Alberto Tomba – mesjasz narciarstwa

Alberto Tomba

Data publikacji: 19 sierpnia 2018, ostatnia aktualizacja: 30 stycznia 2021.

Spór o miano najwybitniejszego narciarza alpejskiego w historii można toczyć w nieskończoność. Jedno jest jednak pewne: gdyby nie Alberto Tomba, dyscyplina ta byłaby zdecydowanie mniej ciekawa.

Jako syn bogatego biznesmena z branży tekstylnej, „La Bomba”, jak go nazywają, nigdy nie miał w życiu pod górkę.

– Wszystko zaczęło się od mojego ojca, który studiował w Szwajcarii i tam pokochał jazdę na nartach – wspomina. – Potrafił mnie i mojego brata o szóstej rano zabrać w góry, po czym spędzaliśmy tam cały dzień na szusowaniu. Marco jest ode mnie o rok starszy i był bardzo szybki, lecz wówczas traktowaliśmy to jedynie jako dobrą zabawę – opowiada.

Alberto śmigał na nartach już w wieku trzech lat, a jako czternastolatek w 1980 roku reprezentował Włochy podczas nieoficjalnych mistrzostw świata dzieci. Na pierwszy poważny sukces musiał jednak czekać do roku 1984, kiedy najpierw zajął czwarte miejsce w mistrzostwach świata juniorów w amerykańskim Sugarloaf, a następnie wygrał świąteczne zawody w slalomie równoległym na słynnym stadionie San Siro w Mediolanie.

– Zawsze rywalizowałem po to, żeby wygrać – twierdzi. – Musiałem tylko dojrzeć fizycznie, żeby wykrzesać z siebie cały potencjał. Na San Siro pokonałem zawodników, którzy byli na topie od lat i wtedy zrozumiałem, że dołączenie do nich może być czymś więcej niż tylko marzeniem.

Od 1985 roku zaczęła się wspinaczka Tomby na szczyt narciarstwa alpejskiego. Po zwycięstwach w trzech odsłonach Pucharu Europy wreszcie zadebiutował w Pucharze Świata. Zawodów w Madonna di Campiglio „La Bomba” wprawdzie nie ukończył, ale była to dla niego bardzo cenna lekcja, gdyż już na początku 1986 roku w szwedzkim Åre zajął znakomite szóste miejsce.

12 grudnia 1986 roku to dla Alberto Tomby data szczególna. Właśnie tego dnia włoski alpejczyk po raz pierwszy stanął na podium zawodów Pucharu Świata. „La Bomba” uplasował się na drugiej lokacie w slalomie gigancie na stoku w Alta Badia, więc radość była podwójna, ponieważ swój największy dotychczasowy sukces mógł celebrować przed własną publicznością.

Choć nie wychował się w górach, Tomba na stokach prezentował nienaganną technikę. 3 lutego 1987 roku w Crans-Montana w Szwajcarii Alberto świętował swój pierwszy medal mistrzostw świata. Reprezentant Italii zajął trzecie miejsce w slalomie gigancie, a jego brązowy krążek był jedynym wywalczonym przez reprezentację z Półwyspu Apenińskiego na tamtym czempionacie.

Młodemu i bogatemu człowiekowi często ciężko jest skupić się na sporcie, kiedy wokół czeka tyle pokus. „La Bomba” znany był z zamiłowania do rozrywek, lecz do startów zawsze podchodził profesjonalnie. Koncentrował się myjąc przed zawodami auta kolegów z reprezentacji. Zawsze chwalił sobie też to, że na co dzień nie mieszka w górach.

– Pochodzę z Bolonii, a to pomaga podchodzić do życia z humorem i unikać dramatyzowania – mówi. – Ucieczka z gór pozwalała mi zawsze naładować baterie i stawiać czoła kolejnym wyzwaniom.

Jeden medal mistrzostw świata to za mało, żeby nazwać kogoś legendą narciarstwa alpejskiego. Alberto na dobre rozpędził się w sezonie 1987/88, wygrywając aż dziewięć odsłon Pucharu Świata, co dało mu drugie miejsce w klasyfikacji generalnej oraz Małą Kryształową Kulę w slalomie i slalomie gigancie. Gdy w Madonna di Campiglio odnosił swój czwarty trium z rzędu, wykrzyczał z radości, że jest… nowym mesjaszem narciarstwa.

– Naprawdę powiedziałem coś takiego? – pyta. – Cóż, po dotarciu do mety połączenie na linii usta-mózg często szwankuje.

W tamtym znakomitym dla „La Bomby” sezonie kluczową imprezą nie był jednak Puchar Świata. Wszyscy czołowi alpejczycy skupiali się bowiem na igrzyskach olimpijskich w Calgary. 21 lutego 1988 roku Alberto nie mógł być z siebie zadowolony po tym jak nie ukończył przejazdu w supergigancie, ale slalom gigant i slalom należały już do niego, podobnie jak serce niemieckiej łyżwiarki figurowej Katariny Witt, która w Kanadzie również była bezkonkurencyjna.

Włochy przywitały mnie jak bohatera, ale ja czułem się nadal tym samym chłopakiem, który mył auta kumpli i jadł makaron przyrządzony przez mamę – opowiada. – To pomagało mi skupiać się na tym, co najbardziej lubiłem robić: sporcie, narciarstwie i rywalizacji.

Gdy wydawało się, że kolejne triumfy Alberto Tomby są pewnikiem, przyszły dwa rozczarowujące sezony. Pierwszy „La Bomba” zakończył z zaledwie jednym zwycięstwem w Pucharze Świata, a w kolejnym podczas supergiganta w Val d’Isère doznał bolesnej kontuzji obojczyka.

Do igrzysk olimpijskich w Albertville w 1992 roku Włoch przystępował jednak w roli faworyta. Wszystko to za sprawą udanych zmagań 1990/91, ukoronowanych drugim miejscem w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata i Małą Kryształową Kulą w slalomie oraz fantastycznym sezonem 1991/92, w którym do otwarcia igrzysk „La Bomba” miał na koncie siedem pucharowych zwycięstw. Reprezentant Italii lubił, kiedy było o nim głośno, więc na konferencji prasowej poprzedzającej zmagania we Francji wypalił, że jego codzienność to igraszki z trzema kobietami do piątej rano, ale się starzeje, więc w wiosce olimpijskiej będzie się zabawiał z pięcioma niewiastami naraz, ale tylko do godziny trzeciej.

– To był zwykły żart – tłumaczy. – Sportowiec, który się nie wysypia i nie ładuje akumulatorów, nie jest w stanie rywalizować na najwyższym poziomie, a co dopiero wygrywać.

W Albertville Tomba znów potwierdził swój nieprawdopodobny talent, sięgając po złoto w slalomie gigancie i srebro w slalomie. Mógł mieć nawet dwa złota, ale gorszy pierwszy przejazd w tej drugiej konkurencji sprawił, że Alberto musiał uznać wyższość Norwega Finna Christiana Jagge. Na czym polegała tajemnica sukcesów?

– Być może to była siła mięśni, a może zdolność do zapamiętywania trasy lub atakowanie bramek bez zbędnych kalkulacji i całkowite skupienie na zwycięstwie – mówi.

Kolejne zimowe igrzyska olimpijskie odbyły się już w 1994 roku w Lillehammer. Wszystko dlatego, że postanowiono, iż sportowcy letni i zimowi będą rywalizować o medale naprzemiennie co dwa lata zamiast w tym samym roku co cztery lata. „La Bomba” ze swojego występu w Norwegii mógł być zadowolony jedynie częściowo, gdyż zakończył zmagania z tylko jednym krążkiem – srebrem w slalomie. Zawalił trochę pierwszy przejazd, ale i tak było lepiej niż cztery dni wcześniej w slalomie gigancie, kiedy to pominięcie bramki sprawiło, iż konkurencji nie ukończył.

Koniec końców, sezon olimpijski „La Bomba” udekorował jeszcze trzecim miejscem w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata oraz Małą Kryształową Kulą za slalom. Włoch czuł się już sportowcem prawie spełnionym, a wisienką na torcie okazała się jego całkowita dominacja w zmaganiach 1994/95, kiedy to ustrzelił klasycznego hat-tricka, wygrywając dużą Kryształową Kulę oraz dwie małe.

Na mistrzostwa świata A.D. 1996 Alberto udawał się już na pełnym luzie. Początkowo publiczność  nie pałała do niego zbyt wielką sympatią, ale gdy pokazał swój kunszt, sytuacja obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Tomba wyjechał z Hiszpanii z dwoma złotymi medalami na szyi.

– W niemieckim czasopiśmie przekręcono moje słowa i wyszło, że powiedziałem, iż będziemy się ścigać w Afryce – śmieje się. – Nic więc dziwnego, że po przybyciu do Sierra Nevada przywitało mnie buczenie. Na szczęście już podczas mojego pierwszego przejazdu sytuacja uległa zmianie i wszyscy kibice mnie wspierali.

Włoscy fani uwielbiali „La Bombę”, lecz ten był już po trzydziestce i czuł się zmęczony olbrzymią popularnością i jeszcze większymi oczekiwaniami publiczności. Na mistrzostwach świata w Sestriere w 1997 roku wykrzesał jeszcze z siebie resztki sił, co pozwoliło mu sięgnąć po brąz w slalomie, ale wkrótce postanowił, że sezon 1997/98 będzie ostatnim w jego karierze.  O nieudanych igrzyskach olimpijskich w Nagano najchętniej by zapomniał, ale 15 marca 1998 roku w Crans-Montana swoje ostatnie zawody Pucharu Świata zakończył tak jak chciał – zwycięstwem w slalomie.

– Każda sytuacja w twoim życiu, dobra lub zła, jest lekcją – twierdzi. – Jeśli dom przyrównać do życia, to każda cegła jest ważna.

Gdy pewien fotograf opublikował nagie zdjęcia Alberto Tomby zrobione ukradkiem w saunie, nie spodziewał się, że przy okazji oberwie od narciarza… pucharem. Taki był właśnie sportowiec „La Bomba” – działał szybciej niż myślał, ale przecież za to wszyscy Włosi go kochali. No i za zwycięstwa. Gdy był zawodowcem, żył przede wszystkim szybko. Dziś nadal jest kawalerem i ceni sobie przede wszystkim czas, który może pożytkować tak jak mu się podoba.

– Cieszę się życiem rodzinnym oraz spotkaniami z przyjaciółmi – mówi. – Podróżuję, biegam i jeżdżę na nartach. Staram się pomagać ludziom i zarażać miłością do sportu młodsze pokolenia. Lubię też powspominać czasy, w których startowałem w zawodach. Oczywiście jem, ubieram się i prowadzę samochód jak na prawdziwego Włocha przystało.

Alberto Tomba to pięciokrotny medalista olimpijski i czterokrotny medalista mistrzostw świata. Włoch ma na koncie również Kryształową Kulę oraz cztery Małe Kryształowe Kule za slalom i cztery za slalom gigant. „La Bomba”osiemdziesiąt osiem razy stawał na podium zawodów Pucharu Świata, odnosząc aż pięćdziesiąt zwycięstw. Co ważne, przez jedenaście lat z rzędu notował co najmniej jeden triumf.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *