Nikołaj Wałujew – olbrzym z głową na karku

Nikołaj Wałujew Nikolai Valuev

Data publikacji: 27 lutego 2019, ostatnia aktualizacja: 9 kwietnia 2024.

– Kiedy usłyszałem pierwszy dowcip na swój temat, pomyślałem: oho, oto prawdziwa sława! Wiele osób skupia się na wyglądzie. Mnie to jakoś nie martwi. W końcu te dowcipy o mnie nie są jakieś podłe, złe czy poniżające. Nie mam też jakichś nieprzyjemnych ksywek. A to oznacza, że nikt nie ma mi nic do zarzucenia – mówi o sobie Nikołaj Wałujew, mistrz świata wagi ciężkiej federacji WBA.

Wielkolud z Leningradu

„Rosyjski Gigant”, jak go nazywają ze względu na charakterystyczną aparycję, urodził się 21 sierpnia 1973 roku w Leningradzie (dzisiejszy Petersburg) jako syn Sergieja i Nadieżdy. Jego rodzice nigdy nawet nie przypuszczali, że chłopak urośnie aż do dwustu trzynastu centymetrów. W rodzinie Wałujewów próżno bowiem szukać ludzi naprawdę wysokich, a oni sami dobili do około metra siedemdziesięciu.

– W pierwszej klasie szkoły podstawowej byłem wzrostu nauczycielki – wspomina. – 1 września podczas uroczystej inauguracji roku szkolnego wszyscy wokół powtarzali, że będę repetował, a później czyniono starania, żeby tak właśnie się stało. Od rówieśników odróżniał mnie jednak tylko wzrost, a siłę i wytrzymałość mieliśmy na takim samym poziomie. Bieganie i robienie pompek traktowałem jak tortury, ale w szóstej klasie trochę przez przypadek trafiłem ostatecznie do sportu. Mierzyłem wówczas sto dziewięćdziesiąt sześć centymetrów, co predysponowało mnie do gry w koszykówkę.

Koszykówka

Żeby doskonalić swoje umiejętności na parkiecie Nikołaj musiał zmienić szkołę. Z nową drużyną Wałujew wywalczył młodzieżowe mistrzostwo kraju, a w jej składzie znalazł się po tym jak został wypatrzony przez skauta podczas jednego ze sromotnie przegranych meczów przez swój dotychczasowy zespół, którego był najlepszym zawodnikiem.

– Dzień po tamtym meczu mój przyszły coach pojawił się w mojej szkole i powiedział, że mam wrodzony talent do basketu – opowiada. – Twierdził, że omówił już wszystko z moimi rodzicami, i że teraz potrzebna jest już tylko moja zgoda. W ten sposób trafiłem do placówki z internatem w Leningradzie i wylądowałem w klasie sportowej o profilu koszykarskim.

Rzut dyskiem

Jako koszykarz „Rosyjski Gigant” radził sobie całkiem nieźle, ale z miesiąca na miesiąc rósł i nabierał masy, w związku z czym wkrótce zmienił dyscyplinę na lekkoatletykę i wyspecjalizował się w rzucie dyskiem. W tej konkurencji uzyskał klasę mistrza sportu, ale swoje sportowe powołanie odnalazł dopiero podczas studiów na Państwowym Uniwersytecie Wychowania Fizycznego, Sportu i Zdrowia im. P. F. Lesgafta w Sankt Petersburgu.

– W wieku dziewiętnastu lat byłem studentem w Instytucie Wychowania Fizycznego – mówi. – Strasznie dręczył mnie fakt, że jako ponad dwumetrowy facet wciąż jestem na garnuszku rodziców. Dziwnym zbiegiem okoliczności niedługo później spotkałem trenera boksu, Olega Szałajewa, który był mężem mojej koleżanki z grupy. Powiedział mi on, iż mam znakomite predyspozycje do uprawiania pięściarstwa, dodając że w tym sporcie da się całkiem nieźle zarobić. Ten argument mnie przekonał. Wiosną 1993 roku zacząłem treningi, a jesienią wygrałem swoją pierwszą walkę.

Boks

W przypadku Wałujewa nauka dość poważnie kolidowała ze sportem, więc świeżo upieczony bokser przerwał studia, żeby w pełni poświęcić się pięściarstwu. Zaczął z grubej rury, bo jako amator wyszedł do ringu zaledwie piętnastokrotnie, a 15 października 1993 roku w Niemczech stoczył swój pierwszy zawodowy pojedynek, w którym przez techniczny nokaut pokonał Johna Mortona rodem z USA. W dziewiętnastej walce wśród profesjonalistów, w styczniu 1999 roku, Wałujew rozprawił się natomiast przez TKO z Aleksiejem Osokinem, sięgając tym samym po tytuł mistrza Rosji wagi ciężkiej. Boje z największymi tuzami królewskiej kategorii wciąż jednak pozostawały w sferze jego marzeń.

– Po kilku latach pojawiło się pytanie: kontynuować i powoli zbliżać się do upragnionego, lecz iluzorycznego celu, czy dać sobie spokój? – zwierza się. – Tylko dzięki szacunkowi do samego siebie oraz niechęci do poddawania się w połowie drogi kontynuowałem swoją pracę. Wszelkie wątpliwości w jednej chwili stały się nieistotne, a ja w głowie miałem już tylko swój cel.

Niedoceniany

 Nikołaj z walki na walkę otrzymywał coraz trudniejszych przeciwników, lecz przez wiele lat promowano go bardziej jako atrakcję cyrkową lub wybryk natury, a nie realnego kandydata na czempiona wagi ciężkiej.

– Takiego mnie matka natura stworzyła, a cały ten folklor jest papierkiem lakmusowym, który odzwierciedla stan faktyczny – twierdzi. – Tak, jestem duży i nie zapominam o tym, bo ludzie oglądają się za mną, bo fotografowie, jak chcą zrobić zdjęcie całej mojej sylwetce, muszą stawać na taborecie, bo gdy rozmawiam z dziennikarzami na stojąco, muszą oni bezustannie zadzierać głowę.

Mistrz świata WBA

Wygrane pojedynki kolejno z Larrym Donaldem, Cliffordem Etienne’em, Attilą Levinem, Geraldem Noblesem, Paolo Vidozem i Richardem Bango doprowadziły Nikołaja Wałujewa do upragnionego starcia z Johnem Ruizem, którego stawką był pas mistrza świata federacji WBA. Pojedynek odbył się 17 grudnia 2005 roku w Max-Schmeling-Halle w Berlinie, a reprezentant Rosji zwyciężył decyzją większości sędziów, co uznano za dość kontrowersyjny wynik w obliczu tego, co zaprezentował w ringu Amerykanin.

– Bardzo dobrze pamiętam tamtą walkę, ale jeszcze lepiej pamiętam przygotowania do niej – mówi. – W tamtym czasie doskwierały mi różne urazy, a dodatkowo pojawiło się jeszcze zapalenie zatok. Miałem wysoką gorączkę, ciekło mi z nosa, pojawiła się ropa. Dla Ruiza była to jednak dobrowolna obrona pasa, więc nie mogłem przegapić takiej szansy. Nikomu nie mówiłem o tych zatokach, ponieważ nie chciałem, żeby moje słowa potraktowano jako wymówkę po ewentualnej porażce.

Czagajew, Ruiz i Haye

Reprezentant Rosji trzykrotnie skutecznie bronił pasa WBA, a ofiarą jego pięści padli kolejno: Jameel McCline, Monte Barrett, i Owen Beck. Wałujewa powstrzymał dopiero 20 stycznia 2007 roku w Stuttgarcie Rusłan Czagajew z Uzbekistanu, który zwyciężył decyzją większości sędziów. Po pierwszej porażce na zawodowym ringu „Rosyjski Gigant” podniósł się jednak dość szybko i po dwóch triumfach zmierzył się 30 sierpnia 2008 roku po raz drugi w karierze z Johnem Riuizem. Stawką tamtego pojedynku był wakujący pas mistrza świata WBA i tym razem w berlińskiej Max-Schmeling-Halle Wałujew zwyciężył jednogłośnie na punkty. Cztery miesiące później Nikołaj obronił tytuł pokonując wiekowego Evndera Holyfielda po dość kontrowersyjnej decyzji większości sędziów, ale 7 listopada A.D. 2009 w Norymberdze David Haye okazał się dla niego zbyt szybki i zbyt sprytny, w efekcie czego większość arbitrów przyznała zwycięstwo Brytyjczykowi.

– Przed walką z Hayem właściwie nie mogłem używać prawej ręki – żali się. – Kiedy zadawałem nią cios, momentalnie drętwiała. Prawdopodobnie było to spowodowane stanem zapalnym, który niekorzystnie wpływał na nerw. W efekcie tego byłem zmuszony do używania tylko lewej ręki, ale po pojedynku na nic nie narzekałem. W tamtym starciu widownia omal nie doczekała się tego, na co czekała od lat: ujrzenia jak padam na deski. W pewnym momencie nogi się pode mną ugięły, ale zdołałem przejść do kontrataku i wyjść z opresji.

Choroba

Starcie z Davidem Hayem było ostatnią potyczką Nikołaja Wałujewa na zawodowym ringu. Rosjanin w ciągu trwającej szesnaście lat kariery odniósł pięćdziesiąt zwycięstw (w tym trzydzieści cztery przez nokaut) i poniósł dwie porażki. W szczytowej formie mierzył dwieście trzynaście centymetrów i ważył sto pięćdziesiąt kilogramów. Jego fizjonomia to w dużej części skutek akromegalii, czyli choroby powodowanej nadmiernym wydzielaniem hormonu wzrostu przez hormonalnie czynnego gruczolaka komórek kwasochłonnych przedniego płata przysadki mózgowej.

– Ludzie często pytają, co mnie motywowało w ringu, a ja zawsze wtedy odpowiadam, zapewne trochę wbrew oczekiwaniom, że największą motywację stanowił dla mnie strach przed byciem znokautowanym – mówi. – Przerażała mnie sama myśl, że mogłoby mnie to spotkać. W swojej karierze schodziłem z ringu pokonany, ale na szczęście żadnego starcia nie zakończyłem na deskach.

Pozory mylą

Nikołaj Wałujew ze względu na swoją nietypową aparycję nazywany był często „wielkim, złym i brzydkim”. Prywatnie to jednak bardzo sympatyczny i ciepły człowiek, który jest żonaty z Galiną, z którą ma trójkę dzieci.

– Poznaliśmy się na urodzinach wspólnego znajomego – opowiada. – Żeby trochę przemieszać towarzystwo, gospodarz posadził mnie obok małej, energicznej brunetki. To właśnie była Gala. Akurat miała wenę twórczą i zaczęła mnie podrywać: to sałaty nałożyła, to zapytała żartem: „Czego ci jeszcze nałożyć, kochanie?”. Bawiło mnie to wszystko. Gala nic nie wiedziała o bokserze Wałujewie – nie była ani zdziwiona, ani zachwycona – a mnie było przyjemnie tak po prostu z nią rozmawiać. Umówiliśmy się na telefon następnego dnia, ale… zapomniałem o tym. Na szczęście. Po dwóch dniach Gala sama zadzwoniła i zmyła mi za to głowę. Byłem tą reakcją zszokowany, przecież widzieliśmy się tylko raz, i to niedługo. Zasadniczo nie jestem chamem, ale tej dziwnej damie dałem do zrozumienia, że nie jestem jej mężem i nie ma prawa mnie pouczać. Ale tak mnie ruszyła cała ta sytuacja, że postanowiłem koniecznie jeszcze spotkać się z tą dziewczyną.

Pracowita emerytura

„Rosyjski Gigant” w 2009 roku skończył przerwane wcześniej studia, ale poza ringiem nie próżnował jeszcze jako aktywny sportowiec, kiedy to związał się z branżą filmową. Po zakończeniu kariery słynny bokser występował w telewizji, m. in. jako lektor bajek dla dzieci, a od 2011 roku prężnie działa w polityce. Wałujew nie zapomina również o sporcie i w 2009 roku założył szkołę bokserską w Petersburgu, a dwanaście miesięcy później otworzył fundację promującą aktywność fizyczną wśród dzieci i młodzieży. Legendarny bokser w Rosji stał się ikoną popkultury, a postać nim inspirowana jest jednym z bohaterów popularnego serialu animowanego pt. „Mult Licznosti”.

– Zawsze powtarzam młodym sportowcom: w trakcie kariery należy pracować ze wszystkich sił, żeby dostać się na sam szczyt, ale nie wolno zapominać o stworzeniu sobie poduszki bezpieczeństwa na czas sportowej emerytury – mówi. – Ja w młodości słuchałem ojca i sobie taką poduszkę zapewniłem. Starość to tak naprawdę jedna wielka zagadka, ale pracę nad jej rozwiązaniem można zacząć już bardzo wcześnie. To od nas tak naprawdę zależy czy czas na emeryturze będziemy spędzać na ławce w parku, marząc o dalekich podróżach, czy po prostu wsiądziemy w samolot i polecimy w wymarzone miejsce.

Bibliografia:

  • boxing247.com,
  • force-man.ru,
  • gazetaby.com,
  • matchtv.ru,
  • radiomayak.ru,
  • sportsdaily.ru.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *