Data publikacji: 1 sierpnia 2024, ostatnia aktualizacja: 1 sierpnia 2024.
Byli zespołem, obok którego nie dało się przejść obojętnie. Słynęli z brutalności, ale nie można było im odmówić uporu w dążeniu do celu. Choć nigdy nie zdobyli mistrzowskiego tytułu, to ich szatnia kipiała od emocji, osobowości i ciekawych zdarzeń. Chris Herring porozmawiał z ponad 200 osobami, by nakreślić obraz New York Knicks lat 90. 11 września nakładem Wydawnictwa SQN ukaże się polskie wydanie książki „Blood in the Garden. Brutalna historia New York Knicks lat 90.”.
Zamów książkę już dziś na LaBotiga.pl: https://bit.ly/legendy-knicks
- Rabat od ceny okładkowej;
- Wysyłka od 23 sierpnia – czytasz jako pierwszy jeszcze przed premierą!
- Atrakcyjne pakiety z kubkiem „Hej, hej, tu NBA” oraz innymi koszykarskimi książkami i gadżetami.
Fragment książki
Był taki czas wiosną 1994 roku, gdy przy Two Penn Plaza wszyscy chodzili z pełnymi brzuchami.
W tamtym okresie osoby pracujące w biurach Knicksów w Madison Square Garden w porze lunchu mogły liczyć na ekstrawagancką ucztę: w holu na 13. piętrze do wyboru był chiński makaron lo mein, wyszukane kanapki, kulki serowe z jalapeño, sajgonki jajeczne oraz desery. Działo się tak za każdym razem, gdy drużyna wygrała trzy mecze z rzędu.
Knicks przeistaczali się w krezusów ligi i jedną z tych drużyn, których najbardziej się obawiano. Po rozczarowującym sezonie 1990/91, zakończonym z zaledwie 39 wygranymi, przewietrzono skład, dzięki czemu nowojorczycy odnieśli w kolejnych rozgrywkach 51 zwycięstw. W sezonie 1992/93 zaliczyli aż 60 wygranych, co dało im najlepszy wynik w Konferencji Wschodniej. Darmowe lunche nie były już czymś wyjątkowym – wręcz ich oczekiwano. Celebracja trwała w najlepsze. W marcu 1994 roku, gdy pod wodzą trenera Pata Rileya Knicks rozprawiali się z następnymi przeciwnikami i zanotowali rekordową w historii drużyny serię 15 zwycięstw z rzędu, uroczyste lunche organizowano przez pięć kolejnych tygodni. To w trakcie jednego z tych wystawnych posiłków Frank Murphy, business manager drużyny, postanowił wylać na rozpalone głowy kubeł zimnej wody. „Cieszcie się tym, bo już nigdy nie będzie tak jak teraz – powiedział. – To coś wyjątkowego”.
Dla wielu przebywających tam wtedy osób słowa 54-latka wydawały się zupełnie nieuzasadnione. Pewnie, Murphy już wcześniej mówił takie rzeczy. Tym razem jednak – dzięki tej serii 15 wygranych – wszyscy czuli się wyjątkowo. Panowała szczególna atmosfera i każdy chciał, by trwało to jak najdłużej. „Byłam wtedy po trzydziestce, pełna optymizmu – mówi Pam Harris, ówczesna dyrektor ds. marketingu w klubie. – Pamiętam, że powiedziałam mu: »Nie mów takich rzeczy. Tak będzie już zawsze«. Teraz, z perspektywy czasu, bardziej doceniam to, co Frank chciał nam wtedy przekazać”.
Nikt – nawet Murphy – nie mógł wówczas wiedzieć, jak dramatyczny będzie upadek tej organizacji.
New York Knicks byli jedną z najważniejszych drużyn ligi w złotej erze NBA. Awansowali do play-offów we wszystkich dziesięciu sezonach tamtej dekady, trzy razy dotarli do finałów konferencji, a dwukrotnie do finałów ligi. Tym trudniej pojąć, jak doszło do tego, że w kolejnych dwóch dekadach zespół znalazł się w totalnej rozsypce.
Rankiem 8 grudnia 2001 roku trener Jeff Van Gundy niespodziewanie zrezygnował z pracy, a wraz z nim z klubu zniknęły ostatnie resztki DNA drużyny z lat 90. Od chwili jego odejścia aż do dziś tę niegdyś dumną organizację nawiedzają kolejne katastrofy. Mimo że mówimy o największym rynku w tym kraju oraz o ekipie, która wydaje na zawodników więcej niż którykolwiek klub w lidze, żaden zespół w tym okresie nie miał tylu trenerów, nie przegrał tylu meczów i nie wystąpił w play-offach tak mało razy jak Knicks.
Teraz, gdy zbliżamy się do 25. rocznicy ostatniego występu Knickerbockers w finałach ligi – a także do 50-lecia ostatniego tytułu mistrzowskiego zdobytego przez zespół – sytuacja jest tak dramatyczna, że fani ekscytują się już samą perspektywą tego, że drużyna będzie po prostu normalnie funkcjonować. Ba, większość z nich ucieszyłaby się nawet z tego darmowego bufetu w porze lunchu.
Chude lata sprawiły, że kibice Knicks stali się nostalgiczni i jeszcze bardziej tęsknią za drużyną z lat 90. Nie, tamte ekipy nie mogły być wieczne. To nigdy nie był zbiór najbardziej utalentowanych graczy ligi, ale braki w finezji zawodnicy nadrabiali wolą walki (czasami dosłownie) i zawziętością. Harówką, która zjednała im całe rzesze nowojorczyków. Gdy kibice patrzyli na Johna Starksa – który zagrał w Meczu Gwiazd, choć wcześniej nie został wybrany w drafcie po tym, jak zaliczył cztery różne uczelnie, a na jakiś czas nawet przerwał naukę, by za 3,35 dolara za godzinę pakować zakupy w Safeway – widzieli kogoś, kto dzięki ciężkiej pracy zdołał osiągnąć coś, na co nikt nie dawał mu szans. W osobie niezmordowanego Starksa niezliczeni przedstawiciele klasy robotniczej dostrzegali samych siebie.
Tamta ekipa Knicks wzbudzała emocje. Jej fani czuli dumę z tego, jaką postawę prezentują ich zawodnicy. Szefowie ligi zaś regularnie odczuwali przez Knicks ból głowy i nakładali na klub kolejne kary. Drużyna grała tak twardo, że NBA postanowiła dokonać zmian w przepisach. Przeciwnicy nowojorczyków czuli się po starciach z nimi, jakby zaliczyli 12-rundowy pojedynek w ringu.
„Gdy wchodziłem do Garden przed meczem z Knicksami, nie wiedziałem, czy wygramy to spotkanie, byłem jednak pewny, że poleje się krew” – mówił wiele lat później skrzydłowy Bulls, Horace Grant.
Knicks w latach 90. tworzyli niezwykle barwną drużynę – bywało, że poza parkietem byli równie bezwzględni i szaleni, co na nim. Przypominali brutalną wersję Forresta Gumpa, wiecznie wplątani w najważniejsze wydarzenia swoich czasów: początek dynastii Bulls Michaela Jordana, pościg za O.J. Simpsonem w trakcie finałów 1994 roku, niesamowite osiem punktów zdobyte w zaledwie dziewięć sekund przez Reggiego Millera w roku 1995 czy też krwawą rywalizację z dowodzonymi przez Rileya Miami Heat. Nie da się opowiedzieć o najbardziej fascynującej dekadzie w historii ligi bez wspominania o New York Knicks.
Mimo to nikt wcześniej nie opowiedział w pełni tej historii. Teraz – dzięki setkom wywiadów z graczami, szkoleniowcami i innymi pracownikami sztabu trenerskiego, rywalami, przyjaciółmi, rodzinami oraz dyrektorami drużyny – jest to w końcu możliwe. Przeciwnicy i plotki. Wrogość i walka. Sekretne opowieści i szokujące odkrycia.
Jednego możecie być pewni: nie będzie grzecznie. Czyli dokładnie tak, jak w przypadku tamtego zespołu Knicks.
O książce
Awantury na parkiecie i poza nim, boiskowe kłótnie i pozaboiskowe wyskoki – New York Knicks łamali wszelkie reguły. Oto zakulisowa opowieść o tym zespole.
Rywale nie lubili grać przeciwko nim. NBA wprowadzała nowe zasady, żeby „banda z Nowego Jorku” nie zamieniała koszykówki w krwawą jatkę. Mimo to Patrick Ewing, John Starks, Charles Oakley czy Anthony Mason pod dowództwem Pata Rileya stworzyli drużynę, która toczyła zaciekłe boje z Chicago Bulls Michaela Jordana i zaskarbiła sobie sympatię milionów fanów na całym świecie. Nie ze względu na to, ile wygrała, ale za to, co pokazywała na boisku: niezłomność, nieustępliwość i pracowitość.
Żeby opisać ze szczegółami genezę, ewolucję, a w końcu i upadek New York Knicks z lat 90., Chris Herring porozmawiał z ponad 200 osobami. Autor zabiera nas do szatni, do gabinetów zarządu i na parkiet, by pokazać nam zarówno momenty, które wyniosły klub na wyżyny, jak i chwile, które pachniały spektakularnym upadkiem.
Blood in the Garden to barwny i niezwykle szczegółowy portret, który pokazuje legendarną drużynę Knicksów tak, jak nikt jeszcze tego nie zrobił. To niesamowita opowieść o kultowym zespole, który wywalczył sobie status legendy w najtrudniejszym momencie w historii – złotej erze NBA.