Spis treści
Data publikacji: 9 stycznia 2019, ostatnia aktualizacja: 9 kwietnia 2024.
Choć wielokrotnie oskarżano ją o przyjmowanie środków dopingujących, to nigdy jej tego nie udowodniono. Florence Griffith-Joyner w 1988 roku ustanowiła rekordy świata w sprincie na 100 i 200 metrów, a z igrzysk olimpijskich w Seulu wróciła z trzema złotymi medalami i jednym srebrnym, po czym w wieku niespełna dwudziestu dziewięciu lat zdecydowała się przejść na sportową emeryturę.
Mała Dee Dee
W dzieciństwie wołali na nią „Dee Dee”, a przyszła na świat 21 grudnia 1959 roku w Los Angeles jako siódme z jedenastu dzieci Roberta i Florence Griffithów. Jej ojciec pracował jako inżynier-elektronik, a mama była szwaczką. Rodzina zamieszkiwała w maleńkim Littlerock w Kalifornii, lecz kiedy Griffithowie się rozwiedli, Florence ze swoją młodszą imienniczką i resztą dzieci przeniosła się do mieszkania komunalnego w dzielnicy Watts w „Mieście Aniołów”.
– W dzieciństwie nie mogłam się doczekać aż dorosnę – wspomina. – Z lubością grzebałam w rzeczach mojej mamy, wyciągałam pończochy oraz szpilki i się stroiłam. Nie pozwalano nam oglądać zbyt często telewizji, ale kiedy już siadałam przed odbiornikiem, to wybierałam romanse, żeby móc podziwiać te wszystkie piękne kobiety. Podczas zabaw udawałam dorosłą, a gdy bawiliśmy się w dom, zawsze byłam mamą.
Sport we krwi
Mała Florence, która po latach zyskała przydomek „Flo-Jo”, od dziecka wykazywała ponadprzeciętne zainteresowanie sportem. Już w szkole podstawowej uczestniczyła w zawodach lekkoatletycznych, a w wieku czternastu i piętnastu lat zwyciężała w igrzyskach młodzieży pod patronatem Jessego Owensa. Jako licealistka Florence zajęła natomiast szóste miejsce w mistrzostwach stanowych, a świadectwo ukończenia Jordan High School odebrała będąc rekordzistką szkoły w sprintach oraz skoku w dal.
– Od zawsze byłam bardzo aktywna fizycznie – opowiada. – Razem z braćmi organizowaliśmy konkursy w chodzeniu na rękach. Grałam też w futbol i koszykówkę oraz brałam udział w różnych wyścigach ulicznych. Znajdowałam się pod olbrzymim wpływem braci i musiałem robić wszystko to, co oni. Protestowałam, gdy twierdzili, że nie dam sobie z czymś rady. Za pierwszym razem mogłam upaść, ale podnosiłam się i próbowałam aż mi się udało. Podążałem za nimi dopóki ich kumple nie zaczęli się buntować.
Szkolne piekło
Większość wychowawczych obowiązków u Griffithów spoczywało na matce, ponieważ Robert po rozwodzie zamieszkał w rejonie pustyni Mojave i poza dniami świątecznymi czy wakacjami widywał swoje dzieci okazjonalnie. Florence tymczasem nie od zawsze marzyła o karierze sportsmenki. Gdy w szkole nauczycielka zapytała ją kim chciałaby zostać, „Flo-Jo” odpowiedziała, że najchętniej kosmetyczką, projektantką mody, artystką lub… poetką. Rówieśnicy często zachowywali się wobec niej bezlitośnie, ponieważ nie potrafili zrozumieć tego, iż nie wolno oceniać ludzi po stanie posiadania.
– Dokuczano mi z powodu fryzury lub tego, że na nogach miałam dwie różne skarpetki – żali się. – Rówieśnicy śmiali się również z mebli w naszym salonie. Mama pozwalała nam się tam bawić, więc były poniszczone. Czułam, że jestem inna niż wszyscy, ale na szczęście miałam również wokół siebie ludzi, którzy rozumieli sytuację i z nimi dobrze się dogadywałam. Moja mama zawsze powtarzała, że kije czy kamienie mogą połamać ci kości, ale słowa nie są w stanie tego uczynić. Gdy jesteś poza domem, możesz cierpieć, ale po powrocie zawsze masz możliwość wypłakania się przyjaciołom. W końcu stałam się odporna na gadanie innych i nie płakałam w domu. Zrozumiałam, że nie da się zadowolić wszystkich i zawsze znajdą się ludzie, którzy będą cię wyśmiewać i wytykać palcami.
UCLA
Po ukończeniu szkoły średniej „Flo-Jo” zaczęła studia na California State University w Northridge. Tam znalazła się w zespole sprinterek, którym zarządzał trener Bob Kersee. Jej przygoda z uczelnią nie potrwała jednak długo, gdyż z powodów finansowych musiała zrezygnować z nauki i podąć pracę kasjerki w banku. Na szczęście trener Kersee dostrzegał w niej wielki potencjał i załatwił pomoc finansową, dzięki czemu dziewczyna mogła kontynuować edukację na słynnej uczelni UCLA w Los Angeles. Florence na bieżni imponowała szybkością, ale na starcie wyraźnie odstawała od koleżanek, przez co długo nie osiągała takich czasów, do jakich była predysponowana.
– Jeśli Bobby chciał, żebyś po trzech sekundach od wyjścia z bloków znajdowała się na trzydziestym metrze, to trzeba było wykonać to polecenie – mówi. – Jeannette, Alice i każda inna dziewczyna dawała radę, ale ja nie potrafiłam. Podczas treningów zawsze byłam od nich szybsza, ale kiedy do zabawy wkraczały bloki, czar pryskał. Zawsze powtarzano mi, że mam beznadziejne starty, więc dlatego tak często wystawiano mnie w sprincie na 200 metrów. Strasznie mnie to frustrowało, ale czułam, że musi być na to jakiś sposób. Biegałam od siódmego roku życia, ale zamiast koncentrować się na udoskonaleniu techniki, zastanawiałem się czy nie jest coś nie tak z budową mojego ciała. Frustracja doprowadzała mnie do płaczu, a na treningach byłam chora jak tylko pojawiał się temat startowania z bloków.
Złoty Seul
Młoda lekkoatletka marzyła o wyjeździe na igrzyska olimpijskie. Była tego bardzo bliska już w 1980 roku, kiedy przebrnęła przez kwalifikacje, ale Stany Zjednoczone zbojkotowały imprezę w Moskwie i Florence musiała zostać w domu. Trzy lata później zakończyła studia z dyplomem licencjata z psychologii, ale kontynuowała treningi sprinterskie i w 1984 wystartowała na igrzyskach w Los Angeles, gdzie wywalczyła srebrny medal w biegu na 200 metrów. Później nieco spuściła z tonu, ale w roku 1987 z lekkoatletycznych mistrzostw świata w Rzymie wróciła ze srebrem na 200 metrów oraz złotem w sztafecie 4 x 100 metrów. Najlepsze wyniki w karierze „Flo-Jo” przyszły jednak dopiero w sezonie 1988, kiedy to amerykańska sprinterka ustanowiła rekordy świata na „setkę” oraz dwukrotność tego dystansu, a z igrzysk w Seulu przywiozła trzy złote krążki (100 metrów, 200 metrów i sztafeta 4 x 100 metrów) oraz srebro (sztafeta 4 x 400 metrów).
– Wiedziałam, że jeszcze nie osiągnęłam kresu swoich możliwości – wraca do tamtych chwil. – Czułam, że stać mnie na poprawienie rekordu świata i pragnęłam za wszelką cenę dokonać tego przed przejściem na sportową emeryturę. Tylko rekord świata lub złoty medal olimpijski zaprowadzą cię na lekkoatletyczny szczyt. Wierzyłam w siebie i wierzyłam, że pewnego dnia uda mi się tego dokonać.
Związek z Alem Joynerem
Genialne wyniki Florence byłyby zapewne niemożliwe, gdyby nie jej nowy trener, a później mąż – Al Joyner. Złoty medalista olimpijski w trójskoku z Los Angeles zaordynował zmianę metod treningowych i dobrał swojej podopiecznej ćwiczenia odpowiednie dla jej masy i budowy ciała.
– Al dał mi przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie miałam nigdy wcześniej – zwierza się. – Zawsze okazywał mi stuprocentowe wsparcie, a przy nim stałam się znacznie bardziej otwartą osobą. Przy nikim nie czułam się tak komfortowo jak przy nim.
Rekordzistka świata
Rekord świata na 100 metrów Griffith-Joyner ustanowiła 16 lipca 1988 roku podczas kwalifikacji olimpijskich w Indianapolis. Uzyskany przez Amerykankę czas 10,49 do dziś budzi jednak kontrowersje, ponieważ wiatromierz wskazywał warunki bezwietrzne, a w rzeczywistości wiało dość mocno, co przyznał nawet coach Joyner. Niemniej jednak wynik uznano, a nawet gdyby się stało inaczej, to „Flo-Jo” tego samego dnia przebiegła „setkę” w czasie 10,61 przy dopuszczalnym wietrze, co i tak byłoby najlepszym kobiecym rezultatem w historii. Na 200 metrów Florence rekordowe czasy uzyskiwała natomiast już w Seulu, gdzie w półfinale przebiegła ten dystans w 21,56, po czym w finale poprawiła ten rezultat jeszcze o 22 setne sekundy.
– Miano rekordzistki świata nie zmieniło mnie jako człowieka – zauważa. – Moja rodzina zawsze we mnie wierzyła. Po moich sukcesach zaczęło się pojawiać mnóstwo innych głosów w tym tonie, lecz one strasznie mnie bawiły, ponieważ prawda jest zupełnie inna. Tylko ja wiedziałam na co mnie stać. Ciężko pracowałam i się modliłam.
Rozchwytywana
Imponująca muskulatura, długie tipsy na paznokciach, mocny makijaż i kombinezon przypominający te używane przez panczenistów – tak wielu fanów lekkoatletyki zapamiętało Florence Griffith-Joyner z igrzysk olimpijskich w Seulu A.D. 1988. Fani ją uwielbiali, a ona tuż po olimpijskiej rywalizacji ogłosiła, że… przechodzi na sportową emeryturę. Twierdziła, że na bieżni osiągnęła już wszystko i pragnie realizować się na innych polach, w tym jako żona i matka.
– Codziennie otrzymywałam po kilkaset listów – mówi. – Rodzina pomagała mi to ogarnąć. Pamiętam czasy jak byłam dzieckiem i prosiłam sportowców o przysłanie zdjęcia z autografem. Pamiętam również tę radość, kiedy moja prośba została spełniona. Dzieci w listach opowiadały, że jestem ich największą inspiracją do działania. Strasznie się cieszę, że ktoś kiedykolwiek pomyślał o mnie w ten sposób.
Wczesna emerytura i kontrowersje
Po tym jak „Flo-Jo” ogłosiła niespodziewaną decyzję, pojawiła się masa spekulacji na temat jej powodów. Nawet, gdy kobieta w 1990 urodziła córkę, nie milkły komentarze mówiące o tym, że zrezygnowała ze sportu w obawie przed dopingową wpadką. Uważano, iż dokonana przez nią w krótkim czasie olbrzymia progresja wyników wygląda bardzo podejrzanie. Fakty jednak są takie, że ani jedna kontrola jej próbek nie dała wyniku pozytywnego.
– Nigdy nie brałam środków dopingujących – twierdzi. – Wiem, co ludzie gadają, ale to same kłamstwa. Nie potrzebowałam tego i nie mam absolutnie nic do ukrycia. Można sprawdzić mnie w każdej chwili.
Niespodziewana śmierć
Na sportowej emeryturze Florence Griffith-Joyner poświęcała sporo czasu rodzinie i modzie, w tym projektowaniu ubrań. Występowała też w reklamach czy serialach telewizyjnych, aż 21 września 1998 roku stała się tragedia. „Flo-Jo” podczas snu dostała ataku padaczki i zmarła. W trakcie sekcji zwłok odkryto w jej mózgu naczyniaka jamistego. Co ważne, w organizmie sportsmenki nie znaleziono śladów zażywania środków dopingujących. Legendarna sprinterka miała zaledwie trzydzieści osiem lat.
Bibliografia:
- The Independent,
- Los Angeles Times,
- New York Times.
Foto: gettyimages.com