Charles Barkley – wariat z Alabamy

Charles Barkley

Data publikacji: 31 marca 2014, ostatnia aktualizacja: 12 kwietnia 2024.

– Trzeba wierzyć w siebie. Ja uważam, że jestem najprzystojniejszym facetem na świecie i prawdopodobnie mam rację – mawia Charles Barkley, jeden z najbardziej zwariowanych koszykarzy w dziejach NBA.

Grubasek

Niespełna trzydzieści kilometrów na wschód od Birmingham w stanie Alabama położone jest miasteczko Leeds. W latach sześćdziesiątych zamieszkiwało je niewiele ponad sześć tysięcy osób, spośród których spora część pracowała w miejscowej fabryce cementu portlandzkiego. To właśnie w tej mieścinie 20 lutego 1963 roku na świat przyszedł Charles Wade Barkley – owoc związku Charcey oraz Franka. Chłopiec ważył niespełna trzy kilogramy i chorował na anemię. Gdy miał sześć tygodni, trzeba było przeprowadzić u niego całkowitą transfuzję krwi. – Był taki malutki – wspomina Charcey. – Karmiliśmy go witaminami oraz żelazem. Gdy już zaczął rosnąć, to nie mógł przestać.

Charles od dziecka lubił dobrze zjeść. Początkowo unikał mięsa i wolał warzywa, lecz ostatecznie stał się miłośnikiem smażonego kurczaka. Uwielbiał również pomarańczowy napój gazowany Crush, miodowe bułeczki oraz twinkies – amerykańskie ciastka z kremowym nadzieniem. – Zawsze był pulchny – opowiada jego mama. – Miał również dużą, okrągłą głowę, a inne dzieci dokuczały mu z tego powodu. Dlatego też prawie do ukończenia liceum nie interesował się dziewczynami. Bał się, że będą się z niego śmiać. Nie był typem chłopaka, który umawiał się z każdą napotkaną niewiastą. Jedyne, co chciał robić, to grać w koszykówkę.

Relacja Charcey i Franka nie wytrzymała próby czasu. Gdy Barkley junior miał zaledwie roczek, jego ojciec wyprowadził się do Kalifornii i zaczął ignorować potomka. Po rozwodzie matka Charlesa poznała Clee Glenna i wzięła z nim ślub. Para doczekała się dwóch synów, Darryla i Johna Derricka, lecz kilka lat później mężczyzna zginął w wypadku samochodowym i kobieta została sama z trójką dzieci. Na szczęście w pobliżu była jeszcze babcia Johnnie, która trzymała całą rodzinę w ryzach. – Ona pełniła funkcję ojca, gdyż jego po prostu nie było – tłumaczy Charles. – Czuwała nad wszystkim, podejmowała trudne decyzje i utrzymywała dyscyplinę. Najzabawniejsze jest to, że stanowiła całkowite przeciwieństwo mojej matki, która jest bardzo wrażliwa i łatwo się obraża.

Odejście taty i niespodziewana śmierć ojczyma odcisnęły spore piętno na psychice chłopca. Życie młodego Charlesa Barkleya, na którego po latach zaczęto mówić Sir Charles, od samego początku nie było usłane różami i to nie tylko ze względu na te wydarzenia. Rodzina mieszkała w slumsach, a w miasteczku panowały silne nastroje rasistowskie. Nikt się z tym nie krył i nawet podczas szkolnych balów wybierano czarnego króla czy białą królową. Najgorsze było to, że prowodyrami całego zamieszania prawie zawsze byli dorośli. Dzieci i młodzież charakteryzowało zupełnie inne spojrzenie na sprawę. – Nie wszyscy biali są złymi ludźmi – powtarzała Charcey wbrew swojemu środowisku, a Charles nigdy nie uważał ludzi o jasnym kolorze skóry za swoich wrogów. Walczył ze stereotypami, a jego najlepszym przyjaciel z liceum, Joseph Mock, był biały.

Babcia przyszłego gwiazdora NBA pracowała jako pakowaczka mięsa, a matka była pomocą domową. Zajęcia te nie przynosiły wielkich dochodów, a rodzina musiała z czegoś żyć, więc trudniła się nielegalną sprzedażą alkoholu. Ba, mieszkanie w każdy weekend zamieniało się w kasyno. Okoliczni mężczyźni przychodzili w piątek wieczorem i pili trunki oraz grali w karty aż do niedzieli. Wydawali się odstręczający, lecz Barkley junior zawsze starał się szukać w życiu pozytywów, a w tych facetach pozytywne było to, że przestrzegali Charlesa przed pójściem w ich ślady. Wiedzieli, że dzięki swojemu talentowi do koszykówki ma on szansę na lepsze życie i powtarzali mu za każdym razem: – Nie schrzań tego.

Biologiczny ojciec niemal zniknął z życia Sir Charlesa, ale młody chłopak nie był zdany tylko kobiety. Wszystko dzięki swojemu dziadkowi Simonowi Barkleyowi oraz mężom swojej babci: Adolphusowi Edwardsowi i Frankowi Mickensowi. Urodzony w Leeds przyszły as ligi zawodowej dopiero po latach docenił wsparcie, które okazali mu ci mężczyźni. – Moi dziadkowie byli spektakularni – opowiada. – W tamtym czasie byłem chyba zbyt niedojrzały, by zrozumieć jak wielki wpływ mieli na sukces, który udało mi się odnieść. Dlatego teraz, gdy przemawiam do dzieciaków, to zawsze im mówię: „Myślicie, że wasi rodzice są niczym wrzody na tyłku, ale z czasem zaczniecie doceniać ich nauki”. Z perspektywy czasu cieszę się, że moja babcia nie tolerowała żadnych głupot. Wierzę z całego serca, że w Leeds byli również inni sportowcy, którzy mogli przebić się do NBA.

Charcey często wychodziła do pracy wcześnie rano, a wracała późnym wieczorem. Zazwyczaj była tak wykończona, że brakowało jej sił na zajmowanie się domem. Na szczęście miała obok siebie najstarszego syna, który potrafił zaopiekować się sporo młodszymi braćmi oraz wziąć na siebie część obowiązków pani domu. Sprzątał, gotował i prasował. W swoim pokoju zawsze utrzymywał nieskazitelny porządek, a pościel zmieniał dwa razy w tygodniu. Na jego wizerunku idealnego syna znajdowała się tylko jedna mała rysa – nie cierpiał zmywać naczyń. – Charles był wspaniałym i pomocnym dzieckiem – wspomina z uśmiechem rodzicielka Barkleya. – Mógł wypucować mopem podłogę w kuchni, umyć dokładnie wszystkie szafki oraz kuchenkę, ale w zlewie i tak czekał na mnie stos naczyń z czystą ściereczką na wierzchu.

Gdy Sir Charles skończył czternaście lat, matka i babcia przeprowadziły z nim poważną rozmowę. – Przejmujesz rolę ojca – powiedziały. – Musisz nam pomóc dbać o swoich braci. Barkley junior nigdy się nie sprzeciwiał. W wielu domach bójki pomiędzy rodzeństwem to norma, ale w rodzinie Charlesa działo się zupełni inaczej. Chłopak nie używał przemocy, bo miał za zadanie opiekować się rodzeństwem, a nie je krzywdzić czy z nim walczyć. Musiał natychmiastowo dorosnąć i wczuć się w rolę mężczyzny tak bardzo jak tylko potrafi to zrobić nastolatek. Dzieciaki w jego wieku dostawały nowe samochody i ubrania, lecz on nigdy się nie skarżył. – Pewnego dnia kupię ci wszystko, czego zapragniesz – rzekł do matki. – Jak to? – zdziwiła się kobieta. – Dzięki koszykówce – odparł chłopak.

Zanim Charles Barkley trafił do NBA i brylował w barwach Philadelphii 76ers, Phoenix Suns oraz Houston Rockets, musiał się zmierzyć ze zdecydowanie mniej kolorową rzeczywistością. Koszykarze NBA na każdy mecz otrzymują nową parę markowego obuwia. Stawiający pierwsze kroki w baskecie chłopak z Leeds musiał się zadowolić jedną parą… rocznie. Sir Charles był pierwszym dzieciakiem w okolicy, który mógł się pochwalić butami Chucka Taylora – identycznymi, w jakich grali zawodowcy. Kupno obuwia było wielkim obciążeniem dla domowego budżetu, dlatego Charcey skrupulatnie pilnowała, żeby syn nosił je tylko na parkiecie. Przed meczem przynosiła buty do szatni, a po nim od razu zabierała do domu. – Z wiekiem nabierałem coraz większego uznania dla mamy i babci, ponieważ one były w stanie zrobić wszystko, żeby zapewnić nam to, co niezbędne – mówi Barkley. – Nawet, jeśli pieniądze były tak trudne do zdobycia.

W sali gimnastycznej liceum w Leeds wisi ogromna fotografia Charlesa Barkleya. Zdjęcie ozdabia ścianę za koszem, gdzie trenuje pierwsza drużyna szkoły, w której stawia się nie tylko na basket, ale również na futbol amerykański i baseball. Młody sportowiec ciężko miał nie tylko w życiu codziennym, ale również na parkiecie. I to nie tylko ze względu na nadwagę. W drugiej klasie liceum nadal występował zaledwie w drużynie rezerw, a trener Billy Coupland nie chciał przesunąć go do pierwszego zespołu z powodu zbyt niskiego wzrostu. – Mierzył zaledwie 175 centymetrów. Powiedziałem mu, że nie może grać w pierwszej drużynie, dopóki nie urośnie. No i przez wakacje urósł prawie 13 centymetrów – wspomina coach.

Koszykówka stała się obsesją młodzieńca z Leeds. W wolnym czasie nie zajmował się niczym innym, tylko bieganiem, ćwiczeniami oraz grą w basket. Przez całe lato biegał i skakał, skakał i biegał. Panujące upały nie stanowiły dla niego żadnej przeszkody. Determinacja, żeby poprawić swoje warunki fizyczne, była zbyt silna. – To co wyprawiał naprawdę mnie przerażało. Moją matkę również – wraca do tamtych wydarzeń Charcey.

Wyższy Charles zaczął powtarzać kumplom z teamu, że chciałby pewnego dnia zagrać w NBA. Oni tylko się śmiali i pukali w czoła. – Niby jak? Przecież ty nawet nie grasz tutaj! – drwili. – Poczekajcie, a zobaczycie – odpowiadał dumnie. Początkowo rację mieli koledzy, ponieważ Barkley do pierwszego składu swojego liceum przebił się dopiero w drugim semestrze trzeciej klasy. Notował średnio 13 punktów i 11 zbiórek, a jego drużyna uzyskała bilans 25-7, docierając do finału stanowego. Droga do zawodowstwa wciąż była jednak bardzo daleka, bo wśród jego partnerów z zespołu dało się zauważyć co najmniej kilku lepszych zawodników.

Wszystko zmieniło się w ostatniej klasie szkoły średniej. W wakacje Barkley znów urósł – mierzył 193 centymetry i ważył przy tym prawie 100 kilogramów. Na tablicach stał się prawdziwym dominatorem, a akcje często kończył efektownymi wsadami. W spotkaniu przeciwko Ensley uzbierał 30 zbiórek. Jego średnie wyglądały imponująco – 19,1 „oczka” oraz 17,9 na tablicach. Zespół liceum z Leeds uzyskał bilans 26-3 i dotarł do półfinału stanowego. – To miało miejsce podczas turnieju w Tuscaloosa – wspomina Billy Coupland. – Była końcówka meczu, a przeciwnik miał oddać ostatni rzut. Poprzednich pięć nie przyniosło rezultatu dzięki blokom Barkleya. Trwała akurat przerwa na żądanie, a jeden z naszych rezerwowych nagle wypalił: „Charles, wiem że to twój moment i nie możesz pozwolić nikomu innemu rozegrać tego po swojemu”. Jego skoczność była po prostu niewiarygodna.

W Stanach Zjednoczonych sportowy skauting rozwinięty jest do niewyobrażanych granic. Obok najbardziej utalentowanych zawodników już na początku szkoły średniej kręcą się zastępy agentów opowiadających o wielkich pieniądzach, kontraktach reklamowych i grze w lidze zawodowej. Uniwersytety również nie próżnują, wysyłając swoich przedstawicieli do domów obiecujących graczy i proponując im stypendia koszykarskie. Przez niemal całe liceum Charles Barkley znajdował się z dala od tego wszystkiego, lecz w końcu i do drzwi jego domu zaczęli pukać ludzie z branży.

Student

– Wiedziałem, że dopóki będę przewodził Konferencji Południowo-Wschodniej w punktach, moje oceny będą w porządku – żartował Charles Barkley w trakcie studiów.

Sportowcy rzadko kiedy są prymusami w szkole, a chłopak z Leeds na pewno do nich nie należał. Ze względu na oblany egzamin z języka hiszpańskiego świadectwo ukończenia liceum otrzymał dopiero po wakacyjnej poprawce. Na ceremonię zakończenia nauki w szkole średniej do Alabamy wprost z Kalifornii przybył jego ojciec – Frank. Strasznie się wkurzył, kiedy dowiedział się, że jego syna nie będzie wśród absolwentów. – Nie mogę uwierzyć, że leciałem przez ten cały cholerny kraj, żeby obejrzeć tę uroczystość, a ty nie byłeś w stanie nawet skończyć tej szkoły! – krzyczał. Charles rozumiał, że zaniedbał naukę, ale zrobiło mu się przykro, iż od dawna niewidziany ojciec w ogóle się nim nie przejmował, a martwił się jedynie o własną wygodę. Cios wymierzony przez papę zmotywował go do pracy nad sobą, ale również na długie lata zniechęcił do dalszych prób nawiązania z nim przyjacielskich relacji.

Podczas turnieju świątecznego ekipa liceum z Leeds mierzyła się z drużyną z Huntsville, w której grał jeden z najbardziej obiecujących zawodników w Alabamie – Bobby Lee Hurt. Sir Charles przyćmił jednak swojego oponenta, notując 26 punktów i 9 zbiórek. Spotkanie to obserwował asystent Sonny’ego Smitha – trenera drużyny z Auburn University. Mężczyzna napisał w swoim raporcie: „grubasek, który na boisku jest lekki jak powietrze”. Niedługo później główny coach AU zaprosił młodego koszykarza do odwiedzenia kampusu, leżącego około sto siedemdziesiąt kilometrów na południowy wschód od Leeds. Barkley od razu polubił Smitha, w którym zobaczył ojca, którego tak naprawdę nigdy nie miał. Oczarowany osobą trenera zdecydował, że Auburn będzie dla niego odpowiednim miejscem do kontynuowania edukacji i rozwijania koszykarskiego talentu. Oczywiście bardziej chodziło o to drugie, bowiem głównym celem chłopaka wciąż pozostawał angaż w NBA, co jeszcze niedawno tak bardzo bawiło jego kolegów, a teraz wydawało się marzeniem już nie aż tak oderwanym od rzeczywistości. W podjęciu decyzji o wyborze uniwersytetu pomogło coś jeszcze. – Zabrali mnie do baru ze striptizem. Kiedy zobaczyłem te cycuszki, od razu wiedziałem, że ta uczelnia spełnia moje oczekiwania – wspomina z uśmiechem. Sir Charles już pierwszego dnia w Auburn został wezwany na „dywanik” i zapytany prosto z mostu, czy chce ukończyć studia, czy po prostu być studentem i nie wylecieć z uczelni. – Cholera, miałem osiemnaście lat i naprawdę nie chciałem żegnać się z uniwerkiem już po pierwszym roku, więc wybrałem drugą opcję – wspomina Barkley. – Jestem zmęczony słuchaniem o tym, że kończenie tych szkół coś ci daje, że daje wyższe wykształcenie. Patrząc na liczbę absolwentów, nie daje to nic.

Charles Barkley już w szkole średniej uważany był za pulchnego, a na studiach jego waga ciągle rosła i w końcu dobiła do prawie 115 kilogramów. Strasznie irytowało to Sonny’ego Smitha. – Jesteś leniwym grubasem – powtarzał mu coach i radził zrezygnować z podjadania między posiłkami. Początkowo dobre relacje zawodnika z trenerem z biegiem czasy uległy wyraźnemu ochłodzeniu. Chłopak z Leeds nie lubił, gdy ktoś mówił mu jak ma postępować, dlatego czynił dokładnie odwrotnie niż radził mu coach. W meczach potrafił dawać z siebie sto dziesięć procent, a na treningach często się obijał. Pewnego razu Smith nie mógł już wytrzymać jego pasywności podczas ćwiczeń i wrzasnął: – No zróbże coś wreszcie! Charles nie pozostał obojętny na te słowa i zbierając piłkę złapał za obręcz, a następnie… wyrwał ją z tablicy. – Myślę, że to był przejaw niedojrzałości – wspomina szkoleniowiec. – Widziałem jego wielkość i po prostu chciałem ją z niego wydobyć. On w jednym meczu potrafił przyćmić Mela Turpina i Sama Bowiego z Kentucky, a w kolejnym w ogóle nie istnieć. Tracił koncentrację, łapał głupie faule i gubił piłkę. Barkleya traktowałem najsurowiej spośród wszystkich zawodników, których trenowałem. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że może zbyt surowo.

Coach w końcu przekonał chłopaka z Leeds do ciężkich treningów i wytłumaczył, że musi on nad sobą pracować, bo nic nie przychodzi samo z siebie. Talent to ważny element koszykarskiego rzemiosła, ale niemniej ważne jest wylewanie z siebie siódmych potów podczas treningów. Sam Smith często zabierał swojego podopiecznego na zajęcia futbolowej drużyny AU. Zawodnicy musieli biegać po stadionowych schodach w górę i w dół, dopóki nie padli z wycieńczenia lub zaczęli wymiotować. Barkley zasuwał również wokół sali gimnastycznej z pustakami żużlobetonowymi na plecach, a także biegał na milę z wiadrem wody w każdej ręce.

Pierwszym sezonem Charlesa Barkleya w zespole Auburn Tigers była kampania 1981/82. Drużyna zanotowała słaby bilans 14-14 i uplasowała się na dopiero ósmym miejscu w Konferencji Południowo-Wschodniej. O awansie do turnieju głównego NCAA nie było mowy, a Sir Charles grając na pozycji centra, gdzie za rywali miał sporo wyższych zawodników, notował średnio 12,7 punktu, 9,8 zbiórki oraz 1,8 bloku. Na tablicach okazał się najlepszy w całej konferencji. W kolejnych rozgrywkach Tygrysy poprawiły swoje notowania na 15-13, ale ich pozycja w tabeli nie uległa zmianie. Barkley ze średnią 9,5 znów wygrał klasyfikację najlepszych rebounderów w Konferencji Południowo-Wschodniej, a dokładając do tego 14,4 „oczka” i 1,6 „czapy” nadal był najjaśniejszym punktem swojego teamu. Jego bolączkę stanowiły rzuty wolne, które trafiał ze skutecznością niewiele ponad 63 procent.

Sir Charles nie był typem mola książkowego, ale podobało mu się na Auburn University. Nie chodziło jednak o interesujące wykłady, a o to, jak traktowali go ludzie wokół. W Alabamie panowały silne nastroje rasistowskie, lecz w kampusie było zupełnie inaczej. Chłopak z Leeds wreszcie znalazł miejsce, w którym kolor skóry nie miał znaczenia. Biali i czarni zawierali przyjaźnie, chodzili wspólnie na imprezy i grali w tych samych drużynach. Spośród dwudziestu dwóch tysięcy studentów Murzyni stanowili niewielki odsetek, ale w żaden sposób nie byli dyskryminowani czy ignorowani, tak jak to często miało miejsce w rodzinnym mieście koszykarza. – Kiedy opowiadałem o tym znajomym, to mówili mi, że byłem tam gwiazdą sportu i dlatego traktowano mnie inaczej. Może to i prawda, lecz nie zmienia to faktu, że czułem się tam po prostu komfortowo – mówi Barkley.

Sonny Smith i Charles Barkley zachowywali się w swoim towarzystwie niczym rozjuszone byki, ale młody koszykarz miał obok siebie kogoś, kto potrafił ujarzmić jego ego. Ten ktoś nazywał się Roger Banks i pełnił funkcję asystenta głównego trenera. Mężczyzna pewnego dnia zauważył, że Barkley kompletnie nie radzi sobie na tablicach, co było dziwne, bowiem w szkole średniej nie miał sobie równych w tej specjalności. W końcu podszedł do Sir Charlesa i rzekł: – Będę cię obserwował, a potem ci powiem, w czym problem. Jak obiecał, tak zrobił. Niedługo później wziął swojego podopiecznego na stronę i wyjaśnił: – Nic dziwnego, że słabo ci idą te zbiórki. Skończ z boksem i skup się na cholernej piłce. Barkley stał jak wryty, gdyż usłyszał coś zupełnie innego niż to, co do tej pory powtarzali mu trenerzy. – Atakuj tę piłkę. Gdybyś cały czas blokował, to pięć zbiórek na mecz byłoby dla ciebie wystarczające, ale my nie ściągnęliśmy cię po to, żebyś notował po pięć zbiórek – dodał Banks.

W latach osiemdziesiątych wielu zawodowych i akademickich koszykarzy miało problemy z narkotykami. Podczas pierwszego lub drugiego roku studiów Roger poznał Charlesa z Johnem Drew, którego kilka lat wcześniej trenował na Gardner-Webb University. Facet był naprawdę niezłym graczem i dwukrotnie zagrał nawet w Meczu Gwiazd NBA. – Traktował mnie jak młodszego brata – wspomina Barkley. – Pewnego razu dał mi poprowadzić swojego wartego 75 tysięcy dolarów mercedesa i wypalił: „Chłopie, wciągnąłem nosem około dwudziestu takich aut. Straciłem kupę kasy i mam dzieci dosłownie wszędzie. Będę z tobą pracował nad poprawą gry. Jeśli masz zamiar mnie słuchać, to słuchaj uważnie, kiedy będę ci mówił, żebyś nie próbował narkotyków”. Na młodym Charlesie największe wrażenie zrobiła opowieść Johna o pewnej piątkowej nocy, podczas której koszykarz wciągnął całą górę kokainy, rozebrał się do naga, po czym padł jak długi i obudził się dopiero tuż przed sobotnim meczem.

Charakter Barkleya po raz kolejny dał się we znaki Sonny’emy Smithowi na początku trzeciego sezonu niesfornego zawodnika w drużynie Auburn Tigers. Jednego dnia młodzieniec cały rozżalony zadzwonił do matki. – Nieważne jak dobrze gramy, trener Smith cały czas nas przeklina. Nie jestem pewien, czy dłużej tu wytrzymam – mówił do słuchawki. Mama i babcia nigdy nie traktowały chłopaka ulgowo, lecz nigdy również nie rzucały w niego mięsem. Młodemu sportowcowi wydawało się, że Smith będzie traktował go podobnie, jednak srodze się przeliczył. – Zadzwoniłam do trenera i starałam się załagodzić sytuację – wspomina Charcey. – On powiedział tylko „nie martw się, nie ma żadnego problemu”, ale ja wiedziałam lepiej. Charles nigdy nie skarżył się bez powodu.

Wkrótce Barkley spakował wszystkie swoje rzeczy i wraz z przyjaciółmi opuścił kampus na dwa dni. Smithowi zostawił tylko kartkę z informacją, że jest w pobliżu, ale nie podał dokładnego adresu. Matka natomiast wiedziała, gdzie dokładnie przebywa jej syn, lecz obiecała dochować tajemnicy. Gdy zbuntowany student wrócił na uczelnię, posiadał przy sobie listę spraw, o których chciał porozmawiać ze szkoleniowcem. Miał już dość tego, że ten nazywał go leniwym grubasem, podczas gdy on dwa lata z rzędu był najlepszym zbierającym w Konferencji Południowo-Wschodniej. Panowie spotkali się na kolacji. – Sonny, jeśli tylko trochę zmienisz swoje podejście – zaczął zawodnik. – Charles, spisujesz się świetnie – odparł trener. – Jeśli obaj moglibyśmy trochę się poprawić… I to wystarczyło.

Sezon 1983/84 był ostatnim spędzonym przez chłopaka z Leeds w lidze uniwersyteckiej. Barkley notował średnio 15,1 punktu, 9,5 zbiórki i 1,8 bloku. Auburn Tigers uzyskali bilans 20-11, zajęli drugie miejsce w swojej konferencji i wreszcie zakwalifikowali się do turnieju NCAA. Nie zabawili w nim jednak zbyt długo, ulegając już w pierwszej rundzie ekipie Richmond. Sir Charles doceniony został pod względem indywidualnym, otrzymując nagrodę Zawodnika Roku Konferencji Południowo-Wschodniej. Po raz trzeci z rzędu w całej konferencji nie miał sobie równych na tablicach, a w ciągu trzech kampanii uzbierał łącznie 145 bloków, co było nowym rekordem uczelni. – Wygląda na to, że byłem całkiem niezły – ocenia.

Sezon dla Charlesa dobiegł końca w połowie marca i młody koszykarz już wtedy wiedział, że przejdzie na zawodowstwo. Pragnął przystąpić do draftu do NBA. Od spełnienia marzenia, przez które jeszcze do niedawna był obiektem drwin ze strony kolegów, dzielił go tylko jeden malutki krok. – Nie skończyłem studiów na Auburn – mówi. – Obiecałem babci, że kiedyś to zrobię, ale na początku kariery zarobiłem milion dolarów i chciałem więcej. Jeśli byłbym zmuszony wrócić na uczelnię, to bym to zrobił. Zdecydowała ekonomia. Jeżeli nie ma się możliwości robienia takiej kasy, to oczywiście lepiej skończyć studia.

Przeprowadzka do Filadelfii

– Bobby Knight zrezygnował ze mnie podczas zgrupowania przedolimpijskiego w 1984 roku. W pewnym sensie poczułem wtedy ulgę, bo raczej nie chciałem brać udziału w igrzyskach – wspomina Barkley.

Ostatni sezon Sir Charlesa w Auburn Tigers był niesamowity. Koszykarz zawarł rozejm z trenerem Sonnym Smithem, który po zakończeniu rozgrywek zaprezentował go przed całą szkołą z nagrodą Gracza Roku Konferencji Południowo-Wschodniej i mocno wyściskał. – Gdybym mógł cofnąć czas, to pewnie kazałbym Charlesowi pracować tak samo ciężko – mówi szkoleniowiec. – Najpierw wytłumaczyłbym mu jednak po co to wszystko. Powiedziałbym mu, że staram się go uczynić lepszym zawodnikiem. Skupiłbym się na pozytywach. Barkley po latach nie żywi urazy do trenera i nawet jeśli wówczas nie akceptował jego metod, to dzisiaj wie, jak wiele mu zawdzięcza. – Chciałem być profesjonalistą, od dziecka o tym marzyłem – tłumaczy. – Nie rozumiałem jednak o co dokładnie w tym wszystkim chodzi. Pragnąłem być najlepszy, ale nie miałem zielonego pojęcia o tym jak ciężko wspiąć się na szczyt. Smith mi to pokazał.

W 1984 roku organizatorem igrzysk olimpijskich było Los Angeles. Amerykanie nie wzięli udziału w poprzednich zmaganiach w Moskwie w ramach protestu przeciwko interwencji zbrojnej Związku Radzieckiego w Afganistanie. Teraz mieli za zadanie odzyskać złoty medal utracony na rzecz Jugosławii i jak zwykle musieli radzić sobie bez zawodowców z NBA, którzy konsekwentnie nie byli dopuszczani do olimpijskiej rywalizacji. W kwietniu na terenie kampusu Indiana University w Bloomington zorganizowano zgrupowanie, podczas którego trener Bobby Knight wraz z asystentami chciał przeprowadzić wstępną selekcję do reprezentacji USA. Na postronnych obserwatorach największe wrażenie zrobiło dwóch zawodników: Michael Jordan z North Carolina University oraz Charles Barkley z Auburn. Głównemu coachowi przeszkadzała jednak silna osobowość chłopaka z Leeds, wobec czego skreślił go wkrótce ze swojej listy wybrańców. – Tak naprawdę wcale nie chciałem jechać na te igrzyska – wspomina Sir Charles. – Po pierwsze, nie lubiłem Knighta, a po drugie, opuszczałem uczelnię, gdyż chciałem zostać zawodowcem. Pojechałem na te testy tylko po to, żeby jeszcze trochę podszkolić się przed draftem.

Słowa Barkleya wydają się co najmniej dziwne. Wielu ludzi z jego otoczenia twierdziło, że młodzieniec mówił tak tylko dlatego, iż nie dostał się do drużyny i nie potrafił przyznać się do porażki. Kiedy patrzy się jednak na nazwiska, które przybyły wtedy do Bloomington, to można zacząć się zastanawiać, czy w tłumaczeniach Charlesa nie było choćby ziarnka prawdy. Michael Jordan, Patrick Ewing, Chris Mullin, John Stockton, Karl Malone czy Waymon Tisdale to w końcu członkowie Koszykarskiej Galerii Sław.

– Philadelphia 76ers wybierają Charlesa Barkleya z Auburn University – ogłosił 19 czerwca czerwca 1984 roku komisarz NBA David Stern podczas ceremonii draftu, mającej miejsce w nowojorskiej Madison Square Garden. Komentator telewizyjny nazwał wychodzącego na scenę młodzieńca „Wielką Górą Zbiórek”. Przepytywany na gorąco przez reportera Barkley nie uniknął pytań na temat swojego trudnego charakteru czy nadwagi, lecz dyplomatycznymi odpowiedziami wybrnął z niezręcznej sytuacji. Patrząc na listę zawodników zgłoszonych do draftu, wydawało mu się, że zostanie wybrany co najwyżej w połowie stawki, a tymczasem przypadł mu wysoki numer piąty w gronie, w którym sam Michael Jordan był ledwie tym trzecim. Z „jedynką” do Houston Rockets trafił Hakeem Olajuwon, z „dwójką” Portland Trail Blazers wybrali Sama Bowiego (do dziś jest to największa gafa w historii draftu), a „czwórka” przypadła Samowi Perkinsowi, który powędrował do Dallas Mavericks.

76ers nie należeli do ligowych outsiderów. Sezon 1983/84 zespół pod wodzą Billy’ego Cunninghama zakończył z bilansem 52-30 i odpadł w pierwszej rundzie play-offs po pięciomeczowej serii przeciwko New Jersey Nets. Trzon ekipy stanowili Julius „Dr. J” Erving, Moses Malone, Andrew Toney i Maurice Cheeks. Sir Charles, który wybrał sobie koszulkę z numerem „34”, miał wspomóc zespół na pozycji silnego skrzydłowego. W Auburn Tigers grał jako center, lecz jego wzrost wykluczał podobny manewr na parkietach ligi zawodowej. Ponadto startowym środkowym był Malone – zawodnik o statusie all-star.

W latach osiemdziesiątych istnieli jeszcze gracze, którzy przychodząc do NBA mieli w głowie jedno – mistrzostwo. Barkley do nich jednak nie należał. Oczywiście gdzieś tam w jego duszy tliło się pragnienie sięgnięcia po najcenniejsze trofeum w profesjonalnym baskecie, lecz najważniejsze było co innego. Z ekipą z Filadelfii parafował czteroletni kontrakt warty 2 miliony dolarów. Sto pięćdziesiąt tysięcy „zielonych” otrzymał za sam podpis pod umową. – Chciał zapewnić stabilizację finansową swojej rodzinie i wydaje mi się, że tym kontraktem to życzenie zrealizował – wspomina Lance Luchnick,  ówczesny prawnik Sir Charlesa.

Chłopak z Leeds w dniu draftu mierzył niespełna 200 centymetrów, ważąc prawie 132 kilogramy. Wyglądał nieco komicznie jak na koszykarza. W wakacje zrzucił niecałe 10 kilo, lecz to wciąż sprawiało, że posturą nie przypominał zawodowego sportowca. Mimo wszystko Billy Cunningham był pod wrażeniem tego, co młodzieniec pokazywał na parkiecie podczas przedsezonowych treningów. – Uważam, że wraz z biegiem rozgrywek rola Charlesa w zespole będzie coraz większa – mówił – Nie przypominam sobie drugiego gracza o takich warunkach fizycznych, który byłby tak zwinny i szybki. Plan przygotowawczy zakładał, że Barkley przed startem zmagań 1984/85 ma stracić kolejnych 10 kilogramów. – Nigdy nie ważyłem tak mało, ale będę ciężko pracował, żeby ich zadowolić – komentował zawodnik. – Nie przekonam się, na co będzie mnie wtedy stać, dopóki nie spróbuję. Jestem szczęśliwy, że trafiłem do Filadelfii i nie mogę się doczekać rozpoczęcia sezonu. 76ers to dla mnie najlepszy zespół, bo potrzebowali kogoś do walki na tablicach. W tym jestem najlepszy. Od zdobywania punktów są inni, a ja skupię się na zbiórkach.

Duża nadwaga młodego koszykarza nie wzięła się znikąd. Spora była już wcześniej, ale gdy niedługo przed draftem zawodnik dowiedział się, że team z Filadelfii będzie chciał podpisać z nim jednoroczny kontrakt, opiewający na 75 tysięcy dolarów, postanowił zrobić wszystko, żeby zniechęcić włodarzy do realizacji tego pomysłu. Zamknął się w pokoju i jadł przez całą noc. Legenda głosi, że przytył w ten sposób prawie 8 kilogramów. Dopiero gdy dotarło do niego, że klub postanowił wygospodarować dla niego 2 miliony „zielonych” w salary cap, przerwał „kurację”.

Kiedy Charles pojawił się na obozie przygotowawczym do swojej pierwszej kampanii na parkietach NBA, miny jego kolegów z zespołu oraz działaczy 76ers były bezcenne. – Charles, musisz przejść na bardziej zbilansowaną dietę – pouczał młodzieńca Pat Williams, ówczesny generalny menadżer klubu ze stanu Pensylwania. – Big Mac w obu dłoniach to nie jest dobry pomysł. Kontrakt Barkleya z 76ers dokładnie precyzował, jakiej wagi zawodnik nie może absolutnie przekroczyć. Chłopak wziął sobie to do serca i zaczął solidnie nad sobą pracować. Jesienią zameldował się o następnych 10 kilogramów lżejszy i gotów do stawienia czoła wyzwaniu, jakim była gra w najlepszej koszykarskiej lidze świata.

W 1984 roku opinia publiczna poznała Charlesa Barkleya nie tylko jako utalentowanego koszykarza, ale również całkiem niezłego żartownisia. – Nigdy nie będzie takiego gracza jak ja. Jestem dziewiątym cudem świata – twierdził. Już wtedy wiedział jak zwrócić na siebie uwagę i sprawić, żeby dziennikarze czekali niczym wygłodniałe psy na każde jego słowo. – Ja nie tworzę kontrowersji. One powstają na długo przedtem jak otworzę usta. Po prostu staram się uświadomić ich istnienie – zarzeka się.

Gdy Sir Charles przybywał do Filadelfii mało kto wierzył, że będzie on brakującym ogniwem, które wzniesie 76ers na szczyt, po raz ostatni osiągnięty przez nich w sezonie 1982/83. „Kiedy Barkley idzie ulicą, nagle staje się ona ulicą jednokierunkową”, „nawet jego wanna ma rozstępy” – drwiono. Debiutancki sezon chłopaka z Leeds pokazał jednak, że nie bez powodu ktoś go kiedyś nazwał „Wielką Górą Zbiórek”. Siedemdziesiątki Szóstki w fazie zasadniczej wypracowały bilans 58-24, co dało im trzecie miejsce w Konferencji Wschodniej. Sir Charles wystąpił we wszystkich spotkaniach regular season, w tym aż sześćdziesiąt razy w pierwszej piątce. Notował średnio 14 punktów, 8,6 zbiórki i 1 blok, przebywając na parkiecie 28,6 minuty. 76ers zdołali dotrzeć aż do finału konferencji, w którym ulegli 1-4 Boson Celtics z niesamowitym Larrym Birdem w składzie. Za swoje osiągnięcia Barkley został wybrany do pierwszej piątki debiutantów, a znalazł się tam w towarzystwie Michaela Jordana, Hakeema Olajuwona, Sama Bowiego oraz Sama Perkinsa.

W kolejnym sezonie Sir Charles wzmocnił swoją pozycję w teamie Siedemdziesiątek Szóstek. Kariera Juliusa Ervinga zbliżała się do końca, a on poprawił wyraźnie swoje statystki. We wszystkich osiemdziesięciu meczach sezonu zasadniczego, w jakich zagrał, wybiegał na parkiet jako starter. Na boisku pod wodzą nowego szkoleniowca, Matta Goukasa, spędzał średnio prawie 37 minut, zdobywając 20 punktów i zbierając 12,8 piłki. Był drugim strzelcem i najlepszym zbierającym w drużynie. W trakcie regular season siedem razy uzbierał 20 i więcej zbiórek, a jego rekordowym osiągnięciem było 25 w marcowym starciu z Dallas Mavericks. Drużyna Philadelphii 76ers znów zajęła trzecie miejsce na Wschodzie, pogarszając minimalnie swój bilans do 54-28. W play-offs nie było już tak różowo i team z Pensylwanii pożegnał się z marzeniami o tytule w półfinale konferencji, gdzie w siedmiomeczowej serii nie sprostał Milwaukee Bucks. Do awansu do kolejnej fazy Siedemdziesiątkom Szóstkom zabrakło zaledwie dwóch punktów. Warto dodać, że starciom 76ers z Kozłami towarzyszyła napięta atmosfera, szczególnie odczuwana podczas meczów odbywających się w Milwaukee. – Nie mogłam zrozumieć, co ci ludzie z trybun krzyczeli w kierunku Charlesa – wspomina spotkanie numer jeden babcia koszykarza. – Przyjaciel powiedział mi, że były to naprawdę obrzydliwe słowa. Dobrze, że mnie tam nie było. Chciałabym dorwać tego, kto to wszystko zaczął i uciszyć go raz na zawsze.

Sir Charles po trudach sezonu NBA lubił wracać w rodzinne strony, do Leeds. Z wypiekami na twarzy czekała zawsze na niego Diana Seale – kelnerka z baru Old Smokey’s. Na pamięć znała jego zamówienie. – Dwie wielkie grillowane kanapki, duża porcja frytek i cola. Niewielu gości jest w stanie sprostać takiej ilości jedzenia. On pochłania to z łatwością. Postaram się jednak zmniejszyć nieco jego porcję, bo zauważyłem w telewizji, że ostatnio trochę schudł. Barkley siadał zawsze przy stoliku w rogu lokalu i chętnie rozmawiał z każdym, kto się akurat nawinął. Gdyby ktoś go nie znał, w życiu nie pomyślałby, że ten chłopak jest wschodzącą gwiazdą ligi zawodowej.

Pan młody

– Dziwnie jest być jednocześnie bogatym i czarnym, bo to umiejscawia cię pomiędzy dwoma światami – mówi Sir Charles. – Po prostu środowisko ludzi zamożnych zdominowały osoby o jasnym kolorze skóry.

W 1986 roku przed domem zawodnika 76ers w Leeds stał najnowszy model lincolna. Samochód podarował swojej babci z okazji urodzin. Sporą część podwórka zajmowała także duża antena satelitarna. – Charles chciał, żebyśmy mogli oglądać w telewizji wszystkie mecze z jego udziałem – wspomina mama koszykarza. – Wszystko to dzięki grze w basket? Czasem po prostu nie mogę w to uwierzyć. Obietnica, którą nastoletni Barkley złożył swojej rodzicielce, stała się faktem. Bliscy silnego skrzydłowego Siedemdziesiątek Szóstek wreszcie mogli cieszyć się pełnią życia i nie musieli martwić się o pieniądze.

Miasteczko w Alabamie było dla chłopaka czymś więcej niż tylko wspomnieniem z dzieciństwa. On nie wyobrażał sobie mieszkania na stałe w innym miejscu. Po każdej wyczerpującej kampanii na parkietach ligi zawodowej z chęcią wracał w rodzinne strony, gdzie mógł odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku i wyskoczyć z przyjaciółmi na partyjkę bilarda do pobliskiego baru. – W Leeds czuję się najbardziej komfortowo – mówił. – Nie lubię dużych miast. Filadelfia? Jest w porządku. Obecnie podoba mi się tam trochę bardziej niż rok temu, ale to wciąż nie to. Ludzie w metropoliach nie są tak życzliwi jak ci z prowincji. Teraz kibice 76ers są dla mnie mili, bo gram dobrze, ale to pewnie się zmieni, kiedy moja forma spadnie.

Dwudziestotrzyletni Charles Barkley uwielbiał spędzać wolny czas nie tylko siedząc w domu i zajadając kurczaka, ale również grając w baseball z okolicznymi dziećmi. Pewnego dnia wpadł na pomysł, że nagrodzi jednym dolarem każdego malucha, który po jego rzutach nie zostanie wyautowany. Nie docenił kunsztu młodych graczy, gdyż bardzo szybko pozbył się z kieszeni wszystkich pieniędzy i musiał prosić matkę o pożyczkę. – Lepiej zostań przy koszykówce – drwiła z niego Charcey.

Baseball to po futbolu amerykańskim najpopularniejszy sport w Stanach Zjednoczonych, więc nic dziwnego, że Barkley nie ograniczał się tylko do gry z dziećmi na podwórku. W Filadelfii często można go było zobaczyć na stadionie miejscowych Phillies, ale najbardziej zszokował wszystkich w Milwaukee, gdy po meczu z Bucks, w którym kibice zwyzywali go od najgorszych, udał się na stadion baseballowy w czapeczce Brewers i zasiadł w jednym z górnych rzędów trybun. – Ludzie byli dla mnie bardzo uprzejmi – wspomina. – Kilka osób przeprosiło mnie nawet za zachowanie fanów Bucks.

Pieniądze często zmieniają człowieka, a Charles po podpisaniu pierwszego kontraktu w NBA stoczył z samym sobą wiele bitew, zanim zaczął je w miarę racjonalnie wydawać. Gdy kupił szósty samochód, Moses Malone i Julius Erving postanowili odbyć z nim męską rozmowę. – Słuchaj, stary, przecież i tak w jednej chwili możesz prowadzić tylko jeden wóz. Co do cholery masz zamiar zrobić z sześcioma? – pouczali młodzieńca. – Jeśli jesteś w stanie siedzieć za kierownicą tylko jednego pojazdu, to sprzedaj pozostałe. Kasę z ich sprzedaży mądrze zainwestuj, to w ciągu pięciu do dziesięciu lat będzie cię stać na kupno dwudziestu aut. Barkley darzył starszych kolegów wielkim szacunkiem, więc ich rad nie zamierzał puszczać mimo uszu. Cenił ich również za to, że mówili to co myśleli, a nie to co on chciał usłyszeć. Wyjaśnili mu w żołnierskich słowach, że nie musi kupować luksusowych samochodów czy najdroższej biżuterii tylko po to, żeby zaimponować ludziom. – W tej chwili każdy już wie, kim do cholery jesteś.

W sezonie 1986/87 zespół Philadelphii 76ers konsekwentnie obniżał loty. Team pod wodzą Matta Goukasa wygrał zaledwie 45 z 82 meczów kampanii zasadniczej i zajął dopiero piąte miejsce na Wschodzie. Z play-offs Siedemdziesiątki Szóstki pożegnały się już w pierwszej rundzie, ulegając 2-3 Milwaukee Bucks. Wyniki drużyny ze stanu Pensylwania nie napawały optymizmem, lecz postawa Charlesa Barkleya jak najbardziej. Urodzony w Leeds koszykarz ze średnią 14,6 wygrał klasyfikację najlepszych zbierających ligi zawodowej (dwanaście spotkań ze zdobyczą 20+ na tablicach), a także został wybrany do drugiej piątki NBA. 30 stycznia 1987 roku przed własną publicznością rozegrał mecz marzenie, w którym uzbierał 40 punktów, 21 zbiórek i 4 asysty, prowadząc swój zespół do triumfu 121:112 nad Chicago Bulls, w barwach których brylował Michael Jordan. – Przeciwko takiemu zawodnikowi każdy chce dobrze wypaść – komentował na gorąco. – To niemiłe uczucie, kiedy ktoś przybywa do twojej hali, a potem cię zawstydza. Zagraliśmy na odpowiednim poziomie i możemy się rozejść z podniesionymi czołami. Cała drużyna miała swój udział w tym zwycięstwie.

Podczas kampanii 1986/87 Sir Charles mógł się poczuć choć częściowo spełnionym koszykarzem, gdyż po raz pierwszy w karierze został nominowany do występu w Meczu Gwiazd. – Będę pierwszym mieszkańcem Leeds, który weźmie udział w All-Star Game. Ten mecz prawdopodobnie stanie się najchętniej oglądanym telewizyjnym show w historii tego miasteczka – żartował. Ostatecznie 9 lutego młody zawodnik przebywał na parkiecie areny w Seattle przez 16 minut, podczas których uzbierał 7 „oczek” i 4 zbiórki. Nie było to może powalające osiągnięcie, ale już sama gra w ekipie Wschodu u boku Mosesa Malone’a, Juliusa Ervinga, Larry’ego Birda, Dominique’a Wilkinsa, Michaela Jordana czy Isiah Thomasa napawała go wielką dumą. Jego team uległ drużynie Zachodu 149:154.

Kolejne dwa sezony to wciąż słaba postawa Siedemdziesiątek Szóstek pozbawionych „Dr. J”, który zdecydował się na zakończenie kariery. Mosesa Malone’a także nie było już wśród Filadelfijczyków, więc cały ciężar liderowania zespołowi spadł na barki Charlesa Barkleya. Urodzony w Leeds zawodnik ze swojej roli wywiązywał się wspaniale, lecz w kolegach nie miał dostatecznego wsparcia, przez co 76ers zmagania 1987/88 zakończyli z marnym bilansem 36-46 i nie dostali się do play-offs. Po czterdziestu trzech spotkaniach pracę stracił Matt Goukas, którego na stanowisku głównego coacha zastąpił Jim Lynam. Nowy szkoleniowiec prowadził team z Pensylwanii także w kampanii 1988/89, która przyniosła progres (46-36), ale i tak zakończony gładką porażką 0-3 w pierwszej rundzie fazy play-off przeciwko New York Knicks.

Sir Charles dwoił się i troił, żeby jego zespołowi wiodło się jak najlepiej. Mniej zbierał, a więcej punktował. W sezonie 1987/88 jego średnia „oczek” wyniosła aż 28,3, co pozwoliło mu na zajęcie czwartego miejsca na liście najlepszych strzelców ligi zawodowej. Lepiej punktowali tylko Michael Jordan, Larry Bird oraz Dominique Wilkins. Jego postawa pozwoliła mu na zadomowienie się na stałe w składzie ekipy Wchodu na All-Star Game oraz pierwszej piątce NBA.

W sierpniu 1988 roku Charles Barkley zbyt szybko jechał swoim porsche drogą ekspresową w New Jersey i został z tego powodu zatrzymany przez policję. Funkcjonariusz dokonał przeszukania auta i znalazł w nim naładowaną broń, na której posiadanie koszykarz miał pozwolenie, jednak ważne tylko na terenie stanu Pensylwania. W związku z tym gracz Siedemdziesiątek Szóstek trafił do aresztu, jednak zarzuty wkrótce wycofano, gdy okazało się, że policjant dokonując rewizji nie zachował procedur.

Maureen Blumhardt trudniła się pomocą prawną i pracowała jako modelka. Charlesa Barkleya po raz pierwszy spotkała w restauracji Friday’s w Filadelfii. Biała kobieta akurat otwierała drzwi przed swoim szefem, gdy obok niej przemknął gwiazdor NBA. Zdążyła tylko wydusić z siebie krótkie „cześć”, ale to wystarczyło, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Chłopak z Leeds już następnego dnia wypytywał o niewiastę kelnera. Udało mu się od niego wyciągnąć jej nazwisko, co umożliwiło nawiązanie kontaktu i zaproszenie Maureen na najbliższy mecz 76ers. Charles wysłał na trybuny również swoją przyjaciółkę, która miała „rzucić okiem” na Blumhardt i podzielić się później opinią z Barkleyem. Sytuacja jednak wymknęła się spod kontroli. Maureen przybyła na mecz wraz ze swoim bratem, którego przyjaciółka Charlesa wzięła za jej… chłopaka. Obserwatorka przez całe spotkanie patrzyła na dziewczynę spode łba, a ta uznała ją za zazdrosną partnerkę koszykarza. – Pomyślałam: „co za kretyn”. Nie chcę go więcej widzieć – wspomina Blumhardt. Całe zamieszanie szybko się jednak wyjaśniło dzięki kelnerowi z Friday’s, a Charles i Maureen już wkrótce stanowili parę i… wzięli ślub.

– Małżeństwo w pewien sposób zmienia życie faceta – mówił Barkley. – Teraz muszę odkurzać na górze – dodał z uśmiechem, odnosząc się do swojego nowego i przestronnego domu w Bala Cynwyd w Pensylwanii. Sir Charles nigdy nie zaprzątał sobie głowy poważnymi związkami. Korzystał z uroków życia singla, aż nagle na jego drodze pojawiła się kobieta, obok której czuł się naprawdę dobrze. Maureen. – Wokół mnie nie było ani jednego udanego małżeństwa – wspominał. – Moi rodzice rozwiedli się, gdy byłem jeszcze małym dzieckiem. Nie chcę, żeby mój związek skończył się w ten sposób. Barkey i Blumhardt pobrali się 9 lutego 1989 roku w Elkton w stanie Maryland. Maureen była wówczas w szóstym miesiącu ciąży. Zamiast hucznego ślubu odbyła się skromna ceremonia, z dala mediów i błysków fleszy aparatów fotograficznych. – Nikt nie wiedział o tym, że zamierzamy się pobrać – opowiada Sir Charles. – Trwała akurat przerwa na Weekend Gwiazd, a ja szykowałem się do wyjazdu do Houston. Wtedy postanowiliśmy, że to zrobimy. Było wspaniale i bez żadnych problemów. Nie mam pojęcia, po co ludzie marnują mnóstwo pieniędzy na jakieś gigantyczne wesela.

Związek Charlesa i Maureen wzbudzał sporo kontrowersji. Para pobrała się po dość krótkiej znajomości, a małżonkowie różnili się kolorem skóry. W dzisiejszych czasach na nikim to nie robi już wrażenia, lecz pod koniec lat osiemdziesiątych niektórym ciężko było nad tym przejść do porządku dziennego. Wybór Barkleya całkowicie akceptowała jednak jego matka. – Charles miał wcześniej wiele dziewczyn, ale Maureen była pierwszą, o której pomyślałam, że jest dla niego odpowiednia – mówi Charcey. – Potrafiła sprowadzić go na ziemię. Poprzednie wybranki były dla niego zbyt pobłażliwe, a on nie jest idealny i potrzebuje, żeby od czasu do czasu ktoś mu o tym przypomniał. Ona mówiła to co myślała, ale potrafiła wykorzystać w tym celu swój urok. A on dzięki temu jej słuchał. Pomyślałam sobie: „no Charles, wreszcie spotkałeś kogoś, kto do ciebie pasuje”. Nie obchodził mnie kolor jej skóry. Była cudowna.

W maju 1989 roku na świat przyszła córeczka Sir Charlesa i Maureen – Christina. Ówczesny gwiazdor Philadelphii 76ers był obecny przy porodzie. Na pytanie dziennikarza o to, czy się denerwował, odpowiedział: – W ogóle. Nagle jednak do dyskusji wtrąciła się jego żona: – Jak możesz mówić, że się nie denerwowałeś? Byłeś kłębkiem nerwów! Koszykarz szedł w zaparte: – Nie byłem! Maureen nie dawała za wygraną: – Charles był cały blady, jeśli to może być jakąś wskazówką. Barkley w końcu się ugiął: – OK, może trochę się denerwowałem.

Głową w mur

– My tylko gramy w koszykówkę. To nie to samo, co uprawianie seksu bez zabezpieczeń – Barkley komentował obawy kolegów z parkietu przed występem zakażonego wirusem HIV Magica Johnsona w Meczu Gwiazd.

Czym więcej pieniędzy na koncie, tym więcej kłopotów. W maju 1989 roku brat Sir Charlesa, Darryl, został aresztowany i oskarżony o handel kokainą w pobliżu szkoły w Leeds. Groził mu minimalnie pięcioletni pobyt w więzieniu. – Kocham swojego brata, ale powiedziałem mu, że jeśli jest winny, to powinien zniknąć z naszego życia na zawsze. Będzie moim bratem już tylko z nazwy. Poważnie – mówił gwiazdor Siedemdziesiątek Szóstek. – Nie mam szacunku do nikogo, kto ma coś wspólnego z narkotykami. Oznajmiłem mu, że jeśli oskarżenie okaże się słuszne, to powinien trafić za kratki na długi czas. Może trzask zamykających się drzwi celi przemówi mu do rozsądku.

W sezonie 1989/90 76ers zanotowali olbrzymi progres w porównaniu do poprzednich rozgrywek. Drużyna z Filadelfii w kampanii zasadniczej uzyskała bilans 53-29, co było trzecim wynikiem w Konferencji Wschodniej. Oprócz Charlesa Barkleya trzon ekipy prowadzonej przez Jima Lynama stanowili Hersey Hawkins, Johnny Dawkins, Mike Gminski, Rick Mahorn oraz Ron Anderson. Urodzony w Leeds koszykarz notował średnio 25,2 punktu, 11,5 zbiórki i 3,9 asysty. Za swoją znakomitą postawę po raz kolejny znalazł się w pierwszej piątce NBA, a także wystąpił w Meczu Gwiazd. Siedemdziesiątki Szóstki w pierwszej rundzie play-offs wyeliminowały 3-2 Cleveland Cavaliers, lecz w kolejnej nie sprostały już Michaelowi Jordanowi i jego Chicago Bulls, ulegając aż 1-4. Mecz numer pięć był najgorszym występem Sir Charlesa w całej serii. Gracz teamu z Pensylwanii zdobył 17 punktów, a z tablic zebrał 13 piłek, ale dzięki dobrej obronie Byków zdołał oddać zaledwie dziesięć prób z pola. – Pokonał nas po prostu lepszy zespół – komentował lider 76ers. – Mieliśmy dużo szczęścia, że wyeliminowaliśmy Cleveland. Nie chcę opowiadać o żadnych złudzeniach. Myślę, że powinniśmy cieszyć się z tego, co osiągnęliśmy.

Kolejny regular season nie był już tak udany dla ekipy z Filadelfii. Zespół wygrał tylko 44 z 82 spotkań, co dało dopiero piąte miejsce na Wschodzie. W play-offs drużynie pod wodzą Jima Lynama poszło niemal tak samo jak w poprzednich rozgrywkach. Sir Charles i spółka najpierw odprawili z kwitkiem 3-0 Milwaukee Bucks, a następnie ponownie zderzyli się z chicagowskim walcem, znów przegrywając 1-4. W ostatnim meczu serii, wygranym przez Byki 100-95, Barkley zagrał o niebo lepiej niż rok wcześniej, zdobywając 30 „oczek” i zbierając z tablic 7 piłek, ale Michael Jordan po raz kolejny go przyćmił (38 punktów i 19 zbiórek). MJ w kampanii 1990/91 sięgnął po swój pierwszy tytuł mistrzowski, a Sir Charles coraz poważniej zaczął się zastanawiać nad przejściem do zespołu, który będzie się na poważnie liczył w walce o najwyższe cele. Lata mijały, stan konta się zgadzał, więc przyszedł czas na realizację sportowych marzeń.

Barkley rozgrywki 1990/91 znów zakończył jako jeden z najlepszych w lidze pod względem indywidualnym. Średnie 27,6 punktu, 10,1 zbiórki oraz 4,2 asysty robiły piorunujące wrażenie. Oczywiście nie mogło go zabraknąć w pierwszej piątce NBA i podczas lutowego Meczu Gwiazd, rozgrywanego tym razem w Charlotte. Startowe piątki obu zespołów wyglądały imponująco. Ze strony Wschodu oprócz Sir Charlesa podstawowymi zawodnikami byli Michael Jordan, Patrick Ewing, Bernard King i Joe Dumars, a pierwszą piątkę Zachodu stanowili Karl Malone, Magic Johnson, Chris Mullin, Kevin Johnson oraz David Robinson. All-Star Game jak na typowo pokazowe widowisko okazało się tym razem niezwykle zaciętym starciem z dramatyczną końcówką. Ostatecznie los uśmiechnął się do teamu Konferencji Wschodniej, który triumfował 116-114. Najlepszym strzelcem zwycięzców z 26 „oczkami” na koncie był MJ, lecz największe wrażenie na obserwatorach wywarł Charles Barkley, który zdobył wprawdzie o 9 punktów mniej, ale na tablicach zdemolował swojego kolegę z drużyny aż 22-5, czym wyrównał rekord All-Star Game należący od 1967 roku do Wilta Chamberlaina. Po syrenie kończącej spotkanie z dumą odebrał statuetkę MVP. – Chciałbym podziękować wszystkim za tę nagrodę – mówił. – Dziękuję również Bogu, że umożliwił mi zostanie graczem NBA. Cieszę się, iż mogłem wziąć udział w tym meczu. Postawa zawodnika Philadelphii 76ers w Charlotte imponowała tym bardziej, że od pewnego czasu zmagał się on z dość poważnym urazem stopy. – Nie chcę już o tym mówić. Będzie mnie bolało, ale mam zamiar grać.

7 listopada 1991 roku Magic Johnson ogłosił, że jest zakażony wirusem HIV i z tego powodu przechodzi na sportową emeryturę. Zawodnik Los Angeles Lakers uważany był za jednego z najlepszych w historii dyscypliny, więc jego oświadczenie wywołało ogromne poruszenie nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale i na całym świecie. W tym samym czasie walkę z AIDS przegrywał lider formacji Queen, Freddie Mercury, wobec czego zastanawiano się tylko, kiedy to samo spotka Magica. Po pamiętnej All-Star Game w Charlotte Johnson narzekał trochę na postawę Sir Charlesa, który lubił postępować nieczysto wobec przeciwników, ale gdy ktoś twardo bronił przeciwko niemu, to od razu biegł z pretensjami do arbitra. Dziewięć miesięcy później wszelkie małe nieporozumienia nie miały już jednak znaczenia. Zawodnik Siedemdziesiątek Szóstek cenił nieprzeciętne umiejętności kolegi i by oddać mu hołd, postanowił w sezonie 1991/92 występować z „32” na koszulce. Otrzymał na to specjalną zgodę Billy’ego Cunnighama, gdyż władze 76ers na jego cześć zastrzegły wcześniej ten numer. – Nie robię tego, żeby zwrócić na siebie uwagę. To prywatna sprawa pomiędzy nami dwoma – komentował. – Robię to tylko na rok i w następnym sezonie wrócę do „34”, bo lubię swój numer. Zadzwoniłem do Billy’ego, a on był bardzo pomocny. Powiedział, że nie ma żadnego problemu.

Charles Barkley od początku swojego pobytu w Filadelfii był bardzo charakternym zawodnikiem, ale z czasem zaczął przekraczać granice dobrego smaku. W kwietniu 1990 roku otrzymał karę 50 tysięcy „zielonych” za wdanie się w bójkę z graczem Detroit Pistons – Billem Laimbeerem. W marcu 1991 roku zwyzywał w szatni trenera Jima Lynama, za co zapłacił 5 tysięcy dolarów grzywny. Dwa tygodnie później plucie w trybuny hali w New Jersey kosztowało go 10 „kawałków”. Na początku rozgrywek 1991/92 stwierdził natomiast, iż 76ers trzymają w zespole rezerwowego centra Dave’a Hoppena tylko dlatego, żeby uniknąć posiadania drużyny złożonej wyłącznie z czarnoskórych zawodników. Wielkie kontrowersje wzbudziła również jego autobiografia, spisana przez Roya S. Johnsona. Lider Siedemdziesiątek Szóstek skrytykował w niej wielu kumpli z zespołu oraz właściciela 76ers – Harolda Katza. Sir Charles bronił się później, że został… błędnie zacytowany. Czara goryczy została przelana pod koniec grudnia 1991, gdy niesforny koszykarz został aresztowany w hotelu Hyatt w Milwaukee pod zarzutem pobicia. Po słabym meczu przeciwko Bucks zawodnik udał się do pobliskiego baru, który opuścił około godziny 2:30 nad ranem. Wracając do hotelu od idącego za nim z grupką przyjaciół typka usłyszał nagle: – Hej, Barkley, słyszałem że jesteś najgorszym zawodnikiem w całej NBA! Według zeznań mężczyzny Sir Charles rzucił się na niego z pięściami i uderzył z całej siły w nos. Koszykarz twierdził natomiast, że działał w obronie własnej. Sprawą zajęła się prokuratura, a gracz 76ers opuścił areszt po wpłaceniu kaucji w wysokości 500 dolarów.

Na początku lutego 1992 roku Siedemdziesiątki Szóstki legitymowały się słabym bilansem 23-24. Pomimo tego ich lider zdobył uznanie fanów i znalazł się w pierwsze piątce Wschodu na All-Star Game. To jednak nie nim, czy nawet na Michaelu Jordanie miała być skupiona uwaga publiczności oraz mediów. Nominację do występu otrzymał również przebywający na sportowej emeryturze Magic Johnson. Ewentualny występ zakażonego wirusem HIV gwiazdora wzbudzał wiele kontrowersji, gdyż niektórzy zawodnicy w obawie o własne zdrowie nie chcieli przebywać z nim na parkiecie. – Zastanawiałem się czy nie chwycić za słuchawkę, zadzwonić do Magica i powiedzieć mu, że nie powinien grać w tym meczu – mówił Barkley. – Ale to jego decyzja. Dla mnie udział w Meczu Gwiazd to nagroda za świetną postawę w pierwszej części sezonu. Gracze tacy jak Dikembe Mutombo, Jeff Hornacek czy Dan Majerle po raz pierwszy zostali nominowani, a teraz będą w cieniu tego wszystkiego. To trochę niesprawiedliwe, ale jestem w stanie to zrozumieć. Media robią to, co zwykle. Mają newsa i starają się wycisnąć go jak cytrynę. Pytanie czy Magic powinien grać to jedno z tych, na które nie ma dobrej odpowiedzi. On zrobi po prostu to, co uważa za słuszne. Nie sądzę, żeby jeden mecz miał zły wpływ na jego zdrowie. Johnson dużo biegał i ćwiczył na siłowni. Starał się uświadamiać ludzi w temacie AIDS, ale to początkowo nie przynosiło efektów. Powstała jedynie kłótnia o to, czy powinien grać, czy nie. Usłyszał na swój temat wiele negatywnych opinii. Byli koledzy z drużyny, A.C. Green i Bryon Scott, zwrócili się przeciwko niemu. – Magic tego nie potrzebuje i uważam, że na to nie zasłużył – dodał Sir Charles. Johnson ostatecznie wystąpił w All-Star Game 1992. Zachód rozgromił Wschód 153:113, a on uzbierał 29 punktów, 9 asyst oraz 5 zbiórek, dzięki czemu otrzymał statuetkę MVP spotkania. Barkley z 12 „oczkami” i 9 zebranymi piłkami mógł jedynie bić brawo starszemu koledze.

Kampanię 1991/92 Siedemdziesiątki Szóstki zakończyły na minusie, notując słaby bilans 35-47. O play-offs mogły tylko pomarzyć. Sir Charles był niekwestionowanym liderem teamu z Pensylwanii w punktach (23,1) oraz zbiórkach (11,1), dzięki czemu znalazł się w drugiej piątce NBA. Drużyna jednak przegrywała, a on sam zaczął sprawiać coraz więcej problemów i zachowywać się tak, jakby nie chciał już dłużej być częścią ekipy 76ers. W związku z zaistniałymi okolicznościami w połowie czerwca 1992 roku został oddany do Phoenix Suns w zamian za Tima Perry’ego, Jeffa Hornacka oraz Andrew Langa. – Pewnie, że chciałbym mieć w drużynie Charlesa Barkleya, jeśli atmosfera w zespole byłaby w porządku – komentował Doug Moe, nowy szkoleniowiec Siedemdziesiątek Szóstek. – Jeszcze kilka lat temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Barkley był inny. Doszliśmy do pewnych wniosków i uznaliśmy, że Charles był nieszczęśliwy w Filadelfii.

Właściciel 76ers, Harold Katz, uważał iż pozbycie się Barkleya tchnie w jego drużynę nowego ducha: – Wiele problemów przyczyniło się do tego, że w minionym sezonie wygraliśmy zaledwie 35 spotkań. Zawodnicy powinni lubić się nawzajem i chcieć razem pracować. U nas tego brakowało. Z gwiazdorem Barkleyem w składzie odnieśliśmy tylko 35 zwycięstw i nie mam wątpliwości, że w najbliższych rozgrywkach będzie lepiej.

Sir Charles w zespole Philadelphii 76ers spędził osiem sezonów i pomimo braku tytułu mistrzowskiego zapracował sobie przez ten czas na status legendy. Fani ekipy ze stanu Pensylwania oprócz jego widocznej nadwagi zapamiętali również niesamowitą skoczność oraz skuteczność z niemal każdego miejsca na boisku. Zwany „Wielką Górą Zbiórek” koszykarz odchodził z teamu Siedemdziesiątek Szóstek będąc w czołówce najlepiej punktujących, zbierających oraz asystujących graczy w historii organizacji. Do kosza trafiał z genialną skutecznością 57 procent. – To dla mnie bardzo trudna chwila – powiedział na odchodne. – Nie wiem nawet, czy jestem szczęśliwy, smutny, czy może jest mi to obojętne. Taki jest biznes. Zawsze podobało mi się w Filadelfii. Fani traktowali mnie z szacunkiem. Ludźmi, którzy mnie nie lubili, w ogóle się nie przejmuję.

Dream Team

– Nic nie wiem o Angoli, ale Angola ma kłopoty – stwierdził w swoim stylu Charles Barkley przed pierwszym meczem reprezentacji USA podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku.

Kiedy MKOl dopuścił do rywalizacji o medale zawodowych koszykarzy występujących w lidze NBA, w Stanach Zjednoczonych rozgorzała dyskusja na temat tego, kto powinien znaleźć się w drużynie, która będzie reprezentować mocarstwo basketu w mieście Gaudiego. Sir Charles był jednym z kandydatów, lecz w związku ze swoimi wybrykami i kontrowersyjnymi wypowiedziami, oprócz wielu zwolenników miał także sporo oponentów. Ostatecznie jednak otrzymał powołanie i wraz z Larrym Birdem, Clydem Drexlerem, Patrickiem Ewingiem, Magikiem Johnsonem, Michaelem Jordanem, Christianem Laettnerem, Karlem Malone, Chrisem Mullinem, Scottiem Pippenem, Davidem Robinsonem i Johnem Stocktonem stworzył prawdopodobnie najlepszy zespół w historii sportu. Dream Team. – Powołanie do Dream Teamu było wspaniałą okazją i pozwoliło mi przekonać się o tym, co ludzie sądzą o mnie i moich dokonaniach – wspomina Barkley. – Przed zgrupowaniem wybrano pięciu zawodników, którzy wzięli udział w sesji zdjęciowej na okładkę „Sports Illustrated”. Byłem jednym z nich i pomyślałem sobie wtedy: „cholera, chyba moja ciężka praca się opłaciła”.

Do igrzysk ekipa pod wodzą Chucka Daly’ego przygotowywała się w stolicy rozpusty – Monte Carlo. Lato to dla koszykarzy NBA czas odpoczynku, więc nawet mimo świadomości walki o olimpijskie złoto, nie zaprzątali oni sobie zbytnio głów basketem. Liczyły się partyjki w pokera i golfa oraz wojaże po nocnych klubach i kasynach. W karty Sir Charles zawsze grał razem z Jordanem, Magikiem oraz Pippenem. O 4:00 nad ranem wszyscy oprócz Michaela mieli dość. Barkley i Scottie szli spać, a „MJ” jako urodzony zwycięzca próbował odegrać się na Johnsonie. Po tygodniu imprezowania karawana ruszyła wreszcie do Barcelony. – Ludzie tutaj są bardzo przyjaźnie nastawieni i dobrze ubrani, ale nie można tu przebywać za długo, bo to zbyt wiele kosztuje – wspomina gwiazdor ligi zawodowej czas spędzony w Monako. – Jeśli jesteś alkoholikiem, to idealne miejsce dla ciebie, bo piwo kosztuje tu 40 dolców, więc nie da rady się upić.

Na początku lat dziewięćdziesiątych cała Europa miała hopla na punkcie NBA, dlatego w stolicy Katalonii koszykarze Dream Teamu zostali przyjęci niczym gwiazdy rocka. Z lotniska do wioski olimpijskiej udali się helikopterem. Każdego dnia, gdy wyruszali autokarem na trening, przy drodze witało ich kilka tysięcy kibiców. Pojazd eskortowany był przez dwa wozy policyjne z przodu i dwa z tyłu oraz uzbrojonych strażników na motocyklach po bokach. Na dachu hotelu, w którym przebywali członkowie reprezentacji USA, stacjonowali snajperzy. – Chłonąłem każdy dzień, każdą minutę tego lata – opowiada Barkley. – Jak można było nie czerpać z tego radości? To były igrzyska olimpijskie, coś co przytrafia się tylko raz w życiu.

W Barcelonie reprezentacja USA miała za zadanie odzyskać złoty medal, utracony cztery lata wcześniej na rzecz Związku Radzieckiego. – W naszych sercach będzie pragnienie zemsty, ale David Robinson nie może tak mówić, bo jest chrześcijaninem – zapowiadał w charakterystyczny dla siebie sposób Sir Charles. Pierwsze spotkanie podopieczni Chucka Daly’ego rozegrali 26 lipca przeciwko Angoli. Amerykanie roznieśli w pył Afrykańczyków 116:48, a Barkley uzbierał 24 punkty, 6 zbiórek, 5 asyst i 3 przechwyty, co było najlepszym wynikiem na parkiecie. Niestety wsławił się czymś jeszcze – najpierw uderzył Davida Diasa, a potem zdzielił łokciem Herlandera Coimbrę, za co publiczność poczęstowała go porcją gwizdów. W pomeczowych wypowiedziach twierdził, że działał w obronie własnej. – Jeśli ktoś mnie uderzy, zawsze oddaję. Nawet jeśli wygląda, jakby nie jadł od kilku tygodni. Myślałem, że za chwilę zaatakuje mnie włócznią – drwił. Trudno było jednak dać wiarę jego słowom, skoro angolscy zawodnicy przed meczem prosili Amerykanów o autografy. Byli świadomi czekającego ich pogromu i nie mieli powodów do stosowania głupich prowokacji. – To było w ogóle niepotrzebne – strofował swojego kolegę Michael Jordan. – Takie zachowanie może wywołać niepotrzebne dyskusje i niechęć do naszej drużyny. A to nam na pewno nie pomoże.

Całonocne partyjki pokera swoją kontynuację miały również w mieście Gaudiego. Barkley, Jordan, Magic i Pippen zaczynali grać o dwudziestej, a kończyli o piątej nad ranem. Potem przychodziła pora na trzy godziny snu oraz… trening. – Było już dość późno i trwała właśnie rozgrywka w jednym z pokojów – wspomina Sir Charles. – Oglądaliśmy też HBO i nagle komik zaczął sobie robić jaja z Magica: „Czy dacie wiarę, że Johnson ma AIDS? Koleś zarabia krocie, ale jest zbyt skąpy, żeby wydać 2 dolary na paczkę prezerwatyw”. Facet był całkiem zabawny i oglądający mieli ochotę wybuchnąć śmiechem, lecz siedzieli cicho, bo w pokoju razem z nimi przebywał ten, którego te żarty dotyczyły. – To był twój przyjaciel, partner z drużyny i w ogóle najwspanialszy gość na świecie. Komik się rozkręcał, robiło się coraz zabawniej i coraz mniej komfortowo. Nagle jednak Magic wypalił: „Ten syf jest całkiem niezły, nie? No, chłopaki, śmiejcie się, śmiejcie!”.

Dream Team do finału zmagań w Barcelonie dotarł bez żadnego problemu. Chłopcy Chucka Daly’ego po pokonaniu Angoli rozprawili się w fazie grupowej kolejno z drużynami Chorwacji (103:70), Niemiec (111:68), Brazylii (127:83) oraz Hiszpanii (122:81). Przy swoich przeciwnikach wyglądali niczym przybysze z kosmosu, dysponujący nadprzyrodzonymi mocami. Barkley za każdym razem znajdował się w czołówce strzelców swojej drużyny, a w starciu z ekipą z Kraju Kawy uzbierał aż 30 punktów. Wyczyny na boisku przychodziły nowemu nabytkowi Phoenix Suns z niesamowitą naturalnością pomimo tego, że był on praktycznie jedynym graczem Dream Teamu, który w stolicy Katalonii nie zrezygnował z nocnego życia. Lubił spacerować po słynnej promenadzie La Rambla i rozmawiać oraz robić sobie zdjęcia z fanami. Zapytany o to, co robi, żeby czuć się bezpiecznie w miejscach publicznych, pokazywał tylko swoje pięści i mówił: – To jest moja ochrona.

Ćwierćfinał, półfinał oraz mecz o złoto również nie przysporzyły Dream Teamowi wielu trudności. Amerykanie najpierw odprawili z kwitkiem Puerto Rico 115:77, potem roznieśli Litwę 127:76, a na koniec po raz drugi w trakcie turnieju dali lekcję basketu Chorwatom, tym razem zwyciężając 115:87. Drazen Petrovic, Dino Radja oraz Toni Kukoc dwoili się i troili, a zespół Chucka Daly’ego z lekkością rzucał kolejne punkty, wypracowując sobie miażdżącą przewagę. W wielkim finale Charles Barkley uzbierał 17 „oczek”, dokładając do tego zbiórkę, 4 asysty oraz 4 przechwyty. Całe igrzyska zakończył jako najlepszy strzelec Dream Teamu (18,0), w pokonanym polu zostawiając samego Michaela Jordana (14,9). Jego zachowanie podczas starcia z Angolą dalekie było od zgodności z duchem olimpijskim, lecz złoty medal odebrał całkowicie zasłużenie i bez cienia niedosytu mógł się oddać celebrowaniu swojego największego sukcesu w dotychczasowej karierze.

Co ciekawe, Charles Barkley, Michael Jordan oraz Magic Johnson omal nie zbojkotowali ceremonii medalowej. Dresy, w których „złoci” koszykarze powinni pojawić się na dekoracji, dostarczała firma Reebok. Oni tymczasem mieli podpisane lukratywne kontrakty reklamowe z innymi producentami odzieży sportowej, więc w ich mniemaniu nieeleganckim byłoby wystąpienie w uniformie z widocznym logiem Reeboka. – Mogę założyć na siebie ten dres, a logo producenta czymś przykryć – mówił Sir Charles. – W przeciwnym wypadku wrócimy do USA o wiele szybciej, a mój medal mogą mi wysłać do Bala Cynwyd. Ostatecznie zbuntowani zawodnicy pojawili się na ceremonii z amerykańską flagą przewieszoną przez ramię, która skutecznie zakryła to co trzeba.

W 1992 roku to już nie Magic Johnson i Larry Bird przyciągali przed ekrany telewizorów najwięcej kibiców basketu. Pałeczkę przejął od nich rzucający obrońca Chciago Bulls – Michael Jordan, który do igrzysk w Barcelonie zdołał sięgnąć po dwa tytuły mistrzowskie. NBA to wyjątkowo hierarchiczna liga, lecz Barkley nie czuł wobec „Jego Powietrzności” kompleksu niższości. Przyjaźń koszykarzy w czasie olimpijskich zmagań wyraźnie rozkwitła, a panowie wprost uwielbiali docinać sobie na każdym kroku. – On jest cholernie czarny, a dodatkowo nie należy do najprzystojniejszych facetów na świecie – szydził z Jordana Sir Charles. – Dlaczego wszystkie kobiety uważają inaczej? Cóż, gdyby Michael Jordan był cholernym hydraulikiem, to żadna laska nie chciałaby się umówić z nim na randkę. Ale każdy koleś, który ma na koncie 500 milionów dolarów, wygląda na przystojniaka.

W Phoenix urodzony w Leeds zawodnik mógł liczyć na o wiele więcej niż w Filadelfii. Przeprowadzka na Zachód miała mu umożliwić walkę o upragnione mistrzostwo, a w osiągnięciu celu pomóc mu mieli m. in. Dan Majerle, Kevin Johnson, Richard Dumas, Cedric Ceballos, Tom Chambers oraz Danny Ainge. Barkley już na pierwszej konferencji prasowej w barwach Słońc ostrzegł wszystkich, że należy do bardzo charakternych graczy. – Nie uważam, że zawodowi sportowcy powinni być wzorami do naśladowania – mówił. – To rola rodziców. Teraz nie jest tak jak było, kiedy ja dorastałem. Wówczas mama i babcia wszystko mi tłumaczyły, a jeśli coś mi się nie podobało, to powtarzały: „nie pozwól wywalić się za drzwi”. Rodzice powinni mieć większą kontrolę nad życiem swoich dzieci.

Charles szybko zadomowił się w Arizonie. Podobało mu się tam absolutnie wszystko oprócz… zwyczajów panujących na drogach. – Powtarzam: lewy pas jest dla miłośników szybkiej jazdy, a nie dla ludzi jeżdżących z dozwoloną prędkością. To nie przeszkodziło jednak Barkleyowi w zanotowaniu genialnej kampanii 1992/93, podczas której poprowadził w regular season swój team do bilansu 62-20 – najlepszego w Konferencji Zachodniej oraz całej NBA. Podopieczny Paula Westphala notował średnio 25,6 punktu, 12,2 zbiórki, 5,1 asysty oraz 1,6 przechwytu. Aż dwadzieścia pięć razy zdobywał 30 i więcej punktów, a na tablicach dwucyfrową zdobyczą mógł się pochwalić ponad pięćdziesięciokrotnie. Za swoje osiągnięcia po raz siódmy z rzędu wystąpił w Meczu Gwiazd, a dodatkowo znalazł się w pierwszej piątce NBA oraz otrzymał statuetkę MVP sezonu zasadniczego, czyli najważniejsze wyróżnienie indywidualne w zawodowej koszykówce. W lutym obchodził trzydzieste urodziny, a potem stwierdził, że jeśli Słońca wywalczą trofeum im. Larry’ego O’Briena, to może w zasadzie zakończyć karierę. – Dream Team, najlepszy bilans w sezonie zasadniczym, nagroda MVP – wyliczał. – Jeśli szczęście nam dopisze i wygramy mistrzostwo, nie będę miał przed sobą już żadnych celów. Przez Barkleya wyraźnie przemawiała euforia, a o wiele bardziej trzeźwe spojrzenie na sprawę miał Jerry Colangelo – prezydent Słońc: – Osobiście wierzę w to, że Charles będzie grał w koszykówkę jeszcze przez trzy lub cztery lata. Decyzja należy do niego, ale w tej chwili jest jednym z najlepszych zawodników w lidze i jeszcze przez trzy-cztery lata może być w ścisłym topie.

Phoenix Suns w zmaganiach 1992/93 dotarli aż do wielkiego finału, w którym zmierzyli się z Chicago Bulls, w barwach których prym wiedli Michael Jordan i Scottie Pippen, żądni wywalczenia trzeciego tytułu mistrzowskiego z rzędu. Zanim jednak Słońca spotkały się z Bykami, musiały przebyć naprawdę ciężką drogę, pokonując w play-offs 3-2 Los Angeles Lakers, 4-2 San Antonio Spurs oraz 4-3 Seattle SuperSonics. Przeciwko Ponaddźwiękowcom Sir Charles prezentował się niczym nadczłowiek. Mecz numer pięć kończył z dorobkiem 43 „oczek”, 15 zbiórek i 10 asyst, natomiast w ostatnim spotkaniu serii rzucił 44 punkty i zebrał z tablic aż 24 piłki, w tym 10 w ataku.

Starcia z Jeziorowcami, Ostrogami i Ponaddźwiękowcami wykończyły podopiecznych Paula Westphala, a team z „Wietrznego Miasta” pokonywał swoich rywali dość swobodnie, wobec czego MJ i spółka przed potyczkami decydującymi o tytule wyglądali znacznie świeżej. Po dwóch meczach w Arizonie i jednym w Illinois stan rywalizacji brzmiał 3-2 dla ekipy prowadzonej przez Phila Jacksona. Kolejne spotkanie odbyło się 20 czerwca w Phoenix i jeśli Suns marzyli o przedłużeniu swoich marzeń o mistrzostwie, musieli zwyciężyć. Na 3,9 sekundy przed końcową syreną wszystko układało się po myśli Słońc. Wtedy jednak za 3 punkty trafił John Paxson i Bulls objęli prowadzenie 99:98. Po chwili Horace Grant zablokował próbę ostatniej szansy wykonywaną przez Kevina Johnsona i trzeci tytuł mistrzowski z rzędu trafił w ręce Jordana i spółki. Sir Chares przez całe finały spisywał się naprawdę dobrze. Zdobywał średnio 27,3 punktu, dodając do tego 13 zbiórek i 5,5 asysty. Był liderem z prawdziwego zdarzenia, ale i tak został przyćmiony przez MJ’a, którego 41 „oczek”, 8,5 na tablicy oraz 8,5 kluczowego podania robiło na obserwatorach zdecydowanie większe wrażenie. – W trakcie tamtego sezonu myślałem, że będziemy w stanie pokonać Jordana i jego Byki – wspomina Barkley. – Wiele trudności sprawiło nam jednak dotarcie do finału. Byliśmy numerem jeden, ale przegraliśmy dwa pierwsze mecze z Lakers we własnej hali. Potem na wyjeździe odrobiliśmy straty i przed swoją publicznością wygraliśmy po dogrywce spotkanie decydujące o awansie. W następnej serii zmierzyliśmy się z San Antonio i wyeliminowaliśmy ich po moim celnym rzucie równo z syreną kończącą mecz numer sześć. W finale konferencji przeciwko Seattle prowadziliśmy już 3-2, po czym oni nieźle skopali nam tyłki. Pamiętam, że jak siedzieliśmy później w samolocie, to wszyscy byli nieźle przestraszeni. Ludzie mogą mówić co chcą, ale pięciomeczowa seria w pierwszej rundzie play-offs i siedmiomeczowa z SuperSonics okazały się decydujące. To było coś, co powodowało, że człowiek nie jadł i nie pił.

Z Phoenix do Houston

– Nikt mi nie płaci za bycie wzorem do naśladowania. To rola rodziców. Wsadzam piłkę do kosza, ale to nie znaczy, iż powinienem wychowywać wasze dzieci – mówił Sir Charles w reklamie Nike w 1993 roku.

Spot z koszykarzem Phoenix Suns w roli głównej wywołał wiele kontrowersji, ponieważ ogólnie przyjęło się, że każdy sportowiec powinien świecić przykładem. Barkley tymczasem miał na ten temat zupełnie inne zdanie. Przekaz reklamy producenta odzieży i obuwia sportowego był jasny, chociaż w ogóle nie trafiał do najmłodszych. Charlesowi po prostu chodziło o to, żeby dzieciaki zaczęły szukać autorytetów obok siebie – wśród rodziców, nauczycieli oraz innych dorosłych, a nie wzorowały się na sportowcach, których znają przeważnie tylko z telewizji. – Jak można kogoś stawiać za wzór, jeśli się go nie zna osobiście? W społeczeństwie nienawidzę tego, że opinię o sławnych ludziach wyrabia sobie tylko na podstawie przekazu medialnego – mówił ówczesny zawodnik Słońc. – Znam przypadki, gdy komuś została przyklejona łatka „tego złego”, podczas gdy on prywatnie był naprawdę dobrym człowiekiem i dla dzieci w swoim otoczeniu mógł stanowić wzór do naśladowania. Przypominam sobie również zdecydowanie zbyt wiele sytuacji, kiedy faceta w mediach przedstawiano jako nieskazitelnego, a tak naprawdę było zupełnie na odwrót.

W sezonie 1993/94 wiele drużyn polowało na mistrzostwo. Michael Jordan postanowił pograć trochę w baseball, a bez niego Chicago Bulls zdecydowanie nie byli pewniakiem do czwartego tytułu z rzędu. W gronie pretendentów po raz kolejny znaleźli się za to Phoenix Suns, którzy kampanię zasadniczą zakończyli z bilansem 56-26, dzięki czemu zajęli trzecie miejsce w Konferencji Zachodniej. Lepiej od teamu z Arizony spisały się tylko drużyny Seattle SuperSonics oraz Houston Rockets. Z uwagi na dolegliwości pleców Sir Charles opuścił aż 17 spotkań oraz Mecz Gwiazd, a jego indywidualne notowania poszybowały lekko w dół. Urodzony w Leeds koszykarz zdobywał średnio 21,6 „oczka”, dokładając do tego 11,2 zbiórki, 4,6 asysty oraz 1,6 przechwytu.

W play-offs podopieczni Paula Wesphala jak burza przebrnęli przez pierwszą rundę, nokautując 3-0 Golden State Warriors. W meczu kończącym serię Barkley rozegrał jedno z najlepszych spotkań w swojej karierze, a jego dorobek wyniósł 56 punktów, 14 zebranych piłek, 4 asysty, 3 przechwyty i blok. Trafiał do kosza z zabójczą skutecznością 23/31 z pola. O finał Zachodu ekipa Słońc zmierzyła się z Rakietami z Houston, napędzanymi przez Hakeema Olajuwona. Po dwóch meczach przed własną publicznością Sir Charles i spółka prowadzili 2-0, lecz z kolejnych pięciu starć wygrali zaledwie jedno i w dość brutalny sposób zostali pozbawieni złudzeń o trofeum im. Larry’ego O’Briena. W grze numer siedem Rockets zwyciężyli we własnej hali 104-94, a zdewastowany przez ból Charles Barkley na 7,4 sekundy przed końcową syreną został wyrzucony z parkietu za przewinienie techniczne na Olajuwonie oraz odepchnięcie Verona Maxwella. – To było zbędne – komentował legendarny center Rakiet. – Myślę, że zrobił tak, bo był sfrustrowany. Sezon dla Barkleya skończył się w mało optymistyczny sposób, a on sam nie wykluczał rychłego zakończenia kariery z powodu bólu, który prześladował go przez całe rozgrywki. – Podejmę decyzję tak szybko jak to możliwe – mówił. – Jeszcze nie wiem, czy przejdę na emeryturę. To dla mnie ulga, że rozgrywki dobiegły już końca. Wiem jedno: nie chcę więcej grać z takim bólem. Odejście to trudny krok, ale obecna sytuacja jest nie fair w stosunku do mnie, do zespołu i kibiców. Gdyby nie zastrzyki, w serii przeciwko Houston nie byłbym w stanie zagrać ani minuty. Zawodnik Suns zarzekał się, że nawet gdyby zdecydował się kontynuować karierę, to maksymalnie przez jeden sezon. Miał dopiero trzydzieści jeden lat, a jego dni na parkietach NBA wydawały się być policzone.

Sir Charles odbył długą rozmowę ze zmagającym się z podobnymi dolegliwościami Larrym Birdem, skonsultował się z rodziną i zdecydował, że zostaje w lidze. Kolejna kampania zasadnicza w jego wykonaniu to 14 opuszczonych spotkań i rewelacyjny bilans 59-23, dający Słońcom drugie miejsce w Konferencji Zachodniej. Wychowany w Alabamie zawodnik wciąż utrzymywał dość wysoką formę, lecz to nie była ta dyspozycja, która dwa sezony wcześniej dała mu statuetkę MVP. Barkley wypracował średnie 23 „oczka”, 11,1 zbiórki, 4,1 asysty oraz 1,6 przechwytu. Załapał się do All-Star Game i drugiej piątki NBA. Jego drużyna w pierwszej rundzie play-offs znów nie miała żadnych problemów, odprawiając z kwitkiem 3-0 Portland Trail Blazers. W półfinale konferencji podopieczni Paula Westphala ponownie trafili na obrońców tytułu, Houston Rockets, którzy tym razem w regular season nie błyszczeli. Hakeem Olajuwon i spółka zmobilizowali się jednak na najważniejsze spotkania i przegrywając w serii już 1-3 potrafili odwrócić losy rywalizacji. W meczu numer siedem rozgrywanym w Phoenix, na 7,1 sekundy przed końcem na tablicy widniał wynik 110:110, ale Mario Elie celnym rzutem za trzy punkty wyprowadził przyjezdnych na prowadzenie. Spotkanie zakończyło się festiwalem rzutów wolnych, niecelną próbą rozpaczy Danny’ego Ainge’a z połowy boiska oraz porażką Suns 114:115 i 3-4 w całej serii. Charles Barkley podczas rywalizacji z Rakietami prezentował się w kratkę. W jednym spotkaniu potrafił rzucić 30 „oczek”, by kolejne zakończyć z jednocyfrowym dorobkiem. Porażka tak dobiła urodzonego w Leeds zawodnika, że po meczu zwołał nadzwyczajne posiedzenie drużyny, na którym obwieścił, że zwalnia szafkę w szatni. – Nie mówię, że na sto procent kończę, ale to bardziej niż prawdopodobne, iż swój ostatni mecz już rozegrałem – komentował. – Czuję upływający czas. Lepszy już nie będę. Będę coraz gorszy. Barkley zaczął zdawać sobie sprawę, że młodsi od niego zaczynają przejmować kontrolę nad ligą, a on sam coraz mniej czuł się na siłach rywalizować co noc z dwudziestokilkuletnimi zawodnikami. Żarty wciąż jednak się go trzymały. Tuż po porażce z Rockets na pytanie dziennikarza o to, czy jeszcze tego samego dnia porozmawia z właścicielem Słońc o swojej przyszłości, odpowiedział: – Dzisiaj wieczorem idę pić.

Rozgrywki 1995/96 były ostatnimi dla Sir Charlesa w barwach Phoenix Suns. W połowie zmagań z powodu słabych wyników ze Słońcami pożegnał się trener Paul Westphal. Zastąpił go Cotton Fitzsimonns, lecz jemu również nie udało się ożywić trupa ze stanu Arizona. Barkley w regular season zdołał wystąpić w 71 spotkaniach, podczas których wypracował średnie 23,2 punktu, 11,6 zbiórki 3,7 asysty oraz 1,6 przechwytu. Wziął udział w Meczu Gwiazd i znalazł się w drugiej piątce NBA, ale jego team zanotował mizerny bilans 41-41 i z play-offs pożegnał się już w pierwszej rundzie, ulegając 1-3 San Antonio Spurs. – To nie jest zabawne, kiedy odpadasz w pierwszej rundzie i to nie jest zabawne, kiedy przeciwnik gra na skuteczności 50 procent. To był bardzo rozczarowujący i frustrujący sezon – komentował as Słońc.

– Można mnie kupić. Za odpowiednią sumę mogę pracować nawet dla Ku Klux Klanu – żartował Sir Charles na temat ewentualnego powrotu do Filadelfii. Jego czas w Phoenix dobiegł końca, lecz kolejnym przystankiem w koszykarskiej karierze nie okazała się Pensylwania, gdyż w Houston postanowiono stworzyć wielki tercet weteranów i w zamian za Sama Cassella, Roberta Horry’ego, Marka Bryanta i Chucky Browna sprowadzono do Teksasu właśnie Charlesa Barkleya. Dla gwiazdora miała to być ostatnia szansa na sięgnięcie po wymarzony tytuł, który padał łupem Rakiet w sezonach 1993/94 oraz 1994/95. Poza urodzonym w Leeds koszykarzem trzon ekipy Rockets tworzyły dwie legendy znające już smak mistrzostwa ligi zawodowej – Hakeem Olajuwon oraz Clyde Drexler. – Jestem bardzo podekscytowany – komentował. – To jest krok, który chciałem podjąć, a Houston było moim pierwszym wyborem. Na tym etapie nie jestem już wielkim graczem. Jestem bardzo dobrym, ale w towarzystwie Hakeema i Clyde’a mam szansę na mistrzostwo.

W 1996 roku igrzyska olimpijskie organizowała Atlanta, a koszykarska reprezentacja USA kolejny raz była zobligowana do sięgnięcia po złoty medal. Ekipy takie jak Dream Team zdarzają się raz na kilkadziesiąt lat, ale drużyna zmontowana z okazji kolejnej rywalizacji o medale wcale nie wydawała się słaba. Charles Barkley przyjął powołanie od Lenny’ego Wilkensa, a w zmaganiach na amerykańskiej ziemi towarzyszyli mu Penny Hardaway, Grant Hill, Karl Malone, Reggie Miller, Shaquille O’Neal, Hakeem Olajuwon, Gary Payton, Scottie Pippen, Mitch Richmond, David Robinson oraz John Stockton. Kolejni przeciwnicy znów byli demolowani. W grupie team Stanów Zjednoczonych rozprawił się z Argentyną, Angolą, Litwą, Chinami i Chorwacją, a najniższy wymiar kary spotkał drużynę z Ameryki Południowej, która poległa różnicą 28 „oczek”. W półfinale następcy Dream Teamu pokonali Brazylię 98:75, a w walce o finał rozprawili się z Australią 101:73. O złoto zmierzyli się z Serbią i Czarnogórą, triumfując ostatecznie 95:69. Charles Barkley w całym turnieju zdobywał średnio 12,4 punktu, dodając do tego 6,6 zbiórki i 2,4 asysty. Obok Davida Robinsona mógł się pochwalić najlepszymi statystykami w drużynie, a trafiając do kosza ze skutecznością 81,6 procent ustanowił rekord igrzysk. Atmosfera panująca w ekipie nijak się jednak miała do tej z Barcelony. – W zespole byli faceci, którzy ciągle narzekali, że za mało grają – wspomina Barkley. – To było takie frustrujące. Przed dwoma meczami podszedłem do Lenny’ego Wilkensa i powiedziałem mu: „trenerze, nie wpuszczaj mnie dzisiaj na parkiet, bo nie chcę, żeby ci goście non-stop stękali”.

Rakiety wyglądały na silny team, ale wydawało się, że Sir Charles znalazł się w Teksasie co najmniej o dwa sezony za późno. Do NBA zdążył bowiem powrócić Michael Jordan, a potęga Chicago Bulls została odbudowana. Byki w kampanii 1995/96 wywalczyły tytuł, osiągając w regular season rekordowy bilans 72-10 i nic nie zapowiadało tego, że MJ, Scottie Pippen i Dennis Rodman zwolnią tempo w kolejnych rozgrywkach. – Na papierze to jest najlepszy zespół, przeciwko któremu grałem – oceniał Barkley. – Ale to nie oznacza, że nie możemy ich pokonać.

Sir Charles zamienił numer „34” na „4”. Jeszcze w lipcu został aresztowany za bójkę w barze w Cleveland, a przygodę z Rakietami zaczął od imponującego występu przeciwko… Phoenix Suns, w którym zdobył 20 punktów i zaliczył aż 33 zbiórki. Zespół z Teksasu uzyskał bilans 57-25 i zajął trzecią lokatę na Zachodzie, ale urazy pozwoliły Barkleyowi wziąć udział w zaledwie 53 spotkaniach regular season. Zdobywał średnio tylko 19,2 „oczka”, czyli najmniej z wyjątkiem swojej pierwszej kampanii na parkietach ligi zawodowej. Na tablicach było jednak trochę lepiej – 13,6, a dokładane do tego 4,7 asysty oraz 1,3 przechwytu nadal tworzyły z niego gracza o statusie all-star. Z tego powodu wybrano go do udziału w Meczu Gwiazd (nie wystąpił w nim z powodu urazu) oraz umieszczono w trzeciej piątce NBA.

W play-offs Rakiety pierwszą rundę przebrnęły bez zadyszki, pokonując w niej 3-0 Minnesotę Timberwolves. W półfinale konferencji stoczyły natomiast zaciekły bój z finalistami poprzednich zmagań, Seattle SuperSonics, triumfując po morderczej serii 4-3. O wielki finał zespół z Teksasu zmierzył się z Utah Jazz. Po pięciu meczach team z Salt Lake City prowadził w serii 3-2 i przed własną publicznością miał szansę na zakończenie rywalizacji. Rockets byli jednak dzielni i nie zamierzali tanio sprzedać skóry. Na 2,8 sekundy przed końcową syreną na tablicy wyników widniał remis 100-100. Chwilę wcześniej Karl Malone zebrał piłkę po niecelnym rzucie Clyde’a Drexlera i poprosił o przerwę na żądanie. Po pauzie grę z boku boiska wznawiał Bryon Russell, podał do niepilnowanego Johna Stocktona, a ten rzutem za trzy punkty wprowadził Jazzmanów do wielkiego finału. Charles Barkley próbował zablokować próbę przeciwnika, ale stał za daleko. – John Stockton to najlepszy rozgrywający w historii i tej nocy nocy to udowodnił – mówił Sir Charles. Gwiazdor z roku na rok przekładał decyzję o zakończeniu kariery. Jego organizm wyraźnie się buntował, lecz on nie chciał odchodzić z ligi jako wielki zawodnik, któremu nigdy nie udało się wywalczyć mistrzostwa. – Nie podjąłem jeszcze decyzji odnośnie kolejnego sezonu. Najpierw muszę się upewnić, czy jestem w wystarczająco dobrej drużynie. Mistrzostwo to jednak prawdopodobnie najbardziej przereklamowana rzecz, o której ciągle się mówi. Da się je wygrać tylko wówczas, gdy jest się w najlepszej drużynie. Ja nigdy wcześniej w takiej nie byłem.

Brakujące trofeum

– Zawsze bawią mnie pytania ludzi o techniki zbierania piłki. Mam technikę. Nazywa się „złap tę cholerną piłkę” – mówi z uśmiechem na ustach Charles Barkley.

W barwach Houston Rockets zwany „Wielką Górą Zbiórek” zawodnik nigdy nie osiągnął już formy, którą prezentował jako gracz Philadelphii 76ers oraz Phoenix Suns. Poza parkietem poczynał sobie jednak coraz odważniej i zdecydowanie nie był wzorem do naśladowania. W październiku 1997 roku po awanturze w barze Phineas Phogg’s w Orlando na Florydzie został aresztowany przez policję. Według świadków wyrzucił przez okno dwudziestoletniego chłopaka po tym jak tamten cisnął w niego szklanką z lodem. Koszykarz podniósł klienta niczym pluszową zabawkę, a potem było słychać już tylko dźwięk tłuczonego szkła. – Masz, na co zasłużyłeś! – krzyczał do leżącego na ziemi i krwawiącego młodzieńca. – Nie szanujesz mnie i mam nadzieję, że teraz cię boli. Świadkami wydarzeń byli policjanci, którzy zabrali krewkiego zawodnika Rakiet na posterunek, gdzie ten przesiedział w celi pięć godzin i został wypuszczony dopiero po zapłaceniu 6 tysięcy dolarów kaucji. Podczas późniejszej rozprawy Sir Charles został skazany na grzywnę oraz prace społeczne, a gdy sędzia zapytał go o to, czy żałuje swojego czynu, odpowiedział w swoim stylu: – Żałuję tylko, że nie byliśmy wtedy na wyższym piętrze.

Gwiazdor Houston Rockets kochał nocne życie i imprezy suto zakrapiane alkoholem, a to nie wpływało dobrze na jego kondycję fizyczną. – Nie mówię, że jestem alkoholikiem i mam problem z piciem – powiedział w jednym z wywiadów. – Po prostu czuję, że piję trochę za dużo. Lubię to robić i nie zamierzam przestawać. Ale nie mogę jednocześnie pić i grać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio nie zamówiłem drinka do kolacji. Może w swoim pierwszym sezonie w lidze. Koszykarz postanowił, że ograniczy ilość spożywanych trunków, ale nie chciał w tym celu korzystać z porad specjalistów. Twierdził, że sam potrafi kontrolować swoje życie.

Barkley w NBA rozegrał jeszcze trzy sezony, w tym jeden niepełny. Zarówno jemu, jak i jego drużynie wiodło się coraz gorzej, więc zamiast zbliżać się do upragnionego tytułu, zaczął się od niego dość poważnie oddalać, w efekcie czego nigdy nie udało mu się po niego sięgnąć. Największej walki nie toczył jednak przeciwnikami, ale z własnym ciałem, które coraz częściej zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa. W kampanii 1997/98 zagrał w 68 meczach regular season, ale tylko 41 razy wybiegał na parkiet w pierwszej piątce. Statystycznie nie było źle, lecz bardzo daleko od notowań w koszulce Słońc – 16,6 punktu, 12,7 zbiórki, 3,5 asysty oraz 1,1 przechwytu. Rakiety uzyskały mizerny bilans 41-41 i z play-offs pożegnały się już w pierwszej rundzie, ulegając 2-3 Utah Jazz. Sir Charles nie załapał się nawet do All-Star Game, podobnie jak w swoich dwóch kolejnych sezonach w lidze. Rozgrywki 1998/99 z powodu lockoutu zostały skrócone do zaledwie 50 gier, a wychowany w Alabamie zawodnik wybiegł na parkiet w 42 z nich. Podopieczni Rudy’ego Tomjanovicha wygrali 31 spotkań i do play-offs awansowali z piątego miejsca na Zachodzie. Podobnie jak rok wcześniej zatrzymali się jednak już w pierwszej rundzie, tym razem przegrywając 1-3 z Los Angeles Lakers.

Po kampanii 1998/99 Barkley usiadł z włodarzami Rakiet do rozmów na temat swojej przyszłości. – Powiedziałem: „zamierzam zakończyć karierę” – wspomina. – Oni rzekli: „zamierzamy ci dać 9 milionów dolarów”. Odparłem: „ma ktoś z was długopis?”. 10 listopada 1999 roku Rakiety mierzyły się na wyjeździe z Jeziorowcami z „Miasta Aniołów”. W drugiej kwarcie Shaquille O’Neal zablokował kelnerski rzut Sir Charlesa, po czym go odepchnął. Zawodnik drużyny z Teksasu nie mógł pozostać dłużny wielkoludowi, więc w rewanżu cisnął w niego piłką. Za całe zamieszanie obaj panowie zostali wyrzuceni z parkietu. – Nie mogłem pozwolić, żeby mnie bił – tłumaczył się później gracz Rockets. – Moja babcia byłaby na mnie zła, gdyby dowiedziała się, że to zignorowałem. Musiałem się bronić. Złoty medalista olimpijski z Barcelony i Atlanty miał skończone już trzydzieści sześć lat. Patrząc na wielu zawodników ligi zawodowej, nie był to może wiek emerytalny, ale po Charlesie wyraźnie było już widać, że jego czas w roli profesjonalisty dobiega końca. Gra Barkleya w dużym stopniu opierała się na fizyczności, a różnorakie dolegliwości były po prostu pokłosiem jego wyczynów w sezonach, w których znajdował się na szczycie. Jego kariera w NBA dobiegła końca tam, gdzie się zaczęła, czyli w Filadelfii. 8 grudnia 1999 roku podczas meczu z Siedemdziesiątkami Szóstkami próbował zablokować rzut Tyrone’a Hilla, po czym upadł na parkiet i nabawił się kontuzji kolana. Szybko okazało się, że ma zerwane ścięgno i nie zagra już do końca rozgrywek. Z troski o własne zdrowie postanowił, że czas zawiesić buty na kołku. – Myślę, że ten duży facet w niebie chciał, żebym skończył tam, gdzie zacząłem – komentował. – Na trybunach siedziało wielu ludzi, którzy zobaczyli mój pierwszy i ostatni mecz w lidze. Wiedziałem, że to koniec zaraz po tym jak ujrzałem swoją nogę. Babcia Johnnie i mama Charcey tradycyjnie były obecne w hali podczas meczu Sir Charlesa rozgrywanego w Pensylwanii. – Bóg nie popełnia błędów – mówiła babcia ze łzami w oczach. – Charles wspominał wcześniej, że rozważa przejście na emeryturę, ale ja jego słowa traktowałam z przymrużeniem oka. Teraz jednak mam nadzieję, że nie zmieni zdania.

Charles Barkley to twardy facet, więc nawet poważna kontuzja nie była w stanie pozbawić go dobrego humoru. Na pomeczową konferencję prasową przybył o kulach, po czym rzucił na przywitanie: – No, chłopaki, dzisiaj seks jest absolutnie wykluczony. Chwilę później dodał: – Nie czuję w ogóle smutku. Przez te wszystkie lata widzieliście jak z chłopca stałem się mężczyzną. Jeśli będę miał tyle szczęścia i trafię kiedyś do Koszykarskiej Galerii Sław, to znajdę się tam jako Siedemdziesiątka Szóstka.

Urodzony w Leeds koszykarz nie byłby sobą, gdyby nie pożegnał się z kibicami w Houston. W Teksasie spędził w końcu kilka lat i nie wypadało mu wymknąć się tylnymi drzwiami. 19 kwietnia 2000 roku zaliczył sześciominutowy występ, ukoronowany 2 punktami, zbiórką oraz blokiem. Publiczność na stojąco biła mu brawo. – To dla mnie wielki przywilej, że mogłem być świadkiem tego wydarzenia – komentował jego kompan z ekipy Rakiet – Hakeem Olajuwon. Sam Sir Charles tak natomiast opowiada o tym, co działo się w hali w Teksasie: – Zrobiłem to dla siebie. Wygrałem i przegrałem wiele meczów, ale moje ostatnie wspomnienie było takie, że zostałem zniesiony z parkietu. Nie mogłem tego przeboleć. Z psychologicznego punktu widzenia bardzo ważne było dla mnie to, żeby móc poruszać się po boisku o własnych siłach.

– Jestem tym, kogo potrzebuje Ameryka – kolejnym bezrobotnym czarnym – drwił z siebie Barkley po zakończeniu kariery. Charles jest jednak na tyle barwną postacią, że nie może narzekać na brak zajęć. Cały czas pozostaje blisko koszykówki, pracując jako analityk dla transmitującej NBA i NCAA stacji TNT. W nowej roli nadal nie stroni od kontrowersji. – Lepiej, żebyśmy nie komentowali dzisiaj meczu Bulls – mówił pewnego razu. – Człowieku, oni są do bani! Kupa dzieciaków ze szkoły średniej z 70-milionowymi kontraktami. Nienawidzę swojej matki, że urodziła mnie tak wcześnie. Gdy Serb Peja Stojaković w 2003 roku triumfował w konkursie rzutów za 3 punkty podczas Weekendu Gwiazd, rzekł natomiast: – Kenny (kolega z ekipy TNT – przyp. red.) powiedział, że to będzie międzynarodowy wieczór. Jestem ciekaw, który z naszych międzynarodowych braci wygra konkurs wsadów. W jednym ze spotkań Kevin Garnett rzucił piłkę w trybuny, silnie trafiając nią pewnego mężczyznę. Koszykarz za swoje zachowanie został usunięty z parkietu, a w telewizji pokazano ujęcie poszkodowanego, opuszczającego halę na noszach oraz jego płaczącą córeczkę. Barkley skomentował to w swoim stylu: – Wiecie dlaczego ta mała dziewczynka płacze? Bo myśli: „mój tata to cienias”.

Koszulka z numerem „34” została zastrzeżona przez Auburn University, Philadelphię 76ers oraz Phoenix Suns. Charles Barkley w NBA spędził szesnaście sezonów, w których zdobywał średnio 22,1 punktu oraz notował 11,7 zbiórki, 3,9 asysty oraz 1,7 przechwytu. Wywalczył dwa złote medale olimpijskie, w tym jeden jako członek legendarnego Dream Teamu, na punkcie którego szalał cały świat. Jedenastokrotnie był wyznaczany do udziału w Meczu Gwiazd, a w 1996 roku został wybrany do grona pięćdziesięciu najwybitniejszych zawodników w historii ligi. Pięć razy znalazł się w pierwszej piątce NBA, pięć razy w drugiej oraz raz w trzeciej. W sezonie 1986/87 wygrał klasyfikację najlepszych rebounderów, w 1991 roku został MVP All-Star Game, a dwa lata później MVP sezonu zasadniczego. – Barkley jest jak Magic Johnson i Larry Bird, ponieważ oni również nie są przywiązani do swoich pozycji – opisywał Sir Charlesa legendarny Bill Walton. – On robi wszystko, po prostu gra w koszykówkę. Nie ma drugiego takiego jak on. Dominuje w zbiórkach, dominuje w defensywie, rzuca za trzy punkty, drybluje i rozgrywa.

W kwietniu 2006 roku ogłoszono, że Charles Barkley za swoje nieprzeciętne osiągnięcia zostanie wkrótce włączony do Koszykarskiej Galerii Sław. – Wszystko co mam, zawdzięczam koszykówce – komentował były już zawodnik. – Mam czterdzieści trzy lata, nigdy nie miałem prawdziwej pracy i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał jej mieć. Pięć miesięcy później, 8 września, w Springfield w stanie Massachusetts odbyła się ceremonia włączenia Sir Charlesa do Basketball Hall of Fame. Obok niego zaszczytu tego dostąpili również m. in. Dominique Wilkins oraz Joe Dumars. Były as 76ers, Suns oraz Rockets pojawił się na uroczystości w czarnym garniturze, a rozmawiając z mediami wypowiadał się w sposób nieco odbiegający od swojego motta, które brzmi „nie jestem wzorem do naśladowania”. Swoje słowa kierował przede wszystkim do zawodników rozpoczynających dopiero kariery. – Ciągle powtarzam tym dzieciakom, żeby uważały na swoje pieniądze i najlepiej trzymały je na kontach bankowych – mówił. – Ta kasa ma wam starczyć na resztę życia, nie marnujcie jej! Barkley zwrócił również uwagę na to jak liga NBA zmieniła się na przestrzeni lat. – Ja zawsze dawałem z siebie wszystko i pracowałem tak ciężko jak potrafiłem. Dzisiaj dzieciaki chcą być gwiazdami. Nie pragną stać się znakomitymi zawodnikami, tak jak było za naszych czasów.

Jeśli ktoś miał wcześniej wątpliwości, czy Sir Charles naprawdę jest szalony, to podczas Meczu Gwiazd w 2007 roku mógł przekonać się o tym na własne oczy, gdy  stoczył pojedynek biegowy z Dickiem Bavettą – sędzią-weteranem, który liczył sobie wówczas sześćdziesiąt siedem wiosen. Legendarny koszykarz w swoich komentarzach na antenie TNT lubił drwić z arbitra, twierdząc że tak zaawansowani wiekowo sędziowie nie powinni już pracować na parkietach NBA. Ze starcia na dystansie 150 metrów uczyniono wielkie show, z którego dochód przeznaczono na cele charytatywne. Nakręcono nawet spot pokazujący pieczołowicie trenującego Bavettę oraz zajadającego pączki Barkleya. Pojedynek wygrał ostatecznie Sir Charles, po czym ucałował swojego rywala w głowę.

Urodzony w Leeds gwiazdor basketu to sympatyczny i zabawny człowiek, który jednak ma również swoją ciemną stronę. Podobnie jak jego kumpel, Michael Jordan, boryka się z uzależnieniem od hazardu. „MJ” mnóstwo pieniędzy przegrał w karty i golfa, a Sir Charles nie stroni od kasyn. W 2006 roku zdradził, że taki styl życia kosztował go około 10 milionów dolarów. – Czy mam problem z hazardem? Tak, mam – mówił. – Nie traktuję jednak tego w ten sposób, bo po prostu mogę sobie pozwolić na to, żeby grać. To głupi nawyk i muszę mieć go pod kontrolą, bo nie chciałbym się spłukać po tych wszystkich latach. Wyznanie Barkleya wywołało w środowisku liczne dyskusje, których obecny analityk stacji TNT miał w pewnej chwili absolutnie dość. – Jeśli jesteś narkomanem lub alkoholikiem, to masz problem – twierdził. – Ja stawiam zbyt dużo pieniędzy, ale dopóki mnie na to stać, nie mam problemu. Czy uważam to za zły nawyk? Tak, uważam. Czy będę dalej to robił? Tak, będę. W maju 2008 roku kasyno w Las Vegas złożyło przeciwko Sir Charlesowi pozew cywilny o zapłatę 400 tysięcy dolarów długu. Były koszykarz pieniądze oddał, po czym przyznał, że musi jednak zerwać z hazardem, bo choć nadal go na niego stać, to nie ma sensu trwonić więcej pieniędzy.

31 grudnia 2008 roku media obiegła informacja o kolejnym wybryku Barkleya. Prowadząc auto na drodze w Scottsdale w Arizonie został zatrzymany przez policję po tym jak nie zatrzymał się przed znakiem stopu. Policjanci wczuli od niego alkohol i poddali testowi trzeźwości, którego gwiazdor nie zaliczył. Odmówił badania alkomatem, więc pobrano od niego krew, której analiza wykazała prawie dwukrotne przekroczenie obowiązującej w Arizonie normy stężenia alkoholu. Z raportu policyjnego wynikało, że Sir Charles zachowywał się w stosunku do funkcjonariuszy niezbyt kulturalnie. Na pytanie, dlaczego nie zatrzymał się przed znakiem, odpowiedział: – Spieszyłem się. Chciałem stanąć za zakrętem, żeby moja kobieta mogła zrobić mi dobrze. Za popełnione czyny Barkley został skazany na dziesięć dni więzienia oraz 2 tysiące dolarów grzywny. Po apelacji wyrok jednak skrócono do zaledwie trzech dni, gdyż Charles wyraził chęć wzięcia udziału w terapii antyalkoholowej.

Były as Philadelphii 76ers, Phoenix Suns oraz Houston Rockets nie jest może uosobieniem cnót, jednak nigdy nie był mu obojętny los innych ludzi. Wielokrotnie angażował się w pomoc potrzebującym, przeznaczając m. in. pokaźną sumę dla ofiar huraganu Katrina. Sir Charlesowi nie stroni również od polityki. Często zajmuje stanowisko w sprawie równości ludzi bez względu na kolor skóry czy preferencje seksualne. W 2014 roku planował wystartować w wyborach na gubernatora Alabamy, ale ostatecznie porzucił ten pomysł. W młodości sympatyzował z Partią Republikańską, lecz później przeszedł na drugą stronę barykady, wspierając aktywnie Demokratów i deklarując poparcie dla Baracka Obamy w wyborach prezydenckich. – Za każdym razem kiedy słyszę słowo „konserwatyści”, robi mi się niedobrze – mówi. – Ja nazywam ich wszystkich fałszywymi chrześcijanami. Oni chcą być jednocześnie sędzią i ławą przysięgłych. Jestem za zalegalizowaniem małżeństw homoseksualnych. To nie moja sprawa, kto z kim chce brać ślub. Po prostu chcę, żeby każdy mógł sam dokonać wyboru.

Lata mijają, a Charles Barkley wciąż jest przy koszykówce. Nadal bawi kibiców swoimi ciętymi ripostami w stacji TNT, a w latach 2012 i 2013 brał udział w selekcji zawodników do występu w Meczu Wschodzących Gwiazd podczas All-Star Weekend. Drużyny pod jego patronatem mierzyły się wówczas z teamami zebranymi przez Shaquille’a O’Neala. Swoją ogromną wiedzę o baskecie chciałby w przyszłości wykorzystać w inny sposób niż analizując mecze w telewizji czy robiąc za maskotkę w czasie Weekendów Gwiazd. Marzy mu się posada generalnego menadżera w jednym z klubów. – Powiedziałem stacji TNT, że wkrótce zrezygnuję, bo chcę spróbować czegoś nowego – mówił w 2013 roku po tym jak pojawiła się szansa na objęcie stanowiska w Phoenix Suns.

Sir Charles jako koszykarz osiągnął wszystko poza jednym – mistrzostwem NBA. Często mu się to wypomina, lecz fakt, iż stawia się go w tym samym szeregu co Magica Johnsona, Larry’ego Birda czy Michaela Jordana sprawia, że był on naprawdę wyjątkowym zawodnikiem, jednym z najlepszych w historii. Tak jak jest w przypadku każdego członka legendarnego Dream Teamu. – Wszyscy przypominają mi, że nigdy nie wywalczyłem mistrzostwa. Dla mnie gra w towarzystwie tych facetów jest jak zdobycie tytułu – puentuje Barkley.

Bibliografia:

  • azcentral.com,
  • basketball-reference.com,
  • Charles Barkley – I May Be Wrong but I Doubt It,
  • Chicago Tribune,
  • Los Angeles Times,
  • New York Times,
  • Philadelphia Daily News,
  • Sports Illustrated,
  • The Morning Call,
  • The Philadelphia Inquirer,
  • USA Today,
  • yardbarker.com.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *