Spis treści
Data publikacji: 2 listopada 2019, ostatnia aktualizacja: 8 kwietnia 2024.
– Mam ogromny szacunek do Aleksandra Popowa, ale nigdy nie patrzyłem na niego jak na ikonę. W przeciwnym razie zapewne nigdy bym go nie pokonał – mówi Pieter van den Hoogenband, siedmiokrotny medalista olimpijski w pływaniu.
Chłopak z dobrego domu
„Hoogie”, jak go czasem nazywano, przyszedł na świat 14 marca 1978 roku w Maastricht jako syn Ceesa-Reina i Astrid. Z racji zawodów wykonywanych przez jego rodziców, często mówiono i pisano o nim, że jest w czepku urodzony.
– Takie określenie sugeruje, że w życiu wszystko zostało mi podane na tacy – mówi. – Prawda jest jednak zupełnie inna. Oczywiście miałem wspaniałe dzieciństwo, za które jestem wdzięczny moim rodzicom, ale na wszystkie swoje sukcesy musiałem ciężko pracować. Talent to nie wszystko i żeby go odpowiednio wykorzystać, potrzeba wiele samozaparcia.
Ojciec Pietera, Cees-Rein, jest znanym i szanowanym w Holandii chirurgiem sportowym, który najpierw przez wiele lat pracował w słynnym klubie piłkarskim PSV Eindhoven, a następnie pełnił ważne funkcje w medycznych strukturach Holenderskiego Komitetu Olimpijskiego oraz Światowej Federacji Pływackiej. Matka tymczasem wywalczyła kiedyś srebrny medal pływackich mistrzostw Europy juniorów na 800 metrów stylem dowolnym, a później została trenerką swojej ukochanej dyscypliny.
– Miałem wszystko, czego potrzebowałem, ale to nie znaczy, że dorastałem w materialistycznym podejściu do życia – tłumaczy. – Moja mama swoim szybko rosnącym synom wolała kupić trochę za duże kurtki, żebyśmy mogli się nimi dłużej nacieszyć, niż stosy markowych ubrań, które założylibyśmy na siebie może kilka razy. Z jednej strony rodzice zawsze dawali mi wolny wybór, ale z drugiej uczyli szacunku do osób starszych i nauczycieli. Zawsze też wiedziałem, co mi wolno, a czego nie. Nigdy nie było z tym żadnych problemów, gdyż nie należałem do zbuntowanych nastolatków.
Trudny wybór
Pieter dorastał w Geldrop, położonym dziewięćdziesiąt kilometrów na północ od Maastricht. Próbował wdać się zarówno w mamę, jak i w tatę, ale ciężko mu było pogodzić studiowanie medycyny z profesjonalnym pływaniem, więc ostatecznie zdecydował się na to drugie. Po raz pierwszy zrobiło się o nim głośno kilka lat wcześniej, a dokładniej w 1993 roku, kiedy to zanotował udany występ podczas olimpijskiego festiwalu młodzieży Europy.
– Ojciec miał takie podejście, że muszę zrobić maturę, a to co później uczynię ze swoim życiem, to już tylko moja sprawa – wraca do dawnych czasów. – Bez względu na wszystko zawsze jednak służył dobrą radą i dało się z nim porozmawiać na każdy temat. Nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy i wówczas zaczynała się wielka dyskusja. Dzięki mamie natomiast pokochałem pływanie. Ona ma w tym sporcie olbrzymie doświadczenie. Powtarzała: „Zadbaj o to, żeby zapewniono ci jak najlepsze warunki, a potem to egzekwuj. Zanim zdecydujesz się na karierę pływaka, upewnij się też, że nie będziesz później próbował szukać żadnych wymówek, gdyż dobre samopoczucie ma niezwykle istotny wpływ na osiągane wyniki”.
Atlanta 1996
Astrid nie poprzestawała tylko na słowach i pokazała też synowi w jaki sposób powinien walczyć o swoje. Przed igrzyskami w Atlancie A.D. 1996 jako trenerka reprezentacji Holandii zagroziła, że Pieter zakończy przedwcześnie karierę, jeśli kadra pływacka nie otrzyma wsparcia finansowego, które pozwoliłoby uwolnić potencjał drzemiący w niektórych zawodnikach i zawodniczkach. Niedługo później swoją pomoc zaoferowały firmy Philips, Nike oraz Speedo, a „Hoogie” w olimpijskich zmaganiach w USA zaprezentował się lepiej niż można było się tego po nim spodziewać. Osiemnastolatek zajął czwarte miejsce na 100 i 200 metrów kraulem oraz wygrał finał B na „pięćdziesiątkę” tym samym stylem.
– Rodzice nigdy mnie do niczego nie zmuszali, a jedynie zachęcali lub rzucali wyzwania – twierdzi. – Takie podejście prezentowałem później wobec kolegów z drużyny, próbując pomóc im wznieść się na szczyt swoich możliwości. Zarówno mój tata, jak i moja mama doskonale orientowali się w zawodowym sporcie, co dawało mi swego rodzaju przewagę nad rywalami.
Pasmo sukcesów
Doświadczenie zdobyte w Atlancie zaprocentowało bardzo szybko. Z ME w Sewilli w roku 1997 Van den Hoogenband wrócił ze srebrem i brązem, wywalczonymi w sztafetach (odpowiednio 4 x 200 m i 4 x 100 m stylem dowolnym), a z MŚ w Perth 1998 przywiózł tyle samo medali w takich samych kolorach i zdobytych w tych samych konkurencjach, chociaż w odwrotnej konfiguracji. Eksplozja talentu Holendra to jednak mistrzostwa świata w Stambule A.D. 1999. „Hoogie” w Turcji wywalczył aż sześć złotych krążków: indywidualnie na 50, 100 i 200 metrów kraulem oraz na 50 m motylkiem, a drużynowo w sztafetach 4 x 100 m stylem dowolnym i 4 x 100 m stylem zmiennym. Na tureckiej ziemi Pieter wielokrotnie okazał się lepszy od Aleksandra Popowa, którego do niedawna stawiał sobie za wzór do naśladowania, ale już podczas ME 2000 w Helsinkach, zakończonych „tylko” srebrami na 50, 100 i 200 metrów kraulem oraz brązem na 4 x 200 m tym samym stylem, musiał uznać jego wyższość.
– Mój ojciec z racji wykonywanego zawodu był w stałym kontakcie z wieloma profesjonalnymi piłkarzami – tłumaczy. – Uwielbiałem ich, ale jako, że byli ciągle obecni w moim życiu, nigdy nie stawiałem ich na piedestale i nie wieszałem nad łóżkiem ich zdjęć. Byli ludźmi z krwi i kości, których najzwyczajniej w świecie szanowałem. Takiego podejścia nauczyłem się w bardzo młodym wieku i ono zaprocentowało w późniejszych latach. Sportowcy, którzy są ulegli wobec bardziej utytułowanych kolegów, raczej nigdy nie odnoszą wielkich sukcesów.
Sydney 2000
Igrzyska olimpijskie w Sydney w 2000 roku miały stać pod znakiem rywalizacji Pietera van den Hoogenbanda z młodziutkim Australijczykiem Ianem Thorpem oraz doświadczonym Rosjaninem Aleksandrem Popowem. Ostatecznie każdy z nich wrócił do domu z co najmniej jednym medalem na szyi, a „Hoogie” wywalczył w sumie aż cztery krążki: dwa złote (na 100 i 200 metrów kraulem) oraz dwa brązowe (na „pięćdziesiątkę” indywidualnie i w sztafecie 4 x 200 metrów stylem dowolnym). Reprezentant Holandii w dalekiej Australii ustanowił również dwa rekordy świata. W półfinale na 100 metrów kraulem (47,84) oraz w finale na dwukrotnie dłuższym dystansie (1:45,35), kiedy to finiszował przed „Thorpedą” i Massimiliano Rosolino.
– W każdym finale trzeba panować nad swoimi emocjami – zauważa. – Jeśli tego nie robisz, to tracisz kontrolę nad swoją wydajnością. Gdy byłem młodszy, przychodziło mi to z trudem i dlatego popełniałem błędy. Tymczasem kontrolowanie emocji pozwala również panować nad drzemiącą w człowieku agresją, której każdy pływak potrzebuje na finiszu. Wiele na ten temat nauczył mnie finał olimpijski w Atlancie, który ukończyłem na czwartym miejscu. Czułem się wówczas jak bestia uwięziona w klatce. Gdy klatka się otworzyła, wystrzeliłem jak z procy i na pierwszych dwudziestu pięciu metrach dałem z siebie wszystko. Jak się jednak okazało, zmarnowałem tylko energię, gdyż byłem o zaledwie jedną dziesiątą sekundy szybszy niż będąc na starcie w pełni zrelaksowanym.
Ateny 2004
Droga Pietera van den Hoogenbanda do trzecich w karierze igrzysk olimpijskich wiodła poprzez mistrzostwa świata w Fukuoce 2001 i Barcelonie 2003 oraz mistrzostwa Europy w Berlinie 2002 i Madrycie 2004. Japonia (cztery srebra) i stolica Katalonii (dwa srebra oraz brąz) nie okazały się dla „Hoogiego” zbyt przyjazne. Reprezentant Holandii zgarnął wprawdzie sporo medali, ale ani jednego z najcenniejszego kruszcu. Tymi delektowali się jego najwięksi wówczas rywale, czyli Ian Thorpe, Aleksander Popow oraz Anthony Ervin. Tymczasem na mistrzostwach Starego Kontynentu Pieter posmakował na szczęście złota, zwyciężając w stolicy Niemiec na 100 i 200 metrów kraulem, a w stolicy Hiszpanii w tej drugiej konkurencji, dokładając jeszcze srebro w tej pierwszej. Osiągane wyniki z jednej strony dawały Van den Hoogenbandowi nadzieję na udane występy podczas IO w Atenach, ale z drugiej Holender nie miał obsesji na punkcie pływania i interesował się również tym, co działo się poza basenem.
– Nie należałem do sportowców, którzy przed i po treningach tylko śmieszkowali – mówi. – Czytałem prasę, oglądałem telewizję i dlatego byłem doskonale zorientowany w aktualnych wydarzeniach w kraju i na świecie. Z chłonięciem informacji jest jednak dokładnie tak jak z piciem alkoholu: trzeba potrafić zachować umiar. Nadmiar negatywnych wiadomości jest przybijający, a sportowiec potrzebuje w życiu radości, żeby móc osiągać dobre wyniki.
Wnioski wyciągnięte po olimpijskich zmaganiach w Atlancie pozwoliły „Hoogiemu” w Atenach na obronę wywalczonego w Sydney złota na 100 metrów stylem dowolnym. Na „dwieście” lepszy okazał się już Ian Thorpe, ale Pieter finiszował tuż za nim. Oprócz tego Holender sięgnął też po srebro w sztafecie 4 x 100 m kraulem.
– Dowiedziałem się, że jeśli opanuję emocje na pierwszych dwudziestu pięciu metrach, to dzięki temu będę w stanie włożyć tyle samo energii zarówno w start, jak i w finisz – opowiada. – Zachowanie balansu miało pomóc mi kręcić czasy lepsze o jakieś półtorej sekundy niż zazwyczaj. Z drugiej strony czytałem wypowiedzi Adama Peaty’ego, który twierdził, że najlepsze wyniki osiągał, gdy był wkurzony. Sporo pływałem też z Inge de Bruijn, która miała podobne podejście do niego. Niektórzy sportowcy rzeczywiście potrzebują negatywnej energii, żeby osiągać najlepsze wyniki, ale ja do nich nie należałem.
Pekin 2008
Po IO w Atenach Pieter van den Hoogenband powoli zaczął usuwać się w cień. Kontuzja pleców, problemy z ramieniem i inne pomniejsze urazy sprawiły, że swój ostatni złoty medal wywalczył na 200 metrów stylem dowolnym podczas mistrzostw Europy w Budapeszcie w 2006 roku. Na MŚ 2007 w Melbourne w tej konkurencji był drugi, a po raz ostatni na podium wielkiej imprezy stanął w roku 2008 w Eindhoven, gdzie reprezentacja Holandii została trzecią ekipą Starego Kontynentu na 4 x 100 m kraulem. Co ciekawe, „Hoogie” wystartował jeszcze na igrzyskach w Pekinie A.D. 2008. Czwarty finał olimpijski na 100 metrów stylem dowolnym nie przyniósł mu jednak trzeciego złota w tej konkurencji, ani żadnego innego krążka. Po tamtym wyścigu, zakończonym triumfem Alaina Bernarda, ogłosił, że przechodzi na sportową emeryturę.
– Nigdy nie czułem, że brakuje mi rywalizacji, i że chciałbym wrócić do zawodowego pływania – mówi. – Cieszyłem się z tego, co osiągnąłem, ale życie na sportowej emeryturze również mnie satysfakcjonowało. Rozumiem jednak tych, którzy po zakończeniu kariery czują pustkę i nie potrafią się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Konieczność pożegnania się ze swoją największą pasją na pewno jest bolesna i może odcisnąć piętno na psychice. Ja należę do osób bardzo ciekawych świata, więc pływalnia była dla mnie wszystkim jedynie przez pewien czas. Gdy w basenie zabrakło dla mnie miejsca, czułem się szczęśliwy mogąc rozwijać się na innych płaszczyznach.
Na sportowej emeryturze
Po zakończeniu kariery sportowca „Hoogie” nadal jest związany ze światem pływania. Holender uprawia swoją ukochaną dyscyplinę rekreacyjnie, a przy okazji różnych zawodów pojawia się w telewizji w roli komentatora. Za swoje osiągnięcia został odznaczony Orderem Lwa Niderlandzkiego. W latach 1999, 2000 i 2004 Van Den Hoogenband był wybierany najlepszym sportowcem w Holandii, a w roku 2000 został uznany najlepszym pływakiem na świecie.
– W życiu trzeba przede wszystkim być ze sobą szczerym – zauważa. – Jako sportowiec musisz być uczciwym zarówno wobec siebie, jak i swojego trenera. Żeby stać się lepszym, potrzebujesz informacji zwrotnych, dlatego ta szczerość jest tak ważna. Żeby poznać właściwe odpowiedzi, musisz zadać sobie odpowiednie pytania. Pierwsze z nich powinno brzmieć: „W czym jestem naprawdę dobry?”. Ja postawiłem na pływanie, które było moją największą pasją. Właśnie to chciałem robić w swoim życiu. Gdy już poznasz odpowiedź na to pytanie, musisz zawrzeć umowę z samym sobą, że będziesz dążyć do celu bez względu na wszystko. Jeśli chcesz zostać światowej klasy olimpijczykiem, musisz zaakceptować wszystkie tego konsekwencje.
Prywatnie od września 2016 roku Pieter van den Hoogenband jest żonaty z Marie-José Crooijmans. Wcześniej spotykał się ze słynną pływaczką Ranomi Kromowidjojo, a do września 2012 tworzył małżeństwo z Minouche Smit, która urodziła mu dwójkę dzieci.
Foto: gettyimages.com