Michael Schumacher. Obsesja na punkcie wygrywania

Michael Schumacher biografia

Data publikacji: 1 stycznia 2025, ostatnia aktualizacja: 1 stycznia 2025.

Michael Schumacher na nowo zdefiniował pojęcie dominacji w Formule 1. Niemiec na torze i w padoku bywał bezwzględny, co przyniosło mu aż siedem tytułów mistrzowskich, w tym pięć z rzędu.

Kartingowe korzenie

Urodzony 3 stycznia 1969 roku w Hürth pod Kolonią „Schumi” nie pochodził z zamożnej rodziny. Tata, Rolf, był z zawodu murarzem, a potem prowadził lokalny tor kartingowy. Z kolei mama, Elisabeth, działała w przytorowym barze. Legenda głosi, że pierwszy silnik w gokarcie Michaela wziął się ze skutera. Czteroletni chłopiec za kierownicą tej zbudowanej przez ojca maszyny dość szybko zaliczył spotkanie z latarnią, po którym rodzice postanowili, że lepiej będzie skierować energię syna na tor w Kerpen, gdzie – w razie czego – nie będzie masakrował miejskiego oświetlenia.

To właśnie tam, w pojeździe stworzonym ze zużytych części, Schumacher jako sześciolatek wygrał swój pierwszy klubowy tytuł mistrzowski w kartingu. Na dalsze starty brakowało pieniędzy, ale przy wsparciu lokalnych przedsiębiorców Rolfowi i Elisabeth udało się ostatecznie wygospodarować środki na podtrzymanie pasji przyszłej gwiazdy Formuły 1.

– Karting to doskonałe przygotowanie do przyszłości w motorsporcie – mówi „Schumi”, cytowany przez magazyn „Vroom”. – Uczy wielu umiejętności i daje cenne wskazówki jak się rozwijać. Jedną z największych lekcji, jakie można wynieść z kartingu, jest rywalizacja „koło w koło”.

W Niemczech trzeba było mieć skończone 14 lat, żeby ubiegać się o licencję kartingową, uprawniającą do startów w poważnych zawodach. Jednak Michael był niecierpliwy i wykombinował alternatywę. Jako 12-latek uzyskał dokument w Luksemburgu, a gdy tylko mógł, przerzucił się na niemieckie „papiery”. Szedł jak burza w kolejnych kategoriach, aż w 1987 roku został kartingowym mistrzem Europy.

– Talent jest ważny w każdym sporcie, ale to nie wszystko – tłumaczy. – Trzeba rozwijać różne umiejętności i uczyć się nowych rzeczy. Karting to świetna baza, która pozwala nie tylko pokazać swój talent, ale także zrozumieć, czego potrzeba, aby stać się kierowcą wyścigowym.

Przeskok do bolidów

Kiedy „Schumi” zaczął wyrastać z kartingu, próbował sił w różnych seriach wyścigowych. W 1988 roku wziął udział w niemieckiej Formule Ford i Formule König. W tej drugiej zdobył tytuł, a menedżer Willi Weber dostrzegł w nim olbrzymi talent i zainwestował w młodego kierowcę, ściągając go do zespołu w niemieckiej Formule 3. W 1990 roku Schumacher wygrał tę serię, a podczas Grand Prix Makau zwyciężył, choć w okolicznościach wprost filmowych, pozbawiony tylnego skrzydła po kolizji z Miką Häkkinenem.

– Wiedziałem, że był za mną, widziałem go w lusterkach – komentował na gorąco. – Zbliżał się do mnie, a potem odpuścił gaz i siedział mi na ogonie. W pewnym momencie zaczął zbliżać się coraz bardziej, więc zjechałem na prawą stronę. Akurat w tej samej chwili próbował mnie wyprzedzić, ale był tak szybki, że nie zdołał wyhamować.

W tamtym czasie śmiałym i nietypowym ruchem był angaż Schumachera w młodzieżowym programie Mercedesa w wyścigach długodystansowych. Zamiast tak jak większość młodych wilków spróbować się w bolidzie Formuły 3000, Michael zasiadł za kółkiem prawdziwej bestii. To była doskonała lekcja nie tylko dla jego umiejętności jazdy, ale i obycia z mediami, sponsorami czy resztą zespołu. Co ważne, dobre wyniki w wyścigach długodystansowych przetarły mu szlak do debiutu w królowej motorsportu.

Początki w Formule 1

Kariera Schumachera w Formule 1 rozpoczęła się podczas Grand Prix Belgii 1991 w zespole Jordana, gdzie zastąpił mającego problemy z prawem Bertranda Gachota. Trudno o lepsze wejście w ten sport – „Schumi” z miejsca zwrócił uwagę wszystkich, kwalifikując się na wysokim, siódmym miejscu w aucie, które nie należało do ścisłej czołówki. Wprawdzie sam wyścig pechowo skończył się dla niego awarią sprzęgła już na pierwszym okrążeniu, ale i tak wszyscy zauważyli, że oto pojawił się na horyzoncie nowy fenomenalny kierowca. Eddie Jordan był gotów zrobić wiele, by zatrzymać go w swoim teamie na kolejne lata, lecz Benetton błyskawicznie wkroczył do akcji i przechwycił młodego Niemca.

Pod skrzydłami dyrektora technicznego brytyjsko-włoskiej stajni, Rossa Browna, 22-latek zaczynał zbierać pierwsze owoce swojego talentu. Sezon 1991 ukończył z kilkoma punktami na koncie, a w kampanii 1992 zaliczył pierwsze zwycięstwo, do tego na legendarnym Spa-Francorchamps. Poza tym zajął trzecie miejsce w „generalce” – przed słynnym Ayrtonem Senną. Z kolei sezon 1993 przyniósł mu kolejną wygraną i kilka następnych lokat na podium, ale to w 1994 roku zaczął się pierwszy wielki rozdział jego historii.

Dwa tytuły mistrzowskie

W 1994 roku, naznaczonym tragicznymi wypadkami Rolanda Ratzenbergera i Ayrtona Senny w Imoli, Michael Schumacher sięgnął po swój pierwszy tytuł mistrza świata Formuły 1. Już na starcie zmagań obok legendarnego Brazylijczyka był uważany za największą aktywną gwiazdę F1, ale niestety nie obyło się bez kontrowersji. Benetton musiał się bowiem mierzyć z dyskwalifikacjami swojego czołowego kierowcy oraz oskarżeniami o stosowanie niedozwolonych systemów w swoich autach.

Przed ostatnim wyścigiem tamtego sezonu „Schumi” prowadził w klasyfikacji zaledwie jednym punktem nad Damonem Hillem z Williamsa. Podczas rywalizacji w Adelajdzie Michael uderzył w barierę, uszkadzając swój bolid, ale pozostał na torze. Gdy Damon spróbował się z nim zrównać w zakręcie, doszło do kolizji, w wyniku której obaj zakończyli jazdę. Niemiec został tym samym mistrzem świata, ale wokół tej sytuacji rozpętała się burza. Brytyjczycy zarzucali mu celowość, lecz oficjalnie uznano to za incydent wyścigowy. Ta stłuczka do dziś wywołuje gorące dyskusje wśród kibiców.

W sezonie 1995, z Benettonem wyposażonym w silniki Renault zamiast dotychczasowych jednostek Forda, Schumacherowi udało się zdobyć drugi tytuł, tym razem w ładniejszym stylu – z 33 punktami przewagi nad drugim w klasyfikacji Damonem Hillem. Ponadto jego zespół po raz pierwszy wygrał wtedy klasyfikację konstruktorów, przerywając trwającą latami dominację McLarena i Williamsa.

Przenosiny do Ferrari

W 1996 roku Michael Schumacher podjął decyzję, która z perspektywy czasu okazała się kluczowa dla całej jego kariery: dołączył do Ferrari – zespołu z ogromną historią, ale wówczas dalekiego od czasów swojej świetności. F310, czyli pierwsze auto, które miał do dyspozycji, nie nadawało się może na złomowisko, ale na pewno nie było bolidem na miarę mistrzostwa. Mimo to zdołał wygrać w nim trzy wyścigi, w tym pamiętne Grand Prix Hiszpanii w deszczu, dając tifosim nadzieję, że wkrótce zakończy się ich trwający od 1979 roku mistrzowski post. Ściągnął też do Maranello Rossa Browna, z którym znakomicie mu się współpracowało w Benettonie.

– Nie zależało mi na łatwej pracy, gdzie wsiadam do samochodu i wygrywam każdy wyścig, albo gdzie ludzie przynajmniej oczekują, że każdy wygram – tłumaczy swoja decyzję. – To nie było wyzwanie, którego szukałem.

W 1997 roku Niemcowi niemal udało się zdobyć tytuł, ale ostatni wyścig sezonu w Jerez przeszedł do historii przez kolejną kolizję – tym razem z Jacques’em Villeneuve’em. Michael znajdował się wtedy na prowadzeniu, ale jego Ferrari zaczęło mieć problemy z układem chłodzenia. Gdy Kanadyjczyk zaatakował, reprezentant naszych zachodnich sąsiadów skręcił w jego stronę i doszło do zderzenia. Villeneuve wyszedł z tego cało i ostatecznie sięgnął po upragniony tytuł, lecz FIA i tak zdecydowała się potem ukarać Schumachera i wykluczyć go z klasyfikacji całego sezonu.

– Gdybym mógł cofnąć jedną sytuację z całej swojej kariery, to wybór padłby właśnie na tę – przyznaje po latach.

Rok później „Schumi” toczył zażarty pojedynek o triumf w „generalce” z Miką Häkkinenem, ale musiał uznać wyższość Fina na ostatniej prostej w Japonii. Z kolei w 1999 roku dysponował szybkim samochodem, ale podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii złamał nogę po wypadku spowodowanym przez awarię hamulców i na dłuższy czas wypadł ze ścigania. Wrócił na dwa wyścigi przed końcem sezonu i pomógł wywalczyć Ferrari pierwsze trofeum dla konstruktorów od 1983 roku.

Pięć lat hegemonii

W 2000 roku Michael Schumacher po kolejnym zaciętym boju z Miką Häkkinenem zapewnił sobie trzeci w karierze tytuł w Formule 1, a pierwszy dla Ferrari od 1979 roku. Potem w latach 2001-2004 zdominował rywalizację do tego stopnia, że  jego sukcesy zaczynały nużyć niektórych kibiców spragnionych większej nieprzewidywalności. Najbardziej druzgocące statystyki przyszły w sezonach 2002 (mistrzostwo na sześć wyścigów przed końcem i podium we wszystkich rundach) oraz 2004 (13 wygranych na 18 startów). W tym okresie „Schumi” pobił niemal każdy znaczący rekord – od liczby zwycięstw, przez liczbę podiów, po największą serię triumfów w jednym sezonie.

– Najbardziej emocjonujący dla mnie moment z Ferrari to zdecydowanie Suzuka w 2000 roku – twierdzi na łamach oficjalnego serwisu F1. – Dwadzieścia jeden lat bez mistrzostwa dla Ferrari. Cztery lata walki z mojej strony, aby to osiągnąć. I w końcu, w 2000 roku, nastała ta Suzuka – triumf w wyjątkowym wyścigu, pieczętujący wspaniałe mistrzostwo.

W międzyczasie nie obyło się jednak bez kontrowersji, do czego Niemiec zdążył już przyzwyczaić. Podczas Grand Prix Austrii 2002 prowadzący Rubens Barrichello na ostatnich metrach wyścigu otrzymał „polecenie służbowe”, by przepuścić partnera z zespołu. Wyglądało to paskudnie i było kompletnie niepotrzebne, gdyż Schumacher i tak dominował w tamtym sezonie. Świat uznał to za antyreklamę sportu, a Ferrari otrzymało karę w wysokości miliona dolarów. Sam Niemiec starał się to potem zrekompensować Brazylijczykowi, choć niesmak pozostał. To właśnie wtedy temat tzw. team orders stał się gorącym kartoflem w światku F1.

Pierwsza emerytura

Sezon 2005 był w wykonaniu Niemca wyraźnie słabszy. Zmiany regulaminowe, w tym m.in. konieczność jazdy na jednym komplecie opon przez cały wyścig, przyczyniły się do końca dominacji korzystającego z ogumienia Bridgestone Ferrari na rzecz samochodów jeżdżących na oponach Michelin. Schumacher wygrał wtedy tylko raz – podczas feralnego Grand Prix Stanów Zjednoczonych, gdy większość stawki wycofała się z wyścigu po okrążeniu formującym z powodu problemów z ogumieniem.

W kampanii 2006 było już o wiele lepiej. „Schumi” walczył o ósmą koronę, ale awaria silnika w Japonii przesądziła o tym, że z trofeum cieszył się kierowca Renault – Fernando Alonso. Co ciekawe, jeszcze w trakcie tamtych zmagań, podczas Grand Prix Włoch na Monzy, 37-letni wówczas Michael ogłosił… przejście na sportową emeryturę.

– Wspólnie z zespołem zdecydowałem, że pod koniec roku zakończę karierę wyścigową – powiedział. – To było naprawdę wyjątkowe ponad 30 lat w sportach motorowych.

Niemiec rozstawał się z F1 mając na koncie rekordowe 91 zwycięstw, 68 pole position, 155 podiów i siedem tytułów mistrzowskich. Nic więc dziwnego, że kibice Ferrari na całym świecie traktowali go jak półboga.

Wielu myślało, że po sezonie 2006 Michael Schumacher zniknie ze świata sportów motorowych. Nic bardziej mylnego – został doradcą w Ferrari, a do tego zaczął się bawić w wyścigi motocyklowe i zaliczył m.in. kilka niezłych występów w IDM Superbike. Gdy w 2009 roku Felipe Massa uległ wypadkowi na Hungaroringu, Ferrari zaproponowało, by „Schumi” wrócił za kierownicę ich bolidu. Zaczął nawet testy, lecz kontuzja szyi odniesiona na motocyklu przekreśliła te plany.

Powrót do F1 i druga emerytura

Gdyby ktoś kilka lat wstecz powiedział, że w 2010 roku zobaczymy 41-letniego Michaela Schumachera w nowym niemieckim zespole F1, Mercedes GP, brzmiałoby to jak żart. A jednak! Wielki mistrz wrócił do królowej motorspostu po trzyletniej przerwie. Jego zespołowym partnerem został młody i ambitny Nico Rosberg, a ekipa budowana przez nieocenionego Rossa Brawna była formalnym spadkobiercą mistrzowskiego Brawn GP z kampanii 2009.

Pierwszy wyścig po powrocie z emerytury, Grand Prix Bahrajnu, Schumacher skończył na szóstym miejscu. Niby nieźle po tak długiej przerwie, ale kibice pamiętali jego nie tak dawną dominację, więc zaczęły się docinki typu „Schumi jest już na to za stary”. Sezon 2010 zakończył ostatecznie na dziewiątej pozycji, po raz pierwszy od 1993 roku bez choćby jednej lokaty na podium.

W 2011 roku bywało różnie. Zdarzały się rewelacyjne przejazdy, takie jak w Kanadzie, gdzie był bliski „pudła”, a innym razem Mercedes znów nie miał tempa. „Schumi” ukończył tamtą kampanię na ósmym miejscu, ponownie bez podium.

Rok 2012, już naprawdę ostatni w karierze Michaela, obfitował w kilka niezłych występów z jego strony. W Monako wykręcił najlepszy czas kwalifikacji, a podczas Grand Prix Europy w Walencji stanął na najniższym stopniu podium, co okazało się jego ostatnim „pudłem” w F1. Gdy ogłosił, że zwalnia fotel kierowcy w Mercedesie dla Lewisa Hamiltona, stało się jasne, że to definitywny koniec epoki.

– Czy żałuję tego powrotu? Nie – zarzeka się. – Wprawdzie nie osiągnęliśmy tego, do czego dążyliśmy, ponieważ nie wywalczyliśmy mistrzostwa, ale dla mnie samego była to wspaniała lekcja. To właśnie trudne momenty kształtują charakter. Dlatego mówi się: kiedy robi się ciężko, twardzi wchodzą do gry.

Życie prywatne i działalność charytatywna

Młodszy brat Michaela, urodzony w 1975 roku Ralf, także trafił do F1. Wygrał sześć wyścigów i choć nigdy nie dorównał osiągnięciom starszego brata, to przez wiele lat był solidnym kierowcą w barwach m.in. Williamsa i Toyoty. Bracia Schumacherowie zapisali się w historii jako jedyne rodzeństwo, w którym obaj kierowcy mają na swoim koncie wygrane wyścigi Grand Prix. Ralf garściami czerpał z mentalności Michaela i niejednokrotnie wspominał, jak ważny miał on na niego wpływ.

Choć na torze wzbudzał skrajne emocje, „Schumi” zawsze chronił swoją prywatność. W 1995 roku poślubił Corinnę Betsch. Mają dwójkę dzieci: córkę Ginę-Marię i syna Micka, który zadebiutował w F1 w barwach Haasa w sezonie 2021.

Michael słynie z hojności i działalności charytatywnej. Był ambasadorem UNESCO i finansował różnorodne akcje pomocowe, m.in. w Senegalu, Peru czy przy ofiarach tsunami w 2004 roku. Zawsze powtarzał, że popularność to odpowiedzialność, a nie tylko zaszczyt. Starał się pomagać tam, gdzie widział taką potrzebę. Lubił również piłkę nożną i często uczestniczył w charytatywnych meczach ze swoimi znajomymi sportowcami.

Tragiczny wypadek i walka o zdrowie

Niestety, 29 grudnia 2013 roku doszło do dramatycznego zdarzenia. Jeżdżąc na nartach w Méribel we francuskich Alpach, Michael Schumacher upadł i uderzył głową w skałę. Mimo założonego kasku doznał poważnego urazu mózgu. Legendarny kierowca przeszedł kilka operacji i długo przebywał w stanie śpiączki farmakologicznej, a od połowy 2014 roku pod okiem lekarzy kontynuuje rehabilitację w domu. O jego aktualnym stanie zdrowia wiadomo niewiele. Rodzina z całych sił chroni „Schumiego” przed wścibskimi, a w mediach krążą jedynie plotki na jego temat.

Dziedzictwo

Przez całą karierę w Formule 1 Michaela Schumachera wyróżniały niesamowita determinacja, zdolność jazdy „na limicie” oraz obsesyjne wręcz przywiązywanie wagi do kondycji fizycznej i testów. Inni kierowcy zwykle pękali, kiedy „Schumi” był w stanie utrzymywać niesamowite tempo przez wiele okrążeń, wyciskając z bolidu wszystko, co się dało. Jego talent szczególnie błyszczał po opadach deszczu – na mokrych torach potrafił wyprzedzić wszystkich o całe okrążenie.

Z drugiej strony to właśnie jego nadgorliwe dążenie do bycia najlepszym bywało źródłem kontrowersji i niebezpiecznych zagrań. O incydentach z Damonem Hillem i Jacques’em Villeneuve’em kibice wspominają do dziś, a przecież przez lata nazbierało się tego zdecydowanie więcej. Nawet sam Schumacher przyznał po latach, że w niektórych sytuacjach mógł się zachować inaczej.

Michael Schumacher jest bez wątpienia jedną z najważniejszych postaci w dziejach sportów motorowych. Każdy jego rekord zostanie kiedyś pobity, lecz nikt nigdy nie odbierze mu statusu pioniera nowoczesnego podejścia do treningu, telemetrii czy budowania zespołu wokół kierowcy.

Dla milionów fanów Formuły 1 w Niemczech i na całym świecie Michael Schumacher stał się absolutnym symbolem doskonałości – tym, kim dla miłośników piłki nożnej są Lionel Messi czy Cristiano Ronaldo, a dla kibiców koszykówki jest Michael Jordan. Jego zaangażowanie w rozwój inżynieryjny Ferrari i później Mercedesa też trudno przecenić. Kto wie, czy niemiecki team doczekałby się tylu sukcesów w erze hybrydowej, gdyby nie wkład i wiedza „Schumiego”.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *