że swoimi pierwszymi zawodami tej rangi chcą się po prostu cieszyć, ale moje podejście było inne.

Havelock w stolicy Dolnego Śląska wystąpił w specjalnie uszytym na tę okazję, lżejszym kombinezonie. Po ośmiu wyścigach turnieju miał na koncie 5 punktów w dwóch startach i wtedy do akcji wkroczyła burza z piorunami, która przerwała zawody na aż półtorej godziny. Po wznowieniu rywalizacji Gary nie znalazł pogromcy w trzech kolejnych gonitwach i triumfował z trzypunktową przewagą nad drugim Perem Jonssonem oraz czterema oczkami zaliczki nad Gertem Handbergiem, który stanął na najniższym stopniu podium. Pomimo okoliczności, zwycięstwo chłopaka w dredach i okularach przeciwsłonecznych do dziś uważane jest za jedną z największych niespodzianek w dziejach IMŚ.

– Niemieccy i duńscy reporterzy zadawali mi wiele trudnych pytań – wraca do tamtych chwil. – Niektóre z nich były bardzo dziwne, bo ktoś zagadnął mnie o to czy jestem ekscentrykiem popierającym wszelkie ruchy podziemne, takie jak na przykład IRA. Odparłem tylko: „Tak, jestem ekscentrykiem, ale jedyny podziemny ruch jaki popieram to fundacja na rzecz przetrwania brytyjskiego speedwaya”. Sporo pytano mnie również o moją przeszłość oraz narkotyki.

Miłośnik zioła

Gary nie wyglądał groźnie, a w kontaktach z ludźmi sprawiał wrażenie sympatycznego i wyluzowanego gościa, ale w 1988 roku jeden malutki błąd mógł go kosztować wykluczenie ze speedwaya na wiele lat. Po zawodach British League Riders Championship kontrola antydopingowa wykazała w jego organizmie obecność marihuany. Ostatecznie młody żużlowiec został potraktowany ulgowo i zawieszony tylko na rok.

– Paliłem ją tylko po to, żeby się wyluzować, a nie poprawić swoje wyniki na torze – tłumaczy. – Wiele osób z ulicy na wieść o tym rzuciłoby: „Hej, przecież to tylko zioło”, ale wiem, że w sporcie na najwyższym poziomie takie akcje są niedopuszczalne. Wierzę w przeznaczenie. Wydaje mi się, że ten epizod to była dla mnie jednocześnie próba i lekcja. Od tamtej pory mógłbym się poddawać testom po każdych zawodach i na pewno nic by nie wykazały.

„Havvy” został pierwszym brytyjskim IMŚ od czasu triumfu Michaela Lee w Göteborgu w 1980 roku. Po nim kibice z Wysp fetowali jeszcze tylko triumfy Marka Lorama oraz Taia Woffindena. Co ciekawe, spośród tej czwórki jedynie „Loramski” nie uchodził za ekscentryka. Lee dzieli z Garym zamiłowanie do marihuany, a „Woffy” lubi szokować wyglądem, tyle że nie poprzez ubrania, a tatuaże.

– Lubię wyróżniać się z tłumu – mówi. – Kocham okulary przeciwsłoneczne i nietuzinkowe ubrania. Kiedyś ludzie zastanawiali się czy po wywalczeniu tytułu mistrza świata zetnę wreszcie długie włosy, ale tego nie zrobiłem. Swego czasu nawet Ivan Mauger pochwalił to, że staram się iść swoją własną drogą i swoim stylem bycia przyciągam do żużla młodych ludzi.

Po tytule

W 1993 roku w Pocking Havelock w Finale Światowym był szósty, a w latach 1995-96 w formule Grand Prix kończył rywalizację daleko poza pierwszą dziesiątką. Z reprezentacją Wielkiej Brytanii w drużynie zdołał wywalczyć dwa srebra (1990, 2004) oraz brąz (1992) światowego czempionatu . W lidze polskiej „Havvy” odjechał łącznie zaledwie siedem sezonów, broniąc barw klubów z Gorzowa Wielkopolskiego, Częstochowy, Rzeszowa oraz Piły. Nad Wisłą tylko dwukrotnie notował średnią biegopunktową powyżej 2,00, wobec czego nasi działacze nie widzieli w nim materiału na lidera. Nieco więcej Gary pojeździł w lidze szwedzkiej, natomiast w ojczyźnie startował przez całą swoją karierę z przerwą na sezon 1989, w którym odbywał karę zawieszenia.

– Szybka jazda na motocyklu bez hamulców to coś co kocham i cieszę się, że przez tyle lat mogłem to robić, odnosząc przy okazji wiele sukcesów – twierdzi. – Wielkim zaszczytem była również możliwość reprezentowania ojczyzny na arenie międzynarodowej oraz barw wielu wspaniałych klubów. Będę dozgonnie wdzięczny osobom, dzięki którym mogłem spełnić swoje marzenie.

Żużel we krwi

Liga brytyjska czasy świetności ma już dawno za sobą, lecz „Havvy” kocha speedway i chętnie zakładał na głowę kask będąc już grubo po czterdziestce. Po raz ostatni Gary pojawił się na torze w oficjalnych zawodach 22 marca 2012 roku w starciu Redcar Bears z Edinburgh Monarchs. W piątej gonitwie spotkania gwiazdor Niedźwiadków na pierwszym okrążeniu uderzył w rywala i upadł na tor. Havelock całe zdarzenie przypłacił czternastoma złamaniami oraz utratą czucia w lewym ramieniu.

– Uszkodzenie nerwów w ramieniu to po prostu o jedna ciężka kontuzja za dużo – tłumaczy. – Na razie codziennie toczę walkę o to, żeby odzyskać pełne czucie, a w takiej sytuacji profesjonalna jazda na motocyklu jest niemożliwa. Nie marzyłem o tym, żeby zakończyć karierę w ten sposób, ale od przeznaczenia nie da się uciec.

Fatalny wypadek i bolesny koniec kariery nie zabił w Garym Havelocku miłości do żużla. Brytyjczyk w latach 2013-16 pracował jako menadżer Coventry Bees, a w sezonie 2017 piastował to stanowisko w Berwick Bandits.

Warto przeczytać:

One Reply to “Gary Havelock – wrocławski sen na jawie”

  1. Havvy w 1996 miał świetny sezon. Mógł walczyć nawet o medal w SGP, ale kontuzja kręgosłupa, której nabawil się na początku lipca na torze w Poole (test mecz z Australią) zniweczył wszystko. Pierwsze dwie rundy miał bardzo dobre i wyraźnie należał do najlepszej szóstki Nielsen, Rickardsson, Hamill, Knudsen, Hancock.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *