Kareem Abdul-Jabbar – podniebny hak

Kareem Abdul-Jabbar

Data publikacji: 30 maja 2015, ostatnia aktualizacja: 16 kwietnia 2024.

– Nie szukam poklasku. Chcę po prostu rozegrać dobry mecz, a potem pójść do domu – mawiał niegdyś Kareem Abdul-Jabbar, wieloletni lider klasyfikacji wszech czasów w liczbie zdobytych punktów na parkietach NBA.

Początki

Dzielnica o nazwie Harlem na początku XX wieku stanowiła centrum społeczności afroamerykańskiej w Nowym Jorku. W latach dwudziestych ta część metropolii pod wpływem ruchu zwanego renesansem Harlemu stała się również ważnym ośrodkiem literackim. Pod koniec II wojny światowej za sprawą wielkiego kryzysu warunki bytowania znacznie się jednak pogorszyły. Wzrosła przestępczość, a część ludności musiała żyć w slumsach. W latach pięćdziesiątych populacja czarnoskórych była tam najwyższa w historii, by z roku na rok się zmniejszać. Spis powszechny przeprowadzony w 2008 roku wykazał zaledwie czterech Murzynów na dziesięciu mieszkańców dzielnicy.

Cora i Ferdinand Lewis Alcindorowie przybyli do Stanów Zjednoczonych z Trynidadu. Ich jedyny syn, Ferdinand Lewis junior (znany po przejściu na islam jako Kareem Abdul-Jabbar), przyszedł na świat 16 kwietnia 1947 roku, czyli dokładnie dzień po tym jak Jackie Robinson jako pierwszy Afroamerykanin zagrał w meczu prestiżowej Major League Baseball. Lew, jak pieszczotliwie go nazywano, był bardzo dużym niemowlakiem, gdyż ważył prawie sześć kilogramów. Trudno się jednak temu dziwić, skoro jego matka miała aż sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, a ojciec o dziesięć więcej. Rodzina Alcindorów nie zabawiła długo w Harlemie. Gdy mały Lew miał trzy latka, jego rodzice postanowili osiedlić się w dzielnicy Inwood, leżącej na koniuszku Manhattanu i stanowiącej swego rodzaju odskocznię od szybkiego tempa życia w centrum.

– Myślę, że miałem naprawdę wspaniałe dzieciństwo – mówi Kareem Abdul-Jabbar. – Nie mogę na nic narzekać. Dorastałem z obojgiem rodziców, którzy dbali o mnie, wspierali oraz uczyli dyscypliny. Zawsze mieli na mnie oko, a ja robiłem wszystko to, co w latach pięćdziesiątych robiły zwyczajne dzieciaki. Chodziłem do cyrku, na rodeo i do biblioteki. Grałem w baseball, stickball oraz pływałem. Odwiedzałem dziadków na Brooklynie. Moje życie kręciło się wokół rodziny, przyjaciół i… telewizji, która wówczas dopiero raczkowała. Warto podkreślić, że Ferdinand Lewis senior oraz Cora byli gorliwymi katolikami i w każdą niedzielę uczestniczyli we mszy. Poznali się śpiewając w chórze kościelnym. Nic więc dziwnego, że swojemu synowi wpajali, jakie wartości są priorytetowe w życiu. – Najważniejsza lekcja jaką mi dali, dotyczyła tego jak istotny jest charakter człowieka – opowiada Kareem. – Duma, honor, dyscyplina, godność, odwaga i kręgosłup moralny.

Alcindorowie w Inwood zamieszkiwali przy Dyckman Street, gdzie na północy przeważali Irlandczycy, a na południu Żydzi. Ci pierwsi krzywo patrzyli na czarnoskórych przybyszów z Harlemu. – Pamiętam, że byliśmy jednymi z pierwszych Afroamerykanów w okolicy – wspomina Abdul-Jabbar. – Moją mamę nękano w supermarkecie, oskarżając o kradzież. Gdy menadżer sklepu chciał sprawdzić jej torby, nie pozwoliła mu, zrobiła scenę, po czym chwyciła mnie za fraki i opuściła sklep. W domu Alicndorów często gościła muzyka. Senior rodu ubóstwiał bowiem jazz i przyjaźnił się z takimi osobistościami jak Art Blakey, Dizzy Gillespie czy Bill Evans. Mężczyzna ukończył słynną Juilliard School, gdzie grał na puzonie i uczył się fachu dyrygenta. Ze względu na kolor skóry nie dostał jednak nigdy pracy w swoim zawodzie i na życie zarabiał jako policjant dbający o bezpieczeństwo komunikacji miejskiej.

W powojennych latach los Afroamerykanów w Inwood nie należał do najprzyjemniejszych. Ojciec musiał zabierać Kareema na strzyżenie do Harlemu, gdyż okoliczni fryzjerzy albo odmawiali wykonania usługi, albo wykonywali ją niezgodnie z życzeniem klienta. Cora często często bała się o bezpieczeństwo swojego syna, dlatego gdy ten zaczął uczęszczać do pobliskiej szkoły podstawowej im. św. Judy Tadeusza, puszczała malca samego, ale potajemnie obserwowała go jak dociera do celu. – W dzisiejszych czasach jest zupełnie inaczej – mówi Abdul-Jabbar. – Nie ma już dzielnic etnicznych. Wszyscy nowojorczycy zostali wymieszani i rozrzuceni po różnych częściach miasta, niczym w blenderze. To miasto pracoholików i jeśli odniesiesz tutaj sukces, to możesz się naprawdę dobrze ustawić. Każdy to widzi i chce dołączyć do tych na wyższych szczeblach. Pamiętam, że jako dziecko zobaczyłem faceta wysiadającego z pięknego rolls-royce’a. Mężczyzna był pochodzenia kaukaskiego i miał czarnoskórego kierowcę, któremu powiedziałem: „Pewnego dnia będę miał taki samochód”.

Rodzice małego Lewa pragnęli, żeby ich jedyny syn zdobył dobre wykształcenie. Sami uchodzili za bardzo inteligentnych ludzi, a ojciec chłopaka był nawet dwujęzyczny. – Uczyłem się naprawdę nieźle – wspomina legendarny dziś center Milwaukee Bucks oraz Los Angeles Lakers. – Moja mama zawsze zwracała uwagę, że szkoła jest bardzo ważną częścią mojego życia. Chciała dla mnie jak najlepiej, a ja brałem sobie jej słowa do serca. Alcindorom nie zależało jednak tylko na tym, by ich pociecha przynosiła do domu same piątki i szóstki. Ich syn potrafił sprawnie czytać, zanim jego koledzy w ogóle przystąpili do nauki. Chłopak wiedział również, na kim oprócz rodziców powinien się wzorować w życiu. – Jackie Robinson był w naszym domu wielkim bohaterem – opowiada. – Muzycy również. Ojciec miał bzika na tym punkcie i uważał muzykę za szczyt wyrazu artystycznego. Duke Ellington, Count Basie, Nat King Cole, Sarah Vaughan i Billy Eckstine – tych ludzi traktowało się u nas jak ikony.

Szkoła im. św. Judy Tadeusza była katolicką placówką, prowadzoną przez siostry zakonne. W trzecim roku nauki Kareem zdał sobie sprawę, że jest jedynym Murzynem w klasie. – Kiedy zobaczyłem pamiątkową fotografię, nieźle się zdziwiłem – wspomina. – Moja skóra była ciemna, a pozostałe dzieci miały o wiele jaśniejszą. O niczym jednak nie powiedziałem rodzicom i zachowałem tę informację dla ciebie. Po ukończeniu czwartej klasy państwo Alcindorowie zdecydowali, że ich syn powinien kontynuować naukę w placówce z internatem, wobec czego wysłali go do Holy Providence w Filadelfii. Tam jednak młodzieniec zabawił zaledwie rok i wrócił w rodzinne strony oraz do starej szkoły. – Dostałem kilka trudnych lekcji – Kareem przywołuje czas spędzony w stanie Pensylwania. – Inne dzieciaki nie doceniały faktu, że byłem dobrym uczniem i wyzywały mnie od jajogłowego oraz nerda. Jedyna dobra rzecz, która mnie tam spotkała, to gra w drużynie koszykówki. Byłem czwartoklasistą i to był mój pierwszy rok występów na parkiecie. Basket stanowił dla mnie swego rodzaju schron, a ja nie mogłem się doczekać, kiedy się stamtąd wydostanę.

Kareem, a wówczas jeszcze Lew, oprócz koszykówki trenował również lekkoatletykę. Nie od razu jednak stał się gwiazdą i do szkolnego zespołu załapał się głównie dzięki swojemu nieprzeciętnemu wzrostowi. Miał w sobie mnóstwo determinacji i chęci do nauki, co pozwalało mu z tygodnia na tydzień doskonalić umiejętności. – Po raz pierwszy wyszedłem na boisko do koszykówki przy szkole numer 52 w Inwood – wspomina. – To był czas letnich wakacji i uczęszczałem tam na półkolonie dla okolicznych dzieci. Początkowo miałem problemy z dorzuceniem piłki do obręczy. Musiałem ją chwytać od spodu, żeby udała mi się ta sztuka. Nie radziłem sobie więc zbyt dobrze. Dopiero później sytuacja zaczęła się poprawiać. Jako ósmoklasista wykonałem wsad podczas meczu. To było coś niesamowitego w tamtych czasach. Ba, nawet dziś takie rzeczy nie zdarzają się zbyt często.

Młody Alcindor po ukończeniu piątej klasy z powrotem podjął naukę w szkole podstawowej im. św. Judy Tadeusza. Grał tam również w koszykówkę, a chcąc poprawić swoje wyszkolenie, zapisał się również do zespołu lekkoatletów. Nie posiadał wrodzonego talentu do gry w basket, ale nie poddawał się i dzięki ciężkim treningom w końcu osiągnął poziom, który pozwalał mu konkurować z najlepszymi. Brak naturalnej lekkości w grze nadrabiał czymś bardzo ważnym – wysokim wzrostem. W ósmej klasie chłopak mierzył już ponad dwieście centymetrów! – Dla mnie to stanowiło pewien problem – opowiada. – Ludzie często mierzyli mnie wzrokiem, bo wyróżniałem się z tłumu. Często byłem również jedynym czarnoskórym w grupie, więc czułem się jak przedstawiciel jakiejś mniejszości.

W związku z zastaną sytuacją, Kareem w szkole przyjaźnił się przede wszystkim z rówieśnikami o jasnym kolorze skóry. Pewnego dnia jednak chłopak o nazwisku Johnny Harrison zaczął dbać o to, żeby biali nie zaprzątali sobie głowy Abdul-Jabbarem. W ten sposób pochodzący z Harlemu młodzieniec został niejako wykluczony i spędzał czas tylko z dwoma innymi Murzynami, którzy chodzili do tej samej klasy. Harrisonowi wciąż jednak było mało. – Podczas przyjacielskich przepychanek jeden z moich kolegów na niego wpadł, a on się zdenerwował i mnie uderzył – wspomina Kareem. Środkowy szkolnej drużyny nie pozostał dłużny Johnny’emu, po czym obaj wylądowali w gabinecie dyrektora. Sprawa miała też ciąg dalszy, gdyż sprawca całego zamieszania tuż po dzwonku obwieszczającym koniec zajęć czekał z kumplami przed szkolnym gmachem na wracającego do domu bez obstawy czarnoskórego chłopaka. Alcindor go zignorował, a wtedy ten wrzasnął: – Hej, czarnuchu! Ty małpiszonie! Ty wielki czarnuchu z dżungli! Lew nie bardzo wiedział, co rzec w odwecie, więc krzyknął: – Chrzań się, butelko mleka! Był oszołomiony i zraniony. Po takim przedstawieniu wiedział również, że do końca dni w szkole czeka go los samotnika.

W 1961 roku Kareem poszedł wreszcie do liceum, a konkretnie do chłopięcej Power Memorial Academy, która słynęła z wychowywania znakomitych koszykarzy. Abdul-Jabbar z nieporadnego zawodnika stał się znakomitym środkowym, który w jednym spotkaniu potrafił zdobyć ponad 30 punktów. Pat Riley, którego fanom NBA przedstawiać nie trzeba, doskonale pamięta bożonarodzeniowe spotkanie pomiędzy jego Linton High a Power Memorial, które rozegrano podczas debiutanckiego sezonu legendarnego centra w ekipie prowadzonej przez Jacka Donohue’a. – Słyszeliśmy o nim, a wtedy nie wiedziało się za dużo o przeciwnikach – opowiada Riley. – Czytało się gazety, ale nie miałem pojęcia o drużynie Power Memorial. Trener wspomniał nam tylko, że przeciwnicy mają w swoich szeregach zawodnika, który kiedyś będzie jednym z najlepszych w historii. Tak naprawdę nie wiedziałem jednak, kim jest Lew Alcindor. Gdy po raz pierwszy ujrzałem go w akcji, był dopiero w pierwszej klasie szkoły średniej. Abdul-Jabbar znany jest na całym świecie ze swojego zagrania o nazwie „sky hook”, czyli „podniebny hak”. Co ciekawe, center rodem z Harlemu zdobywał mnóstwo punktów w ten sposób już za czasów występów w licealnym teamie. – Mierzyłem dwieście trzy centymetry i obok niego byłem najwyższym zawodnikiem w drużynie – wspomina Art Kenney. – Dzięki temu mogliśmy razem ćwiczyć różne zagrania. Wykonując swoje haki uciekał w bok, zamiast atakować na wprost kosza.

Power Memorial Academy nie było jednym z wielu bliźniaczo podobnych liceów. Uczniowie musieli podporządkować się wielu rygorom, z których ten główny tyczył się ubioru. Spodnie chłopców nie mogły być ani za długie, ani zbyt obcisłe. Z tego powodu Abdul-Jabbara raz spotkała kara, a jego koledzy mieli wówczas niezły ubaw. – Lew przyszedł w spodniach o odpowiedniej długości, ale przed lunchem znowu urósł – śmiali się. Rozpoczynając naukę szkole średniej Kareem miał aż dwieście osiem centymetrów wzrostu, a był przecież dopiero czternastolatkiem. Coach od razu wstawił go do pierwszego składu z nadzieją, że chłopak z meczu na mecz będzie czynił postępy i w pewnym momencie stanie się maszyną do zdobywania punktów. Nie przeliczył się. Jako drugoroczniak młodzieniec rzucał średnio 19 „oczek”, a jego team odniósł dwadzieścia siedem zwycięstw z rzędu, sięgając po mistrzostwo nowojorskich szkół katolickich. W kolejnych rozgrywkach Abdul-Jabbar notował już 26 punków, co przyczyniło się do kontynuacji zwycięskiej serii oraz obrony wywalczonego rok wcześniej tytułu. Znakomita passa Alcindora i ekipy Power Memorial trwała również w kampanii 1964/65, ostatniej dla młodzieńca na poziomie szkół średnich. Lew zdobywał wówczas średnio 33 punkty, a jego drużyna znów nie znalazła pogromcy i po raz trzeci z rzędu sięgnęła po mistrzowską koronę. – Kareem nie miał bezpośredniego wpływu na zespół w swoim pierwszym sezonie, ale jego drugi i trzeci rok to postęp geometryczny – mówi Art Kenney. – Gdy on uczęszczał do ostatniej klasy, ja już studiowałem, ale przypuszczam, że sytuacja wyglądała podobnie. Od początku drugiego sezonu Kareema zespół kontynuował zwycięską serię, która trwała dwa i pół roku! Nasza drużyna z sezonu 1963/64 została uznana przez dziennik „USA Today” licealnym teamem stulecia.

Witamy na UCLA

Patrząc na listę osiągnięć Kareema Abdul-Jabbara na poziomie uniwersyteckim, nasuwa się jeden wniosek: nie było i prawdopodobnie nigdy nie będzie drugiego takiego zawodnika.

Lata sześćdziesiąte to w Stanach Zjednoczonych czas segregacji rasowej, kiedy to biali na różne sposoby starali się upadlać czarnych. Lew Alcindor odbył wiele rozmów na temat rasizmu ze swoim licealnym trenerem, Jackiem Donohuem, co zainspirowało młodzieńca do zainteresowania się ruchem Freedom Riders, działającym na rzecz praw obywatelskich. Coach zawsze powtarzał swojemu podopiecznemu, że „czarnuch” to wstrętne określenie, którego nie powinno się nigdy używać. Gdy zawodnik w kwietniu 1962 odwiedził Waszyngton, był zdruzgotany widząc sklepy spożywcze czy restauracje, których szyldy wskazywały, iż Afroamerykanie nie są tam mile widziani. W tamtym czasie wzorem dla wielu Murzynów był Malcolm X, który uważał, że z rasizmem należy walczyć wszelkimi możliwymi środkami, w tym przemocą. Dla Lewa Alcindora wzór stanowił jednak Bill Russell – legendarny center Boston Celtics, przez wielu uważany za najlepszego zawodnika na swojej pozycji. Środkowy Celtów potrafił się bowiem wyłamać z tłumu swoich cichych, czarnoskórych kolegów i otwarcie mówić o tym, że dyskryminacja ze względu na kolor skóry jest zła. – Musimy sprawić, żeby biali poczuli się niekomfortowo i utrzymać ten stan, bo tylko w ten sposób jesteśmy w stanie zwrócić na siebie ich uwagę – twierdził.

Coach Donohue, z którym Kareem miał tak dobry kontakt, pewnego dnia bezpowrotnie stracił jednak zaufanie zawodnika. Na początku 1964 roku podczas przerwy w spotkaniu pomiędzy Power Memorial a szkołą imienia św. Heleny, szkoleniowiec zdenerwował się na swoich podopiecznych, że wypracowali zaledwie sześciopunktową przewagę. Całą swoją złość wyładował na utalentowanym środkowym. – W ogóle się nie ruszasz! – krzyczał. – Nie wypełniasz swoich zadań i zachowujesz się jak czarnuch! Po słowach trenera Lew był totalnie oszołomiony. Czarnoskórzy koledzy namawiali go, żeby natychmiast poszedł do domu i powiedział o wszystkim rodzicom, ale ten ostatecznie wybiegł w drugiej połowie na parkiet, dając z siebie wszystko. Po meczu coach wezwał go do swojego gabinetu i próbował wytłumaczyć się ze swojego zachowania: – Widziałeś? Moja strategia zadziałała! Wiedziałem, że te słowa zrobią na tobie wrażenie, i że po przerwie zagrasz o niebo lepiej. Alcindor jednak nie chciał słuchać takich tłumaczeń. Przed tamtym incydentem uważał Jacka Donohue’a za odpowiedniego człowieka na odpowiednim miejscu, lecz gdy ten nazwał go „czarnuchem”, już nigdy nie było pomiędzy nimi jak dawniej.

Lew Alcindor zawsze był dobrym uczniem, więc w wieku siedemnastu lat wziął udział w programie pod kierownictwem doktora Johna Clarka, który miał na celu pomóc młodym ludziom w zastanowieniu się nad swoją przyszłością. Mężczyzna chciał również pokazać dzieciakom, w jaki sposób mogą uczynić Harlem lepszym miejscem. Młody koszykarz zapisał się na warsztaty dziennikarskie, co wymagało od niego wnikliwej znajomości historii dzielnicy. – To otworzyło mi oczy na przeszłość – wspomina. – Chodzi zwłaszcza o renesans Harlemu. Dzięki ojcu wiedziałem wszystko o muzycznych aspektach tego ruchu, lecz moja wiedza o pozostałych była bardzo ograniczona. To, czego się dowiedziałem, napawało mnie dumą i sprawiło, że zacząłem wnikliwie studiować historię Afroamerykanów.

Choć po zakończeniu szkoły średniej Kareem uchodził już za piekielnie utalentowanego środkowego, to decyzję o pójściu na studia podjął znacznie wcześniej i wcale nie była ona związana z predyspozycjami do uprawiania sportu. – Od zawsze chciałem kontynuować naukę na uniwersytecie – mówi. – To był cel, który postawili przede mną rodzice, a ja już w piątej lub szóstej klasie zastanawiałem się nad tym, na którą uczelnię trafię. Jakiś czas temu znalazłem album z czasów szkolnych, w którym pisałem różne rzeczy odnośnie swojej przyszłości. W rubryce „ulubiony koledż” wpisałem „UCLA”, co mnie trochę zaskoczyło, bo cały czas myślałem, że wybrałem tę uczelnię po ujrzeniu w akcji tamtejszej drużyny koszykówki, a nie już w ósmej klasie. Z jednej strony marzenie Abdul-Jabbara o zdobyciu wyższego wykształcenia miało wyłącznie podtekst edukacyjny, a z drugiej to właśnie basket miał się okazać środkiem do osiągnięcia celu. – Już w siódmej czy ósmej klasie dotarło do mnie, że koszykówka będzie ważną częścią mojego życia – opowiada. – W katolickich liceach płaciło się czesne, a mnie zaoferowano naukę zupełnie za darmo. Koszykówka już wtedy płaciła pewne rachunki, a ja wiedziałem, że w przypadku studiów będzie musiało być podobnie.

University of California, Los Angeles, czyli w skrócie UCLA to drugi po Berkeley pod względem daty założenia kampus systemu Uniwersytetu Kalifornijskiego i największa uczelnia w stanie Kalifornia. Obecnie nauki pobiera tam ponad czterdzieści tysięcy studentów, a koszykarski zespół Bruins pod wodzą legendarnego Johna Woodena jeszcze przed przybyciem Lewa Alcindora uważany był za jeden z najlepszych teamów w kraju. Poziom Niedźwiadków był tak wysoki, że Kareem zdecydował się na przeprowadzkę do Los Angeles, oddalonego od Nowego Jorku o prawie… cztery i pół tysiąca kilometrów! – Wybrałem UCLA, ponieważ tamtejszy team podczas moich dwóch ostatnich lat w liceum za każdym razem wygrywał turniej NCAA – tłumaczy center rodem z Harlemu. – Pamiętam też, że jakiś czas wcześniej oglądałem program Eda Sullivana, w którym gościem był Rafer Johnson. To słynny sportowiec, lecz wówczas występował jako przewodniczący zrzeszenia studentów UCLA. Byłem pod ogromnym wrażeniem, że doceniono go również za umiejętności pozasportowe i wtedy zdałem sobie sprawę, że UCLA będzie dla mnie dobrym miejscem. Abdul-Jabbara na kalifornijską uczelnię przyciągnęła również postać Willie’ego Naullsa, który zrobił karierę w NBA. – On mówił dobrze o uniwersytecie oraz wypowiadał się w samych superlatywach o coachu Johnie Woodenie – dodaje. – Podczas mojej wizyty w Los Angeles miałem okazję poznać trenera, a później on sam przybył do Nowego Jorku, żeby porozmawiać z moimi rodzicami. Oni stwierdzili, że trafię w dobre ręce.

Kareem Abdul-Jabbar naukę na UCLA rozpoczął w 1965 roku, lecz jako pierwszoroczniak nie był uprawniony do występów w ekipie Niedźwiadków i musiał grać w teamie Brubabes, również pod wodzą Johna Woodena. Tak wówczas mówiły przepisy i nie dało się nic z tym zrobić. – Mój pierwszy rok na uczelni był bardzo trudny – zwierza się późniejszy środkowy Milwaukee Bucks oraz Los Angeles Lakers. – Studia połączone z grą w basket na wysokim poziomie stanowiły poważne wyzwanie, ale na szczęście ja czułem się na nie gotów. W dzisiejszych czasach zdobywanie wykształcenia przez utalentowanych koszykarzy to najczęściej czysta fikcja. Młodym zawodnikom chodzi tylko o to, żeby odbębnić rok na uczelni, a potem zgłosić się do draftu i podpisać wielomilionowy kontrakt. W latach sześćdziesiątych sytuacja wyglądała jednak nieco inaczej. – Za moich czasów wszyscy moi kumple z drużyny byli poważnymi studentami – wspomina Abdul-Jabbar. – No, może nie zupełnie wszyscy, ale większość, bo trener Wooden tego wymagał i chciał, żebyśmy uzyskali dyplomy. Już podczas rekrutacji informował nas, że oczekuje, iż będziemy chodzić na zajęcia i otrzymywać dobre stopnie. Był dla nas jak ojciec. Nie zależało mu tylko na naszych wynikach sportowych, a po prostu chciał dla nas jak najlepiej. To nie był żaden cyniczny oportunista, dlatego darzę go ogromnym szacunkiem. Swoich zawodników zawsze otaczał miłością i opieką.

W sezonie 1965/66 mówiło się, że tylko niedopuszczenie do gry pierwszoroczniaków może pozbawić UCLA trzeciego z rzędu mistrzostwa NCAA. I tak się właśnie stało, gdyż podopieczni Johna Woodena finałowe starcie pomiędzy Texas Western a Kentucky śledzili w domach przed telewizorami. Tamten mecz, wygrany przez ekipę z Teksasu 72:65, uważany jest za symboliczny początek dominacji Afroamerykanów na koszykarskich parkietach. W ekipie pod wodzą Dona Haskinsa całą pierwszą piątkę stanowili czarnoskórzy i mierzyli się z zespołem złożonym z wyłącznie białych zawodników. Kareem Abdul-Jabbar ze względu na przepisy nie zagrał w ani jednym spotkaniu turnieju NCAA, lecz w następnej edycji zamierzał wziąć przykład ze swoich afroamerykańskich braci i zdominować ligę akademicką.

Przybycie Lewa Alcindora na UCLA stanowiło w połowie lat sześćdziesiątych nie lada wydarzenie. Popularność młodego środkowego już wtedy była ogromna, co potwierdzał fakt, że decyzję o wyborze uczelni ogłaszał w błysku fleszy i gąszczu mikrofonów. Zasady panujące na uniwersytecie w Los Angeles były jednak jasne: żadnych wywiadów udzielanych przez pierwszoroczniaków. Dziennikarze musieli więc czekać okrągły rok, zanim udało im się przepytać nastoletniego giganta. Opisywano go jako samotnika ceniącego swoją prywatność i lubującego się w słuchaniu Johna Coltrane’a, Milesa Davisa i Theloniusa Monka, studiowaniu biografii i przemówień Malcolma X oraz lekturze Koranu. Magazyn „Newsweek” porównywał go do Billa Russella, Jima Browna oraz Muhammada Alego. – Alcindor jest zbyt inteligentny, żeby dać się zmanipulować tak jak Ali – twierdził Jay Carty, asystent Johna Woodena.

Umiejętności młodego Kareema Abdul-Jabbara najlepiej obrazuje mecz na otwarcie uczelnianej hali Pauley Pavilion, rozegrany w czerwcu 1965 roku pomiędzy UCLA Brubabes a UCLA Bruins. Debiutanci pokonali wówczas swoich starszych kolegów 75:60, a center rodem z Harlemu zakończył spotkanie z dorobkiem 31 punktów, 21 zbiórek oraz 7 bloków. Rok później, w debiutanckim występie w barwach Niedźwiadków, Alcindor uzbierał natomiast 56 „oczek”, ustanawiając tym samym rekord uczelni. Co ciekawe, jeszcze w tym samym sezonie poprawił to osiągnięcie, rzucając w jednym ze starć 61 punktów. Mierzący 218 centymetrów środkowy w całych rozgrywkach uzyskał średnie na poziomie 29 „oczek” oraz 15,5 zebranej piłki, a jego team zakończył zmagania z bilansem 30-0, pokonując w finale NCAA Dayton Flayers 79:64. Tym samym chłopcy Johna Woodena odzyskali utracone rok wcześniej mistrzostwo ligi akademickiej.

Środkowy Niedźwiadków za swoją postawę w kampanii 1966/67 otrzymał grad wyróżnień. Wykonujący widowiskowe wsady po wybiciu z linii rzutów wolnych Alcindor znalazł się m. in. w pierwszej piątce All-American oraz został uznany akademickim zawodnikiem roku. Młodzieńca uhonorowano również tytułem MVP turnieju NCAA, dzięki czemu już jako drugoroczniak przeszedł do historii studenckiego basketu. – Pewnego razu odbyłem z nim krótką pogawędkę – wspomina John Wooden. – Powiedziałem mu wtedy, że możemy postawić na ofensywę i uczynić z niego najlepszego strzelca w dziejach uczelnianej koszykówki, ale jeśli to zrobimy, to nigdy nie wygramy mistrzostwa. On wtedy odpowiedział, że męczyłoby go to do końca życia, i że dobrze wiem, na czym mu zależy. – Żeby zdobyć tytuł, trzeba być w posiadaniu wszystkich elementów układanki oraz mieć warunki do złożenia ich w całość – dodaje Kareem. – Tak więc w drodze do sukcesu musi zostać spełnionych wiele warunków. Trzeba mieć lidera, dobrego trenera oraz zespół złożony z utalentowanych zawodników, którzy potrafią współpracować. Wydaje mi się, że teamy UCLA radziły sobie tak dobrze dlatego, że gracze Briuns potrafili się zjednoczyć i współdziałać. John Wooden uczył tego najlepiej w kraju i połączenie jego umiejętności z perspektywicznymi zawodnikami stanowiło przepis na sukces.

Abdul-Jabbar, noszący wówczas jeszcze nazwisko Alcindor, uchodził za gwiazdę koszykówki, lecz nawet sukcesy sportowe nie uchroniły go przed rasistowskimi zachowaniami innych studentów UCLA. Pewnego dnia, spacerując po terenie kampusu, usłyszał rozmowę dwóch białoskórych chłopaków. – Hej, czy to jest Lew Alcindor? – zapytał jeden z nich, wskazując palcem na zawodnika Niedźwiadków. – Tak to on – odpowiedział ten drugi. – Ale to tylko wielkie, czarne ścierwo. Młody Kareem nie zamierzał jednak godzić się ze swoim losem i przyjmować kolejnych ciosów prosto w twarz.

Bojkot

Każdy amerykański koszykarz marzy o wywalczeniu złotego medalu olimpijskiego. Lew Alcindor w październiku 1968 roku z własnej woli nie pojechał jednak na igrzyska do Meksyku.

Jako student UCLA legendarny środkowy umawiał się z białą dziewczyną, która miała przez to mnóstwo kłopotów i wyzywana była od „kochanki czarnucha”. Kareem źle znosił ciągłe zaczepki na tle rasowym, w związku z czym rzadko spotykał się z kolegami z drużyny, a podczas wyjazdowych meczów Niedźwiadków unikał hotelowego lobby. Zazwyczaj siedział w czterech ścianach i opuszczał swą samotnię tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Abdul-Jabbar nigdy nie patrzył w oczy nieznajomym, za to często spoglądał na niebo i obserwował samoloty, marząc o tym, że pewnego dnia wsiądzie do jednego z nich i odleci w siną dal.

W latach sześćdziesiątych los afroamerykańskich studentów nie był łatwy. Jeśli chcieli zamieszkać poza kampusem, mieli ogromne problemy ze znalezieniem lokum. – Nigdy nie wynajmuję czarnym – mówił w rozmowie z lokalną gazetą jeden z mieszkańców Los Angeles. – Ich skóra jest pokryta olejem, który wżera się w ściany i zostaje tam na zawsze. Lew w przeszłości wyrażał chęć zintegrowania się z białymi, ale na studiach jego entuzjazm w tym temacie zmalał do zera. Postanowił, że od tej chwili będzie działał jedynie dla dobra Murzynów.

Dziś nikt nie ma wątpliwości, że gdyby nie czarni, to koszykówka nigdy nie wzniosłaby się na tak wysoki poziom, ale w latach segregacji rasowej wszelkimi dostępnymi środkami próbowano zniwelować przewagę Afroamerykanów. – Kiedy Alcindor dostanie podanie pod sam kosz, praktycznie nie da się go powstrzymać – chwalił swojego podopiecznego trener John Wooden. – Czasami aż mnie to przeraża. Trzy dni po zwycięskim dla UCLA finale NCAA 1966/67, władze ligi, w których zasiadali sami białoskórzy, zakazały… wykonywania wsadów do kosza! Nowy przepis wkrótce nazwano „zasadą Lewa Alcindora”. – To jawna dyskryminacja – grzmiał środkowy Niedźwiadków. – Nie da się nie zauważyć, że większość dunkujących graczy stanowią Murzyni. Dla uzasadnienia nowego przepisu, włodarze NCAA używali pokrętnych tłumaczeń. Porównywali wsady do aktu przemocy i fizycznego triumfu nad przeciwnikiem.

Zakaz wykonywania slam-dunków nie powstrzymał jednak Abdul-Jabbara w zdobywaniu kolejnych szczytów. Center Bruins rozszerzył wachlarz swoich zagrań, doprowadzając do perfekcji słynny „podniebny hak” i czyniąc go manewrem niemal niemożliwym do zablokowania. Tymczasem miesiąc po absurdalnej decyzji władz NCAA Muhammad Ali, znany przed przejściem na islam jako Cassius Clay, odmówił służby wojskowej i wyjazdu na wojnę do Wietnamu. Za swoje przekonania zapłacił wysoką cenę i otrzymał karę więzienia w zawieszeniu, która oznaczała dla niego trzyletni zakaz zawodowych walk na ringu oraz opuszczania terytorium Stanów Zjednoczonych. Lew Alcindor w pełni popierał swojego „czarnego brata”, czemu dał wyraz podczas spotkania w Cleveland w czerwcu 1967 roku. – Pamiętam, że jako student czułem się zaszczycony obecnością na spotkaniu, na którym pojawili się zawodowi sportowcy – opowiada Kareem. – W stu procentach popierałem Muhammada i uważałem tę wojnę za bezsensowną. Dyskusję prowadził Jim Brown i powiedział nam, że jesteśmy bohaterami afroamerykańskiej społeczności, których głos może pomóc Alemu. Muhammad Ali dodał ludziom wiele odwagi, testując ówczesny system. Do dziś jest jednym z moich idoli.

Po spotkaniu z mistrzem pięściarstwa, Abdul-Jabbar znalazł w sobie dodatkową motywację do działania na rzecz walki z rasizmem. W przerwie międzysemestralnej wrócił do nowojorskiego Harlemu, gdzie pracował z młodzieżą. Uczył dzieciaki nie tylko podstaw gry w koszykówkę, ale również tego, iż należy być dumnym ze swego pochodzenia. Jesienią natomiast sportowiec udał się w Los Angeles na konferencję dla młodych Afroamerykanów, zorganizowaną przez Harry’ego Edwardsa z San Jose State College i organizacji „The Olympic Project for Human Rights”. Podczas tamtego spotkania, mającego miejsce w kościele baptystów, wypłynął temat potencjalnego bojkotu przez Murzynów zbliżających się wielkimi krokami igrzysk olimpijskich w Meksyku. Lew Alcindor w pewnym momencie wstał i przemówił do zgromadzonego tłumu: – Wszyscy mnie znają. Jestem gwiazdą koszykówki, weekendowym bohaterem i członkiem pierwszego zespołu All-American. Zeszłego lata o mały włos zostałbym ofiarą policjanta-rasisty, który na ulicach Harlemu strzelał do czarnego kota. Strzały padły w miejscu, w którym spacerowało lub stało wielu czarnych. Dla niego byliśmy wówczas jednie bandą czarnuchów. Wtedy dotarło do mnie, że nie doświadczamy piekła za to kim jesteśmy i co robimy, ale tylko ze względu na nasz kolor skóry.

Po swoim wystąpieniu Alcindor otrzymał od dwustuosobowego zgromadzenia pięciominutową owację. W tym samym czasie na zewnątrz trwały zamieszki pomiędzy zwolennikami skupiającej czarnoskórych organizacji „US”, a sympatykami Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych. W środku odbywało się natomiast głosowanie sportowców odnośnie bojkotu najbliższych igrzysk. Po jego zakończeniu Harry Edwards wyszedł na zewnątrz i ogłosił, że sportowcy jednogłośnie opowiedzieli się za bojkotem.

Dzień po konferencji w Los Angeles, telefony w biurach UCLA nie chciały zamilknąć nawet na minutę. Wszyscy dziennikarze w kraju pragnęli się dowiedzieć, dlaczego najlepszy koszykarz akademicki wzgardził wyjazdem na igrzyska olimpijskie do Meksyku. Żurnalistom udało się wreszcie dopaść go po treningu Niedźwiadków. – Nie mogę skomentować słów pana Edwardsa – mówił. – Mogę jedynie powiedzieć, że wszyscy uznali, iż bojkot jest dobrym pomysłem. Na razie nikt jednak nie podjął decyzji i nie ma żadnego bojkotu. Czarnoskórzy sportowcy obawiali się o represje ze strony białych trenerów, lecz Alcindor nie miał się o co martwić, gdyż John Wooden zawsze uważał, że jego zawodnicy mają prawo do publicznego demonstrowania swoich przekonań. Lew wciąż nie mógł się jednak zdecydować, co zrobić w sprawie meksykańskich igrzysk, gdyż za odmowę wyjazdu mógł stracić kwartał na uczelni oraz dziewięć pierwszych spotkań sezonu 1968/69. Rozumiał też, że w sprawie rasizmu nie można patrzeć tylko na czubek własnego nosa i trzeba działać dla dobra całego afroamerykańskiego społeczeństwa.

Wypowiedź Abdul-Jabbara była bardzo ogólnikowa i nie zadowoliła większości wnikliwych dziennikarzy. W związku z tym młody środkowy zaczął być przypierany do muru przez żądnych newsa pismaków. – Co trzeba zrobić, żeby rozwiązać problem rasizmu w USA? – zapytał jeden z żurnalistów. Zaledwie dwudziestoletni koszykarz odparł zniesmaczony: – Człowieku, dlaczego zadajesz mi takie pytania?! Jestem sportowcem, a nie socjologiem, politykiem czy politologiem. Nie jestem kimś, kto ma zmienić świat. Wbrew oczekiwaniom, Lew Alcindor jako znany koszykarz stał się symbolem buntu czarnoskórych studentów. Media skupiały się bardziej na jego aktywności pozasportowej, a nie na dziesiątkach zdobywanych punktów oraz zbiórek. Za działalność w organizacji „The Olympic Project for Human Rights” spotkało go wiele nieprzyjemności. Zawodnik nazywany był zdrajcą oraz antypatriotą, a wielu absolwentów UCLA wyrażało zdziwienie, iż uczelnia nie skreśliła jeszcze z listy studentów takiego nikczemnika. Podczas wyjazdowych meczów Bruins publiczność notorycznie obrzucała Lewa rasistowskimi epitetami.

Bojkot bojkotem, ale sezon ligi akademickiej 1967/68 musiał zostać rozegrany i po raz kolejny był wielkim popisem Lewa Alcindora i jego UCLA Bruins. Dowodzone przez Johna Woodena Niedźwiadki zakończyły kampanię z bilansem 29-1, po raz drugi z rzędu sięgając po mistrzostwo NCAA. W wielkim finale Kareem i spółka rozprawili się aż 78:55 z North Carolina Tar Heels. Pochodzący z Harlemu środkowy zakończył tamten mecz z dorobkiem 34 punktów i 16 zbiórek, a w całych rozgrywkach zdobywał średnio 26,2 „oczka” i zbierał 16,2 piłki. Wszystkie te osiągnięcia pozwoliły mu na ponowną obecność w pierwszej piątce All-American oraz na odebranie statuetek dla akademickiego zawodnika roku oraz najbardziej wartościowego gracza turnieju NCAA.

Wielu obserwatorów zastanawiało się, jaki jest sens w bojkocie meksykańskich igrzysk przez czarnoskórych sportowców. Ciężko było znaleźć kogokolwiek popierającego ten szalony pomysł, kiedy przeciw opowiadał się nawet legendarny lekkoatleta Jesse Owens. Jackie Robinson, pierwszy Afroamerykanin w MLB, twierdził natomiast, że bojkot niewiele pomoże, ale podziwia inicjatorów całej akcji. Zaangażowanie się czołowych akademickich sportowców w działalność „The Olympic Project for Human Rights” doprowadziło do wielu protestów na uczelniach w całych Stanach Zjednoczonych. Afroamerykańscy atleci zaczęli żądać zatrudnienia czarnych trenerów, konsultantów i wykładowców oraz m.in. umożliwienia Murzynkom zapisów do drużyn czirliderek. Żeby spełniono ich postulaty, często decydowali się na „odpoczynek” od sportu, co zmuszało uniwersytety do szybkiego działania.

W lutym 1968 roku Lew Alcindor oficjalnie zakomunikował, że nie wystąpi na igrzyskach olimpijskich w Meksyku. W jego ślady zdecydowało się pójść dwóch innych zawodników UCLA Bruins: Mike Warren i Lucius Allen. Dyrektor sportowy uczelni, J.D. Morgan, nazwał decyzję młodzieńców „czysto akademicką”. Dziennikarz Los Angeles Times, Paul Zimmerman, był jednak odmiennego zdania: – Alcindorowi chodzi prawdopodobnie o jak najszybsze przejście na zawodowstwo i zgarnięcie związanych z tym profitów finansowych. Mężczyzna nie potrafił pojąć, że jakimkolwiek afroamerykańskim sportowcem może kierować coś innego niż chęć zarobku.

Wyjaśnienia Kareema zostały nazwane przez media „skandalicznym oszustwem”. Nikt nie potrafił zrozumieć decyzji utalentowanego centra Niedźwiadków, dlatego w lecie 1968 roku Abdul-Jabbar musiał znów się tłumaczyć. – Ameryka tak naprawdę nie jest moim krajem – obwieścił młodzieniec, czym wywołał zbiorową konsternację. „Doc” Young z „Chicago Defender” nie wytrzymał: – Ten człowiek dzięki samej grze w basket może po odejściu z uczelni stać się milionerem, a ma czelność deprecjonować swój kraj. Po deklaracji Alcindora do amerykańskich gazet zaczęły spływać pełne nienawiści listy. – Kiedy on stwierdza, że Ameryka nie jest jego krajem, to ja się nie sprzeciwiam nazywaniu go czarnuchem – grzmiał jeden z czytelników „Los Angeles Times”.

– To wielkie szczęście, że zostałem obdarzony takim talentem do koszykówki – mówił Abdul-Jabbar. – Mimo wszystko jestem jednak jednym z wielu Afroamerykanów na polu tej bitwy. Nie mogę biegać w kółko i krzyczeć: dziękuję za to, co dostałem! Oponenci decyzji Alcindora twierdzili, że jako obywatel USA ma on obowiązek reprezentowania swojego kraju. – Rzeczywiście, mam taki obowiązek – odpowiadał środkowy Bruins. – Ale mój kraj również ma wiele obowiązków wobec mnie jako Murzyna, a nie spełnia ich od czterystu lat. Zbyt długo traktuje się mnie jak obywatela drugiej kategorii. I nie mówię teraz w imieniu własnym, ale ogółu czarnoskórych.

Koszykarska reprezentacja USA na igrzyskach w Meksyku nawet bez Lewa Alcindora zdołała wywalczyć złoty medal, a w jej składzie znaleźli się zarówno biali, jak i czarni zawodnicy. – Nigdy nie czułem, że dokonałem złego wyboru – mówi Kareem. – Udało mi się załatwić dobrą pracę na lato i nie mogłem być w dwóch miejscach jednocześnie. Dotarło do mnie, że lepiej zrobić coś, co poprawi jakość mojego życia niż pracować na korzyść ruchu olimpijskiego, który aż ociekał hipokryzją. Avery Brundage, ówczesny szef komitetu olimpijskiego USA, to dla mnie bardzo kontrowersyjna postać. W 1930 roku poparł w jednej sprawie partię nazistowską i nie należał do ludzi, dla których chciałem pracować. Nie miałem ochoty na niego patrzeć, więc decyzja o rezygnacji z udziału w igrzyskach przyszła mi z łatwością.

Muzułmanin

Lato 1968 roku to szczególny czas w życiu Lewa Alcindora. Koszykarz nie tylko zbojkotował igrzyska olimpijskie w Meksyku, ale przeszedł też na sunnizm, czyli ortodoksyjny odłam islamu.

W obecnych czasach koszykówka akademicka cieszy się w Stanach Zjednoczonych olbrzymią popularnością, a spotkania są transmitowane na żywo przez topowe stacje telewizyjne. W młodzieńczych latach Kareema Abdul-Jabbara świadomość siły rażenia uczelnianych teamów również była wysoka, ale pierwszą relację live z regularnej potyczki przeprowadzono dopiero 20 stycznia 1968 roku. Na antenie stacji TVS pokazano wówczas starcie pomiędzy Houston Cougars a UCLA Bruins. Na stadionie Astrodome na oczach niemal pięćdziesięciu trzech tysięcy kibiców Kuguary triumfowały 71-69, przerywając serię czterdziestu siedmiu zwycięstw Niedźwiadków, które później i tak sięgnęły po mistrzostwo NCAA. Zmagający się z kontuzją oka Alcindor rozegrał wtedy najgorsze zawody w swojej akademickiej karierze, notując skuteczność rzutów z gry na poziomie poniżej pięćdziesięciu procent. – Tamto spotkanie pozwoliło ludziom pojąć, co tak naprawdę znaczy koszykówka akademicka – mówi Dick Engberg, legendarny komentator sportowy.

Starcie pomiędzy Cougars a Bruins zostało okrzyknięte „meczem stulecia” i wielkim triumfem ekipy z Teksasu, ale prawda jest taka, że tamta porażka nie załamała podopiecznych Johna Woodena, którzy w marszu po drugi tytuł z Lewem Alcindorem w składzie rozbili chłopców Guya Lewisa w półfinale turnieju NCAA aż 101:69. Zemsta była więc słodka. Latem 1968 roku najlepszy zawodnik uczelnianych parkietów nie tylko zarabiał na swoje studenckie potrzeby i odpoczywał po trudach sezonu, ale również dokonał najważniejszej zmiany w swoim życiu. Przestał być chrześcijaninem i wypowiadając trzykrotnie szahadę stał się muzułmaninem.

– Moje zainteresowanie islamem zaczęło się od przeczytania biografii Malcolma X na pierwszym roku studiów na UCLA – wspomina Lew. – Dzięki temu zrozumiałem monoteizm o wiele lepiej niż wtedy, gdy dorastałem w katolickiej rodzinie. Miałem bardzo ograniczone pojęcie o wierze, a lektura Koranu skłoniła mnie do bardziej kompleksowego spojrzenia na ten temat. Islam wygrał argumentami. Fakt, że kościół rzymskokatolicki był dość poważnie zaangażowany w handel niewolnikami sprawił, że zdecydowałem się zmienić wyznanie. W kulturze amerykańskiej i europejskiej muzułmanie traktowani są ze sporą rezerwą czy nawet niechęcią. Sytuacja ta nasiliła się szczególnie po zamachach terrorystycznych z 11 września 2001 roku. – Obecnie w USA bardzo trudno być muzułmaninem – potwierdza Kareem. – Jak jednak wytłumaczyć ludziom, że nie wszyscy muzułmanie są odpowiedzialni za te okrucieństwa? Oni nie chcą słuchać i uważają, że w islamie jest coś, co zachęca do mordowania.

Abdu-Jabbar nie utożsamia się z terrorystami i potępia jakiekolwiek akty przemocy w drodze do nawracania niewiernych. – Myślę, że islam dał mi fundamenty moralne – mówi. – Dzięki niemu próbuję zrównoważyć swoje ambicje i oczekiwania wobec świata ze sposobem postrzegania tego, czym jest życie człowieka. – Islam to pokojowa religia, która nie toleruje bezmyślnego mordowania ludzi – dodaje. – Społeczeństwo musi zrozumieć, że istnieją też dobrzy muzułmanie, którzy stoją na straży praworządności, przyzwoitości oraz zdrowego rozsądku. Najłatwiej wszystko zwalać na religię. Nie ma jednego ciała, które kontroluje wszystkich muzułmanów. Przecież nawet papież nie miał wpływu na Irlandzką Armię Republikańską, która zabijała w imieniu katolików. Dlatego nie należy wrzucać wszystkich do jednego wora.

Dla Kareema wzorem do naśladowania był bokserski mistrz wagi ciężkiej Cassius Clay, który w 1964 roku przeszedł na islam i zmienił nazwisko na Muhammad Ali. – Kiedy po raz pierwszy o nim usłyszałem, miałem czternaście lub piętnaście lat – opowiada Alcindor. – Chodziłem wtedy do liceum. Jejku, kiedy on zdobywał olimpijskie złoto, ja uczęszczałem jeszcze do podstawówki! Urzekła mnie jego charyzma i zacząłem się interesować również jego pozasportową działalnością. Późniejszy środkowy UCLA Bruins nie podejrzewał jednak wówczas, że legendarny pięściarz nagle zmieni wyznanie oraz personalia. – Uważałem, że to odważny krok i tak naprawdę nie spodziewałem się, że on zdecyduje się na coś takiego – dodaje Abdul-Jabbar. – Uważałem go jedynie za barwną postać, lecz później okazało się, że Ali miał poważne podstawy do podjęcia takich kroków.

Przemiana Cassiusa Claya w Muhammada Alego początkowo nie interesowała Lewa tak bardzo jak poczynania czempiona na ringu. Koszykarz był pod wrażeniem odwagi swojego idola, ale do czasu studiów na UCLA nie interesował się bliżej islamem. Latem 1967 roku Ali przestał być jednak dla Alcindora tylko znakomitym bokserem i barwną postacią medialną, a wszystko to za sprawą pewnego spotkania. – Gdy byłem studentem drugiego roku, zwołano spotkanie, które miało na celu pomóc Alemu – wspomina. – Wcześniej poznałem Jima Browna, który uważał, że powinienem przyłączyć się do jego grupy jako reprezentant młodych ludzi. Będąc fanem Alego, z radością zgodziłem się na udzielenie swojego poparcia, choć tak naprawdę nie miałem pojęcia, co można zrobić, żeby mu pomóc. Za odmowę służby wojskowej Muhammad Ali otrzymał w 1967 roku karę więzienia w zawieszeniu oraz zakaz zawodowych walk na ringu. Do profesjonalnego uprawiania sportu powrócił dopiero po procesie apelacyjnym, który zakończył się w 1970 roku. – Wpływ Alego na młodych ludzi w pewnym momencie został nawet uznany za niebezpieczny – mówi Kareem. – Nauczyciele w moim liceum nie lubili go, bo zagrał na nosie władzy. Był dumny ze swojego koloru skóry i potrafił to okazywać w sposób, jaki niekoniecznie podobał się rządzącym. Z tego powodu jedni go kochali, a inni uważali za niebezpiecznego. Dlatego właśnie tak go uwielbiam.

– Myślę, że na moje osiągnięcia sportowe złożyło się wiele czynników – opowiada. – Mogłem się uczyć gry w basket od najlepszych specjalistów w kraju i posiadałem szczególne umiejętności, które potrafiłem przełożyć na język koszykówki. Zostałem też obdarzony fantastycznymi warunkami fizycznymi i umiałem je wykorzystać.

Lew Alcindor do dnia dzisiejszego uważany jest za najlepszego gracza akademickiego w dziejach, a wiele jego rekordów wciąż nie zostało pobitych. To pokazuje tylko, że zawodnik UCLA Bruins był typem gracza wyprzedzającego swoją epokę. Wielka w tym zasługa trenera Johna Woodena, który swoim podopiecznym pokazywał nawet jak… zakładać skarpetki. – Jak ktoś dołączał do drużyny, to on już pierwszego dnia robił mu wykład na ten temat – wspomina Kareem. – Wymagał, żeby wszystkie czynności wykonywać w biegu. Nie wolno było jednak truchtać, a wszystko należało robić sprintem. Jeśli skarpeta była źle założona, to na stopie pojawiały się pęcherze i nie byłeś w stanie trenować. Gdy nie trenowałeś, to siłą rzeczy nie grałeś w meczach. Dlatego też coach najpierw dokładnie tłumaczył każdemu na czym polega jego system, tak żeby nie nabawić się pęcherzy.

Po zakończeniu akademickich zmagań 1968/69 było już w stu procentach jasne, że Lew Alcindor będzie najsmakowitszym kąskiem dla zawodowych klubów. Środkowy Niedźwiadków mógł przebierać w ofertach i trwały spekulacje odnośnie tego, czy wyląduje w lidze NBA, czy może podpisze kontrakt z którymś z zespołów ABA lub z legendarnymi Harlem Globetrotters. – On może stać się pierwszym backcourtowym graczem o wzroście powyżej 210 centymetrów – mówił Fred Crawford, który swego czasu również występował w zespole Bruins pod batutą Johna Woodena. – Kiedy Lew gra w obronie, robi to tak dobrze jak Bill Russell. Posiada również jego szybkość, choć jest znacznie wyższy. Jeśli chodzi o ofensywę, jest lepszym strzelcem niż Wilt Chamberlain i lepiej się porusza po parkiecie. Wilt wykorzystuje swoją siłę fizyczną i opiera się na rywalach, którzy nie mają wtedy zbyt wiele do powiedzenia. Alcindor nie jest natomiast tak silny, ale nadrabia szybkością i zwinnością, czego Chamberlainowi brakuje. Wydaje mi się, że zakaz wykonywania wsadów był najlepszą rzeczą, jaka mogła mu się przytrafić. Dzięki temu stracił możliwość łatwego zdobywania punktów i do perfekcji opanował zagrania, które uczyniły go wszechstronnym strzelcem. A jako zawodowiec znów będzie mógł przecież dunkować.

Warto dodać, że koszykówka nie była jedyną sportową miłością Kareema Abdul-Jabbara. Środkowy rodem z Harlemu interesował się również sztukami walki, a w wolnym czasie trenował pod okiem… Bruce’a Lee! – W Nowym Jorku trochę ćwiczyłem i po przeprowadzce do Los Angeles nie chciałem rezygnować ze swojej pasji – wspomina. – Poszedłem więc do mężczyzny, który wydawał magazyn o sztukach walki i zapytałem go: „Jestem z UCLA, gdzie mogę potrenować?”. „Bruce Lee mieszka w tej okolicy”, odparł facet. Poczułem się trochę niezręcznie, bo trenowałem aikido, które jest stylem japońskim, natomiast Bruce’e praktykował styl chiński. Z tego powodu pomyślałem, że będę musiał uczyć się wszystkiego od początku. „Nie, nie – kontynuował mężczyzna. – Bruce to unikatowy facet, a jego styl jest elastyczny. Powinieneś pójść do niego i pogadać z nim”. Młodzieniec posłuchał rady starszego i nie pożałował. Lee okazał się przesympatycznym człowiekiem, z którym od razu się zaprzyjaźnił. Mistrz był szczęśliwy, że do jego drzwi zapukał utalentowany sportowiec, który dodatkowo miał pojęcie o sztukach walki.

Abdul-Jabbar stałby się znakomitym koszykarzem nawet i bez treningów z Brucem Lee, ale te i tak wiele mu pomogły. – One stanowiły doskonałe uzupełnienie tego, czego nauczyłem się od Johna Woodena – twierdzi Kareem. – Sedno sprawy stanowiło odpowiednie przygotowanie się i zdanie sobie sprawy z własnych umiejętności. Trzeba było wiedzieć, co masz od zaoferowania, a czego nie potrafisz. Każde zadanie wymaga od człowieka indywidualnego podejścia. To stanowiło po prostu echo słów coacha Woodena.

Harlem Globetrotters zaoferowali Lewowi Alcindorowi kontrakt opiewający na okrągły milion dolarów, lecz młody zawodnik podjął decyzję, że wybierze grę w zawodowej lidze ABA lub NBA. Jeśli chodzi o tę pierwszą, prawa do niego „zaklepali” sobie New York Nets, a w tej drugiej pierwszy wybór w drafcie przypadł Milwaukee Bucks. Najlepszy zawodnik NCAA wiedział, że oba zespoły zrobią niemal wszystko, żeby go zaangażować, więc razem ze swoimi doradcami tuż po zakończeniu sezonu NCAA rzucił jasny komunikat: – Z każdym spotkamy się tylko raz, wysłuchamy ofert i to wszystko. Nie zaczynajcie więc z najniższego pułapu i od razu przedstawcie swoją najlepszą propozycję. Kareem w głębi serca pragnął zagrać w Nets, bo Nowy Jork był przecież jego miastem, a dla sportowca nie ma nic przyjemniejszego od uszczęśliwiania lokalnych kibiców i dodatkowo zgarniania z tego tytułu góry pieniędzy. Szefowie nowojorskiego klubu również byli bardzo zdeterminowani, żeby pozyskać Alcindora. W tym celu komisarz ABA, George Mikan, otrzymał od władz Nets czek na milion dolarów, który miał wręczyć Abdul-Jabbarowi na poczet przyszłej umowy z zespołem z najludniejszej metropolii w USA.

Zawodowiec

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Lew Alcindor zdecyduje się na grę w lidze ABA w zespole New York Nets. Tymczasem środkowego UCLA Bruins nieoczekiwanie wywiało z rodzinnego miasta.

Podczas spotkania z Kareemem komisarz ABA, George Mikan, miał za zadanie wręczyć zawodnikowi czek na milion dolarów, który otrzymał od włodarzy nowojorskiej ekipy. Pieniądze te stanowiły zadatek na poczet przyszłego kontraktu z Nets. Tymczasem szef ligi podczas pogawędki z Abdul-Jabbarem omówił wszystkie szczegóły hipotetycznej umowy, po czym… całkowicie zapomniał o czeku! Nic więc dziwnego, że ostateczna oferta wydała się Lewowi zbyt niska, wobec czego młody center zdecydował się podpisać kontrakt z Milwaukee Bucks, którzy wygrali loterię uprawniającą do pierwszeństwa wyboru w drafcie NBA. – Oferta z NBA wydała mi się solidniejsza – tłumaczył swoją decyzję Lew. – To był dla mnie najlepszy wybór pod względem finansowym. Gdyby oba ośrodki złożyły mi takie same propozycje, wtedy łatwiej byłoby mi parafować umowę w Nowym Jorku. Jeśli z ABA dostałbym lepszą ofertę, wtedy moja decyzja mogłaby być zupełnie inna. Dlatego właśnie wybrałem NBA. Poza tym gra w tej lidze to większe wyzwanie. ABA to jednak nie ten poziom.

Milwaukee jest największym miastem stanu Wisconsin, leżącym nad jeziorem Michigan. To właśnie tam mieści się siedziba słynnego koncernu SABMiller, produkującego piwo oraz napoje bezalkoholowe. Do Nowego Jorku jest stamtąd niemal tysiąc pięćset kilometrów i praktycznie tylko to dręczyło Lewa Alcindora pod dołączeniu do drużyny Kozłów, prowadzonej przez Larry’ego Costello. Zespół grający w hali Milwaukee Arena przed przybyciem urodzonego w Harlemie środkowego rozegrał w najlepszej na świecie lidze basketu zaledwie jeden sezon, notując bardzo słaby bilans 27-55. Najlepszy zawodnik akademickich parkietów miał jednak sprawić, że Bucks staną się ekipą co najmniej na miarę play-off’s.

Abdul-Jabbar dość łatwo zniósł pożegnanie z uczelnią. Odebrał dyplom z historii, po czym w pełni poświęcił się zawodowej koszykówce. – Myślę, że życie zawodnika NBA jest dość łatwe, bo nagle zaczynają ci płacić za coś, co do tej pory robiłeś za darmo – mówi. – Można tu zarobić całkiem niezłe pieniądze. Trzeba jedynie odłożyć na bok wszelkie rozrywki i w pełni skupić się na koszykówce. Jeśli jesteś dobrze wyszkolonym graczem, na pewno sobie poradzisz. Tymczasem Kareem poczynał sobie wyśmienicie, stając się z marszu największą gwiazdą Kozłów. To dla niego Milwaukee Arena podczas każdego spotkania szczelnie wypełniała się kibicami. Średnia frekwencja w hali na przestrzeni jednego sezonu wzrosła o około trzy tysiące osób i nie przeszkodziła w tym nawet drastyczna podwyżka cen biletów.

O sile zespołu ze stanu Wisconsin w kampanii 1969/70 decydował głównie Lew Alcindor, lecz miał on u swego boku graczy takich jak Jon McGlocklin, Flynn Robinson, Bob Dandridge, Greg Smith, Zaid Abdul-Aziz, Freddie Crawford, Len Chappelly czy Guy Rodgers. Pech sprawił, że Kareem trafił do NBA właśnie wtedy, gdy z parkietem pożegnał się Bill Russell, a Wilt Chamberlain złapał poważną kontuzję i nie był już takim supermanem jak jeszcze kilka lat wcześniej. – Mógłby się od nich wiele nauczyć – twierdzi Guy Rodgers, który przez sześć sezonów grał w jednym zespole ze „Szczudłem”, a jeszcze dłużej rywalizował z asem Boston Celtics. – Fani właściwie nie mieli okazji zobaczyć pojedynków starych gigantów ze swoim spadkobiercą. Wielkość Lewa byłaby jeszcze bardziej wyrazista w potyczkach z największymi z największych. Wprawdzie wciąż mógł rywalizować z Willisem Reedem, ale ja chciałbym go zobaczyć w pojedynkach z Russellem i Chamberlainem. Sprawność Alcindora predysponowała go do gry na pozycjach zarezerwowanych zarówno dla wysokich, jak i dla niskich zawodników.

Kareem doskonale radził sobie w ofensywie oraz w obronie. Potrafił zanotować zbiórkę defensywną, po czym wyprowadzić zabójczy kontratak. Za najlepszego obrońcę wszech czasów uważany jest Bill Russel, a koledzy Alcindora z zespołu Bucks twierdzą, że naprawdę niewiele mu brakowało w tym elemencie do legendy bostońskich Celtów. Wszyscy ligowi trenerzy opracowywali również taktyki mające powstrzymać zapędy Abdul-Jabbara w ataku. Ich działania okazywały się jednak zazwyczaj daremne, gdyż center rodem z Nowego Jorku niemal zawsze znajdował sposób na dostarczenie piłki kompanowi lub zdobycie punktów. Egzekucje na rywalach najchętniej przeprowadzał przy pomocy swojego sztandarowego zagrania, nazywanego „podniebnym hakiem”.

W sezonie 1969/70 Lew Alcindor notował średnio 28,8 punktu, 14,5 zbiórki oraz 4,1 asysty. Rzucał do kosza z ponad 51-procentową skutecznością, prowadząc Bucks do bilansu 56-26, dającego drugie miejsce na Wschodzie, jak i w całej lidze. Podczas całych zmagań przebywał na boisku dłużej niż ktokolwiek inny, średnio 43,1 minuty. – Zazwyczaj środkowi mają łatwiej niż inni, ponieważ nie muszą aż tyle biegać – mówił Larry Costello, ówczesny coach Kozłów. – Są prawie o połowę mniej aktywni, ale Lew to zupełnie inny zawodnik. To chyba najbardziej pracowity center w lidze. Biega z jednego końca boiska na drugi i toczy pojedynki zarówno w powietrzu, jak i w parterze. Zużywa o wiele więcej energii niż większość wielkoludów. W ogóle się jednak nie męczy, a najzabawniejsze jest to, że w trakcie rozgrywek… przytył!

Sam Kareem nie spodziewał się, że w lidze zawodowej będzie w stanie wypracować tak imponującą średnią minut. Młodzieńcowi wiele dało podpatrywanie Billa Russella i nauczenie się stuprocentowego wykorzystywania krótkich przerw na odpoczynek. – Żałuję, że nie mogłem zagrać więcej razy przeciwko Nate’owi Thurmondowi – mówi. – Stawałem naprzeciw niego trzykrotnie i za każdym razem czułem się jakbym odwiedzał laboratorium. Nie wzorowałem się zbytnio na nim, bo on był zupełnie innym typem zawodnika, ale rywalizacja z nim pozwoliła mi odkryć swoje mocne oraz słabe strony. Zauważyłem jakie błędy popełniam w rywalizacji z graczami o podobnej charakterystyce. Jedno jedyne starcie przeciwko Wiltowi Chamberlainowi nie stanowiło natomiast dla Alcindora wartościowej lekcji. – Jako dziecko oglądałem jego grę w telewizji i miałem w głowie obraz koszykarskiego Supermana – dodaje. – Potem przyszło mi rywalizować z nim w charytatywnym meczu Maurice’a Stokesa i czar prysł. Nie mogłem się od niego niczego nauczyć, bo on był zawodnikiem zupełnie innego typu. Każdy potrafił przewidzieć jego następny ruch, ale Wilt był tak silny, że nie dało się go powstrzymać. Oglądanie defensywnych poczynań Billa Russella dało mi natomiast bardzo wiele. Podpatrywałem jak się ustawiać do zbiórek i jak blokować rzuty rywali.

Tylko New York Knicks radzili sobie lepiej od Bucks w sezonie zasadniczym 1969/70. Istniała więc spora szansa na to, że te dwie drużyny zmierzą się ze sobą w finale Wschodu, dającym przepustkę do serii decydującej o mistrzostwie NBA. – Alcindor to zupełnie nowa jakość – chwalił środkowego Kozłów jeden z rywali, pragnący pozostać anonimowym. – On jeszcze nie wie, na co go tak naprawdę stać. Kiedy to do niego dotrze przed rozpoczęciem play-off’s, wszyscy będą pomagać nowojorczykom, nawet Bóg. Lew wyrastał bowiem na gwiazdę ligi zawodowej, ale nikt nie ułatwiał mu zadania. Środkowy teamu z Wisconsin miał świetne warunki, żeby blokować rzuty przeciwników, lecz sędziowie często niweczyli jego wysiłki, odgwizdując goaltending.

W pierwszej rundzie play-off’s Bucks wyeliminowali 4-1 Philadelphię 76ers i w finale Wschodu spotkali się z wspomnianymi wcześniej New York Knicks. Kareem dwoił się i troił, osiągając w serii przeciwko podopiecznym Reda Holzmana fantastyczną średnią 34,2 punktu, lecz zdało się to na nic, bo ekipa z Madison Square Garden triumfowała dość gładko 4-1. Po mistrzowskie pierścienie sięgnął więc team z Willisem Reedem na czele, a Lewowi pozostało się cieszyć pierwszym występem w Meczu Gwiazd, obecnością w drugiej piątce NBA i drugiej piątce obrońców oraz nagrodą dla debiutanta roku. Na sukcesy drużynowe miał jeszcze wiele czasu, a wyróżnienia indywidualne choć po części osłodziły mu gorycz porażki z Knicks. – Pamiętam, że z ostatniego meczu serii wracaliśmy wyczarterowanym samolotem, który wylądował na lotnisku w Milwaukee pomiędzy 2:00 a 2:30 nad ranem – wspomina Abdul-Jabbar. – Tymczasem czekało tam na nas około pięciuset kibiców, co było naprawdę wyjątkową sprawą.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a włodarze Milwaukee Bucks po dotarciu do finału Wschodu marzyli o tym, że ich zespół wkrótce na poważnie włączy się do walki o miano najlepszej drużyny NBA. W realizacji ambitnego planu zespołowi pod wodzą Larry’ego Costello miał pomóc doświadczony Oscar Robertson, uważany za najbardziej wszechstronnego zawodnika w lidze. – LeBron James jest niesamowity, Michael Jordan był niesamowity, ale „Big O” skopałby tyłki im obu – twierdzi dziś Abdul-Jabbar. – On był po prostu nieprawdopodobny. Myślał na parkiecie i potrafił wszystko. Zbierał piłki i wypychał z pola trzech sekund facetów wyższych od siebie o kilkanaście centymetrów. Był szybki, dobrze zbudowany oraz miał znakomitą koordynację ruchową. Świetnie rozumiał grę. Kto inny był w stanie uzyskać dwucyfrowe średnie w punktach, zbiórkach i asystach jednocześnie?

Lew i Oscar stworzyli w kampanii 1970/71 duet niemal niemożliwy do powstrzymania. W sezonie zasadniczym Kozły wypracowały bilans 66-16, dający bezdyskusyjne przodownictwo w zreorganizowanej lidze. Ekipa z Milwaukee w wyniku wprowadzonych zmian przeniosła się do Konferencji Zachodniej, a Kareem notując średnio 31,7 „oczka” oraz 16 zebranych piłek został królem strzelców NBA. Oprócz tego ponownie zagrał w All-Star Game, znalazł się w drugiej piątce obrońców oraz pierwszej piątce ligi, a także otrzymał statuetkę… MVP regular season! Dla zawodnika zaliczającego dopiero drugie rozgrywki wśród profesjonalistów taki grad wyróżnień był naprawdę niczym piękny sen. – Ta nagroda czyni mnie dumnym i szczęśliwym – mówił na gorąco. – Czuję, że zasłużyłem na nią ciężką pracą. Pomimo tego, że wciąż popełniam drobne błędy, to uważam, iż jestem zawodnikiem nieposiadającym jakiejś naprawdę widocznej słabości. Oczywiście nie uważam się za najlepszego gracza na świecie, ale lubię widzieć siebie jako kogoś o kim wspomina się podczas dyskusji na temat najlepszych.

Koszykówka to gra zespołowa i nawet największe gwiazdy tej dyscypliny nie są w stanie tego zmienić. Żeby sięgać po najwyższe laury, zazwyczaj trzeba mieć w teamie więcej niż jednego zawodnika ze ścisłego topu. W budowaniu zniewalających statystyk Abdul-Jabbara i olśniewającego bilansu Kozłów swój niemały udział miał więc Oscar Robertson. – Obecność Oscara w drużynie bardzo mi pomogła w tym sezonie – Lew chwalił swojego klubowego kolegę. – Nie muszę się martwić o to, że nie dostanę podania mając otwartą drogę do kosza i nikt już nie wymaga ode mnie, żebym na parkiecie pracował za wszystkich chłopaków. Mam pełne zaufanie do jego umiejętności.

Trenerzy teamu z Milwaukee bardzo chwalili sobie współpracę z Alcindorem, który nie prezentował gwiazdorskich manier i zawsze z chęcią wysłuchiwał dobrych rad. Lew nie wymagał od nikogo specjalnego traktowania, a w mieście przeszkadzało mu tylko to, że momentami czuł się jedynym muzułmaninem w okolicy. Połączenie jego umiejętności i charakteru doprowadziło Kozły w sezonie 1970/71 do wielkiego finału ligi. Drużyna Larry’ego Costello w pierwszej rundzie play-off’s odprawiła z kwitkiem 4-1 San Francisco Warriors, a w finale Zachodu równie gładko przejechała się po Los Angeles Lakers z niesamowitym Wiltem Chamberlainem w składzie. Pod koniec kwietnia na drodze do upragnionego mistrzowskiego tytułu stała już tylko najlepsza ekipa Wschodu, czyli Baltimore Bullets napędzani przez Earla Monroe’a, Jacka Marina, Gusa Johnsona, Kevina Loughery’ego oraz Wesa Unselda.

Mistrz

Już w drugim sezonie na parkietach NBA Lew Alcindor osiągnął to, o czym wielu zawodników marzy przez całą karierę. W finale rozgrywek 1970/71 Milwaukee Bucks zdeklasowali Baltimore Bullets 4-0.

Każde z czterech zwycięstw podopieczni Larry’ego Costello odnieśli różnicą ośmiu lub więcej punktów, a środkowy rodem z Harlemu dostarczał w tych starciach średnio 27 „oczek” i 18,5 zbiórki, rzucając do kosza ze skutecznością przekraczającą 60 procent. Z takimi statystykami Kareem całkowicie zasłużenie dołączył do swojej kolekcji nie tylko pierwszy tytuł mistrza NBA, ale również statuetkę MVP finałów. W tamtym momencie, gdyby tylko chciał, mógł zakończyć karierę jako całkowicie spełniony sportowiec. W końcu w baskecie akademickim oraz profesjonalnym zdobył wszystko co najważniejsze, więc w kolejnych latach był w stanie jedynie kopiować swe dokonania. – Sam byłem zawodnikiem, dlatego ciężko mi dobrać słowa, żeby opisać grę u boku Lewa – opowiada Jon McGlocklin, partner Alcindora z mistrzowskiej ekipy Kozłów. – Mieliśmy w zespole wielkiego centra o wzroście ponad 218 centymetrów, który rzucał hakiem z taką łatwością, jakby oddawał zwykły rzut z wyskoku. Prawdopodobnie żaden środkowy w dziejach nie miał takich umiejętności ofensywnych. Wilt Chamberlain był graczem, który najbardziej zdominował grę w ataku, ale nie był tak wyszkolony jak Abdul-Jabbar. Kareem to po prostu ideał zawodowego koszykarza.

Kampania 1970/71 w wykonaniu Milwaukee Bucks okazała absolutnie niesamowita. Bilans 66-16 w regular season oraz 12-2 w play-off’s mówi wiele, ale zespół ze stanu Wisconsin potrafił oprócz tego wygrywać w wielkim stylu. Podczas sezonu zasadniczego Alcindor i spółka tylko sześciokrotnie aplikowali rywalowi mniej niż 100 punktów, a od 6 lutego do 8 marca triumfowali w dwudziestu meczach pod rząd, co stanowiło nowy rekord ligi. – W grze Kareema nie dało się dostrzec żadnych minusów – dodaje McGlocklin. – Wiedział, co mamy do zrobienia i za każdym razem angażował się w działania. Nigdy nie próbował kierować zespołem zza linii bocznej i zawsze znajdował się w centrum boiskowych wydarzeń. – Alcindor mógł zdominować zawodowy sport zespołowy na wiele lat, a ten sezon znacznie go do tego przybliżył – twierdzi Bill Windler, dziennikarz „Milwaukee Journal Sentinel”. – Oczywiście Oscar Robertson wzniósł grę Bucks na wyżyny, a Bob Dandridge był kimś więcej niż tylko uzupełnieniem składu, ale to Kareem zmienił całkowicie oblicze tej drużyny w swoim zaledwie drugim sezonie w jej barwach.

Tuż po wywalczeniu mistrzowskiego pierścienia Lew Alcindor oficjalnie zmienił godność na Kareem Abdul-Jabbar, co oznacza „szlachetnego sługę Wszechmogącego”. Zmiana ta stanowiła kolejny etap na drodze do stania się przykładnym muzułmaninem. Decyzja zawodnika spotkała się z powszechną akceptacją, choć początkowo trudno się było przyzwyczaić do nowego nazwiska na koszulce Bucks z numerem „33”. – Ludzie w Milwaukee nie mieli z tym problemu – wspomina legendarny center. – Wiedzieli przecież, że nie jestem idiotą. Coach Costello czasem się tylko gubił, bo raz nazywał mnie Lewem, a raz Kareemem.

Słuchając Abdul-Jabbara miało się wrażenie, że zmieniając wyznanie oraz personalia doskonale wiedział, co robi. – Transformacja Lewa w Kareema to nie jak zmiana marki u celebrytów – mówi słynny koszykarz. – To nie jak przemiana Seana Combsa w Puffa Daddy’ego, potem w Diddy’ego i P. Diddy’ego. U mnie zmieniło się serce, dusza oraz umysł. Byłem Lewem Alcindorem – odbiciem tego, czego oczekiwała ode mnie biała część Ameryki. Teraz jestem Kareemem Abdul-Jabbarem – manifestem afrykańskiej historii, kultury i wierzeń. Urodzony w Nowym Jorku środkowy wielokrotnie musiał się tłumaczyć ze swojego wyboru, choć jeszcze jako bardzo młody chłopak czuł się w błysku fleszy i otoczeniu mikrofonów bardzo niekomfortowo. – Moja powściągliwość brała się po części z tego, że ludzie dopingując Lewa Alcindora nie dopingowali prawdziwego mnie – dodaje. – Stawiano mnie jako przykład równości rasowej i chłopca z plakatu, który niezależnie od koloru skóry, religii i statusu materialnego spełnił swój amerykański sen. Byłem przedstawiany jako żywy dowód na to, że rasizm w USA jest mitem.

Abdul-Jabbar często opowiada jedynie o pozytywnych aspektach swojego przejścia na islam, lecz zatapiając się w jego biografii można dostrzec również te negatywne. Kiedy Kareem stawał się wielką gwiazdą NBA, w życiu prywatnym był zaangażowany w romans z aktorką Pam Grier, grającą głównie w niskobudżetowych filmach klasy B i dorabiającą jako tancerka w nocnym klubie. Relacja była na tyle poważna, że para planowała nawet małżeństwo, do którego jednak ostatecznie nie doszło. Zdaniem kobiety wszystkiemu winien był ówczesny center Milwaukee Bucks i jego stosunek do płci pięknej, który po zmianie wyznania stał się niemożliwy do zaakceptowania. – Jego serce z dnia na dzień stawało się coraz bardziej konserwatywne – opowiada Grier. – Nie chciał nawet słyszeć o tym, że jego dziewczyna pracuje. Tymczasem Pam chciała nie tylko rozwijać się zawodowo, ale również kontynuować edukację. Z tego powodu przeprowadzka na stałe do Milwaukee nie wydawała się jej idealną opcją, a Kareem zaczął naciskać, żeby nie tylko zrezygnowała całkowicie z pracy i nauki, ale również przyjęła jego religię. – Jeśli weźmiemy ślub, wykształcenie nie będzie ci potrzebne – powtarzał. – Zaopiekuję się tobą.

Wychowana w katolickiej rodzinie Grier podchodziła do Koranu z pewną dozą nieufności, ale z racji tego, że nie czuła silnego związku ze swoim wyznaniem, zdecydowała się na lekturę świętej księgi islamu. Kareem usilnie tłumaczył swej wybrance, że nowy islam znacznie się różni od tego, o którym się uczyła, ale ta nie dawała się przekonać. – Dlaczego w takim razie kobieta nadal musi chodzić za mężczyzną? – pytała. – Z jakiego powodu nie możemy chodzić obok siebie? Na jej pytania Abdul-Jabbar zawsze udzielał lakonicznych odpowiedzi: – Taka jest wola Allaha. To mężczyzna ma być liderem i tak głosi Koran. Środkowy Kozłów wymagał ponadto od Pam, żeby nosiła hidżab. Dziewczyna w pewnym momencie zaczęła się poważnie zastanawiać, czy Kareem wciąż był tym samym człowiekiem, w którym się zakochała. – Prawda jest taka, że nie chciał, żebym pracowała i się kształciła, bo pragnął uczynić ze mnie przykładną, muzułmańską żonę, która zajmuje się wychowywaniem dzieci, chodzi za mężem i nosi tradycyjną chustę – opowiada. – Wynikało więc z tego, że kobieta przechodząc na islam i wychodząc za mąż traci jednocześnie wszystkie prawa.

Egzystencja zgodna z muzułmańskim reżimem jawiła się wybrance Lewa Alcindora jako życie na ciągłym podsłuchu. Kobieta była jednak szaleńczo zakochana w sportowcu i ze wszystkich sił próbowała wypracować kompromis, który mógłby uratować ich związek. Czasem było jej jednak bardzo ciężko. Pewnej soboty jej ukochany zaprosił do domu grupkę znajomych, którzy również jakiś czas temu zmienili wyznanie. To byli też przyjaciele Pam, ale tym razem ich zachowanie było inne niż zazwyczaj. Nikt nie przytulił jej na powitanie, ba, nawet nie podał ręki. Chwilę później dziewczyna przeżyła prawdziwe upokorzenie. – Nie mogłam się w ogóle odzywać w ich towarzystwie, chyba że zadano mi konkretne pytanie – wspomina z bólem. – Czułam się jak piąte koło u wozu, po czym Kareem powiedział do mnie szeptem: „Wyjdź teraz z pokoju”. Ja zapytałam: „Na jak długo?”, na co on odpowiedział: „Wróć dopiero, kiedy cię o to poproszę lub kiedy moi przyjaciele sobie pójdą”. Zrozpaczona Grier udała się do sypialni, a Abdul-Jabbar po pewnym czasie ją zawołał, żeby przygotowała dla gości kanapki. – Teraz zostaw nas samych – rzekł tuż po tym jak jego wybranka obsłużyła mężczyzn. – Możesz wziąć ze sobą jedną kanapkę.

Nie da się ukryć, że Kareem pragnął, żeby jego kobieta była mu całkowicie podporządkowana. Fakt ten nie podobał się Pam, która nie rozumiała praw islamu i pragnęła o sobie decydować. Abdul-Jabbar nakazywał Grier zakrywać ciało nawet na plaży, a czara goryczy została przelana, kiedy stwierdził, że chciałby mieć więcej niż jedną żonę. W końcu dał swojej wybrance ultimatum: – Albo będzie tak jak ja chcę, albo jutro o godzinie 14:00 biorę ślub. Ona jest nawróconą muzułmanką i została wybrana specjalnie dla mnie. Pam była totalnie zaskoczona słowami Kareema. Nie miała pojęcia, że spotyka się on równocześnie z inną kobietą i planuje z nią małżeństwo. Co ciekawe, koszykarz nie żartował i 28 maja 1971 roku poślubił Janice Brown, znaną później jako Habiba Abdul-Jabbar. – Kiedy przejdziesz na islam, wtedy docenisz drugą kobietę u mego boku – dodał na odchodne.

Duchowym przewodnikiem Kareema był Hamaas Abdul-Khaalis. Środkowy Bucks pod jego okiem czytał Koran i studiował arabistykę na Harvardzie, a przy okazji finansował muzułmańską wspólnotę w Waszyngtonie. Alcindor nie zdążył obejrzeć się za siebie, a mężczyzna w mgnieniu oka miał pełną kontrolę nad życiem wybitnego sportowca. – Oddałem islamowi całego siebie – mówi ówczesny gracz Kozłów z Milwaukee. – Zgodziłem się nawet poślubić kobietę, którą Hamaas dla mnie wybrał, pomimo tego, że kochałem inną. Zawsze postępowałem tak jak „coach” Hamaas mi radził. Dlatego też nie zaprosiłem na swój ślub rodziców. To był błąd, którego naprawa zajęła mi dziesięć lat. Często miałem wątpliwości co do instrukcji Hamaasa, ale wyrzucałem je z umysłu ze względu na duchowe spełnienie, jakiego doświadczałem.

W sezonie 1971/72 Bucks nie zdołali obronić mistrzowskiego tytułu. Chłopcy Larry’ego Costello w kampanii zasadniczej uzyskali fenomenalny bilans 63-19, lecz dał on im „tylko” drugie miejsce w lidze, tuż za Los Angeles Lakers, którzy okazali się lepsi od ekipy z Wisconsin również w finale Konferencji Zachodniej, zwyciężając 4-2. Porażka drużyny nie szła jednak w parze z indywidualnym regresem Lewa Alcindora. Wychowany w Harlemie center dostarczał średnio 34,8 punktu oraz 16,6 zbiórki. Z takimi notowaniami nie mogło go zabraknąć w All-Star Game oraz pierwszej piątce NBA, a na deser Abdul-Jabbarowi pozostała druga statuetka MVP regular season oraz drugi tytuł króla strzelców.

Podczas kolejnych rozgrywek Kareem znów czarował swoją grą, a Kozły wygrywały mecz za meczem, ale w styczniu 1973 roku w życiu koszykarza wydarzyło się coś, czego nie zapomni on do końca swoich dni. Hamaas Abdul-Khaalis, mieszkający w kamienicy należącej do Alcindora, nawoływał Czarnych Muzułmanów do nawrócenia się na tradycyjny islam. W odwecie muzułmańscy ekstremiści zamordowali jego żonę oraz dzieci. Zszokowany koszykarz musiał zadbać o swoje bezpieczeństwo i zaczął korzystać z usług ochrony. Równowagi emocjonalnej szukał w koszykówce. Ze średnimi 30,2 „oczka” i 16,1 zebranej piłki poprowadził Bucks do bilansu 60-22, dającego pierwsze miejsce na Zachodzie. Zagrał w Meczu Gwiazd i trafił do pierwszej piątki ligi, ale jego drużyna już w pierwszej rundzie play-off’s pożegnała się z marzeniami o mistrzowskiej koronie, ulegając 2-4 Golden State Warriors.

W 1972 roku na świat przyszła pierwsza pociecha państwa Abdul-Jabbarów, która otrzymała imię po mamie – Habiba. Mniej więcej w tym samym czasie Kareem zaczął oddalać się od żony i Hamaasa Abdul-Khaalisa. – W końcu odżył we mnie duch człowieka niezależnego – opowiada. – Nie chciałem czerpać całej wiedzy na temat religii od jednego mężczyzny, dlatego rozpocząłem swoje własne studia. W pewnym momencie okazało się, że nie zgadzam się z niektórymi naukami Hamaasa o Koranie, wobec czego nasze drogi się rozeszły. W 1973 roku udałem się do Libii oraz Arabii Saudyjskiej, żeby trochę poduczyć się języka i zgłębiać świętą księgę islamu na własną rękę. Ta pielgrzymka pozwoliła mi nabrać własnych przekonań i tchnęła nowe życie w moją wiarę.

Jeziorowiec

W kampanii 1973/74 pochodzący z Nowego Jorku środkowy po raz trzeci w karierze zgarnął statuetkę MVP sezonu zasadniczego, ale ani wtedy, ani w rozgrywkach 1974/75 Kozły nie wygrały ligi.

Ba, po zakończeniu kariery przez Oscara Robertsona i w związku z absencją Kareema w szesnastu pierwszych spotkaniach regular season z powodu kontuzji oka, ekipy z Wisconsin zabrakło nawet w play-off’s. Po powrocie na parkiet Abdul-Jabbar musiał występować w specjalnych goglach ochronnych, które z czasem stały się jego znakiem firmowym, takim jak „podniebny hak”. Ponadto coraz bardziej tęsknił za wielkomiejskim życiem i jeszcze przed rozpoczęciem fatalnych dla Bucks zmagań było wiadomo, że wkrótce będzie chciał zmienić otoczenie. – Pozostał mi jeszcze rok kontraktu, ale już wcześniej powiadomiłem klubowe władze, że nie jestem zainteresowany jego przedłużeniem – wspomina. – Chciałem opuścić Milwaukee, a wymiana wydawała mi się najlepszą opcją dla obu stron.

Podczas trzech ostatnich kampanii w Milwaukee, Kareem zarobił za samą grę w basket grubo ponad milion dolarów. W tamtych czasach były to naprawdę ogromne pieniądze, ale to nie one ciągnęły koszykarza do większego miasta. – Pytaliśmy go, czy jest może niezadowolony z zaproponowanych przez nas warunków, ale on zaprzeczył – opowiada Wayne Embry, ówczesny generalny menadżer Kozłów. – Stwierdził tylko, że jego styl życia jest niekompatybilny ze stylem życia w Milwaukee. – Mówił, że ciężko jest mu mieszkać w tym mieście – dodaje Chuck Johnson, pracujący niegdyś jako dziennikarz w „Milwaukee Journal”. – Chodziło o różnice kulturowe. Milwaukee jest typowym miastem robotniczym i kiedy jego słowa wyszły na światło dzienne, rozpętało się prawdziwe piekło. Po raz pierwszy skarżył się na miasto i stwierdził, że nie jest ono miejscem dla niego.

Wayne Embry za wszelką cenę starał się przekonać swojego najlepszego zawodnika do zmiany decyzji. – Kareem, jesteś sercem tej drużyny – powtarzał. – Nie chcę wymieniać serca. Wiele tajnych spotkań z zawodnikiem oraz jego przedstawicielami nie przyniosło jednak skutku. – Abdul-Jabbar darzył naszą organizację wielkim szacunkiem, ale klamka już zapadła i nie dało się nic zrobić. Klubowe władze nie chciały zbyt wcześnie podawać do publicznej wiadomości, że lider wkrótce opuści ekipę Bucks, wobec czego zawarto dżentelmeńską umowę o zachowaniu informacji o wymianie w tajemnicy najdłużej jak to możliwe.

W pewnym momencie jednak do mediów przedostała się wiadomość o zainteresowaniu Kareemem ze strony New York Knicks. Sytuacja ta zdenerwowała prezesa Kozłów, Williama Alversona, który wciąż miał cień nadziei, że absolwent UCLA zmieni jeszcze swoją decyzję o zmianie otoczenia. Posunął się nawet do tego, że zaproponował Abdul-Jabbarowi mieszkanie w Nowym Jorku połączone z czarterowymi lotami do Wisconsin. Tymczasem środkowy z numerem „33” był coraz bardziej zdenerwowany tym, co się działo wokół jego osoby. – To tylko miejsce, w którym pracuję – mówił o Milwaukee. – Nie mam stąd żadnej rodziny czy znajomych. Kulturowo ja i Milwaukee to dwa przeciwległe bieguny. Nie mówiłem o tym wcześniej publicznie, bo nie chciałem, żeby ktoś pomyślał, iż sądzę, że to miasto jest niegodne mnie. To wcale nie tak. Nie mam nic do tubylców i pragnę to podkreślić. Po prostu wraz z rodziną i przyjaciółmi nie pasuję do tego miejsca. Mój pobyt w zespole Bucks uważam za wielką sprawę. Świetnie się ze wszystkimi dogadywałem i nie mogę na nic narzekać.

Słowa zawodnika były równoznaczne z ostatecznym końcem dżentelmeńskiej umowy i prezes Kozłów nie mógł już dłużej zaprzeczać, że trzykrotny MVP regular season wkrótce zmieni pracodawcę. Co ciekawe, włodarz ekipy z Wisconsin jako jedną z przyczyn stanowiska Lewa widział konflikt z trenerem Larrym Costello: – Jeśli zapytacie mnie, czy kiedykolwiek wyraził niezadowolenie ze współpracy z nim, to moja odpowiedź brzmi: tak. Tymczasem coach Kozłów bronił uzasadnienia decyzji wygłaszanego przez zawodnika: – To wcale nie było tak, że on nie lubił Wayne’a Embry’ego czy mnie. Po prostu pragnął zrobić coś ze swoim życiem. Nie chcieliśmy tracić Kareema, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby oddać gracza takiego jak on. Abdul-Jabbar musiał jednak poukładać sobie wszystko w głowie. Zrobił mnóstwo dobrego dla tej organizacji i dał kibicom w Milwaukee kilka wspaniałych lat. Chciał jednak również żyć po swojemu.

Bucks mogli zatrzymać Abdul-Jabbara jeszcze na sezon 1975/76, lecz wtedy mogliby zostać z niczym, gdyż zawodnik w całości wypełniłby kontrakt, a wtedy nie było unormowanych zasad przepływu tzw. wolnych agentów. Kozły negocjowały wymianę z czterema klubami: New York Knicks, Atlanta Hawks, Washington Bullets oraz Los Angeles Lakers. Wydarzenia, które w 1973 roku zaszły w mieszkaniu należącym do Alcindora, wykluczały jego przeprowadzkę do stolicy USA, a oferty nowojorczyków i Jastrzębi wydawały się sternikom Kozłów niezbyt atrakcyjne, wobec czego dość nieoczekiwanie Wayne Embry wraz ze swoimi współpracownikami udał się na Zachodnie Wybrzeże, by negocjować z Petem Newellem, który kierował teamem Jeziorowców na zlecenie właściciela – Jacka Kenta Cooka.

– W rzeczywistości Lakersi byli od początku naszym głównym celem – mówił po latach William Alverson. – Ich propozycję zaczęliśmy jednak rozpatrywać dopiero pod sam koniec, a całe to zamieszanie z ofertami innych klubów było jedynie grą z naszej strony. Jeziorowcy po fatalnym sezonie 1974/75, zakończonym bilansem 30-52, pilnie potrzebowali nowego lidera. Wilta Chamberlaina nie było w zespole już od dwóch kampanii i nikt nie potrafił wypełnić luki powstałej po jego odejściu. 16 czerwca 1975 roku działacze Milwaukee Bucks i Los Angeles Lakers dobili targu. Do ekipy z Kalifornii wraz z Kareemem Abdul-Jabbarem dołączył Walt Wesley, a w przeciwnym kierunku powędrowali: Elmore Smith, Brian Winters, David Meyers i Junior Bridgeman. Jeziorowcy zobowiązali się dodatkowo wpłacić na konto Kozłów osiemset tysięcy dolarów. – To były zupełnie inne czasy – wspomina Winters. – Byłem akurat z wizytą u mojej dziewczyny w Delaware i w pewnym momencie ona powiedziała mi, że słyszała w radiu o wymianie z udziałem Kareema. Natychmiast zadzwoniłem do domu i siostra poinformowała mnie, że telefonowało do mnie dwóch facetów: Wayne Embry oraz Pete Newell. To była dobra transakcja dla obu stron. Pozwoliła zbudować fundamenty pod perspektywiczną drużynę Bucks, a ja mogłem wychodzić na parkiet w pierwszej piątce. Dla Lakersów oznaczała natomiast kilka naprawdę tłustych lat.

Abdul-Jabbar podpisał z Jeziorowcami pięcioletni kontrakt, na mocy którego zarabiał niemal pół miliona dolarów za sezon gry. Oprócz tego zawodnik zagwarantował sobie bonus za parafowanie umowy, wynoszący siedemset pięćdziesiąt tysięcy „zielonych”, płatny w ratach rozłożonych na lata 1981-1995. Legendarny środkowy wzbogacał się jednak nie tylko na grze w basket. Już w 1971 roku ukazała się pierwsza seria obuwia firmy Adidas, sygnowana jego nazwiskiem. – Kiedy dorastałem, buty do koszykówki produkowała jedna firma lub dwie, a wszystkie modele były niemal identyczne – mówi Alcindor. – W tamtych czasach normą było obuwie brezentowe, a Adidas kupił mnie tym, że produkował je ze skóry. To była wielka zmiana, która w mojej opinii uczyniła buty bardziej trwałymi i komfortowymi. Naprawdę cieszyłem się, że mogłem je nosić. Nie ze względu na to, że firmowałem swoją twarzą tę markę, ale dlatego, że w rzeczywistości uważałem obuwie Adidasa za najlepsze.

Przenosząc się do Los Angeles, Kareem nie wątpił czy podejmuje słuszną decyzję. Nie znaczy to jednak, że nowy środkowy Jeziorowców od początku swojej przygody z koszykówką był uosobieniem pewności siebie. Wiele czasu bowiem upłynęło, zanim zaczął być świadom swojej wartości oraz zrozumiał, czego tak naprawdę oczekuje od życia. – Wątpliwości pojawiły się w pierwszej klasie liceum – opowiada. – Jako czternastolatek nie byłem jeszcze dojrzałym facetem, a zaszło wówczas kilka incydentów, przez które moja pewność siebie została zachwiana. Egzystowałem w bardzo konkurencyjnym środowisku. W szkole średniej nauczyłem się jak wyjść na boisko i robić swoje ze stoickim spokojem. Licealny coach doskonale radził sobie ze mną i resztą chłopaków. Nigdy nie zmieszał nas z błotem, jeśli dawaliśmy z siebie wszystko i postępowaliśmy zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. To wielkie szczęście, że mogłem trenować w takich warunkach, które potrafił później stworzyć również coach John Wooden na UCLA.

Dla Abdul-Jabbara kluczem do osiągania dobrych wyników okazały się koncentracja oraz determinacja. Nowy nabytek ekipy z Kalifornii starał się podchodzić do basketu z jak najmniejszą dawką emocji, co sprawiało, że porażki go nie przytłaczały, a zwycięstwa nie powodowały, iż osiadał na laurach. – Na początku nauki w szkole średniej graliśmy mecz na Brooklinie i dostaliśmy lanie – wspomina. – Jeden z przeciwników popisywał się sztuczkami w stylu Harlem Globetrotters. Było naprawdę źle. Po spotkaniu czułem się tak fatalnie, że zaraz po wejściu do szatni totalnie się rozkleiłem. Miałem wówczas czternaście lat. W tym wieku jedni są bardziej dojrzali, a inni trochę mniej. Wówczas zaliczałem się do tej drugiej grupy i bliżej mi było do dwunastolatka. Ryczałem jak bóbr, a kumple patrzyli na mnie jak na kosmitę. Po fakcie zdałem sobie sprawę z tego, że dziecięce emocje należy odstawić na bok i trzeba zabrać się do pracy nad tym, żeby stać się bardziej konkurencyjnym.

Małżeństwo z Habibą Kareem po latach opisuje jako jeden z największych błędów w swoim życiu. W końcu za namową Hamaasa Abdul Khaalisa mężczyzna zostawił Pam Grier – dziewczynę, którą naprawdę kochał. Nie zmienia to jednak faktu, że związek z wybraną przez mentora kobietą przyniósł mu aż trójkę potomstwa. Oprócz małej Habiby na świat wkrótce przyszły dwie kolejne pociechy: Sultana oraz Kareem junior. Bez prawdziwej miłości trudno jednak o relację do grobowej deski. Od 1978 roku para oficjalnie żyła w separacji, choć tak naprawdę już pięć lat wcześniej Abdul-Jabbarowie mieszkali oddzielnie.

Tymczasem na koszykarskim parkiecie środkowy Jeziorowców w dalszym ciągu zachwycał, lecz swojego zespołu nie był w stanie poprowadzić choćby do finału ligi. Regularnie występował w All-Star Game, łapał się do najlepszej piątki NBA oraz piątki topowych defensorów, a w kampaniach 1975/76 i 1976/77 sięgnął po swoją czwartą oraz piątą statuetkę MVP sezonu zasadniczego. W tych pierwszych rozgrywkach okazał się również pierwszym zbierającym i blokującym na boiskach najlepszej na świecie ligi basketu.

Po Billu Sharmanie team z Kalifornii przejął Jerry West, ale nawet on i liderujący zespołowi Abdul-Jabbar nie byli w stanie zapewnić nic więcej niż maksimum 53 zwycięstwa w regular season oraz finał Konferencji Zachodniej. Alcindor był naprawdę zdeterminowany, żeby wywalczyć swój drugi mistrzowski pierścień i z tego powodu czasem puszczały mu nerwy. Podczas inauguracyjnego starcia rozgrywek 1977/78 przeciwko Milwaukee Bucks został uderzony w brzuch przez Kenta Bensona, po czym postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość, wyprowadzając prawą ręką cios prosto w twarz przeciwnika. Całe zajście skończyło się dla środkowego Jeziorowców pięcioma tysiącami dolarów grzywny oraz… złamaniem kończyny. – Benson nie poniósł natomiast żadnych konsekwencji – przywołuje dawne czasy Kareem. Niemoc zespołu z Kalifornii nie mogła jednak trwać wiecznie, bo zawodnicy tacy jak Abdul-Jabbar prędzej czy później dostają to, czego chcą. Brakującym ogniwem w teamie Lakersów miał być świetnie wyszkolony rozgrywający Michigan State University, Earvin „Magic” Johnson, który został wybrany z numerem pierwszym w drafcie w 1979 roku. – On wniósł do tej drużyny hektolitry talentu – dodaje. – Kreował grę w taki sposób, w jaki nikt przed nim tego nie robił.

Ponownie na szczycie

Po przybyciu do LA Kareem skupiał się nie tylko na koszykówce i byciu wzorowym muzułmaninem. Centra Jeziorowców pochłonęła też kariera aktorska, a zadebiutował on w filmie „Gra śmierci” z 1978 roku.

Prace nad obrazem rozpoczęto sześć lat wcześniej, a jego największą gwiazdą miał być dobry znajomy Abdul-Jabbara – Bruce Lee. Mistrz sztuk walki zginął jednak przed ukończeniem produkcji, przez co trzeba było całkowicie zmienić fabułę dzieła. – Możliwość udziału w filmie z Brucem Lee była jak spełnienie marzeń – wychowany w nowojorskim Harlemie koszykarz wspomina rolę Hakima. – Gdy z nim trenowałem, obiecał mi, że jeśli kiedyś będzie robił film, to postara się, żebym dostał rolę jakiegoś łajdaka. W ten sposób bowiem moglibyśmy zawalczyć, a on mógłby mnie zabić – dodaje ze śmiechem. – Latem 1972 roku udaliśmy się do Hongkongu, gdzie rozpoczęliśmy kręcenie scen. To dla mnie bolesne wspomnienia, bo odegraliśmy tylko to co mieliśmy do odegrania i trzeba było wracać do Stanów, ponieważ ruszał sezon NBA. Bruce odwiózł mnie na lotnisko i wtedy właśnie widziałem go po raz ostatni. Był wspaniałym człowiekiem. Miał do siebie dystans, a rodzina stanowiła dla niego najwyższą wartość. Inspirował mnie, gdyż potrafił sam się wykreować i zawsze wszystko robił po swojemu.

W najludniejszym mieście Kalifornii Kareem osiedlił się w dzielnicy Bel Air, w dziesięciopokojowym domu, usytuowanym w pobliżu posiadłości muzyka i kompozytora jazzowego – Quincy’ego Jonesa. Lokum zostało udekorowane orientalnymi dywanami i dziełami sztuki, które słynny sportowiec zakupił podczas podróży do Afryki i na Bliski Wschód. Na początku 1980 roku toczyła się sprawa rozwodowa Abdul-Jabbarów, a Kareem od dłuższego czasu tworzył związek ze swoją nową ukochaną – Cheryl Pistono. Kobieta była od niego o dziesięć lat młodsza, ale młody wiek nadrabiała życiową dojrzałością. W wieku szesnastu wiosen wyprowadziła się z rodzinnego LaSalle i wylądowała na Zachodnim Wybrzeżu, gdzie uczęszczała do Beverly Hills High School. Wychowała się w katolickiej rodzinie, lecz będąc partnerką Abdul-Jabbara deklarowała się już jako buddystka.

Relacje Alcindora z matką i ojcem były bardzo skomplikowane po kontrowersyjnym ślubie gwiazdora z Habibą, ale za to Cheryl pewnego dnia postanowiła przedstawić swoim rodzicom najdroższego jej sercu mężczyznę. – Wszyscy byli bardzo podekscytowani pomimo tego, że tak naprawdę nikt z domowników nie wiedział, kim jest ten mój Kareem – opowiada. – Najzabawniejsze jest to, że mój ojciec uważał się za wielkiego fana koszykówki i uwielbiał grę Abdul-Jabbara. Kiedy jednak Kareem miał odwiedzić jego dom, postanowił nie pojawiać się na spotkaniu. Nie potrafił zaakceptować tego, że związałem się z człowiekiem o innym kolorze skóry.

Co ciekawe, Cheryl nie stanowiła spełnienia najskrytszych marzeń wzorowego muzułmanina i nie dała sprowadzić się do roli kobiety, która zawsze pozostaje w cieniu swojego mężczyzny. Pistono miała jednak na Lewa Alcindora większy wpływ niż którykolwiek z jego nauczycieli, trenerów, przyjaciół czy kolegów z drużyny. To ona przekonała go do założenia sprawy rozwodowej i atakowała, kiedy zgodnie z prawem islamu ściągał ze ścian obrazy przedstawiające ludzkie postaci, gdy odwiedzali go w domu przyjaciele będący ortodoksyjnymi muzułmanami. Nowa wybranka powiedziała też Kareemowi co myśli o spłodzeniu dwójki kolejnych dzieci z żoną, z którą jest się w separacji. – Poznałam człowieka, który na każdym kroku był tylko chwalony – mówi Cheryl. – Czy to znaczy, że on był bogiem? Nikt nigdy nie powiedział mu: „To chore. Dlaczego to robisz? W ten sposób krzywdzisz tę osobę”. Ludzie zawsze bali się mu powiedzieć, że go nie lubią. Ja go nigdy nie chwaliłam. Nigdy. Byłam jedyną osobą, która potrafiła mu powiedzieć w twarz to, co myśli o jego zachowaniu.

Relacja Abdul-Jabbara i Pistono swój początek miała jeszcze w 1977 roku, dwa miesiące przed słynnym meczem Lakersów z Milwaukee Bucks, w którym Kareem starł się z Kentem Bensonem. – W ogóle nie byłam nim zainteresowana – Cheryl wspomina pierwsze spotkanie ze środkowym Jeziorowców. – Nigdy nie lubiłam mentalności sportowców, a on mimo wszystko należał do tego grona. Kobiety zawsze kręciły się wokół niego, ale pewnego dnia przyniósł mi różę ze swojego ogrodu i był przy tym poważny jak jasna cholera. Uśmiechnęłam się i myślałam tylko co zrobić, żeby go nie zranić. Incydent z zawodnikiem Kozłów kosztował Kareema złamanie ręki. Gdy Abdul-Jabbar po powrocie na parkiet był świadkiem tego jak Kermit Washington rozbija twarz Rudy’emu Tomjanovicowi, w jego głowie pojawiły się wątpliwości odnośnie kontynuowania kariery. W tamtym trudnym momencie Cheryl stanęła na wysokości zadania i uzmysłowiła ukochanemu, że chłodna głowa podczas zawodów to jedno, ale prawdziwy lider nie może tłumić w sobie wszystkich emocji. Alcindor posłuchał i jeszcze tego samego wieczora w swoim pięknym domu wyłamał z zawiasów dwie pary drzwi.

Abdul-Jabbar w młodości był outsiderem, a w dorosłym życiu również nie określano go mianem duszy towarzystwa. Jego nowa wybranka postanowiła sobie jednak za cel wydobycie z niego choć odrobiny spontaniczności i uśmiechu. To właśnie u jej boku olbrzym o wzroście ponad 218 centymetrów spróbował jazdy na… wrotkach. Przy Cheryl powoli otwierał się na świat, choć i tak jego introwertyzm dawał o sobie znać dość często. Pewnego razu koszykarza zaczepił kibic. Powiedział mu za jak wspaniałego zawodnika go uważa, a w zamian otrzymał tylko puste spojrzenie i skinienie głową. Kareem nie wydusił z siebie nawet słowa, więc fan Lakersów zagadnął jego dziewczynę: – Hej, jak to możliwe, że koleś tak dominuje na boisku, a poza nim całkowicie się wyłącza? – Skinął głową? Jeśli tak, to był to gest prosto z serca, uwierz mi – odparła zakłopotana Cheryl, po czym na osobności skarciła ukochanego.

Jerry Buss, doktor chemii, w 1979 roku kupił w pakiecie zespoły Los Angeles Lakers, Los Angeles Kings (hokej) oraz halę Forum za sześćdziesiąt siedem i pół miliona dolarów. Białoskóry naukowiec nie wiedział wówczas jeszcze, że decyzja ta będzie początkiem nowej ery w dziejach Jeziorowców nie tylko w wymiarze ekonomicznym, ale również sportowym. W kampanii 1979/80 o sile ekipy z Kalifornii nie decydowali tylko doświadczony Kareem Abdul-Jabbar oraz pierwszoroczniak „Magic” Johnson. Oprócz nich team z „Miasta Aniołów” miał w składzie takich graczy jak Norm Nixon, Jamaal Wilkes, Jim Chones, Spencer Haywood czy Michael Cooper. Urodzony w Nowym Jorku środkowy w tak doborowym towarzystwie nadal notował znakomite statystyki. Zdobywał średnio 24,8 punktu, dokładając do tego 10,8 zbiórki 4,5 asysty oraz 3,4 bloku. Nie bez powodu więc zagrał po raz dziesiąty w Meczu Gwiazd, a także ponownie znalazł się w pierwszej piątce NBA oraz pierwszej piątce obrońców. Jego wspaniała postawa tym razem przełożyła się również na dokonania drużyny. Team prowadzony najpierw przez Jacka McKinneya, a potem przez Paula Westheada wypracował bilans 60-22 – najlepszy nie tylko w Konferencji Zachodniej, ale i w całej lidze. Wszystkie te osiągnięcia nie mogły pozostać nienagrodzone, więc Lew Alcindor po raz szósty w karierze odebrał statuetkę MVP sezonu zasadniczego. Warto wspomnieć, że Bill Russell dostąpił tego zaszczytu pięciokrotnie, a Wilt Chamberlain „tylko” cztery razy. W pewnym sensie Kareem przegonił więc gigantów, o których często wspomina się nawet w obecnych czasach.

W 1980 roku Abdul-Jabbar dość słabo już pamiętał finałowe starcia sprzed dziewięciu lat, po których świętował swój jedyny jak dotąd mistrzowski tytuł oraz jedyną w kolekcji statuetkę MVP finałów. Tymczasem Lakersi przeszli przez play-off’s jak burza, rozprawiając się 4-1 kolejno z Phoenix Suns oraz Seattle SuperSonics. O tytuł przyszło im natomiast rywalizować z Philadelphią 76ers, napędzaną przez Juliusa „Dr. J” Ervinga, a Kareem pewnym krokiem zmierzał po drugą w karierze nagrodę MVP finałów. Od początku play-off’s prezentował kapitalną formę, dostarczając w finałowej serii średnio ponad 33 punkty i prawie 13 zbiórek. Po meczu numer pięć rozegranym na parkiecie Forum, Jeziorowcy jednak nie tylko fetowali zwycięstwo i prowadzenie 3-2 w serii, ale również opłakiwali kontuzję kostki swojego środkowego, która eliminowała go z dalszych zmagań.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył, że pozbawieni genialnego centra Jeziorowcy będą w stanie zwyciężyć na terenie rywala w szóstym starciu. – Gdy wylądowaliśmy w Filadelfii, dziennikarze pytali nas już o mecz numer siedem w Forum – wspomina „Magic” Johnson. – Wszyscy myśleli, że bez Kareema nawet modlitwa nam nie pomoże. Podstawowego środkowego Lakersów nie dało się zastąpić. Można było jedynie załatać dziurę powstałą w wyniku jego absencji. Brak Abdul-Jabbara nie załamał jednak podopiecznych Paula Westheada, wśród których nastąpiła pełna mobilizacja. Drugi center ekipy z „Miasta Aniołów”, Jim Chones, zapewniał że jest w stanie skutecznie pilnować startowego środkowego 76ers – Darryla Dawkinsa. – Oni myślą, że już wygrali – mówił Johnson w trakcie nadzwyczajnego spotkania zespołu. – Możemy to wykorzystać i sprawić, że będą mieć problem z dopasowaniem się do naszego stylu. Ale musimy przy tym wierzyć w zwycięstwo. Kluczem do triumfu Jeziorowców miało być wystawienie niższej piątki z „Magikiem” na pozycji… centra! Wysoki rozgrywający ze względu na swój wzrost w liceum grywał jako środkowy, więc dysponował pewnym doświadczeniem w tej roli. Siedemdziesiątki Szóstki zostały totalnie zaskoczone manewrem teamu z Los Angeles. Prędzej spodziewano się bowiem cudownego ozdrowienia Kareema Abdul-Jabbara niż tak dziwacznego posunięcia.

Gdy nastał wieczór 16 maja 1980 roku, skazywani na pożarcie Lakersi dzielnie sobie radzili w hali Spectrum. Johnson zaczął spotkanie jako środkowy, ale w jego trakcie grał chyba na każdej możliwej pozycji. Po dwóch kwartach na tablicy widniał remis 60:60, lecz trzecia odsłona należała już wyraźnie do ekipy z Kalifornii, która odskoczyła na dziesięć „oczek”. Zespół z Pensylwanii w czwartej części spotkania nie był w stanie podnieść się z desek i poległ ostatecznie aż 107:123. „Magic” został okrzyknięty bohaterem i zakończył starcie z dorobkiem 42 punktów, 15 zbiórek i 7 asyst. Zdobyczą tą można było obdarować dwóch klasowych zawodników. On dokonał tego sam i to w nie byle jakim meczu, a tym dającym Los Angeles Lakers mistrzostwo NBA. – To wszystko dla ciebie! – pozdrawiał Kareema podczas pomeczowej wypowiedzi, udzielanej jednej ze stacji telewizyjnych. – Zrobiłem wiele, ale nie wszystko to moja zasługa – opowiada Johnson. – Nikt nie zauważył, że Jamaal Wilkes zdobył 37 „oczek”, czyli o 10 więcej niż „Dr. J”. Michael Cooper dołożył z ławki 16 punktów, a Norm Nixon uzbierał wprawdzie tylko 4, ale miał przy tym 9 asyst. Jim Chones zebrał natomiast 10 piłek i dotrzymał obietnicy, pozwalając Darrylowi Dawkinsowi na rzucenie zaledwie 14 „oczek”.

Lew Alcindor wreszcie dopiął swego i sięgnął po drugi ligowy tytuł, choć sukces został okupiony gorzką pigułką, jaką wychowany w Harlemie zawodnik musiał przełknąć po ogłoszeniu MVP finałów. Ostatnie spotkanie w hali Spectrum zaważyło bowiem na tym, że cenną statuetkę otrzymał nie zawodnik z najlepszymi statystykami, ale gracz, który przesądził o wyniku rywalizacji, czyli Earvin „Magic” Johnson. Mało kto jednak wówczas przypuszczał, że tamten mecz będzie stanowił również symboliczną zmianę kapitana okrętu pod nazwą Los Angeles Lakers. W końcu w kwietniu 1980 roku Kareem skończył dopiero trzydzieści trzy lata i choć nie był już młodzieniaszkiem, to na pewno miał przed sobą jeszcze co najmniej kilka sezonów gry na najwyższym poziomie. Wtedy takie rozważania zwyczajnie nie miały sensu, a sam zawodnik po prostu cieszył się z drugiego mistrzowskiego pierścienia i oczekiwał na premierę filmu pt. „Czy leci z nami pilot?”, w którym wcielił się w rolę Rogera Murdocka.

Introwertyk

Legendarny środkowy rodem z Harlemu od dziecka uwielbia muzykę jazzową. – Ona jest dla mnie ważna, ponieważ wyraża radość – mówi. W sezonie 1980/81 powodów do zadowolenia jednak zbyt wiele nie było.

Pozbawieni przez długi czas „Magica” Johnsona Jeziorowcy osiągnęli bilans 54-28, który dał im trzecią lokatę w Konferencji Zachodniej. Podopieczni Paula Westheada byli faworytami pierwszej rundy play-off’s, w której zmierzyli się z Houston Rockets, ale niespodziewanie ulegli Rakietom 1-2. Co ciekawe, coach Lakersów miał już wówczas do dyspozycji wszystkich swoich najlepszych zawodników, ale powracający na parkiet Johnson wprowadził w drużynie taktyczny zamęt, przez co mistrzostwa nie udało się obronić. Kareem tak jak przez wiele wcześniejszych kampanii musiał się zadowolić udziałem w Meczu Gwiazd oraz nominacjami do pierwszej piątki NBA oraz pierwszej piątki obrońców. W dwóch poprzednich sezonach wygrywał klasyfikację blokujących, lecz tym razem nie wypracował najlepszej średniej w żadnej kategorii. Zdobywał 26,2 punktu, 10,3 zbiórki, 3,4 asysty i dawał 2,9 „czapy”. Choć nie był już takim „dominatorem” jak w przeszłości, to nadal należał do zawodników, którzy potrafili przesądzić o wyniku spotkania. Tymczasem po tytuł sięgnęli Boston Celtics z Larrym Birdem na czele, co stanowiło prolog do największej koszykarskiej rywalizacji lat osiemdziesiątych.

Abdul-Jabbar za swoje dokonania na parkiecie jest po dziś dzień uwielbiany przez rzesze kibiców basketu, lecz Jeff Pearlman, autor wielu sportowych publikacji, ma raczej mało pochlebne zdanie na temat sposobu bycia zawodnika urodzonego w Nowym Jorku. – Dla mnie wszystko się sprowadza do tego, jak dana osoba traktuje innych ludzi – uważa. – Kareem traktował ludzi źle. Nie był miły dla fanów oraz dziennikarzy. Zachowywał się bardzo lekceważąco. Mężczyzna określa Alcindora również jako człowieka „chamskiego, okrutnego, egoistycznego oraz posiadającego emocjonalne IQ na poziomie małego dziecka”. Żeby nie być gołosłownym, Pearlman przywołuje historię, która wydarzyła się w Salt Lake City: – Kareem przechodził przez ulicę, gdy nagle zatrzymał się przed nim samochód, z którego wyskoczył czarnoskóry facet. „O mój Boże! – wrzasnął. – Kareem Abdul-Jabbar! Jesteś moim ulubionym zawodnikiem. Właśnie wracam z synem ze szpitala. To najwspanialszy dzień w moim życiu. Urodziło mi się dziecko, a teraz spotykam Kareema Abdul-Jabbara! Mógłbyś wyświadczyć mi przysługę i dać mi autograf? To naprawdę wiele dla mnie znaczy”. Center Lakersów odparł tylko: „Nie, nie zrobię tego”. Wtedy zawiedziony kibic wsiadł z powrotem do auta, trzasnął drzwiami i odjechał wykrzykując mnóstwo obelg pod adresem swego idola.

Alcindor nie przejmował się fanami i mediami, ale z kolegami z drużyny starał się utrzymywać dobre relacje. Pomimo tego musiał mieć pewność, że to on jest najbardziej docenianym graczem w swoim zespole. Gdy na jaw wyciekła dwudziestopięcioletnia umowa „Magica”, którą rozgrywający zawarł z Jerrym Bussem, Kareem nie krył swojego rozgoryczenia. Poprosił nawet o spotkanie z właścicielem, podczas którego chciał otrzymać zapewnienie, że Johnson nie będzie zarabiał więcej od niego. Drabina płac nie miała jednak wpływu na to, że Earvin stawał się główną siłą napędową Jeziorowców, co chyba nie do końca podobało się Paulowi Westheadowi. Gra Lakersów podczas jego dwóch pierwszych sezonów na stanowisku głównego coacha opierała się głównie na improwizacji. Trener, z wykształcenia anglista, dawał swoim podopiecznym wiele swobody na parkiecie, a w trakcie przerw na żądanie potrafił cytować… Szekspira! Zawodnicy często nie mieli pojęcia, co miał na myśli, lecz dzięki wrodzonym talentom potrafili wygrywać mecz za meczem.

Przed kampanią 1981/82 szkoleniowiec postanowił zmienić swą taktykę. Uważał, że cała drużyna powinna pracować na Abdul-Jabbara i dostarczać mu piłki w strefę podkoszową. Strategia ta okazała się zgubna, gdyż po sześciu spotkaniach sezonu zasadniczego ekipa z „Miasta Aniołów” legitymowała się fatalnym bilansem 2-4. Niedługo później skonfliktowany z „Magikiem” Westhead pożegnał się ze stanowiskiem szkoleniowca, a zastąpił go Pat Riley. Nowy coach wprowadził do taktyki Jeziorowców tylko kilka kosmetycznych zmian, ale dzięki nim maszyna do wygrywania zaczęła znów funkcjonować i skończyło się na 57-25 w regular season oraz… kolejnym tytule mistrzowskim, już trzecim w dorobku Kareema. Lakersi w finałowej serii rozprawili się 4-2 z Juliusem „Dr. J” Ervingiem i Philadelphią 76ers, by rok później w starciach decydujących o tytule ulec temu samemu zespołowi aż 0-4. W kampanii 1982/83 Abdul-Jabbar miał na karku już trzydzieści pięć wiosen, ale nadal prezentował genialną formę, dostarczając 21,8 „oczka”, 7,5 zebranej piłki oraz 2,2 bloku.

Kampania 1983/84 przyniosła zespołowi z Kalifornii trzeci finał w ciągu czterech lat i niestety dla chłopców Pata Rileya drugi przegrany. Tym razem pogromcami teamu w purpurowo-złotych strojach okazali się Boston Celtics, napędzani nie tylko przez Larry’ego Birda, ale posiadający też w swoim składzie takie „armaty” jak Dennis Johnson, Robert Parish czy Kevin McHale. O sile Jeziorowców oprócz Kareema i „Magica” decydowali natomiast James Worthy i Michael Cooper, lecz to okazało się niewystarczające do pokonania ekipy ze stanu Massachusetts. Zespół prowadzony przez K.C. Jonesa triumfował 4-3.

– Ta seria była wyjątkowa, ponieważ pierwszy mecz w Boston Garden przegraliśmy ponad trzydziestoma punktami – Abdul-Jabbar wspomina finałowe potyczki z sezonu 1984/85, kiedy to o najwyższy laur Lakersi znów walczyli z Celtami. – Tamto spotkanie nazwano dniem pamięci ofiar. Rozegrałem wówczas fatalne zawody. Z całego serca pragnąłem odkupić winy i w starciu numer dwa wszystko mi się udawało, podobnie jak w pozostałych meczach serii. Zwyciężyliśmy 4-2, a końcowy sukces celebrowaliśmy na parkiecie rywala. Jesteśmy jedyną drużyną oprócz Celtów, która świętowała mistrzostwo w Boston Garden. To uczucie mogę zabrać ze sobą do grobu, a i tak będzie dobrze smakować. Co ciekawe, Alcindor w młodości był zafascynowany grą zespołu, którego rywalizacja z Jeziorowcami w latach osiemdziesiątych urosła do miana legendarnej. – To było jeszcze w licealnych czasach – wspomina. – Bill Russell był dla mnie wzorem do naśladowania. Patrzyłem jak gra i dzięki temu wiele się nauczyłem o koszykówce. Wielką zaletą mieszkania w Nowym Jorku była możliwość chodzenia na mecze do Madison Square Garden.

25,7 „oczka”, 9 zbiórek, 5,2 asysty oraz 1,5 bloku – takie statystyki w serii decydującej o tytule nie mogą przejść niezauważone, dlatego tym razem to nie Earvin Johnson otrzymał statuetkę MVP finałów. Kareem Abdul-Jabbar nie wyglądał na zawodnika, który by się przejmował swoim coraz bardziej zaawansowanym wiekiem i jako trzydziestosiedmiolatek pokazał, że wciąż może grać na poziomie nieosiągalnym dla zawodników nawet o ponad dekadę młodszych. – Kareem był Jeziorowcem z krwi i kości – ocenia Johnson. – Był bardzo ważny dla zespołu, dla całej koszykówki oraz dla mnie osobiście. Nie jest łatwo o nim mówić, gdyż to nie tylko najinteligentniejszy sportowiec, jakiego kiedykolwiek spotkałem, lecz również najbardziej tajemniczy. Nigdy do końca go nie rozumiałem i pewnie do końca życia nie uda mi się ta sztuka. Ale może nie jest to dane facetowi, do którego przez jego pierwszych pięć lat w zespole prawie w ogóle się nie odzywał.

Nie ma wątpliwości, że dla „Magica” Abdul-Jabbar jest najlepszym centrem z jakim miał okazję występować w jednej drużynie. Gdyby jednak Kareema zapytać o najlepszego rozgrywającego, z którym współpracował, odpowiedź nie wydaje się już tak oczywista. Alcindorowi przypominają się bowiem lata spędzone w Milwaukee Bucks z Oscarem Robertsonem u boku. – Myślę, że ci dwaj goście różnili się stylem gry, ale efekty ich pracy były identyczne – mówi Lew. – Obaj potrafili dowodzić ofensywą, jak i zdobywać punkty po indywidualnych akcjach. Wydaje mi się, że Oscar był bardziej kompletnym graczem, bo lepiej rzucał z dystansu, ale jeśli chodzi o wysokich rozgrywających, to obaj stanowią wzorzec takiego zawodnika. On i Johnson to nie tylko znakomici sportowcy, ale również wielcy liderzy.

Los Angeles Lakers pod wodzą Pata Rileya zdobyli serca kibiców grając szybki basket w stylu run-and-gun. Ich poczynania jeszcze podczas pracy Paula Westheada określano mianem „showtime”, ale to jego następca wycisnął z zespołu z „Miasta Aniołów” wszystko co najlepsze. Kareem czuł, że jest członkiem wielkiego zespołu, który od kilku lat za każdym razem wymieniany jest w gronie najpoważniejszych kandydatów do mistrzowskiego tytułu. Według niego kluczem do sukcesu było przedkładanie dobra teamu ponad statystyki indywidualne. – To nie jest zbyt trudne – mówi. – Drużyna zawsze doceni wielką indywidualność, która jest w stanie się poświęcić dla dobra całej grupy. Ja zawsze rozumiałem, że tworzymy zespół i wszystkie sukcesy oraz porażki są naszym wspólnym dziełem. Starałem się grać w taki sposób, żeby drużyna miała z tego jak najwięcej korzyści. W przypadku Jeziorowców sprawa wcale jednak nie była tak prosta jak mogłoby się wydawać. W końcu strój ekipy z Kalifornii przywdziewał nie tylko Abdul-Jabbar, a również „Magic” Johnson. – Wszystko zaczyna się od profesjonalnego podejścia – dodaje Kareem. – Gdybym nie był stuprocentowym profesjonalistą, to nie mogłoby zadziałać. Gdyby Earvin również nim nie był, także nic by z tego nie było. Tymczasem obaj byliśmy gotowi do poświęceń i to okazało się kluczowe. Kiedy na boisku są faceci gotowi pracować dla zespołu, wtedy stają się monolitem. Pięciu współpracujących ze sobą ludzi jest w stanie zdziałać więcej niż pięciu indywidualistów.

Lew Alcindor nigdy nie był wylewny w stosunku do kibiców czy prasy, ale również nigdy nie podchodził do swojego charakteru bezrefleksyjnie. W jednym z wywiadów określił siebie mianem… „najgorszego z najgorszych”. – Nie lubiłem mówić zbyt wiele – tłumaczy po latach. – Należało oczekiwać ode mnie jedynie deklaracji, że w każdym kolejnym meczu dam z siebie wszystko. Muszę jednak przyznać, że nie byłem fair wobec mediów. Dziennikarze mają pracę do wykonania i powinienem trochę bardziej z nimi współpracować. Kareem wielokrotnie się zastanawiał, skąd wzięła się u niego awersja do mikrofonów oraz błysku fleszy. – To wszystko zaczęło się prawdopodobnie podczas studiów na UCLA – dodaje. – Trener John Wooden nie chciał, żebym rozmawiał z prasą, ponieważ było zbyt wiele próśb o wywiady. Mogłem udzielać ich sześć lub siedem razy w tygodniu, ale on był przeciwko temu. Musiałem przecież chodzić na zajęcia i trenować, a także mieć trochę czasu wolnego, z dala od koszykówki. Ta nadopiekuńczość niestety przełożyła się potem na moje życie zawodowe i wychodzi na to, że nie była słuszną drogą. Po fantastycznej kampanii 1984/85, w kolejnych rozgrywkach przyszło wielkie rozczarowanie. Jeziorowcy z bilansem 62-20 wygrali regular season na Zachodzie, ale do serii decydującej o tytule tym razem nie dotarli, ponieważ w finale konferencji zostali powstrzymani przez Houston Rockets. Choć triumfowali w meczu otwarcia w hali Forum, to cztery kolejne starcia padły łupem Rakiet pod wodzą Billa Fitcha. – Ich ofensywa oparta na dwóch wieżowcach, Ralphie Sampsonie oraz Hakeemie Olajuwonie, była czymś, z czym nie zdołaliśmy sobie poradzić – wspomina „Magic” Johnson.

Kareem Abdul-Jabbar, Earvin Johnson, James Worthy, Byron Scott oraz A.C. Green mieli tworzyć etatową pierwszą piątkę Lakersów w zmaganiach 1986/87. Ławka teamu z Los Ageles również wyglądała imponująco, a pierwsze skrzypce wśród zmienników grali Michael Cooper i Kurt Rambis. Coach Pat Riley nadal dysponował zgranym teamem, będącym w stanie po raz kolejny walczyć o mistrzostwo, lecz żeby zwiększyć szanse na zwycięstwo, postanowił uczynić z Johnsona niekwestionowaną postać numer jeden i pierwszego strzelca drużyny. – Latem trener napisał do mnie list – opowiada „Magic”. – Kiedy go przeczytałem, z radości omal nie wyskoczyłem przez okno. Pomyślałem: „Tak! Wreszcie mogę grać po swojemu”! Zanim jednak pozwoliłem sobie na ekscytację, zastanawiałem się czy Kareem zaakceptuje tę zmianę.

Bolesne rozstanie

Mało który koszykarz jest w stanie biegać po parkiecie w wieku trzydziestu dziewięciu lat, a Kareem poruszał się z wielką gracją, notując fantastyczne statystyki. A wszystko to dzięki… jodze.

– Bez jogi nie mógłbym grać tak długo na takim poziomie – mówi Abdul-Jabbar. – Przyjaciele i koledzy z drużyny gadali, że podpisałem pakt z diabłem, ale joga uczyniła mój trening kompletnym. Zawodnik z Nowego Jorku odkrył jeden z sześciu ortodoksyjnych systemów filozofii indyjskiej jeszcze w liceum, gdy przez przypadek natrafił na książkę poświęconą temu tematowi. W ten sposób dowiedział się, że połączenie dyscypliny, koncentracji oraz elastyczności może mu przynieść zdecydowanie więcej korzyści niż skupianie się tylko na sile fizycznej. – Koszykówka to sport wytrzymałościowy – dodaje. – Musisz nauczyć się kontrolować swój oddech, a to jest przecież kwintesencja jogi. Dlatego właśnie poznane techniki zacząłem stosować podczas treningów i spotkań.

Alcindor do wszystkiego co robił, starał się podchodzić z pełnym zaangażowaniem. Podczas studiów na UCLA przeczytał jeszcze więcej książek na temat jogi, a od 1984 roku ćwiczył pod okiem Bikrama Choudhury’ego w Yoga College w Beverly Hills. – Jeśli chodzi o medycynę prewencyjną, joga jest bezkonkurencyjna – opowiada. – Od kiedy zacząłem ją ćwiczyć, nie miałem w trakcie koszykarskiej kariery żadnej kontuzji mięśniowej. Joga może pomóc każdemu sportowcowi jeśli chodzi o stawy biodrowe, mięśnie, ścięgna i kolana. Jeszcze w latach osiemdziesiątych wielu specjalistów od medycyny sportowej prorokowało, że w ciągu dziesięciu lat joga stanie się dla zawodowych atletów powszechną metodą treningu. Tymczasem Abdul-Jabbar twierdził, że nie da się zastopować pogoni za coraz bardziej rozbudowaną masą mięśniową. – Przy jodze potrzeba pokory, żeby zacząć wszystko praktycznie od zera – mówił. Jak się okazuje, miał stuprocentową rację.

W kampanii 1986/87 zaszły pewne zmiany. Jeszcze kilkanaście lat wcześniej Kareem spędzał na boisku średnio ponad 43,1 minuty, a teraz aż o ponad 12 mniej. Pat Riley dowodzenie nad teamem przekazał w ręce „Magica” Johnsona, który toczył pasjonującą rywalizację z Larrym Birdem, a Abdul-Jabbar po prostu robił swoje. Grał coraz mniej, więc jego notowania się pogorszyły i zdobywał 17,5 „oczka”, 6,7 zbiórki, 2,6 asysty oraz 1,2 bloku. To nie przeszkodziło mu jednak wystąpić w siedemnastym meczu gwiazd w karierze, w tym jedenastym pod rząd. Lakersi radzili sobie natomiast znakomicie, osiągając w regular season kosmiczny bilans 65-17, dający bezdyskusyjne pierwsze miejsce nie tylko na Zachodzie, ale i w całej lidze. W play-off’s nie zwalniali tempa i jak burza dotarli do wielkiego finału. W rywalizacji z Denver Nuggets, Golden State Warriors i Seattle SuperSonics doznali tylko jednej porażki, a w mistrzowskiej serii przeciwko Boston Celtics potrzebowali sześciu spotkań, żeby celebrować kolejny wielki sukces. Statystyki Kareema podczas meczów finałowych poszły znacząco w górę względem tych z rozgrywek zasadniczych, lecz Alcindor nie powtórzył osiągnięcia sprzed dwóch lat i statuetka MVP powędrowała tym razem w ręce Johnsona, który w spotkaniu numer cztery przechylił szalę zwycięstwa na stronę Jeziorowców wykonując przepiękny… „podniebny hak”.

Kiedy na parkiecie lepiej być nie mogło, to w prywatnym życiu Abdul-Jabbara miała miejsce prawdziwa burza. Koszykarz założył sprawę w sądzie swojemu byłemu agentowi, Tomowi Collinsowi, oskarżając go o oszustwo i żądając ponad pięćdziesięciu milionów dolarów odszkodowania. Mężczyzna miał niemal pełną kontrolę nad finansami legendarnego centra, inwestując pieniądze w nieruchomości oraz inne biznesy na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Pojedyncze inwestycje okazały się rentowne, lecz większość z nich przyniosła ogromne straty. W sprawę zaangażowano ponad trzydzieści osób i korporacji zajmujących się oszustwami, zaniedbaniami oraz nadużyciami finansowymi, a Kareem wyznał, że interesy z Collinsem kosztowały go ponad dziewięć milionów „zielonych”. Tymczasem mężczyzna odpierał wszelkie zarzuty, twierdząc że Abdul-Jabbar jest mu winien ponad trzysta tysięcy dolarów opłat i prowizji.

Agent koszykarza nie znał umiaru. Pieniądze swojego klienta zainwestował m. in. w restaurację w Teksasie, hotel w Alabamie, dwa hotele i restaurację w Kalifornii, wynajem limuzyn czy towarowy dom maklerski. Mężczyzna reprezentował interesy nie tylko Kareema, ale również kilku innych zawodników NBA. W związku z tym wśród oszukanych znaleźli się też: Ralph Sampson, Terry Cummings, Alex English oraz Brad Davis. Oni wszyscy również stracili na tym spore sumy pieniędzy. Co ciekawe, English wytoczył sprawę nie Collinsowi, a… Abdul-Jabbarowi. Agent „pożyczył” bowiem z konta jego oraz Davisa po siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów na pokrycie wydatków środkowego Jeziorowców.

Związek Kareema z Cheryl Pistono nie przetrwał próby czasu. Para doczekała się syna Amira, ale po siedmiu wspólnie spędzonych latach każdy poszedł w swoją stronę. Rozstanie odbyło się w pokojowej atmosferze, choć kobieta również nigdy nie zapomni krzywd, które wyrządził jej… Tom Collins. – On nigdy mnie nie lubił – zwierza się i prawdopodobnie ma rację, bo po rozstaniu agent koszykarza udzielił wywiadu w prasie, w którym zarzucał kobiecie, że podczas związku z Abdul-Jabbarem wydała prawie osiemset tysięcy dolarów z jego majątku. Później natomiast napisał do niej list, w którym zarzekał się, że wie, iż Amir nie jest synem Kareema, i że postara się utwierdzić swojego klienta w przekonaniu o słuszności swych racji. W pewnym sensie mu się udało, ponieważ niedługo później wykonano testy krwi w celu potwierdzenia ojcostwa Alcindora. – To zakłamany i fałszywy człowiek – dodaje Pistono. – Ja zawsze pytałam: „Hej, poczekaj, a co to za facet ten Collins?”. Kareem nigdy nie zadawał takich pytań, a ja tak. Właśnie dlatego Tom mnie nie lubił. W ogóle nie jestem zaskoczona, że on teraz mnie atakuje, bo przecież kogoś musi atakować.

Cheryl nie była długo sama po rozstaniu z centrem ekipy z „Miasta Aniołów”. Już w 1985 roku poślubiła Stevena Jenkinsa i zamieszkała razem z nim oraz Amirem, nad którym sprawowała opiekę. Małżeństwo doczekało się także wspólnego dziecka, a relacje kobiety z Kareemem układały się poprawnie. – Nie ma żadnych problemów czy konfliktów – mówiła. – Świetnie układa nam się dlatego, że nie wracamy do przeszłości. To zwiastuje kłopoty, a my zawarliśmy pakt ze względu na dobro naszego syna. Dziecko jest o wiele ważniejsze niż wzajemne antypatie. Po rozpadzie związku Lew zobowiązał się do wspierania swojej byłej partnerki sumą tysiąca pięciuset dolarów miesięcznie, ale w pewnym momencie Tom Collins wstrzymał przelewy na konto Cheryl. Pistono nie narzekała jednak na brak gotówki, wobec czego postanowiła nie nagłaśniać sprawy.

Abdul-Jabbar podczas związku z Pistono ustalił budżet na jej wydatki w wysokości sześćdziesięciu tysięcy „baksów” rocznie. Biorąc pod uwagę, że za wszelkie podróże pary płaciła firma Adidas, kwota ta na ówczesne czasy robiła naprawdę spore wrażenie. – Gdzie są te setki tysięcy dolarów które wydałam? – pyta retorycznie Cheryl. – Cóż, chciałabym je zobaczyć. Ba, chciałabym je mieć. Tyle kasy mogłoby iść przecież na narkotyki, ale nikt do tej pory tego nie zasugerował. W swoim życiu nigdy nie zażywałam narkotyków. Nie mam też biżuterii, ani nic co mogłoby być aż tak wartościowe. W pozwie złożonym przez Abdul-Jabbara pojawia się również wątek samochodowy. Sportowiec twierdził, że nigdy nie otrzymał trzynastu tysięcy dolarów ze sprzedaży auta pilotowanej przez biuro Toma Collinsa. Tuż po rozstaniu Cheryl wzięła BMW Kareema, a ten po jakimś czasie zażyczył sobie, żeby samochód wrócił do jego garażu, i żeby kobieta dostała w zamian nowe cztery kółka. Sprawą zajął się pracownik biura Collinsa, David Pollack, który kupił Toyotę. W międzyczasie jednak Pistono zgłosiła kradzież BMW, które później odnaleziono całkowicie spalone. – Wtedy zaczęli się zastanawiać, co zrobić z nowym samochodem – opowiada Pollack. – W końcu powiedziałem, że mogę go kupić. Mężczyzna wziął auto, ale pieniędzy nie przelał bezpośrednio na konto Kareema, a na rachunek firmy Toma Collinsa. I tam już zostały. – To nie oszustwo, a po prostu zamieszanie wewnątrz firmy – dodaje. – Nasza działalność polegała na przelewaniu pieniędzy z jednego konta na drugie, a takie przeoczenia mogą się zdarzyć w ogromnym biurze. Tom nie jest oszustem.

Pistono nigdy jednak nie wierzyła w czystość intencji Collinsa. Wiedziała, że agent wmówi jej byłemu partnerowi, iż celowo spaliła auto. – Dlaczego niby miałabym to zrobić? – zarzeka się. – Nie wniosłam żadnych roszczeń ubezpieczeniowych, a Tom owszem. Kobieta nigdy nie otrzymała rekompensaty za spalony pojazd i podejrzewała, że Kareem nie miał żadnej kontroli nad tym, co robił z jego pieniędzmi agent. – Nie sądzę, żeby Collins składał Abdul-Jabbarowi jakiekolwiek sprawozdania finansowe – mówi. – Kareem ufał mu bezgranicznie. Zdarzało się, że chciałam zrealizować czek, który otrzymywałam jako wsparcie dla dziecka, a na koncie nie było pieniędzy. Dopiero po wykonaniu kilku telefonów się pojawiały.

Szacuje się, że nawet połowa koszykarzy NBA traci cały majątek w zaledwie kilka lat od zakończenia kariery. Są to jednak najczęściej ludzie słabo wykształceni, pochodzący z bardzo nieciekawych dzielnic oraz domów, w których często brakowało nawet produktów podstawowej potrzeby. Zdobyte szybko miliony przesłaniają im rzeczywistość i prowadzą do niekontrolowanej rozrzutności. Żyjąc na salonach nietrudno również o uzależnienie od hazardu czy różnych niekoniecznie legalnych specyfików. Kareem nie dorastał jednak w slumsach, a dyplom z historii zdobyty na prestiżowej uczelni UCLA powodował, że należał do elity intelektualnej kraju. Jak się jednak okazuje, to nie wystarczyło mu do tego, żeby sprawować kontrolę nad tym jak zupełnie obcy człowiek zarządza jego majątkiem. – To oczywiste, dlaczego tak się stało – twierdzi Cheryl Pistono. – Ten facet cały czas znajdował się pod ochroną. On nigdy nie musiał podejmować żadnych decyzji, na czym przecież opiera się życie zwykłych ludzi. Cały czas był pod czyjąś opieką, czy to trenerów, czy swoich kobiet.

Gdyby po kampanii 1986/87 Lew Alcindor zakończył swoją przygodę z zawodowym basketem, nikt nie miałby do niego pretensji. Ba, środkowy rodem z Nowego Jorku mógłby zejść ze sceny jako niekwestionowany zwycięzca i pięciokrotny mistrz NBA. On jednak czuł, że to jeszcze nie czas, że jeszcze z „Magikiem” Johnsonem i spółką może coś osiągnąć. – W przyszłym sezonie znowu pojawię się na parkiecie – ogłosił jeszcze podczas czerwcowych finałów przeciwko Boston Celtics. – W ogóle nie myślę o tym, jak wiele lat na boisku już za mną. Po prostu nie mam na to czasu. W ostatnich rozgrywkach mieliśmy chyba najłatwiejszą drogę do finału i to sprawiło, że jestem mniej wyczerpany fizycznie.

Choć Kareem nie odgrywał w zespole już takiej roli jak jeszcze kilka lat temu, to właśnie dzięki temu Lakersi wciąż liczyli się w grze o najwyższe laury. Pat Riley w idealnym momencie przekazał dowodzenie w ręce Johnsona, a Abdul-Jabbar potrafił usunąć się w cień, robić swoje i nie narzekać, co nie było takie oczywiste w przypadku zawodnika, który w tamtym czasie miał na koncie łącznie ponad 36 000 zdobytych „oczek” i pewnie przewodził w klasyfikacji najlepiej punktujących w historii NBA. – Prawdopodobnie tylko dlatego jesteśmy teraz w tym miejscu – chwalił swojego podopiecznego Riley. – Sposób, w jaki Kareem się dopasował do drużyny… Mało który zawodnik potrafiłby się zdobyć na coś takiego – przytakiwał coachowi „Magic”. – On zrobił to dla zespołu, poświęcił się. Jeszcze latem 1986 roku Johnson zastanawiał się, czy legendarny środkowy zaakceptuje swoją nową rolę w drużynie. Niecałe dwanaście miesięcy później Jeziorowcy pewnie rozprawili się z bostońskimi Celtami w wielkim finale i byli wymieniani w gronie faworytów do kolejnego ligowego tytułu.

Związek Kareema z Cheryl Pistono nie przetrwał próby czasu. Para doczekała się syna Amira, ale po siedmiu wspólnie spędzonych latach każdy poszedł w swoją stronę. Rozstanie odbyło się w pokojowej atmosferze, choć kobieta również nigdy nie zapomni krzywd, które wyrządził jej… Tom Collins. – On nigdy mnie nie lubił – zwierza się i prawdopodobnie ma rację, bo po rozstaniu agent koszykarza udzielił wywiadu w prasie, w którym zarzucał kobiecie, że podczas związku z Abdul-Jabbarem wydała prawie osiemset tysięcy dolarów z jego majątku. Później natomiast napisał do niej list, w którym zarzekał się, że wie, iż Amir nie jest synem Kareema, i że postara się utwierdzić swojego klienta w przekonaniu o słuszności swych racji. W pewnym sensie mu się udało, ponieważ niedługo później wykonano testy krwi w celu potwierdzenia ojcostwa Alcindora. – To zakłamany i fałszywy człowiek – dodaje Pistono. – Ja zawsze pytałam: „Hej, poczekaj, a co to za facet ten Collins?”. Kareem nigdy nie zadawał takich pytań, a ja tak. Właśnie dlatego Tom mnie nie lubił. W ogóle nie jestem zaskoczona, że on teraz mnie atakuje, bo przecież kogoś musi atakować.

Jeden z najlepszych

38 387 – dokładnie tyle punktów uzbierał Kareem w czasie dwudziestu sezonów zasadniczych na parkietach NBA. Rekord ten został poprawiony dopiero przez LeBrona Jamesa w 2023 roku.

Podczas dwóch ostatnich kampanii Abdul-Jabbara w lidze zawodowej, Lakersi dwukrotnie meldowali się w wielkim finale. Regular season 1987/88 podopieczni Pata Rileya ukończyli ze znakomitym bilansem 62-20, ale w drodze do tytułu tylko pierwsza runda play-off’s okazała się czteromeczowym spacerkiem, gdyż każda kolejna seria potrzebowała do rozstrzygnięcia maksymalnej liczby spotkań. W stosunku 3-4 przegrali najpierw Utah Jazz, później Dallas Mavericks, a na końcu słynni „Bad Boys” z Detroit, napędzani przez Isiah Thomasa, Joe Dumarsa, Adriana Dantleya, Dennisa Rodmana oraz Billa Laimbeera. Co ciekawe, gdyby nie kontrowersyjna sytuacja w meczu numer sześć, gdy stan rywalizacji brzmiał 3-2 na korzyść Pistons, Jeziorowcy mogliby zostać z niczym. Kareem w końcówce wykorzystał jednak dwa rzuty wolne po domniemanym faulu Laimbeera, wyprowadzając swój team na jednopunktowe prowadzenie, które utrzymało się do końcowej syreny. – W 1988 roku roku, kiedy byliśmy górą nad Tłokami, faul odgwizdany na Abdul-Jabbarze był wyjęty z kapelusza – wspomina Pat Riley. – Kareem wykonywał rzuty wolne i ręka mu nie zadrżała. Zawsze zachowywał spokój w takich momentach. Musiał je trafić i trafił. Dzięki temu prześlizgnęliśmy się do spotkania numer siedem i wygraliśmy całą serię. Rok później jednak znów spotkaliśmy się z Pistons w finale i rozbili nas wtedy do zera.

Lew Alcindor należy do ludzi, którzy na wiele spraw mają własny punkt widzenia. – Obejrzyjcie sobie nagranie – powtarza, gdy ktoś go pyta o sytuację z Laimbeerem. – Tam doszło do kontaktu i sędzia podjął słuszną decyzję. Mecze przeciwko zespołowi Chucka Daly’ego nigdy nie należały do przyjemności. – Powiedzieć o ich grze, że była oparta na fizyczności, to za mało – wspomina „Magic” Johnson. – Oni byli po prostu wyjątkowo złośliwi. Próbowali nas zastraszyć swoim stylem. Chcieli powtórzyć wyczyn Celtics z 1984 roku, ale zachowywali się gorzej niż koszykarze z Bostonu. Najpierw faulowali, a potem potrafili cię jeszcze uderzyć. Stali nad tobą dopóki nie mieli pewności, że wiesz, kto za tym stoi. Zachowywali się jak bokser uderzający łokciem przeciwnika, który padł na kolana.

Swojego ostatniego meczu w NBA Kareem nie może zaliczyć do udanych, gdyż uzbierał zaledwie 7 punktów, 3 zbiórki, 3 asysty oraz 2 bloki, a jego zespół przegrał na własnym terenie z Detroit Pistons 97:105. Jednak niespełna dwa miesiące wcześniej, a konkretnie 23 kwietnia 1989 roku, czterdziestodwuletni Abdul-Jabbar po raz ostatni wystąpił w spotkaniu sezonu zasadniczego i wtedy został nie tylko fantastycznie pożegnany przez kibiców zgromadzonych w hali Forum, ale również jego zdobycze pomogły Jeziorowcom w pokonaniu Seattle SuperSonics 121:117. Legendarny środkowy dostarczył wówczas 10 „oczek”, 6 zebranych piłek, 3 kluczowe podania oraz „czapę”. Przy jego ostatnich punktach w kampanii zasadniczej asystował „Magic” Johnson. Tamtego dnia w Forum Lew Alcindor został naprawdę doceniony przez fanów, działaczy oraz kolegów. Otrzymał m.in. białego rolls-royce’a i kilkuminutową owację, a spiker odczytał specjalny telegram od prezydenta George’a Busha. – On jest naszym mentorem – mówił Pat Riley, po czym głos zabrał „Magic”, wskazując na przepiękny samochód, który środkowy rodem z Harlemu dostał w prezencie: – To jest za mało. Powinniśmy dać ci znacznie więcej. Znaczysz dla nas wszystkich bardzo wiele. Miałem szczęście przez dziesięć lat grać u twego boku. To błogosławieństwo, że mogłem cię poznać nie tylko jako zawodnika, ale też jako przyjaciela.

Najlepsi sportowcy są kochani przez kibiców i niemal zawsze tę miłość odwzajemniają. Czasem mają lepsze dni, a czasem gorsze, lecz rzadko kiedy całkowicie się odcinają od świata zewnętrznego. Abdul-Jabbar to specyficzny człowiek, więc i jego relacje z fanami były… specyficzne. Nawet w ostatnim sezonie w lidze zawodowej. – Cóż, traktował ich jak powietrze – opowiada Jeff Pearlman, autor licznych sportowych publikacji. – Lakersi podróżowali rejsowymi samolotami, więc na lotniskach ciągle ktoś do nich podchodził z prośbą o autograf. „Magic” wytrwale składał podpisy, Michel Cooper również. Mike Smrek, Billy Thompson, Earl Jones i Mark Landsberger także się nie wyłamywali. Kareem natomiast mówił ludziom, żeby spadali. Ukrywał się w toalecie i czytał książkę na klozecie. Nie chcę go obwiniać, bo traktowano go jak taki eksponat muzealny. Przez lata musiał się też mierzyć z tonami rasizmu oraz szydery po tym jak zmienił imię i nazwisko. Trzeba jednak sobie otwarcie powiedzieć, że nigdy się nie dopasował do panujących warunków i nie został w NBA prawdziwym showmanem pomimo nieprzeciętnej inteligencji oraz długiej listy osiągnięć.

Sześć pierścieni mistrzowskich, dziewiętnaście występów w All-Star Game, sześć statuetek MVP sezonu zasadniczego, dwie nagrody MVP finałów, dziesięć nominacji do pierwszej piątki NBA oraz pięć do pierwszej piątki obrońców – to tylko część z gigantycznej liczby sukcesów Lewa Alcindora, znanego później jako Kareem Abdul-Jabbar. Jego średnie z dwudziestu sezonów spędzonych na parkietach ligi zawodowej także są imponujące: 24,6 punktu, 11,2 zbiórki, 3,6 asysty oraz 2,6 bloku. Nie bez powodu więc legendarny środkowy dwukrotnie sięgał po koronę króla strzelców NBA, raz był najlepszym rebounderem, a aż czterokrotnie zapisał na swoim koncie największą średnią „czap”. Takie dokonania nie zdarzają się codziennie, dlatego należący do Alcindora numer „33” zastrzeżony jest dziś przez kluby Milwaukee Bucks oraz Los Angeles Lakers.

Kareem przez wielu uważany jest za jednego z najlepszych zawodników w dziejach basketu. Głównie jednak pamiętają o nim starsi kibice, a młodsi podziwiają grę LeBrona Jamesa i Kobego Bryanta, od czasu do czasu włączając na Youtube stare nagrania z Michaelem Jordanem czy „Magikiem” Johnsonem w akcji. – Ciężko sporządzić ranking graczy – mówi Abdul-Jabbar. – Takie klasyfikacje zawsze są subiektywne, a poza tym trzeba wziąć pod uwagę, że w koszykówce były różne epoki. Trudno jest nawet porównywać graczy występujących na tej samej pozycji. Kiedy na przykład pytają mnie o najlepszych centrów, to zawsze wymieniam jako pierwszych Wilta Chamberlaina i Billa Russella, ponieważ wiele się od nich nauczyłem. Widziałem na boisku faceta, który regularnie rzucał po 50 punktów w meczu. Nie sądzę, że jeszcze kiedyś ktoś taki się pojawi. Gra obronna Billa to natomiast prawdziwy majstersztyk. Ci faceci są jak mityczne postaci.

Po dziś dzień, gdy ktoś zdobędzie punkty po rzucie hakiem, komentatorzy telewizyjni wspominają Kareema i jego firmowe zagranie. Dożyliśmy czasów, w których po parkietach biega niewielu oldschoolowych środkowych, ale nawet w latach dziewięćdziesiątych, gdy podziwialiśmy grę kilku fantastycznych centrów, nie doczekaliśmy się kogoś, kto garściami czerpałby z wachlarza zagrań Lewa Alcindora. – Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało – mówi legendarny koszykarz. – To nie są trudne manewry, ale potrzeba trochę czasu, żeby je opanować. Ja zacząłem się uczyć w piątej klasie. Ktoś pokazał mi zagranie słynnego George’a Mikana – mierzącego 210 centymetrów wielkiego profesjonalisty, a zarazem pierwszego wybitnego wielkoluda. Jego sztandarowa akcja polegała na rzucie jedną ręką, znajdując się na wprost kosza. Dzięki temu uczyłeś się oburęczności, pracy nóg oraz wykorzystywania tablicy. Za każdym razem, kiedy miałem okazję do zdobycia punktów, pracowałem nad tym zagraniem. Hak był w moim arsenale jeszcze zanim poszedłem do liceum. Niektórzy myślą, że nauczyłem się go dopiero gdy w lidze akademickiej zakazano wykonywania wsadów, ale to nieprawda. Jestem naprawdę zaskoczony, że wysocy zawodnicy stronią od „podniebnego haka”. Obrońca nie jest w stanie zablokować tego rzutu, więc jest on świetną bronią ofensywną, jeśli tylko potrafi się go wykonywać. To właśnie dzięki niemu miałem tak wysoki odsetek celnych prób i unikałem fizycznych starć z oponentami. Dlatego też byłem w stanie grać przez aż dwadzieścia sezonów. Z jakiegoś powodu jednak nowa generacja zawodników nie korzysta z tego manewru.

Sześć tytułów mistrzowskich daje Kareemowi dziesiąte miejsce na liście zawodników z największą liczbą triumfów w lidze. Po jeden sięgnął z Milwaukee Bucks, a po pięć z Los Angeles Lakers. To bardzo istotna informacja, gdyż z wyprzedzających go graczy tylko Robert Horry nie wywalczył wszystkich swoich pierścieni w barwach Boston Celtics, którzy w latach 1957-69 byli najlepsi aż jedenastokrotnie. – Mój ulubiony tytuł to ten z 1985 roku, kiedy pokonaliśmy Celtów – opowiada Abdul-Jabbar. – Jedenaście lat wcześniej Kozły walczyły z nimi o mistrzostwo i poległy w siedmiomeczowej serii, a w 1984 roku Jeziorowcy również ulegli bostończykom 3-4. Lakersi byli pierwszym zespołem, który zdominował NBA, wygrywając pięć tytułów od końca lat czterdziestych do połowy pięćdziesiątych. To jednak nic w porównaniu do Celtics Billa Russella, którzy sięgnęli po jedenaście końcowych triumfów w przeciągu trzynastu sezonów.

Choć urodzony w Nowym Jorku center jest introwertykiem, jako zawodowy koszykarz nie mógł tak po prostu odciąć się od kolegów z drużyny. Zawodnicy Jeziorowców wiele godzin spędzali na podróżach pomiędzy miejscami rozgrywania kolejnych spotkań, dlatego mieli mnóstwo czasu, żeby się dobrze poznać. Kareem najbardziej lubił wizyty u mamy „Magika” Johnsona. – Wyprawa do Detroit zawsze oznaczała, że będziemy jeść posiłek przygotowany przez nią – wspomina. – Ona zawsze gotowała tyle, żeby każdy z nas mógł jeszcze zabrać trochę jedzenia ze sobą. W ten sposób mieliśmy zapewnione smaczne obiadki jeszcze przez kilka dni po wizycie w stanie Michigan.

Pytany o najlepszego zawodnika w historii, Abdul-Jabbar bez chwili zastanowienia wskazuje na Oscara Robertsona. „Magica” Johnsona uważa za gracza o niemal identycznych umiejętnościach jak te, którymi dysponował „The Big O”, ale świetnie mu się współpracowało również z innym zawodnikiem Lakersów – Jamesem Worthym. – Bardzo mi się podobało to jak poruszał się po parkiecie – mówi. – Wydaje mi się, że moja zdolność do biegania przez cztery kwarty stanowiła problem dla innych centrów i tak samo było w przypadku Jamesa i rywali występujących na jego pozycji. On miał niezwykłą zdolność przewidywania sytuacji na placu gry, dzięki czemu zawsze był o krok przed przeciwnikiem. Z tego powodu nie przegrywał sprintów z jednego końca boiska na drugi. Grałem z nim przez siedem lat i ani razu nie stracił wówczas przewagi wypracowanej nad innym skrzydłowym.

W maju 1995 roku w Springfield w stanie Massachusetts miała miejsce ceremonia, podczas której Kareem Abdul-Jabbar został oficjalnie włączony do Koszykarskiej Galerii Sław im. Jamesa Naismitha. – Kiedy zaczynałem grać w basket, nie myślałem, że się tu spotkamy – mówił. – Dla mnie koszykówka była po prostu przepustką na studia. Moi rodzice nigdy nie chcieli, żebym został zawodowcem. Pragnęli, żebym ukończył koledż. Mistrzowskie pierścienie i grad statuetek oraz wyróżnień indywidualnych to jedno, lecz włączenie do Hall of Fame to ostateczne uznanie wielkości danego zawodnika. – Dla mnie to takie potwierdzenie, że było się naprawdę znaczącym graczem – twierdzi Kareem. – Po drodze otrzymywałem oczywiście nagrody pieczętujące moje osiągnięcia, ale to wszystko miało miejsce, kiedy byłem aktywnym koszykarzem. Włączenie do Koszykarskiej Galerii Sław przychodzi pięć lat po zakończeniu kariery i wtedy człowiek może spojrzeć na swoje dokonania z szerszej perspektywy. Wtedy też zaczynasz doceniać ludzi, którzy pomogli ci w drodze na szczyt oraz dostrzegasz okoliczności, które musiały zaistnieć, żebyś mógł odnieść sukces. Ten czas na refleksję naprawdę pozwala zrozumieć jak piękna grą jest koszykówka i jak wielkie masz szczęście, że możesz być jej częścią.

Nie tylko koszykarz

Po zakończeniu zawodniczej kariery Kareem marzył o zostaniu trenerem. Udało mu się to, choć w NBA nigdy nie objął funkcji głównego coacha. Całkowite spełnienie znalazł natomiast z dala od sportu.

Abdul-Jabbar pracował jako asystent w Los Angeles Clippers oraz Seattle SuperSonics. Był mentorem dla młodych środkowych, takich jak Michael Olowokandi czy Jerome James. W 2002 roku prowadził również zespół Oklahoma Storm i wywalczył z nim mistrzostwo ligi USBL. Rok później bezskutecznie starał się jednak o posadę pierwszego szkoleniowca na Columbia University. Wreszcie w 2005 roku wrócił do Lakersów, by u boku Phila Jacksona pracować z nieopierzonymi w zawodowym baskecie centrami, takimi jak Andrew Bynum. Dziś czuje się nieco zapomniany, gdyż niezwykle rzadko zdarza się, żeby jakiś „świeżak” przyszedł do niego po kilka wskazówek. Gdy jednak ktoś taki się znajdzie, zazwyczaj nie żałuje pracy pod okiem mistrza haków. – Moim wielkim sukcesem jest Joakim Noah – opowiada. – Pewnego dnia zagadnął mnie: „Jest kilka rzeczy, których muszę się nauczyć”. Dwanaście miesięcy później był już obrońcą roku, więc bardzo mnie cieszy, że przekazana przeze mnie wiedza zaprocentowała.

Lew Alcindor nie należy do monogamistów, czego zresztą trudno oczekiwać od muzułmanina. Stąd też nic dziwnego, że oprócz trójki dzieci z Habibą oraz syna z Cheryl, doczekał się też potomka, którego matką jest pewna kobieta z San Antonio. Mężczyzna ma na imię Adam i swoich relacji z ojcem nie wspomina zbyt ciepło. Właściwie publicznie widziano ich razem tylko raz – podczas gościnnego występu w jednym z odcinków popularnego serialu telewizyjnego „Pełna chata”. – Nie układało się dobrze pomiędzy nami – opowiada Adam. – Na przestrzeni tych wszystkich lat widziałem go wielokrotnie, ale tak naprawdę nigdy nie był częścią mojego życia. On ma dzieci z trzema różnymi kobietami, więc zdziwiłem się, kiedy jakiś przypadkowy koleś podszedł do mnie i twierdził, że jest moim bratem. Syn Abdul-Jabbara nienawidzi koszykówki, a wśród kolegów nigdy nie przyznawał się, kto jest jego ojcem. – Inaczej niektórzy chcieliby się ze mną kumplować tylko ze względu na niego – dodaje. – Ludzie niestety mają tendencję do myślenia, że jeśli ktoś jest dobrym koszykarzem, to jest również dobrym człowiekiem. W rzeczywistości jednak on jest totalnym kretynem – tak jak większość celebrytów.

Kareem poznał matkę swojego najmłodszego syna po jednym z meczów Jeziorowców w San Antonio. Spotykał się z nią bardzo krótko, ale wystarczająco długo, żeby spłodzić potomka. – Zawsze powtarzał: „Twoja matka nigdy nie była kobietą, z którą chciałem mieć dzieci. No, ale stało się” – wspomina Adam. – To nie było dla mnie miłe, a poza tym od początku okłamywał nas oboje. Zresztą wystarczy pogadać z jego pozostałymi dziećmi. Każde powie, że to człowiek niegodny zaufania. Każde z wyjątkiem jednego, jego pupilka, który zawsze całował go prosto w tyłek. Mężczyzna doskonale pamięta spotkania ze słynnym ojcem, podczas których przejmująca cisza tylko od czasu do czasu była przerywana przez szablonowe pytania. Co ciekawe, pomimo poczucia odrzucenia, Adam i tak gdzieś w głębi duszy ciepło myśli o Kareemie. – On jest na pewno bardzo inteligentnym człowiekiem – dodaje. – Może być czarujący i zabawny, jeśli tylko chce. Ciągle słyszę, że pod wieloma względami jestem do niego podobny, wizualnie także. Wiele moich komentarzy pod jego adresem może wydawać się agresywnych, ale ja i tak go kocham. Pomimo wszystkich jego wad, bo rozumiem, że każdy z nas ma coś za uszami.

Pochodzący z Nowego Jorku legendarny środkowy do dnia dzisiejszego kontynuuje swą przygodę z kinem i telewizją. Po raz ostatni na srebrnym ekranie pojawił się w 2013 roku, występując gościnie w jednym z odcinków serialu „Przereklamowani”. W tym samym roku brał również udział w programie „Splash” na antenie stacji ABC, w którym znani ludzie konkurują ze sobą, wykonując ekstremalne zadania. Abdul-Jabbar odpadł z show po sześciu z ośmiu tygodni rywalizacji. Skoki do wody z trampoliny go przerosły. – Świetnie się bawiłem, no może poza ostatnim tygodniem – opowiada. – Nauczyłem się paru rzeczy i zdobyłem kilku wspaniałych przyjaciół.

Sukcesy na koszykarskim parkiecie bez wątpienia dostarczyły Lewowi Alcindorowi mnóstwo radości. Po zawieszeniu obuwia na kołku znakomity środkowy Milwaukee Bucks oraz Los Angeles Lakers ma jednak również wiele powodów do zadowolenia. W końcu lubi swoje zajęcia. – Myślę, że ujrzenie mojej książki na półce w księgarni dało mi tyle samo radości, co wywalczenie mistrzostwa NBA – zwierza się. – Być może jako autor nie jestem tak popularny jak za czasów gry w koszykówkę, ale nadal bardzo się cieszę, że mogę wnosić jakieś pozytywy do życia Amerykanów. Tak, dokładnie – Kareem Abdul-Jabbar ze znanego sportowca przeistoczył się w… pisarza! Na swoim koncie ma książki historyczne, publikacje poświęcone słynnym Afroamerykanom czy renesansowi Harlemu, a jego dorobek zamyka wydana w 2015 roku powieść dla młodzieży pt. „Stealing the Game”, napisana wspólnie z Raymondem Obstfeldem. – Chciałbym, żeby ludzie zrozumieli, iż nie wszyscy świetni sportowcy są niewyedukowani – mówi Alcindor. – Pragnę pokazać, że to tak nie działa, i że sport może iść w parze z nauką. Da się pójść do koledżu, reprezentować uczelnię w jakiejś dyscyplinie i jednocześnie zdobyć wyższe wykształcenie.

W styczniu 2012 roku sekretarz stanu USA, Hilary Clinton, mianowała Abdul-Jabbara ambasadorem kultury. – Od chwili zakończenia kariery sportowej angażowałem się w programy promujące czytelnictwo oraz edukację – mówi Kareem. – Uważam, że to klucz do doskonalenia siebie bez względu na to, co i na jakim polu chce się osiągnąć. Wiedza to potęga i jeśli chce się coś zmienić, najpierw trzeba posiąść odpowiednią wiedzę. Właśnie to staram się przekazywać dzieciom i mam nadzieję, że pomagam im w odnalezieniu drogi do zmieniania świata w pozytywny sposób. Sześciokrotny mistrz NBA podkreśla również bardzo ważną rolę bibliotek w kształtowaniu umysłów młodych ludzi: – Sporej części społeczeństwa zwyczajnie nie stać na zakup książek, dlatego potrzebne są takie miejsca, w których można je wypożyczać. Czytelnictwo poszerza horyzonty. Sam chodziłem do biblioteki i dzięki temu zrozumiałem, jak wielki jest świat i jak wiele stwarza możliwości.

Szariat zabrania nie tylko spożywania alkoholu, ale także zażywania używek z tytoniem oraz marihuaną włącznie. Te ostatnie w krajach muzułmańskich cieszą się jednak cichym przyzwoleniem władz. Kareem jako przykładny wyznawca islamu stosuje cannabis jedynie w celach medycznych. – Używam marihuany dla zachowania kontroli nad nudnościami wywoływanymi przez migreny – tłumaczy. Na silne bóle głowy legendarny center skarżył się jeszcze w połowie lat osiemdziesiątych i jak się okazuje, musiały one być bardzo dokuczliwe, skoro w 1998 roku na lotnisku w Toronto w bagażu Abdul-Jabbara znaleziono niewielką ilość „zioła”, a dwa lata później policja zatrzymała go pod zarzutem prowadzenia samochodu w stanie odurzenia tym specyfikiem. Niemniej jednak sprawy rozeszły się po kościach, gdyż prawo stanu Kalifornia zezwala na posiadanie i zażywanie leczniczych dawek marihuany.

W ostatnim czasie problemy Abdul-Jabbara ze zdrowiem się nasiliły. Dziewiętnastokrotny uczestnik Meczu Gwiazd w listopadzie 2009 roku ogłosił, że od niemal dwunastu miesięcy zmaga się z białaczką. Na szczęście przez ten czas zażywał lek o nazwie Gleevec, który niemal całkowicie zahamował rozwój choroby. – Gdy usłyszałem, że jestem chory, myślałem że w ciągu kilku miesięcy umrę – opowiada Kareem. – U mojego przyjaciela wcześniej zdiagnozowano białaczkę i on odszedł w ciągu trzydziestu dni od chwili, w której dowiedział się o chorobie. Tak naprawdę nie wiedziałem, czego się spodziewać. Przez ostatnich dwadzieścia lat dokonał się jednak olbrzymi postęp w medycynie. Ludzie tacy jak ja obecnie są w stanie normalnie funkcjonować. Jestem niezwykle wdzięczny za to i cieszę się również, że tak szybko wykryto u mnie raka, i że dobrze zareagowałem na leki. Teraz zupełnie inaczej patrzę na życie i doceniam każdą minutę. Gdyby to przytrafiło mi się jakieś dwanaście lat temu, pewnie byłbym już martwy.

U każdego człowieka w pewnym wieku przychodzi czas refleksji nad przeszłością. Abdul-Jabbar bez wątpienia był niesamowitym koszykarzem, ale gdy patrzy się nie tylko na jego dokonania sportowe, to jak na dłoni widać, że do ideału wiele mu brakuje. – Mój introwertyzm wciąż mnie prześladuje – mówi. – Ludzie czuli się obrażeni, dziennikarze także, ale to nigdy nie było moim zamiarem. Kiedy każdego dnia znajdujesz się na świeczniku, tłum myśli, że potrzebujesz uwagi. Ja czułem zupełnie odwrotnie. Uwielbiałem grać w koszykówkę, więc podziw fanów napełniał me serce radością, lecz poza boiskiem nie lubiłem znajdować się w centrum wydarzeń. Rzadko pojawiałem się na imprezach dla celebrytów, a w samolocie zawsze czytałem książki historyczne. W sumie to byłem totalnym frajerem, który zupełnie przypadkowo całkiem nieźle sobie radził z piłką do koszykówki. Interakcja z tłumem ludzi była dla mnie jak zwisanie z balkonu na najwyższym piętrze Empire State Building.

Kareem na sportowej emeryturze na pewno się nie nudzi. Ciągle jest obecny przy koszykówce, a oprócz tego spełnia się jako aktor oraz pisarz. Dzięki Internetowi może także dzielić się z ludźmi swoimi doświadczeniami oraz przemyśleniami. Na Twitterze ma ponad półtora miliona obserwujących, a jego profil na Facebooku lubi prawie osiemset tysięcy osób. – To wspaniałe mieć sukcesy na więcej niż jednym obszarze – mówi. – Dla mnie to było konieczne, bo po zakończeniu kariery koszykarskiej w mej głowie pojawiła się myśl: „Co ja teraz zrobię ze swoim życiem?”. Abdul-Jabbar bardzo ciepło wspomina również swój występ w programie „Splash”, w którym rywalizował z wieloma dużo młodszymi od siebie. – Jestem w takim wieku, kiedy człowiek chce się przekonać, na co jeszcze go stać – dodaje. – Udowadniam więc, że można być zdrowym i prowadzić sportowy tryb życia bez względu na wiek.

Legendarny środkowy dziś stara się walczyć ze swoją chorobliwą wręcz nieśmiałością. W dawnych czasach unikał fanów jak ognia i niemal niemożliwym było uzyskanie od niego autografu, a teraz zawsze nosi ze sobą w torbie plik podpisanych kartek, które wręcza wszystkim chętnym. W 1994 roku na lotnisku w Los Angeles poznał kobietę, która wkrótce została jego menadżerką. Deborah Morales zadbała o interesy Abdul-Jabbara jak nikt przed nią. – Być może trudno się z nią dogadać, ale mój ojciec potrzebuje właśnie kogoś takiego, kto będzie go chronił – twierdzi Amir, syn Abdul-Jabbara ze związku z Cheryl Pistono. – Trener Wooden powiedział mi, że moim obowiązkiem jest upewnienie się, że Kareem czuje się komfortowo, i że jest dobrze traktowany przez ludzi – dodaje Deborah. – Wyjaśnił mi jak wcześniej był traktowany i jak to się ma do jego wrażliwości.

Pomimo najszczerszych chęci, tak naprawdę chyba nie da się obiektywnie wskazać najlepszego zawodnika w dziejach zawodowego basketu. Podczas All-Star Game w lutym 1996 roku Kareem Abdul-Jabbar został zaliczony w poczet pięćdziesięciu największych graczy w historii NBA i to chyba mówi samo za siebie, jakiego kalibru był koszykarzem. Inaczej sprawa się ma natomiast z basketem akademickim. Wspominając sukcesy UCLA Bruins pod wodzą Johna Woodena oraz dominację na parkiecie Lewa Alcindora, przez którą zabroniono wykonywania wsadów, magazyn „Sports Illustrated” jednoznacznie wskazał centra Niedźwiadków jako numer jeden wszech czasów. – To wielki zaszczyt – mówi Kareem. – Przecież tak wielu moich ulubieńców dokonywało niesamowitych rzeczy na uczelnianych parkietach. Mam na myśli Billa Russella, Michaela Jordana, Jamesa Worthy’ego, Magica Johnsona czy Larry’ego Birda. Grałem z nimi i przeciwko nim, dlatego bardzo miło jest być ponad nimi. Koszykówka akademicka to wspaniały sport.

Co Abdul-Jabbar uważa za największy sukces w swoim życiu? – Chyba zdobycie statuetki MVP finałów w 1985 roku, kiedy Lakers pokonali Celtics – odpowiada. – A poza boiskiem to moje dzieci, które dojrzały i poszły do koledżu, a także to, że jestem kimś więcej niż tylko sportowcem. Te rzeczy naprawdę napawają mnie dumą. Kareem wielkimi krokami zbliża się do siedemdziesiątki, ale w głębi duszy wciąż czuje się młodym i pełnym energii człowiekiem. W przeciwnym wypadku przecież nie podejmowałby aktywności na tylu polach. Ostatnimi czasy po raz kolejny musiał jednak dość poważnie zadbać o swoje zdrowie, poddając się się operacji pomostowania aortalno-wieńcowego. Zabieg przeprowadził dr Richard Shemin z kliniki im. Ronalda Reagana w Los Angele, a sześciokrotny mistrz NBA w mgnieniu oka powrócił do pełni sił. To budujące, gdyż Abdul-Jabbar pomimo trudnego charakteru jest niezwykle barwną postacią już nie tylko koszykarskiego świata.

Bibliografia:

  • achievement.org,
  • aljazeera.com,
  • atyourlibrary.org,
  • basketball-reference.com,
  • bleacherreport.com,
  • Chicago Tribune,
  • cnn.com,
  • Daily Mail,
  • detroit.cbslocal.com,
  • espn.go.com,
  • fifteenminuteswith.com,
  • forumblueandgold.com,
  • gq.com,
  • Jet,
  • joemaffia.com,
  • John Matthew Smith – „It’s Not Really My Country”: Lew Alcindor and the Revolt of the Black Athlete,
  • jsonline.com,
  • Martha Kneib – Kareem Abdul-Jabbar,
  • Milwaukee Journal,
  • Los Angeles Times,
  • nba.com,
  • nbcnews.com,
  • New York Magazine,
  • New York Post,
  • New York Times,
  • onlyagame.wbur.org,
  • People,
  • realgm.com,
  • Slam,
  • sportsbusinessdaily.com,
  • sportsgrid.com,
  • Sports Illustrated,
  • sports-reference.com,
  • thegrio.com,
  • Washington Post,
  • yahoo.com.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *