Data publikacji: 24 kwietnia 2014, ostatnia aktualizacja: 12 kwietnia 2024.
– Mieliśmy wielu znakomitych strzelców w tej lidze, ale Dražen Petrović był zimnokrwistym zabójcą – twierdził nieżyjący już Chuck Daly, legendarny trener m.in. Detroit Pistons oraz New Jersey Nets.
Talent z Szybeniku
Szybenik to chorwackie miasto w środkowej Dalmacji, zamieszkałe przez około pięćdziesiąt tysięcy osób. Leży nad ujściem rzeki Krka do Morza Adriatyckiego. Słynie z przepięknej starówki, zbudowanej niemal w całości z białego kamienia. Najważniejszym zabytkiem w mieście jest Katedra św. Jakuba, wybudowana na przełomie XV i XVI wieku. Łączy ona w sobie elementy stylów gotyckiego oraz renesansowego i dzięki swej wyjątkowej architekturze została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
W latach sześćdziesiątych na mapie Europy próżno było szukać takich państw jak Bośnia i Hercegowina, Chorwacja, Czarnogóra, Macedonia, Serbia czy Słowenia. Wszystkie one tworzyły Socjalistyczną Federacyjną Republikę Jugosławii ze stolicą w Belgradzie. Szybenik, w którym 22 października 1964 roku na świat przyszedł Dražen Petrović, również należał do tego tworu. „Petro” był drugim dzieckiem Jolego i Biserki. Ojciec, policjant, to z pochodzenia Serb. Matka, bibliotekarka, jest natomiast rodowitą Chorwatką. Odwieczne animozje pomiędzy narodami nie stanęły jednak na przeszkodzie ich miłości i rodzina Petroviciów wiodła szczęśliwe życie na adriatyckim wybrzeżu. Gdy Biserka była w drugiej ciąży, wiosną udała się do ujścia rzeki, by napić się wody. Ludzie później powtarzali jej, że to właśnie temu Dražen zawdzięczał swój niesamowity talent do koszykówki.
„Petro” na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się niczym spośród swoich rówieśników. Jego babcia od samego początku dostrzegała w nim jednak coś wyjątkowego. – To dziecko otrzymało specjalny dar od Boga. Dokona w życiu czegoś ważnego – powtarzała, nosząc go na rękach. Koszykówka w Jugosławii była szalenie popularnym sportem, ale wypowiadając tamte słowa kobieta zapewne nie miała na myśli tego, że Dražen zostanie w przyszłości słynnym zawodnikiem. Miłością do basketu zaraził go jego o pięć lat starszy brat. – Brał ze sobą piłkę, która była większa od niego, i dryblował przez cały dzień. Musiałem stale mieć go na oku, żeby więksi koledzy nie zdeptali go na boisku – wspomina Aleksandar. Dzięki swojemu nieprzeciętnemu talentowi „Petro” miał specjalne przywileje na podwórku. Gdy starsi często bili młodszych, Dražen zawsze mógł być spokojny o swoje „cztery litery”. – Nigdy go nawet nie tknęli – dodaje Aleksandar. – Był bardzo mądrym oraz inteligentnym dzieciakiem i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego tak się działo.
Młodszy z braci nie polegał jednak tylko na swoich wrodzonych zdolnościach. Cechowało go coś jeszcze: ekstremalnie ciężka praca. W wieku dziesięciu lat budową ciała przypominał już Adriana Dantleya, a stylem gry Magica Johnsona, ale do perfekcji wciąż było daleko. – Rzucasz jak Fred Flintstone. Piłką mógłbyś rozbijać kamienie – strofował go starszy brat. Słowa Aleksandara podziałały na Dražena mobilizująco. Z pomocą matki zdobył klucz do szkolnej sali gimnastycznej, w której pojawiał się codziennie o siódmej rano, by jeszcze przed rozpoczęciem lekcji oddać pięćset rzutów do kosza. Gdy miał trzynaście lat, trafił do młodzieżowej drużyny miejscowej Šibenki. Na wieczornych zajęciach pojawiał się jako pierwszy, a do domu wracał jako ostatni. Katorżnicza praca i ogromny talent pozwalały mu na rywalizację z chłopcami starszymi o dwa lub trzy lata. – Pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt punktów w meczach juniorskich to była dla Dražena norma – opowiada Aleksandar. – Wśród rówieśników i trochę starszych kolegów był prawdziwym liderem.
Urodzony w Szybeniku koszykarz nienawidził jednego: porażek. Tyczyło się to nie tylko basketu, ale również innych gier i zabaw. Kiedy przegrywał, potrafił nie odzywać się przez wiele godzin. – Po każdej porażce Šibenki zostawał w sali i ćwiczył rzuty – wspomina Neven Saphija, przyjaciel „Petro” z dzieciństwa, a później znany i szanowany trener koszykówki. W wieku zaledwie piętnastu lat Dražen został przesunięty do pierwszego zespołu. Już po roku uznano go najbardziej utalentowanym jugosłowiańskim graczem młodego pokolenia. W sierpniu A.D. 1981 wraz z reprezentacją Jugosławii wziął udział w mistrzostwach Europy kadetów w Grecji. Jego drużyna odpadła w fazie grupowej, ale on osiągnął imponującą średnią 32,4 pkt. na mecz.
Seniorski basket to dla nastolatka zderzenie z zupełnie inną rzeczywistością. „Petro” musiał walczyć o miejsce w składzie z graczami w większości starszymi o dziesięć czy piętnaście lat, ale jego to zupełnie nie przerażało. Eksplozja nadeszła w sezonie 1981/82, gdy poprowadził swój klub do finału Pucharu Koracia. Przeciwko francuskiemu Limoges zdołał uzbierać 19 „oczek”, lecz Šibenka poległa ostatecznie 84-90. Porażki były tym, czego reprezentant Jugosławii nie znosił, więc postanowił zintensyfikować swoje dążenia do perfekcji. Trenował po osiem godzin dziennie, a z racji młodego wieku mógł jeszcze wystąpić w sierpniowych mistrzostwach Europy Juniorów w Bułgarii. Zdobywając średnio 27 „oczek” był liderem swojej drużyny, która poległa dopiero w finale przeciwko Związkowi Radzieckiemu.
– To pracoholik, fanatyk i człowiek uzależniony od koszykówki. Ale wiecie, dlaczego tak uważam? Nie dlatego, że ćwiczył po siedem czy osiem godzin dziennie, ale dlatego, iż nie potrafił zrobić sobie chociaż jednego dnia przerwy – opisuje Dražena jego starszy brat. Po ostatnim spotkaniu rozgrywek 1982/83 „Petro” nie miał skończonych jeszcze dziewiętnastu lat, ale był już uważany za najlepszego koszykarza w kraju. Znów poprowadził Šibenkę do finału Pucharu Koracia, gdzie ekipa z Szybeniku ponownie uległa Limoges, tym razem 86-94. W mistrzostwach kraju zdobywał 24,5 pkt.na mecz, a Šibenka dotarła do meczu o złoto i zmierzyła się z KK Bośnia Sarajewo. W ostatniej akcji spotkania Sabit Hadžić sfaulował Dražena Petrovicia. Młodzieniec trafił dwa rzuty wolne i po chwili cały Szybenik mógł świętować mistrzostwo kraju. Jakież było jednak zdziwienie wszystkich, gdy następnego dnia zwołano nadzwyczajne zgromadzenie Jugosłowiańskiej Federacji Koszykówki, podczas którego anulowano wynik meczu i nakazano jego powtórzenie. Analiza telewizyjnych powtórek miała wykazać, że Hadžić jednak nie faulował „Petro”. Działacze klubu z Szybeniku uznali tę decyzję za polityczną (zbliżały się igrzyska olimpijskie w Sarajewie) i odmówili ponownego wyjścia na parkiet, wobec czego tytuł powędrował w ręce ekipy KK Bośnia. To był olbrzymi skandal i pierwszy poważny sygnał dla Dražena, że powinien zacząć myśleć o tym jak się wyrwać z tego jugosłowiańskiego piekiełka.
„Petro” marzył o wylocie do Stanów Zjednoczonych i grze w NBA lub transferze do któregoś z zachodnich klubów. Życie w socjalistycznym państwie sprawiało jednak, że to nie było taką prostą sprawą i najpierw trzeba było zasłużyć się dla ojczyzny, żeby otrzymać pozwolenie. – Migawki z NBA oglądaliśmy we włoskiej telewizji. Spacer po księżycu wydawał się bardziej prawdopodobny niż możliwość gry w tej lidze – wspomina Neven Saphija. Chociaż Dražen koszykówce poświęcał się w stu procentach, to myślał również o wykształceniu. Rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie w Zagrzebiu, a w lipcu 1983 roku wraz z reprezentacją Jugosławii wywalczył srebrny medal na uniwersjadzie w Edmonton. W sierpniu przyszły natomiast nieudane mistrzostwa Europy we Francji, a potem trafił na rok do wojska. W lecie 1984 roku w Los Angeles Petrović zdobył brązowy medal olimpijski, a w sezonie 1984/85 był już zawodnikiem bardziej medialnego klubu – Cibony Zagrzeb. Nigdy nie zapomniał jednak o miejscu, w którym się wychował. – Jeśli to prawda, że pierwsza miłość to ta, która zostaje w pamięci na zawsze, to Szybenik będzie w moim sercu po wsze czasy. Moja historia miała swój początek właśnie tam i choć zawsze staram się chować emocje do kieszeni, to nie potrafię tak po prostu zapomnieć o tym wszystkim. Treningi Aleksandara, mój pierwszy trening i tysiące godzin spędzonych w samotności na boisku. Tylko piłka, kosz i ja – mówił. Podczas pobytu w Ameryce Północnej otrzymał propozycję zdobycia przepustki do NBA i dołączenia do zespołu Uniwersytetu Notre Dame, ale nie mógł jej przyjąć. – Wywierano na nim ogromną presję, żeby został w domu – mówi Digger Phelps, ówczesny coach uczelni ze stanu Indiana.
Mozart koszykówki
Zagrzeb to w dzisiejszych czasach stolica oraz największe miasto Chorwacji. Leży nad rzeką Sawą i u podnóża pasma górskiego Medvednica, niespełna trzysta pięćdziesiąt kilometrów na północ od Szybeniku. Stanowi międzynarodowe centrum biznesu i handlu oraz węzeł komunikacyjny pomiędzy Środkową a Wschodnią Europą.
Ze względu na swoją historię Zagrzeb bogaty jest w zabytki oraz cuda architektury, takie jak Wieża Lotrszczak, Kamienna Brama, Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, Pałac Arcybiskupi, kościół św. Marka, Pałac Bana czy Teatr Narodowy. Dražen udał się tam jednak nie w celach turystycznych, ale po to, żeby zdobywać najcenniejsze trofea i zapracować na zagraniczny kontrakt. Wreszcie mógł także występować na parkiecie obok swojego starszego brata – Aleksandara. – Dołączył do drużyny, która miała na swoim koncie mistrzostwo Jugosławii, ale w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych zaprezentowała się koszmarnie, notując zero zwycięstw oraz dziesięć porażek – wspomina Mirko Novosel, ówczesny coach Cibony. – Był zawodnikiem, którego potrzebowaliśmy, żeby stać się europejską potęgą.
Mierzący 196 centymetrów Dražen Petrović tak jak Michael Jordan grał na pozycji rzucającego obrońcy. Nazwisko „Jego Powietrznej Wysokości” pojawia się tu nie przez przypadek, bo tak jak on szokował swoją grą na parkietach NBA, tak „Petro” wprawiał w osłupienie fanów na Starym Kontynencie. W Cibonie spędził cztery sezony, naznaczone mnóstwem sukcesów indywidualnych oraz drużynowych. Był fantastycznym strzelcem i potrafił seryjnie trafiać nie tylko za dwa, ale i za trzy punkty. Team z Zagrzebia wygrywał wszystko jak leci, w tym dwukrotnie Puchar Europy Mistrzów Krajowych, pokonując najpierw Real Madryt, a następnie Žalgiris Kowno z Arvydasem Sabonisem w składzie. Dražen notował kosmiczne statystyki, a mecze z 40- czy 50-punktowym dorobkiem nie należały w jego wykonaniu do rzadkości. Mówił, że na boisku nie ma miejsca na sentymenty i dokładnie tak się zachowywał. Przybywając do Szybeniku z zespołem Cibony nie miał litości dla swoich dawnych kolegów. Rzucił 56 „oczek”, jego nowa drużyna wygrała, a zrozpaczeni fani po każdym celnym rzucie nawoływali: – Dražen, jesteś nasz! Dražen, prosimy, przestań! Przez cztery kampanie w stroju niebiesko-białych zagrał w 167 meczach, zdobywając łącznie 5750 punktów. Dawało to obłędną średnią 34,4 „oczka”, a warto dodać, że na europejskich parkietach spotkanie trwa zaledwie 40 minut, a nie 48 jak to ma miejsce w NBA.
Wielkich graczy poznaje się po tym, że na wyżyny swoich umiejętności potrafią wspinać się w starciach z najsilniejszymi rywalami. Taki był właśnie Dražen Petrović. Gdy Cibona w 1985 roku sięgała po tytuł najlepszego klubu Europy, „Petro” stanął na wysokości zadania i zapisał na swoim koncie 36 punktów. W decydującym o mistrzostwie Jugosławii 1984/85 meczu numer trzy z Crveną Zvezdą Belgrad dzielił i rządził, rzucając 32 „oczka”. Finał krajowego pucharu w tamtej kampanii ekipa z Zagrzebia również rozstrzygnęła na swoją korzyść, a Dražen przeciwko Jugoplastice Split ustrzelił 39 punktów. Jego dominacja nie trwała jednak tylko przez jedne rozgrywki. Na przestrzeni czterech sezonów w barwach niebiesko-białych trudno zliczyć mecze, w których zasłużył na tytuł gracza meczu. Gdy w marcu 1962 roku Wilt Chamberlain zdobył 100 punktów w spotkaniu Philadelphii Warriors z New York Knicks, wydawało się, że jest koszykarskim bogiem. Nieco ponad dwadzieścia trzy lata później Dražen Petrović zawstydził samego „Szczudło”, inkasując 112 (!!!) „oczek” w starciu Cibony Zagrzeb z Olimpiją Lublana. Rywal z powodu problemów regulaminowych mógł korzystać jedynie z juniorów, ale wyczyn „Petro” i tak budził respekt. Urodzony w Szybeniku zawodnik trafiał ze skutecznością 40/60 z pola, w tym 10 razy za trzy punkty oraz wykorzystał 22 rzuty wolne. – Co Dražen wniósł do drużyny z Zagrzebia? – pyta retorycznie jego starszy brat. – Showtime przez cztery lata! Każdy jego mecz był arcydziełem. Jego największa zdolność? W ważnych spotkaniach każdy czuł emocje, ale w potyczkach ze słabymi rywalami ciężko nam było o odpowiednią motywację. Dražen w tych meczach zawsze jednak starał się z całych sił specjalnie dla swoich fanów.
Petroviciowi nie był straszny żaden przeciwnik, nawet Real Madryt, przeciwko któremu błyszczał wielokrotnie. Raz uzbierał 44 punkty, a innym razem poprowadził Cibonę do zwycięstwa 108:91, notując 49 „oczek” i 20 asyst. Pamiętny w wykonaniu Dražena po dziś dzień jest również domowy mecz z Limoges, w którym niebiesko-biali po trzynastu minutach przegrywali 27:43, ale gdy „Petro” wziął sprawy w swoje ręce, potyczka skończyła się wynikiem 116:106 dla ekipy z Zagrzebia i 51-punktowym dorobkiem urodzonego w Szybeniku gwiazdora. Dražen dziesięciokrotnie trafiał zza linii 6,25 metra, w tym siedem razy pod rząd. – Przeciwnik ustawiał obronę już na siódmym metrze, bo było wiadomo, że on znów będzie rzucał – wspomina tamte wydarzenia Franjo Arapović, ówczesny zawodnik Cibony. – Dostał piłkę i trafił dokładnie z miejsca, w którym stał. Wszystkie rzuty mu wchodziły. Piętnaście tysięcy osób szalało z radości!
Dwa Puchary Europy Mistrzów Krajowych, Puchar Saporty, mistrzostwo Jugosławii, trzy Puchary i jeden Superpuchar Jugosławii – to dorobek Dražena Petrovicia na przestrzeni czterech sezonów w niebiesko-białych barwach. Genialny koszykarz odebrał również statuetki Euroscar i Mr. Basketball dla najlepszego zawodnika z Europy za rok 1986. W czerwcu tego samego roku z numerem sześćdziesiątym został wybrany w drafcie NBA przez Portland Trail Blazers. O wyjeździe za ocean nie mogło być jednak mowy, gdyż Jugosłowiańska Federacja Koszykówki wciąż chciała mieć go pod swoimi skrzydłami. Nie wyrażała zgody nawet na transfer do Realu Madryt, który silnie o niego zabiegał. Po sezonie 1987/88 wciąż młody zawodnik nie mógł jednak już dłużej znieść tej swego rodzaju niewoli i udał się z wizytą do włodarzy krajowego basketu. – W moim domu na stole leży kontrakt z Portland Trail Blazers – poinformował. – Jeśli nie wyrazicie zgody na przeprowadzkę do Madrytu, podpiszę go i nie będę już mógł występować w reprezentacji.
Dražen odnosił wielkie sukcesy nie tylko na płaszczyźnie klubowej, ale również reprezentacyjnej. W 1986 roku z Hiszpanii przywiózł brązowy medal mistrzostw świata oraz statuetkę MVP Turnieju. Rok później wywalczył złoto na uniwersjadzie oraz brąz na EuroBaskecie. Z igrzysk olimpijskich w Seulu w 1988 roku wrócił natomiast ze srebrem po tym jak jego team uległ w finale Związkowi Radzieckiemu. To były czasy, w których kształtowała się ekipa Jugosławii, złożona z zawodników prezentujących poziom najlepszej ligi świata, czyli NBA. Oprócz „Petro” grali w niej również m.in. Vlade Divac, Dino Rađa czy Toni Kukoč. Wtedy narodziły się także wielkie przyjaźnie pomiędzy graczami. Dražen i Vlade podczas zgrupowań kadry zawsze mieszkali w jednym pokoju i spędzali mnóstwo czasu na rozmowach. – To był duet nierozłącznych przyjaciół. W ogóle cała ta grupa tworzyła wyjątkowe pokolenie znakomitych sportowców oraz wielkich przyjaciół – wspomina Dušan Ivković, ówczesny trener reprezentacji Jugosławii. Petrović był najbardziej niesamowity z nich wszystkich. Grał z takim polotem, że pewnego razu włoska prasa ochrzciła go „Mozartem koszykówki”. „Petro” nie obrastał jednak w piórka. Choć w Europie był niekwestionowaną gwiazdą, to do swojej pracy wciąż podchodził tak samo. W kampanii 1987/88 Cibona przegrała rywalizację o mistrzostwo kraju. W sezonie zasadniczym uzyskała bilans 22-0, lecz w półfinale play-offs musiała uznać wyższość Crvenej Zvezdy Belgrad. Dražen w ostatnim meczu serii uzbierał 48 punktów, ale to nie wystarczyło do zwycięstwa. Po spotkaniu dziennikarz lokalnej gazety umówił się z koszykarzem na wywiad. „Petro” przybył w ustalone miejsce, a wysiadając ze swojego samochodu trzymał w rękach… piłkę. – O co chodzi? – rzucił w kierunku reportera. – Przecież się nie zastrzelę. Ja wykonałem swoją pracę. Piłka? Zawsze wożę ją ze sobą. Kiedy mam ochotę porzucać, jadę na boisko i oddaję sto, dwieście lub pięćset prób. Ile będzie dzisiaj? Nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że zaraz po tej rozmowie udam się na trening. To nie jest koniec świata.
Gdyby Dražen zdecydował się przyjąć ofertę Portland Trail Blazers, nie mógłby już przywdziewać koszulki reprezentacyjnej. W tamtych czasach obowiązywał bowiem jeszcze przepis zakazujący zawodowcom rywalizowania w rozgrywkach pod egidą FIBA. Reguła ta wyglądała kuriozalnie, gdyż zarabiający krocie „amatorzy” z Europy dzięki sprytnie skonstruowanym kontraktom mogli konkurować o medale mistrzostw kontynentalnych, mistrzostw świata oraz igrzysk olimpijskich, a gracze NBA musieli w tym czasie siedzieć w domach. „Petro” ostatecznie zdecydował się pozostać w Europie. Specjalnie dla niego Jugosłowiańska Federacja Koszykówki wprowadziła regułę, która pozwalała zawodnikowi na opuszczenie kraju po rozegraniu ośmiu sezonów w rodzimej lidze lub stu dwudziestu spotkań dla reprezentacji. Wcześniej wyjazd do zagranicznego klubu przed ukończeniem trzydziestego roku życia wydawał się niemożliwy. – Nazwali to regułą Petrovicia – mówił dumnie Dražen. Urodzony w Szybeniku zawodnik zdecydował się na transfer do Realu Madryt – najbardziej utytułowanego zespołu na Starym Kontynencie. Czteroletni kontrakt gwarantował mu na rękę równowartość miliona dolarów za sezon. Oprócz tego jugosłowiański gwiazdor mógł liczyć na specjalne dodatki: sportowy samochód, mieszkanie oraz liczne kontrakty reklamowe, w tym z producentem obuwia – firmą Reebok. Jako nastolatek marzył o grze w NBA, ale wraz ze zdobywanym doświadczeniem i sławą miał coraz więcej wątpliwości odnośnie tego, czy USA to dla niego właściwy kierunek. – NBA to wielkie wyzwanie, ale zbyt niebezpieczne – tłumaczył. – W Europie jestem gwiazdą, a tam… kto wie? To nie jest tak, że brak mi pewności siebie. Zawsze ją miałem. Ale czy dostanę tam swoją szansę? Tak naprawdę mam jeszcze czas. Na razie zostaję na Starym Kontynencie.
Madryt – stolica i główny ośrodek naukowy, kulturalny oraz przemysłowy Hiszpanii. Jedno z najstarszych miast w Europie. Sercem metropolii jest plac Puerta del Sol (Brama Słońca) z charakterystycznym pomnikiem niedźwiedzia zjadającego owoce z drzewa poziomkowego. Za sprawą dwóch utytułowanych klubów, Realu oraz Atletico, dominującym sportem w mieście jest piłka nożna, ale sekcja koszykarska Królewskich również ma na koncie sukcesy, czyniące z niej prawdziwą potęgę. Dražen Petrović miał pomóc Los Blancos ponownie wspiąć się na europejski szczyt i udało mu się to doskonale. W sezonie 1988/89 wywalczył ze swoim klubem dwa trofea: Puchar Króla oraz Puchar Saporty. Mistrzostwo Hiszpanii Królewscy przegrali na rzecz odwiecznego rywala, FC Barcelony, ulegając Dumie Katalonii w finałowej serii 2-3. „Petro” jednak mógł być z siebie dumny. W koszulce Realu rozegrał łącznie 47 spotkań, uzyskując średnią 28,2 „oczka”. W drugim starciu serii przeciwko Barçy trafił osiem razy za 3 punkty, co było nowym rekordem finałów ligi. W meczu numer cztery zdobył natomiast 42 „oczka” i to osiągnięcie również okazało się rekordowe. Prawdziwy popis jugosłowiańskiego magika można było jednak oglądać 14 marca 1989 roku w Pireusie, gdzie Królewscy mierzyli się z włoskim Juventusem Caserta w finale Pucharu Saporty. Spotkanie zakończyło się zwycięstwem teamu z Hiszpanii 119:113, a Dražen spędził na parkiecie aż 45 minut, podczas których uzbierał 62 (!!!) punkty. On nie był żadnym Mozartem koszykówki. On był europejskim Michaelem Jordanem.
Warto wspomnieć, że w drodze do finału w Pireusie Real musiał wyeliminować ukochany klub Petrovicia – Cibonę Zagrzeb. Dražen zawsze ciepło wypowiadał się o niebiesko-białych i zapowiadał, że podczas swoich dwóch ostatnich sezonów w karierze chciałby znów przywdziewać ich barwy. Tamtejsza publiczność go uwielbiała i nie oszczędziła mu hucznego przywitania pomimo tego, że był już zawodnikiem Los Blancos. Pierwsze starcie pomiędzy Ciboną a Królewskimi było prawdziwym horrorem, o którego rezultacie miały zadecydować dwa rzuty wolne wykonywane przez „Petro”. Jego brat, Aleksandar, przed „egzekucją” podszedł do niego. – Proszę, nie traf ich obu. Dla was to i tak bez różnicy, wygracie w Madrycie. My dostaniemy specjalną premię, jeśli dziś zwyciężymy. Proszę! – mówił błagalnym głosem. Dražen jednak tylko się uśmiechnął i nie chybił ani razu. Nie potrafił przegrywać.
Za wielką wodą
Po zakończeniu kampanii 1988/89 Petrović miał niespełna dwadzieścia pięć lat. W Europie wygrał wszystko i mógł już jedynie kopiować swoje osiągnięcia. Ale nie chciał. On był człowiekiem, który wciąż szukał nowych wyzwań.
W czerwcu 1989 roku z reprezentacją Jugosławii sięgnął w Zagrzebiu po upragniony tytuł mistrza Europy. W finale jego ekipa rozbiła Grecję 98-77, a on wypracował średnią 30 „oczek” na mecz, czym bezdyskusyjnie zasłużył na nagrodę MVP turnieju. Nic już go nie trzymało na Starym Kontynencie, więc spakował walizkę i bez pożegnania wyruszył do USA, żeby grać dla Portland Trail Blazers, którzy wykupili jego madrycki kontrakt. Wraz z nim za ocean wybrał się jego wielki przyjaciel Vlade Divac, który miał występować w Los Angeles Lakers, a umowę w NBA parafował również oraz Dino Rađa, wybrany w drafcie przez Boston Celtics. – Nie chodziło o pieniądze – wspomina brat Dražena. – On miał ich wystarczająco dużo. Gra w NBA stanowiła wyzwanie. W tamtym czasie do ligi trafiali tylko zawodnicy o typowo amerykańskim profilu. Nie było w ogóle Europejczyków chyba że liczyć tych, którzy wcześniej uczestniczyli w specjalnych programach przygotowawczych na tamtejszych uczelniach.
Amerykańska rzeczywistość okazała się zupełnie inna od tej na Starym Kontynencie. „Petro” miał rację mówiąc o tym, że o jego sukcesie w NBA zadecyduje to, czy dostanie szansę na pokazanie pełni swoich możliwości. W sezonie 1989/90 w Portland pierwszą piątkę tworzyli Jerome Kersey, Buck Williams, Terry Porter, Kevin Duckworth oraz Clyde Drexler. Dražen Petrović, europejski Michael Jordan, mógł liczyć jedynie na rolę zmiennika i marne 12,6 minuty w każdym spotkaniu. To dość wyraźnie odbiło się na jego statystykach. Grając na skuteczności 48,5 proc.zdobywał średnio tylko 7,6 pkt. Otrzymał wprawdzie Euroscara za 1989 rok, ale z najlepszego zawodnika na Starym Kontynencie stał się zaledwie siódmym strzelcem Trail Blazers. Choć drużyna w sezonie zasadniczym osiągnęła bilans 59-23, a potem dotarła aż do finału ligi, w którym uległa 1-4 Detroit Pistonos, to „Petro” nie mógł być zadowolony ze swojej roli. Wszystko wyglądało tak, jakby Dražen stanowił jedynie narzędzie w rękach coacha Ricka Adelmana, mające zmusić Drexlera i Portera do jeszcze większego wysiłku. – On nigdy nie narzekał na moją pracę, ale również nigdy nie wyjaśnił, dlaczego nie grałem. Musiał być więc świadom moich umiejętności – mówił Dražen.
Petrović nie czuł się dobrze w stanie Oregon. Trener go ignorował, a koledzy z drużyny nie darzyli szczególną sympatią. Bliższe relacje utrzymywał jedynie z Clydem Drexlerem. – Byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Byłem jednym z tych, którzy przywitali go w Portland, kiedy przybył tu z Europy. W restauracji sporo rozmawialiśmy o jego rodzinie. On kochał swoich przyjaciół i kochał koszykówkę. Darzę go olbrzymim szacunkiem, ponieważ pracował naprawdę ciężko – wspomina „The Glide”. Dražen zawsze mógł również liczyć na Vlade Divaca. Koszykarze niemal codziennie rozmawiali przez telefon, dzieląc radość po sukcesach i smutek po porażkach. Divac miał problemy z nauką języka angielskiego, a „Petro” frustrowała rola rezerwowego w Portland. – Opowiadali sobie o wszystkim. No i jeden drugiego nie osądzał – wspomina Aleksandar Petrović.
Wielka przyjaźń Dražena i Vlade dobiegła jednak końca dokładnie wtedy, kiedy reprezentacja Jugosławii odniosła największy sukces w swoich dziejach. W związku ze zmianą przepisów FIBA zawodnicy NBA mogli wziąć udział w mistrzostwach świata, które odbyły się w sierpniu 1990 roku w Argentynie. Rozpad Jugosławii zbliżał się wielkimi krokami, w kraju panowały olbrzymie nastroje separatystyczne, a podopieczni Dušana Ivkovicia sięgnęli po złoto, rozbijając w wielkim finale 92:75 odwiecznego rywala – Związek Radziecki. Podczas celebracji triumfu na parkiet wbiegli kibice, a jeden z nich trzymał w rękach chorwacką flagę. Divac, z pochodzenia Serb, zabrał ją i rzucił na ziemię. Dražen wszystko widział i odczuł to tak, jakby przyjaciel wbił mu nóż w plecy. Niedługo później w Jugosławii wybuchła wojna domowa, a „Petro” i Vlade przestali się do siebie odzywać. Pod presją otoczenia kontakt z Serbem zerwali również mający chorwackie korzenie Kukoč i Rađa. Divac chciał czym prędzej wyjaśnić zainteresowanym powody swojego zachowania w Buenos Aires, ale Dražen twierdził, że czas na to przyjdzie, gdy sytuacja na Bałkanach się uspokoi.
W kampanii 1990/91 Petrović odgrywał w Trail Blazers jeszcze bardziej marginalną rolę. Do zespołu dołączyli tacy zawodnicy jak Clifford Robinson i Danny Ainge, w związku z czym Dražen spędzał na parkiecie średnio już tylko 7,4 minuty, zdobywając jedynie 4,4 pkt. Miał dość. Nie przyszedł do NBA, żeby grać „ogony”. Chciał pełnić w zespole funkcję lidera i udowodnić, że zawodnicy z Europy mogą rywalizować z Amerykanami jak z równymi. Swoje niezadowolenie wyrażał na łamach mediów i naciskał również swojego menadżera, Worrena LeGarie, żeby załatwił mu transfer do innego klubu. – Jeśli nawet miałbym się przenieść do najgorszej ekipy w lidze, zrobię to. Ale tylko wtedy, gdy będę miał gwarancję gry – mówił. Jego działania przyniosły wreszcie efekt. W wyniku wymiany pomiędzy trzema organizacjami, 23 stycznia 1991 roku stał się oficjalnie zawodnikiem New Jersey Nets.
– Dražen nie był tu szczęśliwy, ale w Nets będzie inaczej. Pokaże, że potrafi rywalizować w tej lidze i prawdopodobnie w krótkim czasie zostanie nominowany do udziału w Meczu Gwiazd – twierdził Clyde Drexler. „The Glide” to prawdziwy fachowiec, a tacy rzadko kiedy się mylą. W New Jersey Petrović odżył i był zupełnie innym zawodnikiem niż w Portland. W ekipie Billa Fitcha pierwsze skrzypce grali Reggie Theus, Derrick Coleman, Mookie Blaylock, Chris Morris oraz Sam Bowie, a „Petro” w swoim pierwszym niepełnym sezonie w barwach Nets musiał zaakceptować rolę rezerwowego. Nie był już jednak zmiennikiem wchodzącym na same końcówki, ale jednym z najważniejszych elementów układanki. Drużyna radziła sobie bardzo słabo, notując w regular season bilans 26-56. O play-offs nie mogło być mowy, ale statystki Dražena wyglądały już zdecydowanie lepiej niż w Portland: 12,6 „oczka” przy 50-procentowej skuteczności z pola oraz ponad 20 minut na parkiecie.
– Zawodnicy w NBA są dobrzy, ale to nie supermani. Jeśli dostanę trzydzieści minut w każdym meczu, nie będzie drużyny w tej lidze, przeciwko której nie zdobędę co najmniej 20 punktów – mówił nowy nabytek Nets. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a Bill Fitch dostrzegł, że pozyskując „Petro” klub zrobił świetny interes. W kampanii 1991/92 urodzony w Szybeniku koszykarz stał się graczem pierwszej piątki i najlepszym strzelcem drużyny ze średnią 20,6. Na brak minut na parkiecie również nie mógł narzekać, gdyż był najbardziej eksploatowanym zawodnikiem ekipy z New Jersey i grał w każdym spotkaniu prawie 37 minut. Nets z bilansem 40-42 zajęli szóste miejsce w Konferencji Wschodniej, dzięki czemu załapali się do play-offs. Ich przygoda w tej fazie skończyła się jednak już w pierwszej rundzie, gdzie nie sprostali Cleveland Cavaliers, ulegając 1-3. W pierwszym meczu serii Dražen uzbierał 40 „oczek”, a wtedy nikt już nie miał wątpliwości, że NBA to dla niego odpowiednia liga.
W 1992 roku w Barcelonie odbyły się igrzyska olimpijskie. „Petro” po raz pierwszy w karierze mógł na wielkiej imprezie przywdziać koszulkę swojej prawdziwej ojczyzny – Chorwacji. Gdy rozpad Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii stał się faktem, oburzał się, gdy ktoś nazywał go Jugosłowianinem. Podczas jednego ze spotkań w Chicago pozwolił sobie nawet poprawić mistrza ceremonii. – Nie jestem Jugosłowianinem. Jestem Chorwatem – powiedział do mikrofonu. Od tamtej chwili nikt w NBA nie popełnił już podobnej gafy. Cała ta sytuacja doskonale też tłumaczy, dlaczego Dražen wciąż miał żal do Vlade Divaca za jego zachowanie w Buenos Aires.
W stolicy Katalonii Vatreni mogli mieć przed sobą jeden cel: srebrny medal. Chociaż dysponowali takimi tuzami basketu jak „Petro” i Toni Kukoč, to i tak nikt nie mógł się równać z amerykańskim Dream Teamem, napędzanym przez wielokrotnych uczestników Meczów Gwiazd NBA. Podopieczni Petara Skansiego dwukrotnie zmierzyli się z Michaelem Jordanem, Magikiem Johnsonem, Larrym Birdem i spółką – w fazie grupowej oraz w wielkim finale. Za każdym razem przegrywali dotkliwie (70:103 i 85:117), ale jako jedyni spośród wszystkich rywali Amerykanów potrafili prowadzić z nimi po dziesięciu minutach gry. Było to w meczu o złoto, który Petrović zakończył z dorobkiem 24 „oczek” – największym spośród wszystkich uczestników widowiska.
– Jeśli gra w NBA czegoś mnie nauczyła, to przede wszystkim dbania o swoje. Nie jestem pierwszym lepszym gościem z ulicy. Wiem, że niektórym to jest nie na rękę, ale muszą oni wreszcie zrozumieć, że w tej lidze jest miejsce dla Europejczyków i to nie tylko w epizodycznych rolach – mówił Dražen, laureat Euroscara 1992, na temat gry za oceanem. Kampania 1992/93 w wykonaniu „Petro” była prawdziwą bombą. Grający z numerem „3” Chorwat stał się prawdziwą gwiazdą ligi zawodowej. Trafiał do kosza z ponad 50-procentową skutecznością, a 20-punktowe zdobycze były u niego na porządku dziennym. Nowym trenerem Nets został twórca największych sukcesów Detroit Pistons, legendarny Chuck Daly, a drużyna pod jego kierownictwem wreszcie zaczęła wygrywać i na koniec stycznia legitymowała się bilansem 24-19. W meczu przeciwko Houston Rockets Dražen uzbierał 44 „oczka”, ale to wszystko nie wystarczyło, żeby wybrano go do udziału w All-Star Game. To była jawna niesprawiedliwość, gdyż Chorwat jako jedyny z TOP-15 strzelców ligi nie otrzymał nominacji. – Jeśli teraz mnie nie wybrali, to kiedy to zrobią? – pytał retorycznie rozczarowany Petrović. – Zaprosili mnie do udziału w konkursie rzutów za 3 punkty, ale podziękowałem. Moje miejsce jest na boisku.
Nets zakończyli regular season 1992/93 na plusie, uzyskując bilans 43-39. Dla „Petro” były to najlepsze rozgrywki na parkietach NBA, zakończone imponującą średnią 22,3 „oczka”. Nie bał się nikogo, nawet najlepszych obrońców w lidze, takich jak Michael Jordan, Scottie Pippen, Clyde Drexler, Joe Dumars, Reggie Miller czy Chris Mullin. Nie miał problemów z trash-talkingiem, czyli wyprowadzaniem przeciwników z równowagi przy pomocy słów. Znał swoją wartość. Za swoje dokonania został umieszczony w trzeciej piątce NBA. Team z New Jersey ponownie uplasował się na szóstej pozycji w Konferencji Wschodniej, ale znów w pierwszej rundzie play-offs musiał uznać wyższość Cleveland Cavaliers, tym razem w stosunku 2-3.
Dražen Petrović stał się wielką gwiazdą Nets, ale wszystko wskazywało na to, że po kampanii 1992/93 jego przygoda w New Jersey dobiegnie końca. Klub nie kwapił się do przedłużenie jego kontraktu, a on sam czuł się niedoceniany. – Nie można sobie wyobrazić lepszego kolegi z drużyny. Jest utalentowany, gra twardo i posiada zdolności przywódcze. Nigdy się nie poddaje – opisywał Chorwata Chuck Daly. Słowa trenera to jednak jedno, a zdanie kompanów drugie. Ci uważali, że „Petro” oddawał zbyt wiele rzutów i często niepotrzebnie przetrzymywał piłkę. Prawdopodobnie jednak tylko mu zazdrościli, bo w obliczu statystyk Dražena takie zarzuty to czysty nonsens. Atmosfera w Nets nie była najlepsza, a dobre relacje pomiędzy graczami to podstawa, jeśli myśli się o zdobywaniu trofeów. Chorwat miał dwie opcje: poszukanie nowej drużyny w NBA lub powrót do Europy i gra dla jednej z tamtejszych potęg. – Dražen Petrović jest zawodnikiem, którego potrzebujemy, żeby wywalczyć tytuł – powiedział w jednym z wywiadów Pat Riley, ówczesny coach New York Knicks. W kuluarach mówiło się, że „Petro” poważnie rozważał opuszczenie USA i przeprowadzkę do Grecji. Podobno miał już uzgodnioną trzyletnią umowę z Panathinaikosem, wartą siedem i pół miliona dolarów.
Tragedia na autostradzie
6 czerwca 1993 roku w Hali Ludowej we Wrocławiu reprezentacja Chorwacji przegrała ze Słowenią 90:94 swój ostatni mecz w turnieju kwalifikacyjnym do EuroBasketu, ale i tak bez większych problemów zapewniła sobie udział w czempionacie. Nikt wówczas nie przypuszczał, że spotkanie to będzie ostatnim występem w karierze największego asa Vatrenich, autora 30 punktów – Dražena Petrovicia.
Następnego dnia po potyczce w stolicy województwa dolnośląskiego ekipa pod wodzą Mirko Novosela udała się w drogę powrotną do Zagrzebia z przesiadką we Frankfurcie nad Menem. Na lotnisku w Niemczech „Petro” postanowił jednak odłączyć się od grupy. – Widzimy się jutro na treningu. Mam doskonałe połączenie z Zagrzebiem – rzucił w kierunku trenera, po czym zniknął z jego oczu. Coach wciąż miał nadzieję, że zawodnik zmieni zdanie. Wręczył mu nawet bilet lotniczy, ale czterdzieści minut później starszy brat Dražena, Aleksandar, rozwiał wszelkie wątpliwości: – Właśnie odjechał.
Koszykarz wsiadł do czerwonego volkswagena golfa, za którego kierownicą siedziała Klara Szalantzy – jego ówczesna dziewczyna oraz niemiecka koszykarka i modelka. Zajął miejsce tuż obok niej, a na tylnej kanapie podróżowała jeszcze reprezentantka Turcji – Hilal Edebal. Podczas jazdy autostradą pomiędzy Norymbergą a Monachium panowały bardzo ciężkie warunki atmosferyczne. Padał ulewny deszcz i wiał silny wiatr. Nie zważając na sytuację, Klara nie zdejmowała nogi z gazu i pędziła autem „ile fabryka dała”. Dražen w tym czasie spał. O godzinie 17:20 na wysokości miejscowości Denkendorf kierująca zbyt późno zauważyła blokującą wszystkie pasy ruchu ciężarówkę. W ostatniej chwili próbowała uniknąć zderzenia, ale jej wysiłki poszły na marne. Siła uderzenia była tak duża, że nieprzypięty pasami Petrović wypadł przez przednią szybę i poniósł śmierć na miejscu. Szalantzy i Edebal z ciężkimi obrażeniami zostały przewiezione do szpitala. Niemka szybko odzyskała siły i wróciła do pracy. Turczynka doznała poważnych uszkodzeń mózgu, które wciąż utrudniają jej normalne funkcjonowanie. – Ona nie chciała zabić Dražena, ale jechała zdecydowanie zbyt szybko. Dodatkowo zrujnowała mi życie – wspomina Hilal. Klara do dnia dzisiejszego utrzymuje, że nie pamięta absolutnie żadnych szczegółów tego tragicznego wypadku. W 2001 roku poślubiła niemieckiego piłkarza Olivera Bierhoffa. „Petro” zabrać głosu w tej sprawie niestety nie może. W chwili śmierci miał niespełna dwadzieścia dziewięć lat.
Gdy pracująca jako tłumacz Macedonka poinformowała Biserkę Petrović o śmierci syna, kobieta omal nie wyskoczyła z okna swojego mieszkania na czternastym piętrze. Na szczęście był przy niej mąż – Jole. – Krzyczałam z całych sił i w pewnym momencie wybiegłam na balkon – wspomina matka koszykarza. Za Draženem łzy ronił cały świat basketu. „Petro” był wzorem i nadzieją na wyrwanie się z wojennej rzeczywistości nie tylko dla Chorwackich dzieciaków, ale dla wszystkich młodych ludzi zamieszkujących tereny byłej Jugosławii.
Dražen Petrović został pochowany na cmentarzu Mirogoj w Zagrzebiu, gdzie spoczywa wielu wybitnych Chorwatów. Czy „Petro” na ta zasłużył? Czy jego tragiczna śmierć nie przesłoniła wszystkim zdrowego rozsądku? Cóż, każda decyzja zawsze ma zwolenników oraz przeciwników, ale jeśli ktoś może się pochwalić workiem medali i wyróżnień indywidualnych, za które trafił do Koszykarskiej Galerii Sław im. Jamesa Naismitha, to nie można podważyć faktu, iż był jednym z najwybitniejszych zawodników w historii dyscypliny. Wielu ekspertów uważa go za najlepszego Europejczyka, który kiedykolwiek biegał po parkiecie. W sezonie 1992/93 reprezentował barwy New Jersey Nets. Ze średnią 22,3 pkt. był pierwszym strzelcem zespołu i znalazł się w trzeciej piątce NBA. – Trudno mi uwierzyć, że już go z nami nie ma – mówi, Biserka Petrović, matka Dražena. – Czasem mam ochotę usłyszeć jego głos, więc włączam wideo i oglądam stare mecze oraz wywiady. Patrząc wstecz wydaje mi się, że on czuł, iż coś się zbliża. Żył tak, jakby całą swoją niesamowitą energię musiał spożytkować w bardzo krótkim czasie.
Trumnę z jego zwłokami nieśli m.in. płaczący Toni Kukoč i Dino Rađa. – Każdego lata spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata, igrzyska olimpijskie. Jesteśmy jak rodzina i jeśli tracimy kogoś takiego jak Dražen, to dla nas bardzo ciężka chwila – mówił ten pierwszy. Na ceremonii z wiadomych powodów zabrakło Vlade Divaca. Z Kukočem i Rađą Serb jednak po latach wszystko wyjaśnił. Wytłumaczył, dlaczego podczas pamiętnej celebracji w Buenos Aires rzucił na ziemię chorwacką flagę. – We wczesnych latach dziewięćdziesiątych konflikt na Bałkanach odciskał swoje piętno również na nas. Wtedy każdy identyfikował się ze swoją narodowością. Poprosiłem tamtego kibica, żeby schował chorwacką flagę. My graliśmy dla Jugosławii, a nie dla Chorwacji, Serbii czy Bośni. On nazwał jugosłowiańską flagę ścierwem, a mnie to rozzłościło. Zabrałem mu ją z rąk i rzuciłem na ziemię – opowiada Divac. Vlade nigdy nie pogodził się z tym, że nie było mu dane porozmawiać z Draženem o tamtym incydencie. Gdyby nie tragiczna śmierć przyjaciela, taka możliwość na pewno by się pojawiła. W 2010 roku telewizja ESPN wyemitowała dokument pt. „Once Brothers” („Niegdyś Bracia”), który w nieco amerykańskim stylu opowiada historię przyjaźni Divaca z Petroviciem. Przy okazji realizacji zdjęć Vlade odwiedził Chorwację po raz pierwszy od dwudziestu lat i mógł wreszcie złożyć kwiaty na grobie Dražena.
„Petro” nie ma już wśród nas, ale koszykarski świat nigdy o nim nie zapomniał. Finały NBA 1992/93 rozpoczęły się minutą ciszy ku czci pamięci Chorwata. 4 października 1993 roku hala Cibony Zagrzeb otrzymała imię Dražena Petrovicia, a niewiele ponad miesiąc później koszulka z numerem „3” została zastrzeżona przez New Jersey Nets. Euroscar i statuetka Mr. Basketball 1993 także trafiły na jego konto. W 1994 roku trofeum za zwycięstwo w nieistniejącym już corocznym turnieju organizowanym przez McDonald’s nazwano na cześć gwiazdora z Szybeniku. Przed Muzeum Olimpijskim w Lozannie od kwietnia 1995 roku można podziwiać pomnik koszykarza. Sześć lat później chorwacki tenisista Goran Ivanišević zadedykował Petroviciowi swój triumf w Wimbledonie. Gdy w Splicie witał go stutysięczny tłum, on paradował w koszulce New Jersey Nets z numerem „3” i nazwiskiem Dražena na plecach. – Dużo o nim myślę każdego dnia – mówił. – O nim i o wszystkim, co z nim związane. O reprezentacji bez niego i o tym, że był europejskim Michaelem Jordanem.
27 września 2002 roku nastąpiła natomiast wielka chwila. Dražen Petrović obok m.in. Magica Johnsona został włączony do Koszykarskiej Galerii Sław im. Jamesa Naismitha. To wyróżnienie znacznie cenniejsze niż występ w All-Star Game, na którym tak bardzo zależało Chorwatowi. Na ceremonię w Springfield zaproszono matkę „Petro” – Biserkę. – Czuję się, jakbym tuliła ducha mojego syna – mówiła wzruszona. – Dražen był z nami dość krótko, zaledwie dwa i pół sezonu, ale niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jak wielki wpływ miał na tę organizację. Derrick Coleman nie był najważniejszy w zespole. To dzięki Draženowi mieliśmy szanse zwyciężać w ważnych meczach – dodał Willis Reed, legendarny koszykarz, a wówczas członek sztabu szkoleniowego Nets. Kilka lat później as Vatrenich znalazł się również w Koszykarskiej Galerii Sław FIBA, a w Chorwackim Muzeum Sportu w Zagrzebiu otwarto centrum jego pamięci, w którym można obejrzeć ponad tysiąc związanych z nim pamiątek. W październiku 2011 roku, w dniu jego czterdziestych siódmych urodzin, odsłonięto natomiast kolejny pomnik – tym razem w rodzinnym Szybeniku. Na uroczystość przybyła rodzina tragicznie zmarłego koszykarza, koledzy z drużyn, w których występował oraz tłumy mieszkańców miasta, pamiętających jego zasługi.
– Dražen już jako dziecko nie był tylko mój. Teraz, po ponad dwudziestu latach od jego śmierci, podchodzę do ludzi i mówię: „dziękuję za to, że pielęgnujecie pamięć o nim”. Oni wszyscy są największym dziedzictwem Dražena – mówi Biserka Petrović. Klara Szalantzy, która prowadziła czerwonego volkswagena golfa, wiedzie szczęśliwe życie u boku byłego asa piłkarskiej reprezentacji Niemiec – Olivera Bierhoffa. Matka Dražena nigdy nie darzyła jej szczególną sympatią, a po feralnym wypadku niejeden raz zmieszała ją z błotem. Po latach, gdy emocje już opadły, stara się po prostu wymazać ją z pamięci. – To nie miało sensu – mówi. – Nie chcę jej oceniać, ale wydaje mi się, że jej związek z Bierhoffem nie jest dziełem przypadku, i że ona po prostu polowała na kogoś sławnego.
Gdyby nie fenomenalna postawa Dražena Petrovicia w barwach New Jersey Nets, nie wiadomo, czy za oceanem oglądalibyśmy dziś takich tuzów jak Dirk Nowitzki, Pau Gasol oraz Tony Parker. Chorwat był jednym z tych, którzy przetarli szlak dla europejskich koszykarzy w USA. Czy zostałby w NBA, zagrał w upragnionym Meczu Gwiazd i sięgnął po trofeum im. Larry’ego O’Briena? Czy może wróciłby do Europy i czarował swoją grą tak jak za czasów występów w Šibence, Cibonie i Realu? Odpowiedzi na te pytania nie poznamy już nigdy, ale nie ma wątpliwości, że jakiej decyzji „Petro” by nie podjął, to dzięki talentowi i determinacji w dalszym ciągu byłby na szczycie. – Mógł być zawodnikiem formatu all-star jeszcze przez wiele lat. I nagle wszystko się skończyło – puentuje Willis Reed.
Bibliografia:
- basketball-reference.com,
- dnevnik.hr,
- drazenpetrovic.com,
- espn.go.com,
- index.hr,
- Los Angeles Times,
- seebiz.eu,
- Sports Illustrated,
- vecernji.hr.
Foto: gettyimages.com