Ole Gunnar Solskjær – Zabójca o twarzy dziecka

Ole Gunnar Solskjær

Data publikacji: 15 maja 2019, ostatnia aktualizacja: 9 kwietnia 2024.

– Ten pseudonim nigdy nie był dla mnie problemem. Ba, cieszyłem się, że w ogóle miałem jakieś przezwisko. Gdy trafiłem do Premier League, wyglądałem bardzo młodo, ale potrafiłem pokazać duszę diabła i kiedy trzeba było rywala skrobnąć po kostce, to nie miałem z tym problemu – mówi o sobie Ole Gunnar Solskjær, legendarny napastnik rodem z Norwegii, nazywany „Zabójcą o twarzy dziecka”.

Niedoszły zapaśnik

Późniejszy as Manchesteru United urodził się 26 lutego 1973 roku w Kristiansund, leżącym niemal sześćset kilometrów na północ od stolicy kraju – Oslo. Ojcec Olego, Øyvind, był utytułowanym zapaśnikiem w stylu klasycznym i to on zaszczepił w synu miłość do sportu.

– Od ósmego do dziesiątego roku życia trenowałem zapasy z jednym z najlepszych norweskich zawodników w mojej kategorii wiekowej, ale ciągłe bóle i zawroty głowy spowodowane rzutami na matę dawały mi się we znaki, więc szybko zrozumiałem, że ten sport nie jest dla mnie – mówi w rozmowie z magazynem „FourFourTwo”.

Początki na zielonej murawie

Solskjær od zawsze wyglądał na młodszego. W dorosłym życiu uznaje to za swój atut, ale nie przypomina sobie, żeby w dzieciństwie aparycja dawała mu jakieś korzyści. Było wręcz przeciwnie – wygląd sprawiał mu sporo problemów.

– Pamiętam taką zjeżdżalnię podczas rodzinnych wakacji na Majorce – dodaje. – Żeby z niej skorzystać, trzeba było mieć co najmniej sto czterdzieści centymetrów wzrostu lub skończonych piętnaście lat. Ja spełniałem ten drugi warunek, ale nie chcieli mnie wpuścić, ponieważ byłem wówczas naprawdę niski. Dopiero w wieku dwudziestu lub dwudziestu jeden lat zacząłem szybko rosnąć.

Swoją przygodę z futbolem Ole rozpoczął w 1980 roku w Clausenengen Fotballklubb z rodzinnego Kristiansund. Dziesięć lat później, jako siedemnastolatek, zadebiutował w pierwszej drużynie, występującej wówczas na czwartym szczeblu norweskich rozgrywek. Młodzieniec grał na pozycji napastnika. W maju 1993 roku Solskjær zwrócił na siebie uwagę działaczy Molde FK po tym jak zanotował honorowe trafienie dla Clausenengen w przegranym 1:6 meczu Pucharu Norwegii przeciwko temu potentatowi. Rok później „Zabójca o twarzy dziecka” był już zawodnikiem niebiesko-białych, a swoje występy w lokalnej drużynie przypieczętował najpierw awansem na trzeci poziom rozgrywek, a następnie szóstym miejscem tamże. W Clausenengen wypracował znakomitą średnią ponad jednego gola na mecz.

– Bramki były moim znakiem rozpoznawczym, ale gdyby koledzy nie stwarzali mi okazji, to raczej nie byłbym jednym z tych gości, którzy przed trafieniem do siatki mijają trzech lub czterech rywali – opowiada Chrisowi Flanganowi. – Mówiąc krótko: żyłem z podań. W Clausenengen na nasze mecze przychodziło od pięćdziesięciu do stu kibiców, ale stanowiliśmy zgraną paczkę kumpli, którzy dorastali kopiąc piłkę na trzecim lub czwartym poziomie rozgrywek.

Molde FK

W Molde Ole nie zagrzał zbyt długo miejsca. Dla niebiesko-białych rozegrał łącznie czterdzieści sześć spotkań, w których strzelił trzydzieści cztery gole. Błyszczał zarówno w lidze, jak i w europejskich pucharach, w efekcie czego zwrócił na siebie uwagę poszukiwaczy talentów, reprezentujących kluby z topowych lig. Co istotne, w roku 1996 Solskjær od dawna nie był już nastolatkiem, ale to nie przeszkodziło mu w podpisaniu kontraktu z czołową ekipą z Premier League.

– W pierwszym meczu dla Molde zdobyłem dwa gole, a w drugim ustrzeliłem hat-tricka – wspomina. – W Hamburgu spotkałem się z Feliksem Magathem, a w Cagliari chciał mnie Giovanni Trapattoni. Zainteresowanie moimi usługami wyrażały również takie kluby, jak Bayern Monachium, PSV Eindhoven czy Liverpool, ale ostatecznie nie wpłynęła od nich żadna oferta. Tę złożył natomiast Manchester United.

Transfer do Manchesteru United

„Zabójca o twarzy dziecka” przybywał do Manchesteru jako wsparcie dla Erica Cantony oraz Andy’ego Cole’a, ale szybko okazało się, że może sobie radzić nie tylko w roli rezerwowego, ale i zawodnika pierwszej jedenastki. Do historii przeszło jednak jego wejście z ławki w siedemdziesiątej pierwszej minucie wyjazdowego starcia „Czerwonych Diabłów” z Nottingham Forest, które miało miejsce 6 lutego A.D. 1999. Choć mecz w tamtym momencie był już rozstrzygnięty, to Solskjær przed końcowym gwizdkiem zdążył trafić do siatki jeszcze… cztery razy!

– To był pierwszy mecz Steve’a McClarena w roli asystenta Alexa Fergusona, a Jim Ryan powiedział wtedy do mnie: „Ole, wchodzisz na boisko. Wygrywamy 4:1, więc nie ma potrzeby robić nic głupiego – po prostu utrzymuj się przy piłce” – opowiada. – Pomyślałem tylko: „Dobra, dobra”. Miałem okazję pokazać się przed nowym asystentem i utrzymywanie się przy piłce na pewno by mi w tym nie pomogło. Zdobycie czterech goli było naprawdę wyjątkowym przeżyciem.

Reprezentant kraju

Z racji udanych występów w wielkim Manchesterze United, nic dziwnego, że „Zabójca o twarzy dziecka” był również etatowym zawodnikiem reprezentacji Norwegii. Lwom nigdy wprawdzie nie udało się podbić piłkarskiego świata, ale Ole Gunnar Solskjær był częścią ekipy, która na mundialu w 1998 roku we Francji odniosła największy sukces w historii norweskiego futbolu. Podopieczni Egila Olsena w fazie grupowej pokonali 2:1 Brazylię, po czym awansowali do 1/8 finału, gdzie ulegli Włochom 0:1.

– Mundial w 1998 roku był dla mnie dziwny – mówi. – Zostałem zmieniony w przerwie meczu z Marokiem, w drugim spotkaniu grupowym w ogóle nie wybiegłem na boisko, po czym na starcie z Brazylią wyszedłem w pierwszej jedenastce. Niemniej jednak fantastycznie było być częścią tamtego zespołu, a pokonanie Canarinhos to niewątpliwie punkt kulminacyjny mojej kariery reprezentacyjnej.

Zwycięski gol w finale Ligi Mistrzów

W kampanii 1996/1997 Manchester United sięgnął po mistrzostwo Anglii, ale dla takich klubów i zawodników w nich grających najważniejszym trofeum jest Puchar Europy, przyznawany za zwycięstwo w Lidze Mistrzów. W dwóch pierwszych sezonach Olego na Old Trafford „Czerwone Diabły” żegnały się z tymi rozgrywkami już na etapie ćwierćfinału, ale zmagania 1998/1999 wreszcie przerwały tę złą passę. Ekipa pod batutą sir Alexa Fergusona po wyeliminowaniu Interu Mediolan oraz Juventusu znalazła się w wielkim finale, w którym przyszło jej się zmierzyć z Bayernem Monachium. Mecz rozgrywano na Camp Nou w Barcelonie, a niemiecki klub wyszedł na prowadzenie już w szóstej minucie po trafieniu Mario Baslera z rzutu wolnego. Ole Gunnar Solskjær zaczął spotkanie na ławce rezerwowych i trudno było stwierdzić, czy w drugiej połowie zamelduje się w ogóle na murawie.

– Trener w przerwie rozmawiał głównie z Teddym Sheringhamem, co mnie strasznie wkurzyło – przywołuje tamte chwile. – Pomyślałem sobie wtedy: „Strzeliłem dla ciebie w tym sezonie siedemnaście goli, pełniąc głównie rolę rezerwowego, a ty w ogólnie nie chcesz ze mną gadać?!”. To był jednak dobry sposób, żeby wzbudzić we mnie sportową złość.

Norweg ostatecznie wszedł na boisko w osiemdziesiątej pierwszej minucie za Andy’ego Cole’a. Mecz zbliżał się jednak ku końcowi i niewiele wskazywało na to, że „Czerwone Diabły” zdołają odwrócić jego losy. Gdy nadeszła ostatnia minuta regulaminowego czasu, a sędzia zdecydował się doliczyć zaledwie trzy, nieliczni obserwatorzy wierzyli, że Manchester United zdoła choćby doprowadzić do dogrywki. Tymczasem wtedy zaczęły się dziać rzeczy niewytłumaczalne. Najpierw w dość kuriozalnych okolicznościach wyrównującą bramkę zdobył Teddy Sheringham. Ponadto tuż przed końcowym gwizdkiem wybitą przez Davida Beckhama z rzutu rożnego piłkę przedłużył Sheringham, a ta spadła pod nogi Ole Gunnara Solskjæra, który dał swojej drużynie upragnione trofeum.

– Moja pierwsza myśl brzmiała: „Czy na pewno nie byłem na spalonym?” – dodaje. – Bałem się, że sędzia uniesie chorągiewkę, ale po chwili nastąpił totalny chaos, w którym nie ma miejsca na myślenie. Triumf w Lidze Mistrzów to najlepsze, co może przytrafić się piłkarzowi. W marzeniach wielokrotnie zdobywałem zwycięską bramkę w finale Champions League. Bawiąc się na placu wielokrotnie przeradzałem się w komentatora swoich własnych poczynań. To wszystko jednak działo się w mojej głowie i nie sądziłem, że kiedyś stanie się rzeczywistością.

Manchester United z sezonu 1998/1999 przeszedł do historii jako zdobywca tzw. trypletu, czyli mistrzostwa i pucharu kraju oraz Pucharu Europy podczas jednej kampanii. Choć każde trofeum jest ważne, to jednak dla „Zabójcy o twarzy dziecka” to ostatnie miało najsłodszy smak, ponieważ zapewniło mu dożywotnie miejsce w historii futbolu.

– Po tamtym meczu wielu facetów podchodziło do mnie i zagadywało: „To była najlepsza noc w moim życiu, ale nie mów o tym mojej żonie” – śmieje się. – Dla nich spotkanie ze mną musiało być naprawdę wielkim przeżyciem. Tak samo jak dla mnie spotkanie Diego Maradony w roku 1986. Pojechaliśmy z Kristiansund do Oslo na mecz Norwegii z Argentyną. Gdy Maradona wychodził na plac, miałem go niemal na wyciągnięcie ręki.

Sir Alex Ferguson

Jako piłkarz Manchesteru United Ole Gunnar Solskjær wywalczył łącznie dwanaście trofeów: sześć mistrzostw kraju, dwa krajowe puchary, dwie Tarcze Wspólnoty, Puchar Europy oraz Puchar Interkontynentalny. Osobą, która miała w nie ogromny wkład, był bez wątpienia sir Alex Ferguson, czyli człowiek, który zasiadł na ławce trenerskiej „Czerwonych Diabłów” już dziesięć lat przed przybyciem do Manchesteru „Zabójcy o twarzy dziecka”.

– Sir Alex nie ma sobie równych jeśli chodzi o zarządzanie grupą ludzi – mówi w rozmowie z serwisem manutdnews.com. – Podczas mojego pobytu na Old Trafford pracował regularnie z ponad dwudziestoma etatowymi reprezentantami swoich krajów, a pomimo tego potrafił zbudować taką atmosferę, że każdy czuł się ważną częścią tego zespołu. Nie jest to łatwe i naprawdę trzeba mieć do tego dryg. Jeśli potrzebowałeś wsparcia, to Ferguson zawsze był przy tobie, ale kiedy było trzeba, to potrafił też motywować w inny sposób.

Super-rezerwowy

Ole Gunnar Solskjær spędził w Manchesterze United jedenaście sezonów, ale w czterech ostatnich pojawiał się na murawie naprawdę okazjonalnie, ponieważ zmagał się z urazami kolan. Norweg wystąpił łącznie w trzystu sześćdziesięciu sześciu meczach „Czerwonych Diabłów”, w których strzelił sto dwadzieścia sześć goli. Być może nie jest to imponujący dorobek dla napastnika, ale trzeba mieć na uwadze, że „Zabójca o twarzy dziecka” nie był na Old Trafford etatowym zawodnikiem pierwszej jedenastki.

– Etykieta super-rezerwowego mi nie przeszkadzała – tłumaczy w rozmowie z „FourFourTwo”. – Oczywiście za każdym razem chciałem udowodnić, że zasługuję na więcej, ale to coach decydował o tym, jakie zadania mi powierzyć. Wiedział, że jeśli posadzi mnie na ławce, to dam z siebie wszystko, gdy z niej wstanę. Zrodził się nawet z tego taki mit, że trafiałem za każdym razem, kiedy wchodziłem na murawę w dalszej części spotkania. Gdybym jednak miał wybierać, to wolałbym być rezerwowym, który ma realny wpływ na wyniki niż graczem pierwszej jedenastki, lecz zupełnie przeciętnym.

Trener

Ole Gunnar Solskjær oficjalnie rozstał się z profesjonalnym futbolem 27 sierpnia 2007 roku. Norweg długo jednak nie próżnował i niemal natychmiast odnalazł się w roli trenera, pracując najpierw w roli asystenta sir Alexa Fergusona, a następnie obejmując rezerwy Manchesteru United, z którymi wygrał ligę w sezonie 2009/2010.

– Na komputerze nigdy nie grałem w gry, w których sterowało się piłkarzami – zwierza się w wywiadzie dla „Manchester Evening News”. – Wolałem tytuły takie jak Championship Manager czy Football Manager, gdzie nacisk był położony na zarządzanie drużyną. Prawda jest taka, że byłem typem nudziarza, który lubił siedzieć z nosem w statystykach i tabelkach. Nawet w dzieciństwie bardziej nadawałem się na trenera niż na zawodnika. Zachowały się nawet moje zapiski z czasów, kiedy tworzyłem swoje własne gry menadżerskie. Co ciekawe, w sezonie 1983/1984 za czterdzieści tysięcy funtów podpisałem kontrakt z Markiem Dempseyem z Manchesteru United, a po latach ten gość został moim asystentem w Molde i Cardiff.

W listopadzie 2010 roku „Zabójca o twarzy dziecka” wrócił do ojczyzny i podpisał kontrakt z Molde FK. Prowadzony przez niego klub dwukrotnie triumfował w lidze i raz wywalczył krajowy puchar. W styczniu A.D. 2014 Norweg z powrotem wylądował na Wyspach, tym razem w Cardiff. Jego team najpierw jednak nie zdołał utrzymać się w Premier League, a później zanotował słaby start na jej zapleczu, w efekcie czego coachowi podziękowano, a on sam niedługo później wrócił do Molde. Gdy wydawało się, że tym razem zakotwiczy w rodzimym klubie na wiele lat, w grudniu 2018 roku odezwali się do niego włodarze Manchesteru United. Od odejścia pięć lat wcześniej sir Alexa Fergusona „Czerwone Diabły” prowadzili kolejno David Moyes, Ryan Giggs, Louis van Gaal i José Mourinho, ale klub w tym czasie nie wywalczył choćby jednego mistrzostwa kraju, a na arenie międzynarodowej potrafił zabłysnąć co najwyżej triumfem w Lidze Europy. Na Old Trafford zakotwiczył do 21 listopada 2021 roku, a największym sukcesem ManU za jego kadencji był przegrany z Villarrealem po rzutach karnych finał Ligi Europy 2020/2021.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *