Spis treści
Data publikacji: 20 marca 2019, ostatnia aktualizacja: 9 maja 2024.
Pod koniec minionego stulecia zastanawiano się, który z dwóch niesamowitych lekkoatletycznych rekordów świata zostanie pobity jako pierwszy: 19,32 Michaela Johnsona w sprincie na 200 metrów czy 18,29 Jonathana Edwardsa w trójskoku. Gdy w sierpniu 2008 roku w Pekinie Usain Bolt przebiegł dwie setki w czasie 19,30, stało się jasne, że to osiągnięcie Brytyjczyka przetrwa dłużej.
Uczeń prywatnej szkoły
„Silver Fox”, jak go nazywano ze względu na siwiznę pokrywającą skronie, urodził się 10 maja 1966 roku w Londynie w dzielnicy Westminster. Dorastał jednak już w Ilfracombe – miasteczku w hrabstwie Devon, gdzie uczęszczał do prywatnej West Buckland School, w której odkryto jego predyspozycje do trójskoku. Ojciec Jonathana, Andy, był pastorem, więc oprócz sportu ogromną rolę w życiu chłopaka odgrywała wiara w Boga.
– Tata zawsze zachęcał mnie do uprawiania sportu i to on miał decydujący wpływ na to, że zdecydowałem się na zawodową karierę w lekkoatletyce – opowiada. – Wszystko co robiłem, było jednak podporządkowane mojej relacji z Jezusem i Bogiem. Zobowiązałem się im służyć, co rzutowało na każdy aspekt mojego życia.
Skomplikowane początki w trójskoku
Wielką przewagę Edwardsa nad resztą stawki stanowiła prędkość, jaką Brytyjczyk rozwijał na rozbiegu. „Silver Fox” w sprincie na „setkę” potrafił uzyskać czas 10,48, ale sporo wody upłynęło zanim zaczął odnosić znaczące sukcesy. Na igrzyskach olimpijskich w Seulu w 1988 roku i w Barcelonie cztery lata później odpadał już w eliminacjach, a na mistrzostwach świata w Tokio A.D. 1991 nie pojawił się ze względów religijnych, ponieważ rywalizacja trójskoczków zaplanowana została na niedzielę.
– Zawsze starałem się być w dobrej formie – mówi. – Przed igrzyskami w Barcelonie znajdowałem się w fantastycznej dyspozycji i wydawało mi się, że mam szansę na medal, lecz mój występ okazał się kompletną katastrofą.
Rekord świata
Dopiero poważna rozmowa z ojcem sprawiła, że Jonathan zmienił swoje podejście do niedzielnych startów, co zaowocowało brązowym medalem mistrzostw świata 1993 w Stuttgarcie. Eksplozja jego talentu przyszła jednak dwa lata później w Lille, gdy wynikami 18,39 i 18,43 dwukrotnie poprawiał rekord świata Williego Banksa (17,97), ale niestety żaden z tych rezultatów nie został uznany z powodu zbyt silnego wiatru.
– 18,43 przy zbyt silnym wietrze to najbardziej niesamowity moment w mojej karierze, ponieważ tamten skok zmienił wszystko – wspomina. – Oznaczał on, że na mistrzostwa świata w Göteborgu jadę w znakomitej formie i ze świadomością, że jeśli wszystko zagra, to mogę pobić rekord świata. Z drugiej strony jednak strasznie się bałem, że coś pójdzie nie tak i ze Szwecji wrócę bez złotego medalu, co zostałoby uznane za wielką porażkę. Po raz pierwszy udawałem się na zawody czując tak olbrzymią presję, ponieważ nigdy wcześniej nie stawiano mnie w roli murowanego faworyta do tytułu.
„Silver Fox” został oficjalnie nowym rekordzistą świata jeszcze przed wyjazdem do Göteborga, uzyskując podczas zawodów w Salamance wynik 17,98. W Szwecji natomiast rozbił bank, notując w pierwszym skoku 18,16, a w drugim o trzynaście centymetrów więcej.
– Przed drugim skokiem powiedziałem sobie, że ta próba może być jeszcze lepsza od pierwszej – wraca do tamtych chwil. – Adrenalina we mnie wręcz buzowała i od razu po lądowaniu w piaskownicy wiedziałem, że rekord świata znów został pobity. To najwspanialsze osiągnięcie w mojej karierze, cenniejsze dla mnie nawet od złotego medalu olimpijskiego. Jako sportowca motywowało mnie zawsze maksymalne wykorzystywanie swoich możliwości, a miarę klasy zawodnika stanowi dla mnie jego rekord życiowy. Nie można chcieć więcej, jeśli twój wynik jest najlepszym rezultatem w historii.
Atlanta 1996
Po olimpijskie złoto Jonathan Edwards miał wreszcie sięgnąć latem 1996 roku w Atlancie. Tymczasem Brytyjczykowi brakowało błysku w eliminacjach, a w konkursie spalił cztery z sześciu prób i z odległością 17,88 zakończył rywalizację ze srebrnym medalem na szyi. Krążek z najcenniejszego kruszcu padł łupem Kenny’ego Harrisona z USA.
– Zostałem wychowany na chrześcijanina, a u chrześcijan życie każdego człowieka jest definiowane przez Biblię – mówi. – W związku z tym czułem się niczym wybraniec, a po igrzyskach w Atlancie zadawałem sobie pytanie: „Jak Bóg mógł mnie zaprowadzić tak daleko, a potem sprawić, że nie wygrałem olimpijskich zmagań?”.
Sydney 2000
„Silver Fox” musiał również przełknąć gorzką pigułkę podczas mistrzostw świata w Atenach A.D. 1997, gdzie lepszy od niego okazał się Kubańczyk Yoelbi Quesada, ale później reprezentant Zjednoczonego Królestwa wygrywał kolejno halowe mistrzostwa Europy 1998 w Walencji oraz mistrzostwa Europy w Budapeszcie. Rok przed olimpijskimi zmaganiami w Sydney znów jednak przyszło rozczarowanie i tylko brąz MŚ w Sewilli.
– Przed podróżą do Sydney zawiodłem jako faworyt na trzech wielkich imprezach, więc do Australii udałem się z głową pełną obaw – wspomina. – Pamiętam, że czytałem o sobie artykuł, w którym napisano, iż brakuje mi tylko olimpijskiego złota, żeby stać się najlepszym brytyjskim lekkoatletą w dziejach. W tamtym momencie byłem trochę jak znakomity tenisista, który nigdy nie wygrał turnieju wielkoszlemowego.
W podróż do Australii Jonathan Edwards udał się w dość pochmurnym nastroju, a na miejscu wcale mu się nie poprawiło. Wszystko ze względu na pewien wywiad i kilka niefortunnych słów na temat pływaków, które zostały wyrwane z kontekstu przez dziennikarzy.
– Po dotarciu do Queensland spotkałem się z animozją ze strony pływaków, którzy właśnie ruszali w kierunku Sydney – tłumaczy. – Na miejscu spotkałem natomiast naszego kulomiota, Marka Proctora, który wykonał w moim kierunku niemiły gest, polegający na przesunięciu palcem po gardle. Na szczęście szybko mnie stamtąd zabrano i umieszczono w pokoju na uboczu. Dodatkowo nie reaguję dobrze na jet lag, a po chwili dowiedziałem się, że matka mojej żony nie żyje.
25 września 2000 roku w Sydney Jonathan Edwards uzyskał wynik 17,78. Ani w Barcelonie, ani w Atlancie ten rezultat nie dałby mu złotego medalu, ale tym razem okazał się wystarczający, by „Silver Fox” mógł celebrować jedyne brakujące osiągnięcie w swojej karierze. Kubańczyk Yoel Garcia przegrał z Brytyjczykiem o dwadzieścia cztery centymetry, a Rosjanin Denis Kapustin o ćwierć metra.
– Traktuję to złoto olimpijskie jako brakujący element układanki, a nie szczyt swoich dokonań – mówi. – Ten medal to po prostu taki stempel ze znakiem jakości na liście moich osiągnięć. Wcześniej mówiono o mnie jako o światowej klasy sportowcu, który czegoś nie zrobił, a teraz mówią o mnie jako o światowej klasy sportowcu, który zrobił to, to i to. Gdybym nie zdobył tego krążka, świat by się nie zawalił, a ja dalej robiłbym swoje. Ten sukces nie wywarł na mnie również jakiegoś wielkiego wpływu. Po prostu dzięki niemu umrę bogatszy i sławniejszy.
Schyłek mistrza
Edwards w Sydney miał trzydzieści cztery lata na karku i bliżej mu było do sportowej emerytury niż do wyjazdu na kolejne igrzyska. Jonathan na fali Australijskiego sukcesu zgarnął jeszcze srebro halowych MŚ w Lizbonie 2001 oraz złoty krążek MŚ w Edmonton w tym samym roku. Listę osiągnięć „Silver Foxa” zamyka natomiast brąz podczas czempionatu Starego Kontynentu 2002 w Monachium. Po nieudanych HMŚ 2003 w Birmingham Jonathan Edwards zakończył swoją przygodę z zawodowym sportem i zaczął prowadzić w telewizji BBC… religijny program muzyczny pt. „Songs of Praise”. Robił to do 2007 roku, gdy przeszedł kryzys wiary.
– Przestałem wierzyć w Boga i tyle – tłumaczy. – Gdy byłem aktywnym sportowcem, głośno mówiłem o swojej wierze, więc byłoby nie fair z mojej strony, gdybym ukrywał tę przemianę. Nie chodzę już do kościoła. Jestem szczęśliwy, dobrze mi z tym i w ogóle nie tęsknię za tym, co było kiedyś. W przyszłości jednak być może poczuję, że z moim życiem jest coś nie tak, a wtedy nie wykluczam ponownego zastanowienia się nad tym w co tak naprawdę wierzę.
Jonathan Edwards dziś
Legendarny trójskoczek na sportowej emeryturze spełnia się głównie jako komentator sportowy. Początkowo związany był z BBC, gdzie pracował głównie przy transmisjach zawodów lekkoatletycznych oraz kolarskich, gdyż rekreacyjnie sporo jeździ na rowerze. Po kilku latach Brytyjczyk przeniósł się do Eurosportu. Tam Edwards miał możliwość relacjonować m. in. słynny wyścig kolarski Giro d’Italia.
– Z jednej strony pragnąłem tego, a z drugiej perspektywa wyjazdu na Giro mnie paraliżowała – wspomina. – Uwielbiam podróże, ale kocham również swój dom i związane z nim wygody, a ten wyścig to trzy tygodnie w trasie. Po trzech dniach napisałem SMS-a do swojego agenta, w którym poinformowałem go, że to moja pierwsza i ostatnia impreza z cyklu Grand Tour. To był jednak impuls, a wszystko się zmieniło, kiedy przestałem się stresować jakością hoteli, ilością czasu spędzonego w środkach lokomocji oraz koniecznością spożywania śmieciowego jedzenia. Koniec końców wyprawa na Giro d’Italia okazała się wspaniałą szkołą życia.
Jonathan Edward od lat żonaty jest z Alison, z którą ma dwóch synów. Rodzina mieszka obecnie w Newcastle – stolicy hrabstwa Tyne and Wear. „Silver Fox” jest również doktorem honoris causa trzech uczelni: Heriot-Watt University, Ulster University oraz University of Exeter.
Bibliografia:
- The Guardian,
- insidethegames.biz,
- The Mirror,
- rouleur.cc,
- The Telegraph.
Foto: gettyimages.com