Spis treści
Data publikacji: 14 stycznia 2025, ostatnia aktualizacja: 22 stycznia 2025.
Xavi Hernández był zawodnikiem, który potrafił zahipnotyzować piłkę. Na przestrzeni lat stał się symbolem nie tylko FC Barcelony, ale też całego hiszpańskiego futbolu.
„Generał”, „Komputer” czy „Mistrz Marionetek”, jak go nazywano, pokazał że nie trzeba być rosłym gladiatorem, by rozdawać karty na murawie. Mierzący 170 cm pomocnik udowodnił, iż wystarczy do tego niesamowity przegląd pola, stoicki spokój i odpowiedni etos pracy. Każdy, kto widział go w akcji, wie że to piłkarz, który wprowadzał harmonię na boisku niczym wprawny dyrygent w filharmonii.
La Masia
Xavier Hernández Creus, bo tak brzmią jego pełne personalia, przyszedł na świat 25 stycznia 1980 roku w Terrassie w Katalonii. Wychowywał się w rodzinie, dla której futbol to chleb powszedni. Jego tata, Joaquim, grał kiedyś w pierwszej lidze w barwach Sabadell, a potem został trenerem. Starszy brat Óscar także próbował swoich sił najpierw jako zawodnik, a potem w roli szkoleniowca. Nic więc dziwnego, że w młodym Xavim od małego buzowała piłkarska pasja.
– Nasza rodzina była całkowicie pochłonięta piłką nożną – wspomina w rozmowie z magazynem „FourFourTwo”. – Razem z braćmi zbieraliśmy naklejki, szczególnie podczas mundialu. Moje pierwsze futbolowe wspomnienie to wizyta na Camp Nou. Miałem wtedy jakieś pięć lat, może nawet mniej. Mecz zaczynał się wieczorem, a wszystko było pięknie oświetlone. Istna perfekcja. Kiedy zobaczyłem murawę, oszalałem z wrażenia.
Do słynnej barcelońskiej akademii La Masia trafił w wieku 11 lat. Szybko dostrzeżono w nim naturalną lekkość gry i niesamowite opanowanie na boisku. Piłkarską wiedzę chłonął jak gąbka, czerpiąc inspiracje m.in. od Pepa Guardioli, który w latach dziewięćdziesiątych rządził środkiem pola FC Barcelony. W wolnych chwilach uwielbiał podpatrywać również ligę angielską, wzorując się na takich zawodnikach, jak John Barnes czy Paul Gascoigne.
– Nigdy nie zapomnę, jak tata wiózł mnie na mecz testowy – wraca do tamtych chwil. – Powiedział: „Niewielu dostaje taką szansę, więc po prostu daj z siebie wszystko. Jeśli pójdzie dobrze, może cię zakontraktują”. Byłem niesamowicie zdenerwowany. Najczęściej grałem jako ofensywny pomocnik, za napastnikiem. Tym razem ustawili mnie jako klasyczną dziewiątkę. Otrzymaliśmy rzut karny, nikt nie chciał go wykonać, więc pomyślałem, że jako napastnik powinienem to zrobić. Tamtego dnia strzeliłem hat-tricka. To chyba jedyny hat-trick w mojej karierze. Byłem przeszczęśliwy. A potem tata powiedział mi prawdę. Moja umowa była już dogadana i chciał tylko, żebym po prostu sobie zagrał.
Debiut i początki w pierwszym zespole
La Masia po kilku latach wystawiła Xaviemu piękną laurkę. 18 sierpnia 1998 roku, mając zaledwie 18 lat, młodzieniec dostał szansę debiutu w pierwszej drużynie Dumy Katalonii i trafił do siatki w Superpucharze Hiszpanii przeciwko RCD Mallorca. Na początku przygody z pierwszym zespołem FC Barcelony lawirował pomiędzy nim a rezerwami, ale trwało to krótko, gdyż trener Louis van Gaal zauważył w chłopaku coś wyjątkowego. W sezonie 1998/1999 zaliczył 26 występów we wszystkich rozgrywkach i został wybrany najlepszym debiutantem La Liga, co stanowiło sygnał, że w szeregach Blaugrany być może pojawił się przyszły lider środka pola.
Kiedy kontuzji doznał Pep Guardiola, lukę na pozycji defensywnego pomocnika Xavi zapełnił jak stary wyga, choć wciąż był nastolatkiem. Przełom wieków to dość trudny okres w historii klubu. Ekipę z Camp Nou dręczyły problemy finansowe i sportowe, ale Xavi nie rezygnował, krok po kroku budując pozycję w drużynie. Był jak kapitan okrętu, który nawet podczas sztormu potrafi zachować opanowanie. Nic więc dziwnego, że gdy pojawiła się propozycja przenosin do AC Milanu, wolał zostać w domu, jakim na przestrzeni lat stała się dla niego Barça.
– Pep miał wtedy 27 albo 28 lat i był w szczytowej formie – tłumaczy. – Mój tata powiedział: „Lepiej, żebyś odszedł, bo tutaj mają już gotowy zespół”. Wydawało się, że nie ma dla mnie miejsca w drużynie, podczas gdy AC Milan obiecał, że zagram w środku pola z Demetrio Albertinim. Moja mama jako jedyna uważała, że powinienem zostać. Krążą legendy, że to ona powstrzymała mój transfer, ale ostateczne to mi coś tam nie pasowało i decyzja należała do mnie.
Pod skrzydłami Franka Rijkaarda
Chociaż najczęściej mówi się o Xavim z czasów Pepa Guardioli, to jednak Frank Rijkaard również miał ogromny wpływ na jego rozwój, przesuwając go na pozycję środkowego pomocnika. To właśnie w erze holenderskiego szkoleniowca w latach 2003-2008 Barça przeżyła pierwszy znaczący renesans po kilku chudszych latach. Do drużyny dołączył m.in. Ronaldinho, a wraz z nim pojawiły się polot, radość i spektakl rodem z brazylijskich plaż. Xavi, z roku na rok coraz dojrzalszy, perfekcyjnie wpasował się w ten pełen fantazji styl.
Sezon 2004/2005 przyniósł upragnione mistrzostwo Hiszpanii, a pomocnik walnie się do tego przyczynił, kreując grę i łącząc linię obrony z atakiem. Fani zaczęli w nim dostrzegać nie tylko świetnego gracza, ale i potencjalnego lidera. Niestety w kolejnych rozgrywkach pomocnika dopadła poważna kontuzja, która mogła pogrzebać jego marzenia o wielkich trofeach. Zdołał jednak w porę wrócić do zdrowia i zasiąść na ławce rezerwowych podczas finału Ligi Mistrzów w Paryżu, gdy FC Barcelona pokonała 2:1 Arsenal.
– To było jak powrót do czasów Johana Cruyffa – wspomina. – System 4-3-3 z naciskiem na utrzymanie piłki. Przez cztery lata kupowaliśmy zawodników, którzy byli zbyt młodzi, by przesądzać o wynikach meczów. A potem sprowadziliśmy Deco, Ronaldinho i Samuela Eto’o – piłkarzy, którzy byli już reprezentantami swoich krajów. Odzyskaliśmy wiarę w spełnienie marzeń.
Era Pepa Guardioli
W 2008 roku nastąpił przełom. Stery w przeżywającej kolejny kryzys Barçy objął Pep Guardiola – dawny idol Xaviego, który pragnął na nowo wprowadzić i udoskonalić filozofię Johana Cruyffa. Kataloński pomocnik był już wówczas piłkarzem światowej klasy, ale dopiero gra u Guardioli wyniosła go na absolutne wyżyny. W pełni rozkwitła słynna tiki-taka – szaleńczo szybka i krótka wymiana podań, dzięki której Barça nie tylko wygrywała mecze, ale kontrolowała je w sposób niemal hipnotyzujący.
– Pep wyciska cię jak pomarańczę – mówi Xavi. – To niesamowite, kiedy trener tak robi. Był mistrzem w każdym treningu, odprawie i rozmowie z drużyną. Jest totalnym perfekcjonistą i urodzonym liderem, który zawsze doprowadza cię do granic możliwości.
W pierwszym sezonie szkoleniowca z Santpedor Blaugrana sięgnęła po historyczny tryplet, czyli mistrzostwo Hiszpanii, Puchar Króla i Ligę Mistrzów. Ten sukces pociągnął za sobą lawinę trofeów, bo w całym roku kalendarzowym 2009 ekipa z Camp Nou zdobyła komplet sześciu pucharów, dokładając Superpuchar Hiszpanii, Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwo Świata.
– Nic nie równa się tamtemu sezonowi i myślę, że nic już nigdy mu nie dorówna – ocenia Xavi. – To była najlepsza piłka nożna, jaką kiedykolwiek widziałem w wykonaniu jakiejkolwiek drużyny. Niesamowite. W każdym meczu mieliśmy praktycznie 80 procent posiadania piłki. Dominowaliśmy od pierwszej minuty. Stwarzaliśmy 20-25 sytuacji w każdym spotkaniu. Wygraliśmy wszystko. Sześć tytułów! Byliśmy niemal nie do pokonania.
W 2011 roku, po kolejnej kapitalnej kampanii, FC Barcelona ponownie wygrała Ligę Mistrzów, w wielkim stylu pokonując Manchester United 3:1 na Wembley.
– Dla mnie asysta jest ważniejsza niż gol – wraca do tamtego spotkania Xavi. – Widziałem, jak zawodnicy United biegną, żeby wywrzeć na mnie presję. Pedro genialnie zgubił swojego obrońcę. Wszedł do środka, zatrzymał się, a potem cofnął między dwóch defensorów, żeby nie spalić. Widziałem go wcześniej, ale musiałem czekać, czekać, czekać… A potem… pach! Zewnętrzną częścią stopy. Te trzy, cztery sekundy między podaniem a golem Pedro przyprawiły mnie o gęsią skórkę – czysta euforia. To podanie w poprzek, które przecięło całą linię obrony w tak ważnym finale, to najwyższy poziom. Gra pod wodzą Pepa to było coś niezwykłego.
W tym okresie Xavi stał się sercem i mózgiem drużyny. Wspólnie z Andrésem Iniestą i Sergio Busquetsem tworzył w pomocy trio, które rywale próbowali rozbić każdym możliwym sposobem, ale zwykle bezskutecznie. W ataku rządził natomiast Leo Messi, wspomagany na przestrzeni kilku lat przez takich zawodników, jak Samuel Eto’o, Thierry Henry, Pedro, David Villa czy Zlatan Ibrahimović. Do legendy przeszło pamiętne zwycięstwo 6:2 nad Realem Madryt na Santiago Bernabéu w maju 2009 roku. Xavi zaliczył wówczas cztery asysty, udowadniając że potrafi wielokrotnie przełamać nawet najlepszą defensywę.
Kataloński klub zdominował światowy futbol, ale w 2012 roku Pep Guardiola ogłosił swoje odejście. Na Camp Nou rozpoczęła się więc nowa epoka – bez trenera, który poprowadził Barçę do tak spektakularnych sukcesów. Jednak dziedzictwo Guardioli – szybka, techniczna gra, oparta na dominacji w środku pola – zostało w klubie na dobre, a Xavi przez kolejne sezony nie przestawał pełnić roli naczelnego reżysera gry.
W drużynie Luisa Enrique
Po Pepie zespół objął Tito Vilanova – wieloletni współpracownik Guardioli, który znał klub jak mało kto. Początkowo Xavi i spółka kontynuowali tiki-takę na wysokim poziomie, ale niestety poważna choroba szkoleniowca przerwała tę piękną przygodę. W sezonie 2013/2014 ławkę przejął Gerardo „Tata” Martino, co przyniosło mieszane rezultaty. Wprawdzie FC Barcelona walczyła o trofea, lecz nie zdołała sięgnąć po najważniejsze, czyli triumf w Lidze Mistrzów.
W 2014 roku w klubie ponownie zagościło tzw. DNA Barçy w postaci Luisa Enrique – byłego piłkarza Blaugrany, który z kolei miał pomysł, by wzbogacić tiki-takę o nowe rozwiązania taktyczne. Xavi był już wówczas u progu rozmyślań o rozstaniu z europejską piłką, ponieważ czuł, że powoli przekazuje pałeczkę młodszym. Przez moment wiele wskazywało na jego przeprowadzkę do USA lub na Bliski Wschód, jednak finalnie zdecydował się pozostać na Camp Nou przez jeszcze jeden sezon.
– Zawsze będę wdzięczny Luisowi Enrique, bo to on przekonał mnie, żeby zostać – zwierza się. – Powiedział: „Xavi, zostań jeszcze jeden sezon. Możesz naprawdę nam pomóc. Wygramy wszystko, wiem to”. Tego dnia los się do mnie uśmiechnął.
Decyzja ta przyniosła spektakularny efekt. Z legendarnym trio napastników „MSN” (Leo Messi, Luis Suárez i Neymar) oraz Xavim w roli kapitana FC Barcelona w sezonie 2014/2015 po raz drugi w swojej historii wywalczyła potrójną koronę. W wygranym 3:1 finale Ligi Mistrzów z Juventusem w Berlinie pomocnik pojawił się na boisku w 78. minucie, zastępując Andrésa Iniestę. To było idealne, bajkowe zwieńczenie jego niemal dwudziestoletniej przygody w pierwszym zespole.
Kapitan, który uniósł w górę puchar Ligi Mistrzów, definitywnie pożegnał się z Barçą, a wcześniej zdążył odebrać owacje na stojąco od kibiców, którzy nierzadko ocierali łzy wzruszenia.
W barwach La Roja
Gdzie był Xavi, tam musiało się dziać coś dobrego. W kadrze Hiszpanii pojawiał się już jako młody talent. W 1999 roku wygrał mistrzostwa świata U-20, a w kolejnym sięgnął w Sydney po olimpijskie srebro. Potem nadeszły czasy seniorskie i jeden z najbardziej niezwykłych okresów w historii La Roja: złoty dublet Euro 2008 i Euro 2012 oraz przede wszystkim mistrzostwo świata w 2010 roku w RPA. Pomocnik był mózgiem drużyny prowadzonej najpierw przez Luisa Aragonésa, a następnie przez Vincente del Bosque – rozgrywał, dogrywał kluczowe piłki, kontrolował tempo i przebiegał nieprawdopodobne dystanse.
– Euro 2008 było dla mnie trampoliną do zostania znaczącym nazwiskiem w europejskiej piłce – ludzie zaczęli mnie wtedy dostrzegać, tak sądzę – mówi. – To zrozumiałe. Miałem 28 lat i rozegrałem już wiele meczów w La Liga i Lidze Mistrzów, ale brakowało mi tych najważniejszych trofeów. Nie byliśmy jeszcze punktem odniesienia dla światowego futbolu, jakim mieliśmy się stać. Luis Aragonés wystrzelił nas na orbitę.
Trener
Kiedy w 2019 roku, po czterech sezonach gry dla Al Sadd, Xavi wziął na siebie ciężar prowadzenia tego katarskiego klubu, wielu zastanawiało się, jak się sprawdzi jako szef przy linii bocznej. Szybko okazało się, że i w tej roli radzi sobie znakomicie. W nieco ponad dwa lata zdobył siedem trofeów, a w listopadzie 2021 roku wrócił do FC Barcelony, by przejąć stery po Ronaldzie Koemanie. Choć drużyna znajdowała się w kryzysie sportowym i finansowym, Xavi zaczął wprowadzać twarde zasady i powrót do korzeni słynnej tiki-taki. W 2023 roku sięgnął po Superpuchar Hiszpanii, a także mistrzostwo kraju. Styl jego ekipy momentami zbliżał się do najlepszych lat Barçy, a sam Xavi udowodnił, że potrafi zarządzać drużyną niemal tak efektywnie, jak kiedyś zarządzał piłką na boisku.
Oczywiście nie obyło się bez bolesnych porażek. W Lidze Mistrzów Dumie Katalonii nie szło, a w tak wielkim klubie każde potknięcie bywa analizowane pod mikroskopem. Ale nie da się zaprzeczyć temu, że konsekwentne budowanie atmosfery i charakteru drużyny oraz wprowadzanie młodych talentów sprawiło, iż Xavi wyprowadził ukochaną Barçę na prostą.
Jednak presja związana z ogromnymi oczekiwaniami kibiców i władz klubu oraz seria niekorzystnych wyników w najważniejszych rozgrywkach sprawiły, że w pewnym momencie misja Xaviego w Barcelonie dobiegła końca. Intensywna walka o utrzymanie stylu tiki-taki, podsycana krytyką mediów i naciskami ze strony zarządu doprowadziła do tego, że po sezonie 2023/2024 musiał ustąpić ze stanowiska.
Legenda
Xavi najbardziej znany jest jako maestro środka pola, ale prywatnie stara się chronić swoją rodzinę przed wielkim medialnym szumem. W 2013 roku poślubił Núrię Cunillerę, z którą ma dwójkę dzieci – córkę Asię i syna Dana.
Piłkarz przez lata brał udział w kampaniach reklamowych, m.in. dla Adidasa, ale częściej niż na ściankach wolał pokazywać się na murawie. Tam demonstrował słynne „kółeczko”, zwane „la pelopina”, które siało postrach wśród rywali i było chętnie kopiowane przez młodych piłkarzy chcących naśladować jego grę. Wielokrotnie wyróżniano go w plebiscytach FIFA czy UEFA, a w latach 2009-2011 trzy razy z rzędu znalazł się na najniższym stopniu podium Złotej Piłki.
Xavi Hernández niewątpliwie zasłużył, by nazywać go jednym z najlepszych pomocników w dziejach futbolu. On doskonale wie, że praca zespołowa to fundament wszystkich zwycięstw. Jest przy tym żywym dowodem na to, że największe gwiazdy rodzą się często ze skromnych początków, a niska postura nie przeszkadza w podbiciu futbolowego świata. Bo piłkarskie mistrzostwo to nie kwestia wzrostu, a boiskowej inteligencji, talentu oraz serca do gry.
Foto: gettyimages.com
- Wayne Gretzky. Wirtuoz hokeja z numerem „99” - 22 stycznia 2025
- Luis Suárez. Zakochany „Rewolwerowiec” - 16 stycznia 2025
- Xavi Hernández. Generał środka pola - 14 stycznia 2025