Mark Spitz – euforia w cieniu tragedii

Mark Spitz

Data publikacji: 31 sierpnia 2018, ostatnia aktualizacja: 1 stycznia 2020.

Podczas igrzysk olimpijskich w Monachium w 1972 roku pływak Mark Spitz wywalczył siedem złotych medali, bijąc w każdym z finałów rekord świata. Nikt nie przypuszczał, że dzień po historycznym sukcesie Amerykanin o żydowskich korzeniach będzie musiał w popłochu uciekać z Niemiec.

Niewiele też brakowało, a „Mark the Shark” wywiózłby z Monachium o jeden krążek mniej. Spitz obsesyjnie bał się porażki, a do stanięcia do rywalizacji po raz siódmy przekonał go jego mentor i trener – Sherm Chavoor.

– Przed każdym startem mówiłem, że nie chcę płynąć, ale zazwyczaj się zgrywałem – opowiada. – Wtedy jednak byłem śmiertelnie poważny. Miałem za sobą sześć konkurencji i sześć złotych medali na szyi. Z takim wynikiem byłem bohaterem, a jak popłynąłbym w siódmym finale i nie wygrał, to wróciłbym do kraju jako wielki przegrany.

Po sześciu finałach na igrzyskach w Niemczech Amerykanin miał na koncie złote medale w wyścigach na 200 metrów stylem dowolnym, 100 i 200 metrów motylkiem oraz w sztafetach 4 x 100 i 2 x 200 metrów stylem dowolnym oraz 4 x 100 metrów stylem zmiennym. Po siódmy krążek z najcenniejszego kruszcu sięgnął natomiast w rywalizacji na 100 metrów stylem dowolnym.

– Sto metrów kraulem to najszybsza konkurencja, a jej zwycięzca uznawany jest za najszybszego pływaka na świecie – mówi. – Możesz mieć na koncie nawet siedemnaście złotych medali olimpijskich, ale najszybszy i tak będzie zwycięzca setki kraulem.

Po zdobyciu siódmego złota w Monachium Mark wybrał się na kolację z dziennikarzami magazynu „Sports Illustrated” i około 1:00 w nocy wrócił do wioski olimpijskiej. O 8:00 rano w towarzystwie trenera Chavoora opuścił swój apartament. Mężczyźni nie mieli pojęcia, że w jednym z budynków przy ulicy, którą spacerowali rozgrywa się prawdziwy dramat.

– Razem z trenerami i ludźmi ze sztabu wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do centrum prasowego – wspomina. – Tam czekała już horda dziennikarzy. Stwierdzenie, że sala była przepełniona byłoby poważnym niedopowiedzeniem. W pewnym momencie zobaczyłem Jerry’ego i Heinza, którzy zapytali mnie czy wiem, co się stało. „No pewnie, zdobyłem siedem złotych medali”, odparłem, po czym zostałem od razu sprowadzony na ziemię.

Członkowie palestyńskiej organizacji Czarny Wrzesień wzięli za zakładników jedenastu członków izraelskiej drużyny olimpijskiej. Napastnicy żądali wypuszczenia i bezpiecznej możliwości przedostania się do Egiptu dla 234 Palestyńczyków i innych niearabskich więźniów przetrzymywanych w Izraelu oraz dwóch niemieckich terrorystów przetrzymywanych w niemieckich więzieniach.

– Była 11:30, wróciliśmy do wioski, a w międzyczasie zostałem poinstruowany odnoście procedur bezpieczeństwa – wraca do tamtych chwil. – O 13:00 pozostała część amerykańskiej ekipy udała się autobusem na imprezę organizowaną przez Światową Federację Pływacką, a ja wraz z Shermem Chavoorem planowałem pojechać do Stuttgartu na prezentację Mercedesa 450SL. Stamtąd mieliśmy wyruszyć do Frankfurtu na samolot do Chicago, po czym miałem jeszcze w planach podróż samochodem do Indianapolis.

Dwóch z jedenastu zakładników niemal natychmiast podjęło próbę walki z terrorystami i zostało przez nich zabitych, lecz media informowały tylko o tym, że trwają negocjacje z napastnikami.

– Około 14:00 pojawił się mój ojciec, który przybył do Monachium z Garmisch helikopterem załatwionym przez kanclerza Willy’ego Brandta – opowiada. – Chwilę później grupka oficjeli z amerykańskiego komitetu poinformowała mnie, że wracam do kraju. Od tamtej chwili mojego bezpieczeństwa strzegło sześciu uzbrojonych ochroniarzy – czterech w pokoju i dwóch na zewnątrz. W tle cały czas grał telewizor, a jeden z nich tłumaczył mi na angielski wszystkie wiadomości. Około 18:00 zapadła decyzja o opuszczeniu pokoju. W planach była jeszcze sesja fotograficzna, która w obliczu rozgrywającego się dramatu zeszła na dalszy plan, ale ja chciałem wypełnić swoje zobowiązania, ponieważ magazyn „Stern” zapłacił mi już wcześniej za to pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Uznaliśmy, że zdjęcia najlepiej będzie zrobić w Londynie.

„Mark the Shark” wraz z obstawą zszedł do garażu podziemnego, po czym cała ekipa odjechała samochodem na lotnisko. Operacja miała się odbyć w tajemnicy, lecz na miejscu czekał na pływaka tłum dziennikarzy. Po przylocie do stolicy Anglii sportowiec wsiadł do taksówki, po czym w połowie drogi przesiadł się do nieoznakowanego auta podstawionego przez Secret Service. W ten sposób udało się uniknąć hord reporterów i bez przeszkód udać na sesję zdjęciową, po której można było już wracać do USA.

– W poniedziałek wieczorem zakończyłem starty na igrzyskach w Monachium – mówi. – We wtorek rano dowiedziałem się, że Izraelczycy zostali wzięci jako zakładnicy. We wtorek wieczorem byłem już w Londynie, a w środę rano siedziałem w salonie w swoim domu w Sacramento i oglądałem igrzyska w telewizji jak gdyby nigdy nic. Jedyną różnicę stanowiło dwóch agentów Secret Service przed moim domem. Kilka dni później z okazji Rosz ha-Szana siedziałem w synagodze obok Ronalda Regana i dopiero wtedy dotarło do mnie, co się właśnie wydarzyło.

Choć „Mark the Shark” nawet przez chwilę nie mógł poczuć się zagrożony ze strony terrorystów, nigdy nie zapomni dnia, w którym Palestyńczycy zaatakowali ludzi z izraelskiej drużyny olimpijskiej. Negocjacje z napastnikami i próba odbicia zakładników nie przyniosły żadnych skutków, więc jedenaście niewinnych osób poniosło śmierć. Zginął również niemiecki policjant, a tamte wydarzenia określane są dziś mianem masakry w Monachium.

– Wydarzenia w Monachium uświadomiły mi, że moim obowiązkiem jest mówienie o swoim pochodzeniu – przyznaje. – Przed igrzyskami w Niemczech wielu ludzi wiedziało kim jestem, lecz nikt specjalnie nie zaprzątał sobie tym głowy. Bylem dwudziestodwuletnim dzieciakiem i ludzi nie obchodziła moja opinia na temat polityki, terroryzmu i innych globalnych problemów. W tamtym czasie wielu żydowskich sportowców nie przyznawało się do swojego pochodzenia, a ja poczułem, że trzeba to zmienić.

Oprócz traumatycznych wspomnień, Mark Spitz przywiózł ze sobą z niemieckich igrzysk siedem złotych medali i siedem rekordów świata. Jego wyczyn będzie pamiętany już zawsze, chociaż w 2008 roku legendarny pływak musiał ustąpić z tronu swojemu rodakowi Michaelowi Phelpsowi, który podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie wywalczył osiem złotych krążków, bijąc przy tym siedem rekordów świata i rekord olimpijski.

– Czy dla sportowca może być coś piękniejszego niż bycie dla kogoś inspiracją w dążeniu do bicia kolejnych rekordów? – pyta retorycznie. – Moje osiągnięcie przetrwało aż trzydzieści sześć lat i nie mam żadnych powodów, żeby się wkurzać o to, że zostało wreszcie poprawione.

Mark Spitz to również czterokrotny medalista olimpijski z Meksyku z 1968 roku (dwa złota, srebro i brąz). Tuż po zmaganiach w Monachium, w wieku zaledwie dwudziestu dwóch lat, przeszedł na sportową emeryturę. Skuszony milionem dolarów oferowanym przez producenta filmowego Buda Greenspana, dwadzieścia wiosen później próbował zakwalifikować się na igrzyska w Barcelonie, lecz nie udało mu się wypełnić minimum.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *