Niepokonany w 28 walkach. Ćwierć wieku po bitwach Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe’em. Recenzja książki

Andrzej Golota niepokonany w 28 walkach opinie

Data publikacji: 27 lipca 2021, ostatnia aktualizacja: 6 kwietnia 2024.

Jego wielką fanką była noblistka Wisława Szymborska, a legendarny Kazik Staszewski napisał o nim utwór, który stał się hitem. Andrzej Gołota nigdy nie wywalczył pasa mistrza świata, ale do dziś jest uważany za najlepszego polskiego pięściarza wagi ciężkiej wśród zawodowców. Jego rywalami w ringu byli: Riddick Bowe, Lennox Lewis czy Mike Tyson. Przemysław Osiak uznał natomiast, że 25. rocznica pierwszego starcia „Andrew” z „Big Daddym” to doskonała okazja do przypomnienia Gołoty szerszej publiczności. Tak powstała książka Niepokonany w 28 walkach, nawiązująca tytułem do utworu muzycznego autorstwa Kazika. Jak wyszło? To bardzo dobra publikacja, ale do lektury trzeba podejść z odpowiednim nastawieniem, żeby to docenić.

Kim jest Andrzej Gołota?

Andrzej Gołota urodził się 5 stycznia 1968 roku w Warszawie jako syn Andrzeja seniora i Bożenny. Jego rodzice rozwiedli się, gdy miał trzy lata. Z ojcem nie utrzymywał kontaktu, a matka niestety miała na głowie ważniejsze sprawy niż wychowywanie chłopca. W związku z tym Gołota zaliczył epizod w domu dziecka, skąd zabrało go wujostwo. Na treningi pięściarstwa do Legii Warszawa trafił jako 13-latek po tym jak został pobity przez starszego kolegę. Jego trenerami byli kolejno: Tadeusz Branicki, Janusz Gortat i Czesław Ptak. „Andrew” w boksie amatorskim w wadze ciężkiej ma na koncie m.in. cztery tytuły mistrza Polski, srebrny medal mistrzostw świata juniorów 1985, brąz ME 1989 oraz brąz olimpijski z Seulu A.D. 1988. Wychowywał się pod okiem babci i wujostwa, a kontakty z matką odbudował dopiero po tym jak ściągnął ją do USA, gdzie w niejasnych do końca okolicznościach wyemigrował w 1990 roku po tym jak narozrabiał w restauracji Zazamcze we Włocławku, a prokuratura postawiła mu zarzut rozboju z użyciem broni. Za oceanem rozpoczął zawodową karierę w ringu. Dziś najchętniej wspomina się dwa jego starcia z Riddickiem Bowe’em, cztery pojedynki o pasy mistrza świata wagi ciężkiej z: Lennoxem Lewisem, Chrisem Byrdem, Johnem Ruizem i Lamonem Brewsterem oraz uznaną za nieodbytą walkę, w której jego rywalem był Mike Tyson. Żadnej z tych potyczek nie wygrał, ale na zawodowym ringu wypracował bilans 41-9-1 (33 KO) i według wielu ekspertów należy go zaliczać do najlepszej dziesiątki pięściarzy królewskiej kategorii lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia.

Andrzej Gołota niepokonany w 28 walkach recenzja książki Przemysław Osiak

Szukasz innej książki sportowej? Tutaj sprawdzisz, czy publikacja o danej tematyce jest dostępna i porównasz ceny →

Niepokonany w 28 walkach. Kto jest autorem?

Przemysław Osiak to dziennikarz Przeglądu Sportowego, z którym jest związany od 2010 roku. Specjalizuje się w boksie zawodowym i MMA. Jest również współautorem autobiografii Joanny Jędrzejczyk pt. Wojowniczka, która ukazała się w 2017 roku nakładem Ringier Axel Springer Polska.

O czym jest książka Niepokonany w 28 walkach?

Ta publikacja to zbiór wywiadów z ludźmi, którzy współpracowali z Andrzejem Gołotą, mierzyli się z nim w ringu lub śledzili jego karierę. Lista rozmówców Przemysława Osiaka prezentuje się następująco: Janusz Pindera, Adam Kusior, Dariusz Michalczewski, Czesław Ptak, Henryk Zatyka, Aleksander Kwaśniewski, Henryk Petrich, Ray Mercer, Andrzej Wasilewski, Jerzy Rybicki, Przemysław Garczarczyk, Sam Colonna, Danell Nicholson, Radosław Leniarski, Rock Newman, Thell Torrence, Kazik Staszewski, Ziggy Rozalski, Ronnie Shields, Teddy Atlas, Marcin Daniec, Timothy Smith i Lennox Lewis. Wywiady skupiają się głównie na amatorskiej karierze „Andrew” oraz jego zawodowych walkach do 1997 roku włącznie. Punktem wyjścia są natomiast dwie konfrontacje Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe’em z 1996 roku, przegrane przez Polaka po dyskwalifikacjach za ciosy poniżej pasa. Kolejni rozmówcy dziennikarza starają się zrozumieć, co się wtedy stało z Gołotą, że chociaż raz nie zszedł z ringu jako zwycięzca pomimo tego, iż w obu tych starciach był lepszy od „Big Daddy’ego”.

[Marcin Daniec – Walcząc na luzie, pokonałby dwóch Lewisów!]

Jako wytrawny znawca sportu zapewne usłyszał pan o Andrzeju Gołocie długo przed jego pierwszą wielką walką na zawodowym ringu.

Zobaczyłem Andrzeja Gołotę już w trakcie igrzysk olimpijskich w Seulu i pomyślałem, że to grecki atleta. Świetny pięściarz z wyczuciem ringu. Bardzo żałowaliśmy z kolegami, że nie zdobył złotego medalu! Rozmawialiśmy jednak o tym, że jeśli przejdzie na zawodowstwo, zostanie niebywałym sportowcem. W dniu pierwszej walki Gołoty z Riddickiem Bowe’em występowałem w Brzegu. Prawie nikt w Polsce nie miał możliwości obejrzenia tego pojedynku, ponieważ nie pokazywała go telewizja publiczna, tylko płatny kanał. Proszę sobie wyobrazić, że podczas występu powiedziałem ze sceny: „Jeśli ktoś z państwa odbiera w domu walkę Gołoty, niech nas zaprosi”. Oczywiście od dawna wiedzieliśmy, że w hotelu tej stacji nie ma. Wszyscy w hali myśleli, że to żarty i nie zgłosił się nikt!

I co pan zrobił?

Na szczęście tego dnia miałem jeszcze jeden recital. I wówczas, już prawie na kolanach, absolutnie poważnie powiedziałem, żeby zaprosił nas ktoś, kto będzie oglądał walkę Gołoty. Do garderoby zgłosił się przeuroczy pan, który zrobił niespodziankę rodzinie, bo nikt o niczym nie wiedział. Do dzisiaj nie wiem, czy małżonka tego pana była do końca zadowolona. Od wielu lat występuję sam, ale wtedy moja ekipa liczyła sześć osób! Gitarzysta, pianista, poeta, menedżer, akustyk, oświetleniowiec… Małżonka naszego „wybawcy” nawet upiekła ciasto. I czekaliśmy na walkę. Była druga, a może trzecia w nocy. Cały pojedynek przeżywaliśmy tak entuzjastycznie, że nie spali również sąsiedzi i… dzieci tych państwa.

Wówczas taki kanał premium wydawał się w Polsce niemal luksusem.

Naturalnie! Prawie każda kobieta na świecie powiedziałaby swojemu małżonkowi: „Obejrzysz jutro, powtórkę!”. Ale tylko oglądając na żywo, można poczuć tak duże emocje. Byliśmy zachwyceni. I, oczywiście, ten szok po walce… Nie trzeba być sędzią pięściarstwa, żeby wiedzieć, że Gołota prowadził w tym pojedynku jakieś… dwieście do piętnastu! Od tych państwa, poznanych kilka godzin wcześniej, wracaliśmy do hotelu w milczeniu. A Bowe, od tamtej walki, jest według nas jednym z największych symulantów na świecie. To chłopisko nie miało już wyjścia. Zrobił tak, jak czasami tenisiści, którym nie idzie. Udają, że muszą zmienić kostium, potem wołają masażystę z tą rozwijaną matą. Wtedy siedzę przed telewizorem i myślę, że jeśli nie masz kontuzji, to… jesteś oszustem!

Niesamowite, że pięć miesięcy później Gołota przegrał z Bowe’em drugi raz w ten sam sposób.

Tego już chyba nikt nie jest w stanie wytłumaczyć. Jak to możliwe, że po raz drugi lepszy zawodnik przegrywa? Nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Rewanż oglądałem już u siebie w domu, mając na szczęście telewizję, na którą mój sąsiad mówi: „Kanał dodać”.

List żelazny dla Gołoty wydał sąd, nie prezydent

W kuluarach mówi się, że list żelazny, który umożliwił Andrzejowi Gołocie na początku 1997 roku powrót do ojczyzny bez ryzyka aresztowania przed zakończeniem postępowania dot. włocławskiego występku, załatwił ówczesny Prezydent RP – Aleksander Kwaśniewski. Ten jednak wszystkiemu zaprzecza, choć w rozmowie z Przemysławem Osiakiem nie wypiera się tego, że był wielkim kibicem „Andrew”.

8 lipca 1996 roku w Waszyngtonie spotkał się pan z Billem Clintonem, co dla zachodniego świata stanowiło potwierdzenie, że nowo zaprzysiężony Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej jest gwarantem dalszych dążeń swojego państwa do znalezienia się w Sojuszu Północnoatlantyckim. Nie przeszło panu przez myśl, żeby trzy dni później być w Nowym Jorku na pierwszej walce Gołoty z Riddickiem Bowe’em?

To nie wchodziło w grę. Działo się wtedy mnóstwo ważnych rzeczy, a poza tym był to początek mojej prezydentury, więc gdybym wybrał się wtedy na walkę, uznano by, że kontynuuję działalność jako minister sportu zamiast wypełniać obowiązki głowy państwa. Jednak niedługo potem doszło do spotkania z Gołotą, o którym już mówiłem. Widzieliśmy się w konsulacie w Nowym Jorku, gdzie zorganizowano przyjęcie. To piękny budynek, ze wspaniałymi, kręconymi schodami. Andrzeja trudno było nie zauważyć, przewyższał każdego w tłumie co najmniej o głowę. Zaczęliśmy rozmawiać. Pozostawałem pod wrażeniem jego walki z Bowe’em, ponieważ był to wspaniały pokaz boksu pod każdym względem: dramaturgii, poziomu sportowego, techniki. W moim przekonaniu Gołota miał w tym pojedynku przewagę.

Zdecydowanie tak było.

Końcówka okazała się jednak koszmarem, bo nagle Gołota zniszczył cały swój dorobek paroma całkowicie niezrozumiałymi ruchami. Zadałem mu wtedy pytanie: „Panie Andrzeju, tak wspaniale pan walczył, co się stało?”. On taki trochę zakłopotany, górujący nade mną, wielkie chłopisko. Zacinając się, mówi: „No, sz-sz-szczerze m-mam powiedzieć, p-pa-panie prezydencie?”. „Szczerze, panie Andrzeju”. „No, wkurwił mnie”. Ja się roześmiałem, Gołota chyba nie. Ale jak później o tym pomyślałem, to doszedłem do wniosku, że powiedział mi najszczerszą prawdę. Motyw psychiczny tego zachowania zapewne płynął właśnie gdzieś stamtąd. Jakimś gestem, słowem albo w jeszcze inny sposób Bowe doprowadził go do tego rodzaju, nazwę to elegancko, irytacji, wskutek czego Gołota zachował się nieracjonalnie. Później widywaliśmy się jeszcze przy różnych okazjach, jednak tamto spotkanie w Nowym Jorku traktuję jako historyczne i to ono najbardziej utkwiło mi w pamięci.

Całe życie uciekał od boksu, bo go nie znosił

Andrzej Gołota sławę w Polsce zyskał tak naprawdę dopiero po walkach z Riddickiem Bowe’em w 1996 roku. Wcześniej mówiło się i pisało o nim niewiele, a przeciętny kibic nie miał pojęcia, że brązowy medalista olimpijski z Seulu robi zawodową karierę za oceanem. W USA poczynania „Andrew” od początku śledził jednak mieszkający w Chicago dziennikarz Przemysław Garczarczyk.

Gołota przybył do USA na początku 1991 roku, a rok później zadebiutował jako bokser zawodowy, pokonując niejakiego Roosevelta Shulera w trzeciej rundzie.

Nie wiem, czy na tę pierwszą walkę nie wiozłem go samochodem. W sali w Milwaukee Andrzej, medalista olimpijski, walczył jako trzeci od końca. Główną atrakcją było napierdzielanie się jakiegoś gościa z facetem, którego równie dobrze mogli wyciągnąć z trybun. Gołota trzymał swojego przeciwnika w narożniku, żeby się nie przewrócił, bo wtedy dostałby mniej pieniędzy. Miał płacone pięćdziesiąt albo sto dolarów za rundę.

Opisywałeś kiedyś taką scenkę, że Andrzej z niedowierzaniem pokazuje swojej małżonce plik banknotów.

Tak było. Ale musisz pamiętać, że Andrzej wcale nie chciał wtedy walczyć, bo jego marzeniem była praca kierowcy ciężarówki. Tym zajmowali się wszyscy jego koledzy. Gdyby nie Bob O’Donnell, nigdy nie zostałby pięściarzem zawodowym, jestem o tym przekonany. Namawiał go do treningów, chodził za nim, dzwonił nawet do mnie. Facet nie miał w bokserskim świecie wielkich kontaktów, zajmował się dystrybucją maszyn do gier, które stawia się w barach. W ogóle kto wie, czy właśnie nie dlatego Andrzejowi chciało się z nim rozmawiać, bo interesowały go takie sprawy. Ciekawostka z O’Donnellem jest taka, że później przez jakiś czas był menedżerem znanego pięściarza z Uzbekistanu Rusłana Czagajewa. W 1997 roku zdobył on tytuł amatorskiego mistrza świata, wygrywając w Budapeszcie z samym Feliksem Savonem, ale wyszło na jaw, że wcześniej stoczył w USA dwa pojedynki zawodowe i odebrano mu złoty medal. Byłem na tych dwóch walkach. Potem O’Donnell go sobie odpuścił.

Szybko zostaliście z Gołotą dobrymi kolegami?

Andrzej bardzo interesował się koszykówką, więc na dzień dobry mieliśmy wspólny temat, zresztą on nie mógłby przez cały czas siedzieć w domu. Inna sprawa, że byłby znakomitym koszykarzem, bo to urodzony atleta. Na temat boksu początkowo się nie odzywałem, bo sam się go uczyłem. Poza tym Andrzej lubi każdy sport z wyjątkiem boksu i to się nie zmieniło przez trzydzieści lat. O innych rzeczach można było z nim gadać godzinami. Widać to zresztą w wywiadach. Gdy rozmowa schodzi na boks, to się zamyka.

Potrzebny czytnik ebooków? Sprawdź ceny na Kindle, inkBook, PocketBook i inne →


Niepokonany w 28 walkach. Czy warto przeczytać?

Tak, warto, bo wszystkie te wywiady ociekają klimatem lat dziewięćdziesiątych i naprawdę dobrze się je czyta, ale niestety muszę też wspomnieć o kilku mankamentach tej książki. Po pierwsze: rozmówcami Przemysława Osiaka są bardzo ciekawe persony, ale ci ludzie w większości nigdy nie byli na tyle blisko Andrzeja Gołoty, żeby go poznać nie tylko jako pięściarza, ale i człowieka. Brakuje tu wywiadu z samym „Andrew” lub chociaż z jego żoną czy matką. Nie ma też niestety rozmowy z Riddickiem Bowe’em. Po drugie: po macoszemu potraktowano wątki trudnego dzieciństwa Gołoty, znajomości z Andrzejem „Pershingiem” Kolikowskim, ucieczki do USA czy uzyskania listu żelaznego. Niby o tym wszystkim autor wspomina, ale albo przepytywał niewłaściwe osoby, albo nikt nie chciał puścić pary z gęby. Szkoda, że nie udało się w niepozostawiający niedosytu sposób zmierzyć się z rewelacjami ujawnionymi swego czasu przez „Masę” czy innymi, krążącymi pocztą pantoflową. Po trzecie: o amatorskiej karierze Andrzeja Gołoty jest tu naprawdę sporo, ale jego pierwsze lata za oceanem zostały sprowadzone właściwie tylko do starć z Samsonem Po’uhą i Danellem Nicholsonem.

Dla kogo jest książka Niepokonany w 28 walkach?

Dla miłośników pięściarstwa wagi ciężkiej lat dziewięćdziesiątych XX wieku – jak najbardziej. Dla fanów Andrzeja Gołoty – niekoniecznie, ale obleci. Pochodzący z Warszawy bokser jest tematem przewodnim tej publikacji, lecz w niektórych wywiadach, zwłaszcza z ludźmi z USA, pełni on rolę wręcz marginalną, a w innych co najwyżej drugoplanową. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby amerykańscy rozmówcy Przemysława Osiaka sypali anegdotami i nieznanymi faktami jak z kapelusza, ale zazwyczaj jest zupełnie na odwrót. Dodatkowo zdarza się, że jeden zaprzecza drugiemu i koniec końców czytelnik nie wie jak to dokładnie było. Co ciekawe, o wiele bardziej interesujące wydały mi się wywiady z dziennikarzami czy przedstawicielami świata kultury, rozrywki i polityki niż z pięściarzami lub trenerami. Może to dlatego, że tych pierwszych boks pasjonuje i niejako zaprzedali mu duszę, a dla tych drugich to po prostu praca.

Ebook Niepokonany w 28 walkach. Skąd pobrać?

Książka Niepokonany w 28 walkach jest dostępna w wersji papierowej oraz jako ebook. Gdzie ściągnąć ebooka? Poniżej znajdziesz listę sklepów, które sprzedają tę książkę w wersji cyfrowej. W momencie publikacji tej recenzji ebook Niepokonany w 28 walkach znajduje się też w ofercie Legimi. Koszt subskrypcji tej usługi zaczyna się już od 6,99 zł na miesiąc. Ponadto Legimi kusi nowych użytkowników bezpłatnym, 7-dniowym dostępem do ogromnej bazy ebooków. W praktyce oznacza to, że książkę Przemysława Osiaka można przeczytać za darmo i to w pełni legalnie.

 

Tu sprawdzisz, czym jest Legimi i jak wykupić subskrypcję →

 

Gdzie najtaniej kupić książkę Niepokonany w 28 walkach?

Nie interesuje cię dostęp do ebooków w formie abonamentu lub chcesz po prostu postawić sobie książkę na półce? Nie musisz już mozolnie przeglądać ofert w poszukiwaniu tej najlepszej. Również nie lubię przepłacać, dlatego w poniższej tabeli znajdziesz też zestawienie cen książki Niepokonany w 28 walkach.

Informacje o książce:

Gatunek: wywiad
Autor:
Przemysław Osiak
Data wydania: 02.06.2021
Wydawca: Ringier Axel Springer Polska
Liczba stron: 328
ISBN: 9788382500257

Niepokonany w 28 walkach

7.6

Okładka

7.5/10

Styl

7.5/10

Dawka wiedzy

7.0/10

Czy wciąga?

8.5/10

Zalety

  • Klimat "tamtych" lat
  • Sporo na temat kariery amatorskiej Gołoty
  • Rozmowy z wieloma ciekawymi presonami

Wady

  • Brak wywiadu z samym "Andrew" lub z kimś z najbliższej rodziny
  • Często Andrzej Gołota jest tylko tłem rozmowy

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *