Spis treści
Data publikacji: 16 czerwca 2019, ostatnia aktualizacja: 9 kwietnia 2024.
– Szczerze mówiąc, w Mildurze wszyscy jeżdżą na motocyklach – opowiada Leigh Adams, jeden z najbardziej utytułowanych zawodników w historii australijskiego żużla i legendarna postać Unii Leszno.
Urodzony na motocyklu
To leżące w północno-zachodniej części stanu Wiktoria miasto liczy sobie niewiele ponad trzydzieści tysięcy mieszkańców. Nazywane jest cudem na pustyni z powodu przepięknych sadów owocowych, nawadnianych z rzeki Murray. Pod koniec XIX wieku obywatele Mildury trudnili się jedynie wypasem owiec, ale gdy w 1885 roku słynny polityk, Alfred Deakin, odwiedził Kalifornię, wszystko się zmieniło. W Stanach Zjednoczonych mężczyzna zachwycił się sztucznie nawadnianymi miasteczkami i zapragnął wykorzystać podpatrzone tam rozwiązania u siebie. Całe przedsięwzięcie po perturbacjach administracyjnych zrealizował rękami dwóch Kanadyjczyków – George’a i Williama Chaffeyów. – Najlepszy sposób na obejrzenie Mildury i jej okolic to podróż łodzią – radzi pochodząca z Sydney Lorriane. – Oczywiście samochodem w wiele miejsc można dostać się szybciej, ale jeśli chce się podziwiać malownicze widoki, to nic nie jest w stanie zastąpić powolnego rejsu po rzece Murray.
Ze względu na suszę, króliki oraz kryzys ekonomiczny firma Chaffey Brothers Ltd. zbankrutowała. George wrócił do ojczyzny, gdzie udało mu się odbić od dna, a William zawziął się, został w Mildurze i założył istniejącą do dziś winnicę oraz objął funkcję mera hrabstwa. Jego ówczesny dom jest obecnie siedzibą muzeum. Gdyby nie bracia Chaffeyowie, wiktoriańskie miasteczko zapewne nie byłoby teraz znane z produkcji pomarańczy czy winogron. Okolice rzeki Murray są nawet tzw. strefą wolną od muszki owocowej. Pod groźbą mandatu w wysokości 200 AUD (niecałe 600 PLN) nie wolno tam wwozić owoców z zewnątrz, a przy drogach dojazdowych ustawiono tablice informujące o zakazie oraz specjalne kosze przeznaczone do utylizacji wiezionych owoców.
Przy okazji opowiadania o Mildurze i pobliskich terenach, nie sposób nie wspomnieć o wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO Regionie Wyschniętych Jezior Willandra oraz Parku Narodowym Mungo. Sto kilometrów to jak na australijskie warunki rzut beretem. Gorzej tylko, że asfalt wylany jest tylko na krótkim odcinku trasy, a przez około osiemdziesiąt kilometrów prowadzi gruntowa droga, która po intensywnych opadach deszczu bywa zamykana dla samochodów bez napędu na cztery koła lub nawet całkowicie. Kiedy jednak trafi się na odpowiednią pogodę, to można rozkoszować się widokami na sady i pastwiska, które kończą się dopiero w samym parku. Trasa wiodąca po bezdrożach jest urozmaicona przez malutkie muzeum, toalety z prysznicami, ogólnodostępne miejsca do grillowania czy hotelik, w którym można przenocować przed lub po obejrzeniu największej atrakcji Parku Narodowego Mungo, czyli ponad trzydziestokilometrowego „Muru Chińskiego” – piaszczysto-mulistej formacji przypominającej wyglądem… wydmy w Łebie.
John i Joan Adamsowie jak wiele innych małżeństw w Mildurze postawili na uprawę pomarańczy. Oprócz tego doczekali się również dwóch synów: Andrew oraz o dwa lata młodszego Leigh, który przyszedł na świat dokładnie 28 kwietnia 1971 roku. Na starcie mieli dziesięć hektarów ziemi, a obecnie są w posiadaniu dwóch szesnastohektarowych połaci oraz sklepu. – Nadal zajmujemy się cytrusami, ale teraz naszym głównym towarem są winogrona – opowiada John. – Wszystkie nasze owoce są pakowane. Mamy specjalną maszynę, która je myje, woskuje i sortuje. Następnie zbiory są umieszczane w skrzynkach i wywożone na zaplecze sklepu. Później tylko wkładamy owoce do toreb i je sprzedajemy. W naszej ofercie mamy także inne lokalne specjały, takie jak miód, dżem, pistacje, arbuzy czy dynie.
Mały Leigh pomagał rodzicom w pracy jak tylko potrafił, ale jego pasją od kołyski nie były owoce, lecz… motocykle. John szacuje, że na przestrzeni lat przez rodzinny garaż przewinęło się około trzydzieści pięć różnych maszyn i z błyskiem w oku wspomina trzykołowy model, który prowadził Andrew, mając za pasażera swojego młodszego brata. W Australii popularne są wyścigi sidecarów, więc chłopcy bawili się, że tworzą mistrzowski zespół w tej dyscyplinie. Imponował im też ojciec, który swego czasu rywalizował w trialu motocyklowym, sięgając po tytuł wicemistrza stanu Wiktoria. Z tego względu rodzina Adamsów bardzo często spędzała weekendy w podróży, a najmłodsi z rodu mieli bliski kontakt z jednośladami.
Gdy w 1976 roku nadeszły święta Bożego Narodzenia, Leigh oszalał z radości znajdując pod choinką wymarzoną Hondę MR50, czyli mini-motocykl z silnikiem o pojemności 49cc. John przez długie godziny uczył swego potomka jak utrzymać się na maszynie i pamięta, że zanim mu się to udało, to miał w nogach niemal maraton. – Nie potrafił balansować – wspomina z uśmiechem Adams senior. – Biegałem w tę i z powrotem pomiędzy drzewami, popychałem motocykl, ale Leigh wjeżdżał prosto w drzewo jak tylko go puściłem – dodaje. Honda MR50 to cacko, które rozpoczęło kariery wielu australijskich mistrzów, lecz po ciężkich próbach w sadzie mało kto sądził, że z młodego Adamsa wyrośnie w przyszłości jeździec światowej sławy.
Bracia Adamsowie mieli naprawdę wielkie szczęście, że urodzili się właśnie w Mildurze. W mieście od 1947 roku działa bowiem klub motocyklowy. Dysponuje on stadionem Olympic Park Speedway i zrzesza zarówno chłopców dopiero próbujących swoich sił w sportach motorowych, jak i doświadczonych zawodników. Synowie Johna postawili na motocross. – Klub przeżywał wówczas złoty okres – Leigh przywołuje dawne czasy. – Kiedy jeździliśmy na crossie, w naszej grupie było około trzydzieści dzieciaków. To po prostu niewiarygodne.
W Mildurze głęboko zakorzeniony jest również żużel. W połowie lat siedemdziesiątych za lokalną gwiazdę uchodził Phil Crump, który w 1976 roku sięgnął po brązowy medal indywidualnych mistrzostw świata oraz złoto w czempionacie drużynowym. To właśnie dzięki temu człowiekowi na północnym zachodzie stanu Wiktoria zapanowała swego rodzaju moda na wyścigi na motocyklach bez hamulców. – „Crumpie” jest takim punktem odniesienia dla speedwaya w naszym mieście – mówi John Adams. – To jeden z pionierów tego sportu tutaj. Obok Johna Boulgera był pierwszym zawodnikiem, który wyjechał z kraju i zaistniał w lidze brytyjskiej – dodaje. Crump i Boulger na tle australijskich konkurentów prezentowali się niczym przybysze z innego świata. Każdej zimy wracali do ojczyzny i starali się jednocześnie utrzymać wysoką formę oraz zarazić ludzi miłością do speedwaya.
Adamsowie jako motocyklowa rodzina przyjaźnili się z Lyonsami, wśród których Rod był żużlowcem, a jego syn Jason zdradzał wielkie zainteresowanie jednośladami. Leigh miał więc oprócz brata kogoś, z kim mógł rozwijać swoją pasję. – Gdy uczyliśmy się jeździć, udawaliśmy się do Nowingi, gdzie było mnóstwo nieogrodzonego terenu, na którym dało się zbudować tor. Trenowaliśmy tam weekend po weekendzie, a nasze rodziny siedziały przy grillu – wspomina Leigh.
W otoczeniu owocowej farmy i warczących silników motocykli ciężko się skupić na nauce. Najmłodszy syn Johna i Joan edukację rozpoczął w Irymple South Primary, kontynuował ją w Mildura High School, a zakończył w Irymple Technical School. Nie należał do prymusów, ale nie sprawiał też rodzicom żadnych większych problemów. Leigh nie przepadał za lekturami szkolnymi, lecz gdy w ręce wpadł mu magazyn o motocyklach, wtedy ciężko było go od niego odciągnąć. Andrew podążał tym samym śladem, a matka chłopaków na to nie narzekała i cieszyła się, że jej synowie wolą skupiać się na swoich zainteresowaniach niż pakować się w kłopoty typowe dla nastolatków. Gdy bracia spotykali się z Jasonem, zamiast palić papierosy czy pić piwo, woleli po prostu poszaleć na swoich „rumakach”. Tymczasem John Adams starał się z całych sił dbać o to, żeby miłość do wiatru we włosach nie przesłoniła jego synom innych ważnych spraw. Każdego dnia po szkole nakazywał im przez godzinę zbierać pomarańcze. Jednocześnie jednak sam kochał warkot silników i dlatego pragnął, żeby jego chłopcy mogli robić w życiu to, o czym marzą.
Na fali sukcesów Phila Crumpa o żużlu w Mildurze mówiło się coraz więcej i więcej, ale szkolenie młodych zawodników nie stało tam na najwyższym poziomie. Uczyć się warto od najlepszych, więc pewnego dnia John wraz z kilkoma kumplami udał się do Adelajdy, gdzie od 1976 roku na 112-metrowym torze Sidewinders Speedway szlify zbierali zawodnicy w wieku od czterech do piętnastu lat. Wycieczka okazała się warta swej ceny, gdyż zakończyła się zbudowaniem 118-metrowego owalu, wpisanego w główny tor na Olympic Park Speedway oraz skonstruowaniem mini-motocykla umożliwiającego adeptom szlifowanie żużlowego rzemiosła.
– Andrew na torze był zupełnym przeciwieństwem brata. Na crossie prezentował agresywny styl jazdy, świetnie wychodził ze startu i atakował przeciwników do samego końca. Nigdy jednak tak naprawdę nie chciał być profesjonalnym zawodnikiem. Zwyczajnie lubił przebywać w motocyklowym towarzystwie – senior rodu opowiada o swych pociechach. – Był typowym motocrossowcem – dodaje Leigh. – Nie dbał zbytnio o sylwetkę na maszynie, a także był większy oraz starszy ode mnie.
Gdy w Mildurze zaprezentowano mini-motocykl żużlowy napędzany silnikiem 125cc, to wśród dzieciaków większą popularnością nadal cieszył się motocross, lecz speedway z dnia na dzień zdobywał coraz więcej zwolenników. W końcu bracia Adamsowie również połknęli bakcyla. Podczas upalnego lata jazda na crossie jest w Australii wręcz niemożliwa, więc trzeba było znaleźć substytut. – Miałem dziewięć lat, a Andrew jedenaście – opowiada Leigh. – Zbudowaliśmy motocykle i jeździliśmy na żużlu. Speedway stawał się coraz bardziej popularny, ale nadal uprawialiśmy też enduro oraz motocross. Robiliśmy to dla rozrywki, a jednoślady stanowiły naprawdę wielką część naszego życia.
Wielcy sportowcy bardzo często już od najmłodszych lat zdradzają ponadprzeciętne zdolności, ale z Leigh na początku było zupełnie inaczej. Syn Johna i Joan preferował metodę małych kroków i najpierw nauczył się perfekcyjnie panować nad maszyną, a dopiero później wziął się za wyścigi. Rodzice opisują go jako totalne przeciwieństwo brata. – Kiedy zaczynali jeździć na żużlu, to prawdopodobnie Andrew był lepszym zawodnikiem – wspomina Joan Adams. – Z biegiem czasu palma pierwszeństwa trafiła jednak w ręce Leigh. Jeździł spektakularnie i miało się wrażenie, że w pełni kontrolował ten mały motocykl.
Młodszy z Adamsów zwyczajnie dojrzał. Zaczął traktować speedway bardzo poważnie, podczas gdy Andrew przerzucił się na narciarstwo wodne. W międzyczasie pracę przy szkoleniu żużlowych adeptów w Mildurze rozpoczął lokalny matador Rod Lyons. Tata Jasona wniósł na Olympic Park Speedway wiele cennego doświadczenia, które zaowocowało nawiązaniem współpracy z Sidewinders Speedway, gdzie wiele do powiedzenia mieli ojcowie Shane’a Bowesa i Shane’a Parkera. – Trzeba było pokonać trochę kilometrów, żeby dotrzeć do Adelajdy – opowiada Leigh. – Wyruszaliśmy z samego rana, a wracaliśmy nocą. W jedną stronę jechało się cztery godziny. To było bardzo popularne miejsce, w którym można było spotkać wiele utalentowanych dzieciaków. Większość Australijskich jeźdźców, którym później udało się dostać do ligi brytyjskiej, wywodziła się z jednego z tych dwóch klubów. Craig Boyce i Tood Wiltshire to wyjątki, gdyż obaj zaczynali we flat tracku.
W sporcie tak to już jest, że najbardziej znane ośrodki prowadzą ze sobą zażartą rywalizację o miano tego najlepszego. Żużel jest jednak specyficzną dyscypliną i choć na torze o żadnych przyjaźniach nie było mowy, to po wyścigach wszyscy byli dobrymi kumplami. To fascynujące również dlatego, że Mildura należy do niewielkich miast, a Adelajda liczy sobie grubo ponad milion mieszkańców, co czyni ją piątą co do wielkości metropolią Australii. – Chłopcy z południa mieli w sobie sporo szaleństwa i oczywiście trochę imprezowali. Pewnego razu przechodziłem obok ich szatni i zobaczyłem, że kilku z nich pali naprawdę wielkiego, spasionego jointa – wspomina rozbawiony Leigh, który wtedy powoli planował, że speedway stanie się dla niego czymś więcej niż tylko pasją, która skończy się wraz z wejściem w dorosłość.
Juniorskie wojaże
W sportach motorowych oprócz umiejętności oraz talentu liczy się także odpowiedni sprzęt. Gdy Leigh zrozumiał, że chce się ścigać, a nie tylko jeździć, to udał się z ojcem po maszynę do Adelajdy.
Chłopcy z Mildury od lat śmigali na mini-motocyklach skonstruowanych przez Johna i spółkę, ale na południu kraju korzystano ze zmodyfikowanych ram wyprodukowanych przez Jawę, co czyniło tamtejszy sprzęt nieco szybszym. – Leigh wykonał testową jazdę, podczas której nie miał żadnych problemów z ujarzmieniem tego rumaka – wspomina Adams senior. Dla młodego żużlowca kluczem do sukcesu jest jednak nie tylko konkurencyjna maszyna, ale i atmosfera w klubie. W końcu nie od dziś wiadomo, że żądni wielkich osiągnięć rodzice często wywierają presję na trenerach oraz swoich pociechach, co rzadko kiedy daje pożądane rezultaty, a częściej rodzi problemy oraz konflikty. Dlatego właśnie John Adams jest dumny z tego jak w Mildurze pracowano z młodzieżą: – Gdziekolwiek pójdziesz, to trafisz na kogoś, kto miło wspomina swe juniorskie czasy. Wielu zawodników obecnie jeżdżących na Wyspach przychodziło do naszego domu na grilla. Zawsze staraliśmy się tworzyć rodzinną atmosferę.
Adamsowie przyjaźnili się nie tylko z Lyonsami, ale również z Aldertonami. Rodziny jeździły ze sobą wszędzie, gdzie się dało, a dobre relacje utrzymują do dziś. Familie te potrafiły również oddzielić sportową rywalizację synów od życia prywatnego, bo speedway to przecież taki sport, w którym jednego dnia możesz przywozić do mety same „trójki”, a kolejnego zanotować „olimpiadę”. Wiele żużlowych przyjaźni zostało zniszczonych przez absurdalne zachowanie rodziców młodych zawodników, ale w Mildurze istniała zasada, że „starzy” nie wtrącają się w speedway. Dzięki temu chłopcy mieli spokój w głowach, ścigali się w miłej atmosferze, a zatargów nie mieli nawet z jeźdźcami z Adelajdy.
– W tamtych czasach wcale nie było łatwo – wspomina Jason Lyons. – Wszyscy zaczynaliśmy mniej-więcej w tym samym czasie. Oni często przyjeżdżali do Mildury, a my chętnie też odwiedzaliśmy Adelajdę. W weekendy naprawdę mieliśmy sporo pracy. Ścigali się z nami Shane Parker, Scott Norman, Ryan Sullivan, Mark Lemon czy Billy Lellman. Wszyscy razem dorastaliśmy i cały czas jesteśmy dobrymi kumplami. Nie sądzę, żebyśmy ze sobą rywalizowali w pełnym tego słowa znaczeniu, ale Australijczycy to bardzo konkurencyjna nacja. Każdy z nas chciał wygrywać, bo jesteśmy urodzonymi zwycięzcami, lecz w dziewięciu przypadkach na dziesięć to Leigh był pierwszy.
Zawodnicy z tzw. złotego pokolenia australijskiego speedwaya ze łzami w oczach opowiadają o swoich juniorskich latach i o tym, że rywalizacja młodzieżowców była wówczas znacznie ciekawsza niż zmagania seniorów. Leigh Adams należał wtedy do czołówki „rajderów” w swojej kategorii wiekowej i każdy lubujący się w wyścigach na motocyklach bez hamulców kojarzył jego nienaganną technikę, szlifowaną pod okiem Johna Boulgera – finalisty indywidualnych mistrzostw świata 1973 i 1977. – To chyba od niego nauczyłem się najwięcej – opowiada legendarna postać leszczyńskiej Unii. – Uczęszczałem również na zajęcia do Ivana Maugera, ale treningi z Johnem były absolutnie genialne. W futbolu przecież jest podobnie i najlepsi zawodnicy wcale nie zostają najlepszymi coachami. Boulger nauczył mnie jak jeździć na motocyklu żużlowym i właśnie o to chodziło. Podobał mi się sposób jego pracy i to w jaki sposób docierał do chłopaków. Ivan od razu skupiał się na technikaliach, a John wracał do podstaw. Kiedy bowiem nie wie się elementarnych rzeczy, to cała pozostała wiedza staje się bezużyteczna. Najpierw należy opanować podstawy i właśnie dlatego najwięcej zawdzięczam Johnowi Boulgerowi – dodaje. Co ważne, praca dwukrotnego finalisty IMŚ nie kończyła się na treningach. Mężczyzna oglądał później swoich podopiecznych podczas wyścigów i w razie potrzeby oferował dodatkowe konsultacje.
Wielu młodzieńców ścigających się w barwach klubów z Mildury czy Adelajdy marzyło o wyjeździe do Wielkiej Brytanii i sukcesach na miarę Phila Crumpa i Billy’ego Sandersa. Speedway na Antypodach nie jest co prawda bardzo popularnym sportem, ale właśnie dlatego prawdziwymi zawodowcami mogą być tylko ci najlepsi z najlepszych. Władze Australijskiego żużla wyszły w końcu naprzeciw oczekiwaniom młodych zawodników i w 1982 roku odbyła się pierwsza edycja krajowego czempionatu do lat szesnastu. Chłopcy rywalizowali na owalu Sidewinders Speedway w Adelajdzie, a triumfował Paul Snadden przed Michaelem Carterem i Davidem Cheshirem. Rok później natomiast imprezę gościł tor Olympic Park Speedway w Mildurze, a zaledwie jedenastoletni Leigh Adams wywalczył brązowy medal, ulegając tylko znacznie starszym od siebie Craigowi Hodgsonowi oraz Jeffowi Meyerowi.
Wyścigi na poziomie juniorskim pozwalają młodym zawodnikom nie tylko przekonać się, czy sprawdzą się oni w „dorosłym” speedwayu. To również godziny ciężkiej pracy przesądzającej często o tym, jakim jeźdźcem dany chłopak będzie w przyszłości. – To może dziwne, ale żużlowcy bardzo rzadko zmieniają styl jazdy – tłumaczy Leigh. – Najczęściej przez całą karierę ich sylwetka na motocyklu jest identyczna z tą, do jakiej się przyzwyczaili jako młodzieżowcy. Nawet teraz uważam, że jako dzieciak jesteś się w stanie wszystkiego nauczyć, ale już później po prostu nie da się pozbyć niektórych złych nawyków.
Adams junior długo myślał nad każdą nawet najmniejszą uwagą Johna Boulgera i dlatego w połączeniu z talentem oraz dobrze przygotowanym sprzętem był w stanie piąć się w górę żużlowej drabiny. O jego trzeciej lokacie w mistrzostwach Australii do lat szesnastu napisał nawet słynny magazyn „Speedway Star”, a on nie osiadał na laurach i w 1985 roku był już wicemistrzem kraju U16, przygrywając na torze w Adelajdzie tylko z Shanem Parkerem. Kolejny sezon to natomiast finałowe zmagania w Mildurze, gdzie na Leigh nie było już mocnych. Młody „Kangur” triumfował z kompletem 15 „oczek”, zostawiając za plecami Jasona Lyonsa i Shane’a Parkera. Z tym pierwszym wygrał również zmagania par, w których świetnie radzili sobie także Parker oraz Scott Norman. Rywalizacja duetów była tak zacięta, że do wyłonienia zwycięzcy trzeba było rozegrać wyścig dodatkowy. – Kiedy wracam pamięcią do tamtych czasów, to nie mam wątpliwości, iż Leigh był odrobinę lepszy ode mnie, i że mogliśmy wygrać zawody par więcej niż raz – opowiada Lyons. – Mnie jednak nauka speedwaya nie przychodziła z taką łatwością i zdecydowanie częściej zapoznawałem się bliżej z nawierzchnią.
Przez całe lata osiemdziesiąte i aż do połowy dziewięćdziesiątych zmagania do lat szesnastu były zdominowane przez jeźdźców z Wiktorii oraz Południowej Australii. W 1987 roku Adams po raz ostatni wystąpił w czempionacie U16 i na owalu w Perth był drugi, ulegając koledze z tego samego stanu – Jasonowi Hawkesowi. W kolejnej edycji Leigh już nie mógł brać udziału, ale ekipa z Wiktorii zajęła wówczas całe podium. Triumfował znów Hawkes, a za jego plecami uplasowali się Jason Crump oraz Mark Lemon. – Proszę zauważyć, ilu chłopcom pochodzącym właśnie z Mildury udało się wyjechać do Anglii – mówi John Adams. – Nie wszyscy sobie tam poradzili, ale droga ich wszystkich prowadziła przez juniorski speedway. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że żużel to praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka.
W speedwayu na sukces oprócz talentu i sprzętu składa się wiele różnych czynników, takich jak choćby przygotowanie fizyczne czy mentalne. W dzisiejszym sporcie praktycznie nie ma już miejsca dla samorodnych zwycięzców, gdyż każdy młody zawodnik bez odpowiedniej opieki prędzej czy później natrafi na przeszkodę nie do pokonania. Z żużlem jest dokładnie tak samo i naprawdę ciężko uwierzyć w to, że Australijczycy doczekaliby się tylu mistrzów, gdyby nie szkolenie zapoczątkowane przez kluby z Adelajdy i Mildury. Rozwojowi czarnego sportu na Antypodach sprzyjała również tamtejsza mentalność nakazująca stworzenie odpowiednich warunków do treningów wszystkim zainteresowanym rozwijaniem swoich umiejętności.
W kwietniu 1987 roku Leigh Adams skończył szesnaście lat, co oznaczało, że mógł już rywalizować z seniorami. Dla każdego młodego Australijskiego zawodnika to niezwykle ważna chwila, gdyż „dorosły” speedway oznacza nie tylko przesiadkę z motocykla 125cc na 500cc. Wystarczy tylko pomyśleć, co dzieje się w głowie młodego chłopaka, który jednego dnia rywalizuje z kumplami z podwórka, a kolejnego teoretycznie może się zmierzyć z jeźdźcem pokroju Phila Crumpa. Co ważne, szesnastolatek nie może być pewien tego czy jego postawa wśród juniorów będzie miała przełożenie na wyniki odnoszone w przyszłości. Historia bowiem zna wiele przypadków nastoletnich dominatorów, którzy nie poradzili sobie wśród seniorów oraz zupełnie przeciętnych młodzieżowców zdobywających po latach medale indywidualnych mistrzostw świata.
Na szczęście nie jest również tak, że kończący szesnaście lat dzieciak zostaje rzucony na głęboką wodę bez żadnego przygotowania. Taka kolej rzeczy byłaby nie do pomyślenia nawet w latach osiemdziesiątych. – Przejście do seniorów było zupełnie naturalne. Kiedy zawodnik kończył piętnaście lat, to mógł kupić duży motocykl i na nim trenować. Ja bardzo dobrze sobie radziłem na juniorskim sprzęcie i to mi pomogło. Dzięki temu mogłem jeździć na seniorskiej maszynie bez większych problemów – opowiada Leigh. W przypadku Adamsa wielkie znaczenie miało również to, że wychowywał się on na torze w Mildurze, uważanym za najlepsze w Australii miejsce do nauki speedwaya. To naprawdę ciężki owal, który swego czasu śnił się w koszmarach zawodnikom takim jak Craig Boyce czy Billy Sanders. – Mamy tu również wyścigi sidecarów, wobec czego pełno na nim dziur i kolein – dodaje. – Trudno opanować do perfekcji jazdę na tym torze, ale jeśli się to zrobi, wtedy żaden inny nie będzie stanowił przeszkody. Jest tu wszystko, co może wybić cię z rytmu: nawierzchnia lekko pod koło, długie proste, wąskie łuki i dziury na wyjściach z nich. Ciężko tu jechać szybko i bezbłędnie.
Naturalna przesiadka z motocykla napędzanego silnikiem 125cc na maszynę, której sercem jest jednostka o pojemności 500cc wcale jednak nie oznaczała przesiadki, która nie stwarzała żadnych przeszkód. Na przykład Leigh Adams w wieku szesnastu lat wciąż był niskim chłopcem, co trochę mu utrudniało ujarzmienie „dorosłego rumaka”. Chłopak z Mildury dał sobie z tym radę, ale prawdziwy żużel zweryfikował plany wielu młodzieżowców marzących o powtórzeniu sukcesów Phila Crumpa i Billy’ego Sandersa. Poważne wypadki zahamowały sportowy rozwój niejednego utalentowana chłopaka, np. dwukrotnego czempiona Australii U16 – Jasona Hawkesa.
Początki prawdziwej kariery Leigh zbiegły się w czasie z przejściem na emeryturę wspomnianego wcześniej kilkukrotnie Phila Crumpa. As z Antypodów zakończył swoją przygodę z wielkim speedwayem w wieku trzydziestu pięciu lat ze względu na przewlekłą kontuzję nadgarstka. Jego syn, Jason, również zapowiadał się na solidnego zawodnika, dlatego brązowy medalista IMŚ z 1976 roku w rodzinnych stronach cały czas był blisko żużla. „Crumpie” senior uważa, że Adams junior już w wieku szesnastu lat radził sobie na motocyklu jak rasowy jeździec: – Wydaje mi się jakby to było wczoraj, a przecież minęło już ponad dwadzieścia lat. On dopiero zaczynał, a ja właściwie kończyłem. Leigh był jednak szybki już w momencie przesiadki na „pięćsetkę”. Kiedy ci wszyscy młodzieńcy byli jeszcze w lesie, on prezentował się najlepiej z nich wszystkich. Miał w sobie coś wyjątkowego.
John Adams mówiąc o tym, że dla każdego żużlowca najważniejsza jest praktyka, miał stuprocentową rację. Ciężko też zostać światowej klasy zawodnikiem, kiedy non-stop jeździ się na torach w Mildurze i Adelajdzie. Kluczem do sukcesu jest również spróbowanie swoich sił na jak największej liczbie owali, a człowiek taki jak Phil Crump wiedział, do których drzwi zapukać, żeby pomóc młodszym kolegom po fachu. Dzięki temu Leigh mógł podróżować z legendarnym jeźdźcem po całej Australii i startować w rozmaitych turniejach. – Znam Adamsów od ich pierwszego dnia w klubie w Mildurze – mówi „Crumpie”. – Kiedy wracając do domu odwiedzam rodziców, to następnie wpadam do nich. Zawsze świetnie się dogadywaliśmy i jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
W drodze na Wyspy
Leigh wraz z Philem odwiedzał wielokrotnie Brisbane, Alice Springs czy Perth. Żużlowców łączyła relacja mistrz – uczeń, a Crump dzielił się z Adamsem hektolitrami doświadczenia zdobytego w Europie.
– Pewnego piątkowego wieczoru mieliśmy zawody w Sydney, więc w trasę wyruszyliśmy już w czwartkowe popołudnie – opowiada legendarny jeździec leszczyńskich Byków. – Po drodze zatrzymaliśmy się w miejscowości Hay, skąd bezpośrednio udaliśmy się na turniej, po czym wsiedliśmy w samochód i całą noc jechaliśmy do Brisbane, gdzie w sobotę wieczorem znów się ścigaliśmy. Stamtąd natomiast ruszyliśmy z powrotem do Mildury, co wiązało się z osiemnastogodzinną przejażdżką – dodaje. Życie żużlowca to nieustanne podróże, ale wojaże, o których opowiada Leigh, są w stanie wykończyć nawet najbardziej odpornych na zmęczenie śmiałków. Co ciekawe, cały ten maraton za kółkiem Phil musiał pokonać do spółki ze swoim kolegą, bowiem skomplikowane ubezpieczenie pojazdu nie pozwalało prowadzić Adamsowi, który był świeżo upieczonym kierowcą.
Uzyskanie wymarzonego prawa jazdy przez młodzieńca z Mildury to zresztą odrębna historia. W stanie Wiktoria, żeby legalnie zdobyć „prawko”, trzeba mieć ukończone osiemnaście lat. W pobliskich stanach, Południowej Australii i Nowej Południowej Walii, próg ten jest jednak o dwanaście miesięcy niższy, w związku z czym wielu młodych mieszkańców Wiktorii próbuje się tam zameldować, byle tylko móc wcześniej przystąpić do egzaminu. Leigh na szczęście nie musiał w tym celu podejmować żadnych desperackich kroków, gdyż miał przyjaciół w Nowej Południowej Walii. Ci zabrali chłopaka na miejscowy posterunek policji, gdzie trzeba było tylko dopełnić formalności. – Nawet wtedy wymagania egzaminacyjne były w Australii o wiele mniej rygorystyczne niż w Europie – wspomina ze śmiechem Leigh. – Po prostu udaliśmy się na przejażdżkę. Totalny luzik niemający nic wspólnego z tym, co jest w dzisiejszych czasach.
Zdobycie prawa jazdy nie kosztowało nastoletniego „Kangura” zbyt wiele wysiłku, ale za to wojaże po australijskich owalach stanowiły dla niego prawdziwe wyzwanie. Dziś żużlowcy czują dodatkowy przypływ adrenaliny, kiedy przychodzi im rywalizować na torze bez dmuchanych band, a pod koniec lat osiemdziesiątych na Antypodach ciężko było znaleźć taki, którego nie otaczało… betonowe ogrodzenie! Adams do dziś wspomina zawody w Newcastle na arenie przeznaczonej do wyścigów samochodowych. Jako szesnastolatek „kaleczył” tam jazdę totalnie i wywalczył tylko 5 punktów. Co ciekawe, niedługo później na krótkim owalu w Appin okazał się najlepszy. Pierwszy sezon w „dorosłym” speedwayu był jednak dla chłopaka z Mildury tak naprawdę dopiero nauką żużlowego rzemiosła. Młodzieniec śmigał na replice motocykla Hansa Nielsena – jednego ze swoich idoli.
– W pierwszym sezonie podpatrywał „Crumpiego”, a w następnym już regularnie go pokonywał – Joan Adams wraca pamięcią do wyczynów swojego młodszego syna. – Gdy zaczynał wśród seniorów, był jeszcze bardzo niski. Myślałam sobie wtedy: „Ojejku, mój mały chłopiec na takim wielkim motocyklu”. Podczas jego debiutanckich zawodów w Mildurze umieścili go w grupie „B”. Wygrał. Ściganie u nas odbywało się co tydzień, więc następnym razem Leigh wystąpił już w grupie „A”. Niektóre tory wydawały się przerażające i posiadały betonowe bandy zabezpieczone jedynie ogromnymi oponami, przystosowanymi dla traktorów.
Leigh zapowiadał się na co najmniej solidnego żużlowca, ale nie czuł się jeszcze gotów na wyjazd do Europy, gdzie speedway był sportem gwarantującym godziwy zarobek. W związku z tym rozpoczął praktyki zawodowe jako mechanik w lokalnej firmie G.E.M.B. Trucks. Syn poszedł więc w ślady ojca, który od szesnastu lat pracował w tym zawodzie. – Byłem całkiem niezłym pracownikiem, a robota ta sprawiała mi frajdę – wspomina. – Wracałem do domu ze smarem we włosach i nigdy nie mogłem domyć rąk. Zasuwałem na pełnych obrotach, nie obijałem się. Tata zawsze mi powtarzał: „Zamiast siedzieć, umyj podłogę lub wyczyść narzędzia”. Lubiłem to, ale po powrocie do domu wyglądałem jakbym tarzał się w g… Praca sprawiała mi przyjemność, bo ciągle działo się coś ciekawego i mogłem wjeżdżać ciężarówkami do garażu i wyjeżdżać nimi z niego.
Pracodawca Adamsa juniora należał do wyrozumiałych ludzi, dlatego pozwalał mu łączyć obowiązki zawodowe z karierą żużlowca. Dzięki temu Leigh nie miał problemów z treningami oraz wyjazdami na zawody. W pierwszym sezonie na „pięćsetce” syn Johna i Joan zajął drugie miejsce w mistrzostwach stanu Wiktoria, ustępując tylko słynnemu Philowi Crumpowi. Dzięki temu chłopak dostał się do finału krajowego czempionatu seniorów w Murray Bridge, gdzie jako najmłodszy jeździec w stawce uplasował się na ósmej pozycji. To był rok 1988 – ten sam, w którym Leigh na owalu w Adelajdzie wywalczył złoty medal mistrzostw Australii U21. Tuż za siedemnastolatkiem z Mildury uplasowali się Scott Norman i Craig Boyce. Z tym drugim Adams stoczył fascynujący pojedynek w wyścigu szóstym, kiedy to żużlowcy zmieniali się na prowadzeniu aż do ostatniego okrążenia.
Debiutancka kampania Leigh w „dorosłym” speedwayu to głównie nauka, ale już w swoim drugim sezonie młody zawodnik zrobił ogromny krok naprzód. – Mój brat Brian, który jest nauczycielem, działał również w klubie motocyklowym – opowiada John Adams. – On zrobił wiele dla promocji żużla i wziął Leigh pod swoje skrzydła. Został jego menadżerem i pozyskał sponsorów. Miał dobrą gadkę i załatwił wsparcie na kombinezon oraz motocykl. Uczył też mojego syna jak rozmawiać ze sponsorami i co robić, żeby zdobyć ich zaufanie – dodaje. Firma Chem-mart wspomogła młodego żużlowca kwotą dziesięciu tysięcy dolarów australijskich, co pozwoliło na zakup nowej maszyny, której sercem był nowiutki silnik marki Godden. Przesiadka ze starego sprzętu na fabrycznie nowe cacko stanowiła symboliczne przekroczenie granicy pomiędzy amatorstwem a profesjonalizmem.
Postępy czynione przez urodzonego w Mildurze jeźdźca bacznie obserwował słynny Neil Street, pełniący wówczas funkcję menadżera Poole Pirates – zespołu występującego w lidze brytyjskiej. „Streetie”, jak niego wołano, był również teściem Phila Crumpa, a w przeszłości znakomitym żużlowcem. Mężczyzna doskonale znał się na speedwayu. Wiedział, którzy z młodych Australijczyków są materiałami na zawodników wysokiej klasy i potrafił dobrze wybrać moment, w którym dany jeździec powinien spróbować swoich sił na Wyspach. Crump senior już co najwyżej bawił się speedwayem, a Billy Sanders popełnił samobójstwo, więc mieszkańcy Antypodów potrzebowali nowego idola. – Neil powiedział nam, że Leigh jest już gotowy do wyjazdu i może śmiało pakować walizki, jeśli tylko tego chce – mówi John Adams. – Rozmawialiśmy o tym, ale nasz syn odbywał wtedy praktyki jako mechanik.
Street jednak nie odpuszczał. Dzwonił do Leigh i przekonywał, że włodarze Piratów są skłonni opłacić mu lot do Anglii, żeby tylko zobaczyć go w akcji. Dziś Adams zdaje sobie sprawę z tego, że nikt w ciemno nie płaciłby za przelot jakiegoś dzieciaka z Australii. – To normalne, że już w momencie przesiadki na „pięćsetkę” zaczynasz myśleć o wyjeździe na Wyspy – tłumaczy. – Oni nie byli idiotami, więc „chcemy ci się tylko przyjrzeć” oznaczało w ich języku „przyleć, to podpiszemy kontrakt”. Wtedy jednak nie potrafiłem w ten sposób połączyć faktów. Nie zastanawiałem się nad papierkologią, nie analizowałem tego. Interesowało mnie tylko to, że mogę wyjechać z kraju i się ścigać.
Piraci z Poole nie byli jedynym brytyjskim klubem, któremu zależało na pozyskaniu utalentowanego „Kangura” z Mildury. Zawodnikowi przypatrywał się również zespół Wimbledon Dons, mający w swoim składzie Todda Wiltshire’a – rodaka Leigh, który w ciągu roku na Wyspach poczynił olbrzymie postępy. Z drugiej jednak strony w szeregach Poole Pirates ścigali się Craig Boyce oraz bracia Tony i Steve Langdonowie, a Londyn jawił się Adamsowi jako miasto ze zbyt dużą ilością pokus czyhających na młodego sportowca. Bijąc się z myślami, chłopak wybrał ostatecznie ofertę Neila Streeta. Lokalny pracodawca Leigh na szczęście okazał się na tyle wyrozumiały, że pozwolił mu wziąć urlop na czas pobytu w Wielkiej Brytanii. Adams przez miesiąc mieszkał u „Streetie’go”, a część czasu spędzał również z Philem Crumpem, który został zaproszony na mecz Reszta Świata vs USA. Gdy natomiast starszy kolega odleciał na rewanż do Kalifornii, pieczę nad Leigh sprawowała żona Phila – Carole.
Aklimatyzacja aklimatyzacją, ale w karierze żużlowca nie ma miejsca na bezczynność, więc młody „Kangur” został wzięty w obroty już dwadzieścia cztery godziny po przybyciu na Wyspy. 16 sierpnia 1988 roku, tuż przed meczem National League pomiędzy Poole Pirates a Middlesbrough Bears, młodzieńca z Mildury zaprezentowano kibicom na Wimborne Road. Po spotkaniu Adams wykonał kilka treningowych okrążeń toru, po czym włodarze postanowili wstawić go do składu juniorskiej drużyny na najbliższe wyjazdowe starcie z Areną-Essex. Leigh wykorzystał szansę, wygrał oba swoje wyścigi, a jego team zwyciężył 23:6. Następnie przyszły dwa starcia przeciwko Exeter i mecz z Rye House, kiedy to Adams kontynuował zwycięską passę. Eksperci byli pod wrażeniem umiejętności młodego Australijczyka, który prezentował o wiele dojrzalszy styl jazdy niż jego rówieśnicy.
– Jestem zadowolony z tego, co zaprezentowałem przez ten miesiąc w lidze juniorów. Chciałbym jednak przekonać się jak będę się spisywał w pierwszym zespole. Mój cel na przyszły sezon w Poole to średnia na poziomie 8 lub 9 punktów. Oczywiście moim marzeniem jest zdobywanie średnio 10 „oczek”, ale w zasadzie wszystkie tory będą dla mnie zagadką, więc zakładanie sobie takiego celu byłoby mało rozsądne – mówił Leigh tuż przed planowanym powrotem do ojczyzny. Phil Crump miał tymczasem trochę inne plany i zabrał chłopaka ze sobą do Long Beach na finał drużynowych mistrzostw świata, w którym rywalizowały reprezentacje USA, Danii, Szwecji oraz Anglii. Zwyciężyli Duńczycy z dość wyraźną przewagą nad gospodarzami, ale nie to było najciekawsze. Po zawodach odbyła się bowiem suto zakrapiana piwem impreza, na której pojawili się czołowi jeźdźcy globu. – Nigdy tego nie zapomnę, bo mieli tam wielkie kosze wypełnione lodem i Budweiserem – dodaje Adams. – Ja miałem jednak tylko siedemnaście lat i nie mogłem pić. W Ameryce wolno to robić dopiero po ukończeniu dwudziestego pierwszego roku życia.
Nastoletni Leigh Adams miał w sobie trochę naiwności nakazującej mu podpisać kontrakt z Piratami po tym jak klub ten opłacił jego przelot do Anglii, ale jednocześnie był bardzo dojrzałym młodym człowiekiem, który dzielił przez cztery wszystkie pochwały, które na niego spływały. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego żużlowa przyszłość wcale nie musi być usłana różami, i że być może nie sprawdzi się w seniorskiej lidze i wróci do ojczyzny miesiąc lub dwa po debiutanckim występie na Wyspach. „Kangur” bacznie obserwował poczynania swoich rodaków i widział, że z jednej strony Craig Boyce, Todd Wiltshire i Craig Hodgson sobie poradzili w lidze brytyjskiej, a z drugiej Nigel Tremelling okazał się zbyt słaby dla włodarzy Poole Pirates. Choć Leigh na zawodach w ojczyźnie potrafił w eleganckim stylu objechać swojego mentora, Phila Crumpa, to w grudniu 1988 roku nie był jeszcze w stu procentach pewien czy parafowanie kontraktu z Piratami to dobry pomysł. Cały czas miał wątpliwości czy jest gotów na opuszczenie Australii, a zawód mechanika gwarantował mu przecież całkiem niezłe pieniądze.
W czasach bez wyszukiwarki Google młody człowiek, który nie wiedział co zrobić ze swoim życiem, najczęściej udawał się po poradę do rodziców. Tak też postąpił Leigh. – Złap byka za rogi, sprawdź jak sobie poradzisz, a jeśli nie będzie ci szło wystarczająco dobrze, to zawsze możesz wrócić. Metryka nie ma żadnego znaczenia, bo nawet w wieku czterdziestu lat możesz pójść do koledżu i się przekwalifikować – usłyszał wtedy od ojca. John Adams widział, co mówi. Byłby skończonym głupcem doradzając inaczej synowi, który na początku 1989 roku zakończył trzynastoletnią dominację Phila Crumpa w indywidualnych mistrzostwach stanu Wiktoria. Dzieciak z Mildury miał papiery na jazdę i już wkrótce mógł być nowym idolem australijskich fanów speedwaya.
Przystanek Poole
Adams junior posłuchał ojca i postanowił spróbować swoich sił na Wyspach. Australijski pracodawca chłopaka obiecał natomiast przez rok trzymać dla niego miejsce w razie nagłej zmiany życiowych planów.
Wyjeżdżając z ojczyzny młody żużlowiec poświęcał naprawdę wiele, gdyż na Antypodach zostawiał też swoją dziewczynę Kylie, z którą spotykał się już od trzech lat. Para poznała się dzięki wspólnym znajomym. – Mieszkała pół godziny drogi ode mnie – opowiada Leigh. – Był akurat czas Świąt Wielkanocnych, a wtedy tamtejsze dzieciaki obozują nad rzeką. Ja natomiast zostałem zaproszony przez kumpli na motocyklową przejażdżkę w tym rejonie. Spotkaliśmy się w domu jednego z nich, po czym udaliśmy się do obozowiska, gdzie przebywała Kylie ze swoim rodzeństwem. To była tak jakby miłość od pierwszego wejrzenia. Wiem, że to trochę głupio brzmi, ale nić porozumienia zawiązała się między nami jak tylko na siebie spojrzeliśmy. Później spytałem kumpli: „Kim jest ta dziewczyna?”, dostałem jej numer telefonu i tak to się zaczęło. Od tamtej chwili wszędzie chodziliśmy razem.
Nastoletnie miłości rzadko kiedy potrafią przetrwać takie próby jak wielomiesięczna rozłąka, ale akurat Leigh i Kylie wytrwali i są dziś szczęśliwym małżeństwem. Czas wyjazdu Adamsa do Poole z perspektywy chłopaka i dziewczyny wyglądał jednak zupełnie inaczej. Legendarny żużlowiec ma w pamięci jedynie to, że zakochani postanowili wspólnie dać sobie rok czasu na poukładanie wszystkiego w głowach, podczas gdy jego żona z uśmiechem wspomina, iż Leigh zachował się wówczas jak typowy małolat i zaczął jej unikać.
Finalizacja kontraktu z Piratami miała nastąpić w styczniu 1989 roku, kiedy to przedstawiciele brytyjskiego klubu w osobach Pete’a Ansella i Mervyna Stewksbury’ego przybyli do Australii. Spotkanie z Leigh zaaranżowano w Newcastle w Nowej Południowej Walii, gdzie akurat zaplanowano rozegranie finału indywidualnych mistrzostw kraju. Ludzie z Poole liczyli, że parafowanie umowy odbędzie się bez jakichkolwiek negocjacji, lecz srodze się zdziwili, gdy młodzieniec na rozmowę przybył z ojcem i wujkiem. Sprawy w swoje ręce wziął ten drugi, co zaowocowało lepszymi warunkami finansowymi dla utalentowanego jeźdźca.
Ansell i Stewksbury oprócz angielskiej waluty przywieźli ze sobą do Newcastle również angielską pogodę. Finał krajowego czempionatu z uwagi na opady deszczu został przeniesiony na następny dzień, a Leigh męczył się w nim okrutnie i zakończył zmagania ze skromnym dorobkiem 6 punktów. Niespełna osiemnastoletni zawodnik o wiele lepiej spisał się natomiast w mistrzostwach par, gdzie uzbierał 10 „oczek” i wspólnie z Philem Crumpem zajął drugie miejsce. Nowy nabytek Piratów z Poole świetnie radził sobie też w towarzyskich turniejach, w których startowało wielu światowej sławy jeźdźców. W Mildurze dotarł do finału International Masters, a w Adelajdzie podczas zawodów pod nawą West End Solo International wygrał fazę zasadniczą, lecz niestety w półfinale zapłacił frycowe i odpadł z dalszej rywalizacji. Prawdziwy popis Leigh dał dopiero na owalu w Alice Springs, gdzie dotarł po trwającej dwie i pół doby podróży w towarzystwie Neila Streeta i Phila Crumpa. Większość kibiców przybyła na zawody, żeby zobaczyć w akcji tego ostatniego, podczas gdy show skradł mu jego podopieczny, zwyciężając w wielkim finale z najmniej korzystnego pola startowego, usytuowanego tuż pod betonowym ogrodzeniem. – Myślę, że nauczyłem tego dzieciaka za dużo – śmiał się później Phil.
Sukcesy chłopaka z Mildury jednoznacznie świadczyły o tym, że jest on już gotów do wyjazdu na Wyspy i spróbowania swoich sił w tamtejszej lidze. Rodzice Leigh wierzyli w talent swojego syna, ale jednocześnie byli pełni obaw, gdyż dla każdego nastolatka długa rozłąka z rodzinnym domem potrafi być przytłaczająca. – Nie chciałam, żeby mój mały chłopiec wyjeżdżał – wspomina Joan. – To był punkt zwrotny w naszym życiu – dodaje John. – Cieszyliśmy się z tego, że „Streetie” obiecał nam jedną rzecz. Powiedział: „John, pamiętam że jak opuszczałem Australię, żeby ścigać się na żużlu, to miejscowa rodzina wzięła mnie do siebie na cały rok i pomagała we wszystkim. Obiecuję ci, iż zaopiekujemy się Leigh, i że nie będzie mu niczego brakować. Potraktujemy go jak własnego syna”. Neil nie rzucał słów na wiatr i jak obiecał, tak zrobił. Nie był typem imprezowicza, tylko dobrze poukładanym gościem, więc cieszyliśmy się, kiedy podjął się tego wyzwania.
Adams junior miał łatwiejszy start w lidze brytyjskiej nie tylko z uwagi na osobę Neila Streeta. Bardzo pomocne okazało się również pochodzenie taty młodego jeźdźca. John urodził się na Isle of Wight, co oznaczało, że Leigh nie potrzebował pozwolenia na pracę na Wyspach, a także mógł opuszczać Anglię i wjeżdżać do niej kiedy tylko miał na to ochotę. Takie przywileje bardzo ułatwiały wykonywanie zawodu żużlowca. Koledzy „Kangura” musieli załatwiać mnóstwo spraw formalnych, podczas gdy on mógł po prostu skupiać się na speedwayu.
Po przybyciu do Wielkiej Brytanii Leigh zamieszkał w domu Streetów w Exeter, położonym około dwie godziny drogi samochodem na zachód od Poole. – Exeter było wówczas silnym ośrodkiem speedwaya i stacjonowało tam wielu ludzi związanych z żużlem – opowiada. – Zakumplowałem się z kilkoma i nie czułem się samotny. Miałem wspaniałe życie. W domu panowała rodzinna atmosfera, a Mary starała się zastąpić mi mamę. Prawdę mówiąc, wcale nie przeszkadzało mi to, że mieszkałem nieco na uboczu. Z jednej strony mogłem bowiem spotykać się oraz imprezować z Craigiem Boycem i Tonym Langdonem, a z drugiej błogosławieństwem była możliwość ucieczki od całego tego zgiełku do Exeter.
Media co rusz raczą nas doniesieniami o hulaszczym trybie życia niektórych żużlowców, ale Leigh Adams zawsze uważany był za faceta, który trzyma się od alkoholu i knajp z daleka. Dlatego właśnie Australijczyk z rozbawieniem wspomina swoją pierwszą noc w Poole, kiedy to wyskoczył na miasto z kumplami jeżdżącymi w barwach Piratów: – Nie mogłem im odmówić. „Lango” podszedł do mnie z kuflem piwa w dłoni o rzekł: „Witamy w Anglii, tutaj po prostu musisz mieć swój kufel”. Nie lubię piwa, więc odpowiedziałem: „Lango, nienawidzę tego dziadostwa”. W ogóle nie piłem alkoholu. Steve i Tony byli wspaniałymi chłopakami, a dla mnie taki wypad był już wielkim krokiem naprzód.
Zamiast na opróżnianiu kolejnych kufli złocistego trunku, Adams wolał skupiać się na speedwayu. Wiele czasu spędzał w przydomowym garażu, a także w warsztacie Neila Streeta, mieszczącym się około dwadzieścia pięć minut drogi od lokum w Exeter. Tam po prostu mył motocykle, ale dzięki poukładanemu życiu sezon 1989 zainaugurował wzorowo, zdobywając płatny komplet „oczek” w wygranym przed własną publicznością 62:34 starciu z… Exeter Falcons. W rewanżu młody „Kangur” również nie zawiódł, uzbierał 10 punktów, a jego zespół triumfował po raz drugi i sięgnął po Easter Challenge Trophy. Leigh przybył do Poole jako żółtodziób z 2-punktową średnią, dlatego po jego pierwszych występach każdy zorientowany w żużlu wiedział, że Pirates zatrudniając go zrobili doskonały interes. Dzieciak z Mildury momentalnie zapadł w pamięci kibiców również względu na… ochraniacze rodem z motocrossu, zabezpieczające jego obojczyki, które wielokrotnie cierpiały po kraksach w ojczyźnie. – Ooo, to ty jesteś tym dzieciakiem jeżdżącym w naramiennikach! – zaczepiali go fani na ulicy.
Kampania 1989 w wykonaniu Piratów była naprawdę dobra. Nie da się napisać inaczej, gdyż zespół z hrabstwa Dorset wygrał National League z 5 „oczkami” przewagi nad drugimi Wimbledon Dons, a w drodze po tytuł potrafił zanotować serię dwunastu spotkań bez porażki. Adams w swoich debiutanckich rozgrywkach na Wyspach wykręcił ponad 9-punktową średnią, chociaż nie dysponował jakimś ponadprzeciętnym sprzętem, a o tuningu nie miał zielonego pojęcia i wszystko zostawiał w rękach „Streetie’go”. Jak każdy zawodnik oprócz znakomitych występów miewał też słabe, ale dzięki swojej mentalności po każdym kroku wstecz stawiał dwa kroki naprzód. – Nigdy nie należałem do żużlowców, którzy całą winę za swoje niepowodzenia zwalają na silniki – mówi. – Zawsze miałem pretensje tylko do siebie, a po złym meczu po prostu skupiałem całą swoją uwagę na następnym spotkaniu.
Talent nastolatka z dalekiej Mildury nie umknął również ówczesnemu menadżerowi reprezentacji Australii, Jamesowi Easterowi, który powołał go nie tylko na kilka test-meczów, ale także na zmagania o drużynowe mistrzostwo świata. Leigh może i nie dołożył do dorobku swojego teamu zbyt wielu punktów, a „Kangury” nie dotarły do finału rywalizacji, ale młodzieniec zdobył bezcenne doświadczenie, które miało zaprocentować w przyszłości. James Easter nie miał bowiem wątpliwości, że Adams stanowił materiał na jeźdźca najwyższej klasy: – Był osiemnastolatkiem ze sposobem myślenia zawodnika dwa razy starszego. Nie dało się go porównać do żadnego innego jeźdźca, którego widziałem w akcji. Prezentował zupełnie inną postawę niż jego rówieśnicy, skupiający się przede wszystkim na zabawie. Pewnego razu zabraliśmy go na zawody do Newcastle i on pojechał tam niczym „rajder” z dwudziestoletnim stażem.
Dzisiejszy speedway trudno wyobrazić sobie bez Polski. To tutaj jest najsilniejsza liga, w której startują wszyscy najlepsi jeźdźcy globu i to tutaj rozgrywanych jest najwięcej rund cyklu Grand Prix, wyłaniającego indywidualnego mistrza świata. W 1989 roku wyprawa na jedną z rund DMŚ do Rzeszowa stanowiła jednak dla Leigh Adamsa swego rodzaju egzotykę. – James był również agentem turystycznym, więc organizował wszystkie nasze wyjazdy – opowiada „Kangur”. Wycieczka do Polski była wtedy dla Australijczyków wydarzeniem, dlatego zamiast zmierzać prosto do celu, zatrzymali się na cały dzień w Berlinie, gdzie część zachodnią od wschodniej wciąż oddzielał słynny mur. – Po zachodniej stronie było niesamowicie – dodaje. – Jeździły tam samochody marki BMW czy Mercedes, działały puby i dyskoteki, zupełnie jak w Australii. Pięć minut drogi stamtąd była jednak granica, za którą wszystko się zmieniało w obraz nędzy i rozpaczy.
Wycieczka do wciąż tkwiącej w ustroju socjalistycznym Polski wywarła olbrzymie wrażenie na przyzwyczajonym do luźnego życia na Antypodach czy w Wielkiej Brytanii żużlowcu. Adams wciąż pamięta żmudną procedurę wizową, a także długą kolejkę na przejściu granicznym czy rewizje samochodów przez celników. Zawodnik całej tej wyprawy nie potraktował jednak jako zło konieczne, a uznał ją za praktyczną lekcję historii, co szczególnie ucieszyło menadżera reprezentacji. – Do dziś pamiętam przejażdżkę po Berlinie i minę Leigh, który siedział na tylnej kanapie vana z szeroko otwartymi ustami – wspomina James Easter. – Jeszcze przed wyjazdem wszyscy mi powtarzali, żebym zabrał ze sobą cały swój stary sprzęt – dodaje Adams. – Zewsząd zasypywano nas różnymi ofertami. To niesłychane, ale nie wychodziliśmy na miasto, żeby coś zjeść, gdyż nasłuchaliśmy się, że od tamtejszego jedzenia na pewno się rozchorujemy.
W sezonie 1989 młody „Kangur” pokazał się szerszej publiczności także podczas finału indywidualnych mistrzostw świata juniorów w Lonigo, kiedy to po raz pierwszy w karierze miał okazję walczyć o medal czempionatu do lat dwudziestu jeden. Zwyciężył wtedy Gert Handberg przed Chrisem Louisem i Niklasem Karlssonem, ale dla Leigh liczyło się przede wszystkim zdobyte doświadczenie. Adams ze względu na uzyskaną średnią punktową reprezentował też Piratów w indywidualnych mistrzostwach ligi, lecz tam z powodu problemów sprzętowych również nie odegrał głównej roli. Mimo pojedynczych wpadek chłopak z każdej strony zbierał pochwały. Starał się jednak nie brać ich do serca i podążać własną ścieżką. – Nie skupiałem się na rekordach, średnich czy innych statystykach – mówi. – Po prostu chciałem jeździć na motocyklu i ścigać się na żużlu. Nie obchodziły mnie te wszystkie papierkowe niuanse, że zaczynałem sezon z 2-punktową średnią, a zakończyłem z 9-punktową. Po prostu cieszyłem się tym, co robię.
Państwo Streetowie otoczyli Leigh znakomitą opieką, ale to nie zmieniało faktu, że osiemnastoletni żużlowiec tęsknił za rodzicami i nie mógł w trakcie sezonu wsiąść w samolot i ich odwiedzić. Na szczęście Neil i Mary mieli w swoim domu telefon, z którego chłopak mógł korzystać kiedy tylko chciał. Otuchy dodawali mu również rodacy jeżdżący w barwach Piratów. – Najgorsze były zimne i deszczowe noce w październiku – przywołuje dawne czasy. – Wtedy zaczynasz myśleć o swoich kolegach w Australii i o tym, że oni mogą paradować w T-shirtach i szortach oraz wybierać się na wieczorne przejażdżki motocyklowe, podczas gdy w Anglii jest ciemno, zimno i mokro. Przez kilka pierwszych lat występów na Wyspach to był dla mnie najtrudniejszy miesiąc, ale w końcu zaaklimatyzowałem się. Zawsze jednak z niecierpliwością czekałem na powrót do domu i trochę słońca po długim sezonie w Europie.
Przed lotem powrotnym do Australii Leigh musiał załatwić jeszcze sprawę swojej przynależności klubowej w sezonie 1990. W Poole młodzieniec wykręcił naprawdę znakomitą średnią, a swoim talentem przyciągnął sponsorów, którzy wyłożyli pieniądze na nowy motocykl, busa oraz kombinezony. Piraci rywalizowali jednak w National League, czyli na zapleczu największej klasy rozgrywkowej, a żeby dalej się rozwijać, jeździec z Antypodów musiał spróbować swoich sił w elicie, czyli British League. Tak samo zresztą młodzieńcowi doradzał słynny Hans Nielsen, którego Adams spotkał przed meczem z Hackney Kestrels. Jedno było pewne: Leigh sprawdził się w roli zawodowego żużlowca i nie musiał wracać na praktyki zawodowe do firmy G.E.M.B. Trucks.
Przenosiny do Swindon
Działacze Poole Pirates nie mogli siłą zatrzymać u siebie Leigh Adamsa, więc ewentualny transfer wycenili na dwadzieścia pięć tysięcy funtów, a po Australijczyka ustawiła się kolejka chętnych.
Usługami młodego „Kangura” zainteresowane były teamy Bradford Dukes, Cradley Heath Heathens czy Wolverhampton Wolves, ale w kluczowym momencie do gry włączył się zespół Swindon Robins. To tam wylądował utalentowany jeździec z Mildury, który na początku 1990 roku sięgnął w ojczyźnie po srebro indywidualnych mistrzostw seniorów, złoto czempionatu do lat dwudziestu jeden oraz tytuł mistrza stanu Wiktoria. – Przenosiny do Swindon były trudne, gdyż włodarze Piratów początkowo nie chcieli mnie nigdzie puszczać – wspomina legendarny żużlowiec. – Ich celem było zatrzymanie mnie na kolejny sezon, ponieważ rok później zamierzali ubiegać się o miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej – dodaje. Niespełna dziewiętnastoletni jeździec nie zamierzał jednak dłużej czekać na możliwość stanięcia w szranki z najlepszymi. Posłuchał rad Ivana Maugera oraz Hansa Nielsena, postawił na swoim i w sezonie 1990 znalazł się w składzie Rudzików konkurujących w British League.
Żegnając się z Poole Leigh myślał, że straci jednego ze swoich bardzo ważnych sponsorów, firmę Coastal Windows, lecz bardzo się pomylił. Darczyńcy podążyli za nim do hrabstwa Wiltshire, żeby wspierać nie tylko jego, ale cały team Swindon Robins. Zestawienie zespołu z Abbey Stadium prezentowało się naprawdę imponująco, gdyż oprócz Adamsa znajdowali się w nim tacy zawodnicy jak John Davis, Brian Karger, Peter Nahlin, Jimmy Nilsen, Andrew Silver czy David Smart. Nieopierzony Australijczyk wchodząc w tak doborowe towarzystwo założył sobie, że na koniec sezonu zadowoli się 8-punktową średnią, co było celem ambitnym i jednocześnie realnym. Na początku lat dziewięćdziesiątych na Wyspach ścigała się bowiem cała światowa czołówka, a składy klubów pękały w szwach od natłoku gwiazd. Polska i Szwecja dopiero otwierały się na żużlowców zagranicznych.
Leigh Adams zadebiutował w barwach Rudzików dokładnie 24 marca 1990 roku, zdobywając 8 punktów w przegranym 38:51 z Oxford Cheetahs starciu o Gold Cup. Nie był to wymarzony początek, lecz Rudziki szybko zrekompensowały sobie to niepowodzenie pokonując przed własną publicznością King’s Lynn Stars, a „Kangur” uzbierał wówczas 11 „oczek”. Wkrótce przyszło również wyjazdowe zwycięstwo nad Gepardami z Oksfordu, kiedy to Leigh po raz pierwszy przyjechał do mety przed swoim idolem – Hansem Nielsenem. – To było jak sen na jawie – przywołuje tamte chwile jeździec z Antypodów.
U progu lat dziewięćdziesiątych australijski speedway miał pociechę z jeszcze jednego młodego i niezwykle utalentowanego zawodnika – Todda Wiltshire’a. Pochodzący z Nowej Południowej Walii żużlowiec w sezonie 1990 przywdziewał plastron Reading Racers, a jego pojedynki z Leigh Adamsem stanowiły ozdobę spotkań British League. Menadżer reprezentacji, James Easter, wpadł więc na chytry plan i powołał obu młokosów do kadry na mistrzostwa świata par. – Nieźle mi się za to oberwało – opowiada coach. – Wiedziałem jednak, że ci dwaj powinni zbierać doświadczenie, więc postanowiłem sprawdzić jak sobie poradzą w zawodach na najwyższym poziomie.
Młode „Kangury” nie przyniosły wstydu ojczyźnie i zostały największą niespodzianką zmagań o tytuł najlepszej pary świata. Adams z Wiltshirem zajęli trzecie miejsce w półfinale w Wiener Neustadt, po czym w Landshut musieli uznać wyższość jedynie Duńczyków w osobach Jana O. Pedersena i Hansa Nielsena, co dawało im… srebrny medal! Przed dziesięciotysięczną publicznością na Speedwaystadion Ellermuehle Leigh uzbierał 16 punktów. Pomógł mu w tym doświadczony mechanik, Norrie Allan, który miał na koncie współpracę z takimi tuzami jak Ivan Mauger i Shawn Moran. Zresztą to sześciokrotny IMŚ dał Adamsowi numer do tego specjalisty stacjonującego w Bristolu. – Znał się na długich torach, a z Ivanem jeździł na wszystkie zawody na kontynencie, więc doszliśmy do porozumienia jeśli chodzi o pomoc podczas MŚP – opowiada Leigh. – To była znakomita informacja, gdyż mieliśmy gwarancję, iż nie przepadniemy z kretesem na zupełnie nieznanym nam terenie.
Mistrzostwa świata par w 1990 roku zaowocowały dla Leigh Adamsa nie tylko srebrnym medalem na szyi, ale również chwilą refleksji nad bezpieczeństwem zawodników. Podczas zmagań o tytuł najlepszego duetu globu w każdym wyścigu domyślnie stawało na starcie sześciu żużlowców, czyli o dwóch więcej niż normalnie. W takim tłoku o wiele łatwiej o fatalny w skutkach wypadek, o czym brutalnie przekonał się Piotr Świst, który w jednej z odsłon zawodów w Wiener Neustadt próbował ominąć upadającego Ryszarda Dołomisiewicza, przez co niemal stracił życie. – Do bandy były zaledwie dwa metry – relacjonuje Stanisław Maciejewicz, mechanik towarzyszący na tamtych zawodach polskim reprezentantom. – Po chwili uderzył w nią i zamiast się od niej odbić – jak to zwykle bywa – wyłamał kilka desek, wpadł w pas bezpieczeństwa, złamał słupek bandy i wyleciał w górę wyrzucony jak z katapulty. Następnie spadł głową w dół, odbił się od schodów i znowu wyleciał w górę. Trzecim razem spadł plecami na trybuny. Wyglądało to okropnie.
„Kangur” z Mildury brał udział w tamtej gonitwie, a „Dołek” właśnie po jego ataku z piątej pozycji zaliczył kontakt z nawierzchnią. Ciężko jednak obwiniać Australijczyka o złe zamiary, gdyż cała sytuacja była po prostu feralnym zbiegiem okoliczności, który jednocześnie zmobilizował FIM do zastanowienia się nad zmianą formuły zmagań o MŚP. Debata nie trwała długo i zaowocowała tym, że od kolejnego sezonu sześcioosobowe wyścigi poszły w odstawkę.
W kampanii 1990 Leigh Adams rywalizował również o tytuł indywidualnego mistrza świata wśród seniorów. Wiodło mu się obiecująco, lecz zajmując czternastą lokatę w Finale Zamorskim na Brandon Stadium w Coventry pogrzebał swoją szansę na udział w ostatecznej bitwie. Czuł też olbrzymią zazdrość wobec Todda Wiltshire’a, który nie tylko wystąpił w finale IMŚ w Bradford, ale stanął w nim na najniższym stopniu podium. Rodak Adamsa triumfy święcił również na ligowym podwórku, gdyż Reading Racers z nim w składzie wygrali ligę. Rudziki natomiast uplasowały się na dopiero szóstym miejscu w stawce dziewięciu zespołów. Leigh nie zrealizował także swojego indywidualnego celu, jakim było osiągnięcie 8-punktowej średniej, ale i tak często był najlepszym punktującym Robins, w barwach których startował gościnnie Phil Crump jako zastępstwo za kontuzjowanego Briana Kargera. – Leigh radził sobie naprawdę dobrze i w większości przypadków pokonałby mnie na torze – mówi „Crumpie”. – Ja byłem w stanie go objechać jedynie wychodząc perfekcyjnie spod taśmy i starając się utrzymać prowadzenie. On był na fali wznoszącej, a ja nie chciałem doznać jakiejś poważnej kontuzji, więc to również działało na moją niekorzyść. Zwyczajnie nie byłem już w stanie konkurować ani z Leigh, ani z całą tą plejadą młodych wilków.
Przy okazji sezonu 1990 nie mogło zabraknąć również zmagań o drużynowe mistrzostwo świata i reprezentacji Australii z Leigh Adamsem w składzie. W pierwszej fazie turnieju „Kangury” znalazły się w grupie „B”, a jeździec rodem z Mildury najbardziej pamięta wyprawę do Gorzowa Wielkopolskiego, zakończoną kompletem punktów oraz miażdżącym triumfem podopiecznych Jamesa Eastera nad Węgrami, Finlandią oraz Polską. To jednak nie same zawody reprezentant Australii wspomina z łezką w oku. Chociaż kraj nad Wisłą przechodził przemiany ustrojowe, a mur berliński upadł, to od poprzedniej wizyty Leigh niewiele się tam zmieniło. – Nadal handlowaliśmy sprzętem i każdy chciał wykorzystać tę wyprawę najlepiej jak się dało – opowiada. – Jeśli miałeś przy sobie puszkę coca-coli, to miejscowe dzieciaki próbowały ci ją ukraść. Pamiętam, że „Boycey” zawsze był leniem, więc chłopakowi z trybun dał dwie puszki tego napoju w zamian za umycie motocykli.
Wizyta w Gorzowie Wielkopolskim to niejedyne wspomnienie Adamsa z 1990 roku związane z Polską. Ówczesny zawodnik Swindon Robins doskonale pamięta również Igrzyska Solidarności w Gdańsku, podczas których turniej żużlowy organizował sam Barry Briggs. – Przylecieliśmy do Warszawy, po czym czekaliśmy przez kilka godzin na prywatny samolot Lecha Wałęsy, który zabrał nas prosto do Gdańska – opowiada Leigh. – Kelly Moran wraz z resztą ekipy zalał się w trupa po zakupie wódki w sklepie bezcłowym. Pamiętam, że już w samolocie do Gdańska Mitch Shirra skręcał jointa, a Kelly dalej drinkował. Lecieliśmy na te zawody jak królowie, ale nikt z chłopaków się tym nie przejmował. Każdy po prostu upajał się chwilą.
„Kangurów” ostatecznie zabrakło w finale DMŚ 1990 w Pardubicach, ale ogólnie rzecz biorąc Leigh Adams mógł być zadowolony ze swojego drugiego sezonu w zawodowej karierze. Po powrocie do ojczyzny także nie narzekał na brak sukcesów, sięgając po raz trzeci zarówno po tytuł mistrza stanu Wiktoria, jak i czempiona Australii do lat dwudziestu jeden. W zmaganiach wyłaniających indywidualnego mistrza kraju, czyli tych najważniejszych, nie mógł jednak wystąpić ze względu na kontuzję nadgarstka, jakiej nabawił się w wyścigu dodatkowym po test-meczu w Mildurze, w którym reprezentacja Australii zmierzyła się ze Związkiem Radzieckim.
Stara miłość nie rdzewieje, a uczucie pomiędzy Leigh a Kylie na początku 1991 roku rozkwitło na nowo. Chłopakowi zależało na dziewczynie tak bardzo, że zapragnął zabrać ją ze sobą do Anglii nie na tydzień czy dwa, lecz na cały sezon. Sprawa nie była prosta, gdyż młoda kobieta świetnie radziła sobie w szkole, a przekonanie jej rodziców, żeby zgodzili się na przeprowadzkę na inny kontynent, graniczyło niemal z cudem. Żużlowiec nie zamierzał jednak się poddawać i postanowił walczyć o uczucie z co najmniej takim samym zaangażowaniem jak o punkty na torze. – Zapytałam go, czy jest pewien tego, co robi – opowiada Joan Adams. – Kylie wspaniale zdała egzaminy, miała dobre oceny na świadectwie, jej ojciec wiązał z nią duże nadzieje, a tu nagle nasz syn zamierzał wyskoczyć z taką propozycją. Kibicowałam mu, lecz jednocześnie nie chciałam, żeby zrujnował tej dziewczynie karierę zawodową.
Przed konfrontacją z surowym ojcem swojej miłości, Leigh postanowił porozmawiać z jej matką, z którą naprawdę dobrze się dogadywał. Nie miał reputacji hulaki, jaką cieszyło się wielu jego kumpli po fachu, dlatego udało mu się postawić na swoim. Gdy przybył na Wyspy, żeby znów startować w barwach Swindon Robins, zastał jednak mały bałagan, gdyż British League troszkę się rozrosła, a władze postanowiły wprowadzić w niej system spadków i awansów. Ponadto skład Rudzików dość poważnie się odmienił i był oparty w większości o młodych zawodników z Brianem Kargerem w roli kapitana.
W kampanii 1991 Adams miał startować nie tylko w lidze brytyjskiej. Podpisał również kontrakt z Motorem Lublin, ścigającym się wówczas w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce, która przechodząc przemiany ustrojowe dopiero nieśmiało pukała do świata wielkiego speedwaya. Australijczyk swój przedostatni sezon w gronie juniorów zamierzał wykorzystać w stu procentach i powalczyć wreszcie o większy sukces klubowy oraz medal indywidualnych i drużynowych mistrzostw świata. Speedway jest jednak sportem pełnym niespodzianek, więc ciężko było przewidzieć, że spadek formy Briana Kargera przyczyni się do beznadziejnych rozgrywek w wykonaniu Rudzików, a majowe starcie z Marvynem Coxem podczas domowego meczu przeciwko Poole Pirates zakończy się dla Leigh Adamsa kontuzją barku, koszmarnym bólem i sezonem pełnym rozczarowań.
Młody czempion
Po deszczu zawsze wychodzi słońce, więc kampania 1992 przyniosła Leigh pierwszy indywidualny sukces międzynarodowy. 23 sierpnia na owalu w Pfaffenhofen an der Ilm Australijczyk wywalczył tytuł IMŚJ.
Zapatrzony w poczynania Todda Wiltshire’a, Adams z tygodnia na tydzień stawał się coraz większym profesjonalistą. Gdy sprowadził do Anglii miłość swojego życia, Kylie, postanowił również zatrudnić mechanika w pełnym wymiarze godzin. Chłopak głęboko wierzył, że decyzje te pomogą mu stać się lepszym zawodnikiem, lecz najpierw popsuły one jego relacje z Norriem Allanem, z którym mieszkał w wynajętym mieszkaniu w Bristolu. Z czasem atmosfera stała się na tyle niezdrowa, że Leigh i Kylie wyprowadzili się od Norriego i przenieśli do Swindon, gdzie zatrzymali się u związanego z Rudzikami Neila McCarthy’ego.
– Mieliśmy małą sypialnię z podwójnym łóżkiem i właściwie żyliśmy na walizkach – wspomina australijska legenda speedwaya. – Nie mogliśmy nawet zamykać drzwi, ponieważ miejsce do spania zajmowało cały pokój. Brakowało też szafy i stąd te wszechobecne walizki. Bez względu na wszelkie niedogodności byliśmy jednak szczęśliwi, gdyż czuliśmy namiastkę niezależności – dodaje. Pomimo tego, że drogi Adamsa i Allana się rozeszły w dość nieciekawych okolicznościach, to Leigh bardzo sobie ceni pomoc człowieka, który nie tylko doradzał mu w sprawach sprzętu, ale pomagał też negocjować wysokość kontraktu w lidze brytyjskiej. Jeździec z Antypodów jako dwudziestoletni żółtodziób nie orientował się w tych wszystkich cyferkach determinujących umowy, a nauczony współpracą z Ivanem Maugerem i Shawnem Moranem Norrie nie tylko załatwił za swojego podopiecznego wiele spraw, ale i wytłumaczył mu mnóstwo niuansów rządzących żużlową ekonomią.
Kto wie jak potoczyłby się dla Leigh sezon 1992, gdyby nie poprzednia kampania, która oprócz wielu rozczarowań przyniosła „Kangurowi” sporo nauki. Wszystko dzięki startom w barwach Motoru Lublin, gdzie największa gwiazdą był Hans Nielsen, znany również jako „Profesor z Oksfordu”. Adams wystąpił w dziewięciu spotkaniach ligi polskiej, a chwile spędzone z Duńczykiem uważa za bezcenne. – Zawsze spotykaliśmy się na lotnisku i razem podróżowaliśmy – opowiada. – To było naprawdę fajne. Uważałem go za swojego idola, a tu nagle razem z nim latam po świecie, śpię w hotelu i w ogóle. On zawsze zajmował podwójne łóżko. Ja mogłem spać na podłodze, kanapie lub gdziekolwiek indziej, ale przecież byłem uczniem. Niemniej jednak zdobyłem mnóstwo doświadczenia przebywając w jego towarzystwie, podglądając jak jest zorganizowany i jak przygotowuje sprzęt do zawodów.
Motor Lublin w kampanii 1991 wywalczył srebrny medal drużynowych mistrzostw Polski, a rok później uplasował się na piątym miejscu w najwyższej klasie rozgrywkowej. To o wiele lepiej niż Swindon Robins, którzy w tym samym czasie dwukrotnie zajmowali ostatnią lokatę w tabeli British League. W sezonie 1992 Adams na Wyspach osiągnął imponującą średnią 9,73, natomiast w barwach „Koziołków” na trzydzieści odjechanych wyścigów wygrał aż dwadzieścia dwa. – W Lublinie zawsze zostawał mój motocykl, a ja tylko przylatywałem na mecze razem z silnikiem – Leigh wspomina dawne czasy. – To wydaje się dziś zabawne, gdyż obecnie zawodnicy na każdy typ nawierzchni mają inną jednostkę napędową. Ja wówczas posiadałem trzy silniki, a do Polski zawsze zabierałem ze sobą ten najlepszy. Brałem go jako bagaż podręczny. To był Godden, a ja musiałem mieć wtedy ramiona jak goryl. Wtedy jednak wszyscy tak robili – silnik przechodził przez kontrolę bezpieczeństwa, po czym w samolocie lądował pod siedzeniem. Dziś jest to nie do pomyślenia.
Na początku lat dziewięćdziesiątych „Kangur” nie miał jeszcze zbytniego zaufania do polskich kolegów z toru. Wiadomo, że wówczas kraj nad Wisłą dopiero pukał do bram speedwayowego raju, więc Adams podróżował z silnikiem po prostu ze strachu przed tym, że pod jego nieobecność ktoś mógłby się nim „zaopiekować”. Zresztą trudno się dziwić jeźdźcowi z Antypodów, który pewnego razu przeżył w Lublinie przygodę rodem z niskobudżetowego filmu gangsterskiego.
– To zdarzyło się po zakończeniu któregoś sezonu, kiedy przyleciałem, żeby załatwić sprawę kontraktu na kolejne rozgrywki – opowiada. – Klub był mi winien trochę pieniędzy, a na miejscu pojawił się facet, który rozwiązał te problemy, więc bez przeszkód przedłużyłem umowę. Wychodząc z klubowego biura zauważyłem należącego do tego gościa S-klasowego Mercedesa z silnikiem V12, czyli naprawdę zwrotne auto jak na tamte czasy. „Fajny wóz”, skomentowałem, a mężczyzna dał mi kluczyki i powiedział, że mogę się przejechać. „Gazu, gazu”, usłyszałem tuż po wyjechaniu na miasto. „Nie, bo policja nas zatrzyma”, odpowiedziałem, po czym ten gość wyciągnął niebieskiego koguta, zamocował go na dachu i już wszyscy zjeżdżali nam z drogi, gdyż myśleli, że jedziemy radiowozem! Wskazując na kokpit, zacząłem kolejny dialog: „Nie boisz się, że ci ukradną ten telefon i zestaw stereo?”. „W ogóle”, odparł mój rozmówca, wyjął ze schowka pistolet i wręczył mi go! Tak więc prowadziłem samochód, trzymając jednocześnie broń i myśląc: „Co ja do cholery wyprawiam?!”. Szybko oddałem mu giwerę, a on zabrał mnie do swojego wielkiego domu z ogromną bramą, przy której stał strażnik. W posiadłości trwał akurat remont, więc kręciło się wokół mnóstwo ludzi. To było niczym scena z filmu „Ojciec chrzestny”.
Historię z mercedesem i pistoletem Leigh wspomina dziś z rozbawieniem, podobnie jak turniej jubileuszowy Krzysztofa Okupskiego w Gorzowie Wielkopolskim. Adams na torze przy ulicy Kwiatowej zwyciężył z 14 punktami na koncie, a w nagrodę otrzymał… fotel, na którego podłokietnikach wyrzeźbiono lwie głowy. – Zabrałem go ze sobą do Lublina, gdzie jeździł też Hans Nielsen, który stwierdził, że to całkiem fajny mebel – opowiada. – W takim razie wymieniłem ten fotel na klika skrzynek narzędziowych czy coś w tym stylu.
Sezon 1992 dla „Kangura” z Mildury układał się wyśmienicie już od samego początku. Młody zawodnik sięgnął na ojczystej ziemi po tryplet, czyli złoty medal mistrzostw stanu Wiktoria, mistrzostwo kraju U21 oraz tytuł indywidualnego mistrza Australii. Chłopak od jakiegoś czasu przestał się również stylizować na „Profesora z Oksfordu” i czarne kombinezony porzucił na rzecz czerwonych. Kolor ten szybko stał się jego znakiem rozpoznawczym. Punktem zwrotnym dla Adamsa była również przesiadka z silników marki Godden na GM-y zakupione od Petera Johnsa, a strzałem w dziesiątkę okazało się nawiązanie współpracy ze słynnym tunerem Otto Weissem, co udało się dzięki pomocy Jamesa Eastera. Niemiecki specjalista narzucał specyficzne warunki kooperacji i do opieki nad przygotowanym przez siebie sprzętem wyznaczał konkretne osoby, co dla Leigh wiązało się z wystawieniem na próbę wielu przyjaźni.
Sięganie po najwyższe laury bez odpowiedniego zaplecza sponsorskiego jest w żużlu praktycznie niemożliwe. Młody Australijczyk cieszył się więc jak dziecko, kiedy znalazł w skrzynce list od byłego zawodnika motocrossowego, Randy’ego Owena, reprezentującego firmę Owen Bros Commercials z Hereford, zajmującą się sprzedażą, dzierżawą oraz serwisowaniem samochodów dostawczych. – Przez pierwsze dwa lata to był po prostu sponsoring, ale z czasem nasza relacja przekształciła się w przyjaźń – mówi Leigh. – W 1992 roku otrzymałem spersonalizowanego vana, Talbota Express, co sprawiło, że poczułem się jak gość z Hollywood.
Czując, że jest w gazie, „Kangur” nie zamierzał poprzestawać na krajowych sukcesach. Na sezon 1992 miał dwa główne cele: wywalczyć złoty medal indywidualnych mistrzostw świata juniorów oraz awansować do finału zmagań o tytuł czempiona globu w gronie seniorów. Reprezentant Australii musiał jednak bardzo szybko zweryfikować swe plany, gdyż już 31 maja na torze w King’s Lynn pożegnał się z rywalizacją o IMŚ, zajmując dopiero czternastą lokatę w finale Wspólnoty Narodów. – Byłem załamany i od tamtej chwili skupiałem się już tylko na zmaganiach U21 – wspomina. Rywalizacja o tytuł indywidualnego mistrza świata juniorów zawsze wzbudzała wiele emocji, bo przecież jej uczestnicy często stawali się później jeźdźcami najwyższej klasy. Leigh do finału w Pfaffenhofen an der Ilm dostał się dzięki zajęciu trzeciego miejsca w półfinale w Tarnowie. Zwyciężył wówczas Joe Screen, a Adams przegrał wyścig dodatkowy o drugą lokatę z Markiem Loramem, z którym pracował wtedy… Norrie Allan.
Lokalizacja turnieju finałowego o tytuł IMŚJ stanowiła dla „Kangura” z Mildury bardzo dobrą informację ze względu na osobę Otto Weissa. – Do tych zawodów przygotowywałem się naprawdę solidnie – opowiada Leigh. – Przyleciałem do Pfaffenhofen w trakcie sezonu, a on załatwił mi prywatny trening z Marvynem Coxem. Na miejscu miałem też mechanika, Mickeya Mostera, więc robota szła pełną parą. Trening połączyliśmy z próbami na hamowni, co w tamtych czasach było w speedwayu nowością.
Mark Loram, Joe Screen, Tomasz Gollob czy Lars Gunnestad to tylko niektórzy z zawodników, którzy przybyli do Pfaffenhofen an der Ilm, żeby 23 sierpnia 1992 roku walczyć o medale światowego czempionatu U21. Miejsca na podium zawsze są tylko trzy, a chętnych żeby je zająć o wiele więcej, więc w parkingu od samego początku panowała napięta atmosfera. Podczas treningu poprzedzającego zawody Norrie Allan podszedł do mechanika Leigh – Neila McCarthy’ego. Dawny przyjaciel Adamsa oznajmił, że wydech przygotowywany przez Otto Weissa jest nielegalny, czym chciał po prostu wprowadzić zamieszanie i zdekoncentrować Australijczyka. Adams wykonał jednak kilka telefonów i szybko się przekonał, że to podstępna zagrywka.
Początek zmagań w Pfaffenhofen opóźnił się o czterdzieści pięć minut ze względu na burzę. Deszcz solidnie zmoczył tor, ale Leigh miał to szczęście, że włączał się do rywalizacji dopiero w trzecim wyścigu. Od samego początku był skoncentrowany tylko na zwycięstwie, więc odetchnął z ulgą, kiedy w pierwszym swoim występie pokonał „Loramskiego”, a w drugim Tomasza Golloba. Po trzech seriach startów Australijczyk przewodził stawce z kompletem punktów, a „oczko” mniej na koncie mieli Loram i Screen. Ten ostatni zdetronizował Adamsa w czternastej odsłonie zawodów, co oznaczało, że przed ostatnią serią startów trzech zawodników zgromadziło po 11 punktów i miało takie same szanse na triumf. Wyścig osiemnasty to bezpośrednia rywalizacja dwóch wyżej wymienionych Brytyjczyków, zakończona triumfem Lorama i drugim miejscem Screena, więc „Kangur” musiał wygrać swój ostatni bieg, jeśli marzyło mu się złoto juniorskiego czempionatu.
Leigh wytrzymał próbę nerwów i w dwudziestej odsłonie zawodów minął linię mety przed Niklasem Klingbergiem oraz Tomaszem Bajerskim. W związku z tym do wyłonienia indywidualnego mistrza świata juniorów potrzebny był wyścig dodatkowy. Adams miał w pamięci porażkę z „Loramskim” w Tarnowie i pragnął z całego serca wziąć srogi rewanż na reprezentancie Zjednoczonego Królestwa. Losowanie przed ostateczną gonitwą wygrał jednak Mark, który dzięki temu jako pierwszy wybierał pole startowe. Brytyjczyk zyskał przewagę nad jeźdźcem z Antypodów, lecz Adams nie zamierzał składać broni i przysiągł sobie zrobić wszystko w celu zwyciężenia i zaspokojenia nie tylko swoich ambicji, ale i sprawienia radości ludziom, którzy go dopingowali.
Loram wybrał wewnętrzne pole, jednak „Kangur” go ubiegł na starcie i już w pierwszym wirażu wysunął się na prowadzenie, którego nie oddał do samej mety. „Loramski” nie odpuszczał przez cztery okrążenia, lecz nie zmieniło to faktu, że nowym indywidualnym mistrzem świata juniorów został Leigh Adams. – Czułem się tak samo jak podczas triumfu w krajowym czempionacie i odetchnąłem z ulgą dopisując ten tytuł do swojego CV – opowiada zwycięzca z Pfaffenhofen. – Byłem skupiony na tych zawodach od tak dawna, że po wszystkim spadł mi z serca naprawdę wielki kamień.
Droga do Speedway Grand Prix
Spadek Rudzików z najwyższej klasy rozgrywkowej oznaczał dla Leigh Adamsa konieczność pożegnania się z ekipą ze Swindon. Świeżo upieczony IMŚJ na tym etapie kariery nie mógł przecież wykonywać kroku wstecz.
W wyniku różnych zawirowań regulaminowych przed Australijczykiem pojawiła się możliwość powrotu do Poole Pirates, którzy rywalizowali już w British League, ale perturbacje związane z odejściem z ekipy Piratów po sezonie 1989 stanowiły dla „Kangura” przeszkodę nie do przeskoczenia. – Dopiero co wywalczyłem tytuł mistrza świata U21, a byłem bez pracy – Adams wspomina czas przed zmaganiami 1993. – Myślałem sobie: „Jak to możliwe?”. Pojechałem na Speedway and Grass Track Show, żeby spotkać się z szefem Coventry Bees – Martinem Ochiltree. To była moja jedyna realna szansa na kontrakt, a kiedy rozmowy zakończyły się fiaskiem, to zwyczajnie się rozpłakałem.
Jeździec z Antypodów znalazł się w nieciekawej sytuacji nie tylko na Wyspach, ale i w Polsce. Okazało się bowiem, że Leigh został zgłoszony do rozgrywek przez dwa kluby, Motor Lublin i Spartę Wrocław, co poskutkowało tym, że włodarze ligi nie dopuścili go do rywalizacji o DMP. Sprawa ostatecznie wylądowała w Trybunale PZM i dopiero po złożeniu stosownych wyjaśnień Adams został zatwierdzony do startów w barwach teamu z Dolnego Śląska. – Rok wcześniej jeździłem dla Lublina, ale klub ten był mi winien pewną sumę pieniędzy – opowiada. – Hans Nielsen opuścił zespół, więc byłem zdany tylko na siebie. Z działaczami ustnie dogadaliśmy się co do nowej umowy, ale niczego nie podpisywałem. Oni umieścili mnie w składzie, lecz ja nigdy nie złożyłem im żadnej oferty, a oni później nie wracali do sprawy. Otto Weiss miał kontakty we Wrocławiu i powiedział: „Zapomnij o Motorze, chodź do Sparty”. Stąd wzięło się to całe zamieszanie, które później się wyjaśniło.
Zła karta na szczęście w pewnym momencie się odwróciła, a Leigh spotkał na swojej drodze Terry’ego Russella oraz Ivana Henry’ego, zarządzających Arena-Essex Hammers, czyli klubem rywalizującym od niedawna w British League. W przerwie zimowej Adams sięgnął po swój drugi złoty medal indywidualnych mistrzostw Australii, a po powrocie do Anglii świetnie zaaklimatyzował się w nowej drużynie, zaliczając pierwszy komplet punktów już w czwartym występie w barwach Młotów. 23 maja 1993 roku poszedł natomiast za ciosem, triumfując na owalu w King’s Lynn w finale Wspólnoty Narodów, będącym jedną z eliminacji IMŚ. „Kangur” wierzył, że po latach starań wreszcie spełni swoje marzenie i dotrze do ostatecznej batalii o tytuł najlepszego jeźdźca globu.
Zawody w hrabstwie Norfolk stanowiły dla Leigh również symboliczne zakończenie współpracy z Otto Weissem na rzecz Petera Johnsa. Australijczyk odwrócił się od Niemca dlatego, że ten nagle stał się dla niego zbyt drogi, a Adams jako żółtodziób w świecie wielkiego speedwaya nie dysponował aż takim budżetem, żeby móc płacić za każdą nowinkę oferowaną przez słynnego tunera. – Po prostu stał się chciwy, więc postanowiłem pójść własną drogą – wspomina. Krok podjęty przez żużlowca z Mildury okazał się słuszny, gdyż Leigh po raz pierwszy w karierze dotarł do finału światowego IMŚ. Niestety był tylko tłem dla medalistów w osobach Sama Ermolenki, Hansa Nielsena i Chrisa Louisa, ale i tak mógł być z siebie dumny, bo przecież w Pocking nie powiodło się również Tony’emu Rickardssonowi czy Gregowi Hancockowi.
W British League Adams wypracował znakomitą średnią 9,49 i był liderem Arena-Essex Hammers, lecz w zespole z Thurrocku z kontuzjami borykali się Brian Karger oraz Troy Pratt, co w połączeniu ze spadkiem formy Colina White’a poskutkowało czwartym miejscem w ligowej tabeli. Sparta Wrocław sięgnęła natomiast po tytuł Drużynowego Mistrza Polski, ale Leigh nie potrafił się cieszyć tym sukcesem, skoro wystąpił w zaledwie jednym spotkaniu ekipy ze Stadionu Olimpijskiego. Po sezonie 1993 Adams miał więc dwa pragnienia: zmienić otoczenie w Polsce oraz zostać w ekipie Młotów, żeby w kolejnej kampanii walczyć z nią o wyższe cele.
Pomimo wielu przeciwności losu, związek Leigh z Kylie z miesiąca na miesiąc stawał się coraz bardziej dojrzały. Choć z przyczyn sportowych Adams musiał opuścić zespół Swindon Robins, to para tak wspaniale się zaaklimatyzowała w hrabstwie Wiltshire, że nabyła tam… dom. – Wreszcie mieliśmy swoją własną przestrzeń i szafę na ubrania – opowiada wybranka jeźdźca z Antypodów. – Urządzanie domu świetnie wypełniało mój czas podczas częstych nieobecności Leigh, spowodowanych obowiązkami zawodowymi. Co ciekawe, to on zauważył ten bungalow, jeżdżąc po okolicy na rowerze górskim. Byliśmy młodzi i nie mieliśmy zielonego pojęcia o takich rzeczach jak kupowanie nieruchomości i kredyty hipoteczne, ale na szczęście we wszystkim pomógł nam Pat Bennett – przyjaciel oraz facet, który sprawował pieczę nad finansami Leigh.
Stacjonowanie w Swindon wiązało się dla Adamsa z koniecznością ciągłych dojazdów do oddalonego o niecałe dwie i pół godziny drogi Thurrocku. Jeśli mecz zaczynał się o dwudziestej, to zawodnik wyjeżdżał z domu zazwyczaj około piętnastej, żeby ominąć popołudniowe korki i mieć w parku maszyn wystarczająco dużo czasu na przygotowanie się do zawodów. Choć zdarzało się, że z różnych przyczyn docierał na stadion w ostatniej chwili, to jednak para nie myślała o przeprowadzce choćby dlatego, że Kylie podjęła pracę w biurze British Telecommunication w Swindon. – Pamiętam, że w jeden piątek ustawiłam sobie czas pracy w ten sposób, żeby Leigh mógł mnie odebrać o piętnastej trzydzieści, bo chcieliśmy pojechać razem na mecz – wspomina. – Opóźnienie względem standardowego harmonogramu było więc symboliczne, ale trafiliśmy na taki korek, że Leigh w pewnym momencie udał się na tył busa, żeby przebrać się w kombinezon. Na stadion wpadliśmy około dziewiętnastej trzydzieści, tuż przed startem pierwszego wyścigu.
Sezon 1994 przyniósł „Kangurowi” z Mildury prawdopodobnie więcej rozczarowań niż sukcesów. O ile w ojczyźnie wciąż bardzo młodemu zawodnikowi wiodło się znakomicie, co potwierdził wywalczeniem trzeciego z rzędu tytułu indywidualnego mistrza Australii, to zmagania na arenie międzynarodowej zakończyły się czwartym miejscem w finale DMŚ oraz odpadnięciem z rywalizacji o IMŚ w półfinale w Bradford. Żużlowca z Antypodów szczególnie frustrowało to drugie niepowodzenie, gdyż wcześniejsze trzy rundy eliminacyjne przebrnął bez większych problemów, a owal w Bradford należał do jego ulubionych. – Reprezentowałem barwy Młotów podczas turnieju w Ipswich i zaliczyłem upadek z własnej winy – wspomina. – Tor był naprawdę przyczepny, no i miałem kolizję z Davidem Mulletem z Reading. Próbowałem wyprzedzić go po wewnętrznej, ale trafiłem na bardzo przyczepny fragment nawierzchni, straciłem kontrolę nad maszyną i obaj uderzyliśmy w bandę – dodaje. Kraksa wyglądała fatalnie, drewniane ogrodzenie na Foxhall Stadium zostało uszkodzone, a Leigh złamał sobie środkowy palec. To właśnie ta kontuzja przeszkodziła mu w późniejszej walce o ostatni w historii finał światowy IMŚ.
Nowym czempionem globu został Tony Rickardsson, a kolejne miejsca na podium zajęli Hans Nielsen oraz Craig Boyce. Oprócz tego zawody w Vojens wyłoniły jeszcze siedmiu innych jeźdźców, którzy w kolejnej kampanii zostali stałymi uczestnikami indywidualnych mistrzostw świata, zmierzających ku formule Grand Prix. Katastrofa Adamsa w Bradford oznaczała więc dla Australijczyka odłożenie marzeń o medalu IMŚ o co najmniej dwa lata. „Kangurowi” na osłodę pozostawały doskonałe średnie w lidze polskiej, brytyjskiej oraz szwedzkiej. Motor Lublin, do którego wrócił, walczył jednak o utrzymanie w I lidze, a nie o mistrzostwo. Podobny los spotkał Arena-Essex Hammers, natomiast Elit Vetlanda sięgnęła wprawdzie po brąz w Elitserien, lecz w rozgrywkach klubowych tak naprawdę liczy się tylko najwyższy laur.
Podczas gdy inauguracyjna edycja Grand Prix IMŚ miała liczyć sześć rund, to na Antypodach w 1995 roku zapoczątkowano zawody z cyklu International Speedway Masters Series, których pierwsza odsłona została podzielona na aż trzynaście turniejów. Co ciekawe, w australijskiej rywalizacji brali udział nie tylko krajowi zawodnicy, gdyż organizatorzy do zmagań zaprosili również wielkie gwiazdy z całego świata. Jeździec z Mildury w doborowym towarzystwie poradził sobie całkiem nieźle, ulegając tylko Tony’emu Rickardssonowi, Simonowi Wiggowi, Samowi Ermolence, Craigowi Boyce’owi oraz… Jasonowi Crumpowi, czyli potomkowi wielkiego mentora Leigh – Phila. – Podczas tamtych turniejów panowała znakomita atmosfera – opowiada Adams. – Poza torem wszyscy się razem dobrze bawiliśmy, ale gdy przychodziło do rywalizacji, to wtedy każdy chciał wygrywać.
Kampania 1995 w Europie była pierwszą od trzech lat, do której Leigh nie przystąpił jako indywidualny mistrz swojego kraju. Adamsa na tronie zdetronizował młody „Crumpie”, a w wyścigu dodatkowym o srebro pokonał jeszcze Craig Boyce. Po wylądowaniu na Wyspach nie miało to już jednak większego znaczenia, ponieważ żużlowiec zdążył postawić przed sobą nowe cele: awans do Grand Prix 1996, dobry występ z reprezentacją Australii w DMŚ oraz uzyskanie wysokich średnich w rozgrywkach klubowych, w których został ponownie zakontraktowany przez Motor Lublin, Arena-Essex Hammers oraz Elit Vetlandę.
Trzy topowe ligi żużlowe, czyli polska, brytyjska i szwedzka, od zawsze diametralnie się różniły. Nie chodzi tu wcale o listę żużlowców, którzy w poszczególnych sezonach w nich występowali. – W Polsce zawsze dało się odczuć obecność kibiców – Leigh dzieli się swoimi wrażeniami. – Lokalne derby to absolutne szaleństwo. Kiedy jedziesz do Zielonej Góry, to fanów widać dosłownie wszędzie, gdyż klub to ich pasja. W Gorzowie jest zresztą podobnie. Pamiętam, że podczas jednego meczu z Falubazem kibice znaleźli się tak blisko bandy, że podjeżdżając pod taśmę łapałem z nimi kontakt wzrokowy. Ktoś wtedy rzucił w moją stronę kamieniem i zostałem trafiony w kask! Polscy kibice wyznają zupełnie inną filozofię niż szwedzcy czy angielscy i trzeba to zaakceptować. Mają swoich ultrasów i chuliganów, działających na takiej samej zasadzie jak ma to miejsce w przypadku piłki nożnej. W Szwecji natomiast wszystko kręci się wokół klubu, ale jednocześnie panuje bardzo spokojna i rodzinna atmosfera. Na trybunach nie ma śpiewów.
Leigh śmieje się, że w Kraju Trzech Koron jest tak spokojnie, że najbardziej ekscytującą czynnością w wykonaniu kibiców było… picie kawy. Jeszcze zabawniejsze jest to, że napój ten z biegiem czasu stał się jednym z podstawowych elementów diety Australijczyka, będącym dla niego substytutem energy drinków, których smak niespecjalnie mu odpowiada. – Kiedy wstaję wcześnie rano i udaję się na lotnisko, to zaraz po odprawie wpadam do Starbucksa po kubek kawy. Traktuję to jako moją małą ucztę. Szczerze mówiąc, spożywam tego napoju zbyt dużo i chyba jestem od niego uzależniony – zwierza się.
Motor Lublin w zmaganiach o DMP zajął ostatnie miejsce i pożegnał się z najwyższą klasą rozgrywkową. Arena-Essex Hammers w zrestrukturyzowanej lidze brytyjskiej pod nazwą Premier League uplasowali się natomiast na dziesiątej lokacie w stawce aż dwudziestu jeden zespołów. Elit Vetlanda nie wywalczyła tym razem medalu i z trudem utrzymała się w Elitserien. „Kangur” oczywiście stanowił bardzo silny punkt wszystkich swoich teamów, ale większa liczba porażek niż zwycięstw na pewno była dla niego frustrująca. Podobnie rzecz się miała w finale DMŚ w Bydgoszczy, w którym reprezentacji Australii ponownie zabrakło na podium. Tutaj Leigh również nie mógł mieć do siebie wielkich pretensji z uwagi na to, że wystąpił w zaledwie jednej gonitwie jako zastępstwo za Craiga Boyce’a.
8 października 1995 roku okazał się jednak dniem, w którym wcześniejsze niepowodzenia poszły w niepamięć. Wygrywając z dorobkiem 14 „oczek” turniej Grand Prix Challenge w Lonigo, Leigh Adams zapewnił sobie możliwość konkurowania o tytuł IMŚ w kampanii 1996. Choć jeszcze podczas finału interkontynentalnego w Elgane Australijczyk używał silnika tzw. „stojaka” przygotowanego przez Carla Blomfeldta, to we Włoszech postanowił przesiąść się na tzw. „leżak” wypożyczony od Otto Weissa. Z zakazanej w lidze brytyjskiej konstrukcji korzystała wówczas już cała czołówka cyklu GP. – Decyzja była podyktowana tym, że „leżaki” były zwyczajnie szybsze – tłumaczy. – Wcześniej miałem okazję kilka razy przetestować tę konstrukcję, ale za każdym razem coś mi nie pasowało. W końcu zadzwoniłem do Otto Weissa, poleciałem do Monachium i wykonaliśmy trochę testów w Landshut. Tam znaleźliśmy wreszcie odpowiadające mi ustawienia.
Byk na ślubnym kobiercu
Sezon 1996 przyniósł w życiu „Kangura” z Mildury dwie bardzo ważne decyzje. Pierwszą było podpisanie kontraktu z Unią Leszno, a druga to oczywiście ślub z wieloletnią partnerką – Kylie.
Australijczyk walczył w cyklu Grand Prix, dlatego w połowie lat dziewięćdziesiątych parafowanie przez jeźdźca tej klasy umowy z drugoligowcem wydawało się dość nieoczekiwanym ruchem. Byki miały jednak szybko wywalczyć awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, a wielkopolscy działacze wierzyli, że utalentowany zawodnik z Antypodów na dłużej zadomowi się na Stadionie im. Alfreda Smoczyka. W swojej pierwszej kampanii w biało-niebieskich barwach Leigh wystąpił w zaledwie sześciu z dwudziestu dwóch spotkań II ligi, ale uzyskał w nich znakomitą średnią biegopunktową 2,607, przyczyniając się w ten sposób do wygrania przez Unię zmagań z kompletem „oczek”.
Na Wyspach w sezonie 1996 Adams przywdziewał plastron London Lions, choć tak naprawdę nie zmienił klubu. Stało się tak z uwagi na to, że działacze Młotów ze względów marketingowych przenieśli zespół do stolicy Anglii, gdzie od likwidacji Hackney Hawks panowała żużlowa posucha. Co ciekawe, Lwy swoje mecze rozgrywały na dawnej arenie Jastrzębi. – Wcześniej miałem okazję tam rywalizować jedynie w 1989 roku i pamiętam, że to był naprawdę trudny tor – wspomina Leigh. – Kilkakrotnie dałem tam ciała, kiedy przyjeżdżaliśmy z Piratami, głównie przez gości takich jak Andy Galvin i Steve Schofield, którzy radzili sobie na tym owalu znakomicie. Przeniesienie zespołu do Londynu okazało się kompletnym niewypałem. Tor był zbyt wąski i kwadratowy, przez co nie nadawał się do ścigania.
London Lions nie zawojowali Premier League, kończąc swój pierwszy i ostatni sezon na dziewiątym miejscu w tabeli. Jakoś szczególnie nie wiodło się również Elit Vetlandzie, którą Adams reprezentował w Szwecji, więc na ligowym podwórku żużlowiec skupiał się po prostu na dostarczaniu punktów, a sportowego spełnienia szukał w cyklu Grand Prix. Debiutanci jednak łatwo nie mają, o czym Australijczyk przekonał się dość brutalnie, gdyż z sześciu rozegranych turniejów najlepiej poradził sobie w Linkoeping, gdzie zajął ósmą lokatę. W efekcie tego „Kangur” zgromadził łącznie zaledwie 28 „oczek”, co dało mu ostatnią pozycję wśród stałych uczestników zmagań o tytuł indywidualnego mistrza świata. Szczęście, iż dwa tygodnie po finałowych zawodach w Vojens jeździec z Antypodów stanął na drugim stopniu podium GP Challenge w Pradze, gwarantując sobie tym samym regularne uczestnictwo w cyklu A.D. 1997.
Zespół London Lions nie spełnił wprawdzie pokładanych w nim oczekiwań, lecz były na świecie osoby z okołożużlowego środowiska, którym częste podróże do jednego z największych miast w Europie nie przeszkadzały. – Za każdym razem czułam się jak na wycieczce krajoznawczej – opowiada Kylie. – Widywaliśmy regularnie Big Ben czy Tower Bridge, podczas gdy większość moich znajomych z Australii takie widoki mogła podziwiać jedynie na kartkach pocztowych. Pamiętam jak jednego razu Leigh zawiózł mnie do National Gallery, po czym sam pojechał do warsztatu Petera Johnsa. Byłam pod wielkim wrażeniem tych wszystkich dzieł sztuki, o których uczyłam się w liceum. Możliwość obcowania z nimi i lekcja w szkole to dwa odmienne stany świadomości.
Leigh i Kylie pobrali się 30 listopada 1996 roku w Australii, na winnicy o nazwie Wingara Winery. Drużbą żużlowca był jego brat Andrew, a panna młoda na druhnę wybrała swoją siostrę Sharolyn. – To jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Na ceremonię przybyło mnóstwo przyjaciół oraz sponsorów. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na miesiąc miodowy, ale wybraliśmy się na Daydream Island w Queensland – wspomina Leigh. – Ten piękny dzień celebrowaliśmy w towarzystwie rodziny oraz przyjaciół – dodaje Kylie. – Oczywiście wszystko trzeba było zorganizować wokół zobowiązań mojego mężczyzny, więc zajęliśmy się tym już rok wcześniej.
Żony zawodowych sportowców często postrzegane są jako osoby leniwe, których jedynym celem w życiu jest to, żeby ładnie wyglądać. Pani Adams jest przeciwniczką stereotypów. Ze względu na żużlową karierę męża nie mogła realizować się w pracy twórczej, jak to sobie kiedyś wymarzyła, ale ukończyła kursy związane z obsługą komputera i pracą w sekretariacie, co pozwoliło jej na podjęcie zatrudnienia w biurze. – Ostatecznie wylądowałam w banku NatWest, a mój pracodawca okazał się bardzo elastyczny jeśli chodzi o czas wolny na żużel oraz podróże do Australii – opowiada. – To moja najdłuższa posada, nie licząc pracy osobistej asystentki Leigh, jaką stałam się przez te wszystkie lata u jego boku. Speedway to nasz wspólny biznes, a ja z czasem polubiłam tę robotę, gdyż przy niej zwyczajnie się nie nudzę. Sprzedawanie pamiątek, rezerwowanie hoteli i bukowanie biletów lotniczych to mój chleb powszedni.
Leigh Adams w parku maszyn zawsze sprawiał wrażenie bardzo spokojnego człowieka, a w domowym zaciszu praktycznie w ogóle się nie zmieniał. Osoby o takim usposobieniu ciężko jest wyprowadzić z równowagi, ale jeśli komuś ta sztuka się uda, to wtedy skutki takiego wybuchu potrafią solidnie dać się we znaki. – Jeden raz mi się to udało – wspomina Kylie. – Podczas naszych pierwszych lat w Anglii dopiero uczyłam się sztuki szukania kompromisów i życia z dala od rodziny. W pewnym momencie zepchnęłam Leigh na zbyt daleki plan, a on pewnego dnia najzwyczajniej w świecie eksplodował. To był pierwszy i ostatni raz. Od tamtej pory wiem już gdzie jest granica, której nie wolno przekraczać. Leigh zupełnie nieświadomie nauczył mnie szacunku, dojrzałości oraz kompromisowości.
Sezon 1997 „Kangur” z Mildury rozpoczął od wygrania w ojczyźnie trzeciej edycji International Speedway Masters Series. Był to dobry prognostyk przed rozpoczynającym się w maju cyklem Grand Prix, który rok wcześniej zdominowali Amerykanie w osobach Billy’ego Hamilla i Grega Hancocka. Reprezentanci USA przy wsparciu firmy Exide utworzyli pierwszy w historii IMŚ team, co pomogło im sięgnąć po złoty oraz brązowy medal czempionatu. Pomysł zespołu rywalizującego w Grand Prix bardzo spodobał się Randy’emu Owenowi z Owen Bros Commercials, wpierającemu również Marka Lorama. W ten właśnie sposób narodził się Team Owen Bros Racing, który jednak nie do końca wypalił z uwagi na zupełnie odmienne podejście Adamsa i Lorama do swoich obowiązków. Australijczyk stanowił przykład doskonale poukładanego profesjonalisty, a Brytyjczyk preferował przede wszystkim luz.
W kampanii 1997 sukcesy świętował ponownie Team Exide. Tytuł IMŚ przypadł Gregowi Hancockowi, a srebrny medal wywalczył Billy Hamill. Po brąz czempionatu sięgnął natomiast Tomasz Gollob, Mark Loram był piąty, a Leigh Adams zajął w klasyfikacji generalnej Grand Prix dziesiątą lokatę i miejsce w następnym cyklu znów zapewnił sobie dopiero poprzez turniej GP Challenge, który tym razem odbył się w Wiener Neustadt.
Na gruncie klubowym jeździec z Antypodów jak zwykle był niezwykle skuteczny, lecz jego zespoły nie biły się o najwyższe cele. Unia Leszno po powrocie do najwyższej klasy rozgrywkowej w sezonie 1997 uplasowała się w środku tabeli, a Swindon Robins, w szeregi których powrócił Leigh, zakończyli rozgrywki nowo powstałej Elite League na trzecim miejscu. Po trzech sezonach jazdy dla Elit Vetlandy Australijczyk tym razem nie podpisał kontraktu w Szwecji, ale rok później ten stan rzeczy uległ zmianie, kiedy to do zestawu drużyn Adamsa dołączyła Indianerna Kumla.
Dobre otwarcie sezonu to niezwykle ważna sprawa dla każdego sportowca. Zmagania na ojczystej ziemi w 1998 roku przyniosły Leigh dwa znaczące sukcesy: czwarty w karierze tytuł indywidualnego mistrza Australii oraz drugi triumf w cyklu International Speedway Masters Series. Wszystkie te laury stanowiły jednak tylko przystawkę przed głównym daniem, czyli rywalizacją o tytuł IMŚ, która już po raz czwarty rozgrywana była według formuły Grand Prix. Co ciekawe, postanowiono wówczas dość znacznie zmodyfikować reguły gry.
Do kampanii 1997 w każdym turnieju startowało szesnastu zawodników – piętnastu stałych uczestników cyklu i jeden jeździec z dziką kartą. Każde zawody składały się z dwudziestu biegów fazy zasadniczej oraz czterech finałów decydujących o miejscach 1-4, 5-8, 9-12 oraz 13-16. Od sezonu 1998 liczba stałych uczestników rywalizacji została zwiększona do dwudziestu jeden, a każdy turniej to dwudziestu czterech jeźdźców konkurujących ze sobą w tzw. systemie eliminatorów, polegającym głównie na tym, że dwa słabsze biegi z rzędu (trzecie lub czwarte miejsce) oznaczały odpadnięcie z zawodów.
Nowym indywidualnym mistrzem świata został Tony Rickardsson, a kolejne miejsca na podium zajęli Jimmy Nilsen i Tomasz Gollob. Leigh po raz kolejny uzbierał zbyt mało punktów, żeby załapać się do pierwszej ósemki i zagwarantować sobie udział w kolejnej edycji czempionatu. Udało się to natomiast dwójce jego rodaków, Ryanowi Sullivanowi oraz Jasonowi Crumpowi, więc urodzony w Mildurze żużlowiec był szczególnie zmotywowany podczas GP Challenge w Parudbicach, gdzie zwyciężył i tym samym zapewnił sobie występy w IMŚ 1999. – System eliminatorów był jednocześnie okrutny i przyjazny – wspomina Adams. – Jeśli byłeś w gazie, to mogłeś ciągle wybierać pierwsze pole. Pamiętam, że Tony Rickardsson jechał od kredy w każdym wyścigu, bo ciągle wygrywał.
Unia Leszno przegrała walkę o brązowy medal DMP 1998 ze Stalą Rzeszów, ale Leigh Adams uzyskując średnią 2,353 pkt./bieg mógł być z siebie dumny, gdyż drugi sezon z rzędu był liderem teamu z Wielkopolski. Wyższość Australijczyka musiał uznać nawet prawdziwy profesor toru przy ulicy Strzeleckiej, czyli Roman Jankowski. Rudziki ze Swindon zmagania w Elite League również zakończyły na czwartym miejscu, a Indianerna Kumla stanęła w Elitserien na najniższym stopniu podium, do czego Adams solidnie się przyczynił, ustępując w drużynie pod względem skuteczności jedynie Henrikowi Gustafssonowi.
Jeśli w żużlu chce się rywalizować z najlepszymi, to nie wystarczy tylko dbać o formę. Speedway jest sportem motorowym, a w tym przypadku umiejętności stanowią zaledwie część przepisu na sukces. Dlatego właśnie Leigh starał się być zawsze na czasie z nowinkami sprzętowymi i w kampanii 1998 nie używał już silników produkowanych przez GM. – Po powrocie do Australii spotkałem się moim przyjacielem Davem Parkerem z firmy Fraser’s Imports – wspomina. – W tamtym czasie Tony Rickardsson i Hans Nielsen nieźle sobie poczynali na sprzęcie Jawy. Dave pomógł mi stać się fabrycznym jeźdźcem czeskiej firmy. Co to oznacza? Dostajesz pięć silników i jeśli zostaniesz mistrzem świata, to są one darmowe. Jeśli nie, to wtedy twój kontrakt sponsorski jest pomniejszany o ich cenę. Z każdej strony jest to dobry układ, chociaż trzeba osobiście jechać po te silniki do Czech, a tuningiem zająć się na własną rękę.
Sezon 1998 w Europie był już kolejnym, w którym Leigh mógł się cieszyć głównie z kolejnych wyścigów wygrywanych dla swoich klubów, ale pewnego dnia przyszedł moment, którego Australijczyk nie zamieniłby na nic innego. – Kiedy Kylie była w zaawansowanej ciąży, Steve i Jo Carterowie wpadli do nas w odwiedziny. Steve był moim mechanikiem, akurat wróciłem z zawodów i chciałem się z nim napić piwa – opowiada. Gdy panowie szykowali się do spożycia złocistego trunku, żona Leigh nagle zaczęła… rodzić! Cała impreza sprzed domu bardzo szybko przeniosła się do szpitala, gdzie o czwartej nad ranem na świat przyszedł mały Declyn. Adamsowie mieli wieli wątpliwości, czy decydowanie się na dziecko w trakcie żużlowej kariery Leigh jest dobrym wyjściem, ale ostatecznie stwierdzili, że chcą być młodymi rodzicami, i że podołają trudowi wychowywania potomka z dala od ojczyzny.
Z zawodów na zawody
Przed rozpoczęciem sezonu 1999 Leigh Adams przysiągł sobie, że już więcej nie będzie potrzebował turnieju Grand Prix Challenge w celu możliwości rywalizowania o tytuł indywidualnego mistrza świata.
Zanim jednak zmagania w ogóle się rozpoczęły, to uważany powszechnie za niezwykle lojalnego Australijczyk trochę nieładnie potraktował brytyjski klub Belle Vue Aces, z którym słownie umówił się na podpisanie kontraktu. Jeździec z Antypodów w ostatniej chwili zmienił zdanie i parafował na Wyspach umowę z King’s Lynn Stars. Decyzja „Kangura” wręcz rozwścieczyła ówczesnego szefa Asów – Johna Perrina. – On rzeczywiście miał powody, żeby być na mnie wkurzonym, gdyż przez telefon uzgodniliśmy już warunki kontraktu – opowiada legendarny żużlowiec. – Pozostało tylko umówić się w celu dopełnienia formalności, ale wtedy nagle Tony Rickardsson dołączył do King’s Lynn Stars, gdzie promotorami byli Brian Griffin oraz Mike Western. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, a z mojej strony był to wybór pomiędzy nielubianym przeze mnie torem Belle Vue Aces, a owalem Gwiazd, który wręcz uwielbiam. Zarzekam się, że nie chodziło tu o pieniądze.
Leigh najchętniej w ogóle nie ruszałby się ze swojego niemal rodzinnego już Swindon, lecz nie miał wyjścia, kiedy włodarze Rudzików ze względów ekonomicznych postanowili przenieść zespół do niższej klasy rozgrywkowej, czyli Premier League. Kiedy jednak zmiana otoczenia okazała się nieunikniona, to zwyczajnie poszedł w miejsce, w którym mógł w pełni cieszyć się speedwayem. John Perrin tego nie rozumiał i przy każdej możliwej okazji nie szczędził Adamsowi gorzkich słów. Australijczyk natomiast spędził w teamie z hrabstwa Norfolk dwa sezony, które Gwiazdy zakończyły kolejno na trzecim i drugim miejscu w tabeli Elite League. – Stadion mieścił się trzy godziny drogi od mojego domu, nie prowadziła tam autostrada, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało – opowiada. – Świetnie się bawiliśmy z chłopakami, a miejscowy tor uważam za absolutnie fantastyczny. Zakotwiczyłem tam na dwa znakomite lata po tym jak zespół źle zaczął sezon, a ja wskoczyłem do składu za Tomasa Topinkę.
Adams zawsze podziwiał o rok starszego Tony’ego Rickardssona, który już w 1994 roku sięgnął po swój pierwszy w karierze tytuł IMŚ, a cztery kampanie później powtórzył ten sukces. Wspólne starty w cyklu Grand Prix i ekipie Gwiazd były początkiem przyjaźni pomiędzy Australijczykiem a Szwedem, których drogi wkrótce skrzyżowały się również w Masarnie Avesta oraz Poole Pirates. – Tony był najtrudniejszym żużlowcem do pokonania, twardym niczym skała. Z jednej strony potrafił dać ci niesamowity wycisk, a z drugiej jechał fair i nie wsadzał cię w dechy – mówi Leigh. Reprezentant Trzech Koron znany był z częstego testowania różnych nowinek, a „Kangur” skarżył mu się, że nie potrafi przenieść ligowej formy do cyklu Grand Prix. Wtedy Tony polecił przyjacielowi hipnoterapię, która pomaga uporządkować pewne sprawy w głowie. Leigh początkowo był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, ale z biegiem czasu przekonał się, że psycholog to specjalista niezwykle przydatny w tak obciążającym sporcie jak speedway.
W 1999 roku żużel raczkował jako dyscyplina telewizyjna, a stacja Sky Sports dopiero zaczynała wówczas transmitować na żywo mecze Elite League. Spotkanie z udziałem King’s Lynn Stars miało być jednym z pierwszych widowisk „live”, podczas gdy nagle pod znakiem zapytania stanął udział w nim dwóch największych armat Gwiazd – Leigh Adamsa i Tony’ego Rickardssona. – Był wtorek i przebywaliśmy wtedy w Szwecji – opowiada Australijczyk. – Kiedy jednak dotarliśmy do Sztokholmu, to nasz lot na Stansted został odwołany, a kolejny miał takie opóźnienie, że nie zdążylibyśmy dojechać na stadion o odpowiedniej porze. Wtedy Brian Griffin, który miał wszystko pod kontrolą, wynajął dla nas… helikopter! Przylecieliśmy na Stansted, przeszliśmy kontrolę paszportową i stamtąd odlecieliśmy prosto na stadion. Wylądowaliśmy na tyłach parkingu.
Choć „Kangur” z Mildury był nie tylko silnym punktem King’s Lynn Stars, ale również Unii Leszno oraz Indianerny Kumla, to w kampanii 1999 jedyny znaczący sukces zespołowy odniósł z reprezentacją Australii, która na owalu w Pardubicach triumfowała w finale drużynowych mistrzostw świata. Leigh zainkasował wtedy 14 punktów w sześciu startach, będąc tym samym najskuteczniejszym jeźdźcem swojego teamu, w którym znaleźli się też Jason Crump, Jason Lyons, Ryan Sullivan oraz Todd Wiltshire. Pardubicki tor w tamtym sezonie wyraźnie sprzyjał jeźdźcowi z Antypodów, gdyż Adams wygrał wtedy również po raz pierwszy w karierze prestiżowy turniej Zlata Prilba, pokonując w finale m.in. Tony’ego Rickardssona.
Wielcy sportowcy mają do siebie to, że prędzej czy później realizują swoje cele. Leigh dopiął swego i w kampanii 1999 zajął siódme miejsce w klasyfikacji generalnej IMŚ, dzięki czemu zapewnił sobie start w następnej edycji cyklu Grand Prix bez konieczności walki w eliminacjach. Leigh wprawdzie i tak był rozczarowany, gdyż jego najlepszy występ stanowiła czwarta lokata w Linkoeping, ale wierzył jednocześnie, że zdobywane systematycznie doświadczenie pomoże mu już wkrótce włączyć się do rywalizacji o medale. W końcu Adams z młodego i obiecującego zawodnika stał się już doświadczonym jeźdźcem przed trzydziestką, a taki wiek to najwyższa pora na wcielanie w życie swych marzeń o zdobywaniu żużlowych szczytów.
Wspólne starty Leigh Adamsa i Tony’ego Rickardssona w barwach King’s Lynn Stars trwały zaledwie rok, ale w szwedzkiej Masarnie Avesta „Kangur” i reprezentant Trzech Koron cieszyli kibiców swoją jazdą zdecydowanie dłużej. W sezonie 2000 team z regionu Dalarna wywalczył w rozgrywkach Elitserien złoty medal, a Leigh ze średnią 12,82 był drugim pod względem skuteczności jeźdźcem tej drużyny, ustępując tylko „Ricky’emu”. – Speedway zyskiwał wtedy w Szwecji na popularności, a Tony znacznie się do tego przyczynił – opowiada Adams. – Avesta była naprawdę silnym ośrodkiem, gdyż właśnie stamtąd pochodził Rickardsson, a wkrótce pojawił się też Antonio Lindbaeck. Całe miasteczko żyło żużlem, na stadionie za każdym razem zasiadało po trzy i pół tysiąca kibiców, podczas gdy pozostałe drużyny oglądało z trybun średnio ponad dwa razy mniej widzów.
Masarna w sezonie 2000 sięgnęła po mistrzowski tytuł, a finałowe starcie z Rospiggarną Hallstavik zgromadziło aż dwunastotysięczną widownię. Gwiazdy z King’s Lynn przegrały natomiast tytuł z Eastbourne Eagles o zaledwie dwa „oczka”. Pozbawiony Tony’ego Rickardssona zespół nie bez powodu został ochrzczony mianem australijskiego dream-teamu, gdyż w ekipie z hrabstwa Norfolk oprócz Adamsa ścigali się m. in. Jason Crump, Craig Boyce, Shane Parker oraz Travis McGowan. Drużyny marzeń mają jednak to do siebie, że rzadko kiedy kroczą od sukcesu do sukcesu niczym koszykarska reprezentacja USA podczas igrzysk olimpijskich w Barcelonie. – Prawdopodobnie mieliśmy zbyt wiele indywidualności, które nie potrafiły ze sobą współgrać – tłumaczy Leigh. – Żeby wygrać ligę, potrzeba facetów, którzy wychodzą z cienia i podnoszą swoją średnią o dwa punkty lub więcej. U nas tak to nie działało. Szliśmy w dół aż do ostatniego meczu w Eastbourne, który powinniśmy wygrać, a przegraliśmy.
Leigh na zawsze zapamięta świętowanie tytułu mistrzowskiego z zespołem z Avesty, kiedy to ekipa Masarny o jedenastej w nocy jechała wozem strażackim przez całe miasteczko w asyście wiwatującego tłumu. W tamtych czasach z Unią Leszno „Kangur” nie mógł liczyć na takie honory. Uzyskał znakomitą średnią 2,533 pkt./bieg, lecz jego team bił się jedynie o utrzymanie w Ekstralidze, które zapewnił sobie dopiero po barażach z ekipą z Grudziądza. Nie mogło być jednak inaczej, kiedy drugim pod względem skuteczności jeźdźcem Byków był czterdziestotrzyletni Roman Jankowski, a zawodnicy tacy jak Scott Nicholls, Jason Lyons czy Damian Baliński prezentowali się co najwyżej jak początkujący uczniowie legendarnego „Jankesa”. Co gorsza, perspektywy na wielkie sukcesy w Lesznie były raczej odległe, wobec czego Leigh musiał się zadowolić zwycięstwem w Memoriale Alfreda Smoczyka.
Indywidualnym mistrzem świata w kampanii 2000 został Mark Loram, który nie wygrał ani jednego z sześciu turniejów Grand Prix. Adamsowi także nie udało się zwyciężyć w żadnych z tych prestiżowych zawodów, a najlepiej poradził sobie we Wrocławiu, gdzie uplasował się na czwartej lokacie. Jego całkowity dorobek wystarczył na zaledwie szóste miejsce w „generalce”, które zagwarantowało mu tylko udział w kolejnej odsłonie czempionatu. Co gorsza, reprezentacja Australii nie obroniła tytułu DMŚ, więc Leigh kolejny sezon zakończył z poczuciem, że był on dobry, lecz nie tak dobry jak mógłby być, gdyby kilka turniejów potoczyło się troszkę inaczej. Na dodatek „Kangur” rozstał się w dość nieciekawych okolicznościach z King’s Lynn Stars. Poszło o pieniądze, gdyż działacze Gwiazd zalegali Adamsowi sporą kwotę i nie spieszyli się z wypłatą.
Po wyczerpującym sezonie w Europie Leigh zawsze z wielką chęcią wracał do ojczyzny, gdzie również od czasu do czasu wsiadał na motocykl, żeby wziąć udział w tych bardziej prestiżowych zawodach. U progu kampanii 2000 jeździec z Mildury sięgnął po swój piąty triumf w IM Australii i trzeci w International Speedway Masters Series. Rok później Adams próbował obronić tytuł najlepszego żużlowca na Antypodach, ale na jego drodze stanął Todd Wiltshire, który tuż przed metą prawie „wysadził” Leigh z motocykla i wyrwał mu z gardła złoty krążek numer sześć. Powiedzieć, że opanowany zazwyczaj jeździec Unii Leszno solidnie się wtedy zdenerwował, to w tym przypadku eufemizm najwyższej kategorii. – Podszedł do mnie i powiedział, że nie chciał tego zrobić w ten sposób, ale zostawiłem mu trochę miejsca i on to po prostu wykorzystał – wspomina. – Byłem naprawdę wściekły. Pod koniec dnia wkurzyłem się natomiast, że zostawiłem mu miejsce, i że później przeniosłem swój gniew na niego.
W 2001 roku „Kangur” w Polsce nadal przywdziewał plastron Unii Leszno, a w Szwecji wciąż był związany z Masarną Avesta. Na Wyspach pięciokrotny wówczas indywidualny mistrz Australii po raz kolejny zmienił otoczenie i tym razem przeniósł się do Oksfordu, by z zawodnikami takimi jak Ales Dryml, Steve Johnston, Brian Andersen czy Todd Wiltshire powalczyć o prymat w Elite League. Medale we wszystkich ligach rozdawane są jednak dopiero jesienią, a tymczasem najważniejsze żużlowe wydarzenie sezonu 2001 odbyło się 9 czerwca. Wtedy właśnie na świeżo przebudowanym Millennium Stadium w Cardiff rozegrano turniej o Grand Prix Wielkiej Brytanii. Zawody te stanowiły pierwszą wielką inicjatywę firmy Benfield Sports International, która w 2000 roku nabyła prawa do organizacji indywidualnych mistrzostw świata.
Turniej żużlowy na monumentalnym stadionie miał stanowić powrót do… dawnych czasów. Do połowy lat osiemdziesiątych finały światowe rozgrywano bowiem na arenach takich jak Wembley w Londynie, Ullevi w Goeteborgu czy Stadion Śląski w Chorzowie. Millennium Stadium w Cardiff służy głównie piłkarzom nożnym i rugbystom, wobec czego nie posiada stałego owalu żużlowego. Z tego powodu w stolicy Walii ułożono tzw. tor jednodniowy. Niecały miesiąc wcześniej na podobnej nawierzchni ścigano się w Berlinie, gdzie padający deszcz uczynił rywalizację bardzo loteryjną i niebezpieczną, więc liczono, iż zmagania w Cardiff zatrą złe wrażenie ze stolicy Niemiec.
– Po wyjściu do prezentacji przeżyliśmy prawdziwy szok. Jest takie jedno zdjęcie, które znakomicie uchwyciło moment, kiedy stoimy na środku płyty i mamy miny w stylu „Cholera, o co tu chodzi?” – Leigh dzieli się wrażeniami ze swej pierwszej wizyty na Millennium Stadium. Inauguracyjne zawody w Walii śledziło z trybun ponad trzydzieści tysięcy kibiców. Patrząc na pojemność areny frekwencja ta nie robiła może jakiegoś piorunującego wrażenia, lecz udowodniła, że fani są spragnieni oglądania swoich ulubieńców na wielkich stadionach. Zwyciężył Tony Rickardsson przed Jasonem Crumpem i Tomaszem Gollobem. Leigh Adams zajął dziesiąte miejsce i po dwóch odsłonach cyklu A.D. 2001 plasował się na ósmej lokacie w klasyfikacji przejściowej IMŚ. Na złoty lub srebrny medal praktycznie nie miał już szans, lecz do trzeciego Todda Wiltshire’a tracił zaledwie 8 „oczek”, co wciąż dawało mu nadzieję na krążek z brązowego kruszcu.
Trzydziestolatek w natarciu
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu większość trzydziestoletnich żużlowców powoli zastanawiała się nad zakończeniem kariery. W 2001 roku Leigh Adams jednak dopiero się rozkręcał.
Dla Australijczyków liga brytyjska jest jak rodzima, dlatego bardzo cenią oni sobie wszelkie tytuły zdobywane na Wyspach. „Kangur” z Mildury na torach Zjednoczonego Królestwa rywalizował od sezonu 1989, a po pierwszy zespołowy triumf sięgnął dopiero w kampanii 2001 jako jeździec Oxford Cheetahs. Gepardy na koniec zmagań wyprzedziły Piratów o zaledwie jeden punkt i choć miały w swoim składzie oprócz Adamsa zawodników Grand Prix takich jak Brian Andersen czy Todd Wiltshire, to kluczem do sukcesu zgodnie z wcześniejszymi słowami Leigh okazali się żużlowcy, którzy znacznie poprawili swoje średnie względem poprzednich rozgrywek, czyli w tym przypadku bracia Lukas i Ales Drymlowie.
– Mieliśmy fantastyczny zespół i tworzyliśmy naprawdę zgraną paczkę – legendarny zawodnik wspomina czasy startów w barwach ekipy z Oksfordu. Walka o mistrzowski tytuł trwała do samego końca, a rozstrzygnęła się na owalu w Ipswich po tym jak para Adams – Wiltshire w ostatnim wyścigu starcia Gepardów z Wiedźmami uplasowała się tuż za plecami Scotta Nichollsa. – To był dla nas wszystkich wyjątkowy moment, kiedy Leigh i Todd stanęli pod taśmą i zrobili to, co do nich należało – opowiada Steve Johnston.
Czerwcowa Grand Prix Wielkiej Brytanii na Millennium Stadium w Cardiff stanowiła dla jeźdźca z Antypodów nie lada wydarzenie, lecz dziesiąte miejsce nie zaspokajało jego ambicji, podobnie jak piąta lokata w klasyfikacji generalnej IMŚ, okraszona m. in. trzecią pozycją w Grand Prix Danii w Vojens. Trzydziestoletni „Kangur” wszelkie niepowodzenia na arenie międzynarodowej zrekompensował sobie podczas finału Drużynowego Pucharu Świata, który odbył się 7 lipca 2001 roku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Wtedy właśnie ekipa pod wodzą Neila Streeta wywalczyła trofeum im. Ove Fundina, zostawiając w pokonanym polu Polskę, Szwecję, Danię oraz Stany Zjednoczone. Oprócz Leigh Adamsa zwycięski team tworzyli Jason Crump, Todd Wiltshire, Craig Boyce i Ryan Sullivan.
– Start pięciu zawodników w każdym wyścigu był zwyczajnym idiotyzmem – Leigh wspomina zawody w stolicy Dolnego Śląska. – Zakwalifikowaliśmy się bezpośrednio do finału, więc w czwartek wybraliśmy się na stadion, żeby obejrzeć baraż. Zobaczyliśmy festiwal upadków i myśleliśmy tylko o tym co zrobić, żeby zrezygnowano z pięcioosobowych gonitw. Już wcześniej podobny temat był przecież przerabiany, kiedy na starcie stawały trzy pary, czyli łącznie sześciu zawodników. Na torze panował prawdziwy chaos, a owal we Wrocławiu jest dodatkowo bardzo wąski. Siłą naszego zespołu była rodzinna atmosfera. Kibice we Wrocławiu nienawidzili „Crumpiego” i obrzucili jego vana cegłami, ale w ogóle się tym nie przejmowaliśmy. Jason prowadził natomiast swoje własne, małe wojenki i dobrze pamiętam jak wypiął tyłek w stronę rozwścieczonej publiczności. Pokonanie Polaków na ich terenie było dla nas nie lada wyczynem.
Masarna Avesta w kampanii 2001 sięgnęła w Elitserien po srebro, a Leigh Adams ponownie pod względem skuteczności ustąpił w drużynie jedynie Tony’emu Rickardssonowi, który zapisał na swoim koncie kolejne złoto IMŚ. Unia Leszno natomiast znów ledwo uratowała się przed spadkiem z Ekstraligi, pokonując w barażowym dwumeczu team z Rybnika zaledwie 92:87. Nie mogło być jednak mowy o lepszych wynikach, skoro Roman Jankowski zanotował ogromny spadek formy, a drugim po „Kangurze” z Mildury najlepiej punktującym zawodnikiem Byków był junior Krzysztof Kasprzak ze średnią 1,629 „oczka” na bieg. Leigh notując 2,454 pkt./wyścig prezentował się w zestawieniu wielkopolskiej drużyny niczym przybysz z innej planety, a w żużlu jedna „armata” i stado rzemieślników to zdecydowanie za mało, żeby myśleć o medalowych pozycjach.
Koniec końców sezon 2001 w wykonaniu Leigh Adamsa okazał się bardzo udany, a jego zwieńczenie stanowił trzeci z rzędu triumf Australijczyka w prestiżowym turnieju Zlata Prilba, rozgrywanym na owalu w Pardubicach. Zawody w Czechach okazały się dla „Kangura” doskonałym prognostykiem przed inaugurującymi kampanię 2002 indywidualnymi mistrzostwami Australii, kiedy to Adams na torze w Adelajdzie sięgnął po szóste złoto krajowego czempionatu.
Zmagania A.D. 2002 przyniosły spore zmiany jeśli chodzi o cykl Grand Prix wyłaniający indywidualnego mistrza świata. Liczba turniejów została zwiększona z sześciu do dziesięciu, co spowodowało, że część jeźdźców ze ścisłego topu postanowiła zrezygnować ze startów w cieszącej się coraz mniejszym prestiżem Elite League, w której wprowadzono dodatkowo fazę play-off. Rozrastający się terminarz niepokoił trochę Adamsa, który jednak nie miał zamiaru iść za przykładem części kolegów i odpuścić rywalizacji na Wyspach. – Po prostu czułem, że najlepsze wyniki osiągałem wtedy, gdy mój terminarz był najbardziej napakowany – tłumaczy. – W głębi duszy czułem też, że powinienem zarabiać na życie. Zapracowany żużlowiec musi mieć bowiem wokół siebie cały sztab ludzi, którzy dbają o wszystkie detale. Maj zawsze był zwariowanym miesiącem, a po jego zakończeniu brałem notes do ręki i widziałem, że w ciągu trzydziestu jeden dni zaliczyłem dwadzieścia pięć startów. W trakcie sezonu potrafiłem odjechać sto osiemnaście imprez, a mój rekord to sto dwadzieścia jeden.
Sierpień okazał się dla „Kangura” z Mildury niezwykle szczęśliwym miesiącem w kampanii 2002. Najpierw na torze w Peterborough Leigh i spółka obronili trofeum im. Ove Fundina, potem Adamsowi urodziła się córka Casey, a na końcu żużlowiec na monumentalnym stadionie Ullevi w Goeteborgu zanotował swoje pierwsze zwycięstwo w cyklu Grand Prix. Zawodnik leszczyńskich Byków już siódmy sezon z rzędu był stałym uczestnikiem zmagań o IMŚ, od lat należał do ścisłej czołówki zawodników Ekstraligi, Elitserien oraz Elite League, a dopiero po takim czasie dane mu było cieszyć się wygranym turniejem serii organizowanej przez firmę BSI.
Co ciekawe, Leigh w Goeteborgu zwyciężył w tylko jednym wyścigu, tym najważniejszym, w efekcie czego nielubiany przez niego system eliminatorów okazał się w tym przypadku jego największym sprzymierzeńcem. W finałowej gonitwie Australijczyk minął linię mety przed Tonym Rickardssonem, Lukasem Drymlem i Gregiem Hancockiem, zmieniając tym samym Tomasza Golloba na czwartej lokacie w klasyfikacji przejściowej czempionatu. Adams tracił wówczas zaledwie cztery „oczka” do trzeciego Jasona Crumpa.
Ostatni turniej cyklu zaplanowano 26 października na… Australia Stadium w Sydney. Tamte zawody były pierwszym na Antypodach turniejem tak wysokiej rangi, dlatego Adams po cichu liczył, że przed własną publicznością odbierze chociaż brązowy krążek IMŚ. Nic takiego jednak nie miało miejsca, gdyż jeździec z Mildury podczas zawodów w ojczyźnie właściwie nie miał już szans na medal, a turniej przed ponad trzydziestotysięczną widownią przelał czarę goryczy, gdyż zajął w nim dopiero piętnaste miejsce i zamiast walczyć o brąz, to rzutem na taśmę obronił czwarte miejsce w „generalce” przed nacierającymi zza jego pleców „Chudym” i Mikaelem Karlssonem.
Oxford Cheetahs w kampanii 2002 stanowili karykaturę samych siebie z mistrzowskiego sezonu, Masarna Avesta nieco obniżyła loty i tym razem w rozgrywkach Elitserien uplasowała się na trzeciej pozycji, ale za to niesamowity wręcz progres zanotowały leszczyńskie Byki, które z Leigh Adamsem na czele wywalczyły srebro DMP, podczas gdy zaledwie rok wcześniej niemal cudem uniknęły spadku z Ekstraligi. Australijczyk ze średnią 2,390 pkt./bieg ponownie był liderem ekipy z Wielkopolski, lecz pozyskanie przez Unię Sebastiana Ułamka okazało się strzałem w dziesiątkę, gdyż żużlowiec z Antypodów wreszcie miał obok siebie kogoś, kto był w stanie w podobnym stopniu wziąć na swe barki ciężar wyniku.
Czas płynął nieubłaganie, a Leigh Adams do zmagań A.D. 2003 przystępował już jako siedmiokrotny czempion swojego kraju. Australijczyk w Polsce i Szwecji przywdziewał barwy swoich dotychczasowych teamów, lecz na Wyspach po raz kolejny postanowił zmienić otoczenie. Co ciekawe, jego wybór padł na Poole Pirates, czyli klub, z którym po sezonie 1989 rozstał się w raczej niemiłej atmosferze. O wszystkim jednak zapomniano, kiedy do grona promotorów dołączyli Matt Ford i Mike Golding, a funkcję menadżera objął Neil „Middlo” Middleditch. – Podpisanie kontraktu w Poole to była naprawdę dobra decyzja – wspomina Leigh. – Matt i „Middlo” okazali się cudownymi ludźmi i po prostu brakuje mi słów, żeby ich nachwalić. Dla mnie powrót do zespołu Piratów był trochę dziwny, ponieważ miejscowa publiczność pamiętała nasze rozstanie w 1990 roku i od tamtego czasu buczała na mnie podczas każdej mojej wizyty na Wimborne Road. Sytuacja jednak z miejsca uległa zmianie i po powrocie od początku dostałem od kibiców odpowiednie wsparcie. Stworzyliśmy super zespół, cieszyłem się jazdą, a moje wyniki to odzwierciedlały. Znów byłem w jednej drużynie z Tonym Rickardssonem. Jeździliśmy pod numerami „1” oraz „5”, w efekcie czego zazwyczaj stanowiliśmy parę w trzynastej i piętnastej gonitwie.
Kampania 2003 to dla jeźdźca z Antypodów status quo jeśli chodzi o cykl Grand Prix. Adams drugi raz z rzędu uplasował się na najbardziej nielubianym przez sportowców czwartym miejscu, ponownie zwyciężając w jednym turnieju – tym razem rozegranym na arenie w Krsko. Do triumfu na Słowenii „Kangur” dorzucił jeszcze trzecie lokaty w Aveście i Goeteborgu, a czwarta pozycja w „generalce” była o tyle bolesna, iż do trzeciego Tony’ego Rickardssona Leigh stracił zaledwie… jeden punkt! Adamsowi wystarczyło więc podczas kończącego zmagania turnieju na hali w Hamar uplasować się o „oczko” wyżej, a pierwszy w jego karierze medal IMŚ stałby się faktem. Historia jednak takich szczegółów nie pamięta i widzi jedno: „Kangur” znów był czwarty.
Każda passa ma swój koniec, choć czy można mówić o końcu czegokolwiek w przypadku sięgnięcia przez reprezentację Australii po srebro DPŚ 2003? Ekipa z Leigh Adamsem, Jasonem Crumpem, Toddem Wiltshirem, Jasonem Lyonsem oraz Ryanem Sullivanem w składzie na torze w Vojens uległa tylko Szwecji i po raz trzeci stanęła na podium liczących sobie trzy lata zmagań o puchar im. Ove Fundina.
Unia Leszno w sezonie 2003 dysponowała na papierze lepszym zestawieniem niż w poprzedniej kampanii. W coraz bardziej wymagającej Ekstralidze zawodnicy tacy jak Leigh Adams, Krzysztof Kasprzak, Lukas Dryml, Damian Baliński czy Rafał Dobrucki byli jednak w stanie wypracować zaledwie szóstą lokatę. Masarna Avesta w Elitserien sięgnęła ponownie po brąz, natomiast Piraci z Poole zrobili w Elite League prawdziwą furorę, co dla Leigh stanowiło swego rodzaju rekompensatę za niedosyt sukcesów na innych frontach.
Pirates wygrali w cuglach rundę zasadniczą najwyższej klasy rozgrywkowej na Wyspach, osiągając 9-punktową przewagę nad drugimi Coventry Bees. W związku z tym podopieczni „Middlo” zmierzyli się w półfinale z Oxford Cheetahs. Gepardy postawiły na Wimborne Road naprawdę twarde warunki i miejscowi triumfowali zaledwie 48:42. W finale zespół z hrabstwa Dorset trafił zgodnie z przewidywaniami na Pszczoły, przegrywając pierwszy mecz na wyjeździe 44:45. Wynik ten stanowił optymistyczny prognostyk przed rewanżem, w którym team z Poole nie dał szans przeciwnikowi, odrabiając straty z nawiązką i zwyciężając 55:35.
Czasu na świętowanie i picie szampana zbyt wiele jednak nie było, gdyż wyżej wymienione ekipy spotkały się wkrótce również w finale KnockOut Cup. Leigh miał szansę wywalczyć ten tytuł po raz pierwszy w karierze, lecz wygrane po ciężkim boju 46:42 starcie numer jeden na Wimborne Road nie zwiastowało celebrowania sukcesu na Brandon Stadium. Ba, w rewanżu drużyna z Coventry po siedmiu wyścigach prowadziła aż 30:12 i musiał stać się prawdziwy cud, żeby Piraci zdołali odwrócić losy spotkania. Co ciekawe… cud ten nastąpił!
– Było już praktycznie pozamiatane, a kibice, którzy za nami przyjechali, zaczęli powoli opuszczać stadion – „Kangur” wspomina rewanżowe starcie KnockOut Cup 2003. Kiedy wydawało się, że sromotna porażka Piratów jest nieunikniona, wtedy zespół pod batutą „Middlo” złapał drugi oddech. Ósma gonitwa zakończyła się podwójnym triumfem pary Leigh Adams – Bjarne Pedersen, a w trzech kolejnych wyścigach przewaga Pszczół została zniwelowana do ośmiu oczek. Przed ostatnią odsłoną sytuacja wyglądała tak, że team z hrabstwa Dorset potrzebował podwójnego zwycięstwa, żeby cieszyć się z trofeum. Ze strony Bees pod taśmą pojawili się Andreas Jonsson i Lee Richardson, natomiast Piratów tradycyjnie reprezentowali Leigh Adams oraz Tony Rickardsson. – Udało nam się! – „Kangur” wciąż z wypiekami na twarzy wraca do wydarzeń na Brandon Stadium. – To niesamowite, że tego dokonaliśmy. Pamiętam, iż po przekroczeniu linii mety zwyczajnie śmiałem się pod kaskiem na cały głos, mając w pamięci jak potoczyły się losy tego starcia.
Pierwszy medal IMŚ
Sezony 2004-06 to przedsmak szczytowego okresu kariery Leigh Adamsa. Australijczyk w tym czasie zadomowił się w ścisłej czołówce cyklu Grand Prix, sięgając wreszcie po upragniony medal IMŚ.
Do zmagań topowych lig „Kangur” przystąpił jako zawodnik Unii Leszno, Masarny Avesta oraz… Swindon Robins. Rudziki wreszcie powróciły do Elite League, a jeździec z Antypodów w świetle prawa nigdy nie przestał być ich zawodnikiem i na czas startów teamu z Abbey Stadium w niższych klasach rozgrywkowych po prostu wypożyczano go do innych ekip. Ani na Wyspach, ani w Polsce drużyny Leigh nie odniosły jednak sukcesów i zarówno Byki, jak i Rudziki zajęły lokaty w środku tabeli. Lepiej poradził sobie natomiast szwedzki team Adamsa, wygrywając rundę zasadniczą Elitserien, lecz w finale więcej zimnej krwi zachowała ekipa Luxo Stars Malilla i to ona sięgnęła po złoto.
Urodzony w Mildurze żużlowiec na szwedzkich torach świetnie sobie radził praktycznie od zawsze. Gdy dołączył do zespołu Masarny, z miejsca stał się jednym z liderów, a swoje pierwsze zwycięstwo w turnieju Grand Prix odniósł w Goeteborgu. Do momentu rozpoczęcia sezonu 2004 w turniejach rangi IMŚ na podium stał jeszcze trzykrotnie, w tym dwa razy przy okazji zawodów w Kraju Trzech Koron. Nic więc dziwnego, że słynący z niewiarygodnej kontroli nad motocyklem Australijczyk strasznie się ucieszył, gdy dowiedział się, iż zmagania o tytuł najlepszego jeźdźca globu A.D. 2004 rozpoczną się w Sztokholmie. Tymczasem 1 maja tuż po wielkim finale rywalizacji na tamtejszym Stadionie Olimpijskim jego radości nie było końca po tym jak w pokonanym polu zostawił Jasona Crumpa, Tony’ego Rickardssona oraz Tomasza Golloba, obejmując tym samym przodownictwo w klasyfikacji przejściowej IMŚ.
– Z jakiegoś powodu w Szwecji zawsze dobrze mi szło. Rozpędzałem się, a Sztokholm zawsze mi sprzyjał. Żeby dostać się do Avesty, najpierw leciałem do Sztokholmu. Miałem tam wielu przyjaciół. Powoli zaczynałem czuć o co chodzi w Grand Prix, dlatego inauguracja w stolicy Kraju Trzech Koron bardzo mi pasowała – wspomina legendarny zawodnik leszczyńskich Byków. Triumf w pierwszym turnieju zwiastował dobre wyniki przez całą kampanię, co okazało się prawdą, ale poniekąd brutalną, gdyż Adams po raz trzeci z rzędu uplasował się w „generalce” cyklu na pozycji numer cztery. Co ciekawe, o braku medalu dla Australijczyka znów zadecydował kończący zmagania turniej w Hamar. Na norweskiej ziemi Leigh dotarł do samego finału i gdyby w nim zwyciężył, zamiast dojechać do mety na końcu stawki, to wtedy zastąpiłby na trzecim stopniu podium Grega Hancocka, który znalazł się tam obok Jasona Crumpa i Tony’ego Rickardssona.
Po fantastycznych występach w trzech pierwszych edycjach Drużynowego Pucharu Świata, w kolejnej Australijczykom się nie powiodło i odpadli oni z rywalizacji już w barażu w Poole, ulegając nieznacznie teamom Polski i Szwecji. Inkasując 14 „oczek” w pięciu startach, Leigh nie miał się jednak czego wstydzić, a powiedzieć, że sezon 2004 zakończył bez żadnego sukcesu oprócz srebra w Elitserien to spore nadużycie, gdyż „Kangur” wspólnie z Charliem Gjedde triumfował w czerwcowych Mistrzostwach Par Elite League w Peterborough, a w pojedynkę już po raz czwarty w karierze sięgnął po zwycięstwo w zawodach Zlata Prilba, rozgrywanych tradycyjnie na torze w Pardubicach.
W sezonie 2004 swój pierwszy złoty krążek IMŚ wywalczył Jason Crump po tym jak trzy poprzedni edycje czempionatu kończył na drugiej pozycji. Leigh trochę zazdrościł młodszemu kumplowi z reprezentacji, lecz na każdym kroku starał się go wspierać, tak jak ojciec „Crumpiego” juniora czynił kiedyś wobec niego. – Zawsze świetnie się dogadywaliśmy – opowiada. – Na torze jednak twardo rywalizowaliśmy, gdyż chciałem go pokonać jeszcze bardziej niż jakiegokolwiek innego zawodnika. W kadrze Australii jest trochę jak w Formule 1, gdzie często priorytetem jest pokonanie kolegi z teamu. Kiedy jednak przychodzi do rywalizacji drużynowej, to zawsze potrafimy stworzyć prawdziwy zespół. Po pierwszym tytule Jasona usiadłem sobie i pomyślałem, że Crump zdobył to, czego ja pragnąłem od zawsze. Strasznie mnie to bolało, ale takie zdarzenia są po to, żeby motywować człowieka do jeszcze cięższej pracy.
Drużyny mające w składzie Leigh Adamsa nigdy na niego nie narzekały. „Kangur” z Mildury nie tylko w każdym sezonie punktował na najwyższym poziomie, ale poza czubkiem swojego nosa potrafił też dostrzec na torze kolegów i pojechać parą, co w XXI wieku nie jest umiejętnością posiadaną przez wielu jeźdźców światowej czołówki. – Wszystko się kręci wokół sztuki spowolnienia wyścigu – tłumaczy. Włodarze klubów w całej Europie wiedzieli, że stawiając na Adamsa otrzymają w zamian uosobienie solidności, dlatego do zmagań w 2005 roku ośmiokrotny już wtedy indywidualny mistrz Australii przystąpił znów jako zawodnik Unii Leszno, Masarny Avesta oraz Swindon Robins. W barwach Byków był to jego dziesiąty sezon z kolei, co jak na prawidła rządzące Ekstraligą budziło wtedy ogromny respekt.
Leigh Adams w kampanii 2005 miał jeden podstawowy cel: wywalczyć wreszcie złoty medal indywidualnych mistrzostw świata. Już na przełomie stycznia i lutego razem z żoną Kylie nabył drugi dom w Swindon, gdzie ulokował mechaników, a Carl Blomfeldt miał do dyspozycji warsztat z prawdziwego zdarzenia. Choć w inaugurującym zmagania o IMŚ turnieju we Wrocławiu „Kangur” stanął na drugim stopniu podium, to jednak atmosfera w jego teamie nie była taka jakiej sobie życzył. – Zawsze zależało mi na dobrych relacjach ze współpracownikami – mówi Australijczyk. – Dlatego też nigdy nie prosiłem swoich mechaników o rzeczy, których sam nie miałbym ochoty robić. Po prostu chciałem, żeby z obu stron wszystko było OK. Niestety w pewnym momencie atmosfera zupełnie się posypała, gdyż Carl zachowywał się jak wszechwiedzący i deprecjonował doświadczenie ludzi, z którymi współpracowałem od lat. Wyniki były dobre, lecz zamiast szukać nowych rozwiązań, to w kółko używaliśmy starych. Blomfeldt kiepsko również dogadywał się z moją rodziną, dzieci mu przeszkadzały, wobec czego w końcu postanowiliśmy, że każdy pójdzie w swoją stronę.
Współpraca z kanadyjskim tunerem mogła zaprowadzić Leigh Adamsa na żużlowy szczyt, ale jeździec z Antypodów nie miał zamiaru przypłacać ewentualnych sukcesów nerwicą. Pożegnał się więc z konfliktowym Carlem, a przy sobie zatrzymał ludzi, wśród których przede wszystkim dobrze się czuł. – Terry Broadbank był ze mną na każdym turnieju Grand Prix, począwszy od zawodów we Włoszech w 1996 roku, kiedy to złamałem obojczyk – opowiada Australijczyk. – To niesamowite. On pomagał mi mi przez całą karierę nie tylko jako mechanik, bo był też wspaniałym kumplem, który potrafił zadbać o wiele rzeczy. Gotował, pilnował harmonogramu i czuwał nad tym, żeby w lodówce zawsze był zapas piwa. Stanowił kręgosłup mojego teamu. „Billy” był dla mnie natomiast jak brat. Tak naprawdę nazywa się Marcin Mróz, a jego ksywka wzięła się stąd, że kiedyś pomagał Billy’emu Hamillowi w Grudziądzu. Zawsze sporo od niego oczekiwałem, ponieważ miał głowę na karku. Opiekował się busem, siadał za kierownicą, dysponował kartą paliwową i bukował bilety na prom. Jego wiedza o motocyklach ociera się o geniusz, więc zostawiając wszystko na jego głowie mogłem być pewien, że robota zostanie wykonana na tip-top. Był jeszcze „Mario”, czyli Mariusz Szmanda, który wcześniej pracował dla Krzyśka Kasprzaka i Davida Ruuda. Ten pomagając mi przez dwa lata mieszkał w Szwecji, co było sporym wyzwaniem, gdyż był daleko od żony. Dopiero później zdecydowaliśmy, że wróci do Polski, a na mecze będzie dojeżdżał.
Sezon 2005 na gruncie klubowym Leigh zapamiętał jedynie z tego, że znów stanowił o sile swoich ekip, które kończyły rywalizację w środku tabeli. Australijczycy w DPŚ też nie zachwycili, ponownie lądując poza finałem, lecz rekompensatą wszystkiego okazał się brązowy medal indywidualnych mistrzostw świata, który zawisł na szyi Adamsa po zawodach w Lonigo, kończących rywalizację w cyklu Grand Prix. Zmagania po raz pierwszy toczyły się według nowej formuły, obowiązującej po kosmetycznych modyfikacjach do dziś. Tony Rickardsson i Jason Crump byli wówczas nie do doścignięcia, dlatego „Kangur” mógł być naprawdę dumny z trzeciego miejsca w „generalce”.
Sięgając po brąz IMŚ, Leigh miał nadzieję, że w kolejnych zmaganiach jego wyniki będą jeszcze lepsze. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, lecz jeździec z Antypodów złapał małą zadyszkę i po wywalczeniu dziewiątego w karierze tytułu indywidualnego mistrza Australii w Europie tylko cierpiał, gdyż fantastyczne średnie biegopunktowe po raz kolejny nie wystarczyły Unii Leszno, Masarnie Avesta oraz Swindon Robins na walkę o najwyższe cele, a reprezentacja rywalizację w finale DPŚ zakończyła na czwartej pozycji. Podczas ostatniej gonitwy finału w Reading jadący jako joker Jason Crump zamiast pilnować dającej srebro drugiej lokaty próbował wyprzedzić prowadzącego Hansa Andersena, co skończyło się upadkiem Australijczyka i wielkim rozczarowaniem. W Grand Prix natomiast jedyne podium „Kangur” z Mildury zanotował w Malilli i w klasyfikacji IMŚ uplasował się na dopiero piątym miejscu. Wierzył jednak, że w kolejnych zmaganiach będzie lepiej dzięki przesiadce na silniki marki GM.
– Prowadziłem w półfinale GP Czech, kiedy moja maszyna nagle zdechła. To było niczym gwóźdź do trumny – wspomina Leigh. – Wkurzyłem się wtedy potwornie, bo zwycięstwo dałoby mi pierwszeństwo wyboru pola startowego w finale, a od krawężnika jechało się wtedy naprawdę świetnie. To był moment, w którym zdecydowałem, że coś trzeba zmienić, choć silniki Jawy zawsze sobie chwaliłem i miałem dobre relacje z producentem. Z chęcią pomagałem w ulepszaniu czeskiej konstrukcji, lecz nowe jednostki coraz mniej mi odpowiadały.
Żeby w żużlu osiągać dobre wyniki, pod względem sprzętowym nie można odstawać od najlepszych konkurentów, dlatego Adams zmagania A.D. 2007 rozpoczął już na jednostkach napędowych GM. Same silniki nie są jednak w stanie rozwiązać wszystkich problemów, więc „Kangur” nawiązał również pełnowymiarową współpracę z psychologiem sportowym – Neilem Drew. – Spotkałem się z nim jeszcze przed rozpoczęciem zmagań i ze spotkania wyszedłem z przekonaniem, że to jest facet, którego szukałem przez całą swoją karierę – opowiada. – Dużo rozmawialiśmy, stosowaliśmy hipnoterapię, a także poukładaliśmy pracę całego teamu. Na sukces żużlowca pracuje kilka osób, dlatego bardzo ważne jest, by każda osoba z załogi była szczęśliwa. Oczywiście to zawodnik jest kapitanem okrętu i to on powinien dbać o wszystko wokół siebie. Rodzina również jest niezwykle istotna. Mówi się, że za każdym wspaniałym mężczyzną stoi wspaniała kobieta. Kylie wykonywała nieprawdopodobną pracę, a Neil dbał o to, żeby nikt nie zakłócał harmonii. Kiedy wsiadasz na motocykl, nic nie może cię rozpraszać.
Przynależność klubowa „Kangura” przed sezonem 2007 zgodnie z przewidywaniami nie zmieniła się ani w Polsce, ani w Szwecji, ani też w Wielkiej Brytanii. Australijczyk właśnie rozpoczynał swój dwunasty sezon w barwach Unii Leszno, po raz pierwszy jako jej kapitan i chyba po raz pierwszy z realnymi marzeniami o wywalczeniu złotego krążka w najsilniejszej już wówczas lidze świata. W Wielkopolsce nikt otwarcie nie mówił o sięgnięciu po DMP, lecz drużyna z takimi jeźdźcami w składzie jak Leigh Adams, Jarosław Hampel, Krzysztof Kasprzak, Damian Baliński, Troy Batchelor czy Jurica Pavlic nie mogła być pomijana choćby wśród faworytów do ekstraligowego podium.
Zmagania klubowe dla żużlowców nigdy nie będą jednak tym samym, co rywalizacja o tytuł czempiona globu. W ligach bowiem przede wszystkim jeździ się po to, żeby zarabiać pieniądze, a najważniejsze medale to te z emblematem FIM. Jason Crump w kampanii 2006 zawiesił na swojej szyi drugie złoto i szósty krążek w ogóle, natomiast Leigh Adams miał na swoim koncie jedynie brąz z 2005 roku, co absolutnie nie odzwierciedlało jego umiejętności oraz potencjału. Mówi się, że w speedwayu po najwyższe laury nie zawsze sięgają najlepsi, a często ci najbardziej odważni czy też bezkompromisowi. Adamsowi odwagi na pewno nie brakowało, ale bezkompromisowości już tak, czego nie można powiedzieć o Jasonie Crumpie czy Nickim Pedersenie, który rywalizację w cyklu Grand Prix 2007 rozpoczął od zwycięstw w Lonigo i Wrocławiu. Leigh po tych turniejach w klasyfikacji przejściowej okupował czwartą lokatę i musiał naprawdę przyłożyć się do zbierania punktów, żeby chociaż spróbować zagrozić rozpędzonemu Duńczykowi.
Krok od złota
Niektórzy sportowcy urodzili się w niewłaściwym czasie, żeby móc odpowiednio zaznaczyć swoją wielkość. Jednym z takich pechowców jest Leigh Adams – zwycięzca trzech turniejów GP w sezonie 2007.
„Kangur” z Mildury we wspomnianej kampanii miał wszystko, żeby sięgnąć po tytuł indywidualnego mistrza świata: szybkie motocykle, nieprzeciętne umiejętności oraz jedenastoletnie doświadczenie w roli stałego uczestnika cyklu. Na końcu zmagań musiał jednak zadowolić się srebrnym medalem, gdyż do pełni szczęścia zabrakło mu… nadprzyrodzonych mocy, bo prawdopodobnie tylko one byłyby w stanie powstrzymać niesamowicie dysponowanego Nickiego Pedersena, który stanął na podium w aż siedmiu z jedenastu odsłon zmagań. Dla kontrowersyjnego Duńczyka był to drugi tytuł w karierze.
Prawdziwy sportowiec musi potrafić przegrywać. Wielu rywali „Powera” w kuluarach wypowiadało się, że żużlowiec z Półwyspu Jutlandzkiego swój sukces zawdzięczał głównie jeździe na granicy faulu. Leigh stara się jednak trzeźwo patrzeć na sprawę i z pokorą przyznaje, że w 2007 roku Nicki nie był już tym samym Nickim, który cztery lata wcześniej rzeczywiście miał kilka akcji, które przypięły mu łatkę chama i brutala. – Nieważne, z którego pola startował, gdyż za każdym razem prezentował się fenomenalnie – wspomina. – Bywały momenty, kiedy myślałem, że powinie mu się noga podczas biegu z trzeciego pola, a tu nagle trzecie pole zaczynało funkcjonować. Pedersen z biegiem czasu stał się lepszym zawodnikiem, mającym większą kontrolę nad swoimi torowymi poczynaniami. Chylę przed nim czoła, bo to jeździec kompletny.
Leigh Adams w kampanii 2007 triumfował w turniejach Grand Prix w Eskilstunie, Malilli oraz Daugavpils. Australijczyk na podium stanął też w Kopenhadze, gdzie zajął trzecie miejsce, lecz już przed ostatnią rundą zmagań o tytuł czempiona globu było wiadomo, że złoty medal przypadnie Nickiemu Pedersenowi, a jeździec z Antypodów wywalczy tylko lub aż srebro. Swoją drogą dobrze, że tytuł wicemistrza świata zapewnił sobie z odpowiednim wyprzedzeniem, gdyż w połowie września wziął udział w koszmarnie wyglądającym karambolu podczas starcia KnockOut Cup w Reading, co skończyło się dla niego przemieszczeniem barku oraz poparzeniami ciała.
Reprezentacja Australii po trzech sezonach posuchy wreszcie wróciła na podium Drużynowego Pucharu Świata, zajmując trzecie miejsce w lipcowym finale w Lesznie. Niestety ciężko nazwać zawody na Stadionie im. Alfreda Smoczyka udanymi w wykonaniu podopiecznych Craiga Boyce’a, gdyż „Kangury” potwornie odstawały od Polaków i Duńczyków, w efekcie czego okazały się lepsze jedynie od kompletnie bezbarwnych Brytyjczyków. W sezonie 2007 to jednak nie DPŚ stanowił dla Leigh najważniejsze rozgrywki zespołowe. Adams wiedział bowiem już jak smakuje wywalczenie w nich złota, podobnie jak pamiętał jego smak w zmaganiach ligowych w Szwecji oraz na Wyspach. Tymczasem po jedenastu latach startów w barwach leszczyńskich Byków żużlowcowi z Antypodów wciąż brakowało jednego: tytułu DMP z ekipą z Wielkopolski.
2,635 pkt./bieg – dokładnie tyle wyniosła średnia Leigh Adamsa w rozgrywkach Ekstraligi A.D. 2007, swoją drogą najlepsza w całej jego karierze. Drugi pod względem skuteczności jeździec teamu z Leszna, Krzysztof Kasprzak, przywoził do mety średnio o niemal pół „oczka” mniej, a Unia w rundzie zasadniczej uplasowała się na drugim miejscu, tuż za Unibaksem Toruń. W ćwierćfinale Byki wyeliminowały Złomrex Włókniarz Częstochowa, w półfinale okazały się lepsze od Marmy Polskie Folie Rzeszów, a w dwumeczu o złoto zgodnie z przewidywaniami spotkały się z toruńskimi Aniołami.
30 września na Stadionie im. Alfreda Smoczyka zameldowało się niemal dwadzieścia pięć tysięcy fanów speedwaya. Atmosfera na trybunach była naprawdę gorąca i udzieliła się również miejscowym żużlowcom, którzy po czterech wyścigach przegrywali 9:15. Problemy z utrzymaniem nerwów na wodzy miał również Leigh Adams, który w swoim pierwszym starcie wjechał w taśmę i został zastąpiony przez Juricę Pavlica. W kolejnych gonitwach nastąpiło jednak cudowne otrzeźwienie Byków. Gospodarze po dziewiątej odsłonie prowadzili już 30:24. Obudził się również „Kangur” z Mildury, przekraczając linię mety dwukrotnie na czele stawki. W ostatecznym rozrachunku Australijczyk zgromadził na swoim koncie 10 „oczek” i 2 bonusy, a Unia Leszno pokonała Unibax Toruń 49:41.
8-punktowa zaliczka to jednocześnie mało i dużo. Da się ją wprawdzie odrobić wygrywając dwa wyścigi po 5:1, lecz kiedy naprzeciw siebie stają dwa równorzędne teamy, to piętnaście gonitw może nie wystarczyć do zniwelowania strat. Sytuacja staje się jeszcze trudniejsza, kiedy przyjezdny zespół w rewanżowym starciu od razu rusza do ataku i zdobywa 6 kolejnych „oczek” przewagi. Wtedy nawet zawodnicy tacy jak Wiesław Jaguś, Adrian Miedziński, Matej Zagar, Ryan Sullivan czy Karol Ząbik niewiele mogą zdziałać i tak właśnie stało się w przypadku potyczki na Stadionie im. Mariana Rosego, gdzie pozbawieni kontuzjowanego Jarosława Hampela podopieczni Czesława Czernickiego zadali miejscowym cios kończący, triumfując 46:44. Bohaterem Byków okazał się zwycięzca pięciu gonitw, Leigh Adams, który uzbierał łącznie 16 „oczek”. Krzysztof Kasprzak, Damian Baliński, Jurica Pavlic, Adam Kajoch oraz Troy Batchelor również dołożyli swoje cegiełki do dorobku zespołu z Leszna, który po wielu latach przerwy ponownie mógł się cieszyć z tytułu drużynowego mistrza Polski.
– To bez wątpienia jedno z najważniejszych wydarzeń w mojej karierze – Adams wspomina triumf Unii w Ekstralidze. – Zwycięstwo z Bykami było czymś niesamowitym. Cały czas należeliśmy do czołówki polskich klubów, raz nawet wywalczyliśmy srebro, ale dopiero przyjście Jarka Hampela scaliło ten zespół. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z podobną atmosferą wokół klubu, a ilość publiki na stadionie przebijała nawet zawody Grand Prix. Toruń przez cały sezon nie przegrał u siebie ani razu, a nam się udało zwyciężyć na ich terenie. Rewanżowe spotkanie odbywało się wieczorem, a mój tłumacz, Irek, w pewnym momencie wypalił: „Zaraz wracamy do Leszna, bo czeka nas tam prezentacja”. Zapakowaliśmy się więc do busów i ruszyliśmy w drogę powrotną. Na miejscu czekało na nas jakieś pięć tysięcy kibiców. To było niesamowite. Sezon 2007 uważam za znakomity w moim wykonaniu. Wszędzie radziłem sobie naprawdę dobrze, a tytuł mistrzowski z Unią był dla mnie spełnieniem marzeń.
Leigh Adamsa nie trzeba było długo namawiać na przedłużenie kontraktu z ekipą z Wielkopolski, której barwy reprezentował nieprzerwanie od sezonu 1996. Od tamtej pory najniższa jego średnia biegopunktowa w polskiej lidze została wypracowana w kampanii 1999 i wynosiła 2,277. Za taki wynik dałoby się pokroić wielu zawodników ze światowej czołówki. – Przez te wszystkie lata był naszym najlepszym jeźdźcem i jedynym, na którego zawsze mogliśmy liczyć – mówi Ireneusz Igielski, dyrektor Unii Leszno. – Nigdy nie narzekał, kiedy musiał jechać w trzech wyścigach z rzędu czy dostosować się do taktyki. Był dobrym duchem zespołu i wielu naszych zawodników sporo się od niego nauczyło.
W Lesznie speedway traktowany jest niemal jak religia. Nic więc dziwnego, że po wielkim sukcesie Unii Leigh Adams został honorowym obywatelem miasta. Podobnie wkrótce stało się również w jego rodzinnej Mildurze, lecz w odczuciu sportowca takie miłe chwile nie są w stanie dorównać euforii towarzyszącej zdobywaniu tytułów i medali. W kampanii 2007 Masarna Avesta została wyeliminowana już w ćwierćfinale Elitserien, ale Rudziki ze Swindon miały za to niepowtarzalną szansę na sięgnięcie po pierwsze od czterdziestu lat złoto DM Wielkiej Brytanii. Choć „Kangur” w ekipie z hrabstwa Wiltshire nie startował przez tyle sezonów co w barwach Byków, to darzył ją szczególnym uczuciem ze względu na miejsce zamieszkania oraz ogrom życzliwych mu osób. Do pełni szczęścia brakowało tylko jednego: pokonania Coventry Bees w finałowym dwumeczu.
Leigh Adams, Sebastian Ułamek, Lee Richardson, Tomasz Chrzanowski, Charlie Gjedde i Damian Baliński kontra Scott Nicholls, Chris Harris, Martin Smolinski, Rory Schlein, Billy Janniro oraz Steve Johnston. Pierwsze starcie Rudzików z Pszczołami miało miejsce 24 września na Abbey Stadium, czyli niemal tydzień przed finałową potyczką numer jeden pomiędzy Unią Leszno a Unibaksem Toruń. „Kangur” uzbierał 12 punktów i 2 bonusy, a miejscowi wygrali 49:43. Zwycięstwo cieszyło, lecz jego rozmiar już niekoniecznie, gdyż wiele zespołów w sezonie 2007 przekonało się jak wymagającym rywalem są Pszczoły na Brandon Stadium. Problemy zespołu ze Swindon zaczęły się jeszcze przed rozpoczęciem rewanżowego spotkania.
– Ale się działo – wspomina rozbawiony Leigh. – Było dość wilgotno. Kiedy wykonywałem próbny start, miałem przed sobą czyniącego to samo Sebastiana Ułamka. Opuściłem głowę, wystartowałem i podczas wchodzenia w łuk zobaczyłem nagle Sebastiana… bez motocykla. To było strasznie dziwne. Zjechałem do parkingu, a minutę później przytargali do niego sprzęt Ułamka z wygiętym przednim kołem po tym jak przeleciał przez dmuchaną bandę i wylądował na torze przeznaczonym do wyścigów psów. Nie był to najlepszy początek wieczoru, ale chwilę później miała miejsce pierwsza gonitwa, w której przyjechaliśmy z Ułamkiem na 5:1. Dalej jednak było już tylko gorzej, bo do końca spotkania nie zdobył ani jednego punktu.
Po dziesiątej gonitwie wieczoru Bees prowadzili już 41:19 i niezagrożenie mknęli po triumf w rozgrywkach Elite League. Mecz zakończył się natomiast wynikiem 59:34 na korzyść gospodarzy i słaba postawa Polaka może o nim nie przesądziła, ale na pewno miała na niego znaczny wpływ. – Sebastian w ogóle był dość zabawnym człowiekiem – wspomina Leigh. – Kiedy wynik był niezagrożony, to zawsze był chętny, żeby jechać w piętnastym wyścigu, ale gdy walka szła na noże, to za każdym razem się wycofywał. Dodatkowo w ostatniej gonitwie zawsze chciał mieć najlepsze pole. Ułamek wielokrotnie zachowywał się jak dzieciak, kiedy sprawy toczyły się nie po jego myśli. To nie było dobre dla zespołu więc wielokrotnie ustawialiśmy go do pionu.
Srebrny medal IMŚ to bardzo wiele, ale kto wie czy Leigh Adams wspominałby sezon 2007 jako najlepszy w karierze, gdyby po porażce Rudzików Unia Leszno nie rozbiła banku wygrywając Ekstraligę. Nie da się ukryć, że ligowy speedway to przede wszystkim zarabianie pieniędzy, ale wieloletnie przywiązanie do jednego klubu potrafi wiele zdziałać w kwestii postrzegania żużlowej rzeczywistości. „Kangur” na Wyspach wypracował średnią 10,65 i namówił do reprezentowania Swindon Robins Damiana Balińskiego, ale nawet to nie wystarczyło do wywalczenia upragnionego tytułu. – To niesamowite, co musiałem zrobić, żeby go tu ściągnąć – opowiada. – Damian zawsze musiał czuć się komfortowo. Miał swojego busa, swojego mechanika, nienawidził podróżować i latać samolotem, więc gdy tylko zapytałem go o możliwość startów w Swindon, to usłyszałem: „Nie ma szans”. Żeby go przekonać, musiałem zadbać o motocykle, poprosić mojego mechanika z Polski, żeby pomógł mu dostać się na miejsce oraz załatwić jakiegoś fachowca już na miejscu. Baliński mógł czuć się jak gwiazda rocka – dostał wszystko to, co chciał. Ja zawsze robiłem wszystko dla dobra zespołu.
Po zmaganiach na Starym Kontynencie kontuzja barku doskwierała „Kangurowi” na tyle, że w kampanii 2008 po powrocie do ojczyzny zgodnie z zaleceniem lekarza zrobił sobie przerwę od speedwaya. Wolny czas Leigh zamierzał wykorzystać na rekonwalescencję i zebranie sił, pozwalających ponownie stanąć mu w szranki z nieustraszonym Nickim Pedersenem w cyklu Grand Prix. Gdy wreszcie nastał koniec kwietnia, a wraz z nim inauguracyjne zawody w deszczowym wówczas Krsko, Australijczyk zamiast uśmiechu znów miał zasępioną minę po tym jak Duńczykowi udało się stanąć na trzecim stopniu podium, a on musiał zadowolić się marnymi 5 „oczkami”. Dwa tygodnie później zaplanowano jednak turniej, na który Adams czekał od co najmniej kilku lat. Grand Prix Europy w Lesznie stanowiło bowiem doskonałą okazję do znacznego odrobienia strat i włączenia się do walki o złoto IMŚ, które po raz trzynasty mu uciekało.
Ostatnie okrążenie
Po sezonie 2010 Leigh Adams zakończył żużlową karierę bez tytułu IMŚ na koncie, ale za to w pełni zdrów. W czerwcu 2011 roku Australijczyk nieoczekiwanie wylądował jednak na wózku inwalidzkim.
W drugim turnieju cyklu Grand Prix 2008 jeździec z Antypodów zgodnie z przewidywaniami odbił się od dna, sięgając na Stadionie im. Alfreda Smoczyka w Lesznie po zwycięstwo. Wielu obserwatorów przecierało oczy ze zdumienia, kiedy miejscowa publiczność fetowała triumf Adamsa tak, jakby przypadł on w udziale reprezentantowi Polski. W wielkim finale Leigh okazał się lepszy od Grega Hancocka, Nickiego Pedersena oraz Jarosława Hampela, a w klasyfikacji przejściowej czempionatu przesunął się z miejsca czternastego na czwarte. – Fani w Lesznie traktują go niemal jak Boga – opowiada Kylie, żona legendarnego żużlowca. – W trakcie tamtego turnieju siedziałam na trybunach z Declynem, dla którego zapomniałam zabrać ochraniacza przed hałasem. Młody był poruszony nie tylko tym całym tumultem, ale również entuzjazmem polskich kibiców. Gdy do prezentacji wychodzili Polacy, robiło się naprawdę głośno, lecz ku mojemu zdumieniu jeszcze głośniej skandowano: „Leigh, Leigh, Leigh Adams!”.
Wygrana w wielkopolskiej stolicy speedwaya okazała się niestety tylko jednym z dwóch poważnych przebłysków „Kangura” w IMŚ A.D. 2008. Australijczyk zwyciężył jeszcze w sierpniowych zawodach w Malilli, a w końcowej tabeli czempionatu uplasował się na szóstej lokacie. Triumfował Nicki Pedersen przed Jasonem Crumpem i Tomaszem Gollobem. Adams po raz kolejny musiał zadowolić się znakomitymi średnimi w ligach oraz medalami klubowymi. W Szwecji po dziewięciu sezonach startów w barwach Masarny Avesta przeniósł się do Lejonen Gislaved i od razu zdobył z ekipą Lwów złoty krążek. Swindon Robins tym razem znaleźli się poza podium, ale na „pudle” ponownie stanęła Unia Leszno, która jednak tym razem musiała uznać wyższość Unibaksu Toruń w finałowym dwumeczu o DMP.
Trzynaście sezonów w roli stałego uczestnika cyklu Grand Prix zmęczyło Leigh Adamsa na tyle, że Australijczyk postanowił, iż kampania 2009 będzie jego ostatnią szansą na wywalczenie tytułu IMŚ. Po zdobyciu dziesiątego złota indywidualnych mistrzostw Australii, jeździec z Mildury przystąpił do zmagań z wielkimi nadziejami, lecz bardzo szybko musiał zweryfikować swoje plany, kiedy po pięciu turniejach GP plasował się na dwunastym miejscu w tabeli bez realnych szans na walkę o medale. Szczęście, że zdołał chociaż pożegnać się ze zmaganiami w godny sposób, zajmując drugie miejsce w październikowych zawodach w Bydgoszczy.
Leszczyńskie Byki zakończyły rywalizację na czwartej lokacie, Lejonen Gislaved obronili koronę Elitserien, a Swindon Robins dotarli do finału najwyższej klasy rozgrywkowej na Wyspach, w którym ulegli Wolverhampton Wolves. Dodając do tego triumf w IM Elite League, sezon 2009 był dla Leigh w gruncie rzeczy bardzo udany. Ba, reprezentacja Australii z Adamsem w składzie sięgnęła w Lesznie po srebrny medal Drużynowego Pucharu Świata, ale o tamtych zawodach „Kangur” chciałby jednak chyba zapomnieć. Pech bowiem chciał, że wynik turnieju rozstrzygnął się w ostatniej gonitwie, w której Leigh przyjechał do mety za plecami Tomasza Golloba, co zapewniło złoto Polakom. – Tamta porażka była naprawdę druzgocąca – wspomina. – Tomek przez całe zawody nie mógł nic zrobić, ale w ostatnim wyścigu wsiadł na supermotocykl Kasprzaka i po prostu wciągnął mnie nosem. Próbowałem się do niego przykleić, ale szybko mi uciekł.
Kolejne rozgrywki okazały się ostatnimi, w jakich wziął udział sympatyczny jeździec z Antypodów. Odpuścił Grand Prix i skupił się tylko na Ekstralidze, Elitserien oraz brytyjskiej Elite League. Lwy tym razem musiały zadowolić się srebrem, z Rudzikami zbyt wiele nie osiągnął, bo zaledwie szóste miejsce, lecz z ligą Polską pożegnał się w po prostu wymarzony sposób. Adams w barwach leszczyńskich Byków uzyskał średnią 2,227 pkt./bieg, a Unia jak burza przebrnęła przez rundę zasadniczą, kończąc ją na pierwszym miejscu w tabeli z dwunastoma zwycięstwami i dwiema porażkami na koncie. W ćwierćfinale podopieczni Romana Jankowskiego wyeliminowali Tauron Azoty Tarnów, w kolejnej fazie okazali się lepsi od Unibaksu Toruń, a w wielkim finale odprawili z kwitkiem Falubaz Zielona Góra, zwyciężając wyraźnie w obu spotkaniach. Rewanżowe starcie na „Smoku” zakończyło się wprawdzie po jedenastym biegu ze względu na opady deszczu, lecz nawet cztery podwójne zwycięstwa gości nie odmieniłyby już losów dwumeczu.
– W ciągu całego sezonu byliśmy dobrą i równą drużyną, w której panowała świetna atmosfera. Myślę, że zasłużyliśmy na to zwycięstwo. Dzisiejsze spotkanie w naszym wykonaniu również było dobre, pomimo okropnego deszczu. Jestem podekscytowany, że zostaliśmy mistrzem Polski, ale jednocześnie trochę smutny, ponieważ odchodzę – mówił Adams na konferencji prasowej po starciu z Falubazem. 10 października w Lesznie odbył się pożegnalny turniej Australijczyka, a tydzień później podobne zawody miały miejsce w Swindon.
W styczniu 2011 roku przepiękna żużlowa kariera Leigh definitywnie dobiegła końca. 39-letni wówczas „Kangur” odszedł na sportową emeryturę w glorii chwały, zajmując drugie miejsce w swoim pożegnalnym turnieju na torze w rodzinnej Mildurze. Adams musiał uznać wyższość jedynie Troya Batchelora. W imprezie na Antypodach udział wzięło wiele osobistości z Philem Crumpem i Tonym Rickardssonem na czele. – Nie śmiałbym prosić o więcej. Przybyło wielu moich przyjaciół oraz członków rodziny z Australii oraz zza oceanu – powiedział wzruszony Leigh. – Drugie miejsce nie jest żadną ujmą. Pożegnać się z torem w ten sposób to coś naprawdę fantastycznego. Teraz czuję już jedynie ulgę, że wszystkie wysiłki włożone w organizację tego turnieju przyniosły efekt i mam nadzieję, że ten wieczór nie zostanie szybko zapomniany.
„Kangur” udawał się na sportową emeryturę z głową pełną planów. Zamierzał otworzyć akademię speedwaya i uczyć młodych chłopców żużlowego rzemiosła. Wcześniej pragnął jednak trochę odpocząć. – Chwilowo myślę tylko o relaksie, nabraniu wiatru w żagle i wyspaniu się – zapewniał. Speedway jest sportem ekstremalnym, dlatego byłym zawodnikom bardzo często ciężko jest wytrzymać bez dodatkowych zastrzyków adrenaliny. Leigh także należy do tej grupy, wobec czego już wiosną 2011 roku rozpoczął przygotowania do startu w australijskim wyścigu terenowym Finke Desert Race. Ostro trenował na swojej Hondzie CRF450R wraz z trzynastoma innymi śmiałkami ze swoich rodzinnych stron. – Zobaczymy, na co mnie stać – mówił na początku czerwca. – W tych zawodach startować będą również profesjonaliści. Nie mogę się już doczekać rozpoczęcia rywalizacji, ponieważ to będzie dla mnie coś zupełnie nowego. W żużlu wiele zależy od psychiki. Tam wszystko dzieje się bardzo szybko, cała gonitwa trwa zaledwie około 60 sekund. Tutaj będzie się liczyła wytrzymałość. Szykuje się prawdziwe piekło – 230 kilometrów skoków i towarzyszących im okrzyków.
Kilka dni później podczas jednego z treningów życie Leigh wywróciło się do góry nogami. Zdarzył się wypadek, po którym Australijczyk trafił do szpitala z pękniętymi kilkoma kręgami, rozległymi uszkodzeniami rdzenia kręgowego, przebitymi płucami, połamanymi żebrami, złamanym barkiem oraz małymi pęknięciami na szyi. Adams przeszedł ponad sześciogodzinną operację, która uratowała go przed śmiercią. – Leigh nie ma czucia w nogach – poinformowała zrozpaczona Kylie. – Ma natomiast niewielkie czucie w jednym udzie. Sytuacja może się zmienić i poprawiać z tygodnia na tydzień. Przed nim długa walka o powrót do zdrowia. Obecnie przebywa na oddziale intensywnej terapii, ale może jeszcze dzisiaj zostać przeniesiony na specjalny oddział, gdzie odbywa się leczenie urazów kręgosłupa. Jest bardzo stabilny i prawdopodobnie czuje się zbyt dobrze, by przebywać na oddziale intensywnej terapii. Nie ma urazu głowy i to jest wspaniała wiadomość. Jest bardzo śpiący z powodu podawania mu leków przeciwbólowych.
Przez ponad dwadzieścia sezonów jazdy na żużlowych torach w niemal śmiertelnie niebezpiecznych warunkach, Leigh Adams uniknął wielomiesięcznych kontuzji. Choć nie udało mu się wywalczyć tytułu indywidualnego mistrza świata, to mógł się cieszyć pełnią zdrowia, czego brakowało czempionom takim jak Erik Gundersen czy Per Jonsson. Australijczyk również zawsze starał się jeździć fair, dlatego nic dziwnego, że po tamtym fatalnym w skutkach wypadku cały żużlowy świat był w głębokim szoku.
– Mam nadzieję, że z Leigh wszystko będzie w porządku. Modlę się za ciebie, kolego – napisał na swoim Twitterze Chris Holder. – Nie mogę w to uwierzyć. Wraz z całym środowiskiem sportów motorowych wierzymy, że wszystko dobrze się skończy. Jesteśmy myślami z Leigh oraz jego rodziną – powiedział Scott Nicholls. – Właśnie dotarły do mnie te smutne wieści. Myślę o tobie człowieku, trzymaj się! – dodał Greg Hancock. – Jestem bardzo, ale to bardzo smutny. W tej chwili jestem myślami z rodziną Leigh – opisywał swoje uczucia Ronnie Russell – menadżer Swindon Robins. – Zarząd, zawodnicy oraz kibice Piratów całym sercem są teraz z Leigh i jego najbliższymi. Wszyscy się za niego modlimy – poinformował Matt Ford – właściciel Poole Pirates. – To naprawdę smutne, gdy taka tragedia spotyka twojego dobrego przyjaciela. To po prostu coś okropnego. Leigh to wspaniały kumpel, na torze stoczyliśmy wiele pojedynków, ale zawsze świetnie się rozumieliśmy – powiedział roztrzęsiony Tony Rickardsson – sześciokrotny indywidualny mistrz świata.
Żużlowcy to urodzeni „fajterzy”, dlatego Leigh swoją walkę o powrót do chociaż częściowej sprawności rozpoczął jak tylko odzyskał trochę sił. W pierwszym etapie rehabilitacji udał się na kilka miesięcy do Hampstead, słynącego z ośrodka zajmującego się leczeniem urazów kręgosłupa. – To wielki dzień, rozpoczynam nowy rozdział w moim życiu – mówił. – Jestem bardzo dumny z tego, co osiągnięto od kiedy tutaj byłem. Biorąc pod uwagę powagę tego urazu, jestem bardzo zadowolony ze swoich postępów. Do lewej nogi powróciło trochę więcej czucia, więc wygląda to dobrze. Personel centrum rehabilitacyjnego nauczył mnie jak żyć na wózku i zamierzam cały czas pracować na fizjoterapii, basenie i poręczach, starając się zachować postęp fizyczny.
Adams urządził w domu siłownię i zamierzał zrobić wszystko, żeby stanąć na nogach. W pomoc Australijczykowi zaangażowało się całe środowisko żużlowe, organizując charytatywne turnieje, aukcje oraz inne formy wsparcia. Słowa otuchy płynące ze wszystkich stron świata bardzo pomagały Leigh w pozytywnym nastawieniu do dalszej rehabilitacji. – Jestem bardzo wdzięczny za wsparcie, które dostałem z całego świata – mówił. – Moja rodzina i ja byliśmy bardzo zaskoczeni hojnością i życzliwością ze strony tak wielu ludzi.
Ważny element rehabilitacji legendarnego żużlowca stanowił też wyjazd do USA, do Kalifornii, gdzie uczestniczył on w specjalistycznym programie o nazwie „Project Walk”. Wiele wsparcia podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych okazała Adamsowi rodzina Hamillów. – Wizualnie pewnie nie widać dużej różnicy, cały czas żyję na wózku, ale wiem, że jestem silniejszy i mam kontrolę w nogach, co sprawia, że niektóre czynności stają się łatwiejsze i oto w tym wszystkim chodzi – Leigh relacjonował postępy w leczeniu. – Pod koniec mojej wizyty w Kalifornii ćwiczyłem chodzenie. To bardzo działa na umysł i ciało. Kontynuuję to w domu. Kylie zrobiła kurs treningu podczas mojego ostatniego pobytu, więc może mnie trenować. Chodzi o ciągłe ćwiczenie i obciążanie, tak by system nerwowy się zreorganizował i odzyskał połączenie jak przed kontuzją.
Na jednej wizycie w USA się nie skończyło. Australijczyk wkrótce trafił do Bostonu, gdzie nie tylko się rehabilitował, ale przeszedł też operację, podczas której wyciągnięto mu z pleców metalową płytkę. – Szczerze powiedziawszy, przez to zrobiłem krok do tyłu – żalił się. – Od początku wiedziałem, że dojdzie do tego zabiegu, ale nie sądziłem, iż będzie miał on aż takie skutki. Muszę przyznać, że walczyłem z bólem w pierwszych dniach po operacji, ale trzeba przez to przejść. Możliwość chodzenia to inna bajka. Najważniejsza jest praca, którą wykonuje się do dwóch lat od momentu wypadku. Właśnie wtedy są największe szanse na zrobienie postępów i na razie udało mi się dokonać dużo więcej niż można się tego było spodziewać. Kiedy leżałem w szpitalu i walczyłem z bólem, to na pewno nie myślałem o takich postępach. Moja lewa noga zaczyna dobrze pracować, ale nie mam czucia w prawej, co na pewno jest sporym rozczarowaniem. Teraz potrzeba nieco szczęścia. Ciągle pracuję z osobistymi trenerami i staram się o postępy, ale bez szczęścia w tej kwestii niczego nie da się osiągnąć.
Wielu zagranicznych zawodników traktuje polskie kluby jak maszynki do zarabiania pieniędzy, wobec czego nie związuje się z nimi emocjonalnie. W obliczu potwornej kontuzji Leigh Adams nie miał możliwości odwiedzenia Leszna po zakończeniu kariery, lecz nadal trzyma kciuki za ekipę z Wielkopolski i jest nią całym sercem. Kibice Byków doskonale pamiętają nagrane przez Leigh pozdrowienia, które wyświetlono na telebimie podczas finałowych spotkań DMP 2014 oraz 2015 na „Smoku”. Wiele na ten temat może powiedzieć też obecny prezes Unii, Piotr Rusiecki, który spotkał się z Adamsem po zmaganiach A.D. 2014, wręczając mu wywalczone przez leszczynian srebro. – Kiedy Leigh zobaczy kogoś z Leszna, to od razu się uśmiecha – opowiada. – Myślę, że jest z nim lepiej. Moim zdaniem w Polsce miałby lepszą opiekę lekarską niż w Australii. Decyzja o tym, gdzie przechodzi leczenie, należy do niego. Rozmawiałem z nim kilka razy podczas tego pobytu w Stanach i za każdym razem było troszeczkę inaczej. Od uśmiechów i głośnego śmiechu, po łezki w momentach, gdy pokazywałem mu zdjęcia z meczów w Lesznie. Po spotkaniu finałowym ze Stalą Gorzów dostałem SMS-a, żebyśmy sprawdzili silnik, na którym jechał Bartosz Zmarzlik. U Adamsa była wtedy chyba czwarta rano.
Dawni koledzy z toru nie zapominają o Leigh, a w odwiedzaniu go nie przeszkadza im nawet wielogodzinna podróż na Antypody. Po mistrzowskim dla Unii Leszno sezonie 2015 do Australii udał się Adam Skórnicki, który przy okazji wziął udział w turnieju organizowanym przez Phila Crumpa. – Widać dużo radości na jego twarzy, wypytywał o to co dzieje się w Lesznie, jest też duży postęp w rehabilitacji, zwłaszcza jego lewej nogi, którą może obsługiwać pedał hamulca w gokarcie – relacjonuje „Sqra”. – W przypadku Adamsa karting to jego nowa sportowa miłość. Startuje w nim razem z synem. Ta rywalizacja sprawia mu sporo radości, choć sprzęt jest trochę przerobiony, bo gaz musiał przełożyć do dźwigni przy kierownicy.
W tej chwili w odzyskaniu pełnej sprawności Leigh Adamsowi może pomóc albo cud, albo postęp medycyny. „Kangur” zaakceptował jednak swój los i stara się korzystać z życia na tyle, na ile się da. Żużlowymi śladami ojca planował pójść syn legendarnego jeźdźca z Mildury – Declyn. Chłopak w 2014 roku wywalczył brązowy medal indywidualnych mistrzostw Australii U-16, a rok później przesiadł się na maszynę o pojemności 500cc, ale niechęć do podejmowania zbyt dużego ryzyka sprawiła, że dziś uprawia speedway jedynie rekreacyjnie. Leigh natomiast nadal prężnie działa w swoim ukochanym sporcie szkoląc kolejne młode talenty, które następnie z Antypodów udają się na podbój Europy.
Czternaście sezonów w cyklu Grand Prix, srebrny i brązowy medal IMŚ, złoto IMŚJ, srebro MŚP, złoto DMŚ, dwa złota, dwa srebra i brąz DPŚ – to tylko największe sukcesy międzynarodowe Leigh Adamsa. Dodając do tego dziesięć tytułów IM Australii, dwa triumfy w Ekstralidze, dwa w Elite League oraz trzy w Elitserien, powstaje dorobek, jakiego nie powstydziłoby się wielu koronowanych indywidualnych mistrzów świata. Nienaganna sylwetka, lojalność oraz dwadzieścia sezonów w lidze polskiej ze średnią biegopunktową na poziomie co najmniej 2,000 czyniły natomiast z „Kangura” zawodnika, jakiego chciałby mieć w składzie każdy klub. Czy Leigh Adams był najlepszym żużlowcem w historii, który nigdy nie został indywidualnym czempionem globu? Wielu powie, że tak i naprawdę ciężko się z nimi nie zgodzić. – Byłbym zadowolony będąc w połowie tak dobrym jak Leigh – przyznaje Chris Holder.
Bibliografia:
- antypody.info,
- Daily Echo,
- elka.pl,
- Express Bydgoski,
- kozok.eu,
- Leigh Adams i Brian Burford – Leigh Adams: The Book,
- murrayriver.com.au,
- Robert Borowy – Dekada radości i smutków,
- speedwaygp.com,
- sportowefakty.wp.pl,
- Sunraysia Daily,
- Swindon Advertiser.
Foto: alamy.com