George Foreman – niezniszczalny wojownik

George Foreman

Data publikacji: 19 czerwca 2019, ostatnia aktualizacja: 9 kwietnia 2024.

– Pewnego dnia spojrzałem w lustro i stwierdziłem, że nie chcę być taki jak inni. Pragnąłem po prostu być sobą. Tak naprawdę każdy może być w życiu kimś innym, ale wtedy ponosi się porażkę w byciu sobą – mówi George Foreman, bokserski mistrz świata federacji WBA, WBC oraz IBF.

Chłopak z Teksasu

„Big George”, jak zaczęto go nazywać ze względu na ponadprzeciętne gabaryty, przyszedł na świat 10 stycznia 1949 roku w Marshall w Teksasie. Późniejszy czempion wagi ciężkiej dorastał natomiast w Houston pod opieką swojej mamy Nancy oraz ojczyma – J.B. Warunki, w jakich egzystowało małżeństwo Foremanów wraz z siódemką dzieci, nie należały do komfortowych.

– Dorastałem w Fifth Ward w Houston – opowiada. – W każdy weekend odnotowywano tam jakieś morderstwo. W domu nie mieliśmy nawet telewizora, ale posiadała go moja ciocia Leola, do której chodziłem na seanse. Najchętniej oglądałem „The Donna Reed Show” i „Leave it to Beaver”, marząc jednocześnie o własnym łóżku. Lampka nocna wydawała mi się wówczas szczytem luksusu. Często nie dostawałem do szkoły drugiego śniadania i wypełniałem pojemnik brązowym papierem, żeby wyglądał na pełny.

Niedoszły futbolista

Nastoletniego George’a Foremana nie ciągnęło do nauki, ale chłopak zapowiadał się na dobrego sportowca, a konkretnie futbolistę. Jego idolem był Jim Brown z Cleveland Browns i to właśnie go starał się naśladować na boisku. Lekceważące podejście młodzieńca do obowiązków szkolnych i konflikty z prawem szybko jednak zweryfikowały plany odnośnie kariery w NFL.

– Szczerze mówiąc, niemal cały czas chodziłem głodny – wspomina. – Cały czas myślałem o tym jak napełnić żołądek. Żyliśmy w nędzy, do szkoły nie zabierałem nawet drugiego śniadania. Obiad kosztował wówczas dwadzieścia sześć centów, a ja nigdy nie widziałem na oczy takiej sumy. Nie lubiłem chodzić do szkoły, ponieważ cały czas starałem się ukryć przed innymi swoją sytuację. Z tego powodu jako nastolatek wpadłem w złe towarzystwo i zostałem bandytą, który okradał ludzi na ulicy tylko po to, żeby zaspokoić swoje podstawowe potrzeby.

Szansa od losu

Jako piętnastolatek „Big George” rzucił szkołę i znalazł się na życiowym zakręcie. Przed pójściem do więzienia lub śmiercią na ulicy uchronił go rządowy program Job Corps, dzięki któremu wyjechał do Pleasanton w Kalifornii, gdzie otrzymał szansę nadrobienia braków w edukacji oraz podjęcia regularnych treningów. Futbol zamienił na boks, a w międzyczasie zafascynował się postacią Malcolma X – jednego z przywódców ruchu afroamerykańskiego w USA.

– W 1965 roku nie miałem pojęcia o istnieniu Malcolma X – mówi. – Ba, byłem takim ignorantem, że myślałem, iż Lyndon Johnson jest prezydentem Teksasu, ponieważ za każdym razem gdy go widziałem, to miał na głowie kowbojski kapelusz. O Malcolmie X po raz pierwszy usłyszałem pod koniec roku 1966 lub na początku 1967. Wtedy właśnie dostałem w prezencie jego biografię. Historia tego człowieka poruszyła mnie do tego stopnia, że postanowiłem zmienić swoje życie i skończyć z bandyterką. Ta książka od deski do deski była moim lustrzanym odbiciem. To niesamowite.

Mistrz olimpijski

Foreman w ringu się nie obijał, więc po kilku latach ciężkich treningów zapracował na wyjazd na igrzyska olimpijskie do Meksyku, które odbyły się w październiku 1968 roku. George rywalizował w wadze ciężkiej, pokonując w starciu o złoty medal o wiele bardziej doświadczonego reprezentanta Związku Radzieckiego – Jonasa Čepulisa. Po walce Foreman pozdrawiał publiczność przy użyciu amerykańskiej flagi, co zostało źle odebrane przez społeczności walczące o prawa czarnoskórych. Wielu amerykańskich sportowców afrykańskiego pochodzenia zbojkotowało bowiem zmagania w Meksyku, a ci, którzy się na to nie zdecydowali, zazwyczaj celebrowali swoje sukcesy unosząc zaciśniętą pięść (tzw. Black Power salute).

– Tak naprawdę Ameryka pomogła mi wydostać się z niezłego bagna – tłumaczy. – Jednego dnia leżałem w rynsztoku z policją na karku, a niedługo później stałem na olimpijskim podium słuchając hymnu. Rozpierała mnie duma. Dzięki Job Corps otrzymałem szansę na lepsze jutro. Miałem zapewnione trzy posiłki dziennie oraz warunki do rozwoju. Wiem, że wielu z nas miało potrzebę manifestu politycznego, ale byli też tacy, którzy trzymali się od tego z daleka. W 1968 roku pojawił się nawet pomysł zbojkotowania igrzysk, ale organizatorzy tego przedsięwzięcia rozmawiali tylko ze sportowcami z koledżów. Z takimi jak ja, którzy nie skończyli nawet liceum, nikt nie chciał gadać o przyłączeniu się do bojkotu. Zresztą ja nie lubiłem, kiedy nazywano mnie czarnym sportowcem. Zawsze byłem sportowcem amerykańskim, a podczas zagranicznych występów kibice nie przychodzili na walkę z Murzynem, a na starcie z Amerykaninem.

Dziwny pseudonim

Zanim George Foreman zyskał ksywkę „Big George”, rodzeństwo wołało na niego „Mo-head”. Chłopak początkowo nie miał pojęcia skład wzięła się ta ksywka, ale z czasem dowiedział się, iż nawiązywała ona do nazwiska jego… biologicznego ojca.

– Od starszych braci i sióstr często słyszałem, że nie jestem ich prawdziwym bratem – wraca do dawnych czasów. – Doprowadzało mnie to do szału, ale jeszcze zanim ich przerosłem zrozumieli, iż dokuczanie mi nie było warte konsekwencji. Już jako dorosły facet dowiedziałem się, że mój tata, J.B. Foreman, nie jest moim biologicznym ojcem. Był nim Leroy Moorehead, z którym moja mama spotykała się, gdy na pewien czas rozstała się z J.B.

Zawodowiec

Na amatorskim ringu George Foreman wypracował całkiem przyzwoity bilans 22-4, a triumf na igrzyskach olimpijskich był jasnym sygnałem do tego, żeby przejść na zawodowstwo. Reprezentant USA jako profesjonalista zadebiutował 23 czerwca 1969 roku, kiedy to w nowojorskiej Madison Square Garden pokonał przez techniczny nokaut Dona Waldheima. Po rozprawieniu się z Terrym Sorrellem w październiku A.D. 1972 „Big George” legitymował się rekordem 37-0, odprawiając wcześniej z kwitkiem takich rywali, jak Gregorio Peralta (dwukrotnie), George Chuvalo, Charlie Polite, Boone Kirkman czy Leroy Caldwel. Tym samym pochodzący z Teksasu pięściarz stał się głównym pretendentem do mistrzowskich pasów federacji WBA i WBC. Te wywalczył natomiast 22 stycznia 1973 roku w Kingston na Jamajce, kiedy to w ciągu dwóch rund aż sześciokrotnie posyłał na deski niepokonanego do tamtej pory Joego Fraziera.

– Gdy wygrałem tytuł po walce z Joem Frazieriem, poczułem że to jest właśnie ta chwila, na którą tak ciężko pracowałem – mówi. – Człowiek nie ma pojęcia co to znaczy być mistrzem świata wagi ciężkiej dopóki nie wywalczy tego mistrzowskiego pasa. A tak w ogóle, to kochałem Joego Fraziera. Od zawsze był niezłym oryginałem. Pewnego razu wraz z nim oraz Muhammadem Alim nagrywaliśmy coś w Anglii, po czym poszliśmy na kolację z jakimiś przedstawicielami rodziny królewskiej. Serwowali kotlety jagnięce z galaretką miętową. Jedzenie wyglądało przepięknie, a kelner na odchodne zapytał czy może nam podać coś jeszcze. Wtedy Joe wypalił: „Chciałbym więcej zielonej galaretki”. Zdumiony kelner dopytał: „Ma pan na myśli sos miętowy?”. „Przecież to jest to samo”, odparł Frazier, bo przecież skoro został zrozumiany, to po co ktoś go poprawiał?

The Rumble in the Jungle

Po dwóch udanych obronach pasów WBA i WBC na drodze Foremana stanął prawdopodobnie najlepszy możliwy przeciwnik, czyli powracający na ring po kilkuletniej dyskwalifikacji Muhammad Ali. Starcie czempionów miało miejsce 30 października A.D. 1974 w stolicy Zairu – Kinszasie. Promowano je jako „The Rumble in the Jungle”, czyli „Grzmoty w dżungli”, a zakończyło się triumfem Alego przez nokaut w ósmej rundzie. Muhammad wziął George’a na przeczekanie, pozostając przez siedem pierwszych rund w defensywie, po czym ruszył do ataku. Początkowo „Big George” nie potrafił zaakceptować porażki, tłumacząc ją luźnymi linami w ringu oraz zatrutą wodą, ale dość szybko uznał klasę nowego mistrza i się z nim zaprzyjaźnił.

– Przegrałem tę walkę sprawiedliwie – ocenia. – Pamiętam jak w szóstej rundzie powiedziałem sobie w myślach: „Stary, ktoś cię okłamał. Ten gość jest naprawdę twardy!”. Powinienem być lepiej przygotowany do tamtego starcia, a moi ludzie w narożniku powinni dawać mi więcej wskazówek odnośnie słabości Alego. Nie dało się go wówczas pokonać przez nokaut. Gdy oglądałem powtórki tego starcia, łapałem się na tym, że w niektórych momentach krzyczałem: „Już go mam, już go mam!”, po czym na końcu zawsze i tak przegrywałem, więc w pewnym momencie odpuściłem sobie kolejne seanse. W końcu zebrałem się na telefon do Muhammada. „Jestem gotowy na rewanż, teraz cię dojadę”, wypaliłem, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko: „Chyba zwariowałeś, jadę do ciebie”.

Pastor

Po lekcji boksu od Alego Foreman odpoczywał przez ponad rok. Gdy się już otrząsnął, to zwyciężył w pięciu kolejnych walkach, w tym raz ponownie przeciwko Joemu Frazierowi. 17 marca 1977 roku w Puerto Rico czekał go następny pojedynek na odbudowanie. Jego rywalem był Jimmy Young z przeciętnym bilansem 20-5-2, ale „Big George” popełnił kardynalny błąd, udając się na miejsce zaledwie dzień przed pojedynkiem, a powinien mieć przecież w głowie to, że jego rywal rok wcześniej przegrał w dość kontrowersyjnych okolicznościach z Muhammadem Alim. Foreman za swoją lekkomyślność zapłacił najwyższą cenę i poległ jednogłośnie na punkty. Dodatkowo w dwunastej rundzie zanotował nokdaun, a już w szatni poczuł się na tyle źle, że niemal otarł się o śmierć. Po tych wydarzeniach na dziesięć lat wycofał się z zawodowego uprawiana boksu i został… pastorem w jednym z kościołów w Houston. Na ring powrócił jako trzydziestoośmiolatek w marcu roku 1987, pokonując w Sacramento przez techniczny nokaut Steve’a Zouskiego.

– Przez dziesięć lat nawet nie zakładałem rękawic bokserskich – wspomina. – Skupiałem się na swojej posłudze i prawdopodobnie nigdy nie wróciłbym do boksu, gdyby nie zabrakło mi pieniędzy. Miałem czas, żeby odnaleźć swoje ja, czyli chłopca, którego kochała moja mama. Gdy człowiekowi się to udaje, wtedy powraca spokój ducha, którego wcześniej brakowało. Do tamtej pory wydawało mi się, że jedyne czego pragnę to mistrzostwo świata wagi ciężkiej, ale odnalezienie swojego ja to o wiele większa nagroda. Wiele lat wcześniej podjąłem decyzję o zostaniu zawodowym bokserem. Nie lubiłem tej roboty, ale dzięki niej mogłem zarabiać pieniądze w uczciwy sposób.

Czterdziestolatek w natarciu

Gdy wydawało się, że Foreman zaczął ponownie boksować tylko dlatego, żeby dorobić sobie do emerytury, on odprawiał z kwitkiem coraz lepszych rywali. Będąc już dobrze po czterdziestce, w kwietniu 1991 roku w Atlantic City w walce o mistrzowskie pasy federacji IBF, WBC i WBA „Big George” stanął naprzeciw Evandera Holyfielda. Mało kto dawał mu szanse w starciu z młodszym i zwinniejszym rywalem, a on wprawdzie przegrał jednogłośnie na punkty, ale zaprezentował dobre przygotowanie wytrzymałościowe. Po drugiej porażce na zawodowym ringu Foreman pokonał kolejno Pierre’a Coetzera, Aleksa Stewarta i Jimmy’ego Ellisa, po czym otrzymał szansę zdobycia pasa WBO w starciu z Tommym Morrisonem. W Las Vegas młodszy o dwadzieścia lat przeciwnik pokonał starego mistrza jednogłośnie na punkty dzięki taktyce, która opierała się na trzymaniu go na dystans.

Z czysto sportowego punktu widzenia w sytuacji Foremana niemal każdy dałby już sobie spokój z profesjonalnym boksem, ale pięściarz rodem z Teksasu miał jeszcze coś do udowodnienia. 5 listopada A.D. 1994 w Las Vegas znokautował w dziesiątej rundzie niepokonanego do tamtej pory Michaela Moorera. „Big George” zgarnął mistrzowskie pasy IBF i WBA, stając się najstarszym wówczas mistrzem świata w historii wagi ciężkiej. Miał wtedy czterdzieści pięć lat, ale niestety obu pasów musiał się dość szybko zrzec w wyniku zawirowań z doborem kolejnych przeciwników. Mimo tego wygrał jeszcze trzy pojedynki, po czym 22 listopada 1997 roku w Atlantic City decyzją większości sędziów przegrał na punkty z Shannonem Briggsem. Walka ta była eliminatorem do starcia z mistrzem WBC – Lennoxem Lewisem, i choć w opinii obserwatorów „Big George” zasłużył na zwycięstwo, to porażkę przyjął z godnością, po czym ogłosił rozbrat z zawodowym ringiem. Jego rekord to 76 zwycięstw (w tym 68 przez nokaut) i 5 przegranych, dzięki czemu zaliczany jest w poczet najwybitniejszych pięściarzy w dziejach wagi ciężkiej.

– Niektórzy twierdzą, że Muhammad Ali był najlepszym bokserem w dziejach – mówi. – Ja się z tym nie zgadzam, ale dla mnie to najwspanialszy człowiek, jakiego spotkałem na swojej drodze. Był najlepszym showmanem wszech czasów. Po „Rumble in the Jungle” zostaliśmy przyjaciółmi i często rozmawialiśmy przez telefon oraz w cztery oczy. Oczywiście przez cały czas toczyła się między nami mała rywalizacja. Gdybym zapytał go ile ma dzieci i powiedział, że pięć, to on odparłby, że sześć. Strasznie mi go brakuje.

Na emeryturze

George Foreman od 1985 roku jest żonaty z Mary Joan Martelly. Wcześniej legendarny pięściarz miał cztery małżonki, a owocem tych związków jest dwanaścioro dzieci: siedem córek i pięciu synów. „Big George” swoim nazwiskiem od wielu lat promuje linię grillów firmy Salton, które pozwalają na przyrządzanie jedzenia o niskiej zawartości tłuszczu.

Bibliografia:

  • counterpunch.org,
  • esquire.com,
  • npr.org,
  • ringtv.com,
  • robbreport.com,
  • squaremile.com,
  • the42.ie,
  • theundefeated.com.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *