Ronaldo – fenomen z Brazylii

Ronaldo Luís Nazário de Lima

Data publikacji: 30 sierpnia 2020, ostatnia aktualizacja: 24 kwietnia 2024.

Zespół miejski liczący prawie dwanaście milionów mieszkańców, spoglądający na metropolię z góry Corcovado ogromny pomnik Chrystusa Odkupiciela, długa na cztery kilometry plaża Copacabana oraz najwspanialszy na świecie karnawał – tak widzi Rio de Janeiro przeciętny Europejczyk. Rzeczywistość jest jednak brutalna, a Rio to miasto kontrastów. Z jednej strony piękne i nowoczesne, z drugiej pełne dzielnic biedy zwanych fawelami. Domy buduje się tam z tektury, blachy, dykty lub desek. Na porządku dziennym są brutalne walki gangów narkotykowych. Bento Ribeiro, w którym przyszedł na świat brazylijski bóg futbolu – Ronaldo Luís Nazário de Lima – znajduje się gdzieś pośrodku tego wszystkiego. Nie prezentuje się tak źle jak niektóre rejony miasta, ale zamieszkuje je przede wszystkim niższa klasa.

Chłopak z Rio

Rodzice Ronaldo, Dona Sônia i Nélio, poznali się w pracy w miejscowym przedsiębiorstwie telekomunikacyjnym Telerj. Wkrótce potem na świat przyszła ich pierwsza potomkini imieniem Ione. Niedługo po niej urodził się chłopiec – Nélio junior. Gdy Dona Sônia zaszła w ciążę po raz trzeci, musiała zrezygnować z pracy i poświęcić się wychowaniu dzieci. Cały ciężar utrzymania rodziny spoczął więc na Nélio seniorze. Para z trudem wiązała koniec z końcem, a osiemnastego września 1976 roku pierwszy krzyk wydał z siebie malutki Ronaldo, którego później włoscy dziennikarzy mieli nazwać Il Fenomeno („Fenomen”).

Wbrew temu, co się powszechnie mówi, rodzina Nazário de Lima nie mieszkała w ruderze, lecz w całkiem przyzwoitym domu przy ulicy Generała Césara Obino. Senior rodu nie stronił jednak od alkoholu i innych używek, więc nie było go przy narodzinach najmłodszego syna. Zdesperowana mama nie miała pomysłu, jakie imię wybrać dla swojej pociechy, dlatego… spytała o godność lekarza opiekującego się nią w szpitalu. I tak oto Ronaldo Luís Nazário de Lima odziedziczył imię po doktorze Ronaldo Valente.

Warto wspomnieć i ciekawostkę: we wszystkich oficjalnych dokumentach jako data urodzin Il Fenomeno widnieje 22 września 1976 roku, podczas gdy w rzeczywistości genialny piłkarz przyszedł na świat o cztery dni wcześniej. Dona Sônia i Nélio nie spali na pieniądzach, więc zebranie dziesięciu reali na opłatę rejestracyjną zabrało ojcu chłopczyka aż cztery doby. Za taką zwłokę groziła kara pieniężna, toteż zapobiegliwy tata dopuścił się małego kłamstwa w urzędzie. Właśnie dlatego Ronaldo obchodzi dzisiaj urodziny dwa razy do roku – w gronie rodzinnym 18 września, a oficjalnie cztery dni później.

Najmłodsze dziecko Dony Sônii oraz Nélio przyszło na świat zdrowe. Podobno lekarz w szpitalu przepowiedział mamie chłopca, że musi o niego szczególnie dbać, gdyż dzieciak posiada wrodzony talent, dzięki któremu jemu i jego rodzinie uda się wyjść z biedy. Doktor-jasnowidz? A może zwyczajna, ludzka próba pocieszenia kobiety znajdującej się w trudnym położeniu? Tego nigdy się nie dowiemy. Dona Sônia wiedziała natomiast, że musi znowu zacząć zarabiać pieniądze, dlatego zaczęła harować nawet po dwanaście godzin na dobę i dzielić się opieką nad malutkim Ronaldo z resztą rodziny.

Połowa lat siedemdziesiątych była w Brazylii naprawdę ciężkim czasem, szczególnie pod względem politycznym. W kraju wciąż rządziła wojskowa dyktatura, która trwała od chwili zamachu stanu w 1964 roku i odsunięcia od władzy prezydenta João Goularta. W całej Ameryce Południowej trwała wówczas Operacja Kondor, podczas której zamordowano co najmniej pięćdziesiąt tysięcy osób, trzydzieści tysięcy uznano za zaginione, a czterysta tysięcy pozamykano w więzieniach. Celem operacji było gromadzenie informacji dotyczących opozycji politycznej oraz zabijanie niektórych jej członków. Jedną z najgłośniejszych „egzekucji” w Brazylii było otrucie João Goularta w grudniu 1976 roku z rozkazu szefa Departamentu Porządku Polityczno-Społecznego i za pozwoleniem prezydenta Ernesto Geisela.

Bitwy na najwyższych szczeblach władzy to jednak wydarzenia zbyt skomplikowane dla małych dzieci, dlatego Ronaldo koncentrował się głównie na pożytkowaniu drzemiących w nim ogromnych pokładów energii. Chłopiec był aktywny do tego stopnia, że nauczył się chodzić na długo przed ukończeniem pierwszego roku życia. Mówił jednak niewiele, tak samo jak jego mama. Nélio junior od zawsze miał problemy z wymówieniem imienia swojego młodszego braciszka. Trzyletni wówczas chłopczyk pewnego dnia nie wytrzymał: – Mamusiu, to jest takie trudne! I od tej chwili zamiast „Ronaldo” zaczął mówić „Dadado”. Z biegiem czasu malucha zaczęli tak nazywać wszyscy.

Rio de Janeiro, podobnie jak cała Brazylia, żyje piłką nożną. W mieście funkcjonuje mnóstwo klubów, a najsłynniejsze z nich to Flamengo, Fluminense, Vasco da Gama oraz Botafogo. Każdy chłopiec z biednej dzielnicy pragnie zostać sławnym piłkarzem na miarę Pelégo, Garrinchy, Zico, Romário, Ronaldo, Ronaldinho czy Neymara, uważanych za największych bohaterów narodowych. W futbol gra się wszędzie, nawet na plażach, a nierówne boiska pośród gruzu, śmieci i złomu są tu na porządku dziennym. W takich warunkach rodzą się gracze o niewiarygodnych umiejętnościach technicznych. Bramki zazwyczaj mają zaledwie około dwóch metrów szerokości, wobec czego znacznie bardziej opłaca się stoczyć pojedynek sam na sam z bramkarzem niż próbować go pokonać uderzeniem z dystansu.

Zanim stał się sławny, Ronaldo był właśnie jednym z takich chłopców. Beztrosko kopał futbolówkę i podziwiał swoich idoli, którym udało się wyrwać z biedy. Pierwszą piłkę otrzymał w wieku czterech lat od ojca. Futbol zawładnął jego umysłem do tego stopnia, że przestał interesować się szkołą. Dona Sônia próbowała go przekonać, że wykształcenie jest w życiu bardzo ważne, lecz siła jej perswazji była zbyt słaba, żeby odciągnąć syna od ciągłego ganiania po boisku. Chłopak uwielbiał spędzać wolny czas z kuzynką Suzaną. – Zawsze graliśmy razem – wspomina Suzi. – Jako najmłodsze dziecko był bardzo nieśmiały. Pamiętam, jak dostał swoją pierwszą piłkę. Miał w sobie tyle pasji. Zachowywał się inaczej niż wszyscy jego rówieśnicy, a po boisku biegał z naturalną lekkością.

Il Fenomeno był dzieckiem nie tylko cichym, ale i strachliwym. Jego kuzyn, Fabio, wspomina z rozbawieniem: – Wierzył w czarownice i strasznie się ich bał. Chciał, żeby mama go przed nimi chroniła.

W poczet swoich idoli Nazário de Lima zaliczał m.in. nazywanego „Białym Pelé” Zico, ostatniego z wielkich Canarinhos, który niemal całą karierę spędził w rodzimej lidze, strzelając grubo ponad trzysta goli dla Flamengo. Chłopiec mógł podziwiać swojego bohatera podczas pierwszej wizyty na legendarnej Maracanie w latach osiemdziesiątych. Szkarłatno-czarni mierzyli się wtedy w derbowym pojedynku z Vasco da Gama, a znajdujący się pośród ponad stutysięcznego tłumu chłopiec obserwował tamte wydarzenia jak zahipnotyzowany. Monumentalność Maracany można bowiem przyrównać jedynie do barcelońskiej świątyni futbolu – Camp Nou.

W wieku dziewięciu lat Ronaldo wraz z kolegami dołączył do Valqueire Tennis Club. Może to trochę dziwić, ale był to klub tenisowy, który nie posiadał własnego kortu, a miał za to drużynę w futebol de salão, czyli brazylijskiej odmianie futsalu. Niestety niemal wszystkie pozycje na boisku zostały już wcześniej obstawione, więc Nazário de Lima musiał pogodzić się z grą… między słupkami. Szansę pokazania się w polu otrzymał dopiero po pewnym czasie, w meczu z mistrzowską drużyną Vasco da Gama. Po pierwszej połowie zespół Il Fenomeno przegrywał 0:2, lecz w drugiej części urodzony w Bento Ribeiro chłopak wbił cztery gole i poprowadził swój team do zwycięstwa 5:4. Wszyscy obserwatorzy i koledzy przecierali oczy ze zdumienia i już nigdy więcej nie kazano mu wkładać bramkarskich rękawic.

Gdy w 1973 roku Brazylia osiągnęła największą na świecie roczną stopę wzrostu dochodu narodowego, która wyniosła aż czternaście procent, nikt nie przypuszczał, że siedem lat później dojdzie do załamania, w wyniku którego stanie się ona najbardziej zadłużonym krajem świata. W 1985 roku wreszcie przywrócono rządy cywilne. W domu Ronaldo nie działo się najlepiej. Dona Sônia oraz Nélio rozstali się w 1987 roku, a zaabsorbowana pracą w lokalnym barze z przekąskami kobieta nie miała czasu, żeby przypilnować swojego najmłodszego syna w kwestii wypełniania obowiązków szkolnych. Il Fenomeno to wykorzystywał i grał w futbol ile dusza zapragnie.

Pamiętny mecz pomiędzy Valqueire Tennis Club a Vasco da Gama obserwował Fernando dos Santos Carvalho, bardziej znany ze względu na swoją słuszną posturę jako Fernando Gordo („gordo” to po portugalsku „gruby”). – Nie mogłem wyjść ze zdumienia – wspomina. – Ronaldo był zdolny, szybki i potrafił kopać obiema nogami. Miał również boiskową inteligencję. Człowiek ten zaproponował chłopcu przenosiny do stwarzającej większe możliwości piłkarskiego rozwoju drużyny przy klubie Social Ramos. Grzechem byłoby nie wykorzystać takiej szansy.

Trzydzieści centavos od Flamengo

Był rok 1990. W marcu prezydencki urząd objął Fernando Collor de Mello, wybrany w grudniu poprzedniego roku w pierwszych od trzydziestu lat wolnych wyborach. Politykę głowy państwa określano jako neoliberalizm. Brazylia zmagała się wówczas z hiperinflacją, a nowy prezydent był krytykowany za decyzje, które podjął, by ją zredukować. Chodziło głównie o zamrożenie pieniędzy z wielu kont prywatnych. Za rządów Collora de Mello zakończono również moratorium na spłatę zadłużenia zagranicznego oraz sprywatyzowano wiele państwowych przedsiębiorstw. Jego prezydentura trwała jednak zaledwie niewiele ponad półtora roku. 29 grudnia 1992, po oskarżeniu przez swojego brata Pedro o korupcję i masowych demonstracjach oraz wszczęciu przez Kongres procedury usunięcia go z urzędu, ustąpił ze stanowiska.

Fernando Gordo bardzo szybko znalazł nić porozumienia z mamą Ronaldo i towarzyszył chłopcu w autobusowych podróżach z domu do Social Ramos na wtorkowe i czwartkowe treningi, a także pilnował, żeby przyszły Il Fenomeno po zakończeniu zajęć bezpiecznie wrócił do domu. Na co dzień spokojny, na boisku chłopiec zamieniał się w prawdziwą bestię, niezawodnego egzekutora. Podczas rozgrywek dla najlepszych zespołów halowych, Campeonato Metropolitano, wbił aż sto sześćdziesiąt sześć goli, a w najbardziej pamiętnej potyczce z Municipal miał swój udział w jedenastu z dwunastu bramek zdobytych przez swoją drużynę.

Wieść o niezwykle utalentowanym dzieciaku z klubu Social Ramos bardzo szybko rozeszła się po mieście, więc trzynastoletnim chłopcem momentalnie zainteresowali się skauci słynnego Flamengo. Tego samego, w którym brylował jego idol Zico i tego samego, które w latach osiemdziesiątych sięgało po mistrzostwo Brazylii aż czterokrotnie. W Ameryce Południowej młodzieńców urodzonych z piłką przy nodze jest na pęczki, więc można tylko się domyślać, jak wielka była radość Il Fenomeno, gdy dowiedział się, że wraz z czterystoma innymi dzieciakami został zaproszony na testy do klubu z Estádio da Gávea. Miejsca, gdzie spełniają się marzenia o grze w prawdziwy futbol.

Podczas pierwszego dnia sprawdzianu chłopiec z Bento Ribeiro wypadł doskonale i zakwalifikował się do dalszej części testów, które miały się odbyć nazajutrz. Nie dojechał jednak na nie, ponieważ działacze Flamengo okazali się wyjątkowymi skąpcami, a w konsekwencji po prostu idiotami. Sytuacja materialna rodziny Nazário de Lima była bardzo trudna, wobec czego Ronaldo nie miał pieniędzy na bilet autobusowy, żeby po raz drugi dojechać na Gávea. Chcący spełnić swoje największe pragnienie chłopiec poprosił więc klubowych oficjeli o pożyczkę w wysokości trzydziestu centavos (odpowiednik polskich groszy). Niestety sprawdzający umiejętności młodych piłkarzy nie zdawali sobie sprawy, z jakiej skali talentem mają do czynienia i… odmówili! Dopiero kilka lat później przekonali się, że popełnili największy błąd w życiu.

Jak dobrze, że całe Rio żyje futbolem i że Flamengo nie jest tam jedynym klubem, w którym młody piłkarz może szlifować umiejętności. Odrzucenie przez giganta było dla Ronaldo oczywiście bolesne, lecz chłopiec nie miał powodu do załamywania rąk. Możliwości dalszego rozwoju istniało multum. Kolegom powiedział: – Będę najlepszy na świecie, będę bogaty i pomogę mojej rodzinie. Fernando Gordo i Alirio José de Carvalho z Social Ramos wiedzieli, że mają u siebie nieoszlifowany diament. – Pewnego dnia skontaktował się ze mną znajomy z klubu São Cristóvão, który miał swoją siedzibę bliżej centrum miasta. Powiedział, że z chęcią widziałby Ronaldo u siebie – wspomina ten drugi. Tym człowiekiem był Ary Ferreira da Sá, a za przenosinami do jego zespołu przemawiał fakt, że stadion mieścił się w połowie drogi pomiędzy Bento Ribeiro a Estádio da Gávea.

– Piłka nożna zawsze była moją pasją. Czasem myślałem o pójściu do wojska, lecz od dziecka marzyłem o tym, żeby zostać piłkarzem. Na każde Boże Narodzenie dostawałem piłkę. Grałem non-stop. Głównie na ulicy i na bosaka – aż do utraty paznokci – mówi Nazário de Lima. Il Fenomeno uwielbiał nie tylko biegać z futbolówką przy nodze, ale i śledzić zmagania swoich bohaterów na stadionie oraz przed ekranem telewizora: – Mój ojciec bardzo często zabierał mnie na Maracanę. Pomiędzy siódmym a dziesiątym rokiem życia byłem na prawie wszystkich meczach. Pamiętam również mundial w 1982 roku, który oglądałem w telewizorze przed domem sąsiada. Zawsze zbierało się tam od dwudziestu do trzydziestu osób i każdy przynosił jakieś jedzenie lub napoje.

São Cristóvão nie jest klubem na miarę Flamengo, Vasco da Gama, Fluminense czy Botafogo. Tutaj głównie pracuje się z młodzieżą i wychowuje piłkarzy, którzy następnie wzmacniają szeregi potentatów. Największy sukces ekipy z Estádio Figueira de Melo to mistrzostwo stanu Guanabara w 1926 roku, kiedy to rozprawiła się ona w decydującym pojedynku z Flamengo aż 5:1. Obecnie Os Cadetes występują w lidze stanowej. Dona Sônia nie przejmowała się jednak tymi wszystkimi niuansami. Doskonale znała rejony siedziby klubu i kobieca intuicja podpowiadała jej, że to dobre miejsce dla najmłodszego syna. Ronaldo w São Cristóvão nie byłby również osamotniony, gdyż władze zaangażowały jego przyjaciela – Alexandre Jesuino Dos Santosa, znanego bardziej jako Calango. – Kiedy po raz pierwszy tu przyjechał, było to na zaproszenie Ary’ego Ferreiry – mówi João Luiz, ówczesny dyrektor techniczny Os Cadetes. – Pamiętam tego trochę dziwnie wyglądającego dzieciaka o smukłej sylwetce i charakterystycznych zębach. Słyszeliśmy o jego golach dla Social Ramos, ale to było co innego. My graliśmy na trawie, a drużyny liczyły po jedenastu zawodników.

Dona Sônia wciąż nie mogła się pogodzić z tym, że przez piłkę syn zaniedbuje szkołę. Zapracowanej kobiecie w opiece nad dzieckiem zaczęła w końcu pomagać jej bliska przyjaciółka, a jednocześnie żona pracownika São Cristóvão – Yara Homem. Opowiada ona: – Biedna Dona Sônia była tak pochłonięta pracą, że ciężko jej było upilnować Ronaldo, którego książki w ogóle nie interesowały. Gdy już się znalazł w szkole, to natychmiast zaczynał szukać sposobu, żeby się urwać z lekcji. W końcu doszło do tego, że musiałam go śledzić i kontrolować.

Jeden z kuzynów Ronaldo, Eduardo Dudu, opowiada: – Kiedy przenosił się do São Cristóvão, zostawił mi trochę swoich ubrań. Butów nie zostawił, bo ich nie posiadał. W piłkę zawsze grał na bosaka. Debiut Nazário de Limy w barwach nowego klubu i w kompletnym stroju piłkarskim miał miejsce 12 sierpnia 1990 roku podczas pojedynku z FC Tomazinho w ramach rozgrywek Campeonato Estadual. Il Fenomeno ustrzelił wtedy hat-tricka, a jego zespół wygrał 5:2. Oprócz znakomitej skuteczności chłopak zaprezentował przede wszystkim genialne panowanie nad piłką. – Wydawało się, że ma ją przyklejoną do nogi – wspomina João Luiz. Pod wrażeniem gry młodego piłkarza był również związany przez wiele lat z klubem Renato Alves. Człowiek ten jednak nawet nie przypuszczał, że São Cristóvão ma pod swoimi skrzydłami aż taki diament. Ronaldo wydawał mu się po prostu zbyt cichy i niepozorny, żeby już wkrótce stać się wielką gwiazdą.

W mediach od lat lansuje się tezę, że odkrywcą talentu Ronaldo jest legendarny Jairzinho. Ten sam, który w 1970 roku sięgnął z reprezentacją Brazylii po Puchar Świata i ten sam, który przez piętnaście sezonów czarował swoją grą kibiców Botafogo. Prawda jest jednak inna, gdyż słynny reprezentant Canarinhos zaczął swoją pracę w São Cristóvão w 1991 roku, czyli gdy Nazário de Lima już tam był, sprowadzony przez Ary’ego Ferreirę. To dzięki niemu Ronaldo trafił do klubu i to on organizował dla niego fundusze na bilety autobusowe oraz kanapki, bo młody chłopak nie śmierdział pieniędzmi. – Jairzinho próbował sobie przypisać odkrycie Ronaldo, ale ja mogę zapewnić, że to nie jego zasługa – mówi João Luiz. 27 lipca 1990 roku prezydent klubu, dr Luiz Orlando Cardona, zaprosił dwóch swoich przyjaciół, Alexandre Martinsa i Reinaldo Pittę, żeby zobaczyli Nazário de Limę w akcji. Gra chłopaka im się spodobała, dlatego zaczęli mu się baczniej przyglądać. W późniejszym czasie zasięgali u Jairzinho opinii na jego temat, a były reprezentant Canarinhos powtarzał jedynie to, co wiedzieli już wszyscy – że Ronaldo jest wyjątkowym zawodnikiem.

Il Fenomeno w São Cristóvão spędził trzy lata. W pierwszym roku w dwunastu meczach strzelił osiem goli, w drugim w dwudziestu ośmiu spotkaniach umieścił piłkę w siatce siedemnaście razy, a w trzecim zdobył dziewiętnaście bramek w trzydziestu trzech pojedynkach. Łącznie dawało to czterdzieści cztery gole w siedemdziesięciu trzech spotkaniach i imponującą średnią 0,6 trafienia na mecz. – I ani jednego gola z rzutu karnego – podkreśla João Luiz.

Takie statystyki nie mogą przejść bez echa, dlatego piłkarscy agenci, Alexandre Martins i Reinaldo Pitta przy współpracy z Jairzinho doprowadzili do tego, że szesnastoletni Ronaldo związał się z nimi kontraktem. Oczywiście umowa była korzystna tylko dla nich i ściśle określała wszelkie prowizje od przyszłych transferów zawodnika oraz procenty od praw do marketingowego wykorzystywania jego wizerunku.

Karta zawodnicza Ronaldo została wykupiona z São Cristóvão przez zaradnych agentów za zaledwie siedem tysięcy dolarów. W 1993 roku Nazário de Lima został powołany do reprezentacji Brazylii na mistrzostwa Ameryki Południowej do lat siedemnastu. Canarinhos zajęli czwarte miejsce, a chłopak z Bento Ribeiro wydawał się już na tyle obytym piłkarzem, że można mu było zacząć szukać poważnego klubu. – Już gdy ujrzeliśmy Ronaldo po raz pierwszy, wiedzieliśmy, że może stać się zawodnikiem innym niż wszyscy – mówi Pitta. Kolejnym przystankiem w dopiero rozpoczynającej się karierze Il Fenomeno miało być słynne Cruzeiro Belo Horizonte.

Z juniorów do seniorów

Rok 1984, Belo Horizonte. Około czterysta pięćdziesiąt kilometrów na północny zachód od Rio de Janeiro bracia Max i Igor Cavalera zakładają metalowy zespół Sepultura, który wkrótce staje się sławny na cały świat. Dziewięć lat później z miejscowym Cruzeiro Esporte Clube umowę podpisuje Ronaldo Luís Nazário de Lima i choć słynny jeszcze nie jest, to eksplozja jego talentu wydaje się być tylko kwestią czasu.

Reinaldo Pitta i Alexandre Martins zrobili wyjątkowo dobry interes, oferując usługi swojego podopiecznego klubowi z Belo Horizonte. Kartę zawodnika z São Cristóvão wykupili za siedem tysięcy dolarów, a Cruzeiro, chcąc mieć w swoich szeregach Il Fenomeno, musiało wyłożyć nas stół aż dwadzieścia pięć „kawałków”.

Decyzji o związaniu się umową z dwoma początkującymi agentami Ronaldo nie podjął oczywiście sam. Spory udział miał w tym ojciec chłopaka, który wciąż potrzebował pieniędzy. Wizja szybkiego przypływu sporej ilości gotówki zaślepiła Nélio, lecz nie można mu odmówić wiary w umiejętności syna i pielęgnowania w nim miłości do futbolu. – Ronaldo bardzo kocha swojego ojca. Nélio nigdy nie zapominał o urodzinach syna i robił dla niego wszystko: zabierał na mecze oraz stawał w jego obronie, gdy ja byłam na niego zła – opowiada Dona Sônia.

Mama chłopca miała natomiast zupełnie inne nastawienie do jego pasji i marzeń: – Nie chciałam, żeby grał w piłkę nożną. Nie mogłam znieść myśli, że mój syn przez dwadzieścia cztery godziny na dobę myśli o futbolu. Jaką przyszłość mogło mu to zagwarantować? Znajdowałam go uganiającego się za piłką, kiedy akurat powinien siedzieć na lekcjach. Wiem, że przegrałam tę bitwę. Ale jestem szczęśliwa, choć nadal nie wierzę w to, co się wydarzyło.

Belo Horizonte daleko do wielkości Rio de Janeiro, lecz prawie dwa i pół miliona mieszkańców świadczy o tym, że nie jest to małe miasto. To jeden z głównych ośrodków gospodarczo-kulturalnych w Brazylii, bogaty w dzieła słynnego architekta Oscara Niemeyera. Dobrze rozwinął się tu przemysł włókienniczy, metalowy oraz spożywczy. Dona Sônia nie bez powodu obawiała się, że Ronaldo może mieć problemy z aklimatyzacją w nowym miejscu. Był przecież jeszcze taki młody i delikatny. – Zdarzało mu się lunatykować. Od czasu do czasu w nocy wstawał z łóżka i z zamkniętymi oczami maszerował z pokoju do pokoju. Musieliśmy zostawiać włączone światło, żeby w razie czego mieć na niego oko i pilnować, żeby nic sobie nie zrobił. Jako dziecko bał się również ciemności. Oczywiście do późna biegał z kolegami po podwórku, ale gdy przychodził pod dom, od razu wołał: „Mamo, mamo!”. Przekraczał próg dopiero, gdy się odezwałam i mógł mnie zobaczyć – wspomina kobieta.

Ronaldo przybył do Belo Horizonte z małą walizką i zatrzymał się w niewielkim mieszkaniu. Nieznajome otoczenie potęgowało uczucie samotności. Chłopak bardzo tęsknił za rodziną i przyjaciółmi, a pocieszenia szukał oczywiście w futbolu. Sternicy Cruzeiro bardzo szybko zorientowali się, że mają do czynienia z zawodnikiem nieprzeciętnym. Dał on popis swoich ogromnych możliwości już w debiucie, który miał miejsce podczas meczu juniorskich rozgrywek o mistrzostwo stanu Minas Gerais. Team z Belo Horizonte przejechał się jak walec po Oliveirze, gromiąc ją 7:0, a Il Fenomeno aż czterokrotnie znalazł drogę do bramki przeciwnika. Młodzieniec z Rio błysnął również w meczu drużyny rezerw przeciwko największemu rywalowi Lisów, Atletico Mineiro, zdobywając jedyną bramkę w całym spotkaniu.

W Brazylii, gdy jesteś dobrym piłkarzem, twój wiek ma drugorzędne znaczenie. Pelé już jako siedemnastolatek był ważnym ogniwem Canarinhos podczas mistrzostw świata w 1958 roku w Szwecji. 25 maja 1993 roku, po zaledwie osiemdziesięciu trzech dniach pobytu w juniorskiej ekipie Cruzeiro, mając szesnaście lat i osiem miesięcy, Ronaldo wybiegł na boisko w wyjazdowym meczu „dorosłego” Campeonato Mineiro przeciwko Caldense Poços de Caldas. Trener Pinheiro, legenda Fluminense i uczestnik mundialu ’54, uznał, że nie ma na co czekać. Ronaldo gola nie zdobył, ale debiut w oficjalnym meczu seniorów miał już za sobą.

Jeszcze przed siedemnastymi urodzinami Nazário de Lima zaliczył pierwszy występ przed ponad stutysięcznym tłumem na gigantycznej Maracanie – obiekcie z najpiękniejszych snów każdego carioca, czyli człowieka pochodzącego z Rio de Janeiro. W towarzyskim meczu poprzedzającym pojedynek o mistrzostwo stanu pomiędzy Fluminense a Vasco da Gama spotkały się reprezentacja Brazylii U-17 z drużyną Fluminense U-17. Seleção do przerwy przegrywała 0:1, ale Ronaldo wchodząc na murawę w drugiej części gry zdołał odmienić losy pojedynku i strzelić gola, który pozwolił jego drużynie osiągnąć remis.

Juniorska ekipa Lisów nie miała sobie równych w mistrzostwach stanu Minas Gerais, a Il Fenomeno z dziewięcioma trafieniami na koncie został królem strzelców tych rozgrywek. Niedługo potem udał się z reprezentacją Brazylii do lat siedemnastu na małe tournée do USA i zaliczył pięć trafień w wygranych przez Canarinhos potyczkach z Chile, gospodarzami oraz Hiszpanią.

Życie piłkarza bywa pełne niespodzianek. Po powrocie Ronaldo ze Stanów Zjednoczonych trenerem Lisów nie był już Pinheiro. Były as Fluminense został zwolniony, a jego miejsce zajął Carlos Alberto Silva, który prowadził już wcześniej Cruzeiro w latach 1986-87. Il Fenomeno nie zdążył jeszcze rozpakować walizki, a już musiał udać się w kolejną podróż, tym razem z klubem i w gronie seniorów. Celem była Portugalia i mały turniej z udziałem Benfiki Lizbona, FC Porto oraz urugwajskiego Club Atletico Peñarol z Montevideo. – Miałem wówczas tylko jednego napastnika w kadrze, więc musiałem poszukać jakiejś alternatywy. Beneci Queiroz powiedział mi, że w juniorach jest utalentowany szesnastolatek i zapytał, czy nie miałbym ochoty go przetestować. Po dwóch treningach zdecydowałem, że jedzie z nami – wspomina Carlos Alberto Silva.

Przed wyjazdem do Nazário de Limy podszedł zawodnik, który miał za sobą występy w pierwszej reprezentacji, Luizinho, i szepnął mu, żeby nie zmarnował swojej szansy, bo na jego miejsce jest tysiąc innych chłopców. – Ronaldo odrzekł jednak stanowczo, że nigdy nie straci pozycji, którą sobie wywalczył – mówi ówczesny trener niebiesko-białych. Futbolowy kunszt zaprezentowany na Półwyspie Iberyjskim przez chłopca z Rio momentalnie przyciągnął wzrok działaczy FC Porto, którzy złożyli Cruzeiro opiewającą na pięćset tysięcy dolarów ofertę kupna zawodnika. Brazylijczycy byli skłonni przekazać swój diament w ręce Smoków, lecz jego talent wyceniali na siedemset pięćdziesiąt tysięcy „zielonych”. Ostatecznie do porozumienia pomiędzy klubami nie doszło, a Nazário de Lima wrócił z zespołem do Belo Horizonte, by wciąż podnosić swoje umiejętności.

W 1993 roku Sepultura wydała swój piąty album studyjny. Krążek nosił tytuł „Chaos A.D.” i zdobył status złotej płyty w Australii, USA oraz Wielkiej Brytanii. Nazário de Lima wówczas dopiero pukał do bram raju. 7 września zadebiutował w mistrzostwach Brazylii. Cruzeiro niestety uległo wtedy na własnym terenie Corinthians 0:2. Pięć dni później chłopak miał jednak powód do wielkiej radości. W wygranym w Salwadorze 3:1 z miejscowym Esporte Clube Bahia meczu po raz pierwszy wpisał się na listę strzelców w oficjalnej potyczce seniorskiej drużyny Lisów.

Aklimatyzacja Ronaldo w pierwszym zespole Cruzeiro przebiegła bez większych zakłóceń. Chłopak na każdym kroku mógł liczyć na wsparcie i pomoc starszych kolegów. Sam był bardzo nieśmiały i rzadko się odzywał, a jeśli już wdawał się w jakieś dyskusje, to tylko w te o futbolu. Z powodu zakończenia edukacji w wieku trzynastu lat jedynie w tym temacie czuł się pewnie. Piłka nożna była całym jego światem. Leonardo Ferreira, który w tamtych czasach zajmował się klubowym marketingiem, opowiada: – Znajdował się z dala od plaż w Rio, ale bardzo szybko nauczył się żyć jak profesjonalny piłkarz. Z dnia na dzień przyzwyczajał się do nowego otoczenia i promieniował uśmiechem, który wkrótce stał się sławny. W mgnieniu oka został zaakceptowany przez najbardziej doświadczonych zawodników i zaprzyjaźnił się z grającym na obronie Paulo Roberto. Pierwsze kroki na drodze do wielkiej kariery stawiał bardzo szybko, a lokalni dziennikarze prędko podchwycili temat i opisywali go jako talent najczystszej wody.

Il Fenomeno większość swojego nastoletniego życia poświęcał futbolowi, lecz miał również kilka skrywanych pasji. Jedną z nich były samochody. Na rok przed osiemnastymi urodzinami nabył czerwonego volkswagena golfa. – Zaczął nim jeździć jeszcze przed uzyskaniem prawa jazdy. Co za szalony gość! – wspomina Fabio, kuzyn Ronaldo. Młody piłkarz nie mógł również narzekać na zainteresowanie ze strony płci pięknej. Jako trzynastolatek spotykał się ze śliczną Veronicą, a podczas gry w Cruzeiro jego dziewczyną była Luciana – córka bogatego biznesmena związanego z klubem.

Były napastnik teamu Lisów, Cleisson, tak wspomina początki zawodowej kariery swojego kolegi: – Ronaldo już w wieku szesnastu lat był idolem w Belo Horizonte. Dał się jednak poznać jako spokojny, sumienny i skromny chłopak. Nie wywyższał się. Wiele rozmawialiśmy i zależało mu tylko na tym, żeby dawać kibicom jak najlepsze widowisko. Nie miał takiego temperamentu jak dzisiejsi młodzi piłkarze, tacy jak Neymar. Wiem, że to jeszcze dzieciak, który musi dorosnąć, ale Ronaldo był do niego w ogóle niepodobny. Cechowała go ekstremalna pokora.

Choć Brazylijczyka od statusu najlepszego gracza na świecie dzieliły jeszcze lata świetlne, to jako zawodnik Lisów zaczął już robić to, o czym tak strasznie marzył jako dziecko – pomagać rodzinie finansowo. Dona Sônia była szczęśliwa, że jej syn myślał o bliskich zamiast w całości trwonić zarobione pieniądze na rozrywki, których w Belo Horizonte nie brakowało.

W drodze na pierwszy mundial

Ronaldo nie cierpiał tego, że wzorem Nélio juniora wszyscy wołali na niego „Dadado”. Przed wyjazdem do Belo Horizonte z pełną powagą zakomunikował rodzinie: – Teraz jestem profesjonalnym piłkarzem, a moje imię brzmi „Ronaldo”. Proszę, zapomnijcie o „Dadado”, jego już nie ma.

Nazário de Lima nie załapał się do pierwszej jedenastki Cruzeiro na majowo-czerwcowe pojedynki o Puchar Brazylii przeciwko Grêmio Porto Alegre. Jego miesiącem miał być dopiero wrzesień. Lisy jako triumfator Copa SudAméricana za rok 1992 zmierzyły się wtedy w dwumeczu o Recopa SudAméricana ze zwycięzcą Copa Libertadores – São Paulo FC. Zarówno potyczka na terenie rywala, jak i rewanż w Belo Horizonte zakończyły się bezbramkowym remisem, więc do wyłonienia zwycięzcy potrzebny był konkurs rzutów karnych. Ronaldo strzelał jako czwarty z drużyny w błękitnych strojach. Podszedł do piłki przy wyniku 2:3 i wcześniejszym pudle swojego przyjaciela Paulo Roberto. Przymierzył w prawy róg bramki strzeżonej przez Zettiego, lecz golkiper wyczuł jego intencje i obronił strzał. Chwilę później dzieła zniszczenia dopełnił jego imiennik z drużyny São Paulo i to ekipa ze stanu o tej samej nazwie cieszyła się z wywalczenia pucharu. Pierwszy wielki finał i pierwsze wielkie rozczarowanie.

Nie trzeba było długo czekać, by publiczność wybaczyła Ronaldo to jedno nieudane uderzenie. Siódmego listopada podczas domowego pojedynku brazylijskiej Serie A przeciwko Bahii młody napastnik Cruzeiro doprowadził zebranych na Estádio Mineirão kibiców do ekstazy, prowadząc swój zespół do triumfu 6:0, aplikując rywalowi pięć (!) goli i zaliczając asystę przy trafieniu Careki. Dwie bramki strzelił z rzutów karnych, pozbywając się tym samym złych wspomnień z konkursu jedenastek decydującym o zwycięstwie w Recopa SudAméricana. Il Fenomeno w całym sezonie 1993 wybiegł na murawę w trzynastu spotkaniach mistrzostw Brazylii, notując dwanaście trafień. Ekipa z Belo Horizonte zakończyła rozgrywki na dwunastym miejscu w tabeli.

Niesamowity ciąg na bramkę i łatwość zdobywania goli sprawiły, że Ronaldo bardzo szybko zyskał przydomek Matador Azul, oznaczający błękitnego zabójcę. Swojego pierwszego hat-tricka w barwach Cruzeiro ustrzelił 5 października 1993 roku w starciu w ramach Supercopa Libertadores przeciwko chilijskiemu Colo-Colo. Lisy dotarły do ćwierćfinału tych rozgrywek, a Ronaldo z ośmioma trafieniami został królem strzelców. – Już kiedy byłem małym chłopcem wiedziałem, że mam talent – mówi Il Fenomeno. – Gdy graliśmy w piłkę na ulicy lub boisku, zawsze byłem najlepszym zawodnikiem i strzelałem najwięcej goli. Wierzę, że po prostu się z tym urodziłem.

Podpisanie kontraktu z Cruzeiro było przełomowym momentem w karierze młodziutkiego napastnika. Gra dla czołowego klubu Brazylii umożliwiła mu zaprezentowanie swoich nieprzeciętnych umiejętności i zwróciła na niego uwagę europejskich potentatów. Do tego nie wystarczył jednak sam talent. – Być może w przeszłości by wystarczył, lecz wówczas futbol był wolniejszy, mniej agresywny i nie wymagał aż takich umiejętności technicznych – twierdzi Nazário de Lima. – W dzisiejszych czasach potrzeba również dużej siły i ciężkiej pracy.

Gdy Ronaldo rozpoczynał swoją przygodę z „dorosłą” piłką, jego idol, Zico, był już na ostatniej prostej kariery, dorabiając do emerytury w lidze japońskiej. Il Fenomeno jednak wciąż miał w pamięci zapierające dech w piersiach zagrania „Białego Pelégo”: – Kiedy graliśmy z chłopakami na ulicy, zawsze byłem Zico. Jako dziecko bawiłem się w zbieranie autografów i ten od niego był dla mnie najcenniejszy. Mam go do dziś. Choć grałem nieco bardziej z przodu niż on, to próbowałem naśladować jego ruchy. Bezskutecznie, ponieważ Zico był tylko jeden. Udało mi się jednak wyrobić własny styl, który również przypadł mi do gustu.

Jeśli komuś się wydaje, że początek drogi do sławy był dla Ronaldo usłany różami, to jest on w ogromnym błędzie. Młodziutki Nazário de Lima nie mógł liczyć nawet na własne cztery kąty i musiał zadowolić się dzielonym z kolegą pokojem w Toca da Raposa, czyli centrum treningowym Lisów. Pensja również nie była wygórowana. – To były ciężkie czasy. Nie mieliśmy pieniędzy, żeby sobie kupić cokolwiek. Ronaldo był bardzo odpowiedzialnym chłopakiem i jeśli zarobił jakikolwiek grosz, to od razu myślał o rodzinie – wspomina Anderson Nunes.

W momencie przybycia do Belo Horizonte Il Fenomeno miał zaledwie szesnaście lat i według tamtejszego prawa mógł występować w oficjalnych meczach Cruzeiro jedynie będąc uczniem lub uczęszczając do pracy. Ówczesny prezes Lisów, César Masci, zarządzał jednocześnie firmą metalurgiczną São José Ferramentas e Peças Ltda., więc bardzo szybko udało się załatwić zawodnikowi papiery operatora tokarki. Ronaldo oczywiście nigdy nie przekroczył nawet progu fabryki, ale mało kogo to obchodziło – liczyło się, że mógł legalnie czarować kibiców swoją grą.

Finansowa i mieszkaniowa sytuacja Nazário de Limy poprawiła się dopiero po pamiętnym turnieju w Portugalii, gdzie Lisy mierzyły się Benficą Lizbona, FC Porto oraz Belenenses. Zdobywający coraz większy rozgłos napastnik udzielił jednej ze stacji radiowych wywiadu, w którym skarżył się na niskie zarobki oraz to, że wciąż mieszka w ciasnym pokoju. Chcąc uniknąć fali krytyki, władze klubu natychmiast podjęły stosowne działania. – Dwa dni później przeniósł się do hotelowego apartamentu i dostał podwyżkę – mówi jego kolega z pokoju w Toca da Raposa – Anderson Nunes.

Ronaldo w pierwszym sezonie spędzonym w barwach Cruzeiro zagrał w dwudziestu trzech oficjalnych meczach, strzelając dwadzieścia jeden goli. Jak na zawodnika, który we wrześniu 1993 roku skończył dopiero siedemnaście lat, jest to wynik co najmniej imponujący. Leonardo Ferreira przywołuje wspomnienia: – Wiedzieliśmy, że mamy u siebie kogoś wyjątkowego. Ta jego szybkość, to przyjęcie i ta zdolność do mijania rywali z dziecinną łatwością. Doskonale wiedział, co zrobić z piłką, niezależnie od tego, w jakiej sytuacji się znajdował. Był obunożny. Naprawdę nie potrafię sobie przypomnieć żadnego mankamentu w jego grze. Dokonywał rzeczy niemożliwych dla siedemnastolatka.

W 1994 roku o przestrzelonym przez Nazário de Limę rzucie karnym w finale Supercopa SudAméricana nie pamiętał już chyba nikt. Lisy w Campeonato Mineiro nie poniosły ani jednej porażki, a Ronaldo mógł świętować swój pierwszy tytuł w seniorskim futbolu. Il Fenomeno miał ogromny wkład w triumf Cruzeiro w stanowych mistrzostwach, gdyż w osiemnastu występach trafił do siatki rywali aż dwadzieścia dwa razy, dzięki czemu wywalczył koronę króla strzelców. Chłopak z Rio miał również okazję do regularnej gry w Copa Libertadores (południowoamerykańskim odpowiedniku Ligi Mistrzów), gdzie w ośmiu meczach strzelił dwa gole. Przegrywając dwumecz o ćwierćfinał z chilijskim Uniónem Española, Lisy pożegnały się z rozgrywkami, a Ronaldo był na ustach całej Brazylii po trafieniu, jakie 6 kwietnia zaliczył w domowym spotkaniu przeciwko Boca Juniors Buenos Aires.

Była siedemdziesiąta czwarta minuta spotkania pomiędzy Lisami a niebiesko-złotymi. Od niemal czterech kwadransów utrzymywał się remis 1:1. Ronaldo otrzymał piłkę w środku pola i rozpoczął swój szaleńczy drybling. Popisując się niewiarygodną szybkością oraz perfekcyjnym panowaniem nad futbolówką, minął niczym tyczki slalomowe czterech obrońców oraz bramkarza Boca, by na końcu wpakować piłkę do pustej bramki. Publiczność wiwatowała na cześć nastoletniego napastnika, a Nazário de Lima przeskoczył okalające murawę bandy reklamowe, by celebrować gola. Cruzeiro dzięki trafieniu Il Fenomeno pokonało argentyński zespół 2:1.

Pod koniec maja 1994 roku Ronaldo miał na koncie czterdzieści sześć oficjalnych występów w barwach teamu z Belo Horizonte, w których znalazł drogę do bramki rywala aż czterdzieści cztery razy. Dawało to niesamowitą jak na niepełnoletniego zawodnika średnią 0,96 gola na mecz. W międzyczasie piłkarz zadebiutował w prowadzonej przez Carlosa Alberto Parreirę pierwszej reprezentacji Canarinhos. Selekcjoner był pod wielkim wrażeniem umiejętności napastnika Lisów i postanowił wysłać mu powołanie do kadry na odbywający się na przełomie czerwca i lipca… mundial w USA! Matador Azul coraz częściej porównywany był do Pelégo, który będąc w jego wieku miał równie imponujące statystyki. – To wielki komplement – mówił Nazário de Lima. – Bycie porównywanym do jednego z najlepszych piłkarzy w historii to znak, że moja ciężka praca przyniosła odpowiednie efekty. Ludzie mają jednak obsesję na punkcie takich porównań. Pelé i ja to dwie zupełnie różne osoby. Staram się być sobą, mam własny styl i na podstawie tego chciałbym być oceniany.

Czterysta pięćdziesiąt kilometrów od Rio de Janeiro dorastał siedemnastoletni chłopak, który był już na tyle dojrzały piłkarsko, że pozostawało kwestią miesięcy, kiedy rozpocznie podbój Europy. Poczynaniom Ronaldo bacznie przyglądało się kilka czołowych klubów ze Starego Kontynentu, w tym m. in. AC Milan, Juventus Turyn oraz PSV Eindhoven. Reinaldo Pitta i Alexandre Martins na myśl o wysokiej prowizji od zbliżającego się nieubłaganie milionowego transferu tylko zacierali ręce.

Amerykański sen

Brazylia w 1994 roku miała drużynę, której siłę rażenia można porównać do mistrzowskich teamów z legendarnym Pelé. Tworzyli ją głównie doświadczeni zawodnicy bliżej trzydziestki, z niesamowitym Taffarelem w bramce, niezłomnym Dungą na pozycji defensywnego pomocnika oraz niezwykle skutecznymi Romário i Bebeto w ataku. – Może się wydawać, że prowadzenie tego zespołu było pestką, ale to nieprawda. Mieliśmy wtedy wielu bardzo utalentowanych piłkarzy, a jednym z moich zadań było ujarzmienie ich rozbuchanego ego i sprawienie, żeby tworzyli drużynę, a nie zlepek indywidualności – mówi Carlos Alberto Parreira, ówczesny coach Canarinhos.

To był rok mundialu w USA. Taffarel miał dwadzieścia osiem lat, podobnie jak Romário. Bebeto i Dunga zdążyli dobić do trzydziestki. Dwudziestoczteroletni Cafú oraz Márcio Santos wydawali się w tej grupie dzieciakami. Selekcjoner kadry nic sobie jednak z tego nie robił i nie zapominał o powołaniu dla zaledwie siedemnastoletniego Ronaldo. Piłkarz Cruzeiro Belo Horizonte pierwszy występ w pierwszej reprezentacji Brazylii zanotował 23 marca i to od razu przeciwko największemu rywalowi Canarinhos – Argentynie. Była to towarzyska potyczka w Recife, gospodarze zwyciężyli 2:0 po trafieniach Bebeto, a chłopak z Rio wszedł na boisko pod koniec spotkania, zastępując głównego aktora widowiska.

Niewiele ponad miesiąc od debiutu, 4 maja 1994, Nazário de Lima zaliczył swoje pierwsze trafienie w kanarkowej koszulce. Brazylia grała towarzysko z Islandią we Florianópolis, a Il Fenomeno wybiegł na murawę w pierwszej jedenastce z uwagi na to, że selekcjoner postanowił bliżej przyjrzeć się graczom rezerwowym. Siedemnastolatek z numerem siódmym na koszulce był bardzo aktywny, demonstrując wielokrotnie szybkość rasowego sprintera. Canarinhos od początku pojedynku mieli miażdżącą przewagę, lecz nie potrafili jej udokumentować golem. Gdy zegar wskazywał trzydziestą czwartą minutę starcia, festiwal nieskuteczności wreszcie został przerwany. Piłka nieco przypadkowo trafiła wprost pod nogi Ronaldo, który znajdował się tuż przed polem karnym przeciwnika. Gracz Cruzeiro bez zastanowienia przymierzył po ziemi w lewy róg bramki strzeżonej przez Birkira Kristinssona, a islandzki golkiper nie miał przy tym uderzeniu nic do powiedzenia. Brazylia wygrała ostatecznie 3:0, a autorem dwóch kolejnych trafień byli Zinho i Viola.

Młodziutki Nazário de Lima znalazł się w liczącej dwudziestu dwóch zawodników kadrze Carlosa Alberta Parreiry na mundial w USA. Chłopak zdołał wystąpić w zaledwie dwudziestu trzech oficjalnych spotkaniach Cruzeiro, jednak w Brazylii już było o nim głośno i spekulowano o tym, jak znakomity duet napastników mógłby tworzyć z będącym wówczas na fali Romário. Leonardo Ferreira opowiada: – Doskonale pamiętamy ten moment, gdy dowiedzieliśmy się o tym powołaniu. To był wielki zaszczyt dla nas, dla klubu. Ronaldo zawsze powtarzał, że chciałby być jak jego idol i grać dla Seleção. Gdy Parreira ogłosił swoją listę, to był piękny moment zarówno dla Ronaldo jak i Cruzeiro.

Canarinhos podczas odbywającego się na przełomie czerwca i lipca 1994 roku mundialu stacjonowali w Los Gatos – położonym pomiędzy San Jose a Santa Cruz miasteczku, liczącym niespełna trzydzieści tysięcy mieszkańców. Reprezentacja Brazylii zamieszkiwała w ośrodku Villa Felice, którego bram pilnie strzegło około dwudziestu mężczyzn ubranych w żółte kamizelki. – Warunki są bardzo komfortowe. To piękne miejsce. Chętnie przeniósłbym się tu na stałe – żartował Carlos Alberto Parreira.

Gdy 4 lipca 1988 roku ogłoszono, że sześć lat później mundial zawita do Stanów Zjednoczonych, w świecie piłki nożnej wybuchła panika. Zwariowany na punkcie futbolu amerykańskiego, baseballu oraz koszykówki kraj nie posiadał wówczas nawet profesjonalnej ligi piłkarskiej. Na najbardziej popularną w Europie dyscyplinę mówiło się tam soccer i istniała obawa, że podczas meczów trybuny będą świecić pustkami. Wielkie było jednak zdziwienie całego świata, gdy turniej okazał się olbrzymim sukcesem i utkwił w pamięci kibiców jako jeden z najpiękniejszych czempionatów w historii.

Do faworytów zmagań oprócz Canarinhos zaliczano Włochów, którzy mieli w składzie między innymi Roberto Baggio, czy obrońców tytułu, Niemców, prowadzonych przez Bertiego Vogtsa. Wydawało się jednak, że nawet te wielkie ekipy nie będą w stanie powstrzymać drużyny z Ameryki Południowej. Na zespole z Kraju Kawy ciążyła ogromna presja. – Ciśnienie było gigantyczne z tego powodu, że nie wygraliśmy mundialu od dwudziestu czterech lat – mówi ówczesny selekcjoner kadry. – Kiedy drużyna raz zostaje mistrzem świata, ludzie oczekują, że już zawsze będzie zwyciężać. Ciągłe podróże i oczekiwania fanów sprawiają, że presja jest niewyobrażalna.

Swoją reprezentację w USA dopingowały tłumy Brazylijczyków. Wielu z nich żyło na miejscu od lat, odkąd przywiodła ich wizja wyrwania się z biedy i spełnienia amerykańskiego snu. Canarinhos fazę grupową przebrnęli bez większych problemów, pokonując w Stanford Rosję i Kamerun (odpowiednio 2:0 i 3:0) oraz remisując w Pontiac 1:1 ze Szwecją. Fantastyczne partie rozgrywał Romário, a Carlos Alberto Parreira ani myślał wpuszczać na boisko młodego Ronaldo. Chłopak miał się przyglądać starszym kolegom i zdobywać doświadczenie, które okazało się bezcenne podczas kolejnych mundiali. Póki co jednak selekcjoner spotykał się z zarzutami, że wiecznie siedzący na ławce dzieciak zabiera miejsce w drużynie komuś starszemu, kto mógłby wybiec na murawę choć na kilka minut. On jednak do dziś broni swojego stanowiska: – Wystarczy choćby spojrzeć na to, w jakim wieku Pelé pojawił się po raz pierwszy w składzie reprezentacji Brazylii. Jak widać, już wcześniej zdarzało się, że powoływani byli szesnasto– czy siedemnastoletni gracze. W przeszłości wziąłem Ronaldo do drużyny i choć nie grał, zdobywał ważne doświadczenie. Powoływanie młodych zawodników jest bardzo ważne, ponieważ jeśli będzie się odpowiednio pielęgnowało ich talent, w przyszłości można zebrać naprawdę pokaźne plony.

W 1994 roku w kadrze Canarinhos znajdowało się dwóch Ronaldo, więc trzeba było coś zrobić, żeby się nie mylili. Ronaldo Rodrigues de Jesus grał więc w koszulce z napisem „Ronaldão” (duży Ronaldo), a Ronaldo Luís Nazário de Lima miał na trykocie nadrukowane „Ronaldinho” (mały Ronaldo). Co ciekawe, niedługo później dotychczasowy Ronaldinho stał się z powrotem Ronaldo, a nowym Ronaldinho został Ronaldo de Assís Moreira. Co za galimatias!

W fazie pucharowej mundialu w USA Nazário de Lima również nie zagrał ani minuty. Chłopak był już dostatecznie zestresowany samym siedzeniem na ławce rezerwowych i perspektywą wejścia na boisko, gdyż podczas każdego spotkania Canarinhos trząsł się jak galareta. Jego starsi koledzy mieli dość wyboistą drogę do finału. Najpierw w Stanford po golu Bebeto na kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry pokonali gospodarzy zaledwie 1:0. Później po szaleńczej wymianie ciosów w Dallas odprawili z kwitkiem Holandię, wygrywając 3:2. W półfinale spotkali się natomiast ponownie ze Szwedami, a triumf na arenie w Pasadenie dopiero dziesięć minut przed ostatnim gwizdkiem arbitra zapewnił im Romário.

Ronaldo nie miał za złe selekcjonerowi, że ten za każdym razem pomijał go przy ustalaniu składu. Za piłkarzem Cruzeiro próbował się nawet wstawić mający status wielkiej gwiazdy Romário, który w jednym z wywiadów przyznał, że Brazylia mogłaby grać trójką napastników, i że Carlos Alberto Parreira mógłby wystawić obok niego i Bebeto również Nazário de Limę. – Nie byłem jakoś szczególnie zawiedziony tym, że nie grałem – mówi Il Fenomeno. – Obecność na tamtych mistrzostwach to kluczowy moment w mojej karierze, gdyż miałem okazję do pobierania nauk od najlepszych piłkarzy na świecie. Już samo przebywanie obok takich graczy jak Romário czy Bebeto daje bardzo wiele.

17 lipca 1994 roku na trybunach stadionu Rose Bowl w kalifornijskiej Pasadenie w hrabstwie Los Angeles zasiadło ponad dziewięćdziesiąt cztery tysiące kibiców. Pół godziny po południu czasu lokalnego rozpoczął się wielki bój o Puchar Świata pomiędzy Brazylią a Włochami. Z jednej strony Taffarel, Dunga, Romário i Bebeto, a z drugiej Gianluca Pagliuca, Paolo Maldini oraz Roberto i Dino Baggio. Zapowiadało się fantastyczne widowisko, lecz kibiców spotkało srogie rozczarowanie, gdyż Italia zgodnie z ideą catenaccio skupiała się na obronie i czyhała na kontrataki, a zmęczeni trudami turnieju Canarinhos nie potrafili skutecznie przebić się przez te zasieki. Po dziewięćdziesięciu minutach regulaminowego czasu gry oraz dwóch kwadransach dogrywki na tablicy wciąż widniał bezbramkowy remis. Stało się więc jasne, że pojedynek ten będzie pierwszym finałem w historii mundialu, o którego rozstrzygnięciu zadecyduje konkurs rzutów karnych.

Brazylijczycy, ci na murawie i ci na ławce rezerwowych, stanęli w rzędzie, obejmując się nawzajem. Taffarel i Pagliuca wymienili uprzejmości, a do piłki jako pierwszy podszedł reprezentant Włoch – Franco Baresi. Piłka powędrowała nad poprzeczką, a golkiper z Ameryki Południowej mógł odetchnąć z ulgą. Márcio Santos stanął przed szansą wyprowadzenia swojej drużyny na prowadzenie. Piłkarz wziął długi rozbieg, lecz uderzył niemal w środek bramki i wciąż było 0:0. Pierwszego gola w tym spotkaniu strzelił Demetrio Albertini. Taffarel rzucił się w kierunku przeciwnym do lotu futbolówki i Italia prowadziła 1:0. Do wyrównania doprowadził chwilę później Romário. Po strzale asa w talii Carlosa Alberto Parreiry piłka odbiła się jeszcze od słupka, a Pagliuca nie miał nic do powiedzenia. Wojna nerwów trwała, a kolejnym egzekutorem był Alberigo Evani. Uderzenie padło w środek bramki, bramkarz bez szans i 2:1 dla Squadra Azzurra. Do kolejnego remisu doprowadził jednak Branco, który silnym strzałem totalnie zmylił włoskiego golkipera. Jako czwarty ze strony Italii do piłki podszedł Daniele Massaro. Włoch kopnął piłkę bez przekonania, a Taffarel nie miał większych problemów ze skuteczną interwencją. Wreszcie futbolówkę na jedenastym metrze ustawił kapitan Canarinhos – Dunga. Pagliuca po raz kolejny został wyprowadzony w pole, a następny w kolejce Robert Baggio musiał trafić do siatki, żeby przedłużyć marzenia Italii o triumfie. Ówczesny napastnik Juventusu nie wytrzymał jednak ciśnienia i kopnięta przez niego piłka poszybowała wysoko nad poprzeczką. Rezerwowi w kanarkowych koszulkach wybiegli do kolegów, by wspólnie celebrować zwycięstwo. Brazylia mistrzem świata po raz czwarty w historii!

Ronaldo na mundialu w USA nie zagrał ani minuty, ale razem z pozostałymi członkami mistrzowskiej drużyny oddawał się szałowi radości. Dostał złoty medal, wziął do rąk Puchar Świata i wyobrażał sobie, że już za cztery lata to on będzie czołową postacią Canarinhos w drodze na futbolowy szczyt. Czuł, jakby znajdował się w środku pięknego, sportowego filmu.

Tymczasem przyszedł czas zejść na ziemię i wrócić do Belo Horizonte, gdzie coraz głośniej mówiło się o transferze Nazário de Limy do Europy.

Nowa rzeczywistość

Początek lat dziewięćdziesiątych to już czasy, w których najlepsi brazylijscy piłkarze prezentowali swoje magiczne popisy przed kibicami na Starym Kontynencie. Romário brylował w koszulce słynnej FC Barcelony, Bebeto zakotwiczył w Deportivo La Coruña, a Raí strzelał bramki dla Paris Saint-Germain. Ronaldo, choć był dopiero wschodzącym talentem, również nie mógł narzekać na brak ofert z Europy.

FC Porto, które wcześniej odrzuciło możliwość sprowadzenia reprezentanta Canarinhos za siedemset pięćdziesiąt tysięcy dolarów, wykładało teraz trzy miliony, a włodarze Cruzeiro kręcili tylko nosami i sugerowali, że oczekują sumy większej o równe siedem milionów. Nazário de Limę oglądali również wysłannicy wielkiego AC Milanu oraz kilku klubów niemieckich.

Po powrocie z mundialu w USA młody zawodnik z Rio de Janeiro został wreszcie doceniony przez działaczy Cruzeiro i uczyniony najlepiej opłacanym piłkarzem w drużynie. W obliczu zainteresowania europejskich potęg jego osobą nie wydawało się jednak, że zabawi w Belo Horizonte specjalnie długo. Zresztą młodzieniec nie wyobrażał sobie innego scenariusza niż szybkie wyruszenie na podbój Starego Kontynentu. – Jestem realistą i marzę o wielkich sukcesach – mówił.

Siódmego sierpnia 1994 roku ekipa z Belo Horizonte zawitała do Rio de Janeiro, by rozegrać towarzyski pojedynek z Botafogo. Mecz zakończył się remisem 1:1, a Il Fenomeno zdobył dla swojego zespołu jedynego gola. To było trafienie w jego stylu. Otrzymując piłkę w środku pola, miał przed sobą tylko golkipera. Minął go z dziecinną łatwością i wpakował futbolówkę do pustej bramki. Gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni, stało się jasne, że Ronaldo w najbliższym czasie więcej goli w barwach Lisów już nie zdobędzie, gdyż przed meczem ogłoszono, że fenomenalny napastnik przenosi się do holenderskiego PSV Eindhoven.

Czołowy klub Eredivisie zapłacił za Brazylijczyka sześć milionów dolarów. Agenci Nazário de Limy, Reinaldo Pitta i Alexandre Martins, zgarnęli za ten transfer aż czterysta tysięcy „zielonych” prowizji. Klub ze stadionu Philipsa miał być dla reprezentanta Canarinhos miejscem pozwalającym na wypromowanie się i stwarzającym możliwość na angaż u jednego z potentatów hiszpańskiej Primera División lub włoskiej Serie A. Nie były to jedynie płonne nadzieje, z PSV do Barcelony trafił bowiem wcześniej Romário, który z czystym sercem polecił swojemu rodakowi holenderski team. – Romário powiedział mi, że PSV jest jednym z najbardziej profesjonalnych i najlepiej zorganizowanych klubów w Europie – opowiada Il Fenomeno. – Mieli wszystko: ogromne zaplecze trenerskie, świetnych menadżerów, piękny stadion i drużynę będącą idealnym połączeniem młodości i doświadczenia. Mówił mi także, że to doskonałe miejsce na aklimatyzację w Europie i naukę europejskiego futbolu.

Przechodząc z Cruzeiro do PSV, Ronaldo stał się najdroższym zawodnikiem wytransferowanym z ligi brazylijskiej. To budziło respekt i sprawiało, że w Belo Horizonte pamiętano o nim jeszcze przez wiele lat. Matador Azul spędził wprawdzie w klubie z Estádio Mineirão zaledwie dwa sezony, lecz jego przeczących prawom fizyki dryblingów i goli nie dało się tak po prostu wymazać z pamięci. – Pożegnanie z Ronaldo było smutnym dniem, ponieważ wszyscy go kochaliśmy – mówi Leonardo Ferreira. – Wiedzieliśmy jednak, że powinien odejść. Zawsze będzie tutaj mile widziany. To wspaniały człowiek i przyjaciel, a fani go uwielbiają. Nigdy o nim nie zapomnimy.

Nie sposób zliczyć tych wszystkich brazylijskich dzieciaków, które marzą, że osiągną poziom piłkarskiego rzemiosła pozwalający im wyrwać się z biedy i zasmakować lepszego życia. – Dorastałem bez pieniędzy. Wystarczało tylko na przeżycie, ale to nie sprawiało, że byłem nieszczęśliwy – wspomina Il Fenomeno. – Tak jak wszyscy młodzi Brazylijczycy marzyłem jednak o pracy za granicą, gdzie mógłbym zarobić więcej pieniędzy i podnieść swój status. Teraz moja sytuacja jest zupełnie inna. Zarabiam tyle, że stać mnie na rzeczy, na które inni nie mogą sobie pozwolić. Pieniądze mają swoją wartość, lecz ja nie jestem materialistą.

Eindhoven. Położone w Brabancji Północnej liczące dwieście dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców miasto stało się nowym miejscem zamieszkania Ronaldo. To ogromny ośrodek przemysłu elektronicznego, głównie ze względu na fabrykę Philipsa, którą opuszczają m.in. nowiutkie telewizory, radia, sprzęty AGD oraz żarówki. Elektroniczny koncern zadomowił się w mieście na tyle, że 31 sierpnia 1913 roku, w związku z obchodami setnej rocznicy ustanowienia monarchii i odzyskania niepodległości przez Holandię, powstała zrzeszająca pracowników drużyna piłkarska pod nazwą Philips Sport Vereniging. Z biegiem czasu PSV stało się w pełni profesjonalnym klubem, który w sezonie 1987/88 zdołał sięgnąć po Puchar Europy.

Osiemnastoletni Nazário de Lima nie był w Eindhoven skazany na samotność. Towarzyszyły mu Dona Sônia oraz nowa dziewczyna – dziewiętnastoletnia Nadia Valdez Franca. Brazylijczycy uwielbiają rodzinne ciepło, więc obecność bliskich była dla chłopaka z Rio bardzo cenna. Duże znaczenie dla Ronaldo miało również miejsce zamieszkania, więc zapewnione przez klub i przepełnione sprzętem Philipsa lokum bardzo szybko zamienił na coś większego i przytulniejszego. W końcu holenderska przygoda miała trochę potrwać.

Operacja ściągnięcia Il Fenomeno na Philips Stadion była trudniejsza niż mogłoby się wydawać. Gdy młodziutki piłkarz ma przed sobą oferty klubów ze ścisłego europejskiego topu, ciężko go przekonać, żeby dla własnego dobra parafował umowę z trochę mniej utytułowanym zespołem. – Cała operacja zajęła nam wiele miesięcy. Ronaldo zwrócił uwagę naszych skautów już w listopadzie – opowiada Frank Arnesen, ówczesny dyrektor techniczny PSV. – Nawet osobiście pofatygowałem się do Brazylii na rozmowę z nim.

Gdy Nazário de Lima przybywał do Eindhoven, szkoleniowcem czerwono-białych był Aad de Mos. Trener bardzo ucieszył się na wieść o tym, że będzie mógł współpracować z tak utalentowanym zawodnikiem: – Klub taki jak PSV to dla Ronaldo doskonały wybór, żeby zaznajomić się z europejskim futbolem. Gdyby związał się z Milanem lub Juventusem, miałby zdecydowanie mniej czasu na aklimatyzację i ciążyłaby na nim o wiele większa presja.

Gdyby poprosić przeciętnego kibica o wymienienie nazw trzech holenderskich klubów, to w większości przypadków kolejność byłaby taka: Ajax Amsterdam, Feyenoord Rotterdam oraz PSV Eindhoven. W chwili przybycia Ronaldo na Philips Stadion tytuł mistrzowski dzierżył Ajax, a rok wcześniej w Eredivisie triumfował Feyenoord. PSV dwukrotnie musiało więc obejść się smakiem jeśli chodzi o występy w Lidze Mistrzów, a Il Fenomeno miał być jednym z tych, którzy sprawią, że team z Eindhoven znów będzie najlepszy na krajowym podwórku, co po raz ostatni zdarzyło się w sezonie 1991/92.

Firmę Nike kojarzy chyba każdy. Nie trzeba być również wielkim fanem sportu, żeby wiedzieć, iż twarzą amerykańskiego koncernu jest sam Michael Jordan – człowiek, który zrewolucjonizował koszykówkę. Gdy po igrzyskach olimpijskich w Los Angeles przyszły gracz Chicago Bulls podpisywał umowę z Nike, ten jeden z największych obecnie producentów odzieży i sprzętu sportowego szukał sposobu na skuteczną rywalizację z markami Adidas oraz Converse. Te ostatnie swoimi twarzami firmowali wówczas najlepsi koszykarze. Parafowanie kontraktu z młodzieńcem z Uniwersytetu Karoliny Północnej okazało się strzałem w dziesiątkę, a kolekcja odzieży sygnowana jego nazwiskiem przyniosła gigantyczne zyski. Tak gigantyczne, że dziś w reklamach Nike występują m. in. Kobe Bryant, LeBron James czy Carmelo Anthony.

A co to ma wspólnego z piłką nożną? W 1994 roku, gdy Michael Jordan był już żywą legendą basketu, koncern ze stanu Oregon nie miał w swojej ofercie żadnych futbolowych produktów. Na rynku tym królowały Adidas i Puma, a jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Reinaldo Pitta oraz Alexandre Martins doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaki diament mają pod swoimi skrzydłami, więc cierpliwie oczekiwali na moment, w którym do ich drzwi zapukają przedstawiciele najpotężniejszych marek w świecie sportu. Pod koniec 1994 roku z agentami Nazário de Limy skontaktowali się włodarze Nike i zaproponowali współpracę. Doszło do podpisania kontraktu wartego sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie, a w bardzo szybkim czasie wynegocjowana została nowa umowa, gwarantująca reprezentantowi Canarinhos piętnaście milionów „zielonych” w ciągu dziesięciu lat. Dziś Ronaldo jest obok Michaela Jordana i Tigera Woodsa jednym z trzech sportowców, którzy z Nike związali się dożywotnio. Mówi się, że dzięki współpracy z koncernem z Portland konto Brazylijczyka zasiliło grubo ponad sto milionów dolarów.

Coś w tym jest, że najlepsi przecierają szlaki. W 1994 roku Nike w świecie futbolu nie znaczyło prawie nic, a obecnie konkuruje jak równy z równym z Adidasem, który w branży piłkarskiej obecny był jeszcze zanim w ogóle firma Nike powstała. W 2012 roku twarzami koncernu byli m. in. Cristiano Ronaldo, Andrés Iniesta, Wayne Rooney, Didier Drogba, Neymar czy Gerard Piqué. Koncern ze stanu Oregon wspierał wtedy również wiele klubów piłkarskich z FC Barceloną, Atlético Madryt, Manchesterem United, Arsenalem Londyn, Interem Mediolan, Juventusem Turyn, FC Porto oraz Paris Saint-Germain na czele. Nie wolno zapomnieć także o współpracy Nike z reprezentacjami Brazylii, Portugalii, Francji, Holandii i Stanów Zjednoczonych. Kopciuszek zamienił się w piękną księżniczkę i nie wiadomo, czy stałoby się tak, gdyby nie pewien wychudzony osiemnastolatek z Rio de Janeiro, który w roku mundialu w USA dopiero pukał do bram świata poważnego futbolu.

„PSV wygrywa bitwę o Ronaldo”, brzmiał czwartego sierpnia 1994 roku nagłówek holenderskiego dziennika „Trouw”. Frank Arnesen na łamach gazety zachwycał się umiejętnościami sprowadzonego z Cruzeiro zawodnika: – Ronaldo jest niezwykle zwinnym napastnikiem. Powołanie na mundial do reprezentacji Brazylii w wieku siedemnastu lat mówi samo za siebie. Czerwono-biali w sezonie 1994/95 byli gotowi do walki na trzech frontach: Eredivisie, Pucharze Holandii oraz Pucharze UEFA. Cel we wszystkich rozgrywkach mieli jeden: zwycięstwo.

Hat-trick to za mało

Najlepsi napastnicy świata zwykli mawiać, że urodzili się po to, by zdobywać gole. Z Ronaldo było zupełnie tak samo – kolejne trafienia dla PSV napełniały jego duszę radością i sprawiały, że aklimatyzacja w nowym środowisku była o wiele łatwiejsza.

– Uwielbiam strzelać bramki po minięciu wszystkich obrońców oraz bramkarza – zdradza Nazário de Lima. – To nie jest moja specjalność, to jest mój nałóg. Pomiędzy Il Fenomeno a kolegami z drużyny, którzy w większości byli Holendrami, istniała wprawdzie dość poważna bariera językowa, lecz na szczęście na miejscu był Stan Valcx. Urodzony w Arcen piłkarz przed przybyciem do Eindhoven miał okazję występować w Sportingu Lizbona, dzięki czemu znał trochę portugalski i pomagał Nazário de Limie znaleźć nić porozumienia z resztą zespołu.

Chłopak z Rio zadebiutował w barwach czerwono-białych 20 sierpnia 1994 roku w towarzyskim meczu przeciwko SC Heerenveen. Spotkanie to miało wymiar szczególny, bowiem inaugurowało stadion Abe Lenstra w mieście we Fryzji. Il Fenomeno nie udało się jednak trafić do siatki, a pojedynek zakończył się wynikiem 0:0.

Z Heerenveen w ramach przedsezonowych przygotowań drużyna Aada de Mosa udała się do Barcelony, by wziąć udział w turnieju o Puchar Gampera. W półfinale holenderski team z Ronaldo w składzie uległ Valencii 0:2, wobec czego w pojedynku o trzecie miejsce zmierzył się z włoską Brescią, która przegrała wcześniej z gospodarzami aż 0:4. Tym razem bez Il Fenomeno czerwono-biali zwyciężyli 2:1 i mogli opuścić stolicę Katalonii z podniesionymi głowami.

Jak już zostało wspomniane, Ronaldo mieszkał w Eindhoven między innymi z mamą. Ona jednak nie od samego początku europejskiej przygody była przy swoim synu. – Bałam się, że czuje się tam samotny. Kiedy do mnie zadzwonił, zrozumiałam, że ma z tym problem – wspomina Dona Sônia. – Niedługo potem wsiadłam w samolot i udałam się do Holandii. Znalazłam mu nowy, ładny dom i zaczęłam gotować ulubione potrawy, zwłaszcza makaron z sosem. Potem zaczął nawet jeść ryby, chociaż w Brazylii ich nie znosił.

Rozgrywki Eredivisie 1994/95 rozpoczęły się dla PSV i Ronaldo wyśmienicie. Po dwóch kolejkach ekipa z Philips Stadion miała na koncie komplet punktów, a brazylijski napastnik wpisał się na listę strzelców aż trzykrotnie – raz w wyjazdowym meczu przeciwko Vitesse Arnhem oraz dwa razy przed własną publicznością w starciu z Go Ahead Eagles. Przed wrześniowym dwumeczem pierwszej rundy Pucharu UEFA, w której rywalem czerwono-białych miał być Bayer Leverkusen, w zespole z Brabancji Północnej dominowały więc nad wyraz optymistyczne nastroje.

Nazário de Limę pomimo młodego wieku charakteryzowało coś, co jest niezwykle istotne w charakterze sportowca – mentalność zwycięzcy. – Przed meczem nigdy nie myślę o tym, że możemy go przegrać lub zremisować – opowiada. – Zawsze interesuje mnie tylko wygrana, bez względu na kolor koszulki, którą zakładam. Mam instynkt strzelca. Nie skupiam się na działaniach, które nie są bezpośrednio związane ze zdobywaniem goli.

Vitesse zostało rozbite przez PSV na własnym terenie aż 4:2, a Il Fenomeno w starciu z żółto-czarnymi mógł umieścić piłkę w siatce więcej niż raz. Dający jego drużynie prowadzenie gol z dziewiątej minuty był jednak wystarczający do tego, żeby ligowy debiut w Europie uznać za udany. Na boisku było go pełno i pochodzący z Rio de Janeiro młodziutki futbolista usłyszał na swój temat wiele pochlebnych słów. – Teraz każdy widzi, że przybycie Ronaldo dodało kolorytu holenderskiemu futbolowi – mówił Aad de Mos. – Co do jego kondycji zdania są podzielone, ale ja na treningach widzę chłopaka, który kocha piłkę nożną i zawsze chce grać. Ówczesny coach Vitesse, Herbert Neumann, również nie miał wątpliwości co do skali talentu Nazário de Limy: – On ma jakieś wady? Ja żadnych nie dostrzegłem.

PSV Eindhoven oraz Bayer Leverkusen to kluby mające wbrew pozorom wiele wspólnego. I nie chodzi tu wcale o to, że przed laty po razie triumfowały w zmaganiach o Puchar UEFA, ale o… sponsorów. Wśród czołowych ekip Starego Kontynentu trudno bowiem znaleźć zespoły, które w ciągu stu i więcej lat istnienia byłyby tak silnie związane z jednym koncernem. Team z Eindhoven finansowany jest oczywiście przez jednego z największych producentów elektroniki, firmę Philips, natomiast drużyna z Leverkusen znajduje się w posiadaniu słynącego z produkcji niezliczonej liczby farmaceutyków koncernu Bayer. Tego samego, który wprowadził na rynek aspirynę. U progu sezonu 1994/95 nikt jednak nie zawracał sobie głowy historią, a zwycięsko z dwumeczu mogła wyjść tylko jedna strona. Przegrany już we wrześniu kończył swoją przygodę z europejskimi pucharami.

Przed pierwszym gwizdkiem sędziego László Vágnera na BayArena nie tylko fani czerwono-białych zastanawiali się jak wypadnie debiut Ronaldo w pojedynku naprawdę wysokiej rangi. Eredivisie nie jest słabą ligą, lecz mimo wszystko trudno ją porównywać z Premier League, Primera División, Serie A, Bundesligą czy nawet Ligue 1. Jeśli jednak ktokolwiek sądził, że niespełna osiemnastoletni Brazylijczyk spali się psychicznie i rozegra słabe zawody, to musiał szybko odszczekać swoje słowa.

Pierwszą szpilę fenomenalny reprezentant Canarinhos wbił gospodarzom w jedenastej minucie, kiedy to wykorzystał rzut karny po wcześniejszym bezdyskusyjnym faulu bramkarza Bayeru. Tuż przed przerwą goleador rodem z Rio dał o sobie znać po raz drugi i silnym strzałem z około dwudziestu metrów nie dał szans na skuteczną interwencję Rüdigerowi Vollbornowi. Szesnaście minut po regulaminowym odpoczynku Nazário de Lima umieścił piłkę w siatce po raz trzeci, tym razem z bliskiej odległości. Ronaldo miał w swoim dorobku hat-tricka, ale niestety na celebrację nie było czasu, gdyż PSV pomimo genialnej dyspozycji Il Fenomeno przegrywało 3:4. Na doprowadzenie do remisu pozostało zaledwie pół godziny.

Ku rozpaczy kibiców czerwono-białych w szeregach teamu z Leverkusen brylował tamtego dnia równie skuteczny Ulf Kirsten. Niemiec również zapisał na swoim koncie trzy gole, a po jednej bramce dołożyli Thomas Dooley oraz Bernd Schuster. Strzeleckie popisy Ronaldo w teamie z Eindhoven zdołał wspomóc Luc Nilis, lecz jego jedno trafienie okazało się w końcowym rozrachunku pomocą zbyt małą. Ostateczny wynik brzmiał 5:4 dla gospodarzy, co zwiastowało konieczność odrabiania strat w rewanżu na Philips Stadion.

O Holendrach krąży opinia, że to ludzie otwarci, wyluzowani i tolerancyjni. Jest w tym ziarno prawdy, lecz nie na wszystko patrzą przez różowe okulary. Nie lubią na przykład, kiedy wychwala się coś pod niebiosa i przymyka oko na wszelkie wady. Dziennik „Trouw” w swoim podsumowaniu meczu w Leverkusen skupił się więc przede wszystkim nie na perfekcyjnej grze Ronaldo, a na nieudolności swoich pupilów w defensywie. „Oglądając ich można było niemal pęknąć ze śmiechu”, skomentowała gazeta poczynania obrońców PSV, dziękując przy tym Nazário de Limie za to, że uchronił zespół z Eindhoven przed totalną kompromitacją. Postawę Brazylijczyka idealnie skomentował Aad de Mos: – Przyznaję, że Ronaldo uratował nasz honor. Bayer miał w swoim składzie zawodników, którzy grali na mundialu, a mimo tego nie dawali mu rady. To mówi samo za siebie. W samych superlatywach o swoim koledze wypowiedział się również partner Il Fenomeno z formacji ataku – Luc Nilis: – Gra obok tak utalentowanego piłkarza jest czystą przyjemnością. Jego szybkość, mobilność, koordynacja ruchowa… Ronaldo to prawdziwy fenomen.

27 września, w dniu rewanżu z Aptekarzami, oczy całego Eindhoven były zwrócone na Nazário de Limę, który kilka dni wcześniej świętował swoje osiemnaste urodziny. Brazylijczyk w międzyczasie wpisał się na listę strzelców w wyjazdowym meczu Eredivisie przeciwko Sparcie Rotterdam i sympatycy czerwono-białych wierzyli, że defensywa Bayeru Leverkusen choć raz nie znajdzie na niego sposobu, a ewentualny gol reprezentanta Canarinhos okaże się tym na wagę awansu do drugiej rundy Pucharu UEFA.

Niestety, nadzieje fanów PSV zgromadzonych na Philips Stadion i przed telewizorami okazały się płonne. Ronaldo nie zdołał się przedrzeć przez doskonale zorganizowaną obronę niemieckiego zespołu, a jego partnerzy nie potrafili zapewnić mu odpowiedniego wsparcia. Pojedynek zakończył się wynikiem 0:0 i czerwono-biali musieli odłożyć marzenia o podboju Europy do następnego sezonu. Sen dopiero się zaczął, a już trzeba było zejść na ziemię i skupić się na walce o zwycięstwa w Eredivisie i Pucharze Holandii.

Życie piłkarza bardzo często toczy się w zastraszającym tempie. Kiedy Ronaldo zdobywał sławę na boiskach Europy miał wrażenie, że jeszcze przed chwilą kopał na bosaka piłkę razem z kumplami z podwórka. – To niesamowite. Wydaje mi się, jakbym wczoraj oglądał w telewizji popisy brazylijskich gwiazd, a teraz sam jestem jedną z nich. Tęsknię za dzieciństwem. Opuściłem rodzinny dom w wieku piętnastu lat, a jako siedemnastolatek wyjechałem do Holandii – wspominał Nazário de Lima.

Kiedy jesteś nastolatkiem i jednego dnia nie masz grosza przy duszy, a kolejnego budzisz się z okrągłą sumką na koncie, jest nader prawdopodobne, że w twojej głowie pojawi się myśl: zaszaleć. Mieszkając w Holandii, Ronaldo nie zwykł siedzieć wieczorami w kapciach przed telewizorem. Nigdy jednak nie przyznał się publicznie, że obok futbolu kocha również zabawę w nocnych klubach. Trudno się temu dziwić – wszak idol musi dbać o reputację. – Lubię wychodzić z domu, ale nie za często – zaprzeczał pogłoskom o nocnym życiu. – Uwielbiam dobrze się ubrać i ubóstwiam włoską modę. Lubię również dobrze zjeść. Generalnie jestem prostym facetem. Samochody nie są jakąś moją wielką pasją, ale dbam o to, żeby mieć najlepsze. Ciężko mi natomiast wyobrazić sobie życie bez muzyki.

Przemiana

Sezon 1994/95 należał do Ronaldo, ale jeden zawodnik w fantastycznej dyspozycji to zbyt mało, żeby jakiekolwiek trofeum trafiło do klubowej gabloty PSV Eindhoven.

W Pucharze Holandii czerwono-biali zdołali przebrnąć tylko jedną rundę i po porażce 0:1 zostali wyeliminowani przez niżej notowane SC Heerenveen. W Eredivisie od teamu z Brabancji Północnej lepsze okazały się natomiast zespoły Ajaksu Amsterdam oraz Rody Kerkrade, co dawało PSV tylko przepustkę do zmagań o Puchar UEFA w sezonie 1995/96. O Lidze Mistrzów trzeba było zapomnieć przynajmniej na rok. Na krajowym podwórku drużynie z Philips Stadion wiodło się na tyle źle, że w trakcie rozgrywek ze stanowiskiem trenera pożegnał się Aad de Mos. Jego miejsce zajął Rijvers Kees, którego niedługo potem zastąpił Dick Advocaat. Sytuacji w klubie daleko więc było do stabilności.

Choć Roda Kerkrade w końcowym rozrachunku wyprzedziła w tabeli PSV, to pod koniec stycznia zespół z Eindhoven zafundował ekipie z Limburgii prawdziwą goleadę, gromiąc rywali przed własną publicznością aż 5:0. Ronaldo ustrzelił wówczas piąty dublet w sezonie, w tym czwarty w ramach rozgrywek Eredivisie. Szósty dublet padł łupem reprezentanta Canarinhos 15 lutego w domowym pojedynku ze Spartą Rotterdam (4:0), a siódmy niewiele ponad dwa tygodnie później, kiedy to czerwono-biali rozprawili się na własnym boisku 3:0 z NEC Nijmegen. Gdy Il Fenomeno miał piłkę przy nodze, jego szybkość oraz panowanie nad futbolówką sprawiały, że był niemal nie do zatrzymania. – Nigdy nie mierzyłem sobie czasu biegu na „setkę”, ale robiłem testy na krótszych dystansach – dwudziesto- i trzydziestometrowych, z piłką i bez – opowiadał Ronaldo. – Co dziwne, jestem szybszy, dryblując. Ale cóż, jedni ludzie rodzą się z predyspozycjami do biegów długodystansowych, a drudzy do sprintu.

9 kwietnia podopieczni Dicka Advocaata mierzyli się przed własną publicznością z FC Utrecht, a na murawie królował jeden zawodnik – oczywiście Ronaldo Luís Nazário de Lima. Chłopak z Rio de Janeiro egzekucję gości rozpoczął w drugiej połowie spotkania. W pięćdziesiątej pierwszej minucie dopadł piłkę na dwudziestym metrze, ograł w polu karnym trzech obrońców i posłał futbolówkę do siatki. Piłkarz z dziewiątką na plecach po raz drugi dał o sobie znać dwadzieścia jeden minut później, kiedy otrzymał znakomite prostopadłe podanie i w drodze do bramki minął nawet golkipera gości. Sto osiemdziesiąt sekund przed końcem regulaminowego czasu gry Brazylijczyk wykorzystał natomiast niefrasobliwość obrońców Utrechtu we własnej szesnastce i miał już w dorobku hat-tricka. Dzieła zniszczenia po chwili dopełnił Erik Meijer i PSV mogło świętować okazały triumf 4:0.

Czerwono-biali po przejęciu zespołu przez Dicka Advocaata zaczęli się prezentować o niebo lepiej, a strzeleckie popisy Ronaldo były szeroko opisywane przez lokalnych dziennikarzy. „Ronaldo w meczu z Utrechtem zdobył trzy bramki. W tym momencie ma już na swoim koncie dwadzieścia cztery trafienia w Eredivisie i jest na znakomitej drodze do przebicia swojego poprzednika Romário. Do końca rozgrywek pozostało jeszcze sześć spotkań, więc przy odrobinie szczęścia, zdobywając średnio jednego gola na mecz, Nazário de Lima może uzyskać wynik, jakiego Romário podczas swojego pobytu w Eindhoven nigdy nie zanotował”, pisała Marije Randewijk z dziennika „Trouw”.

Brak trofeów drużynowych w sezonie 1994/95 musiało Ronaldo zrekompensować choć po części wyróżnienie indywidualne – korona króla strzelców Eredivisie. Reprezentant Canarinhos do końca rozgrywek zachował znakomitą skuteczność i zakończył zmagania z dorobkiem trzydziestu trafień. Romário, gdy trzykrotnie z rzędu triumfował w klasyfikacji łowców bramek, notował kolejno dziewiętnaście, dwadzieścia trzy oraz dwadzieścia pięć goli.

Przybywając do Eindhoven, Ronaldo był chłopcem chudziutkim, wręcz cherlawym. W Holandii jednak bardzo szybko nabrał trochę masy, którą zamienił na muskulaturę. Nie przypominał oczywiście strongmana, lecz kibice i trenerzy przestali mieć obawy, że nawet z pozoru niegroźne starcie z którymś z europejskich obrońców może zakończyć się dla niego połamanymi kośćmi i pobytem w szpitalu. W połowie lat dziewięćdziesiątych nikt jednak nie przypuszczał, że tak szybka poprawa warunków fizycznych Brazylijczyka może być efektem przebiegłych działań klubowych lekarzy.

Nie jest tajemnicą, że kariera Ronaldo to od pewnego momentu pasmo kontuzji kolan. W 2008 roku w świecie futbolu wybuchła afera, rzucająca nowe światło na problemy zdrowotne Nazário de Limy. – Rozmawiałem z kolegami w Holandii, którzy znają ludzi z PSV – mówi Bernardo Santi, ówczesny koordynator Brazylijskiej Konfederacji Piłki Nożnej (CBF) ds. kontroli antydopingowych. – Ronaldo był bardzo szczupły, więc lekarze podawali mu suplementy. Środki te zawierały substancje anaboliczne, które miały wspomóc jego rozwój fizyczny.

Nie trzeba być specem w dziedzinie medycyny, żeby wiedzieć, iż zażywanie podobnych specyfików jest bardzo niebezpieczne, szczególnie w przypadku nastolatków. – On nabrał masy mięśniowej bardzo szybko, zanim osiągnął dojrzałość – kontynuuje Santi. – Rachunek za stosowanie sterydów płaci się jednak dopiero po pewnym czasie – po dziesięciu, piętnastu, dwudziestu latach lub nawet jeszcze później.

Nie nam wyrokować, czy Ronaldo w Holandii podawano sterydy, czy nie. To wiedzą tylko ludzie bezpośrednio związani ze sprawą. Faktem pozostaje, że Bernardo Santi za publiczne ujawnienie swojej teorii został natychmiastowo ukarany przez prezydenta CBF – Ricardo Teixeirę. – Teixeira wyrzucił Santiego, bo doskonale wiedział, że jego wypowiedzi są bezpodstawne i godzą w dobre imię jednego z największych idoli w historii brazylijskiej piłki – komentował na gorąco Rodrigo Paiva – rzecznik CBF, a swego czasu również agent Ronaldo.

Santi nie był człowiekiem „z łapanki”, gdyż świadczył również usługi dla Brazylijskiego Komitetu Olimpijskiego, a swoją funkcję w CBF sprawował przez sześć lat. – Twierdzili, że przekroczyłem kompetencje jako koordynator ds. dopingu, jednak ja tylko wyraziłem swoje zdanie – tłumaczy. – Bardzo żałuję, że działania wobec mnie zostały podjęte tak szybko, i że nie dano mi nawet możliwości obrony. Najwyraźniej jednak w Brazylii nie możesz powiedzieć tego, co myślisz.

Warto dodać, że Bernardo Santi nie był w swojej teorii odosobniony. Legenda Canarinhos, zmarły w 2011 roku Socrates, który jako jeden z nielicznych futbolistów posiadał tytuł doktora nauk medycznych, tak wypowiadał się o przypadku Ronaldo: – Między jego masą mięśniową a wytrzymałością więzadeł jest spora dysproporcja. Wszyscy widzieliśmy, że na początku kariery rósł zbyt szybko. To na zawsze zrujnowało kolana. Rodrigo Paiva miał jednak na wszystko gotową odpowiedź: – Lekarz musi mieć więcej podstaw, żeby formułować podobne zarzuty.

W 2013 roku, pięć lat po wybuchu afery Ronaldo, Bernardo Santi wciąż był szanowanym ekspertem od dopingu i współpracował z brazylijskimi federacjami boksu, szermierki oraz taekwondo. I nadal miał żal do Ricardo Teixeiry: – To było bardzo niestosowne zachowanie z jego strony. Od razu podjął decyzję, nawet wcześniej do mnie nie zadzwonił.

Kilkanaście lat temu kontrole antydopingowe w futbolu niemal nie istniały. Oliwy do ognia na początku 2012 roku dolał natomiast rodak Ronaldo, Daniel Carvalho, który w 2003 roku przybywając do Europy również był wątłej postury. – Opuściłem Brazylię bardzo chudy, ale w niespełna sześć miesięcy przytyłem aż osiem kilko. Nie mam teraz wątpliwości, że faszerowali mnie sterydami – mówi były piłkarz CSKA Moskwa. Nazário de Lima pytany o stosowanie niedozwolonych środków i teorię Bernardo Santiego jest jednak bardzo oszczędny w słowach: – Nigdy nie korzystałem ze sterydów anabolicznych. Nigdy też nie widziałem na oczy człowieka, który o tym mówi, ani z nim nie pracowałem.

Podejrzenia brazylijskiego speca od dopingu są bardzo niewygodne dla Ronaldo, więc trudno się dziwić stanowczej reakcji Il Fenomeno. Należy jednak mieć na uwadze, że chłopak z Rio mógł być zupełnie nieświadomy działań podejmowanych przez lekarzy PSV. Tak samo, jak na początku było w przypadku jego rodaka z CSKA. – W rosyjskim futbolu nie istnieje w ogóle coś takiego jak kontrole antydopingowe – opowiada Carvalho. – Siedem czy osiem razy dostałem zastrzyki z nieznanymi mi środkami, które miały później bardzo zły wpływ na działanie mojego serca. Powiedziałem im wtedy, żeby zaprzestali swoich działań.

W związku z ujawnieniem przez Daniela Carvalho szokujących informacji, Bernardo Santi bardzo dziś żałuje, że w 2008 roku zaprzepaszczono szansę wszczęcia poważnej dyskusji na temat dopingu podawanego wychudzonym brazylijskim piłkarzom, zwłaszcza w tych mniej medialnych europejskich ośrodkach.

Ronaldo na przestrzeni swojej kariery miał ogromne problemy z utrzymaniem właściwej masy ciała. W 1994 roku osiągnął wagę siedemdziesięciu pięciu kilogramów, sześć lat później ważył już osiemdziesiąt dwa kilo, a pod koniec przygody z zawodowym futbolem odmawiał wejścia na wagę, wobec czego spekulowano, że dobił do setki. – Sterydy powodują właśnie kłopoty z wagą – dodaje Santi. – Wiadomo, że sportowiec nie pójdzie do apteki i sam sobie ich nie kupi. Młodzi piłkarze udający się za granicę mogą być nieświadomie krzywdzeni przez swoje kluby.

Do Urugwaju przez Anglię

Organizacja Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w 1996 roku przypadła Anglii. Turniej Euro to ogromne przedsięwzięcie, więc na Wyspach zdecydowano, że rok wcześniej zostanie przeprowadzona próba generalna z udziałem czterech drużyn narodowych: Brazylii, Japonii, Szwecji oraz gospodarzy. Turniej sponsorował wspierający również reprezentację Synów Albionu producent sprzętu i odzieży sportowej – firma Umbro.

Przed wyjazdem na Wyspy Il Fenomeno stawał się coraz bardziej popularny tak w kraju, jak i za granicą. – Gdy zaczynałem swoją przygodę z profesjonalnym futbolem, wiedziałem, że bycie idolem oznacza konieczność otwarcia się na fanów – mówił. – Bez nich nie byłoby po co grać. Nie przeszkadza mi rozdawanie autografów, lecz tak naprawdę pragnę dawać kibicom jedynie gole.

Pierwszy mecz Canarinhos rozgrywali 4 czerwca na Villa Park w Birmingham, a ich przeciwnikiem był zespół Trzech Koron. Ronaldo przed ponad dwudziestotysięczną publicznością rozegrał pełne dziewięćdziesiąt minut, a podopieczni Mário Zagallo zwyciężyli 1:0 po trafieniu Edmundo. Dwa dni później piłkarze z Ameryki Południowej mierzyli się na Goodison Park w Liverpoolu z Japonią. Nazário de Lima i tym razem spędził na boisku całe spotkanie, lecz ponownie nie znalazł drogi do bramki przeciwnika. Brazylia jednak nie dała ekipie z Kraju Kwitnącej Wiśni żadnych szans, odprawiając ją z kwitkiem aż 3:0.

Wembley. Który kibic piłkarski nie kojarzy tego stadionu? Narodowa arena reprezentacji Anglii to obok Camp Nou, Santiago Bernabéu i Maracany jeden z najsłynniejszych obiektów sportowych na świecie. Jego historia wywołuje dziś ciarki na plecach, a 11 czerwca 1995 roku, gdy Ronaldo z kolegami miał się zmierzyć z gospodarzami w finale Umbro Cup, była niewiele mniej imponująca. Oficjalnie otwarty w 1923 roku, osiemdziesiąt lat później wyburzony. Dziś w jego miejscu stoi nowa arena o tej samej nazwie. Igrzyska Olimpijskie w 1948 roku. Koncerty The Rolling Stones, Queen czy Michaela Jacksona. Wszystkie finały Pucharu Anglii do 2000 roku. Finał mundialu ’66. Finał Euro ’96. Pięć finałów Pucharu Europy. Dwadzieścia cztery finały mistrzostw świata na żużlu. To wszystko i wiele więcej miało miejsce na Wembley przed jego wyburzeniem i budową nowego stadionu na miarę XXI wieku.

Strzelenie bramki na Wembley przeciwko Anglii jest czymś wspaniałym, a jeśli twoje trafienie przyczynia się do triumfu zespołu, można mówić o dokonaniu naprawdę wielkiej rzeczy. Pojedynki Wyspiarzy z Brazylią to klasyki, które dla obu stron mają duże znaczenie nawet jeśli są tylko meczami towarzyskimi. Świadczy o tym liczba kibiców, którzy zasiedli na narodowym obiekcie Synów Albionu, by obserwować finał Umbro Cup – ponad sześćdziesiąt siedem tysięcy. Anglicy od czterech lat nie znajdowali pogromcy na swoim terenie i wcale nie było pewne, że panujący mistrzowie świata przerwą tę passę. Obawy sympatyków Canarinhos w trzydziestej dziewiątej minucie potwierdził Graeme Le Saux, soczystym uderzeniem zza pola karnego nie dając Zettiemu szans na skuteczną interwencję. Goście nie załamali jednak rąk i po raz pierwszy odpowiedzieli sześć minut po przerwie za sprawą Juninho Paulisty, który pokonał Tima Flowersa precyzyjnym strzałem z rzutu wolnego. Niecałe pół godziny przed końcem regulaminowego czasu gry dał natomiast o sobie znać Ronaldo. Chłopak z Rio otrzymał idealne prostopadłe podanie, w swoim stylu wymanewrował golkipera i wpakował futbolówkę do siatki. Było 2:1 dla Brazylii! Kwadrans później piłkarz PSV Eindhoven został zastąpiony przez Giovanniego, a po chwili Edmundo wykorzystał błąd defensywy Wyspiarzy, ustalając rezultat spotkania na 3:1.

Brazylijczycy mają fioła na punkcie piłki nożnej i swoich idoli. Podczas oglądania gry młodego Nazário de Limy na Wembley trudno im było uciec od kolejnych porównań z Pelém. Osiemnastolatek wciąż jednak dbał o to, żeby głowy rodaków nie pozostawały zbytnio rozgrzane: – Takie porównania to dla mnie zaszczyt, ale Pelé kończył karierę z tysiącem goli na koncie. Ja dopiero zaczynam swoją drogę.

Po Umbro Cup przyszedł czas na Copa América. Trzydzieste siódme zmagania o tytuł mistrza Ameryki Południowej odbyły się w Urugwaju, kraju trzynastokrotnego wówczas czempiona, który za wszelką cenę chciał odbić sobie brak kwalifikacji na mundial ’94. Canarinhos mieli natomiast apetyt na piąty tytuł w historii i potwierdzenie statusu najlepszej drużyny narodowej globu.

W Anglii selekcjoner dał pograć kilku graczom, którzy wcześniej nie mogli liczyć na regularne występy, ale na Copa América taryfy ulgowej już nie było. Ronaldo wrócił na ławkę rezerwowych, rozgrywając w całym turnieju zaledwie jeden epizod, kiedy to w osiemdziesiątej piątej minucie grupowej potyczki z Ekwadorem zmienił Edmundo. Canarinhos szli jak burza i fazę grupową, w której za rywali mieli również Peru oraz Kolumbię, zakończyli z kompletem punktów na koncie. W ćwierćfinale po karnych wyeliminowali Argentynę, a w półfinale pokonali 1:0 gościnnie występującą w turnieju reprezentację Stanów Zjednoczonych. W finale czekali głodni krwi gospodarze, a Nazário de Lima znów odgrywał rolę obserwatora, którą tak dobrze pamiętał z zakończonych rok wcześniej mistrzostw świata.

Montevideo, Estadio Centenario. Otwarta w 1930 roku arena po dziś dzień jest wyjątkowym miejscem dla urugwajskiej piłki. Najważniejsze mecze rozgrywa tam reprezentacja narodowa, a na co dzień użytkują ją lokalne kluby Nacional i Peñarol. 23 lipca 1995 roku sześćdziesiąt tysięcy widzów podziwiało z trybun Stadionu Stulecia finał Copa América pomiędzy Urugwajem a Brazylią. Ronaldo mógł się czuć rozczarowany tym, że niemal przez cały turniej grzał ławę, ale nie okazywał niezadowolenia i cierpliwie chłonął nauki płynące z kolejnego wyjazdu na wielką imprezę. W końcu był dopiero w dziewiętnastym roku życia, a pełnię swoich umiejętności miał pokazać dopiero trzy lata później na mundialu we Francji.

Do przerwy Canarinhos mogli się czuć mistrzami Ameryki Południowej. Trafienie Túlio z trzydziestej minuty okazało się jednak niewystarczające do odniesienia zwycięstwa, ponieważ wyrównującego gola sześć minut po regulaminowym odpoczynku zdobył Bengoechea. W dalszej części spotkania żadna ze stron nie potrafiła przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę, więc triumfatora turnieju trzeba było wyłonić w konkursie rzutów karnych. Túlio, który mógł zostać bohaterem Canarinhos, pomylił się w swojej próbie, co przy bezbłędnym egzekwowaniu jedenastek przez gospodarzy okazało się gwoździem do trumny podopiecznych Mário Zagallo. Sny o piątym tytule musiały więc poczekać na spełnienie jeszcze przynajmniej dwa lata.

Brazylijska drużyna narodowa jest wyjątkowa, a przynajmniej była taka jeszcze kilkanaście lat temu, przed okresem dominacji Hiszpanów, którzy w latach 2008-2012 wygrali trzy wielkie imprezy z rzędu. Ronaldo miał więc od kogo się uczyć, a największe wrażenie robiły na nim umiejętności Romário. – Moim idolem zawsze był Zico, ale w swojej karierze grałem z kilkoma niesamowitymi piłkarzami. Romário jest jednym z nich – wspomina Ronaldo. – Nigdy nie miałem okazji grać razem z Zico, więc dla mnie to Romário jest najbardziej decydującym brazylijskim futbolistą, u boku którego mogłem występować. Był wybitnym strzelcem, zawodnikiem dysponującym wachlarzem nieprzeciętnych umiejętności i znakomitym wykończeniem akcji. Wszystkiego tego nauczyłem się właśnie od niego.

Szał mieszkańców Kraju Kawy na punkcie piłki nożnej sprawiał, że dla brazylijskich piłkarzy nie było większej nobilitacji niż możliwość reprezentowania swojego kraju. Mogłeś grać w FC Barcelonie, Realu Madryt, Milanie czy innym wielkim klubie, a i tak najbardziej liczyły się występy w drużynie narodowej. Ronaldo w meczach kadry przeważnie siedział na ławce, ale cierpliwie czekał na swoje szanse i kolejną otrzymał 11 października podczas małego rewanżu za finał Copa América przeciwko Urugwajowi. Mecz rozgrywany był na stadionie w Salvadorze, a Nazário de Lima pojawił się w wyjściowej jedenastce Canarinhos.

Chłopak z Rio już w szesnastej minucie znalazł się w sytuacji sam na sam z golkiperem rywala i bez większych problemów wyprowadził swój team na prowadzenie, po chwili tonąc w objęciach kolegów. Dwadzieścia minut później Il Fenomeno świętował drugie trafienie. Tym razem w polu karnym zachował się jak rutynowany snajper i z zimną krwią przeniósł futbolówkę nad rozpaczliwie interweniującym Óscarem Ferro. W drugiej połowie dziewiętnastolatek został zastąpiony przez Sávio i powinien być za to wdzięczny trenerowi, ponieważ sfrustrowani Charrúas nie oszczędzali nóg piłkarzy Canarinhos. – Ten mecz to dwie zupełnie różne historie – jedna z Ronaldo na boisku i jedna bez niego. On pokazał niesamowitą osobowość i pewność siebie, a gdy został zdjęty, to nikt nie był w stanie go zastąpić, wspomina Mário Zagallo.

Warto zauważyć, że z trybun stadionu Fonte Nova mecz obserwował prezydent Interu Mediolan – Massimo Moratti. I bardzo wątpliwe, że wybrał się na to spotkanie dlatego, że akurat spędzał wakacje na brazylijskim wybrzeżu.

Sport to zdrowie?

Choroba Osgooda-Schlattera dotyka najczęściej chłopców w okresie dojrzewania, u których nie zakończył się jeszcze wzrost kośćca. Fachowo określana jest jako aseptyczne zapalenie guzowatości kości piszczelowej, zaliczane do grupy jałowych martwic kości.

Główne jej objawy to: guzek pod kolanem, ból i obrzęk kolana nasilające się podczas wysiłku fizycznego oraz napięcie mięśni nóg. Dokładne przyczyny tego schorzenia nie są znane, lecz zauważono, iż uprawianie niektórych dyscyplin sportowych, np. piłki nożnej, zwiększa prawdopodobieństwo jego wystąpienia.

Ronaldo u progu roku 1996 zaczął się uskarżać na coraz silniejsze bóle kolan. Lekarze zdiagnozowali u niego chorobę Osgooda-Schlattera, a agenci Il Fenomeno, Reinaldo Pitta oraz Alexandre Martins, wpadli w panikę, że żaden klub nie będzie zainteresowany pozyskaniem piłkarza niebędącego w pełni sił. Nazário de Limna do momentu odniesienia kontuzji zdążył rozegrać w Eredivisie dwanaście spotkań, w których zdobył dwanaście goli. Brazylijczyk zanotował przy tym trzy dublety i jednego hat-tricka. Reprezentant Canarinhos trafiał również w Pucharze UEFA, a cztery gole zdobyte w wygranym przez PSV 7:1 meczu z Myllykosken Pallo zasługują na słowa szczególnego uznania. W tamtej chwili statystyki nie miały jednak żadnego znaczenia i liczyło się jak najszybsze przywrócenie Ronaldo do zdrowia. Standardowo chorobę Osgooda-Schlattera leczy się poprzez rozciąganie mięśnia czworogłowego uda, chłodzenie oraz stosowanie niesterydowych leków przeciwzapalnych. Aktywność sportowa powinna być wtedy ograniczona do minimum, a na efekty można czekać od kilku miesięcy do nawet kilku lat. Marzący o podboju Europy chłopak z Rio de Janeiro nie mógł sobie pozwolić na tak długą przerwę.

Ostatecznie zdecydowano się na operację i późniejszą fizjoterapię w klinice w Rio de Janeiro u słynącego z nieco kontrowersyjnych metod leczenia Niltona Petrone, zwanego Filé. Tego samego, który na początku lat dziewięćdziesiątych pomógł Romário w jego problemach z kolanem i znacznie przyspieszył powrót charyzmatycznego Brazylijczyka na boisko. – Ze sportowcami pracuję od 1990 roku – mówi Petrone. – Wiadomość o mojej współpracy z Romário przedostała się do mediów i wtedy już wszystko potoczyło się lawinowo. On nie był jednak moim pierwszym pacjentem, bo wcześniej pomogłem już kilku innym brazylijskim piłkarzom: Carlosowi Alberto Santosowi, Gotardo oraz Gonçalvesowi.

Filé do każdego pacjenta podchodzi indywidualnie i nikt nie może liczyć u niego na taryfę ulgową. – Dobry fizjoterapeuta to przede wszystkim człowiek, który potrafi zrozumieć cierpienie innych – zauważa. – Często przychodzą do mnie ludzie, którym inni specjaliści nie potrafili pomóc. Niektórzy po prostu nie zdają sobie sprawy, jak ważne w pracy z pacjentem jest zaangażowanie, odpowiedzialność i zrozumienie. Ronaldo ciężko pracował po osiem godzin dziennie, wykonując za każdym razem po dwa tysiące ćwiczeń na nogi oraz sześćset czterdzieści skoków na trampolinie.

Katorżnicza praca Il Fenomeno przyniosła spodziewany rezultat i reprezentant Canarinhos był zdolny do gry 28 kwietnia 1996 roku w spotkaniu Eredivisie ze Spartą Rotterdam, czyli tą samą drużyną, z którą ekipa ze stadionu Philipsa miała się 16 maja zmierzyć w meczu o Puchar Holandii. Było już niemal przesądzone, że Ronaldo po sezonie opuści Eindhoven, jednak młody zawodnik chciał ukoronować swoje występy w PSV chociaż jednym zdobytym trofeum.

De Kuip, Rotterdam. To właśnie tam miała się odbyć potyczka decydująca o tym, czy Brazylijczyk wyjedzie spełniony z miasta w Brabancji Północnej. Przy wybudowanej zaledwie miesiąc wcześniej Amsterdam Arenie obiekt lokalnego rywala Sparty, Feyenoordu, prezentował się dość skromnie, lecz jego bogata historia przekonywała, że to wyjątkowe miejsce. Przed 1996 rokiem na De Kuip rozegrano aż pięć finałów Pucharu Zdobywców Pucharów oraz dwie potyczki, po których poznawaliśmy triumfatora Pucharu Europy.

Dość długi rozbrat Nazário de Limy z futbolem sprawił, że sztab szkoleniowy czerwono-białych zdecydował, iż chłopak z Rio spotkanie ze Spartą rozpocznie na ławce rezerwowych. Nie chciano narażać Brazylijczyka na uraz, który wykluczyłby go ze zbliżających się wielkimi krokami igrzysk olimpijskich w Atalancie.

Wynik już w siódmej minucie otworzył Phillip Cocu, dobijając odbity przez bramkarza Sparty strzał Wima Jonka. Po niecałym kwadransie gry było 2:0 dla ekipy Dicka Advocaata. Rzut rożny z lewej strony wykonywał Jonk, a głową piłkę do bramki strzeżonej przez Edwarda Metgoda skierował Marciano Wink. Drużyna z Rotterdamu tuż przed przerwą zdołała odpowiedzieć kontaktowym trafieniem, którego autorem był Dave van der Meer. Po regulaminowym odpoczynku jako pierwsi gola zdobyli czerwono-biali, a pomógł im w tym piłkarz Sparty, John Veldman. Interweniował on tak niefortunnie, że głową pokonał golkipera swojej drużyny.

Piętnaście minut przed końcem regulaminowego czasu gry na placu wreszcie pojawił się Ronaldo. Brazylijczyk miał dobić ciężko ranionego przeciwnika, jednak to rywal zdołał po omacku wyprowadzić silny cios. W siedemdziesiątej dziewiątej minucie sędzia Mario van der Ende po faulu w polu karnym wskazał na jedenasty metr, a Dennis de Nooijer nie zmarnował okazji i zrobiło się już tylko 3:2 dla PSV. Graczy Sparty nie było jednak już stać na nic więcej, a dzięki golom zdobytym w samej końcówce przez Wima Jonka oraz Björna van der Doelena team pod wodzą Dicka Advocaata zwyciężył aż 5:2 i mógł się cieszyć z jedynego trofeum w sezonie 1995/96.

PSV Eindhoven w tabeli Eredivisie uplasowało się na drugim miejscu, sześć punktów za Ajaksem Amsterdam. Ronaldo z uwagi na kontuzję nie obronił korony króla strzelców, która jednak została w szatni Philips Stadion. Sięgnął po nią mający na koncie dwadzieścia jeden trafień Luc Nilis. Gdy rozgrywki dobiegły końca, Il Fenomeno stał się jednym z najbardziej smakowitych kąsków na rynku transferowym.

Futboliści z Ameryki Południowej bardzo często wyjeżdżają na Stary Kontynent, myśląc jedynie o wielkich pieniądzach, jakie mogą tam zarobić. Il Fenomeno nie był jednak taki. Choć już w PSV nie grał za grosze, nie przywiązywał większej wagi do swojego bogactwa. Cieszyło go po prostu to, że on i jego bliscy nie muszą sobie niczego odmawiać. Na pytanie o najdroższą rzecz, jaką sobie kiedykolwiek kupił, odpowiada: – Nie skupiam się na pieniądzach i nie wydaję zbyt dużo. Czasem kupię sobie zegarek, ale po tygodniu już o tym nie pamiętam. Ciężko mi odpowiadać na podobne pytania, bo luksusowe dobra mnie nie interesują. Nie są dla mnie ważne.

Jeśli wypowiadasz takie słowa i są one szczere, spełniasz już jeden z warunków kwalifikujących cię do gry w pewnym wyjątkowym klubie z pewnego bardzo malowniczego miasta.

W drodze na Camp Nou

Nie wszystkie wielkie gwiazdy FC Barcelony wzorem Lionela Messiego, Andrésa Iniesty, Xaviego czy Pepa Guardioli zaczynały swoją przygodę z katalońskim klubem od słynnej piłkarskiej akademii La Masía. Szczególnie mam tu na myśli Brazylijczyków, którzy trafiali na Camp Nou z innych europejskich klubów, będących na futbolowej drabinie szczebel niżej niż Blaugrana. I tak na przykład Rivaldo przywędrował do Barçy z Deportivo La Coruña, Ronaldinho wcześniej czarował swoją grą kibiców Paris Saint-Germain, a Ronaldo wzorem swojego starszego kolegi Romário został wytransferowany z PSV Eindhoven.

Na uwagę włodarzy katalońskiego klubu Il Fenomeno zasłużył sobie tym, że podczas występów w drużynie ze stadionu Phillipsa strzelił w pięćdziesięciu siedmiu meczach aż pięćdziesiąt cztery gole. Lato 1996 roku w klubie z Camp Nou było w ogóle wyjątkowo gorące, szeregi Barçy oprócz Il Fenomeno zasilili bowiem również: Giovanni Silva, Vítor Baía, Fernando Couto, Laurent Blanc, Luis Enrique, Juan Antonio Pizzi oraz Christo Stoiczkow (powrót po epizodzie we włoskiej Parmie). Blaugrana budowała drużynę, która byłaby w stanie nawiązać do sukcesów słynnego Dream Teamu prowadzonego przez Johana Cruyffa. Holender doprowadził Dumę Katalonii do czterech mistrzostw Hiszpanii (1991, 1992, 1993 i 1994), Pucharu Króla (1990), trzech Superpucharów Hiszpanii (1991, 1992 i 1994), Pucharu Zdobywców Pucharów (1989), Pucharu Europy (1992) oraz Superpucharu Europy (1993).

11 lipca media szumnie ogłosiły, że długie negocjacje Barcelony z PSV dobiegły końca. Na mocy ustaleń Katalończycy zobowiązali się zapłacić klubowi z Eindhoven za fenomenalnego Brazylijczyka aż dwa miliardy i pięćset pięćdziesiąt milionów peset (około dwadzieścia milionów funtów brytyjskich), co było wówczas rekordową kwotą w historii klubu założonego przez Joana Gampera. Drugi na tej liście, sprowadzony w 1982 roku z Boca Juniors legendarny Diego Maradona, był o ponad połowę tańszy. Inflacja inflacją, ale to i tak robiło wrażenie.

Pozyskanie Ronaldo nie było prostą sprawą. Brazylijczykowi do końca umowy w Holandii pozostawały dwa lata, a działacze z Eindhoven bardzo niechętnie podejmowali rozmowy w sprawie transferu, twierdząc, iż Il Fenomeno nie jest na sprzedaż. Ich podejście do sprawy oznaczało więc, że jeśli ktoś chciał mieć w swoim zespole młodego reprezentanta Canarinhos, to musiał wyłożyć na stół sporo kasy. – Dzień, w którym działacze Barçy i PSV doszli do porozumienia, był wspaniały. Nie mogłem zostać dłużej w Eindhoven, więc musiałem szukać opcji, która pozwoliłaby mi stać się najlepszym piłkarzem na świecie. Teraz razem z Barceloną chcę dotrzeć na szczyt – mówił Ronaldo wkrótce po po ogłoszeniu jego przejścia do teamu z miasta Gaudíego.

Największym orędownikiem sprowadzenia Nazário de Limy do stolicy Katalonii był ówczesny coach Blaugrany – sir Bobby Robson. Anglik początkowo zachwycał się poczynaniami swojego rodaka, Alana Shearera, lecz po trzech nieudanych próbach wyciągnięcia go z Blackburn Rovers spasował i zapragnął mieć u siebie Ronaldo. Robson odbył wiele rozmów z prezesem Barçy Josepem Lluísem Núñezem oraz jego zastępcą Joanem Gaspartem, w których zachwalał umiejętności chłopaka z Rio i przekonywał włodarzy, że ten zawodnik będzie doskonałym uzupełnieniem gwiazdorskiego składu Blaugrany i kluczem do powrotu drużyny na europejski tron. – Potrzebowaliśmy napastnika, który rozrusza trybuny, a Ronaldo potrafił poderwać z siedzeń sto dwadzieścia tysięcy kibiców – wspomina zmarły w lipcu 2009 roku sir Bobby.

Negocjacje Barcelony z PSV rozpoczęły się od dziesięciu milionów funtów. Później bordowo-granatowi zwiększyli swoją ofertę do siedemnastu milionów, lecz działacze klubu z Eindhoven wciąż kręcili nosami. Jak na tamte czasy była to ogromna suma, ale Robson uważał, że Brazylijczyk jest wart wielkich pieniędzy. Naciski z katalońskiej strony sprawiły, że sternicy PSV wydusili w końcu z siebie sumę, za jaką byliby skłonni oddać Brazylijczyka: dwadzieścia milionów funtów brytyjskich. Kwota ta wydawała się obłędna, lecz ostatecznie nie odstraszyła Barcelony. – Przemyśleliśmy wszystko raz jeszcze i wróciliśmy z czekiem na dwadzieścia milionów – dodaje Robson.

Współczesny sport to biznes, a w biznesie nie ma miejsca na sentymenty. Takie podejście do kariery Ronaldo prezentowali jego agenci – Alexandre Martins oraz Reinaldo Pitta. Obaj widzieli, że Il Fenomeno poczynił w PSV ogromne postępy, i że na prowizji od jego transferu do jednego z europejskich gigantów będą mogli zarobić wielkie pieniądze. Zmanipulować dziewiętnastolatka nie jest specjalnie trudno, więc gdy tylko Barça wykazała zainteresowanie Nazário de Limą, ludzie dbający o jego interesy rozpoczęli realizację swojego planu. Brazylijczyk podczas jednego z licznych pobytów w Rio udzielił wywiadu, w którym zwierzył się, że chciałby spróbować swoich sił w stolicy Katalonii. Gdy ze względu na twarde stanowisko holenderskiego klubu sytuacja stała się napięta, Ronaldo bez ogródek zakomunikował trenerowi Dickowi Advocaatovi, iż dla Barçy mógłby grać nawet za darmo. Wiadomo, FC Barcelona to więcej niż klub. Ba, to niespełnione marzenie większości ludzi, którzy profesjonalnie zajmują się grą w piłkę nożną. Nic nie tłumaczy jednak takiego zachowania Il Fenomeno wobec pracodawcy, który wyciągnął go z brazylijskiego bagienka i umożliwił rozpoczęcie kariery na Starym Kontynencie.

Porozumienie PSV z Barçą nie oznaczało jeszcze końca „operacji Ronaldo”. Pozostawała kwestia indywidualnego kontraktu reprezentanta Canarinhos. W tym celu do Miami, gdzie ze względu na przygotowania do Igrzysk Olimpijskich w Atlancie przebywał wówczas piłkarz, udała się delegacja z Barcelony. Osiemnastego lipca w mediach ukazało się zdjęcie Ronaldo całującego herb na koszulce Barçy. Umowa z Brazylijczykiem miała obowiązywać przez osiem sezonów z opcją przedłużenia o kolejne dwa. Roczna pensja Il Fenomeno została ustalona na dwa miliony dolarów, a klub chcący go pozyskać musiał się liczyć się z wyłożeniem kwoty rzędu czterech miliardów peset. Przejście Ronaldo z PSV do Barcelony było tak głośnym wydarzeniem, że skomentował je nawet sam król futbolu – Pelé: – Barça zrobiła świetny interes. Ronaldo to nadzwyczajny zawodnik – posiada instynkt strzelecki, jest szybki oraz doskonale wyszkolony technicznie. W samych superlatywach o swoim podopiecznym wypowiadał się również ówczesny selekcjoner reprezentacji Brazylii – Mário Zagallo, który stwierdził, iż Ronaldo będzie jednym z najlepszych piłkarzy swojego pokolenia.

W stolicy Katalonii liczono, że Il Fenomeno stanie się idolem na miarę Romário, który rok wcześniej przeniósł się do Vasco da Gama. Sir Bobby Robson był jednak wrogiem wszelkich porównań Nazário de Limy: – Ronaldo jest w tej chwili czołowym zawodnikiem świata i dlatego bezcelowe jest porównywanie go z kimkolwiek. To wielki talent. Barcelona ma w swoim składzie wielu znakomitych zawodników, ale klub takiego formatu zawsze musi szukać wzmocnień. Sam zainteresowany również był świadom swoich nieprzeciętnych umiejętności. – Myślę, że w tym momencie jestem w dziesiątce najlepszych na świecie. Ja mam jednak o wiele większe ambicje. Chcę być najlepszy – mówił bez fałszywej skromności.

FC Barcelona nigdy nie zadowala się drugim miejscem, ponieważ historia pamięta tylko zwycięzców. Duma Katalonii dysponuje największym stadionem w Europie, który przy okazji najważniejszych pojedynków szczelnie wypełnia się kibicami. Wszystko to sprawia, że gra w bordowo-granatowych barwach wiąże się z presją, z której udźwignięciem nie poradziłby sobie typowy dziewiętnastolatek. Perspektywa gry dla tak wymagającej publiczności nie napawała jednak Il Fenomeno strachem – zapewniał nowy nabytek Blaugrany. Nazário de Lima miał przywdziać trykot z numerem „9”.

Jak wielkim wydarzeniem był transfer Ronaldo do Barcelony, może świadczyć choćby zainteresowanie transakcją mediów oraz culés. W katalońskiej prasie codziennie ukazywały się nowe doniesienia o toczących się negocjacjach z PSV, a zachwyty dziennikarzy nad piłkarskim kunsztem Brazylijczyka z Rio de Janeiro nie miały końca. Gazety sprzedawały się jak świeże bułeczki i aż trudno sobie wyobrazić, że zaledwie dwa lata wcześniej podczas mundialu w Stanach Zjednoczonych ten chłopak nie zagrał ani minuty i mógł tylko przyglądać się temu jak jego starsi koledzy sięgają po Puchar Świata.

Gwiazdy sportu bardzo często dopiero po latach doceniają, że za młodu miały przy sobie odpowiednich ludzi, którzy pilnowali, żeby woda sodowa nie uderzyła im do głowy. Obok Ronaldo niestety takich osób zabrakło. Gra w czołowym klubie Europy wiązała się z grubym portfelem i pokusami czekającymi na każdym kroku. Nazário de Lima już w trakcie trwania kontraktu z PSV Eindhoven często obierał kierunek na Rio, gdzie na pewno nie siedział grzecznie w domu przy rodzinnym stole. Stacjonując w Barcelonie, będącej jedną z europejskich stolic rozpusty, Il Fenomeno nie musiał ruszać się zbyt daleko, żeby poczuć imprezowy klimat. Miłość Brazylijczyka do dobrej zabawy wykraczała jednak daleko poza nocne kluby. Pewnego wieczora, krótko po parafowaniu umowy z Blaugraną, reprezentant Canarinhos przyjechał autem na teren klubu i udał się na kolację. Po trzech godzinach wsiadł do samochodu w towarzystwie dwóch atrakcyjnych kobiet i zjechał na parking. Piłkarz długo nie wracał, więc zaniepokojony pracownik klubu postanowił sprawdzić, co się dzieje z niesfornym dziewiętnastolatkiem. – Znalazł całą trójkę w jednej z lóż stadionu. Uprawiali seks na sofach – opowiada związany przez wiele lat z Dumą Katalonii Lluís Lainz. To była zapowiedź tego, że przygoda Ronaldo z Barceloną może być równie owocna, co krótka. Tak jak się stało w przypadku Romário, który oprócz zdobywania bramek ubóstwiał zabawę na dyskotekach do białego rana.

Olimpijczyk

Turnieje piłki nożnej są obecne w programie igrzysk olimpijskich od 1900 roku. Do momentu rozegrania w Urugwaju pierwszych mistrzostw świata (1930) uważane były za najważniejsze rozgrywki międzynarodowe w tej dyscyplinie sportu. Z uwagi na zakaz udziału profesjonalnych piłkarzy, zniesiony całkowicie dopiero podczas igrzysk w Barcelonie (1992), utraciły jednak palmę pierwszeństwa na rzecz mundialu.

Obecnie w turnieju olimpijskim bierze udział szesnaście drużyn podzielonych na cztery grupy. W każdym zespole może występować trzech piłkarzy w dowolnym wieku, natomiast reszta zawodników w momencie rozpoczęcia rywalizacji rocznikowo nie może przekraczać dwudziestu trzech lat. Lato 1996 roku było więc dla Ronaldo pierwszą i prawdopodobnie ostatnią szansą na olimpijski medal. – Występ na igrzyskach to marzanie każdego sportowca. Marzenie o byciu olimpijczykiem – mówi Il Fenomeno. – Dla mnie to było coś wspaniałego, bo wciąż żyłem wspomnieniami z mistrzostw świata w 1994 roku, gdzie nie zagrałem ani minuty. Igrzyska stwarzały więc dla mnie kolejną szansę na zaistnienie w drużynie narodowej.

Położona w stanie Georgia Atlanta jak na amerykańskie warunki nie jest metropolią. Miasto liczy około czterystu dwudziestu tysięcy mieszkańców, a aglomeracja – nieco ponad pięć milionów. W wyścigu o organizację igrzysk w 1996 roku Atlanta rywalizowała z Atenami, Toronto, Melbourne, Manchesterem oraz Belgradem. Wybór Atlanty na gospodarza największej sportowej imprezy na świecie ogłoszono podczas dziewięćdziesiątej szóstej sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego mającej miejsce 18 września 1990 roku w Tokio. Miasto ze stanu Georgia pokonało w finałowym głosowaniu stolicę Grecji, co szeroko komentowano jako porażkę olimpijskiej tradycji z coca-colą.

W momencie przyjazdu do Stanów Zjednoczonych Ronaldo nie miał jeszcze ukończonych dwudziestu lat, ale to na piłkarza, który dopiero co parafował kontrakt z Barceloną, zwrócone były oczy całego świata. – Ciężko pracowałem na to, żeby być tam, gdzie jestem – mówił Nazário de Lima. – Teraz, gdy zaszedłem już tak daleko, nie chciałbym zostać zapamiętany tylko jako kolejny piłkarz. Chcę tworzyć historię futbolu, być szczególnym graczem, zdobywać ważne gole i rozpocząć nową erę w dziejach piłki nożnej. Bycie zaledwie dobrym zawodnikiem mi nie wystarczy. Posiadający wówczas w swoim dorobku cztery tytuły mistrza świata Brazylijczycy wciąż czekali na pierwszy triumf w igrzyskach. Canarinhos dwa razy byli bliscy wywalczenia złotego krążka, ale w 1984 roku w Los Angeles ulegli w finale 0:2 Francji, a cztery lata później w Seulu na tym samym etapie przegrali po dogrywce 1:2 ze Związkiem Radzieckim. Zła karta miała się wreszcie odwrócić. Olimpijski team oprócz Ronaldo tworzyło wielu zawodników, którzy albo byli już sławni, albo wkrótce mieli się tacy stać: Dida, Zé María, Flávio Conceição, Roberto Carlos, Bebeto, Rivaldo czy Sávio. Zespołem opiekował się natomiast słynny Mário Zagallo – mistrz świata z lat 1958 i 1962.

Japonia, Węgry i Nigeria – z tymi rywalami musieli zmierzyć się Canarinhos w drodze do ćwierćfinału. Szczególnie ciekawie prezentowała się drużyna z Afryki, w której szeregach znajdował się słynący z zapierających dech w piersiach umiejętności technicznych Jay-Jay Okocha. Najpierw podopiecznych Zagallo czekał jednak pojedynek z ekipą z Kraju Kwitnącej Wiśni. Brazylijczycy mieli go wygrać bez większych problemów, więc nietęgie były miny sympatyków Ronaldo i spółki, gdy 22 lipca zobaczyli w „Los Angeles Times” nagłówek artykułu opisującego odbywający się dzień wcześniej mecz. „Brazylia na starcie wpadła w japońską zasadzkę”, napisała kalifornijska prasa o potyczce w położonym ponad tysiąc kilometrów od Atlanty Miami. Team z Azji triumfował 1:0 dzięki trafieniu Teruyoshiego Ito w siedemdziesiątej drugiej minucie. Japończyk wykorzystał fatalną pomyłkę Aldaira i Didy, którzy się zderzyli i tym samym otworzyli mu drogę do pustej bramki. Ronaldo pojawił się na murawie w sześćdziesiątej czwartej minucie, zastępując Sávio. Chłopak z Rio w ciągu pół godziny zaprezentował kilka ładnych dryblingów i podań, lecz to nie wystarczyło choćby na doprowadzenie do remisu.

Na rozmyślanie o porażce w meczu otwarcia Canarinhos nie mieli zbyt wiele czasu, ponieważ już 23 lipca na Florydzie czekał ich pojedynek o być albo nie być na igrzyskach. Liczyło się tylko zwycięstwo z Węgrami. Tym razem Ronaldo, występujący w turnieju pod ksywką Ronaldinho, zagrał od pierwszego gwizdka, sadzając na ławce rezerwowych Sávio. Postawienie na Nazário de Limę okazało się dobrą decyzją szkoleniowca, ponieważ dziewiętnastolatek na dziesięć minut przed przerwą dał swojej drużynie prowadzenie, wykorzystując precyzyjne podanie z głębi pola. Piłkarze z Kraju Kawy nie zdołali jednak pójść za ciosem i zadać szybko drugiego ciosu oszołomionemu rywalowi. Niecały kwadrans po odpoczynku Csaba Madar wykorzystał niefrasobliwość brazylijskich obrońców i strzelił gola na 1:1. Widmo rychłego powrotu do domu zajrzało w oczy zawodnikom w kanarkowych koszulkach. Na szczęście cztery minuty po trafieniu Węgra we właściwym miejscu znalazł się Juninho Paulista, któremu na dziesiąty metr celnie zagrał futbolówkę Flávio Conceição. Było 2:1 dla Brazylii i awans do ćwierćfinału wciąż mógł stać się udziałem podopiecznych Zagallo. Ronaldo nie wytrwał na murawie do końcowego gwizdka arbitra. Niewiele ponad kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry jego miejsce na placu zajął Sávio, a zranieni Węgrzy zostali jeszcze dobici za sprawą Bebeto.

Przed spotkaniem z Nigerią wszystko było możliwe. Afrykańczycy do momentu zmierzenia się z teamem z Ameryki Południowej mieli na koncie komplet punktów i nie stracili w turnieju ani jednego gola. Pomimo tego zwycięstwo mogło dać piłkarzom Zagallo pierwsze miejsce w grupie i teoretycznie łatwiejszego rywala w ćwierćfinale. W przypadku remisu czekałyby ich jednak prawdopodobnie tylko wcześniejsze wakacje. – Po rozegraniu pełnego sezonu klubowego, gracze biorący udział w igrzyskach cierpią ze zmęczenia – opowiada Ronaldo. – To jest jednak niesamowity turniej. Każdy uczestnik robi wszystko, żeby pokonać cierpienie i wykrzesać z siebie wszystko co najlepsze.

25 lipca na Orange Bowl w Miami zasiadło ponad pięćdziesiąt pięć tysięcy widzów. Il Fenomeno ponownie pojawił się w pierwszej jedenastce i znów to on otworzył wynik spotkania. Urodzony w Rio de Janeiro futbolista na kwadrans przed końcem pierwszej połowy soczystym uderzeniem zza pola karnego zmusił do kapitulacji Josepha Dosu. Jak się później okazało, gol nowego nabytku Barçy był jedynym trafieniem w tym spotkaniu i to nie tylko dającym Canarinhos zwycięstwo, ale i pierwsze miejsce w grupie. Co ciekawe, obok Brazylii i Nigerii sześć oczek zgromadziła również Japonia, ale ze względu na gorszy bilans bramkowy musiała pożegnać się z turniejem. Na Ronaldo i spółkę w ćwierćfinale czekała Ghana.

Turniej olimpijski w piłce nożnej toczy się w zastraszającym tempie. Brazylijczycy na murawę Orange Bowl w Miami po raz kolejny wybiegli już 28 lipca. Spotkanie z Ghaną dla podopiecznych Zagallo zaczęło się wyśmienicie. Już w osiemnastej minucie zamieszanie w polu karnym powstałe po rzucie wolnym wykonywanym przez Roberto Carlosa przełożyło się na samobójczego gola wbitego przez Afo Duodu. Błoga radość Canarinhos trwała jednak tylko pięć minut, gdyż potężnym uderzeniem zza szesnastki do wyrównania doprowadził Charles Akonnor. Do przerwy wynik nie uległ już zmianie. Jednak jeśli ktoś sądził, że Ghana zadowoli się remisem, to grubo się pomylił. Osiem minut po zmianie stron skuteczny strzał głową po fantastycznej wrzutce zaprezentował Felix Aboagye i to drużyna z Afryki była bliższa walki o medale. Brazylijczycy mieli jednak w swoim składzie fenomenalnego Ronaldo, który był w stanie odmienić losy pojedynku i wprowadzić swój zespół do półfinału. Nazário de Lima po raz pierwszy ukłuł w pięćdziesiątej szóstej minucie. Otrzymał szybką piłkę w pole karne po ekspresowo wykonanym rzucie wolnym. Sześć minut później ekipa z Ameryki Południowej prowadziła już 3:2. Były gracz PSV Eindhoven popisał się perfekcyjnym lobem z kąta ostrego, po którym przeciwnicy mogli tylko spuścić głowy i przeklinać pod nosami. Ostateczny wynik ćwierćfinału brzmiał 4:2 dla Brazylii, a cios kończący zadał niezawodny i doświadczony Bebeto.

– Obiecuję, że będziemy walczyć z całych sił, żeby wrócić do domu ze złotem. Ten zespół dojrzał i stał się monolitem – mówił Mário Zagallo przed wyprawą do Stanów Zjednoczonych. Po półfinałowym starciu z tą samą, a jednak nieco inną reprezentacją Nigerii, którą Canarinhos pokonali w fazie grupowej, słowa coacha były już nieaktualne. Ulegając 31 lipca Afrykańczykom, jego podopieczni stracili szansę na triumf w igrzyskach. Ale cóż to był za mecz na Sanford Stadium w położonym już znacznie bliżej Atlanty Athens!

Ronaldo tym razem nie wpisał się na listę strzelców, lecz schodząc z murawy w osiemdziesiątej piątej minucie był niemal przekonany, że trzy dni później znów wybiegnie na to samo boisko i weźmie udział w starciu o upragnione złoto. Brazylijczycy prowadzili już w pierwszej minucie po golu Flávio Conceição. Niedługo później piłkę do własnej siatki skierował Roberto Carlos, ale kolejnymi golami popisali się Conceição oraz Bebeto i po pierwszej połowie Canarinhos pewnie zmierzali po wysoki triumf. Niecały kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry nadzieje Nigeryjczyków na finał przedłużył Victor Ikpeba, lecz czas mijał nieubłaganie i gdy rozpoczęła się dziewięćdziesiąta minuta starcia już tylko cud mógł uratować Okochę i jego kompanów. Jak się okazało, taki cud nastąpił i nazywał się Nwankwo Kanu. Ówczesny napastnik Ajaksu Amsterdam otrzymał futbolówkę na trzecim metrze i bez skrupułów pokonał Didę. Arbiter musiał zarządzić dogrywkę. Zszokowani nagłym zwrotem akcji Brazylijczycy w czwartej minucie dodatkowego czasu gry ponownie nie upilnowali Kanu, a ten z zimną krwią po raz drugi nie dał Didzie szans na skuteczną interwencję. W dogrywce obowiązywała zasada „złotego gola”, więc piłkarze z Kraju Kawy nie mieli już czego odrabiać. Pozostała im walka o brąz.

Po porażce z Nigerią Mário Zagallo został zasypany pytaniami o to, dlaczego nie pozwolił Ronaldo dograć do końca spotkania. W końcu Nazário de Lima był kluczowym zawodnikiem tego zespołu, a po trafieniu Ikpeby na 2:3 Canarinhos znajdowali się w zaledwie dobrej, a nie komfortowej sytuacji. – Ronaldo miał problemy z kolanem. Bolały go mięśnie – tłumaczył szkoleniowiec.

Podczas mundialu w 1994 roku Brazylia sięgnęła po tytuł, lecz Ronaldo nie zagrał ani minuty. Dwa lata później Il Fenomeno był już jednym z liderów drużyny olimpijskiej i na własnej skórze odczuł, że w futbolu liczy się nie tylko to, żeby indywidualnie być najlepszym, ponieważ na końcowy rezultat i tak składa się wysiłek całej drużyny. Canarinhos w USA grali nieźle, ale brak koncentracji i głupie błędy sprawiły, że nie byli niepokonani tak jak dwa lata wcześniej na mistrzostwach świata. Perfekcyjnie zagrali dopiero 2 sierpnia w meczu o brązowy medal przeciwko Portugalii. Ponad sześćdziesiąt osiem tysięcy widzów na Sanford Stadium w Athens oklaskiwało poczynania ekipy z Ameryki Południowej, która zwyciężyła aż 5:0. Gdy Ronaldo w czwartej minucie otwierał wynik spotkania, wraz Hernanem Crespo przewodził klasyfikacji najlepszych strzelców turnieju. Ostatecznie jednak w wyścigu o miano najlepszego snajpera Argentyńczyk go przegonił. Co ciekawe, lepszy od Il Fenomeno okazał się również Bebeto, który w finale pocieszenia zdołał ustrzelić hat-tricka. Legendarny strzelec m. in. Deportivo La Coruña miał już jednak trzydzieści dwa lata na karku i powoli usuwał się w cień, a Nazário de Lima dopiero wkraczał do krainy wielkiej piłki. W 1997 roku czekała go kolejna edycja Copa América, a rok później mundial we Francji.

Choć kibice reprezentacji Brazylii każdy medal inny od złotego traktują jak porażkę, Ronaldo po wielu latach od wydarzeń w USA nie podziela tego zdania: – Bycie olimpijczykiem sprawia, że czujesz ogromną dumę, a zdobycie medalu to wielki zaszczyt.

Prawdziwy crack

Rafael Moreno Aranzadi, szerzej znany jako Pichichi, był znakomitym napastnikiem zespołu Athletic Bilbao, święcącym triumfy na początku XX wieku. W stu siedemdziesięciu meczach w koszulce Lwów trafił do siatki rywali aż dwieście razy. Jego kariera była jednak krótka, bowiem 5 maja 1922 roku zmarł na tyfus, mając na karku niespełna trzydziestkę. Trzydzieści jeden lat później hiszpański dziennik Marca postanowił uhonorować tego wielkiego gracza, nazywając jego imieniem nagrodę dla najlepszego strzelca La Liga.

Przybywając do Barcelony po przygodach w Brazylii i Holandii, Ronaldo wiedział już, jak to jest być najlepszym egzekutorem w lidze. Nic więc dziwnego, że oczekiwania względem niego w stolicy Katalonii były ogromne. W Hiszpanii, gdy jesteś gwiazdą futbolu, kibice cię kochają, ale jednocześnie na każdym kroku musisz mieć się na baczności, bowiem prasa bacznie śledzi każdy twój ruch. Grzebiąc w prywatnym życiu młodego Brazylijczyka, dziennikarze wychwycili, że nazwał on swojego psa… Pichichi. W efekcie szybko pojawiły się opinie, że reprezentantowi Canarinhos bardziej zależy na osiągnięciach indywidualnych niż drużynowych. – To był tylko taki żart – tłumaczył na gorąco Nazário de Lima. – Oczywiście, że chcę być najlepszym strzelcem w lidze i to dla mnie bardzo ważne. Za najważniejsze uważam jednak wywalczenie mistrzostwa Hiszpanii.

W sezonie 1996/97 w FC Barcelonie nie brakowało wielkich postaci. Chłopak z Rio nie miał jednak problemów z aklimatyzacją i szybko znalazł wspólny język z kilkoma kolegami z szatni. – Tworzymy zgrany zespół. Moim najlepszym przyjacielem w Barçy jest Giovanni. To Brazylijczyk, więc mamy ze sobą wiele wspólnego – opowiadał Ronaldo. – Doskonałe relacje mam również z Portugalczykami: Vítorem Baíą, Fernando Couto oraz Luísem Figo. Większość czasu spędzamy na wspólnych wygłupach. Kocham się śmiać, a oni są wspaniałymi kompanami – zawsze w dobrym humorze. Ich podejście do życia jest bardzo brazylijskie.

W 1997 roku Ronaldo wreszcie ustatkował się pod względem uczuciowym, a przynajmniej tak twierdził. Wybranką jego serca była brazylijska aktorka i modelka Susana Werner, obecnie żona innego piłkarza Canarinhos – Júlio Césara. Wówczas jednak to Nazário de Lima świata poza nią nie widział. – Znalazłem osobę, z którą chciałbym założyć rodzinę – chwalił się na łamach prasy. – Teraz mogę powiedzieć, że podobnie jak w futbolu chciałbym zawrzeć dłuższy kontrakt. Zakochałem się, a to wspaniałe uczucie.

Osiągnięcie poziomu sportowego pozwalającego na parafowanie umowy z Barçą kosztowało Ronaldo mnóstwo wyrzeczeń, jednak Brazylijczyk zawsze zaciskał zęby i wykonywał swoje zadania na murawie najlepiej jak potrafił. Jednego tylko nie był w stanie przezwyciężyć: tęsknoty za rodzinnymi stronami. Włodarze klubu z miasta Gaudíego byli bardzo wyrozumiali dla piłkarza z Kraju Kawy i pozwalali mu na regularne odwiedzanie ukochanego Rio de Janeiro. Ronaldo na boisku sprawiał, że niemożliwe stawało się możliwe, więc trudno było odmówić mu specjalnych przywilejów. Szkoda tylko, że reprezentant Canarinhos często nadużywał zaufania i zamiast spędzać czas z rodziną balował w dyskotekach czy oddawał się uciechom najsłynniejszego na świecie karnawału. Choć Ronaldo w barwach Barçy strzelał gola za golem, a niektóre jego rajdy z piłką przyprawiały o zawroty głowy trenera Bobby’ego Robsona, nie wszystkim podobało się, że Nazário de Lima był traktowany przez zarząd w szczególny sposób. – Również kocham karnawał, ale jestem profesjonalistą i moim obowiązkiem jest być tutaj – mówił Giovanni. – Wracać z Brazylii po zaledwie dwóch dniach połączonych z imprezowaniem to ciężka sprawa. Dlatego też nawet gdyby klub mi na to pozwalał, to ja i tak bym się stąd nie ruszał. Czarę goryczy przelało zdjęcie opublikowane w jednej z gazet, na którym Ronaldo paradował w złotym stroju, mając na głowie koronę z niebieskich piór.

Dwudziestolatek z Rio radość w serca culés wlał już w swoim pierwszym oficjalnym meczu w bordowo-granatowych barwach. 25 sierpnia na Estadi Olímpic de Montjuïc, ówczesnym obiekcie Espanyolu Barcelona, Blaugrana zmierzyła się z Atlético Madryt w starciu, którego stawką był Superpuchar Hiszpanii. Ronaldo pojawił się na murawie w wyjściowej jedenastce i w piątej minucie precyzyjnym strzałem zza pola karnego wyprowadził Dumę Katalonii na prowadzenie. Na 2:0 po dośrodkowaniu Luísa Figo kwadrans przed przerwą podwyższył Giovanni. Rojiblancos nie zamierzali się jednak poddawać i w trzydziestej siódmej minucie za sprawą Juana Esnáidera zdobyli kontaktową bramkę. Niespełna kwadrans po zmianie stron był już remis, gdyż rzut karny na gola zamienił Milinko Pantić. Strata dwóch bramek była dla Barçy niczym podróż z nieba do piekła, ale wynik wciąż pozostawał otwarty, a piłkarze mieli jeszcze sporo czasu by odmienić losy spotkania. W siedemdziesiątej trzeciej minucie fani Blaugrany wreszcie oszaleli z radości po raz trzeci. Juan Antonio Pizzi znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem Atlético, José Moliną, nie dając mu szans na skuteczną interwencję. Wynik brzmiał 3:2 na korzyść Barcelony, lecz podopieczni Bobby’ego Robsona nie zamierzali spoczywać na laurach. Wiedzieli już, czym to grozi. Chwilę po trafieniu Pizziego fantastycznym podaniem De la Peñę obsłużył Ronaldo, po czym filigranowy Hiszpan wylądował w objęciach Brazylijczyka, celebrując gola na 4:2. To nie było jednak ostatnie słowo piłkarzy w bordowo-granatowych koszulkach. Rozgrywający fenomenalne zawody Giovanni tuż przed końcowym gwizdkiem przedryblował niemal pół boiska, po czym wystawił piłkę Nazário de Limie, który umieścił ją w pustej bramce. To był piękny pogrom i piękne otwarcie sezonu w wykonaniu chłopaka z Bento Ribeiro.

„Gwiazda. Otworzył i ustalił wynik spotkania, a poza tym robił, co chciał. Prawdziwy crack” – podsumował występ Ronaldo na Montjuïc kataloński dziennik Mundo Deportivo. Sam zainteresowany jednak bardzo skromnie wypowiadał się o swojej postawie w pojedynku o Superpuchar Hiszpanii: – Jestem bardzo zadowolony z tego jak się zaprezentowałem i mam nadzieję, że w przyszłości będę dawał drużynie jeszcze więcej. Chciałbym, żeby fani Barçy w przyszłości bili mi brawo tak samo jak dzisiaj.

Mecz z Atlético był dopiero początkiem wielkiej kariery Ronaldo w mieście Gaudíego. Tydzień później Il Fenomeno zadebiutował w Primera División, a na pierwszego gola w lidze musiał czekać do trzeciej kolejki, kiedy to zdobył jedyną bramkę dla Barçy w remisowym starciu z Racingiem Santander. Wkrótce Ronaldomania ogarnęła fanów futbolu na całym świecie. Brazylijczyk w ośmiu kolejnych spotkaniach La Liga trafił do siatki rywali aż dwanaście razy, notując przy tym hat-tricka, dzięki któremu Blaugrana ograła na Camp Nou 3:2 Valencię. Podopieczni Bobby’ego Robsona po dziesięciu kolejkach mieli na koncie osiem zwycięstw i dwa remisy, co dawało im pierwsze miejsce w tabeli, cztery punkty przed Realem Madryt. Nazário de Lima dzięki swojej skuteczności zmierzał natomiast po upragnione Trofeo Pichichi. Prasa rozpływała się nad formą napastnika rodem z Brazylii, ale coach Barçy tonował nieco te nastroje i uczulał kibiców oraz media, że wyniki są zasługą całej drużyny, a nie tylko jednego piłkarza. – Mecz z Valencią był fantastyczny, a trzeci gol Ronaldo niewiarygodny. On jest gwiazdą, ale trzeba szanować również dokonania innych zawodników, takich jak Sergi, Popescu, Luis Enrique, Vítor Baía. Ronaldo w pojedynkę nie rozprawił się z Nietoperzami – mówił Robson. Legendarny trener zdawał sobie jednak również sprawę z tego jaki nieoszlifowany diament ma pod swoimi skrzydłami: – Dwadzieścia lat to nie jest jeszcze wiek, w którym piłkarz może zaprezentować pełnię swojego talentu. Dlatego wierzę, że Ronaldo będzie jeszcze lepszy, chociaż naprawdę trudno w to uwierzyć.

Koneserzy futbolu do dziś pamiętają słynnego gola Nazário de Limy przeciwko Valencii. Brazylijczyk otrzymał piłkę w pobliżu koła środkowego, na pełnej szybkości minął czterech obrońców rywala, po czym wpadł w pole karne i z jedenastu metrów posłał futbolówkę obok bezradnego golkipera. Był 26 października 1996 roku, a Ronaldo stawał się coraz poważniejszym kandydatem do zdobycia Złotej Piłki magazynu France Football oraz nagrody dla Piłkarza Roku FIFA. Dwa tygodnie wcześniej reprezentant Canarinhos zanotował dublet w wyjazdowym starciu Primera División przeciwko SD Compostela. Barça wygrała 5:1, a jego trafienie z trzydziestej piątej minuty do dziś jest pokazywane wśród kompilacji zawierających najpiękniejsze gole. Il Fenomeno przejął piłkę jeszcze na własnej połowie i szybko uwolnił się spod opieki dwóch obrońców pomimo tego, że był ciągnięty za koszulkę. Sprintem wbiegł w pole karne i fantastycznym balansem ciała wyprowadził w pole trzech defensorów przeciwnika, którzy znaleźli się obok niego. Zanim ktokolwiek połapał się, co się dzieje, futbolówka była już w siatce. Bramkarz Composteli nie miał nic do powiedzenia przy uderzeniu tuż przy słupku.

Dokonania Ronaldo w bordowo-granatowych barwach nie mogły się obyć bez kolejnych porównań dwudziestoletniego Brazylijczyka do jego legendarnego rodaka – Pelégo. – To z pewnością wyjątkowy zawodnik – chwalił swojego podopiecznego Bobby Robson. – Jeśli w dalszym ciągu będzie się rozwijał w takim tempie, być może w przyszłości stanie w jednym szeregu z Pelém. Nazário de Lima wciąż jednak nie zwracał uwagi na porównania i starał się po prostu robić swoje. W końcu miał do osiągnięcia jeszcze tak wiele.

Najlepszy na świecie

Choć profesjonalni sportowcy nie powinni narzekać na warunki, śródziemnomorski klimat panujący w Barcelonie znacznie bardziej odpowiadał Ronaldo niż nie tak ciepłe zimą Eindhoven. Wszystko wokół również było jakby piękniejsze – czy to monumentalny stadion Camp Nou, czy porozrzucane po mieście budowle zaprojektowane przez Antoniego Gaudíego.

Poprzednik Nazário de Limy w Barçy, Romário, rozegrał w bordowo-granatowych barwach zaledwie półtora sezonu, lecz ze względu na dorobek strzelecki już na zawsze pozostanie legendą klubu założonego przez Joana Gampera. Słynący z zamiłowania do nocnej zabawy Brazylijczyk rozstał się z Blaugraną po dwóch sezonach z uwagi na konflikt z trenerem Johanem Cruyffem. Przedtem jednak zdołał wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności i został uhonorowany nagrodą dla Piłkarza Roku FIFA za rok 1994.

Do Rio z Barcelony było daleko, ale nie bez powodu wymyślono samoloty. Dzięki pieniądzom zarabianym na grze w futbol Il Fenomeno mógł uszczęśliwiać swoich bliskich, którzy jeszcze kilka lat wcześniej musieli liczyć każdy grosz. Dwudziestolatek bez namysłu nabył w Brazylii nowe domy dla mamy, taty oraz siostry. – Gdy byłem dzieckiem, bardzo mi pomagali i zachęcali do działania – tłumaczył swój gest Nazário de Lima. – Pochodzę z ubogiej rodziny, ale miałem szczęśliwe dzieciństwo, ponieważ mogłem robić to, co kocham, czyli grać w piłkę nożną. Futbol dał mi teraz możliwość uczynienia czegoś dla nich, spłaty długu. Rodzina jest dla mnie ważniejsza niż cokolwiek innego.

Od chwili rozpoczęcia profesjonalnej przygody z futbolem status życia Ronaldo wskoczył na nieosiągalny dla ogromnej większości młodych Brazylijczyków poziom. Nazário de Lima nigdy się jednak nie wywyższał i nie zapominał o dzieciach, które nie miały tyle szczęścia co on. – Dzieci znaczą dla mnie bardzo wiele i jestem szczęśliwy, kiedy mogę im pomagać – opowiada. – Smutne jest to, że w Brazylii najmłodsi nie mają tyle możliwości, co ich rówieśnicy w Europie. Te dzieciaki zasługują na lepszą przyszłość i jeśli poprzez swoją osobę czy darowizny mogę sprawić im radość, to jest to dla mnie wielki przywilej. Gdy dorastałem, widziałem biedę z bliska i wiem, jakie piętno odciska na człowieku.

Boiskowe wyczyny Ronaldo sprawiały, że pełno go było w prasie i telewizji. Materiał wideo będący zapisem gola zdobytego przeciwko Composteli wykorzystała nawet w swojej reklamie firma Nike. Głos lektora mówił: „Wyobraź sobie, że prosiłeś Boga o to, żeby zostać najlepszym piłkarzem na świecie, a on cię wysłuchał”. Koszulki Barçy i reprezentacji Brazylii z dziewiątką na plecach rozchodziły się niczym ciepłe bułeczki. Każdy dzieciak chciał mieć autograf chłopaka z Rio lub jego zdjęcie. Każdy dziennikarz pragnął natomiast przeprowadzić choć krótki wywiad z „nowym Pelé”. Ronaldo rozumiał ogromne zainteresowanie sobą, lecz momentami było to dla niego męczące. – Jeśli tylko to możliwe, staram się wypełniać wszystkie swoje obowiązki wobec mediów. Poświęcam maksymalnie dużo czasu na konferencje prasowe czy rozdawanie autografów. Z dala od futbolu wolę być jednak sam, ponieważ obecność prasy w takich sytuacjach sprawia, iż nie czuję się komfortowo – tłumaczył Il Fenomeno. – Potrzebuję trochę prywatności i dałem mediom jasno do zrozumienia, że nie chcę być wciąż podglądany. Oczywiście w większości przypadków nie przyniosło to żadnego skutku i prawie wszędzie mam ogon. Prawdę mówiąc, trudno mi nawet w spokoju odpoczywać.

Nowy nabytek Blaugrany wciąż był młodym chłopakiem i to naturalne, że momentami pragnął żyć jak zwykły dwudziestolatek. Było to jednak wyjątkowo trudne zadanie. – Nadal mogę wychodzić z domu, ale muszę się liczyć z konsekwencjami, więc jeśli wybieram się do kina czy na pocztę, to jestem zmuszony wybierać odpowiednie pory – wyjaśniał. – Podczas obiadu w restauracji również staram się dbać o prywatność. Byłem już w wielu skomplikowanych sytuacjach, ale za każdym razem staram się zachować spokój i wybrnąć z uśmiechem na ustach.

Choć Nazário de Lima czasami miał dość wiecznego bycia na świeczniku, rozumiał, że w jego przypadku to nieuniknione. – Zawsze chciałem być najlepszy, więc przypuszczam, że taka jest właśnie cena sławy – mówił. – Ale to nie będzie trwać wiecznie. Kariera piłkarza jest krótka, więc w wieku trzydziestu lub trzydziestu dwóch lat można przejść na emeryturę i cieszyć się normalnym życiem. Do tego czasu trzeba to wszystko zaakceptować. Ja od piętnastego roku życia byłem zdany na siebie i musiałem sobie radzić z różnymi przeciwnościami. To tylko kolejna z nich. Trzeba przyznać, że to wyjątkowo dojrzała postawa jak na dwudziestolatka.

Każda, nawet najznakomitsza seria, ma swój koniec. 18 listopada w meczu przeciwko Realowi Valladolid Il Fenomeno trafił do siatki po raz ostatni w roku 1996, mając na uwadze jedynie występy w barwach Barcelony. 28 grudnia magazyn France Football opublikował natomiast wyniki plebiscytu Złotej Piłki. Ronaldo był jednym z głównych faworytów do nagrody, lecz ostatecznie przeszła mu ona koło nosa. W głosowaniu o włos wyprzedził go as Borussii Dortmund – Matthias Sammer. Na trzecim miejscu uplasował się Alan Shearer z Newcastle United. Brazylijczyk miał możliwość odbicia sobie tej „porażki” przy okazji wyboru Piłkarza Roku FIFA. Od 11 grudnia znana była finałowa trójka plebiscytu, w której oprócz Il Fenomeno znaleźli się George Weah z AC Milan oraz ponownie Alan Shearer. Wyniki miały zostać ogłoszone podczas gali, którą zaplanowano na 20 stycznia w Lizbonie.

Ubrany w czarny garnitur, białą koszulę i żółty krawat w romby Nazário de Lima w czasie uroczystości w stolicy Portugalii miał wreszcie powody do celebracji. Reprezentant Canarinhos dużą przewagą głosów pokonał swoich znacznie bardziej doświadczonych kolegów i tym samym został najmłodszym triumfatorem plebiscytu, w którym zwyciężali przed nim Lothar Matthäus Marco van Basten, Roberto Baggio, Romário oraz George Weah.

Wyróżnienie, które Ronaldo otrzymał w Lizbonie, było wielką nobilitacją, lecz jednocześnie nakładało ogromną presję na piłkarza, który ledwo ukończył wiek juniorski, a już został mianowany następcą Pelégo. Na szczęście sam zainteresowany podchodził do tematu z należytym dystansem. – Nie uważam się za najlepszego piłkarza na świecie. Mam wszystko, czego potrzeba, żeby nim zostać, ale muszę się jeszcze wiele nauczyć – mówił z wielką skromnością. – Niektóre elementy piłkarskiego rzemiosła powinienem lepiej opanować. Szczególnie chodzi o grę głową, ponieważ potrafię wysoko skakać, lecz nie wygrywam tylu pojedynków powietrznych, ile bym chciał. Staram się trzeźwo oceniać swoje umiejętności i znam słabe strony.

Kolega z szatni Barçy, Laurent Blanc, ani przez chwilę nie był jednak zdziwiony wyróżnieniem, jakie spotkało Il Fenomeno. Podkreślał również wyjątkowość zawodnika: – Na boisku jest jak dziecko – cały czas biega za piłką, nie szanując swoich płuc. Poza murawą to jednak zadziwiająco dojrzały i inteligentny chłopak jak na dwudziestolatka. W szatni jest po prostu jednym z nas.

Współpraca Ronaldo z ówczesnym trenerem Dumy Katalonii, Bobbym Robsonem, nie zawsze układała się wzorowo. Szkoleniowiec miał zastrzeżenia co do zbyt częstych wizyt piłkarza Canarinhos w Rio de Janeiro, a sam zawodnik często miał pretensje co do taktyki, którą narzucał coach. Po latach Robson wyznał jednak bez ogródek: – Najlepszy zawodnik, z jakim kiedykolwiek pracowałem? To trudny wybór, ale stawiam na Ronaldo. Ściągnąłem go do Barçy w 1996 roku po tym jak nie udało mi się pozyskać Alana Shearera. Brazylijczyk był szczupły i szybki jak olimpijczyk. Po niektórych jego golach kręciłem tylko głową z niedowierzaniem.

W piłce nożnej nagrody indywidualne to jedynie miły dodatek do sukcesów drużynowych, które są najważniejsze. Wątpliwości co do tego nie miał również sam Nazário de Lima. W tamtym czasie tak naprawdę niewiele ugrał zarówno z Barçą, jak i z reprezentacją Brazylii. W końcu na mundialu w 1994 roku nie zagrał ani minuty, a starcie o Superpuchar Hiszpanii było jedynie pokłosiem dobrej postawy Dumy Katalonii w sezonie, w którym nie miała jeszcze w swoich szeregach fenomenalnego piłkarza Canarinhos. – Gdybym miał wybierać pomiędzy Złotą Piłką, a wygraniem ligi z Barceloną czy triumfem z reprezentacją na mistrzostwach świata we Francji, to z pewnością postawiłbym na sukcesy drużynowe – powiedział Nazário de Lima. – Przyszedłem do Barçy, ponieważ to wspaniały klub z tradycją, posiadający w kadrze wielkich graczy i mający na swoim koncie wiele tytułów.

Piłkarz Roku FIFA 1996 miał podobno jedno dziwne przyzwyczajenie – spał zdecydowanie ponad normę. Koledzy często żartowali, że jest okropnym śpiochem, lecz sam Ronaldo na każdym kroku temu zaprzeczał: – To nieprawda, że cały czas śpię. Pory mojego snu są całkiem normalne, nie licząc podróży lotniczych. W samolocie zawsze śpię, nawet gdy lot trwa pół godziny. Gdy wybieram się do Rio, to zasypiam na całe jedenaście godzin.

Koledzy z drużyny mogli tylko mieć nadzieję, że napastnik rodem z Rio nie prześpi w sezonie 1996/97 szansy na życiowy sukces wraz z Blaugraną.

Łzy szczęścia i łzy rozpaczy

Stadion De Kuip w Rotterdamie to nie tylko miejsce rozegrania finałowego starcia Euro 2000 pomiędzy Francją a Włochami. Na tej mogącej pomieścić ponad pięćdziesiąt tysięcy kibiców arenie przed laty odbyło się aż osiem finałów nieistniejącego już Pucharu Zdobywców Pucharów, w tym ten pechowy dla FC Barcelony, 15 maja 1991, kiedy Manchester United pokonał Dumę Katalonii 2:1. Niespełna sześć lat później Blaugrana z Ronaldo w składzie miała na De Kuip kolejną okazję do zwycięstwa w tych rozgrywkach, które pod patronatem UEFA były organizowane w latach 1961-1999. Tym razem rywalem bordowo-granatowych było Paris Saint-Germain.

Mecz z paryżanami zwiastował pierwszy prawdziwy europejski test Il Fenomeno w spotkaniu o wielką stawkę. Oczy całego Starego Kontynentu były skupione na Brazylijczyku, a idealnie to obrazowała okładka katalońskiego dziennika Mundo Deportivo, na której Ronaldo wraz z Ivánem de la Peñą całował trofeum, które było do zdobycia. – On jest najlepszy na świecie – komplementował swojego rodaka słynny Pelé. – Ronaldo jest z innej planety – dodał Jorge Valdano, ówczesny trener Valencii, a wcześniej znany argentyński piłkarz.

Droga Barçy do finału na De Kuip zaczęła się we wrześniu, kiedy podopieczni Bobby’ego Robsona rozprawili się z cypryjskim AEK Larnaka dzięki dwóm trafieniom Nazário de Limy. Następnym rywalem Dumy Katalonii była Crvena Zvezda Belgrad, a później przyszła pora na AIK Sztokholm, któremu Ronaldo zaaplikował jednego gola. W półfinale team z miasta Gaudíego okazał się lepszy od Fiorentiny. Zespół z Florencji postawił się wprawdzie finaliście Copa del Rey na Camp Nou, gdzie wywalczył remis 1:1, jednak na Stadio Artemio Franchi to bordowo-granatowi pokazali pazur, wygrywając 2:0 po trafieniach Fernando Couto i Pepa Guardioli.

14 maja 1997 roku po murawie De Kuip biegała cała plejada gwiazd futbolu. Ponad pięćdziesiąt tysięcy kibiców mogło podziwiać w akcji oprócz Ronaldo również między innymi Luísa Figo, Ivána de la Peñę, Christo Stoiczkowa i Pepa Guardiolę (Barcelona) oraz Bernarda Lamę, Raía, Patrice’a Loko i Leonardo (PSG). Dla losów rywalizacji kluczowa okazała się trzydziesta siódma minuta, w której Il Fenomeno został sfaulowany w polu karnym przez Bruno N’Gotty’ego, po czym pewnym strzałem z jedenastu metrów zapewnił swojej drużynie prowadzenie. Ekipa z Półwyspu Iberyjskiego nie oddała go już do końca, a gdy Markus Merk zagwizdał po raz ostatni, piłkarzy Barçy ogarnęła wielka radość. Niedługo potem kapitan Guillermo Amor jako pierwszy z drużyny wzniósł trofeum w górę. Ronaldo wraz z kolegami rozpoczął wielką celebrację.

„Po raz czwarty!”, „Mistrzowie!” – krzyczały nagłówki katalońskich gazet. FC Barcelona dzięki triumfowi nad Paris Saint-Germain miała na swoim koncie rekordową ilość czterech Pucharów Zdobywców Pucharów. – Wiedziałem, że ciąży na mnie ogromna odpowiedzialność, ale byłem pewien, że piłka trafi do siatki – komentował Ronaldo rzut karny, po którym zdobył jedynego gola wieczoru.

Dziś FC Barcelona jest klubem, w którym wielu piłkarzy chciałoby występować nawet kosztem niższych zarobków niż u konkurencji. W latach świetności Ronaldo było zupełnie inaczej, ponieważ Barça dopiero wychodziła z kryzysu, w który popadła w ostatnim roku panowania Johana Cruyffa. Nawet w Pucharze Zdobywców Pucharów team z miasta Gaudíego grał jako finalista Copa del Rey, gdyż triumfator tych rozgrywek, Atlético Madryt, wygrał również Primera División, wobec czego zakwalifikował się do Ligi Mistrzów. Samego Nazário de Limę zarobki na Camp Nou zapewne satysfakcjonowały, lecz jeśli jest się pod skrzydłami agentów pokroju Reinaldo Pitty oraz Alexandre Martinsa, nie ma co liczyć na spokojne reprezentowanie jednego klubu do końca kariery. Dla ludzi takich jak oni najważniejsze są pieniądze z prowizji od transferów, a z mającego znikome pojęcie o biznesie Ronaldo postanowili zrobić maszynkę do zarabiania mamony.

Gdy Il Fenomeno strzelał zwycięskiego gola na De Kuip, nie było już tajemnicą, że prawdopodobnie opuści klub w letnim okienku transferowym. Już w grudniu interesował się nim Manchester United, gotów wyłożyć na transfer 20 milionów funtów brytyjskich, czyli klauzulę odstępnego, jaką Brazylijczyk miał zapisaną w kontrakcie z Blaugraną. – To dla mnie zaszczyt, że zainteresował się mną tak wielki klub, ale mam dług wdzięczności wobec Bobby’ego Robsona, który na mnie postawił – mówił Nazário de Lima. Barça zdawała sobie sprawę, że jest w posiadaniu nieoszlifowanego diamentu, którego przyszłość należy jak najszybciej zabezpieczyć. W tym celu włodarze klubu z miasta Gaudíego próbowali renegocjować podpisaną wcześniej umowę z młodym piłkarzem. Wydawało się, że sprawa będzie tylko formalnością, lecz agenci Ronaldo robili wszystko, żeby ułatwić reprezentantowi Canarinhos zmianę otoczenia. Barça była zdegustowana postawą Pitty i Martinsa, lecz Ronaldo bronił ich na każdym kroku. – Oni są dla mnie jak rodzice – mówił oburzony. – Barça powinna okazywać im więcej szacunku. Wypatrzyli mnie jak miałem czternaście lat i od tamtej chwili moje życie zmieniło się na lepsze.

Fani bordowo-granatowych w sprawie pozostania Brazylijczyka na Camp Nou byli podzieleni – jedni go bezgranicznie uwielbiali, a inni mieli serdecznie dość. Ci pierwsi patrzyli tylko na nieprawdopodobne gole, które zdobywał, a ci drudzy dostrzegali również jego drugą twarz. W głosowaniu na najlepszego barcelonistę stycznia Ronaldo zdobył jedynie 17% głosów kibiców, przegrywając sromotnie z Luisem Enrique, który zgarnął aż 68% poparcia. Asystent Bobby’ego Robsona, José Mourinho, tak mówił wówczas o Nazário de Limie: – Powiedzieliśmy Ronaldo, że to niedobrze, gdy strzeli się cudowną bramkę, a pozostałe osiemdziesiąt dziewięć minut spotkania prześpi.

Jeszcze przed transferem Il Fenomeno do Barcelony fenomenalnym piłkarzem z Kraju Kawy poważnie interesował się prezes Interu Mediolan – Massimo Moratti. Obserwując poczynania Ronaldo w bordowo-granatowej koszulce Nerazzurri postanowili włączyć się do gry o usługi najlepszego piłkarza świata. Bobby Robson w jednym z wywiadów przyznał, że sporą rolę w tym zamieszaniu odgrywał Giovanni Branchini – agent piłkarski oraz bliski przyjaciel Morattiego. To on zdaniem legendarnego coacha był w posiadaniu części praw do Brazylijczyka. W kuluarach mówiło się również, że do opuszczenia Barcelony zachęcał Nazário de Limę jego główny sponsor, firma Nike, której nie podobało się to, iż Ronaldo w barwach Barçy biega ubrany w strój ich rynkowego rywala – korporacji Kappa.

W pewnym momencie spekulacje na temat przyszłości chłopaka z Rio stały się trudne do zniesienia nawet dla pozostałych członków drużyny FCB. Głos w tej sprawie zabrał w końcu kapitan – Pep Guardiola: – Od długiego czasu mówi się tylko o renegocjacjach i o kontraktach. Zacznijmy wreszcie mówić o futbolu. A rozprawiać było o czym, bowiem sezon 1996/97 na krajowym podwórku Barça przegrała w samej końcówce, kiedy to Ronaldo był nieobecny w związku z rozgrywanym w czerwcu Copa América. Porażka z Hérculesem Alicante przełożyła się na dwupunktową stratę do mistrzowskiego Realu Madryt w tabeli Primera División, a finał Pucharu Króla z Realem Betis rozgrywany na Santiago Bernabéu Barça przegrała w dogrywce.

26 maja 1997 roku doszło do ostatniego spotkania w sprawie dalszej gry Ronaldo na Camp Nou. Barcelonę reprezentował prezydent Josep Lluís Núñez, jego syn Joe oraz zastępca Joan Gaspart. Ze obozu Nazário de Limy pojawili się oczywiście Reinaldo Pitta, Alexandre Martins i Giovanni Branchini. Po długich negocjacjach Núñez cały uradowany powiedział do dziennikarzy: – On jest nasz. Jego kontrakt zostanie przedłużony do 2006 roku, a pensja podniesiona do 2,3 miliona dolarów netto rocznie. Sam zainteresowany przebywał wówczas wraz z reprezentacją Brazylii w Norwegii, lecz po rozmowie ze swoimi agentami również odniósł się do najnowszych ustaleń: – Rozmawiałem z prezydentem i chciałbym mu podziękować za zaangażowanie. To, że zostałem uznany najlepszym zawodnikiem na świecie to głównie zasługa Barcelony. Gdy grałem dla PSV, zdobywałem mnóstwo goli, lecz mało kogo to obchodziło. W Barçy jest jednak inaczej i dlatego tak bardzo chcę tu zostać.

Gdy wydawało się, że Ronaldo jest już zarezerwowany przez Blaugranę na wiele lat, do akcji wkroczyli ponownie jego agenci. Stwierdzili, że klub z miasta Gaudíego próbuje grać nieczysto i że nic jeszcze nie jest pewne. Niedługo później Josep Lluís Núñez ogłosił: – To koniec, Ronaldo odchodzi. Wyglądający jeszcze poprzedniego dnia na przeszczęśliwego reprezentant Canarinhos po kolejnej rozmowie ze swoimi agentami wypowiadał się już w kompletnie innym tonie, twierdząc, iż przez siedem miesięcy był zwodzony przez działaczy Barcelony i ma już tego dość. – Więcej nie usiądziemy z nimi do negocjacji. Chodzi o honor, nie o pieniądze – zapewniał.

Ronaldo przeszedł do Interu Mediolan za równowartość niespełna 28 milionów dolarów. Barça pogodziła się ze stratą swojego napastnika, ale ostateczna kwota transferu została ustalona dopiero po interwencji FIFA. Po najlepszym sezonie w swoim życiu wymknął się tylnymi drzwiami z FC Barcelony – jednego z dwóch najbardziej utytułowanych klubów w dziejach hiszpańskiego futbolu. Nawet się nie pożegnał z kibicami. Nie da się ukryć, że Nazário de Lima miał ogromny wpływ na grę Barçy w sezonie 1996/97, i że jego popisy jeszcze bardziej rozsławiły w świecie team ze stolicy Katalonii. Blaugrana to jednak również „więcej niż klub”, więc nie ma w zwyczaju zatrzymywać u siebie piłkarzy za wszelką cenę. – Musimy zapomnieć o Ronaldo. Jego reprezentanci mają na niego zbyt duży wpływ – ocenił Joan Gaspart. Nazário de Lima w mediach grał twardziela, lecz tak naprawdę płakał całą noc, gdy dowiedział się, że z ukochanej Barcelony będzie musiał przenieść się do Mediolanu.

Kropka nad „i”

Podczas rozgrywanych latem 1995 roku w Urugwaju mistrzostw Ameryki Południowej Ronaldo pełnił rolę rezerwowego i nie otrzymał zbyt wielu okazji do zaprezentowania się na boisku. Dwa lata później w Boliwii miało być już całkowicie inaczej, gdyż niespełna dwudziestojednoletni chłopak z Rio poczynił ogromne postępy, zmieniając się z wielkiej nadziei w najlepszego piłkarza na świecie.

Wraz z Romário pragnął stworzyć atak marzeń, który odzyska dla Brazylii trofeum utracone na rzecz Charrúas. – Mógłbym grać mecze codziennie – mówił o sobie w jednym z wywiadów. – Najbardziej w tym wszystkim lubię widok wiwatujących kibiców. Odczuwam ciągły głód zdobywania bramek i za każdym razem, gdy dostaję piłkę, mam w głowie jedno: strzelić gola.

Canarinhos trafili do grupy C, gdzie oprócz nich znalazły się również teamy Kolumbii, Kostaryki oraz gościnnie występującego w czempionacie Meksyku. Podopieczni Mário Zagallo wielkie strzelanie rozpoczęli już w inauguracyjnym spotkaniu z Kostaryką, wygranym aż 5:0. Nazário de Lima znalazł drogę do siatki Los Ticos dwa razy, najpierw wykorzystując swoją nieprawdopodobną szybkość, a następnie prezentując doskonałe wyszkolenie techniczne. Przy obu uderzeniach zawodnika Barcelony strzegący kostarykańskiej twierdzy Erick Lonnis nie miał nic do powiedzenia. – Ja jestem tylko piłkarzem. Ronaldo jest nie z tej planety – opisywał umiejętności brazylijskiego napastnika jego kolega z Barçy – Juan Antonio Pizzi.

Większa część ludności Boliwii zamieszkuje w Andach, w miejscowościach położonych na ponad trzech tysiącach metrów nad poziomem morza. Zmniejszony na takich wysokościach poziom tlenu wyraźnie daje się we znaki podczas wzmożonego wysiłku fizycznego. Brazylijczycy mieli szczęście w losowaniu, że wszystkie spotkania grupowe rozgrywali w leżącym o wiele niżej Santa Cruz. Panujące tam warunki były nieporównywalnie lepsze niż np. w La Paz, gdzie tradycyjnie grali gospodarze.

Seleção pierwszą fazę turnieju zakończyła z trzema triumfami na koncie. Po pokonaniu Kostaryki rozprawiła się następnie 3:2 z Meksykiem oraz 2:0 z Kolumbią. W starciu z El Tri Canarinhos zaprezentowali nieprawdopodobny charakter, gdyż przegrywając do przerwy 0:2 zdołali przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Ronaldo po dwóch trafieniach w meczu numer jeden chwilowo dawał wykazać się kolegom, a sam szykował najwyższą formę na decydujące pojedynki.

Młodzi piłkarze często mają wśród starszych kolegów z boiska takich, w których są zapatrzeni jak w obrazek. Dla Il Fenomeno kimś takim był Romário. To jego gole Nazário de Lima podziwiał podczas mundialu w USA, i to jego śladem powędrował najpierw do PSV Eindhoven, a następnie do Barcelony. W 1997 roku Ronaldo posiadał już takie umiejętności, że to bez niego trudno było sobie wyobrazić reprezentację Brazylii, a nie bez jego mentora, który przekroczył już trzydziestkę. Ówczesny gracz Valencii znany był z zamiłowania do przygód na jedną noc. Il Fenomeno, choć miał stałą partnerkę, również nie należał do świętoszków. Nic więc dziwnego, że skoszarowanym w hotelu gwiazdorom trudno było wytrzymać całe Copa América bez kontaktów z kobietami. – Romário przekonał mnie do ucieczki z hotelu. Musiałem przejść przez mur, wykorzystując w tym celu drabinę, a za nim czekała już na nas taksówka. To wszystko było bardzo skomplikowane, ale nic więcej nie mogę powiedzieć – opowiada Brazylijczyk.

Canarinhos awansowali do ćwierćfinału z pierwszego miejsca w grupie, a areną ich potyczki z Paragwajem ponownie było Estadio Ramón Tahuichi Aguilera w Santa Cruz. 22 czerwca 1997 roku trzydzieści tysięcy kibiców podziwiało kolejny etap marszu Brazylijczyków do mistrzostwa Ameryki Południowej. Futboliści prowadzeni przez Mário Zagallo zwyciężyli 2:0 po dwóch trafieniach Ronaldo. Chłopak z Rio już w dziewiątej minucie przejął piłkę na około czterdziestym metrze, po czym prawą stroną boiska rozpoczął na pełnej szybkości drybling zakończony celnym strzałem z trzynastu metrów. Dziesięć minut przed przerwą Il Fenomeno otrzymał idealne prostopadłe podanie od Denílsona i nie pozostało mu nic innego, by pokonać José Luisa Chilaverta po raz drugi. Warto dodać, że Nazário de Lima mógł w tamtym spotkaniu uzyskać hat-tricka, lecz w drugiej części zmarnował rzut karny. To jednak nie zmieniło faktu, że następnego dnia południowoamerykańska prasa pisała o nim w samych superlatywach.

Półfinałowe starcie z Peru pokazało, że nie bez przyczyny mówiło się wówczas o teamie Canarinhos jako o piłkarzach z innej planety. Futboliści z Kraju Kawy w spacerowym tempie rozgromili przeciwnika aż 7:0 i aż dziwnym było, że Ronaldo ani razu nie wpisał się na listę strzelców. Il Fenomeno nie przeszedł jednak całkowicie obok meczu, zaliczając asystę przy golu Romário na 4:0. Finał dla Brazylii!

Przed decydującą potyczką turnieju w klasyfikacji najlepszych snajperów imprezy prowadził Luis Hernández z Meksyku. Grająca gościnnie w Copa América drużyna zajęła trzecie miejsce, a jej napastnik uzbierał sześć goli. Ronaldo miał na koncie cztery trafienia, najwięcej spośród graczy Seleção, więc w pojedynku z Boliwią musiał naprawdę się postarać, żeby sięgnąć po koronę króla strzelców. W zadaniu tym mogła mu pomóc nieobecność Romário, którego Mário Zagallo odsunął od występu w spotkaniu finałowym. Trener twierdził, że napastnik podczas spotkania z Peru udawał kontuzję. Gdy w pięćdziesiątej ósmej minucie Ronaldo został zastąpiony przez Edmundo, Romário złapał się za udo, sygnalizując, że nie jest w stanie kontynuować gry. Canarinhos wykorzystali już limit zmian, więc do końca meczu musieli radzić sobie w osłabieniu. Strata jednego z kluczowych zawodników była dla Zagallo wielkim ciosem w perspektywie zbliżającego się finału, jednak gracz Valencii w cudowny sposób wyzdrowiał w przeciągu trzech dni dzielących półfinał od potyczki o pierwsze miejsce Copa América. – Gdy zgłosił gotowość do gry, wiedziałem już, że wtedy udawał. Trzeciego dnia po złapaniu kontuzji popisywał się zagraniami, których żaden inny piłkarz nie byłby w stanie wykonać po tak krótkiej rekonwalescencji – mówi legendarny trener Canarinhos.

29 czerwca 1997 roku na Estadio Hernando Siles w La Paz w decydującym starciu mistrzostw Ameryki Południowej spotkały się reprezentacje Boliwii oraz Brazylii. Na papierze faworytem tego spotkania byli oczywiście zajmujący pierwsze miejsce w rankingu FIFA Canarinhos, lecz notowana na początku czwartej dziesiątki tego zestawienia ekipa nie była bez szans z racji… wysokości, na jakiej położona jest arena tamtego widowiska. Gdy mecz odbywa się na około czterech tysiącach metrów nad poziomem morza, to nawet najlepszym na świecie może przytrafić się kryzys.

Wynik pod koniec pierwszej części otworzył Edmundo, a tuż przed przerwą zdołał wyrównać Sanchez. Ta bramka wyraźnie rozochociła gospodarzy, którzy po zmianie stron kilka razy byli bardzo blisko uzyskania prowadzenia. Brazylijczycy mieli jednak w swoim składzie Ronaldo, którego trafienie w siedemdziesiątej dziewiątej minucie okazało się decydujące. Chłopak z Rio otrzymał dokładne podanie od Denílsona i strzałem z piętnastu metrów umieścił futbolówkę w siatce bramki strzeżonej przez Carlosa Trucco. Kropkę nad „i” podopieczni Mário Zagallo postawili w ostatniej minucie regulaminowego czasu dzięki trafieniu Zé Roberto, któremu asystował Denílson. Nazário de Lima mógł być z siebie okropnie dumny. Korona króla strzelców przeszła mu wprawdzie koło nosa, lecz po przesiedzianym na ławce mundialu ’94 oraz epizodycznych występach w Copa América ’95, tym razem to on był najsilniejszym ogniwem reprezentacji Brazylii – najlepszej wówczas drużyny narodowej globu i świeżo upieczonego triumfatora mistrzostw Ameryki Południowej. W nagrodę uhonorowano go statuetką dla najlepszego zawodnika całego turnieju.

– U nas gra się nieco wolniej niż w Europie. Wydaje mi się jednak, że nie będę miał żadnych problemów z adaptacją – mówił Il Fenomeno jeszcze przed parafowaniem kontraktu z PSV Eindhoven. W Holandii poradził sobie wyśmienicie, dzięki czemu wywalczył przepustkę do bram raju, do słynnej FC Barcelony. Na Camp Nou zabawił tylko rok i choć ze względu na Copa América musiał opuścić drużynę na czas najważniejszych spotkań w lidze oraz finału Copa del Rey, to i tak było o nim głośno na całym świecie. W końcu to dzięki trafieniu Nazário de Limy Barça sięgnęła po Puchar Zdobywców Pucharów, a Brazylijczyk zdobywając trzydzieści cztery gole w Primera División wywalczył Trofeo Pichichi, czyli nagrodę dla króla strzelców tych rozgrywek. Dołożył do tego również nagrodę Złotego Buta, przyznawaną najlepszemu goleadorowi topowych lig europejskich oraz wyróżnienie dla najlepszego obcokrajowca w La Liga. W Copa del Rey wspólnie z Diego Klimowiczem i Juanem Sabasem również przewodził klasyfikacji snajperów. Łącznie zagrał w Barçy czterdzieści dziewięć spotkań i uzbierał w nich czterdzieści siedem trafień. Dało mu to imponującą średnią 0,959 gola na mecz, którą zdołał pobić dopiero w sezonie 2010/11 Lionel Messi.

Po powrocie z Boliwii Ronaldo już ani razu nie wybiegł na murawę w barwach Dumy Katalonii. Przenosiny do Interu Mediolan bolały nie tylko jego, ale i trenera Blaugrany – Bobby’ego Robsona. Anglik miał ogromną cierpliwość do gracza Canarinhos, pozwalając mu na eskapady do rodzinnego Rio de Janeiro czy nie komentując wypowiedzi w gazetach, w których ten krytykował jego taktykę. – Ten system początkowo dobrze funkcjonował, lecz jak przyszło do spotkań z silniejszymi drużynami, to za każdym razem mieliśmy problemy – cytowała wypowiedź Nazário de Limy katalońska prasa. – Ja preferuję taktykę Zagallo, u którego dostaję więcej piłek. Robson nie pozostawiał wyskoków i odważnych wypowiedzi Brazylijczyka bez reakcji, ale wiedząc jak wiele daje on drużynie, nie podejmował pochopnych decyzji i to od niego rozpoczynał ustalanie składu. To gol Ronaldo dał Barçy zwycięstwo w majowym El Clásico przeciwko Realowi Madryt. Legendarny szkoleniowiec podobnie jak inni wiedział jednak, że kariera gracza Canarinhos jest w rękach typów spod ciemnej gwiazdy, którzy i tak rozegrają wszystko po swojemu. – On nie nazywał ich agentami, lecz partnerami biznesowymi. W taki też sposób wyglądały ich relacje – w głównej mierze opierały się na biznesie – opowiadał Robosn. – Ronaldo robił interesy na boisku, a oni dbali o całą resztę.

Witaj, Italio

Północne Włochy. Mediolan. Stolica mody, zakupów oraz dzikich imprez. To tutaj znajduje się słynny teatr La Scala czy ogromny wieżowiec Pirelli. To również w tym mieście siedzibę mają dwa znane na całym świecie kluby piłkarskie: AC Milan oraz Inter. Ronaldo w sezonie 1997/98, tuż przed mundialem we Francji, musiał szybko zapomnieć o malowniczej Barcelonie i przestawić się na zdobywanie bramek dla Nerazzurrich, którzy leczyli rany po przegranym finale Pucharu UEFA z Schalke 04 Gelsenkirchen.

Dzięki pozyskaniu Nazário de Limy team ze Stadio Giuseppe Meazza miał ambicje po raz drugi z rzędu zdetronizować na krajowym podwórku lokalnego rywala, który w latach dziewięćdziesiątych wywalczył aż cztery tytuły mistrzowskie. Obok Brazylijczyka zespół prowadzony przez Luigiego Simoniego posiadał w składzie takich asów jak Youri Djorkaeff, Diego Simeone, Iván Zamorano czy Álvaro Recoba.

W drugiej połowie 1997 roku włodarze firmy Nike wreszcie byli w pełni usatysfakcjonowani. Dopiero co podpisali z Ronaldo dziesięcioletni kontrakt wart 15 milionów dolarów, a on przeniósł się do klubu mającego wkrótce grać w strojach produkowanych przez amerykańskiego giganta. Ba, Nazário de Lima mógł się czuć jak sam Michael Jordan. Korporacja ze stanu Oregon stworzyła markę „R9”, pod którą zaczęła sprzedawać buty oraz odzież. Starano się, by na wszystkich fotografiach Ronaldo był ubrany w produkty Nike. Na uniformie Interu logo firmy z Portland miało widnieć dopiero po zakończeniu rozgrywek, gdyż klub obowiązywał jeszcze ostatni rok umowy z Umbro.

– Bobby Robson był bardzo miłym facetem – Ronaldo wspomina szkoleniowca Barcelony, z którym miał okazję współpracować podczas swojej przygody na Camp Nou. – On bardzo mi pomógł, kiedy przybyłem do miasta. Byłem wtedy jeszcze bardzo młody i dzięki niemu szybko się odnalazłem w nowej rzeczywistości. Uważam, że jako zawodnik Barçy rozegrałem najlepszy sezon w całej karierze. Czytając te słowa trudno dziwić się temu, iż Il Fenomeno opuścił stolicę Katalonii ze łzami w oczach. Bordowo-granatowi nie byli jednak w stanie zagwarantować reprezentantowi Canarinhos tak gigantycznych pieniędzy, jakimi kusił jego agentów prezes Nerazzurrich – Massimo Moratti. Na olbrzymią pensję Brazylijczyka złożyło się kilku możnych sponsorów: Nike, Pirelli (opony), Parmalat (artykuły spożywcze), Carrefour (sieć hipermarketów) oraz Brahma (browar).

Rok przed przybyciem Ronaldo do Mediolanu sprzedano zaledwie szesnaście tysięcy abonamentów na mecze Interu na Stadio Giuseppe Meazza. Sława oraz niezwykły talent niespełna dwudziestojednoletniego chłopaka z Rio de Janeiro sprawiły jednak, że kibice Nerazzurich lawinowo ruszyli do kas i wykupili aż pięćdziesiąt jeden tysięcy sezonowych wejściówek. To wzrost o ponad trzysta osiemnaście procent! Fani masowo nabywali nie tylko karnety, ale i koszulki z nazwiskiem Ronaldo. W pierwszym tygodniu sprzedaży rozeszło się aż trzydzieści pięć tysięcy takich trykotów, a do końca sezonu 1997/98 wdzianka z numerem „9” sprzedawały się w liczbie średnio pięciu tysięcy sztuk na tydzień.

Pełna nazwa Interu to Football Club Internazionale Milano. Klub założony został w 1908 roku, a historia jego powstania jest ściśle związana z lokalnym rywalem – AC Milanem. Gdy Włoska Federacja Piłkarska wprowadziła przepis zakazujący obcokrajowcom występów w rozgrywkach mistrzowskich, część działaczy Rossonerich postanowiła stworzyć nowy team, którego nazwa wskazywała na otwarcie na przedstawicieli innych nacji. Nerazzurrich z drugim mediolańskim gigantem łączy jeszcze jedno – arena rozgrywania domowych spotkań, czyli Stadio Giuseppe Meazza. Otwarty w 1926 roku obiekt przez pięćdziesiąt cztery lata nosił nazwę San Siro, po czym nadano mu imię wybitnego napastnika Interu, który przez dwa sezony bronił również barw AC Milanu. Fani Rossonerich nigdy nie zaakceptowali jednak nowego porządku i do dnia dzisiejszego używają starej nazwy.

W lipcu 1997 Ronaldo nie miał jeszcze ukończonych dwudziestu jeden lat, a szykował się do rozgrywek w już trzecim europejskim klubie. Takie tempo zmiany barw jest charakterystyczne dla utalentowanych zawodników, którzy mają problem z odnalezieniem formy, lecz w przypadku Nazário de Limy było zupełnie inaczej. To jego niepowtarzalny talent sprawiał, że każdy trener chciał go mieć w swoich szeregach, i że prezesi byli w stanie wykładać olbrzymie pieniądze na transfery. Była to wymarzona sytuacja dla agentów Brazylijczyka, którzy mogli liczyć na wysokie prowizje, nie wysilając się zbytnio podczas negocjacji. Życie reprezentanta Canarinhos toczyło się w niesamowitym tempie, a on wciąż miał w pamięci 25 maja 1993 roku i debiut w profesjonalnym futbolu, podczas którego jego Cruzeiro Belo Horizonte mierzyło się na wyjeździe z Caldense Poços de Caldas. – Pamiętam każdy moment mojej kariery, jakby to było wczoraj – mówi Il Fenomeno. – Pamiętam jak udało mi się przebić do pierwszej drużyny Cruzeiro. Zawsze marzyłem o zostaniu zawodowym piłkarzem i to było strasznie ekscytujące, kiedy zdałem sobie sprawę, że to się spełnia. To było magiczne uczucie. Nogi i ręce trzęsły mi się jak galareta, ale kiedy mecz się zaczął, udało mi się uspokoić.

W dzisiejszych czasach nie ma większego problemu z dostępnością w telewizji wszystkich spotkań PSV Eindhoven, FC Barcelony czy Interu. Na początku lat dziewięćdziesiątych w Brazylii niemożliwością było jednak obejrzeć na szklanym ekranie każdą potyczkę Cruzeiro Belo Horizonte. Rodzina i znajomi, choć nie mogli być obok Ronaldo, chwytali się jednak różnych pomysłów, żeby na bieżąco śledzić jego postępy na zielonej murawie. Nie inaczej było przy okazji jego debiutu w „dorosłej” piłce. – W tamtych czasach nie było telefonów komórkowych, a większość z moich znajomych z Bento Ribeiro nie miało nawet w domach telefonów stacjonarnych – wspomina Nazário de Lima. – Poinformowałem więc najbliższych o zbliżającym się moim debiucie, a oni przekazali dalej tę wiadomość. Wszyscy byli zachwyceni. Meczu nie transmitowała żadna stacja telewizyjna, więc mój tata udał się na wzgórze, gdzie przy pomocy starego radia udało mu się złapać fale stacji z oddalonego o czterysta pięćdziesiąt kilometrów Belo Horizonte.

Życie zawodowego piłkarza zazwyczaj wiąże się z koniecznością dość częstych przeprowadzek. Tylko nieliczni futboliści mają możliwość spędzenia całej kariery w jednym klubie. Dla Ronaldo jednak zmiana otoczenia okazała się zbawienna. Pobyt w holenderskim Eindhoven, gdzie zimą temperatura spada grubo poniżej zera stopni Celsjusza, był dla reprezentanta Canarinhos prawdziwą szkołą przetrwania. – Bardzo cierpiałem z powodu zimna – wspomina Ronaldo. – Podczas treningu wszystko mi sztywniało: nogi, ręce, szyja i uszy. Nigdy nie wyobrażałem sobie życia w tak zimnym miejscu. Problemem było również jedzenie. Nie mówiłem po holendersku, więc trudno mi było rozszyfrować menu. Nauka języka zajęła mi dwa lata, a teraz nie pamiętam już większości słówek. Z kolei Barcelona czy Mediolan to miejsca, w których nie tylko Il Fenomeno, ale i Brazylijczycy w ogóle czują się dobrze ze względu na klimat podobny do tego panującego w ich ojczyźnie.

Nazário de Lima zadebiutował w barwach Interu 27 lipca 1997 roku w towarzyskim starciu z Manchesterem United o Trofeo Pirelli na Stadio Giuseppe Meazza. Brazylijczyk wybiegł na murawę w pierwszej jedenastce Nerazzurrich, lecz już po siedemnastu minutach gry został zastąpiony przez Ivána Zamorano. W regulaminowym czasie tamtego spotkania padł wynik 1:1, a w konkursie rzutów karnych gospodarze zwyciężyli 4:1.

Przed rozpoczęciem rozgrywek Serie A 1997/98 reprezentant Canarinhos wystąpił w jeszcze czterech sparingowych meczach ekipy ze stolicy mody. Rywalami teamu prowadzonego przez Luigiego Simoniego były kolejno zespoły Bologna FC, AC Pisa, AS Roma oraz Atlético Madryt. Tylko w starciu z drużyną z Pizy Il Fenomeno zdołał wpisać się na listę strzelców.

Inter rozgrywki 1996/97 zakończył na trzecim miejscu w tabeli i zakwalifikował się do zmagań o Puchar UEFA. Włodarzom i kibicom Nerazzurrich marzyły się jednak występy w prestiżowej Lidze Mistrzów, do której kwalifikowały się jedynie dwa najlepsze zespoły najwyższej klasy rozgrywkowej we Włoszech. To właśnie czarno-niebiescy mieli osiągnąć z Ronaldo na pokładzie. Najpoważniejszym rywalem Interu w rywalizacji o scudetto wydawał się być Juventus, który w poprzednich zmaganiach zastąpił na tronie pogrążający się w kryzysie AC Milan. Lokalnemu rywalowi Nerazzurrich nie pomógł nawet powrót na ławkę trenerską legendarnego Arrigo Sacchiego, a Stara Dama miała w swoich szeregach takie gwiazdy jak Alessandro Del Piero, Filippo Inzaghi, Didier Deschamps, Zinédine Zidane czy Edgar Davids.

Mimo że w lidze włoskiej gra się zupełnie inaczej niż w Eredivisie czy Primera División, Nazário de Lima zdołał się przystosować. Talent Brazylijczyka okazał się zbyt wielki, żeby można było opracować taktykę dającą stuprocentową pewność wyłączenia go z gry. – To był szalony talent – opowiada Luigi Simoni. – Na boisku wyprawiał niewiarygodne rzeczy i był ekstremalnie szybki w porównaniu do innych. Podczas treningów wydawał się jeszcze lepszy niż w meczach. Niejednokrotnie mnie zaskoczył, wyprawiając prawdziwe cuda. Uważał je za coś całkiem normalnego, ale to była tylko jego opinia.

Il Fenomeno

W 1998 roku firma Pirelli zaczęła reklamować swoje produkty przy pomocy ogromnego bilbordu przedstawiającego Ronaldo na górze Corcovado w miejscu gigantycznego pomnika Chrystusa Odkupiciela. Brazylijski futbolista ubrany był na nim w koszulkę Interu z numerem „10”, a na jego uniesionej lewej stopie dało się dostrzec odciśnięty bieżnik opony P3000 Energy produkowanej przez włoską korporację.

Nazário de Lima spoglądający na Rio de Janeiro był ukłonem w stronę rynku południowoamerykańskiego, który Pirelli miało wkrótce opanować. Tam ludzie mają bzika na punkcie piłki nożnej, a przy pomocy wizerunku znanego zawodnika można im sprzedać niemal wszystko. Koniec lat dziewięćdziesiątych to również złota era włoskiego futbolu, gdyż Serie A uznawano wówczas za najlepszą ligę na świecie. To właśnie wtedy bogaci biznesmeni pakowali we włoski futbol olbrzymie pieniądze, żeby sprowadzać do swoich klubów topowych piłkarzy. Uzbrojony po zęby Juventus wspierał oczywiście koncern Fiat. Lazio wyrastało na groźnego konkurenta dzięki Sergio Cragnottiemu i jego kompanii spożywczej Cirio. Potentat tej samej branży, Parmalat, finansował natomiast AC Parmę. AC Milan może i znajdował się w kryzysie, ale finansowo był bezpieczny dzięki magnatowi medialnemu Silvio Berlusconiemu, który również aktywnie działał w polityce.

– Kupiłem Ronaldo, ponieważ był znakomitym graczem, ale również dlatego, że wówczas nikt nie wierzył, iż uda nam się go pozyskać, patrząc przez pryzmat tego, co pokazywał w Barcelonie – mówi Massimo Moratti, prezes Interu. Tempo aklimatyzacji Brazylijczyka w stolicy mody nie było ekspresowe, ale trudno się temu dziwić, skoro włoski futbol słynie z tego, że na pierwszym miejscu zawsze stawia defensywę. Chłopak z Rio de Janeiro na boiskach Italii rozkręcał się powoli i na początku trudno mu było czarować zagraniami, z których zasłynął w Eredivisie i La Liga. Prasa w stosunku do gwiazd takiego formatu zawsze jest bardzo niecierpliwa, dlatego za swoje pierwsze występy w barwach Nerazzurrich Ronaldo nie zbierał zbyt pochlebnych opinii. Tak naprawdę jednak na przedsezonowe potyczki nie powinno patrzeć się identycznie jak na pełnoprawne mecze, a Brazylijczyk już od drugiego spotkania kampanii 1997/98, w którym trafił do siatki zespołu z Bolonii, potwierdzał, że Inter nie przepłacił za niego ani trochę.

Reprezentant Canarinhos sprawdzał się nie tylko w lidze, gdzie „ukarał” jeszcze Fiorentinę, Lecce i Lazio, ale również w Pucharze UEFA (gol przeciwko Neuchâtel Xamax) i Coppa Italia, kiedy to po skompletowaniu hat-tricka w wyjazdowym starciu z Piacenzą prasa ochrzciła go mianem „Il Fenomeno”. Gol numer trzy w wykonaniu Ronaldo był kwintesencją jego umiejętności. Zawodnik czarno-niebieskich na pełnej prędkości minął pięciu defensorów Biancorossich, po czym posłał futbolówkę obok bezradnego golkipera. Trzy bramki Brazylijczyka to jedyne trafienia w tamtym spotkaniu. Dawały one Interowi niemal pewny awans do kolejnej rundy.

– Dostałem podanie od Luigiego Sartora, obrońca próbował mnie powstrzymać, ale ja poszedłem w drugą stronę i zacząłem schodzić do środka. W końcu znalazłem się przed bramką, poczekałem i przymierzyłem – wspomina as Canarinhos. Trafienie przeciwko Piacenzy nie uniknęło porównań z golem zdobytym przez Ronaldo w meczu z Compostelą, kiedy przywdziewał koszulkę FC Barcelony. – Mam nadzieję, że zdobędę jeszcze więcej bramek dla Interu, i że będą one jeszcze większej urody – zapewniał. We Włoszech tak naprawdę tylko minimalne znaczenie ma styl w jakim pakuje się piłkę do siatki. Liczy się przede wszystkim sam fakt zdobycia gola oraz pomoc zespołowi w osiągnięciu wspólnego celu. Brazylijczyk wyznawał jednak swoją własną filozofię: – Gra w futbol i strzelanie bramek czynią mnie szczęśliwym. Nawet tutaj, w Italii, gdzie futbol to wielki biznes, i gdzie trzy punkty są często więcej warte od dreszczyku emocji. W Serie A występuje wielu zawodników światowej klasy. Oni wiedzą jak grać skutecznie i to robią. Konkurencja jest olbrzymia, a wyniki zawsze są na pierwszym miejscu. Ja jednak uważam, że można grać dobrze, a przy tym pięknie. Dzięki temu czerpię radość z tego co robię.

Hat-trick Il Fenomeno pokazał również, że finezyjną grę można kochać ponad klubowymi podziałami. Brazylijczykowi na Stadio Leonardo Garilli brawo bili nie tylko fani Interu oraz neutralni kibice, ale także zagorzali sympatycy gospodarzy. Nie było to może wydarzenie na taką skalę jak oklaski dla legendy Barcelony, Ronaldinho, na madryckim Santiago Bernabéu w 2005 roku, ale i tak nie mogło pozostać bez echa. – To było wspaniałe – komentuje główny aktor widowiska. – Czułem ogromną dumę, kiedy zdałem sobie sprawę, że nawet kibice przeciwnej drużyny docenili moją grę. To znaczyło, że zrobiłem coś naprawdę wyjątkowego. Nie ma wątpliwości, że Nazário de Lima był kluczową postacią meczu z Piacenzą. Brazylijczykowi daleko było jednak od popadania w samozachwyt, dlatego zaraz po odpowiedzeniu na pytania dziennikarzy na temat swojej postawy przeszedł do chwalenia kolegów z drużyny: – Inter grał z wielką agresją, ale przede wszystkim z głową. Gdybym był fanem tego zespołu, to byłbym szczęśliwym człowiekiem, ponieważ na pewno kochałbym załogę z tak wieloma fantastycznymi zawodnikami na pokładzie.

Kilka genialnych występów Ronaldo wystarczyło, by odżyły porównania młodziutkiego Brazylijczyka z jego legendarnym rodakiem – Pelém. Nie każdy uważał jednak, że to słuszny kierunek. – To bardziej zawodnik taki jak Careca, Van Basten, Batistuta czy Nordhal. Pelé był graczem innego typu, reżyserował grę – tłumaczy José Altafini, mistrz świata z 1958 roku z reprezentacją Canarinhos. – Król futbolu miał zabójczo skuteczną zarówno prawą, jak i lewą nogę. U Ronaldo prawa jest równie dobra, ale lewa już nieco szwankuje. Maradona preferował jedną stronę boiska i tak samo jest w jego przypadku. Pelé natomiast był jednakowo efektywny po obu stronach.

Pod koniec 1997 roku Nazário de Lima najlepsze lata dla piłkarza miał dopiero przed sobą, dlatego trudno winić ludzi, którzy kwestionowali to, że już wtedy dorównywał on umiejętnościami Pelému. Obok futbolisty o takiej skali talentu nie można było jednak przejść całkowicie obojętnie, co potwierdza wypowiedź Alessandro Altobelliego, legendarnego napastnika Nerazzurrich: – Moim zdaniem żadne porównania nie mają sensu w tym przypadku. Oczywiście jestem pod ogromnym wrażeniem jego umiejętności: szybkości, siły, eksplozywności, zachowania w polu karnym i dryblingu. Wszystko to ma opanowane na najwyższym poziomie. Chcę tylko powiedzieć, że Ronaldo jest syntezą wielu mistrzów. Il Fenomeno pod względem wyszkolenia technicznego przypominał Carecę, a jego siła porównywalna była do tej, którą miał Nordhal. W pobliżu bramki wydawał się kopią Van Bastena. Ronaldo miał również podobny wpływ na morale drużyny. Z nim w składzie koledzy nigdy nie czuli się pokonani, bo wiedzieli, że jest on w stanie wyciągnąć zespół z największych tarapatów.

Rok 1997 wreszcie był dla Nazário de Limy w pełni udany pod względem indywidualnym. 23 grudnia ogłoszono, że reprezentant Canarinhos zdobył Złotą Piłkę magazynu France Football, przyznawaną dla najlepszego piłkarza występującego w Europie. W poprzednim plebiscycie Il Fenomeno uległ minimalnie Matthiasowi Sammerowi z Borussi Dortmund, a teraz triumfował zdobywając sto dwadzieścia dwa „oczka” i pozostawiając daleko w tyle Predraga Mijatovicia oraz Zinédine’a Zidane’a . Brazylijczyk wygrał również po raz drugi z rzędu nagrodę dla Piłkarza Roku FIFA, zwyciężając nad swoim rodakiem Roberto Carlosem oraz Holendrem Dennisem Bergkampem. W głosowaniu zmiażdżył swoich rywali, inkasując aż czterysta osiemdziesiąt punktów, podczas gdy oni uzbierali odpowiednio sześćdziesiąt pięć i sześćdziesiąt dwa. Ronaldo pod koniec XX wieku wydawał się piłkarzem z bajki, więc nic dziwnego, że 12 stycznia 1998 roku swą nagrodę odebrał w najlepszym do tego miejscu – paryskim Disneylandzie, gdzie pojawił się w klasycznym prążkowanym garniturze i białej koszuli oraz czarnym krawacie. Piękna opowieść trwała w najlepsze, a przecież to zdawał się być dopiero jej początek. Nadchodzący francuski mundial miał być tym, w którym Il Fenomeno wybiegnie na murawę jako pierwszoplanowa postać Canarinhos. Jego legenda dopiero się budowała, bo w końcu piłkarze tacy jak Pelé czy Diego Maradona nigdy nie byliby tak wysoko w hierarchii, gdyby nie ich popisy na mistrzostwach świata.

Podczas gali w Paryżu Ronaldo miał okazję do krótkiej rozmowy z Pelém. – Pamiętaj, że pozostać numerem jeden na świecie jest o wiele trudniej niż się nim stać – mówił król futbolu. – To sprawa czegoś więcej niż umiejętności technicznych czy warunków fizycznych. Trzeba całkowicie się poświęcić, być życzliwym wobec kolegów z drużyny, przeciwników oraz opinii publicznej. Pokazywać swoją wielkość również poza boiskiem. Il Fenomeno wysłuchał cierpliwie słów starego mistrza, a potem odpowiedział: – Nie jestem pewny, czy jestem numerem jeden. Bardzo mi jednak zależy na tym, żeby utrzymać się na szczycie jak najdłużej. Ta nagroda Piłkarza Roku FIFA to dla mnie wielki zaszczyt, ale przysięgam, że już teraz myślę o tym by wywalczyć ją po raz trzeci. Wydaje mi się, że jedynym sposobem na to jest wygranie mundialu we Francji.

Inter Mediolan był już trzecim europejskim klubem w karierze Nazário de Limy, lecz piłkarz nigdy nie ukrywał, że cierpiał z powodu odległości dzielącej go od bliskich. Na galę w Paryżu przybyli jednak z Rio rodzice Brazylijczyka. Po ceremonii wsiedli do tego samego samolotu co Ronaldo i udali się wraz z nim do Mediolanu, by w rodzinnej atmosferze spędzić kilka dni. Na co dzień tęsknotę za domem w stolicy karnawału wypełniała natomiast Il Fenomeno modelka i aktorka Susana Werner. – Kocham ją – zapewniał piłkarz, który wcześniej słynął raczej z przygód na jedną noc niż z długotrwałych związków.

Od klęski do szampana

W barach w Rio de Janeiro można spotkać pełno dziewczyn, które przychodzą tam tylko po to, żeby poderwać któregoś z piłkarzy Vasco da Gama, Flamengo, Fluminense czy Botafogo. Nie robią sobie wielkich nadziei i dadzą się pokroić nawet za krótką chwilę zapomnienia u boku słynnego futbolisty. Susana Werner była jednak nieco inna. Początkująca modelka i aktorka wiedziała, że po wejściu w związek z Ronaldo jej kariera nabierze rozpędu, bo przecież sympatia najlepszego piłkarza na świecie może liczyć na nieco więcej niż rola w przeznaczonej dla nastoletnich widzów operze mydlanej pt. „Malhação”.

W Mediolanie gracz Interu prowadził bardziej stateczne życie niż w Barcelonie, gdyż klub ze stolicy mody nie dawał mu takiej swobody jak Duma Katalonii i nie pozwalał na częste podróże do ojczyzny w towarzystwie partnerki, gdzie Nazário de Lima zamiast spędzać czas z rodziną wolał tańczyć sambę i pić drinki. Z Susaną chciał się ożenić. Oświadczył się, a ceremonia była zaplanowana na sierpień, po mundialu we Francji. W końcu pierwsze miejsce w życiu Ronaldo zawsze zajmował futbol.

Złota Piłka oraz nagroda Piłkarza Roku FIFA wyraźnie ciążyły Il Fenomeno w styczniu 1998 roku. Słowa Pelégo mówiące o tym, że znacznie trudniej jest utrzymać się na szczycie niż się na nim znaleźć znalazły swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Inter w Serie A radził sobie nieźle, notując w tym czasie trzy zwycięstwa (w tym 1:0 przeciwko Juventusowi), remis oraz porażkę, ale w pierwszym meczu ćwierćfinałowym Coppa Italia z rywalem zza miedzy, AC Milanem, totalnie się skompromitował, ulegając aż 0:5. Ronaldo w tym czasie nie strzelił ani jednego gola.

Choć Rossonerim w sezonie 1997/98 w lidze nie wiodło się zbyt dobrze, odbywające się ósmego stycznia na San Siro derbowe starcie w Pucharze Włoch udowodniło, że takie spotkania rządzą się swoimi prawami i aktualna pozycja drużyn w tabeli zazwyczaj nijak się ma do późniejszych wydarzeń na murawie. Determinacja Milanu w drodze do zwycięstwa nie znała granic, a piłkarze Nerazzurrich przyglądali się tylko, jak podopieczni Fabio Capello pięciokrotnie wbijają piłkę do bramki strzeżonej przez Gianlukę Pagliucę. A właściwie to czterokrotnie, bo na listę strzelców oprócz Demetrio Albertiniego, Maurizio Ganza, Dejana Savicevicia i Steinara Nilsena wpisał się również Francesco Colonnese, który jednak pokonał niewłaściwego golkipera. Defensywa gości spisywała się fatalnie i mowa tu nie tylko o samobójczym trafieniu czy sprokurowaniu rzutu karnego, ale i o nieudolnych wybiciach piłki, które złośliwie można nazwać asystami. „Milan upokorzył Inter, wygrywając 5:0. Trzy gole padły w pierwszej połowie, a w drugiej dwa. Rossoneri całkowicie zdominowali mecz, nie dając Nerazzurrim żadnych szans na reakcję, a wynik mógł być jeszcze bardziej okazały”, komentowała wydarzenia na San Siro lokalna prasa.

W derbach Mediolanu Ronaldo nie pokazał swojego kunsztu. Nie pomógł drużynie wyjść z opresji, a zespół nie potrafił wesprzeć go w znalezieniu recepty na pokonanie Sebastiano Rossiego. Pod koniec pierwszej połowy z jego powodu omal nie doszło do bójki pomiędzy piłkarzami obu teamów. Alessandro Costacurta dość brutalnie sprowadził do parteru rozpędzonego Il Fenomeno, co wyraźnie wkurzyło Brazylijczyka oraz jego kolegów w koszulkach w czarno-niebieskie pasy. – Bardzo nie podobało mi się tamto zagranie – komentował reprezentant Canarinhos. – To była tylko i wyłącznie jego wina, faul był intencjonalny, a nie przypadkowy. Costacurty w ogóle nie interesowała piłka. Nie rozumiem, dlaczego został ukarany tylko żółtą kartką, bo należało mu się wykluczenie. Nazário de Lima w żadnym wypadku nie miał zamiaru obarczać sędziego winą za porażkę swojej drużyny. Zdawał sobie sprawę, że Inter rozegrał koszmarne zawody, a Milan zademonstrował futbol z najwyższej półki. – To najboleśniejsza porażka w mojej karierze. Oni grali dobrze, wszystko im wychodziło, a nam wręcz przeciwnie. Zagraliśmy źle. Nie spodziewaliśmy się, że przeciwnik będzie aż tak zdeterminowany. Kto jednak powiedział, że zostaliśmy już wyeliminowani? Oni strzelili nam pięć goli, a nas stać na odpowiednią ripostę.

Optymizm Ronaldo był naprawdę godny pozazdroszczenia. Która drużyna po takiej klęsce potrafiłaby natychmiast podnieść się z desek i dwa tygodnie później odwrócić losy dwumeczu? Być może AC Milan Arrigo Sacchiego, być może FC Barcelona Pepa Guardioli czy Luisa Enrique, ale na pewno nie Inter Mediolan Luigiego Simoniego, który może i stanowił zgrany team z czarodziejem futbolu na czele, lecz na pewno niezdolny do dokonywania cudów. A tylko cud mógł pozwolić ekipie ze Stadio Giuseppe Meazza prześliznąć się do półfinału Coppa Italia.

Fani Interu na rewanżowy pojedynek z Rossonerimi patrzyli mniej optymistycznie niż Brazylijczyk, dlatego na trybunach zasiadło tylko niespełna dziesięć tysięcy kibiców. Nerazzurri wzięli rewanż nad lokalnym rywalem, zwyciężając 1:0 po golu Marco Branki, ale to było oczywiście zbyt mało, żeby mówić o udanej zemście. Ronaldo natomiast nadal tkwił w impasie. Zamiast na wiele sposobów uprzykrzać życie obrońcom Milanu, nie potrafił przeprowadzić żadnej zapierającej dech w piersiach akcji i został pod koniec spotkania zmieniony przez Rivasa. Jego niemoc strzelecka trwała, a włoscy dziennikarze przy każdej okazji wbijali mu szpile. – Kiedy Inter wygrywa, a ja strzelam jedną, dwie lub trzy bramki, to nazywają mnie Il Fenomeno – żalił się w ojczystych mediach. – Jeśli jednak przegrywamy, a ja nie trafiam, od razu popadam w niełaskę. Nikt nie dostrzega, że stworzyliśmy sobie cztery sytuacje strzeleckie, a piłka po prostu pechowo nie wpadła do siatki – dodał odnosząc się do porażki 0:1 z Bari poprzedzającej triumf w rewanżu z Milanem.

Fatalną passę strzelecką Nazário de Lima zdołał przełamać już pierwszego dnia lutego, kiedy to dzięki jego trafieniu Inter pokonał na wyjeździe Brescię. Dwa tygodnie później Il Fenomeno ustrzelił natomiast hat-tricka przeciwko Lecce i media natychmiast przestały go krytykować. W swoim debiutanckim sezonie w Serie A Ronaldo uzbierał dwadzieścia pięć goli, o zaledwie dwa mniej niż król strzelców Oliver Bierhoff z Milanu. Brazylijczyk trafiał jednak nie tylko w lidze – w Coppa Italia pokonywał bramkarza rywali trzykrotnie, a w Pucharze UEFA uczynił to sześć razy. Na krajowym podwórku Nerazzurrim nie udało się sięgnąć po żadne trofeum – w lidze o pięć punktów wyprzedził ich Juventus Turyn, a z Pucharu Włoch wyeliminował AC Milan. Drugie miejsce w Serie A gwarantowało jednak udział w kolejnej edycji Champions League, natomiast w Pucharze UEFA Inter dotarł do wielkiego finału, eliminując kolejno Neuchâtel Xamax, Olympique Lyon, RC Strasbourg, Schalke 04 Gelsenkirchen oraz Spartaka Moskwa. Podopieczni Luigiego Simoniego mieli lepsze i gorsze chwile – ze Strasbourgiem pierwszy mecz przegrali 0:2, a ekipę z Zagłębia Ruhry pokonali dopiero po dogrywce.

Zmagania w europejskich pucharach to wisienka na torcie klubowego futbolu. Nic nie jest w stanie zastąpić satysfakcji z występów w Lidze Mistrzów, ale choć Nazário de Lima nie miał jeszcze okazji do debiutu w tych najbardziej prestiżowych rozgrywkach, to nie mógł narzekać na brak sukcesów na arenie międzynarodowej, gdyż sezon wcześniej z Barceloną sięgnął po Puchar Zdobywców Pucharów, a teraz miał okazję wygrać zmagania, które od 2009 roku odbywają się pod szyldem Ligi Europy. Wystarczyło na Parc de Princes w Paryżu pokonać Lazio Rzym, które w Serie A plasowało się daleko za teamem ze stolicy mody.

Finał Pucharu UEFA traktowany był jako próba generalna przed zbliżającym się wielkimi krokami francuskim mundialem. Panującą piłkarską gorączkę dało się zauważyć na każdym kroku – hotele udekorowane flagami finalistów oraz wszędobylskie stragany pełne futbolowych pamiątek – maskotek, flag, koszulek, zapalniczek, proporców czy piłek. Nawet hala lotniska, na którym wylądowali piłkarze Interu, nawiązywała do zbliżającej się imprezy dzięki wszędobylskim plakatom czy filmom wyświetlanym na monitorach. W głównej roli niemal wszędzie występował Ronaldo. Jego pozycja najlepszego na świecie była na tyle niekwestionowana, że nikt nie wyobrażał sobie, że na przełomie czerwca i lipca nie poprowadzi on reprezentacji Brazylii do triumfu, a sam nie zgarnie przy okazji korony króla strzelców. – Żeby dobrze zarobić, skupiamy się na wykorzystaniu wizerunku jednego zawodnika – mówił jeden z ulicznych sprzedawców. – Inter czy Lazio nie są zbyt popularne we Francji, więc oferujemy pamiątki związane przede wszystkim z Il Fenomeno.

Z czterdziestu siedmiu tysięcy osób zgromadzonych na Parc de Princess zakupu biletów żałowali chyba tylko sympatycy drużyny z Rzymu. Nawet to nie jest jednak w stu procentach pewne, gdyż będąc świadkami demolki swoich ulubieńców mieli jednocześnie okazję podziwiać cuda jakie wyprawiał z piłką najlepszy piłkarz na kuli ziemskiej. Nerazzurri pokonali Biancocelestich 3:0 po golach Ivána Zamorano, Javiera Zanettiego oraz… Ronaldo. Brazylijczyk w swoim stylu urwał się trzem obrońcom, otrzymał podanie na wolne pole, „posadził” bramkarza Lazio, Lucę Marchegianiego, i wpakował piłkę do pustej bramki, pieczętując dominację i okazałe zwycięstwo Interu. Liga padła łupem Juventusu, zmagania o Coppa Italia zakończyła bolesna porażka w derbach Mediolanu, ale dzięki zwycięstwu nad rzymianami sezon został uratowany. Il Fenomeno mógł być szczęśliwy nie tylko dlatego, że jego zespół triumfował. Zwyciężyła również jego filozofia, gdyż puchar został wywalczony w pięknym stylu, po skutecznej, ale również widowiskowej grze. Starcie na Parc de Princess było koszmarem dla stopera Lazio – Alessandro Nesty. Brazylijczyk niejednokrotnie ośmieszył włoskiego defensora, jednego z najlepszych zawodników na swojej pozycji. – To było najgorsze doświadczenie w mojej karierze zawodniczej – wspomina. – Oglądałem później ten mecz wielokrotnie na wideo i starałem się wyłapać moje błędy. A Ronaldo był po prostu fantastyczny.

„Szampan dla Interu”, napisała o starciu na Parc de Princess lokalna prasa. Misja w mieście nad Sekwaną została wykonana, a nerwy kibiców oraz prezesa Massimo Morattiego ukojone. Nazário de Lima również wyjeżdżał z Francji z uśmiechem na ustach. – Zwycięstwo w Paryżu było cudowne. Niedługo wrócę tu z reprezentacją Brazylii – zapowiadał Il Fenomeno. Ronaldo zgarnął nagrody dla najlepszego piłkarza i napastnika Serie A oraz europejskich pucharów. Uznano go również najlepszym obcokrajowcem w lidze włoskiej. Do mundialu mógł się przygotowywać w spokoju. Inter nie zamierzał nawet negocjować jego sprzedaży w letnim okienku transferowym, gdyż włodarze Nerazzurrich zdawali sobie sprawę, że większe profity może przynieść zatrzymanie u siebie diamentu wyrwanego rok wcześniej z gardła Barcelonie.

Zimny prysznic

Przed mistrzostwami świata we Francji obowiązywał jeszcze przepis, że czempion globu uzyskuje automatyczną kwalifikację do kolejnego mundialu. Brazylijczycy swoje przygotowania do zmagań o najważniejsze trofeum w futbolu reprezentacyjnym oparli więc na meczach towarzyskich oraz występie w Pucharze Konfederacji, który zorganizowano w grudniu 1997 w Arabii Saudyjskiej.

W tamtych czasach turniej ten odbywał się co dwa lata i nie stanowił ostatecznego sprawdzianu dla organizatora najbliższych mistrzostw świata. Zasady były jednak takie jak obecnie: aktualni czempioni kontynentalni, zwycięzca ostatniego mundialu oraz gospodarz imprezy zostają podzieleni na dwie grupy, po czym dwa najlepsze zespoły z każdej z nich kwalifikują się do półfinałów, których zwycięzcy mierzą się w wielkim finale, a przegrani walczą o trzecie miejsce.

Nazário de Lima na azjatyckich boiskach zrobił swoje. Nie przemęczał się zbytnio, Canarinhos z siedmioma punktami na koncie wygrali swoją grupę, a Il Fenomeno strzelanie rozpoczął dopiero w wygranym 2:0 półfinale z Czechami, kiedy to ustalił wynik spotkania. Swój prawdziwy kunszt zademonstrował natomiast w decydującym o końcowym triumfie teamu z Kraju Kawy starciu z Australią. Chłopak z Rio skompletował wtedy hat-tricka, jego bardziej doświadczony kolega z drużyny, Romário, dokonał tego samego, a Brazylia zdemolowała przeciwnika 6:0, nie pozostawiając żadnych złudzeń, iż jest najlepszą drużyną narodową globu.

Francja została wybrana na gospodarza mundialu ’98 dokładnie 2 lipca 1992 roku, pokonując w głosowaniu w Zurychu Maroko stosunkiem głosów 12-7. Niespełna sześć lat później wszystko było już dopięte na ostatni guzik, w tym mieszcząca osiemdziesiąt tysięcy widzów i zbudowana za równowartość czterystu czterdziestu pięciu milionów dolarów pięciogwiazdkowa arena Stade de France w podparyskim Saint-Denis. Zaprojektowany przez czterech architektów obiekt, którego dach został skonstruowany z elementów wyprodukowanych przez polskie firmy, pod koniec lat dziewięćdziesiątych robił ogromne wrażenie i przywoływał na myśl rzymskie Koloseum.

Skład Canarinhos w porównaniu z mundialem w USA uległ przebudowie. Funkcję pierwszego kapitana zespołu nadal pełnił Dunga, który przejął opaskę od Raía jeszcze podczas zmagań w Stanach Zjednoczonych. W bramce wciąż stał niezawodny Taffarel. Do linii obrony dołączył rewelacyjny Roberto Carlos z Realu Madryt. W pomocy szalała nowa gwiazda Barcelony, Rivaldo, a w ataku błyszczeć miał duet Ronaldo – Bebeto. Brakowało Romário. Oficjalna wersja była taka, że lider formacji ofensywnej zmagał się z kontuzją łydki. – To dla mnie wielkie rozczarowanie i bardzo trudny moment w moim życiu – mówił. Wkrótce wyszło jednak na jaw, że to Mário Zagallo i jego asystent Zico postanowili pozbyć się piłkarza z drużyny z obawy, że będzie on miał negatywny wpływ na atmosferę w szatni. Napastnik Canarinhos nie potrafił zrozumieć, że czasem trzeba poświęcić się dla dobra drużyny i jako gwiazda wymagał specjalnego traktowania. Zagallo potwierdza te słowa: – To był jakiś eliminacyjny mecz i postanowiliśmy zastąpić go zawodnikiem, który był w pełni sił. On jednak schodząc z boiska przeklinał trenera Parrieirę, pokazując wszystkim swoje niezadowolenie. Po spotkaniu zawołałem obu do pokoju i powiedziałem: „Słuchaj, Romário, to Parreira jest tu szefem. Nie możesz kwestionować jego decyzji, bo nie jesteś od tego. Nie możesz być ponad nim”. W tamtej chwili stało się dla nas jasne, że on oczekuje specjalnych względów. Nie mogliśmy tego zaakceptować, bo to my byliśmy od wydawania poleceń, a nie na odwrót.

Na mistrzostwach we Francji po raz pierwszy zagrały aż trzydzieści dwie drużyny, czyli o osiem więcej niż na czempionacie w USA. Canarinhos byli w tym gronie niczym gwiazdy rock and rolla. Argentyna miała Gabriela Batistutę, Holandia Dennisa Bergkampa, Chorwacja Davora Šukera, Anglia Davida Beckhama, Włochy Alessandro Del Piero a Niemcy Jürgena Klinsmanna, ale to skład Brazylijczyków wymieniało się jednym tchem, kończąc na tym najważniejszym: Ronaldo z Interu Mediolan. Podopieczni Mário Zagallo znaleźli się w grupie „A”, gdzie ich rywalami miały być zespoły Szkocji, Maroka oraz Norwegii. – Musimy wygrać. Drugie miejsce to zbyt mało – mówił występujący na pozycji pomocnika Leonardo.

Nazário de Lima, zaledwie dwudziestojednoletni, już od początku pobytu we Francji znajdował się pod olbrzymią presją. Nie chodziło tylko o to, że wszyscy wymagali od niego mnóstwa bramek i poprowadzenia reprezentacji do Pucharu Świata. Tyle był w stanie wytrzymać – w końcu kochał strzelać gole i zwyciężać, a oczekiwania kibiców zawsze go motywowały. Wszystko ma jednak swoje granice, a jego narzeczona, Susana Werner, nie pomagała mu w osiągnięciu komfortu psychicznego przed najważniejszymi rozgrywkami w karierze. Zaczęło się od wizyty Brazylijczyka na kortach Rolanda Garrosa, gdzie co roku odbywa się słynny turniej wielkoszlemowy. Telewizyjne kamery uchwyciły jak wschodząca gwiazda tenisa, Anna Kurnikowa, na powitanie całuje piłkarza w policzek. Zazdrosna Susana zgotowała narzeczonemu piekło. Nie rozumiała, że bycie najsłynniejszym piłkarzem globu wymusza na Ronaldo takie zachowania. Później nie było lepiej. To nie paparazzi chodzili za nią, a na odwrót. Wierzyła, że zwracając na siebie uwagę, sprawi, iż jej kariera aktorska nabierze rozpędu.

10 czerwca na Stade de France trzeba było jednak oczyścić głowę ze wszelkich zbędnych myśli i skupić się na pokonaniu Szkocji w pierwszym meczu na mistrzostwach świata. Wynik już w czwartej minucie otworzył César Sampaio po rzucie rożnym wykonywanym przez Bebeto. Ten sam zawodnik pod koniec pierwszej połowy sfaulował we własnej szesnastce Kevina Gallachera, a podyktowany za to zagranie rzut karny na gola zamienił John Collins. Było 1:1 i wielka sensacja wisiała w powietrzu. Il Fenomeno starał się kąsać szkockich obrońców, pokazał kilka ładnych dryblingów, lecz jego próby nie przynosiły żadnego skutku. Każdy jego kontakt z piłką wywoływał podniecenie osiemdziesięciu tysięcy widzów zgromadzonych na arenie w Saint-Denis. Remis się utrzymywał i dopiero niewiele ponad kwadrans przed końcem po akcji Cafu futbolówkę do własnej bramki skierował Tom Boyd. Mistrzowie świata wyszli na wymarzone prowadzenie, którego nie oddali do końcowego gwizdka sędziego. Mogli świętować, mając jednocześnie świadomość, że w celu obrony tytułu będą musieli wyraźnie poprawić jakość swojej gry. – Jestem szczęśliwy, że udało nam się wygrać. Pierwszy mecz zawsze jest najtrudniejszy – komentował na gorąco Ronaldo.

Sześć dni później w Nantes cel był jeden: trzy punkty i przypieczętowanie awansu do jednej ósmej finału. Należało również odzyskać zaufanie kibiców, którzy doceniali wprawdzie triumf nad Szkocją, ale nie podobał im się styl prezentowany przez ich ulubieńców. – Oni nie grają brazylijskiej piłki – żalił się Hélio Souza z São Paulo, który przybył do Francji dopingować ekipę w kanarkowych koszulkach. – Zagallo za bardzo stawia na defensywę i boi się ryzykować.

W dziesiątej minucie starcia z teamem z Afryki wreszcie stało się to, na co czekał cały świat. Rivaldo obsłużył Il Fenomeno genialnym, długim podaniem ze środka pola na szesnasty metr, a gracz Interu Mediolan precyzyjnym uderzeniem umieścił futbolówkę tuż przy słupku bramki strzeżonej przez Drissa Ben Zekriego i po chwili wylądował w objęciach kolegów. Jeszcze przed przerwą drugiego gola do puli dołożył Rivaldo, a pięć minut po zmianie stron Nazário de Lima przeprowadził drybling lewą stroną i wyłożył piłkę Bebeto w taki sposób, że starszy kompan nie mógł zrobić nic innego niż podwyższyć rezultat na 3:0.

„Ambicja Ronaldo wreszcie znalazła drogę do siatki”, pisała po meczu na Stade de la Beaujoire światowa prasa. Nazário de Lima swojego pierwszego gola na mundialu zadedykował matce. Zapowiedział również, że kolejne trafienia poświęci narzeczonej Susannie, ojcu oraz przyszłej teściowej. Nie był zarozumiały, a po prostu szalenie ambitny.

Marokańscy piłkarze nie płakali po porażce z Canarinhos. Wciąż zachowywali szanse na awans do dalszych gier i mieli świadomość, że ulegli najlepszej drużynie na świecie. Szacunek był obustronny, ale to topowy futbolista Maroka, Mustafa El Hadji z Deportivo La Coruña, udekorował pokój swojego sześcioletniego syna plakatami Ronaldo, a nie na odwrót. – Dzisiaj wyszliśmy na boisko z lepszym nastawieniem niż poprzednim razem – komentował Mário Zagallo. – Nie zapominajmy jednak, że jeszcze niczego tak naprawdę nie wygraliśmy. Wkrótce zaczynamy wszystko od zera – dodał trener, odnosząc się do zapewnienia sobie przez Canarinhos awansu do fazy pucharowej turnieju.

Wielkim zespołom od czasu do czasu przydaje się zimny prysznic w meczu bez znaczenia. Ot tak, dla podtrzymania bojowego nastawienia oraz uświadomienia sobie, że nie ma drużyn niepokonanych. 23 czerwca na Stade Vélodrome w Marsylii nikt jednak nie przypuszczał, że Norwegowie będą w stanie urwać Brazylijczykom choćby punkt. Owszem, walczyli o pozostanie w turnieju, lecz trener ekipy z Kraju Kawy desygnował do gry podstawową jedenastkę, co zwiastowało dla Skandynawów raczej bagaż bramek niż euforię po końcowym gwizdku arbitra. Kiedy w siedemdziesiątej ósmej minucie Denílson dograł piłkę na głowę Bebeto, który nie miał problemów z pokonaniem Frode Grodasa, w podopiecznych Egila Rogera Olsena nie wierzyli już chyba nawet norwescy kibice. Pięć minut później Skandynawie jednak wiwatowali. Tore André Flo ograł na lewej stronie Júniora Baiano i doprowadził do wyrównania. Norwegowie dostali skrzydeł i koniecznie chcieli pójść za ciosem. Ich zmasowane ataki przyniosły efekt na dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry. W rolach głównych znów wystąpili Tore André Flo oraz Júnior Baiano. Sędzia Esfandiar Baharmast ze Stanów Zjednoczonych uznał, że ten drugi przytrzymywał tego pierwszego w polu karnym, za co podyktował jedenastkę dla Skandynawów, którą na zwycięskiego gola zamienił Kjetil Redkal. Passa trzydziestu czterech meczów Canarinhos bez porażki została brutalnie przerwana.

„Norwegia ogłuszyła Brazylię”, można było przeczytać w gazetach po starciu w Marsylii. Tamten mecz dla zespołu Ronaldo nie miał tak naprawdę większego znaczenia, ale od razu pojawiało się pytanie, czy nie mają racji ludzie kwestionujący taktykę nakreśloną przez Mário Zagallo. – Przegraliśmy wygrane spotkanie – komentował trener. – To dla nas nauczka, żeby nie stracić koncentracji w kluczowym momencie. Oni zaprezentowali totalny antyfutbol. Mieli dwie linie obrony i tylko jednego napastnika. Jakby zupełnie nie zależało im na zwycięstwie. Mogliśmy spokojnie wymieniać podania w środku pola i cierpliwie znosić buczenie norweskich kibiców. Dla nas jednak jeden gol to było za mało i szukaliśmy drugiego.

Po widowisku na Stade Vélodrome piłkarze Canarinhos mieli w perspektywie zaledwie trzy dni wolnego. Już 27 czerwca na paryskim Parc de Princess czekał ich pojedynek z drugą drużyną grupy B – reprezentacją Chile. Dla Il Fenomeno była to nie lada gratka, bowiem o sile La Roja decydował jego kompan z formacji ofensywnej Interu Mediolan – Iván Zamorano.

Karny na wagę finału

– Ronaldo zagrał lepiej niż w poprzednich meczach, ale nie pokazał jeszcze pełni swoich umiejętności – mówił Mário Zagallo po starciu o ćwierćfinał z Chile. Il Fenomeno przed spotkaniem uciął sobie krótką pogawędkę z kolegą z Interu Mediolan, Ivánem Zamorano, ale gdy na Parc des Princess rozbrzmiał pierwszy gwizdek arbitra, klubowa przyjaźń nie miała już znaczenia.

Pierwsza połowa spotkania z La Roja należała jednak nie do Nazário de Limy, a do Césara Sampaio, który w jedenastej minucie po centrze Dungi z rzutu wolnego dał głową prowadzenie ekipie z Kraju Kawy. Niewiele ponad kwadrans przed przerwą defensywny pomocnik reprezentacji Brazylii trafił po raz drugi, tym razem precyzyjnie uderzając futbolówkę z szesnastego metra. Ronaldo swój koncert rozpoczął już w doliczonym czasie pierwszej części, wykorzystując rzut karny podyktowany za faul chilijskiego bramkarza – Nelsona Tapię. Po regulaminowym odpoczynku Canarinhos nadal nacierali, Il Fenomeno trafił w słupek, lecz w sześćdziesiątej ósmej minucie ziarno niepewności w ich szeregach zasiał Marcelo Salas. Chwilę później jednak po raz kolejny dał o sobie znać chłopak z Rio de Janeiro, który wykorzystał prostopadłe podanie od Denílsona i ustalił wynik spotkania na 4:1. Gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni, Ronaldo i Zamorano się wyściskali, a Brazylijczycy mogli już opracowywać taktykę na kolejną rundę.

Canarinhos zaaplikowali Chile aż cztery gole, choć warto dodać, że nie dominowali przez całe spotkanie. – Graliśmy godnie i udowodniliśmy, że z każdym możemy konkurować jak z równym – mówił Zamorano. – Z braku koncentracji popełniliśmy kilka dziecinnych błędów. Wydaje mi się, że do momentu utraty pierwszego gola prezentowaliśmy się dobrze. Gdy jednak przeciwnik ma w składzie zawodników takich jak César Sampaio czy Ronaldo, to wszystko jest możliwe. Taka gra na rywala z Ameryki Południowej była wystarczająca, lecz w konfrontacji z silnym przeciwnikiem ze Starego Kontynentu mogła pogrzebać szanse Il Fenomeno i spółki na obronę tytułu.

3 lipca podopieczni Mário Zagallo mieli się zmierzyć w ćwierćfinale z reprezentacją Danii, mającą w swej talii takich asów jak Peter Schmeichel czy bracia Michael i Brian Laudrupowie. Skandynawowie wywalczyli zaledwie cztery „oczka” w grupie z Francją, RPA i Arabią Saudyjską, ale w jednej ósmej finału rozgromili Nigerię aż 4:1 i dlatego należało ich potraktować bardzo poważnie. Wszyscy w końcu mieli w pamięci to, czego Duńczycy dokonali podczas nie tak odległych w czasie mistrzostw Europy w 1992 roku. Właśnie wtedy wywalczyli oni tytuł, startując w zastępstwie za Jugosławię, wykluczoną w ramach sankcji nałożonych przez ONZ. – Nikt od nas niczego nie oczekuje – mówił Brian Laudrup. – Cieszymy się z bycia w takim położeniu. Jeśli przegramy, ludzie docenią to, co już osiągnęliśmy. Jeśli natomiast zwyciężymy, to będziemy sprawcami ogromnej sensacji. Sporo mówiło się o tym, że Ronaldo przed meczem ze Skandynawami nie był w pełni sił i narzekał na bóle kolan. Z tego powodu opuścił jeden z treningów. – On gra z dyskomfortem już od dłuższego czasu, ale to nie ma żadnego wpływu na jego dyspozycję – tłumaczył Mário Zagallo. – Dopóki porusza się po murawie bez problemu, nie ma o czym rozmawiać.

Zaledwie dwie minuty po rozpoczęciu starcia na Stade de la Beaujoire w Nantes w głowach piłkarzy w kanarkowych koszulkach rozbrzmiały przedmeczowe słowa Zico: – Nie możemy pokonać samych siebie. Nie wolno nam się zbytnio zrelaksować i poczuć się zwycięzcami jeszcze przed wybiegnięciem na murawę. Sunący lewą stroną Brian Laudrup wyłożył na siódmy metr piłkę Martinowi Jørgensenowi. Ten z zimną krwią pokonał Taffarela. Szybka utrata gola nie załamała jednak futbolistów z Kraju Kawy, którzy zaraz doprowadzili do wyrównania dzięki Bebeto, obsłużonemu przez Ronaldo prostopadłym podaniem. Remis żadnej ze stron nie gwarantował przepustki do półfinału.

Nastała dwudziesta siódma minuta. Nazário de Lima przejął piłkę po odbiorze Dungi na dwudziestym piątym metrze, zagrał na lewą stronę do Rivaldo, a pomocnik Barcelony nie dał szans na skuteczną interwencję Peterowi Schmeichelowi. Canarinhos wreszcie byli na plusie, lecz od zwycięstwa wciąż dzieliła ich daleka droga. Tym bardziej, że Skandynawowie nie odpuszczali i tuż po zmianie stron za sprawą Briana Laudrupa zdobyli gola na 2:2. Brazylijczycy mieli jednak w swoich szeregach Rivaldo, który tamtego wieczoru wyręczył Ronaldo w roli ostatniej deski ratunku. Pół godziny przed końcem regulaminowego czasu gry precyzyjnym strzałem tuż przy słupku dał swojemu zespołowi prowadzenie 3:2. Przed ostatnim gwizdkiem sędziego wynik mógł jeszcze kilkakrotnie ulec zmianie, lecz futbolówka nie chciała już więcej wpaść do żadnej z siatek. Brazylijczycy mogli otwierać szampany. Jednak w Nantes tak naprawdę mieli sporo szczęścia i po raz kolejny potwierdziło się, że wkrótce mogą znaleźć ostatecznego pogromcę.

– Duńczycy zasługują na pochwały – komentował na gorąco Mário Zagallo. – Wygraliśmy, ale oni również mogli tego dokonać. Zwyciężyliśmy siłą woli. To było bardzo trudne spotkanie, lecz tak właśnie powinny wyglądać mecze na mistrzostwach świata. Po widowisku na Stade de la Beaujoire wszystkie media wychwalały Rivaldo, który wcześniej opisywany był jedynie jako dostawca piłek dla najlepszego piłkarza globu – Ronaldo. Teraz to jednak pomocnik Barcelony znajdował się na piedestale, a Il Fenomeno mógł się czuć nieco skrzywdzony, bo przecież gdyby nie perfekcyjna asysta piłkarza Interu Mediolan, jego kolega prawdopodobnie nie zostałby narodowym bohaterem. W kuluarach pojawiły się nawet plotki mówiące, że obaj piłkarze ostro ze sobą rywalizują, co nie sprzyja atmosferze w szatni. – Moje relacje z Ronaldo są idealne – dementował te doniesienia Rivaldo. – Nie mam żadnych problemów ani z nim, ani z pozostałymi kolegami z drużyny. Drugi gol dla nas padł po fantastycznym podaniu Ronaldo. Nazário de Lima również twierdził, że najważniejsze jest dobro zespołu, i że to nie on musi za każdym razem trafiać do siatki: – Taki jest futbol. Widziałem Bebeto oraz Rivaldo wychodzących na dobre pozycje i udało mi się dostarczyć im podania, po których padły gole.

Nie jest łatwo w pełni skoncentrować się na pracy, kiedy dręczą cię problemy uczuciowe. Ronaldo z jednej strony cieszył się z obecności swojej narzeczonej we Francji, a z drugiej nie mógł znieść tego, że prawie się z nią nie widuje. Częste spotkania uniemożliwiał nie tylko reżim wprowadzony przez trenera Zagallo, ale również obowiązki dziewczyny, która podczas mundialu pracowała dla brazylijskiej telewizji Globo. Nazário de Lima miał także za złe Susanie, że zbyt zażyłe relacje łączyły ją z reporterem Pedro Bialem. Ba, podejrzewał dziewczynę o romans z żonatym dziennikarzem. – Zerwaliśmy nawet z tego powodu, ale tylko na dwa dni – wspomina.

Bycie najlepszym piłkarzem świata powoduje, że jest się pod ciągłą obserwacją mediów. Te w Brazylii zaczęły zarzucać Nazário de Limie, iż we Francji nie wywiązuje się on dostatecznie z roli lidera drużyny, i że nie do końca jest jej siłą napędową. Niektórzy żurnaliści krytycznie odnosili się również do formy fizycznej chłopaka z Rio i jego rosnącej wagi. – Nawet nie chce mi się tego komentować. Nasze media zawsze szukają sensacji, żeby wypełnić puste strony czy wolny czas antenowy – odpowiadał futbolista Interu na zarzuty dotyczące tego, że ostatnimi czasy nieco przytył. – Mówi się, że piłkarz podczas mistrzostw świata powinien dać z siebie wszystko co najlepsze, ale co kiedy zrobił to już przed rozpoczęciem turnieju? To trudne. Presja jest częścią mojego zawodu, dlatego nie dziwię się, że ludzie żądają ode mnie maksimum w każdym spotkaniu – kontynuował. Mało kto zauważał, że taktyka Interu Mediolan różniła się znacznie od tej preferowanej przez ekipę Canarinhos. – Żeby się dopasować, musiałem trochę zmienić styl gry – zakończył.

Podczas mundialu w 1974 roku reprezentacja Holandii z Johanem Cruyffem na czele pokonała w półfinale Brazylię prowadzoną przez Mário Zagallo. Coachowi teamu z Ameryki Południowej zarzucano wtedy zlekceważenie jednej z najlepszych drużyna na świecie. Dwadzieścia lat później, pełniąc rolę asystenta Carlosa Alberto Parreiry, zrewanżował się ekipie Oranje, zwyciężając 3:2 w najbardziej dramatycznym ćwierćfinale mistrzostw w USA. 7 lipca na Stade Vélodrome w Marsylii los ponownie zetknął ze sobą tych dwóch gigantów, a stawka była identyczna jak prawie ćwierć wieku wcześniej: wielki finał. – Dzisiejszy futbol jest całkowicie inny – mówił selekcjoner Canarinhos. – Silniejsi fizycznie zawodnicy, szybsze tempo i akcje toczące się na o wiele mniejszych przestrzeniach. Decyzje trzeba podejmować w mgnieniu oka. Teraz chodzi o to, żeby nie pozwolić przeciwnikowi rozwinąć skrzydeł. Wtedy po prostu graliśmy w piłkę.

– Jesteśmy drużynami, które preferują podobny styl – oceniał przed starciem w Marsylii Zico. – Oni stawiają na atak, zawsze dążą do zwycięstwa i lubią podejmować ryzyko. – Kluivert i Bergkamp to bardzo groźni zawodnicy. Trzeba mieć ich na oku non-stop – dodał Leonardo. Kamery telewizyjne jeszcze przed pierwszym gwizdkiem arbitra skupione były na Ronaldo, pokazując tradycyjne przywitanie Brazylijczyka z każdym z przeciwników. W pierwszej połowie Il Fenomeno zaprezentował kilka odważnych dryblingów w swoim stylu, lecz twarda holenderska obrona nie pozwoliła mu na umieszczenie piłki w bramce strzeżonej przez Edwina van der Sara. Minutę po przerwie żelazna defensywa nieco jednak zaspała, a Nazário de Lima wykorzystał długie prostopadłe podanie od Rivaldo, dając Canarinhos wymarzone prowadzenie. W dalszej części spotkania chłopak z Rio mógł rozstrzygnąć jego losy, ale pomylił się w sytuacji sam na sam z bramkarzem. Niewykorzystane szanse lubią się mścić i tak właśnie stało się tuż przed końcem regulaminowego czasu gry. Ronald de Boer popisał się piękną centrą z prawego skrzydła, najwyżej wyskoczył Patrick Kluivert i na tablicy widniał wynik 1:1, którego nie zmieniły ani ostatnie minuty drugiej połowy, ani dogrywka, podczas której Il Fenomeno dwoił się i troił. Jego strzał przewrotką niemal z linii bramkowej wybił Frank de Boer, a uderzenie po fantastycznym dryblingu odbił bramkarz.

W celu wyłonienia finalisty trzeba było przeprowadzić konkurs rzutów karnych. Brazylijczycy mieli jeszcze w głowie jedenastki egzekwowane w decydującym starciu poprzedniego czempionatu, co dawało im małą przewagę psychiczną nad Oranje. Mário Zagallo wziął na stronę każdego z wyznaczonych przez siebie egzekutorów. – Wygramy ten mecz, wygramy te mistrzostwa! – zagrzewał ich do boju. Jako pierwszy do piłki podszedł Ronaldo. To on zdobył jedynego gola dla Canarinhos i jeśli trafiłby po raz drugi, a jego drużyna zwyciężyła, byłby obok Taffarela bohaterem. Wreszcie stanowił siłę napędową tej drużyny. Wziął długi rozbieg i silnym uderzeniem nie dał szans na obronę Van der Sarowi. Zrobił swoje i mógł odetchnąć z ulgą. Teraz wszystko zależało od kolegów.

Ci natomiast spisali się na medal. Rivaldo, Emerson oraz Dunga wykorzystali swoje próby, a Taffarel obronił uderzenia Phillipa Cocu i Ronalda de Boera. Piłkarze w kanarkowych koszulkach mogli celebrować awans do wymarzonego finału. To był długi i dramatyczny wieczór, lecz zakończony happy endem. Taffarel aż uklęknął z radości, a trener zwycięzców płakał ze szczęścia, całując w policzek Nazário de Limę. – Karne to loteria, ale egzekutorom potrzebna też jest pewność siebie – komentował zaraz po meczu Zagallo. – Trzeba też wiedzieć, których zawodników wybrać do ich wykonywania. Wiele osób było zaskoczonych tym, że postawiłem na Emersona, ale obserwowałem go na treningach i wiedziałam, na co go stać. To był bardzo ważny wybór.

„Święty Taffarel ratuje Brazylię”, krzyczały nagłówki światowej prasy po starciu gigantów w Marsylii. Doceniono wprawdzie grę Ronaldo na Stade Vélodrome, lecz to bramkarz został okrzyknięty bohaterem. Tak to już bywa w przypadku meczów kończących się konkursem rzutów karnych. – To był niesamowity wieczór, ale musimy o nim jak najszybciej zapomnieć. To tylko jedna z bitew i jeszcze tak naprawdę niczego nie wygraliśmy – przestrzegał golkiper. Piłkarze Canarinhos wciąż uważali, że ich kluczem do sukcesu jest poważne traktowanie każdego przeciwnika. Podczas mundialu we Francji dostali już nauczkę od Norwegów i ostrzeżenie od Duńczyków, a Holendrzy udowodnili, że topowe europejskie drużyny mogą rywalizować z nimi jak z równymi sobie. Posiadanie w składzie najlepszego piłkarza na świecie, Il Fenomeno, nie mogło przesłaniać im oczu przed finałową potyczką z gospodarzami turnieju. Trójkolorowych może i zabrakło na mundialu w USA, ale dwa lata później podczas Euro ’96 w Anglii dotarli aż do półfinału, gdzie ulegli Czechom dopiero po rzutach karnych. Ich droga do finału na ojczystej ziemi wyglądała imponująco. Podopieczni Aimé Jacquet wygrali wszystkie spotkania, w fazie pucharowej eliminując kolejno Paragwaj, Włochy oraz Chorwację. – Sądzę, że dogrywka w tym starciu nie będzie potrzebna – mówił legendarny Pelé. – Mecz rozstrzygnie się w ciągu regulaminowych dziewięćdziesięciu minut, a zwycięży oczywiście Brazylia. Król futbolu uważał, że Francuzi przeciwko Canarinhos będą musieli zagrać inaczej niż do tej pory, gdyż zmierzą się z drużyną dysponującą większą siłą rażenia w ofensywie. – Brazylia ma najlepszy atak na świecie, a Trójkolorowi rządzą w obronie. To będzie bardzo ciekawe spotkanie – dodał.

Mário Zagallo wiedział, że jego piłkarze mają za sobą cały naród i co najmniej pół świata, lecz i tak starał się dodatkowo motywować swój zespół. – Jesteśmy faworytami i wygramy – mówił. – Na stadionie osiemdziesiąt tysięcy gardeł będzie dopingować Francję, ale to dla nas żaden problem. Moi chłopcy będą czuli w sercach wsparcie stu sześćdziesięciu milionów Brazylijczyków. Zawsze wygrywaliśmy za granicą, jesteśmy przyzwyczajeni do pokonywania gospodarzy i dokonamy tego jeszcze raz.

Dwa dni przed finałową potyczką na Stade de France wybrano drużynę gwiazd turnieju we Francji. Nie mogło zabraknąć w niej najskuteczniejszego strzelca Canarinhos, Ronaldo, który znalazł się w tej prestiżowej ekipie wspólnie z trzema kolegami z zespołu: Roberto Carlosem, Dungą oraz Rivaldo. To właśnie ta czwórka miała 12 lipca zjednoczyć siły, by pokonać Trójkolorowych w ostatnim starciu o Puchar Świata. – Zrobiłem wiele, żeby pomóc reprezentacji, ale wiem, że stać mnie na więcej – mówił Il Fenomeno. – Wszystkich nas łączy jednak wspólny cel: wywalczyć dla Brazylii piąty tytuł w historii.

Paryska histeria

Siedemdziesiąt dwie minuty przed pierwszym gwizdkiem marokańskiego arbitra Saida Belqoli dziennikarze w biurze prasowym na Stade de France otrzymali składy, jakie Mário Zagalo i Aimé Jacquet zdecydowali się desygnować do boju w finale mistrzostw świata. Wśród przedstawicieli mediów z całego globu momentalnie zapanował popłoch, ponieważ w jedenastce Brazylii zamiast tego, który zadziwiał całą kulę ziemską, Il Fenomeno, widniał Edmundo.

Wszyscy zaczęli zadawać to samo pytanie: „co jest grane?!”. – W całej swojej karierze dziennikarskiej nie widziałem czegoś podobnego. Sceny, które rozgrywały się w kabinach komentatorskich, były totalnym chaosem – wspomina John Motson – ceniony sprawozdawca stacji BBC. Dwa kwadranse przed rozpoczęciem widowiska selekcjoner Canarinhos zgłosił korektę do zestawienia swojego zespołu. Ronaldo w miejsce Edmundo. Na boisku zawodnik Interu Mediolan nie pokazał jednak niczego wielkiego. Ba, oglądając jego poczynania, widzowie mogli odnieść wrażenie, że po murawie biega nie sławny Il Fenomeno, a jedynie ktoś wyglądający tak jak on, lecz niemający zielonego pojęcia o grze w futbol na takim poziomie. Trójkolorowi zadali trzy potężne ciosy, a bezpłciowi tamtego wieczora Canarinhos nie potrafili odpowiedzieć ani jednym skutecznym uderzeniem.

Już w dwudziestej siódmej minucie prowadzenie gospodarzom dał niesamowity Zinédine Zidane, wykańczając głową dośrodkowanie Emanuela Petita z rzutu rożnego. W doliczonym czasie pierwszej części spotkania Zizou dał o sobie znać po raz drugi. Tym razem urodzony w Marsylii pomocnik wykorzystał piłkę posłaną z „rogala” przez Djorkaeffa i ponownie umieścił ją głową w bramce strzeżonej przez Taffarela. Brazylijczycy zostali dobici tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego. Upokarzającego podopiecznych Mário Zagallo gola po asyście Patricka Vieiry zdobył Petit. Ekipa z Ameryki Południowej kończyła mecz z pięcioma napastnikami na boisku, ale Fabien Barthez tamtego dnia nie dał się zaskoczyć.

Francuzi ku olbrzymieniu zdziwieniu obserwatorów sięgnęli po Puchar Świata, lecz co z Ronaldo? Dlaczego Il Fenomeno zawiódł? Początkowo mówiło się o kłótni z dziewczyną, urazie kolana i nieudźwignięciu zbyt dużej presji, a później o zatruciu pokarmowym. Wkrótce jednak światło dzienne ujrzały znacznie bardziej przerażające fakty.

Był 12 lipca 1998 roku, dzień finału mundialu. W pokoju numer 290, w hotelu Chateau de la Grande Romanie, gdzie zakwaterowana była reprezentacja Brazylii, Ronaldo oraz Roberto Carlos akurat odpoczywali po treningu. – Nagle podniesiono ogólny alarm, słychać było krzyki i wrzaski, które obudziły korzystających ze sjesty piłkarzy. Wśród głosów dało się usłyszeć: «Nie żyje, nie żyje» – relacjonuje Paul Chevalier – kierownik hotelu. Chodziło o Nazário de Limę. Przebywający wtedy z najlepszym futbolistą globu Roberto Carlos przedstawił dwie wersje wydarzeń. Według pierwszej słuchający muzyki z walkmana ówczesny gracz Realu Madryt w pewnym momencie usłyszał stłumiony dźwięk, po czym ujrzał bladego i zlanego potem kolegę, wijącego się na łóżku w konwulsjach. Później defensor Canarinhos zmienił „zeznania”. Twierdził, że znalazł Il Fenomeno na podłodze w łazience i pomyślał , iż ten połknął język i zaraz się udusi. Piłkarz Królewskich natychmiast wezwał pomoc, której udzielił wiedzący jak zachować się w podobnej sytuacji César Sampaio. Roberto Carlosowi wydawało się, że Ronaldo doznał ataku padaczki. – W pewnym momencie się ocknąłem i zobaczyłem, że stoi nade mną jakieś dziesięć osób. Wszyscy zaczęli się pytać jak się czuję, a ja im powiedziałem, że wszystko jest w porządku, i że tylko chciałem się zdrzemnąć. Nic nie pamiętałem – opowiada swoje wrażenia główny bohater tamtych dramatycznych chwil.

Po konsultacji z lekarzami, którzy nie podali piłkarzowi żadnych leków, tłumacząc to obawą problemów podczas kontroli antydopingowej, oraz asystentami, około wpół do czwartej po południu Mário Zagallo zdecydował, że napastnik Interu Mediolan ze względu na zły stan zdrowia nie wystąpi w finałowym starciu o Puchar Świata. Na wieść o tym prezydent brazylijskiej federacji, Ricardo Teixeira, wpadł w panikę i nakazał natychmiast przewieźć Il Fenomeno do ośrodka medycznego Clinic des Lilas, który sprawował opiekę nad uczestnikami mistrzostw. Teixeira miał nadzieję, że opinia tamtejszych doktorów przekona selekcjonera do zmiany zdania i postawienia na Ronaldo od pierwszych minut.

Nastroje wśród piłkarzy Canarinhos były fatalne. Zamieszanie wokół Nazário de Limy odcisnęło ogromne piętno na psychice graczy z Ameryki Południowej. Podopieczni Zagallo przegrali tytuł już w autokarze wiozącym ich na Stade de France, w którym zachowywali się tak jakby nie byli drużyną, która lata chwila rozegra mecz o najbardziej prestiżowe trofeum w sporcie. Nie odzywali się do siebie.

Dzięki wizycie w klinice Teixeira dopiął swego. Około godziny szóstej wieczorem lekarze orzekli, że Ronaldo znajduje się w dobrej kondycji. To, co tam dokładnie zaszło, od lat owiane jest tajemnicą. Jak twierdzi jednak badający zawodnika doktor Philip Krebs, nie było opcji, żeby pozwolono opuścić centrum sportowcowi niebędącemu w pełni zdrowia.

Kwadrans przed ósmą specjalna limuzyna dowiozła brazylijskiego piłkarza na stadion. W międzyczasie Mário Zagallo zdążył już przedłożyć prasie skład swojego zespołu, w którym brakowało Il Fenomeno, a także odbyć ze swoimi zawodnikami rozmowę, podczas której nawoływał ich do tego, żeby poszli w ślady swoich poprzedników z 1962 roku, którzy sięgnęli po Złotą Nike, mimo że z powodu kontuzji nie mógł grać król futbolu – Pelé.

Nieco ponad pół godziny przed rozpoczęciem widowiska Nazário de Lima jak gdyby nigdy nic wbiegł do szatni na Stade de France, w której przebywała reprezentacja Canarinhos. Wobec takiego przebiegu wydarzeń selekcjoner mistrzów świata znalazł się pod jeszcze większą presją. Jego najlepszy piłkarz stoi przed nim głodny gry, a on ma nie dać mu szansy? Co jednak, jeśli popołudniowy atak nie był tylko chwilą słabości? Zagallo miał świadomość, że bez Il Fenomeno reprezentacja Canarinhos traci pięćdziesiąt procent swojej wartości, dlatego zdrowy rozsądek przegrał tym razem z pragnieniem odniesienia sukcesu za wszelką cenę. Sam Ronaldo w tej sytuacji nie popisał się również szerokim spojrzeniem na sprawę, ale on był wtedy tylko młodym sportowcem, którego selekcjoner powinien chronić, a nie ślepo posyłać do boju. – Zastanawiałem się nad tym, żeby go nie wystawiać. On jednak mówił mi, że czuje się na tyle dobrze, żeby zagrać, więc gdybym z niego zrezygnował, na pewno spadłaby na mnie jeszcze większa fala krytyki – tłumaczy swoje postępowanie coach.

Warto wspomnieć, że problemy Ronaldo z samopoczuciem tamtego dnia nie skończyły się na popołudniowym ataku. Dwadzieścia po ósmej urodzony w Rio de Janeiro piłkarz ponownie źle się poczuł. Tym razem zawodnik Nerazzurrich stał się bardzo nerwowy, wobec czego lekarze zdecydowali się podać mu lekarstwo. Pełniący wówczas funkcję asystenta Mário Zagallo legendarny Zico już wtedy wiedział, że desygnowanie do gry Nazário de Limy to szalony pomysł. Selekcjoner pozostał jednak nieugięty. – Jeśli to wszystko wydarzyłoby się dzień wcześniej, to wydaje mi się, że zespół byłby w stanie się podnieść. Taki cios tuż przed finałem doprowadził do całkowitego rozbicia grupy. Na przykład Leonardo wciąż dopytywał, czy życie Ronaldo nie jest zagrożone – mówi były gracz m.in. Flamengo i Udinese.

Atak Ronaldo przed finałem mundialu w 1998 roku do dziś jest jedną z największych tajemnic współczesnego futbolu. Media oraz kibice przez wiele lat zastanawiali się, co dokładnie zaszło w hotelu Chateau de la Grande Romanie, centrum medycznym Clinic des Lilas oraz w brazylijskiej szatni i na murawie Stade de France.

Jedna z medialnych hipotez mówiła o tym, że przyczyną konwulsji, jakich doznał Il Fenomeno, były lekarstwa podane piłkarzowi w celu złagodzenia bólu kolana, który towarzyszył zawodnikowi Canarinhos niemal od początku turnieju we Francji. Krążyły plotki, iż lekarze kadry aplikowali swojemu podopiecznemu zastrzyki z ksylokainy. Opiekujący się wówczas Ronaldo doktor Joaquim da Mata wszystkiemu zaprzecza i mówi, że brazylijski napastnik miał przepisany jedynie Voltaren w tabletkach. – Nigdy nie wykonywaliśmy zastrzyków w jego kolano. Nigdy, ponieważ wiadomo, jakie to niebezpieczne. Ronaldo nigdy również nie grał z bólem, dbaliśmy o to. Lekarstwo, które mu podawaliśmy nie jest jednak na tyle silne, żeby wywołać konwulsje – tłumaczy lekarz.

Kto tak naprawdę wpłynął na decyzję Mário Zagallo, który w ostatniej chwili zdecydował wstawić się do składu swojego najlepszego piłkarza? Bardzo szybko podejrzenia padły na włodarzy koncernu Nike, z którym brazylijska federacja pod wodzą Ricardo Teixeiry podpisała rekordowy kontrakt na sumę stu dwudziestu pięciu milionów dolarów. W taki perfidny spisek nie wierzy jednak jeden z uczestników wydarzeń w Paryżu – Leonardo. – Jak to sobie wyobrażacie? Że niby szef Nike zadzwonił z Nowego Jorku na telefon komórkowy Teixery i powiedział: «wystawcie Ronaldo, to rozkaz»? Futbol to nasza praca. To oczywiste, że Nike chciało, żeby on zagrał, federacja też tego chciała i w ogóle wszyscy pragnęli występu Il Fenomeno. Tak to wszystko funkcjonuje, tak działa ekonomia. W dzisiejszych czasach na piłkarzach ciąży ogromna presja, z którą ciężko sobie poradzić – wyjawia niegdyś świetny piłkarz, a obecnie trener. Mający początkowo zastąpić Ronaldo w starciu z Trójkolorowymi Edmundo ma tymczasem nieco inne zdanie: – Ludzie z Nike kręcili się wokół nas przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, tak jakby byli członkami personelu technicznego. Oni byli bardzo wpływowi i to wszystko, co mogę na ich temat powiedzieć.

Słowa Edmundo potwierdziło późniejsze śledztwo, którego wyniki zostały opublikowane przez szanowany francuski magazyn L’Equipe. Dochodzenie wykazało, że presja ze strony sponsorów mogła być na tyle duża, iż sztab szkoleniowy reprezentacji Brazylii pozwolił wybiec na murawę Stade de France zawodnikowi, który zaledwie kilka godzin wcześniej otarł się o śmierć. – Sprawa Ronaldo jest wyjątkowa, ale to wszystko potwierdza tylko, jak zły wpływ na futbol mają sprawy finansowe. W Brazylii sport jest w całości kontrolowany przez sponsorów, których interesy nie zawsze idą w parze z jego duchem. Il Fenomeno miał wówczas zaledwie dwadzieścia jeden lat, a musiał stawić czoła presji zarówno od strony sportowej, jak i ekonomicznej – tłumaczy Aldo Rebelo z ramienia brazylijskiego komitetu badającego tę sprawę.

Ronaldo wyjaśnia jak to wyglądało z jego perspektywy: – Przyjechałem na stadion z wynikami w ręku i powiedziałem Zagallo, że chcę grać. On się zgodził. W każdym innym kraju uznano by mnie za bohatera, ponieważ miałem odwagę wybiec na boisko pomimo wcześniejszych wydarzeń. Tutaj jednak stałem się czarnym charakterem i nawet koledzy z drużyny obwiniali mnie o porażkę z Francją. Każdego roku się badam i nigdy wcześniej nie przytrafiło mi się coś podobnego. Słyszałem głosy, że to Voltaren mógł przyczynić się do tego ataku, ale nigdy tego nie udowodniono. Biorę ten lek na problemy z kolanem.

O ile teorie mówiące o zgubnym wpływie leków przeciwbólowych czy naciskach ze strony Nike wydają się sensowne, o tyle w mediach przewijało się również multum absurdalnych hipotez na temat tajemniczej niedyspozycji Nazário de Limy. Najbardziej kłamliwa sugerowała, że Brazylijczycy… sprzedali mecz! Mówiło się o tym, że Canarinhos mieli otrzymać za porażkę w finale prawo organizacji mundialu w 2006 roku, łatwą grupę podczas mistrzostw w Korei Południowej i Japonii oraz dwadzieścia trzy miliony dolarów do podziału, lecz Ronaldo nie chciał brać w tym udziału, wobec czego został zastąpiony przez Edmundo. Do zmiany zdania mieli go przekonać włodarze Nike (znowu oni!), grożący wycofaniem się z lukratywnej umowy sponsorskiej.

Dopiero po prawie czternastu latach od wydarzeń w Paryżu, dzięki analizie przeprowadzonej przez cenionego kardiologa z Włoskiego Towarzystwa Kardiologii w Sporcie, profesora Bruno Caru, podano do wiadomości, że Ronaldo feralnego 12 1998 roku miał dużo szczęścia i wcale nie doznał ataku padaczki. Według medyka przyczyną nagłego załamania się stanu zdrowia Brazylijczyka był malutki guzek – przyzwojak kłębka szyjnego. Błędna diagnoza w klinice oraz zaaplikowany lek mogły doprowadzić do śmierci Il Fenomeno! – Ronaldo został przetransportowany do szpitala, gdzie przeszedł serię badań. Lekarze szukali czegoś innego, więc źle zinterpretowali wyniki EKG. W chwili przybycia do szpitala serce zawodnika Canarinhos biło w rytmie osiemnastu uderzeń na minutę. Oznaczało to, że w momencie ataku doszło do zatrzymania akcji serca. Wobec tego doktorzy uznali za słuszną hipotezę Roberto Carlosa, który nie jest lekarzem, mówiącą o ataku padaczki – mówi Caru. – Piłkarzowi podano bardzo silny środek dobry na epilepsję, lecz niewskazany przy problemach z sercem – Garden. Przedawkowanie tego samego leku spowodowało śmierć Marilyn Monroe. Lekarstwo to ma bardzo silne działanie uspokajające, ale znacząco zmniejsza i hamuje aktywność mózgu. To wyjaśnia, dlaczego Ronaldo w meczu z Francją był praktycznie niewidoczny na boisku. Wiemy również, z jakiego powodu następnego dnia wysiadając z samolotu w Brazylii Il Fenomeno zataczał się jakby znajdował się w stanie upojenia alkoholowego – dodaje profesor.

Pikanterii owianym wielką tajemnicą wydarzeniom z 12 lipca 1998 roku dodaje fakt, że sam Il Fenomeno do analizy profesora Caru odnosi się z wielką niechęcią. – Bardzo mi przykro, że po tylu latach koniunkturaliści wciąż wykorzystują te kontrowersje do tego, żeby przedostać się na pierwsze strony gazet. Ja jestem zadowolony z tego, że w tamtym czasie zrobiono wszystko co możliwe – komentował. W tej chwili Ronaldo wydaje się być obojętny na okoliczności towarzyszące starciu z Trójkolorowymi: – Piłka nożna to sport, w którym stają naprzeciw siebie dwie drużyny, z których zazwyczaj jedna wygrywa, a druga przegrywa. Ulegliśmy Francuzom dlatego, że w finale to oni byli lepszą drużyną. We wcześniejszych spotkaniach szło nam dobrze, ale ten ostatni mecz zagraliśmy naprawdę słabo. O tym, że w związku z zamieszaniem wokół Il Fenomeno Brazylijczycy nie wyszli nawet na przedmeczową rozgrzewkę, a Dunga nie zarządził rytualnej modlitwy w kręgu, nie wspomina ani słowem. Sportowa duma czy może jednak paryska tajemnica nie została jeszcze do końca odkryta?

Ronaldo nie lubi wracać do wydarzań z mundialu we Francji. Opowiadając o tamtym lipcowym wieczorze, Brazylijczyk pozawala sobie jednak nawet na odrobinę humoru: – Pamiętam, że przed położeniem się do łóżka ogoliłem głowę. Gdy się ocknąłem, nastało jedno wielkie zamieszanie. Od tamtego momentu nigdy nie golę głowy przed pójściem spać.

Echa mundialu ’98

Nie ma przesady w stwierdzeniu, że w Kraju Kawy futbol to religia. Mecze utytułowanej reprezentacji są dla wielu Brazylijczyków jedyną odskocznią od ciężkiego życia w fawelach. 12 lipca 1998 roku na słynnej plaży Copacabana ustawiono strefę, która była przygotowana na przyjęcie tysięcy fanów pragnących wspólnie celebrować wywalczenie przez Canarinhos piątego Pucharu Świata.

Miało być tak jak na mundialu w Szwecji w 1958 roku, kiedy to team z Ameryki Południowej odprawił w półfinale Francuzów aż 5:2, wykonując tym samym przedostatni krok w drodze do tytułu. Stało się jednak zupełnie inaczej – dwa trafienia Zinédine’a Zidane’a i gol Emmanuela Petita skończyły sen podopiecznych Mário Zagallo o potędze.

Oczekiwania tłumu były ogromne. Mnóstwo ludzi przyszło na plażę ubranych w T-shirty z napisem „Zwycięstwo jest nasze!”, a imprezę ochraniało dwa i pół tysiąca policjantów. Po końcowym gwizdku sędziego część ludzi wróciła do domów ze łzami w oczach, ale wielu zostało, by rozpaczać w rytmie samby. – Byliśmy gorsi – mówił obecny na Copacabanie Alonso, scenograf pracujący przy produkcji jednej z brazylijskich oper mydlanych. – Francuzi zasłużyli na zwycięstwo. Świetnie zagrali w defensywie. Bolesna porażka drużyny narodowej powoduje zazwyczaj nagły wzrost pesymizmu w całym państwie. Nie wszyscy płynęli jednak z nurtem rzeki. – Graliśmy dobrze – oceniła Fatima Santos, która przybyła na plażę ze swoją dwunastoletnią córką Roselią. – Jesteśmy krajem futbolu, dziećmi Boga. Nie możemy jednak ciągle wygrywać. Innym również to się należy, bo Bóg ma więcej dzieci.

Wysoka porażka podopiecznych Zagallo z Trójkolorowymi wstrząsnęła całym światem, a trzykrotny zdobywca Złotej Piłki, Johan Cruyff, wydawał się być jednym z nielicznych, którzy przyjęli ją bez większego zdziwienia. – Już na początku turnieju mówiłem, że ten zespół mi się nie podoba – komentował jeszcze przed finałem. – Byłoby bardzo źle dla futbolu, gdyby Canarinhos wygrali, prezentując tak słaby poziom. W końcu wszyscy starają się ich naśladować.

Dzień po finale na Stade de France włodarze Nike zaprzeczyli, iż firma próbowała w jakikolwiek sposób wpłynąć na decyzję trenera Canarinhos o desygnowaniu Nazário de Limy do gry. „Prawdą jest, że wczorajszy mecz był najważniejszym momentem w karierze Ronaldo – można było przeczytać w oficjalnym oświadczeniu. – Gra w finale mistrzostw świata to marzenie każdego piłkarza. Zagallo i Ronaldo wspólnie zdecydowali o jego spełnieniu. Nike nie miało z tym nic wspólnego”. Bobby Robson, który prowadził Il Fenomeno w Barcelonie, tak widział natomiast przyczynę niedyspozycji gwiazdora na podparyskiej arenie: – Oni go zabili. Zajechali niczym konia wyścigowego. Ronaldo rozegrał w ciągu roku około osiemdziesiąt spotkań i jego kolano musiało to odczuć. Ten chłopak znalazł się również pod olbrzymią presją. Znam wielu sławnych ludzi, ale nie pamiętam, żeby za kimkolwiek goniono tak jak za nim. To była tragedia.

W mediach można było przeczytać mnóstwo zachwytów nad zwycięską reprezentacją Francji, lecz sporo miejsca poświęcano również Brazylijczykom, a w szczególności ich najskuteczniejszemu strzelcowi. – Historia Ronaldo będzie niekończącą się opowieścią – mówił Ruud Gullit, legendarny napastnik kadry Holandii. – Jeśli byłby w pełni sił, to wyszedłby na rozgrzewkę. Coś się wydarzyło za zamkniętymi drzwiami i każdy zadaje sobie pytanie co tak naprawdę tam zaszło.

13 lipca samolot McDonnell-Douglas MD-11 brazylijskich linii Varig wylądował na lotnisku w stolicy Kraju Kawy – Brasilii. Pasażerami maszyny byli oczywiście piłkarze i sztab „srebrnej” ekipy Canarinhos. Futboliści zostali ciepło przywitani przez kibiców, a prezydent Fernando Henrique Cardoso nazwał team pod wodzą Mário Zagallo „wspaniałą drużyną”, nagradzając wszystkich członków Narodowym Orderem Zasługi. – Prawdopodobnie cała Francja tonie teraz w radości – mówił podczas uroczystego wystąpienia. – My jednak byliśmy czempionami cztery razy w tym stuleciu, a oni tylko raz. Naszym przeznaczeniem jest rosnąć w siłę i odzyskać tytuł. Będą kolejne turnieje.

Stolica witała futbolistów Canarinhos entuzjastycznie, lecz gdy kilka godzin później Il Fenomeno i spółka przybyli do Rio de Janeiro, nastroje były o wiele bardziej stonowane. Miała się odbyć wielka fiesta przypominająca tę podczas słynnego karnawału, a skończyło się na kilkuset fanach, zignorowaniu mediów i rychłym opuszczeniu lotniska.

Prasa bardzo szybko znalazła głównego winowajcę porażki Brazylii w finale turnieju we Francji. Padło na Ronaldo – najlepszego piłkarza na świecie, który na Stade de France był cieniem samego siebie i poruszał się po murawie jakby nie o własnych nogach. W domowym zaciszu nie mógł liczyć na spokój, gdyż przedstawiciele mediów śledzili każdy jego krok. Po takiej dawce stresu nawet człowiek o żelaznych nerwach potrzebowałby chwili wytchnienia, dlatego łatwo sobie wyobrazić, co działo się w głowie niespełna dwudziestodwuletniego chłopaka. Tak, chłopaka, bo chociaż Nazário de Lima miał ciało dorosłego mężczyzny, to w głębi duszy wciąż był tym samym dzieciakiem, który na bosaka kopał piłkę na ulicach Rio. – Wydaje mi się, że to wszystko jest grubą przesadą – powiedział podczas zaimprowizowanej konferencji prasowej. – Oczekuję więcej szacunku. Nie uciekam przed nikim, ale nie chcę być ścigany za każdym razem, kiedy odwiedzam dom matki.

W pewnym momencie Il Fenomeno miał już naprawdę dość szumu wokół swojej osoby. Postanowił razem z narzeczoną wyjechać do pobliskiego kurortu Angra dos Reis, by trochę odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku. Przez jakiś czas wspólnie z Susaną wypoczywał również w Las Vegas, ale wszystkie te zabiegi niewiele pomogły, gdyż ani trochę nie słabło zainteresowanie tym co stało się w dniu paryskiego finału. Choć Ronaldo w Rio czuł się naprawdę źle, to jednak od czasu do czasu sam pchał się na afisz. Jak bowiem inaczej nazwać udział w otwarciu klubu nocnego i restauracji o nazwie R-9?

W czasie gdy najlepszy piłkarz na świecie zbierał siły przed kolejnym sezonem, włodarze Interu Mediolan poważnie martwili się stanem jego zdrowia. Zawodnik już przed mundialem we Francji skarżył się na ból kolana. – Brazylijska federacja zachowała się nieodpowiedzialnie – grzmiał Massimo Moratti, prezes Nerazzurrich. – Ronaldo wyraził chęć do gry, to zrozumiałe, lecz ktoś powinien spojrzeć na niego jak na człowieka, a nie tylko sportowca. On zazwyczaj myśli w racjonalny sposób, ale tym razem po prostu nie był w stanie.

Klub ze stolicy mody w rozgrywkach 1998/99 planował walczyć do upadłego na wszystkich frontach: Serie A, Coppa Italia oraz Champions League. Chłopak z Rio z urlopu nie zamierzał jednak wracać przed 20 sierpnia. Wtedy bowiem Inter rozpoczynał preseason, a Brazylijczyk i tak był zawieszony na dwie pierwsze ligowe kolejki za niepochlebne komentarze pod adresem sędziego w hicie poprzednich zmagań przeciwko Juventusowi. W międzyczasie wyjechał do meksykańskiego kurortu Quintana Roo i regenerował obolałe kolano.

Do Mediolanu Nazário de Lima wrócił w pojedynkę. Susana została w Rio, by opiekować się Sharon – suczką rasy chow chow, której ponoć nie sprzyjał śródziemnomorski klimat. Ledwie wylądował jego samolot, a już musiał odpowiadać na setki pytań dziennikarzy. Twierdził, że dawno aż tak długo nie odpoczywał od futbolu. Przez czterdzieści pięć dni nawet nie dotknął piłki, dlatego nieco przybrał na wadze. – Przytyłem kilogram czy dwa, ale to żaden problem, gdyż treningi pomogą mi odzyskać formę – tłumaczył. Niechętnie wracał do wydarzeń z Paryża. Uważał, że nad przeszłością nie warto się rozwodzić, i że liczy się chwila obecna oraz przyszłość.

Gdy 17 lipca 1994 roku na Rose Bowl w kalifornijskiej Pasadenie Brazylia grała z Włochami w finale mistrzostw świata, Il Fenomeno obserwował spotkanie z ławki rezerwowych, a Roberto Baggio starał się poprowadzić zespół Italii do tytułu. Fatalnie pudłując w konkursie rzutów karnych stał się jednak gwoździem do trumny Squadra Azzurra. Tamten niecelny strzał prześladował go już do końca kariery, ale i tak zapamiętano go jako wielkiego piłkarza. W sezonie 1998/99 Baggio miał wraz z Ronaldo oraz Ivánem Zamorano stworzyć atak marzeń Serie A. – Roberto to wspaniały zawodnik i już nie mogę się doczekać, kiedy razem zagramy – komplementował nowego kolegę z zespołu Brazylijczyk. – W przeszłości występowałem u boku wielu fantastycznych graczy, ale żaden z nich nie mógł się pochwalić taką inteligencją boiskową.

Wraz ze wzmocnieniem składu przez Nerazzurrich zwiększyła się również presja. Ronaldo nigdy na nią nie narzekał, lecz podczas mistrzostw we Francji oraz po nich wyraźnie coś w nim pękło. Przed kamerami i na łamach prasy cały czas zgrywał jednak twardziela: – Inter to wielki zespół z wielkimi graczami. W tym sezonie chcę wygrać wszystko na arenie krajowej plus Ligę Mistrzów. Ludzie ciągle mówią o mnie, o mojej dziewczynie, o moim kolanie, a nawet o moich nowych butach. Nic jednak na to nie poradzę. Po prostu zawsze staram się dawać z siebie wszystko. Trener ekipy z Mediolanu nie miał tymczasem wątpliwości, czego potrzebuje jego podopieczny: – Poświęcanie zbyt dużej uwagi jednej osobie stwarza problemy – tłumaczył. – Próbkę tego mieliśmy już w Paryżu, dlatego najlepiej byłoby, gdyby Ronaldo zaznał trochę spokoju. Dziennikarze i trenerzy powinni mu dać go jako pierwsi.

Przeklęte kolana

Przybywając do Mediolanu, Roberto Baggio przejął od Ronaldo koszulkę z numerem „10”. Brazylijczyk wziął natomiast „9” od Ivána Zamorano, któremu było to wyraźnie nie w smak. Sprytny Chilijczyk wybrał jednak dla siebie trykot z liczbą „18”, umieszczając pomiędzy cyframi znak „+”. W ten sposób wszyscy gwiazdorzy Interu mieli być zadowoleni. – Ciszę się, że ponownie będę mógł grać z dziewiątką. To zawsze był mój numer – mówił Il Fenomeno.

Nazário de Lima na boisko powrócił 9 września 1998 roku na wyjazdowe spotkanie Coppa Italia przeciwko Cesenie. Tydzień później w Sewilli zadebiutował wreszcie w rozgrywkach Champions League. To właśnie na Ramón Sánchez Pizjuán przeniesiono starcie pomiędzy Realem Madryt a Interem Mediolan. Debiut nie był udany w wykonaniu reprezentanta Canarinhos, któremu nie udało się uchronić swojej drużyny przed porażką 0:2. Czarno-niebiescy zbyt skrupulatnie pilnowali bezbramkowego remisu, za co w końcówce zostali skarceni przez Fernando Hierro i Clarence’a Seedorfa. Brazylijczyk nie dograł nawet do końca spotkania – w siedemdziesiątej drugiej minucie zastąpił go Andrea Pirlo. – Realowi Madryt należą się wielkie gratulacje – komentował na gorąco. – To świetna drużyna ze wspaniałymi zawodnikami, którym tego wieczoru wszystko się udawało. Musimy porozmawiać z trenerem o taktyce. Myśleliśmy, że uda nam się dowieźć rezultat 0:0, ale popełniliśmy zbyt wiele błędów.

– Wyjście na boisko bez Ronaldo jest jak wyjście na mróz bez płaszcza – twierdził Diego Simeone – ówczesny pomocnik Interu. 22 października w potyczce ze Spartakiem Moskwa na Stadio Giuseppe Meazza Nazário de Lima zdobył swoją pierwszą bramkę w Lidze Mistrzów. Wracał wtedy na murawę po ponad miesięcznej przerwie, spowodowanej problemami z kolanem. Zresztą w rozgrywkach 1998/99 Brazylijczyk musiał z tego powodu pauzować jeszcze nie raz, w efekcie czego w Serie A rozegrał tylko dziewiętnaście spotkań. Dolegliwości zawodnika z Kraju Kawy odbiły się na postawie całego zespołu, który w tabeli uplasował się na dopiero ósmej pozycji i nie zakwalifikował do żadnych rozgrywek europejskich. Il Fenomeno na ligowym podwórku uzbierał czternaście trafień, co dawało mu wysoką średnią 0,73 gola na mecz, lecz stanowiło marną pociechę w obliczu nękającego bólu oraz niepowodzeń Nerazzurrich również na innych frontach. Luigiego Simoniego na ławce trenerskiej zastąpił w międzyczasie Mircea Lucescu, a sen o zwycięstwie w Champions League zakończył się na ćwierćfinałowym dwumeczu z Manchesterem United. Bramka przeciwko Spartakowi była jedyną w wykonaniu Ronaldo w tamtej edycji zmagań o Puchar Europy. W Coppa Italia piłkarze ze stolicy mody dotarli natomiast aż do finału, w którym nie sprostali jednak Bolonii, ulegając dwukrotnie 1:2. Rewanż był ostatnim meczem sezonu, a czarę goryczy przelał fakt, iż z powodu bólu Il Fenomeno po przerwie nie wybiegł już na boisko.

Rację miał Bobby Robson, mówiąc że Nazário de Limę przed mundialem we Francji eksploatowano niczym konia pociągowego. Futbolistę maksymalnie wykorzystywały nie tylko FC Barcelona oraz Inter Mediolan, ale również reprezentacja Brazylii, której trener nie dawał mu odpoczywać nawet w mało istotnych potyczkach towarzyskich. Chłopak z Rio był jak eksponat muzealny, który wszyscy chcieli podziwiać. Kontrakty na mecze Canarinhos wręcz zobowiązywały Mário Zagallo do nieoszczędzania najlepszego piłkarza świata. Ciągła gra na środkach przeciwbólowych musiała jednak w końcu dać o sobie znać. Jego kolana w sezonie 1998/99 znajdowały się już w bardzo złym stanie.

Druga połowa roku 1998 nie była w wykonaniu Nazário de Limy tak dobra jak pierwsza, dlatego zawodnik czarno-niebieskich ani nie został po raz drugi z rzędu nagrodzony Złotą Piłką, ani nie wybrano go po raz trzeci z kolei Piłkarzem Roku FIFA. Oba te prestiżowe wyróżnienia zgarnął pogromca Canarinhos na Stade de France, Zinédine Zidane, choć Nazário de Lima za każdym razem i tak zmieścił się na podium. – Myślę, że nie jest to wielkie rozczarowanie, ponieważ Zizou zasłużył na zwycięstwo. Nie mogę powiedzieć, że w tym roku jestem bardziej usatysfakcjonowany niż w dwóch poprzednich, ale mam motywację, żeby wkrótce powrócić na szczyt.

6 lutego 1999 roku Il Fenomeno po raz pierwszy odwiedził w Paryżu profesora Gérarda Saillanta – specjalistę w leczeniu kolan. Ekspert po zaznajomieniu się z sytuacją piłkarza odradził mu operację, a zalecił więcej odpoczynku. Jego zdanie podzielał również sztab medyczny Interu, wobec czego Brazylijczyk musiał się pogodzić z tym, że w najbliższych miesiącach będzie spędzał na murawie mniej minut niż zazwyczaj. Sam zainteresowany postanowił również udać się do ojczyzny na konsultacje ze swoim zaprzyjaźnionym fizjoterapeutą, Niltonem Petrone, który pomógł mu za czasów PSV w zmaganiach z chorobą Osgooda-Schlattera. – Filé wiedział, że Ronaldo problemy z kolanem miał już w Barcelonie – mówi Rodrigo Pavia , ówczesny agent reprezentanta Canarinhos. – Upierał się, iż powinien ciężko pracować, żeby uniknąć poważnej kontuzji, która mu groziła. Nalegał na personel medyczny Barçy, aby fizjoterapeuta otoczył go szczególną opieką, lecz nigdy nie miało to miejsca. Piłkarz cały czas grał z bólem, który sam się pojawiał i sam znikał. Po przenosinach do Mediolanu naciskaliśmy na klubowych lekarzy, żeby mieli na względzie jego sytuację. W stolicy mody z opieką medyczną wcale nie było lepiej niż w mieście Gaudíego. Il Fenomeno był w stanie grać jedynie biorąc jednocześnie leki oraz przyjmując zastrzyki przeciwbólowe. Pracował z klubowym fizjoterapeutą, doktorem Piero Volpim, ale potrzebował indywidualnego programu, a nie tego, którym objęta była cała drużyna.

Związek Ronaldo z Susaną Werner nie przetrwał próby czasu i dobiegł końca na początku 1999 roku. Napastnik Nerazzurich długo jednak nie rozpaczał po rozstaniu z narzeczoną, a jego nową wybranką została o trzy lata od niego młodsza Milene Domingues – śliczna piłkarka Corinthians Paulista, która dwa lata wcześniej ustanowiła rekord świata w żonglerce futbolówką – 55187 podbić. Nazário de Lima po raz pierwszy ujrzał ją na ekranie telewizora i zapragnął za wszelką cenę zdobyć jej numer telefonu. – Gdy zaprosił mnie na obiad, pomyślałam, że to żart – wspomina Milene. Ich pierwsza randka wyglądała zupełnie inaczej niż dziewczyna sobie wyobrażała. O intymności nie było mowy, bowiem Ronaldo pojawił się na niej w towarzystwie menadżerów, przyjaciół oraz wielu innych osób, tzw. „wieszaków”. – Przez cały wieczór w ogóle nie otwierałam ust – dodaje Domingues. – Po kolacji wszyscy poszliśmy na koncert samby i tańczyliśmy.

Milene była czwartą poważną sympatią Il Fenomeno. I czwartą blondynką. Wcześniejsze to Viviane, Nadia oraz oczywiście Susana. Wszystkie traktowały relację ze słynnym futbolistą jako drzwi do kariery. Dwóm pierwszym udało się wystąpić w rozbieranych sesjach dla męskiego magazynu „Playboy”, a Werner zagrała w kilku brazylijskich filmach oraz operach mydlanych i od 2002 roku jest żoną słynnego golkipera Canarinhos – Júlio Césara. Media początkowo nie były przychylne związkowi Ronaldo z Milene. – Myślę, że ludzie szybko zrozumieli, iż nie jestem z nim dla pieniędzy – mówiła dziewczyna. – On jest bardzo skromny. Lubię jego oczy oraz łysą głowę – dodała z uśmiechem na ustach.

Domingues wychowywała się bez ojca, który zmarł, gdy miała zaledwie roczek. Cały ciężar opieki nad dziećmi spadł na jej matkę, która oprócz córki urodziła również trzech synów – Leonardo, Leandro oraz Leopoldo. To właśnie z nimi Milene zaczęła grać w futbol, gdy ledwie wyrosła z pieluch. – Jak miałam dwanaście lat, zobaczyłam w telewizji Diego Maradonę. On potrafił podbijać piłkę stopami, kolanami czy udami, a ona nie spadała na ziemię. To było fantastyczne i chciałam też tak umieć.

Każda z dziewczyn Nazário de Limy w mediach była nazywana „Ronaldinhą”. Viviane, Nadia i Susana nie miały nic przeciwko temu, lecz Milene od razu zaczęła się buntować. – Kocham imię, które nadała mi moja matka – przekonywała. W wakacje 1999 roku ukochana Il Fenomeno zaszła w ciążę. To była poważna sprawa nie tylko dla niej, ale również dla piłkarza, który przecież sam często zachowywał się jak dziecko.

Chciwi agenci Il Fenomeno, Reinaldo Pitta i Alexandre Martins, nie przepuszczali żadnej okazji, by na swoim podopiecznym zarobić parę groszy. Z tego powodu Ronaldo jeśli akurat nie mógł grać, to odwiedzał różne ciekawe miejsca, takie jak rozdanie MTV Europe Music Awards w Mediolanie czy Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes. Na wszystkich imprezach pojawiał się odziany w produkty z logami Nike oraz R9.

Il Fenomeno w pięciu ostatnich meczach sezonu 1998/99 zdobył pięć goli. Przed zbliżającymi się wakacyjnymi zmaganiami o Copa América kibice liczyli, że znów ujrzą jego najlepszą wersję. Pomiędzy 13 lipca 1998 a 25 czerwca 1999 Nazário de Lima nie rozegrał w barwach Canarinhos ani jednego spotkania. W poprzedzającym czempionat Ameryki Południowej towarzyskim starciu z Chile nie było jednak mowy o odpoczynku. Wtedy miał nastąpić oczekiwany od prawie roku powrót króla.

Król strzelców i filantrop

Latem 1999 roku Brazylia jak zawsze uważana była za głównego faworyta Copa América. Tym razem, na paragwajskiej ziemi, piłkarzom Canarinhos na zwycięstwie zależało szczególnie, gryż pragnęli zrehabilitować się za niepowodzenie w niedawnym finale mistrzostw świata we Francji.

Po europejskim mundialu z drużyną narodową pożegnali się najbardziej wiekowi piłkarze, a ich miejsca zajęło kilku młodych gniewnych. Nowym trenerem kadry został Vanderlei Luxemburgo, który zdecydował, że Nazário de Lima nie będzie jedynym Ronaldo w ekipie. Tym razem to Il Fenomeno był tym starszym, więc jego imiennik, Ronaldo de Assis Moreira, starym zwyczajem musiał przyjąć ksywkę „Ronaldinho”.

Team z Kraju Kawy wygrał swoją grupę z kompletem punktów na koncie, pokonując 7:0 Wenezuelę, 2:1 gościnnie występujący Meksyk oraz 1:0 Chile. Ronaldo uzbierał trzy bramki, wykorzystując między innymi rzut karny decydujący o triumfie nad La Roja. W ćwierćfinałowym starciu przeciwko Argentynie, zakończonym wiktorią Canarinhos 2:1, gol Il Fenomeno również okazał się kluczowy. O finał podopieczni Luxemburgo zagrali z Meksykiem. Napastnik Interu Mediolan tym razem nie trafił do siatki, ale koledzy go wyręczyli, dzięki czemu Brazylia stanęła przed szansą na trzeci z rzędu triumf w Copa América.

– Rola faworyta nie wystarczy do odniesienia sukcesu – mówił Rivaldo przed zaplanowanym na osiemnastego lipca finałowym starciem przeciwko Urugwajowi. – Porażka w spotkaniu o Puchar Świata nauczyła nas, iż przewidywania nie zawsze się sprawdzają. Musimy być skoncentrowani i nie wolno nam podejmować zbędnego ryzyka. Tym razem fani futbolu zgromadzeni na Estadio Defensores del Chaco w Asunción oraz przed telewizorami nie byli jednak świadkami sensacji. Brazylijski walec przejechał się po Charrúas, a strzelanie już w dwudziestej minucie rozpoczął Rivaldo, który zamienił na gola centrę Flávio Conceição z rzutu wolnego. Pół kwadransa później pomocnik Barcelony po raz drugi pokonał Fabiána Cariniego, tym razem wykorzystując podanie od Zé Roberto. Dzieła zniszczenia dopełnił natomiast Ronaldo, który jak rakieta wystrzelił do długiego zagrania od Rivaldo, po czym silnym uderzeniem umieścił futbolówkę w siatce.

Nazário de Lima na paragwajskich boiskach zanotował pięć trafień, dzięki czemu wspólnie z Rivaldo sięgnął po koronę króla strzelców Copa América. Znalazł się również w najlepszej jedenastce turnieju. – To sprawia, że jestem szczególnie szczęśliwy, ponieważ mam za sobą naprawdę ciężki rok – komentował. Canarinhos w starciu z Paragwajem znów zagrali pięknie i ofensywnie, tak jak za dawnych lat. Triumf w mistrzostwach Ameryki Południowej tchnął w kibiców z Kraju Kawy nadzieję, że ich ulubieńcy w niedalekiej przyszłości znów będą numerem jeden na świecie. – To jest pierwszy etap naszego projektu obejmującego Igrzyska Olimpijskie w Sydney oraz mundial w Korei Południowej i Japonii – mówił Vanderlei Luxemburgo. – Zwycięstwo nas cieszy, ale myślami cały czas jesteśmy na mistrzostwach świata. Brazylijczycy w Paragwaju wygrali wszystkie spotkania. Zdobyli aż siedemnaście goli, tracąc zaledwie dwa. Mieli najlepszy atak oraz najlepszą defensywę. – To nie jest tak, że pozostałe zespoły były słabe. Po prostu staliśmy się lepsi – dodał Roberto Carlos.

Występy w czołowych europejskich klubach oraz kontrakty reklamowe uczyniły z Ronaldo milionera. Wywodzący się z ubogiej rodziny Brazylijczyk czuł się więc w obowiązku pomagać najbardziej potrzebującym. Premię za triumf w Copa América przekazał na walkę z nowotworami wśród dzieci. – Po turnieju poprosił mnie, żebym się zastanowił, kto powinien otrzymać te pieniądze – wspomina Rodrigo Pavia. – Dumałem dość długo, aż w końcu przyszły mi na myśl dzieciaki chore na raka. Nie tylko dlatego, że potrzebowały pilnej pomocy, ale również dlatego, iż miały łyse głowy po chemioterapii. Dzięki temu mogły się identyfikować z Ronaldo, który miał identyczną fryzurę. To dawało im pewność, że życie bez włosów wcale nie musi być takie złe.

Niedługo później z reprezentantem Canarinhos skontaktowała się Organizacja Narodów Zjednoczonych. Chodziło o pomoc słynnych piłkarzy w odbudowie szkół w Kosowie, które zostały zniszczone w wyniku wojny. – Nie ma problemu, mogę dać pieniądze, ale chcę zobaczyć, na co dokładnie zostaną wydane – powiedział Il Fenomeno. Słowa piłkarza mocno zaskoczyły włodarzy ONZ, bo przecież sponiewierane wojną Bałkany były ostatnim miejscem na Starym Kontynencie, jakie chcieli oglądać najmożniejsi tego świata. Prezes Interu Mediolan wpadł w szał, gdy dowiedział się o pomyśle swojego zawodnika. – To głupota! Naprawdę mówisz poważnie?! – grzmiał. Koniec końców zgodził się nawet użyczyć swojego prywatnego odrzutowca, by jego zawodnik mógł bezpiecznie przetransportować się do miejsca, gdzie ludzie żyli bez telewizji, prądu i mieli bardzo utrudnioną komunikację ze światem zewnętrznym. Egzystowali w naprawdę ciężkich warunkach, z dala od środków masowego przekazu, ale i tak kojarzyli kim jest Ronaldo. Widząc go odwiedzającego miejsca dotknięte wojną, natychmiast zaczynali skandować jego imię.

W 1999 roku Nazário de Lima gościł również na przyjęciu ONZ, które miało miejsce w Stanach Zjednoczonych. Oprócz niego pojawiło się na nim wiele innych gwiazd: Muhammad Ali, Susan Sarandon, Michael Douglas, Bono czy Spice Girls. Futbolista był pod wrażeniem ich wszystkich, lecz to oni z nim chcieli sobie robić zdjęcia oraz próbowali zamienić choć kilka słów. Il Fenomeno zjadł także kolację z Kofim Annanem, ówczesnym sekretarzem generalnym organizacji. Ghański polityk wygłosił przy okazji przemówienie na temat zagrożenia jakie stwarza AIDS i konieczności chronienia się przed tą groźną chorobą choćby przez stosowanie prezerwatyw. – Jeśli poproszę Ronaldo, żeby używał kondomów ze względu na niebezpieczeństwo zakażenia AIDS, to on będzie to robił i wyśle społeczeństwu wiadomość, żeby go naśladowało – mówił Annan. Piłkarz trochę się zdziwił, po czym z uśmiechem na ustach odparł: – Tak, ale chyba jednak nie jestem dobrym przykładem, ponieważ gdybym to robił, to teraz moja dziewczyna nie byłaby w ciąży. Wszyscy zgromadzeni omal nie umarli ze śmiechu.

Wydawać by się mogło, że Brazylijczycy mają bzika tylko na puncie futbolu i swoich najlepszych piłkarzy. Nic bardziej mylnego – na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych sercami mieszkańców Kraju Kawy oraz całego świata zawładnął Ayrton Senna da Silva – genialny kierowca wyścigowy, trzykrotny mistrz świata Formuły 1. Urodzony w São Paulo czempion wystartował w stu sześćdziesięciu Grand Prix najwyższej serii, stając na podium aż osiemdziesiąt jeden razy. Jego wieloletnie pojedynki z Francuzem Alainem Prostem do dziś uważane są za jedną z najbardziej emocjonujących rywalizacji w historii sportu. Senna całe swoje życie poświęcił wyścigom – zginął 1 maja 1994 roku w wyniku obrażeń odniesionych podczas wypadku w Grand Prix San Marino na torze Imola. Jego pogrzeb na cmentarzu w rodzinnym mieście miał charakter państwowy i był transmitowany przez stacje telewizyjne na całym globie.

Popularność Ayrtona sprawiła, że Formułą 1 interesował się również Ronaldo, który w wolnym czasie starał się oglądać każdy wyścig. – Senna był najlepszy w historii – komplementował swojego zmarłego rodaka. 10 września 1999 roku, korzystając z tego, że sezon Serie A dopiero się rozpoczynał, a cykl Grand Prix zawitał na tor Monza mieszczący się dwanaście kilometrów na północ od Mediolanu, Ronaldo odwiedził w padoku innego rodaka, Rubensa Barrichello, startującego wówczas w barwach teamu Stewart-Ford. – On jest wielką nadzieją Brazylijczyków na sukces w Formule 1 – komplementował kierowcę. Napastnik Nerazzurich wcisnął się do kokpitu bolidu, po czym miał spore problemy z wydostaniem się z niego. Po spotkaniu z Barrichello zjadł lancz z przedstawicielami zespołu Williamsa, w barwach którego swój ostatni wyścig odjechał Ayrton Senna. Przez cały czas nie mógł się opędzić od mediów, które ciągle dopytywały się o stan jego zdrowia. – Czuję się dobrze – tłumaczył Il Fenomeno. – W tym sezonie chcę ponownie być numerem jeden na świecie.

Il Fenomeno przechodził rehabilitację, a Massimo Moratti i spółka przed rozgrywkami 1999/2000 poważnie przemeblowali skład Nerazzurrich. Z zespołem pożegnali się między innymi Youri Djorkaeff, Aron Winter, Diego Simeone, Gianluca Pagliuca czy Mikael Silvestre, a dołączyli gracze tacy jak Christian Vieri, Angelo Peruzzi, Luigi Di Biagio, Christian Panucci, Laurent Blanc oraz Clarence Seedorf. Nowym trenerem czarno-niebieskich został natomiast Marcello Lippi, święcący wcześniej sukcesy z Juventusem. Szkoleniowiec w środowisku słynął z tego, że potrafił wycisnąć z każdego piłkarza więcej niż sto procent. Już na początku swojej pracy wypowiedział słowa, które nie zostały dobrze przyjęte. Stwierdził, że uczyni z Interu zespół niezależny od Ronaldo. Pomiędzy coachem a gwiazdą od początku nie układało się najlepiej. Lippi nie zważał na to, że Il Fenomeno od dawna zmaga się z bólem kolana i nie zlecił dla Brazylijczyka opracowania specjalnego programu treningowego. Nazário de Lima był poddawany takiemu samemu obciążeniu jak każdy inny zawodnik Interu, co już wkrótce skończyło się dla niego tragicznie.

Operacja: ślub

Tuż przed startem sezonu 1999/2000 Marcello Lippi ogłosił, iż Ronaldo w starciu z Hellas Verona na pewno nie pojawi się w pierwszej jedenastce. W mediach zawrzało. – Wyjaśniłem mu, że nigdy w życiu nie wystawiłbym w wyjściowym składzie gracza, który nie jest w stanie rozegrać całego spotkania – mówił trener. – Byłoby to zbyt ryzykowne, a ja nie chcę robić krzywdy całemu zespołowi. Il Fenomeno na dziewięćdziesiąt dziewięć procent wejdzie jednak z ławki, w drugiej połowie.

Coach dotrzymał słowa i Ronaldo zastąpił po przerwie Ivána Zamorano. Tak naprawdę nie wiadomo jednak jak długo by grał, gdyby Chilijczyk nie doznał kontuzji uniemożliwiającej mu poruszanie się po murawie bez bólu. Nerazzurri gładko uporali się z rywalem z Werony, zwyciężając 3:0 po hat-tricku Christiana Vieriego. – On strzelił trzy piękne gole, a ja jestem szczęśliwy, że mu się udało i że w jakiś sposób mogłem się do tego przyczynić – komentował tuż po ostatnim gwizdku sędziego Nazário de Lima. – Na boisku czułem się dobrze i myślę, że pokazałem kilka niezłych zagrań. Mam nadzieję, że po raz ostatni zacząłem mecz na ławce, ale trudno, żebym miał inne oczekiwania.

W drugiej kolejce czarno-niebiescy zmierzyli się na wyjeździe z AS Romą pod wodzą Fabio Capello. Tym razem Mercello Lippi postawił na Ronaldo od pierwszej minuty, a na ławce posadził swojego nowego asa – Christiana Vieriego. Na niespełna ponad pół godziny przed końcem regulaminowego czasu gry role jednak się odwróciły – to Włoch biegał po boisku, a Brazylijczyk siedział z niepocieszoną miną. Potyczka zakończyła się bezbramkowym remisem. Następnego dnia prasa nie pozostawiła suchej nitki na chłopaku z Rio. Jego postawę określiła jako żenującą, sugerując że pomimo niespełna dwudziestu trzech lat na karku poruszał się po murawie niczym weteran tuż przed końcem kariery. – Ronaldo trenuje z nami od niespełna miesiąca, a w tym czasie spędził jeszcze dziesięć dni w Brazylii – tłumaczył swojego piłkarza Lippi. Nie dało się jednak ukryć, że z najlepszym do niedawna piłkarzem na świecie zaczęło się dziać coś naprawdę niedobrego. Jego kolano wołało o rychłą pomoc lekarza.

19 września Nerazzurri podejmowali na Stadio Giuseppe Meazza futbolistów Parmy. Il Fenomeno całe spotkanie obejrzał z trybun, a Christian Vieri, Iván Zamorano i spółka urządzili sobie niezłe strzelanie, wygrywając aż 5:1. – Miałem dolegliwości mięśniowe, więc nie mogłem grać. Na najbliższy mecz w Turnie będę już w pełni sił – tłumaczył Brazylijczyk, który spotkanie z Parmą oglądał w towarzystwie ojca oraz Milene, z którą pod koniec roku planował wziąć ślub. – Pierwszy raz w tym sezonie wylądowałem na trybunach, ale nie mam z tym żadnego problemu. Stan mojego zdrowia również nie jest żadną wielką tajemnicą i Inter o wszystkim na bieżąco informuje – dodał.

To nie jest tak, że piłkarz niezdolny do gry cały czas może poświęcać na odpoczynek. Ronaldo ciężko pracował nad powrotem do pełni sił, a zanim pojawił się na trybunach Stadio Giuseppe Meazza, od rana ćwiczył z fizjoterapeutą, później udał się na siłownię, a następnie na basen. Siłownię odwiedził również po południu. Wolne chwile poświęcił natomiast na obiad z rodziną, grę na PlayStation oraz przegląd brazylijskiej prasy w Internecie.

Pomimo chęci, w potyczce z Torino Ronaldo nie wystąpił. Wrócił na boisko 2 października podczas meczu z Piacenzą, kiedy to na początku drugiej połowy zastąpił Paulo Sousę, a w siedemdziesiątej minucie strzelił bramkę na 2:0 dla Nerazzurich. – Ten gol nie był piękny, ale przyczynił się do tego, że Inter odniósł zwycięstwo – mówił Il Fenomeno. Miał rację, ponieważ bez tego trafienia spotkanie mogłoby się skończyć remisem, gdyż na siedem minut przed ostatnim gwizdkiem arbitra kontaktowe trafienie z rzutu karnego zaliczył Davide Dionigi.

Po spotkaniu z Piacenzą Ronaldo zaczął pojawiać się na murawie coraz częściej. Zagrał przeciwko Grasshoppers Zurych w towarzyskim Winterthur Cup, a następnie w ligowych pojedynkach z AC Milanem, Venezią i Bologną. Choć w meczach w ramach Serie A zdobył dwa gole, to wszystkie trzy zakończyły się porażką ekipy ze stolicy mody. 21 listopada rywalem czarno-niebieskich był zespół Lecce. Podopieczni Marcello Lippiego z Nazário de Limą na czele pragnęli zrobić wszystko, żeby zrehabilitować się za ostatnie niepowodzenia. Udało im się z nawiązką, zwyciężając 6:0, a Il Fenomeno do okazałego triumfu dołożył cegiełkę, wykorzystując w pięćdziesiątej minucie rzut karny. Niedługo później opuścił jednak plac gry, dość poważnie utykając. Nie wyglądało to najlepiej, a późniejsza diagnoza okazała się fatalna: naderwanie więzadła krzyżowego w prawym kolanie.

Zanim Ronaldo zdecydował o swoim dalszym losie, po raz kolejny skonsultował się z Niltonem Petrone. Filé, który podchodzi do swojej pracy bardzo rzetelnie, opracował dokładną diagnozę oraz program leczenia. Kontuzja Ronaldo była pokłosiem problemów, które fizjoterapeuta zdiagnozował u Brazylijczyka już w 1996 roku. Napięty harmonogram piłkarza nie pozwalał jednak na długoterminową rehabilitację, więc futbolista na bieżąco był poddawany zabiegom, które pozwalały mu rywalizować na najwyższym poziomie. Wydarzenia podczas spotkania z Lecce były jednak sygnałem, że czas się opamiętać i na poważnie zająć urazem reprezentanta Canarinhos.

Po konsultacji z Petrone Ronaldo udał się do Paryża, gdzie został zoperowany przez profesora Gérarda Saillanta, który dokładnie znał historię jego urazów. Zabieg zakończył się sukcesem, a piłkarz miał przed sobą kilka miesięcy rehabilitacji. Cały świat oczekiwał jego powrotu na murawę, ale los Brazylijczyka wydawał się zupełnie obojętny Marcello Lippiemu. Trener Interu uważał Nazário de Limę za konfliktowego zawodnika, który nie ma już przed sobą przyszłości. Opinia coacha na pewno dołowała zaledwie dwudziestotrzyletniego piłkarza, który pocieszał się jedynie tym, że wkrótce weźmie ślub z narzeczoną, a potem na świat przyjdzie jego syn.

24 grudnia 1999 roku to bardzo ważny dzień w życiu Ronaldo Luisa Nazário de Limy oraz Milene Domingues Aganzo. Właśnie wtedy para pobrała się w domu matki piłkarza w Rio de Janeiro. Ceremonia miała bardzo kameralny charakter, a zaproszenia otrzymali jedynie członkowie rodziny oraz najbliżsi przyjaciele. Panna młoda wyglądała zjawiskowo – ubrana w perłową suknię zaprojektowaną przez samego Giorgia Armaniego oraz z fryzurą na podobieństwo gorgon – mitologicznych groźnych sióstr. Pod kreacją dość widocznie odznaczał się jej ciążowy brzuszek. Na uroczystość przybyła spóźniona o godzinę, prowadząc prezent dla swego ukochanego – zielonego Jeepa Cherokee. Ślub prawie jak z marzeń. Prawie, bowiem podczas gdy zakochani mówili sobie sakramentalne „tak” brakowało rodzicielki Milene, która nie akceptowała tego związku.

Po operacji Ronaldo poświęcał swój czas nie tylko na rehabilitację czy wypełnianie zobowiązań wynikających z kontraktów reklamowych. 1 lutego 2000 roku w Genewie Brazylijczyk został włączony w poczet Ambasadorów Dobrej Woli ONZ. – Zdecydowałem się pełnić tę ważną funkcję, ponieważ doświadczyłem ubóstwa na własne oczy – mówił. – Wiem jakie to trudne i w jak wielu krajach ten problem jest obecny. Musimy zmobilizować ludzi, którzy mają środki finansowe, dzięki którym można walczyć z biedą. Kiedy strzelam gola, daję ludziom radość. Chciałbym jednak również wysyłać w ten sposób wiadomość. Wiadomość do ludzi, którzy są w stanie pomóc najuboższym.

Pomoc Nazário de Limy to nie tylko czcze słowa. Brazylijczyk, który wcześniej przekazał pieniądze na odbudowę szkół w Kosowie, pragnął po raz kolejny odwiedzić Bałkany, by zobaczyć postęp prac. Miał również zamiar zaangażować się poważnie w projekty dotyczące Brazylii oraz Afryki. Od czasu operacji minęły dwa miesiące, lecz nadal nie mógł trenować. Wierzył, że od połowy lutego zdoła wznowić ćwiczenia, ale wszystko miało się wyjaśnić po konsultacjach z lekarzami, zaplanowanymi na 4 lutego. Miał o czym myśleć, bowiem okraszony bólem i rzadkimi występami poprzedni rok sprawił, iż próżno go było szukać w pierwszej dziesiątce plebiscytów Piłkarza Roku FIFA oraz Złotej Piłki magazynu France Football. Obie te nagrody zgarnął jego kolega z reprezentacji Brazylii – Rivaldo.

Lutowa wizyta w Paryżu u profesora Gérarda Saillanta natchnęła Ronaldo i jego otoczenie wielkim optymizmem. USG i zdjęcia rentgenowskie pod okiem profesora Brasseura wykazały, że prawe kolano futbolisty jest w coraz lepszym stanie, i że na dniach będzie mógł on rozpocząć ostatni etap rehabilitacji, mający potrwać około trzydziestu dni. Il Fenomeno miał w tym czasie intensywnie korzystać z roweru stacjonarnego i basenu, a w końcowej fazie spróbować się na bieżni. – W ostatnich dniach miały miejsce dwa szczególne wydarzenia w moim życiu – mówił. – Pierwsze w Genewie, gdzie nie tylko otrzymałem tytuł Ambasadora Dobrej Woli ONZ, ale również ważne zadanie dotyczące problemu, który znam ze swojego dzieciństwa. Drugie w gabinecie profesora Bresseura, gdzie okazało się właśnie, iż stan mojego ścięgna pozwala na intensyfikację procesu rehabilitacji. Kocham Paryż, ale wolę pojawiać się tu jako turysta, a nie jako rekonwalescent.

Nerazzurrim pod nieobecność Il Fenomeno nie wiodło się w lidze najlepiej. Mieli walczyć o mistrzostwo, a znów znalazło się kilka lepszych drużyn od nich. Czarno-niebiescy po raz kolejny radzili sobie jednak całkiem udanie w Coppa Italia, w efekcie czego udało im się dotrzeć do samego finału, gdzie czekał ich dwumecz z Lazio Rzym. 6 kwietnia Milene urodziła syna. Chłopiec otrzymał imię Ronald. Rehabilitacja świeżo upieczonego taty była już na ostatniej prostej, a tuż przed pierwszym spotkaniem finałowym przeciwko ekipie ze stolicy, zaplanowanym na dwunastego kwietnia, Nazário de Lima otrzymał od lekarzy zielone światło, pozwalające na maksymalnie półgodzinny występ. – To magiczny tydzień. Urodził mi się pierwszy syn i wracam do futbolu – cieszył się chłopak z Rio. – Po raz pierwszy w życiu otrzymałem w jednym czasie aż dwa prezenty. Życie jest piękne. Nikt nie przypuszczał, że lada chwila cały świat pozwala genialnego piłkarza się zawali.

Mecz, który zmienił wszystko

Zbudowana za duże pieniądze drużyna Interu Mediolan zawodziła oczekiwania kibiców niemal od początku obecności Ronaldo w klubie. Sezon 1997/98 Nerazzurri ukoronowali wprawdzie wywalczeniem Pucharu UEFA, lecz było to tak naprawdę trofeum pocieszenia, bowiem mierzono przede wszystkim w scudetto oraz Ligę Mistrzów. Nazário de Lima po przybyciu do czarno-niebieskich miał podbijać Europę i Champions League, a tymczasem zdołał wystąpić w zaledwie kilku meczach tych rozgrywek i zdobyć tylko jednego gola. Nie były to porażające statystyki jak na zawodnika wciąż cieszącego się opinią najlepszego na świecie.

Pojedynki mające uratować przegrany sezon to domena Interu z czasów Il Fenomeno. 12 kwietnia A.D. 2000 podopieczni Marcello Lippiego mieli przed sobą kolejne takie starcie – pierwszy mecz finałowy Coppa Italia przeciwko Lazio. Ekipa z Wiecznego Miasta pod wodzą Svena-Görana Erikssona, dystansowała na ligowym podwórku nie tylko czarno-niebieskich, ale przede wszystkim Juventus i AC Milan. To więc Biancocelesti byli faworytem starcia z teamem ze Stadio Giuseppe Meazza.

Ronaldo miał rozpocząć potyczkę z Lazio na ławce rezerwowych i zgodnie z zaleceniami lekarzy pojawić się na murawie na nie więcej niż trzydzieści minut. – Nawet w tak krótkim czasie można zrobić bardzo wiele – mówił Marcello Lippi. – Wpuszczę go na boisko w drugiej połowie, prawdopodobnie w miejsce Ivána Zamorano. Brazylijczyk nie protestował, ponieważ wiedział, iż proces wdrażania go do gry musi przebiegać stopniowo.

Nerazzurri spotkanie na Stadio Olimpico zaczęli udanie, obejmując prowadzenie po golu Clarence’a Seedorfa w siódmej minucie. Tuż przed przerwą wyrównał jednak Pavel Nedvěd, a siedem minut po zmianie stron gospodarzy na prowadzenie wyprowadził Diego Simeone. Mecz wciąż był jeszcze do uratowania, a trener Nerazzurrich postanowił poszukać szczęścia wprowadzając Ronaldo. W dwunastej minucie drugiej połowy dał mu znak, żeby przygotował się do wejścia na boisko za Adriana Mutu. Gdy wbiegał na murawę wykonując znak krzyża, wszystkie kamery telewizyjne były skupione na nim. Sześć miesięcy oczekiwania na kolejny występ Il Fenomeno dobiegło końca. Teraz przyszedł czas na pokaz futbolowej samby w nowych srebrnych butach Nike Mercurial R9, przygotowanych specjalnie na tę okazję.

Pierwszy kontakt z piłką nie był przyjemny dla reprezentanta Canarinhos, który został brutalnie zaatakowany przez stopera Lazio – Fernando Couto. Ronaldo po faulu Portugalczyka zaliczył bliskie spotkanie z płytą boiska. Publika zamarła, lecz Brazylijczyk po chwili wstał, sygnalizując, iż wszystko z nim w porządku. W sześćdziesiątej piątej minucie spotkania nie było jednak już tak różowo. Nazário de Lima otrzymał futbolówkę na trzydziestym metrze, po czym rozpoczął drybling. Tuż przed szesnastką, przez nikogo nieatakowany, padł na murawę jak długi i zaczął zwijać się z bólu. Na stadionie zapadła grobowa cisza. Przy zawodniku Nerazzurrich natychmiast pojawiły się służby medyczne, a wokół zebrali się koledzy z drużyny oraz rywale. Kolano Il Fenomeno wyglądało fatalnie. Christian Panucci trzymał się za głowę, a poważna mina Marcello Lippiego mówiła, że nie jest dobrze. Interwencja medyków nic nie dała – piłkarz nie był w stanie kontynuować gry, a z boiska został zwieziony przy pomocy specjalnego wózka z napędem elektrycznym. Dłonią zakrywał twarz, na której rysowała się mieszanka bólu i rozpaczy. Pół roku rehabilitacji poszło na marne. – Doskonale pamiętam tamten wieczór – wspomina Rodrigo Pavia. – Po zniesieniu do szatni Ronaldo płakał. Przede wszystkim jednak nie z bólu, a dlatego, że nie wiedział, co dalej będzie z jego kolanem.

Kibice zgromadzeni na stadionie, choć w przerażającej większości sympatyzowali z Lazio, solidaryzowali się z kontuzjowanym Ronaldo i przerwali przerażającą ciszę skandując jego imię. W końcu Il Fenomeno był kimś więcej niż tylko zawodnikiem Interu Mediolan. To był gracz tego samego formatu co Pelé czy Diego Maradona. Obolały Nazário de Lima w szatni Stadio Olimpico od razu chwycił za telefon i zadzwonił do domu, do Milene. W tym samym czasie klubowy lekarz, doktor Volpi, telefonował już do Paryża, żeby skonsultować się z profesorem Gérardem Saillantem. Cały sztab Nerazzurrich został postawiony w stan gotowości na wypadek konieczności niezwłocznego lotu do stolicy Francji. Specjalista, który ratował zdrowie reprezentanta Canarinhos po feralnym meczu z Lecce poinformował jednak, że wizyta w klinice Pitié-Salpêtrière może poczekać do następnego dnia.

Przed wejściem na pokład samolotu powrotnego do Mediolanu noga Il Fenomeno została usztywniona, a piłkarz zajął jedno z miejsc na przodzie maszyny. Lot do stolicy mody przebiegł w totalnej ciszy. W obliczu dramatu Brazylijczyka porażka 1:2 miała naprawdę marginalne znaczenie. Roberto Baggio jako starszy i bardziej doświadczony kolega starał się uzmysłowić poszkodowanemu, że jego sytuacja nie jest beznadziejna: – Teraz czeka cię czas, w którym będziesz się czuł samotny jak nigdy wcześniej. Wewnątrz siebie znajdziesz jednak siłę, która pozwoli ci wrócić do zdrowia. Jeśli chcesz tego dokonać, to tego dokonasz – mówił włoski as.

13 kwietnia Nazário de Lima w towarzystwie Niltona Petrone oraz dwóch swoich agentów, Rodrigo Pavii i Giovanniego Branchiniego, udał się do Paryża by odwiedzić profesora Saillanta. Filé podejrzewał u swojego podopiecznego całkowite zerwanie więzadła krzyżowego w prawym kolanie, lecz nie był tego do końca pewien. Paryski specjalista potwierdził niestety te obawy. Diagnoza totalnie załamała Il Fenomeno, a Pavia starał się go pocieszać: – Senna nie otrzymał od Boga szansy zmartwychwstania, ale ty ją masz. Podjęto decyzję, że Gérard Saillant po raz kolejny będzie operował piłkarza. – Panie doktorze, czy będę mógł jeszcze grać w piłkę? – zapytał Brazylijczyk z miną chłopca, który przed chwilą dostał od rodziców szlaban na wyjścia na podwórko. – Tak, Ronaldo, gwarantuję ci to. Na pewno znów zagrasz – odparł specjalista.

Sześciogodzinny zabieg zakończył się sukcesem, choć był bardzo skomplikowany. Polegał na odbudowie rzepki i rekonstrukcji zerwanych więzadeł. Problemy z rzepką były pokłosiem przerośniętego mięśnia czworogłowego uda, który generował zbyt duże obciążenie. Odbudowa miała uodpornić tę część kolana na przyszłe komplikacje. W szpitalu przy łóżku reprezentanta Canarinhos czuwali głównie Filé oraz Rodrigo Pavia. Milene nie mogła bywać tam zbyt często, ponieważ sama jeszcze dochodziła do siebie po porodzie.

Ronaldo nie mógł czuć się samotny, bo jego losem przejmował się cały piłkarski świat. W powrocie do pełni sił kibicowali mu Pelé, Zico czy Diego Maradona, a Zinédine Zidane pofatygował się osobiście do szpitala, by odwiedzić kolegę po fachu. To spotkanie zapoczątkowało przyjaźń pomiędzy futbolistami. Z wizytą do kliniki wpadli również Michel Platini, Vanderlei Luxemburgo czy dbający o interesy Brazylijczyka Reinaldo Pitta i Alexandre Martins. Do szpitalnej recepcji codziennie przychodziły dzieciaki z okolicznych szkół, by zostawiać swemu idolowi kartki ze słowami wsparcia, koszulki oraz piłki. Zawodnik Interu często rozmawiał także z prezesem Nerazzurrich, Massimo Morattim, i wyraźnie wziął sobie do serca słowa Roberto Baggio, wypowiedziane przez niego w samolocie po feralnym spotkaniu na Stadio Olimpico. Nie życzył sobie, by w jego obecności podawano w wątpliwość możliwość kontynuowania przez niego piłkarskiej kariery.

„Dużo miłości daje mi siłę, dzięki której będę mógł wrócić do gry”, napisał Ronaldo w specjalnym oświadczeniu dla prasy. Dziennikarze atakowali go ze wszystkich stron, dlatego nie mógł zbyt długo się ukrywać za murami szpitala. „Chcę podziękować wszystkim za okazane uczucia i za to, że dzielili ze mną te ciężkie chwile. To są rzeczy, dzięki którym będę mógł znów wybiec na boisko. Jeszcze raz bardzo dziękuję w imieniu swoim oraz całej mojej rodziny”. Rehabilitacja Il Fenomeno miała potrwać do stycznia 2001 roku. Nie wszyscy jednak wierzyli w jej skuteczność, a w prasie można było przeczytać wiele artykułów podających w wątpliwość to, że Nazário de Lima jeszcze kiedykolwiek zagra profesjonalnie w piłkę. – On z dnia na dzień czuje się coraz lepiej. W futbolu pracuję od trzydziestu czterech lat i nie sądzę, żeby ta kontuzja zakończyła jego karierę – komentował medialne spekulacje Vanderlei Luxemburgo.

Przy Ronaldo byli również rodzice. – Nie martw się, z twoim synem wszystko będzie w porządku – powiedział Gérard Saillant do matki piłkarza, gdy zmieniał mu opatrunek. W prasie można było przeczytać wiele krytycznych słów na temat pracy klubowego lekarza Piero Volpiego oraz prywatnego fizjoterapeuty Il Fenomeno, Niltona Petrone, lecz były to tylko puste słowa mające niewiele wspólnego z rzeczywistością. Ronaldo natomiast wolał skupiać się na rzeczywistości, a nie na spekulacjach. Z odwiedzającym go Michelem Platinim dyskutował dobre pół godziny. – Ronaldo jest nie tylko świetnym piłkarzem, ale przede wszystkim wielkim człowiekiem – mówi legendarny futbolista. – Zrobił wiele dobrego dla piłki nożnej. Pomimo bardzo napiętego harmonogramu aktywnie uczestniczył w promocji mundialu we Francji i nie wziął za to ani grosza. Rozmawialiśmy o jego pewności siebie oraz dręczących go niepokojach. O żonie, dziecku i tym, co się wokół niego dzieje. Powiedziałem mu, że życie nie kończy się na futbolu, i że spotka go jeszcze wiele radości również poza boiskiem.

Nie wszyscy widzieli jednak w Ronaldo również człowieka. Niedługo po operacji światło dzienne ujrzał kontrowersyjny wywiad z Alexandre Martinsem – agentem Il Fenomeno, który traktował go przede wszystkim jako maszynkę do zarabiania pieniędzy. – Sześć miesięcy temu Ronaldo był warty sto milionów dolarów. Teraz nie jest wart ani centa.

W pewnym momencie Nazário de Lima miał już serdecznie dość dziennikarzy, którzy non stop warowali pod szpitalem. W dniu wypisu gwiazdora Nerazzurrich postanowiono więc zmylić żądnych sensacji żurnalistów. Przed paryską klinikę najpierw podjechały trzy ambulanse, mające za zadanie odwrócić uwagę od jednego parkującego na jej tyłach. To właśnie w nim Ronaldo opuścił szpital, by udać się w drogę powrotną do Mediolanu.

Burzliwa rehabilitacja

Pierwsze miesiące po operacji męża były koszmarem dla Milene. Chwila spokoju to spełnienie marzeń, kiedy trzeba się opiekować malutkim dzieckiem oraz mężczyzną, któremu spore problemy sprawia wykonywanie najprostszych czynności. Zbawienna w skutkach okazała się siła, którą dał jej buddyzm. – Byłam jak zombie – wspomina kobieta. – Mój dom odwiedzały tłumy lekarzy z pogrzebowymi minami. Miałam tylko dwadzieścia jeden lat i wydawało mi się, że temu nie podołam. Ale dałam radę.

Nazário de Lima kiedy nie mógł grać w futbol, nie czuł się komfortowo w Mediolanie. Podjęto więc decyzję, że na czas rehabilitacji wróci do Rio de Janeiro, gdzie będzie mógł spędzać więcej czasu z bliskimi i odzyskać spokój. Od czasu jego wyjazdu z ojczyzny do Europy wiele się zmieniło w Brazylii, która intensywnie próbowała wyjść z kryzysu finansowego dręczącego ją od 1999 roku. Ronaldo opuszczając Kraj Kawy był zaledwie obiecującym talentem, a w 2000 roku uważano go za piłkarskiego Boga. Nie istniała możliwość, żeby wyszedł do klubu, kina czy restauracji, pozostając niezauważonym.

Leczenie postępowało, dzięki czemu Il Fenomeno mógł podejmować coraz więcej aktywności. O grze w futbol nie było jeszcze w ogóle mowy, ale w sierpniu 2000 roku ludzie oglądający wiadomości sportowe w telewizji Globo osłupieli. – Nazywam się Ronaldo i jestem prezenterem – przemówił na antenie piłkarz, po czym przeszedł do odczytywania newsów. – Ja kocham gonić za piłką, ale są tacy, którzy wolą biegać na dwadzieścia jeden kilometrów – oznajmił przed pojawieniem się na ekranie materiału na temat półmaratonu w Rio. Trzeba przyznać, że Ronaldo prowadził program w sposób dość nietuzinkowy: – Pozdrawiam fanów Flamengo, teraz czas na wiadomości o najpopularniejszej drużynie w Brazylii. Jego występ oczywiście nie odbywał się na żywo, a został nagrany dzień wcześniej. Początkowo brazylijski as miał zagrać w spocie dla kampanii promującej karmienie piersią, ale w ostatniej chwili organizator wycofał się z pomysłu, więc postanowiono w inny sposób wykorzystać obecność futbolisty w telewizyjnym studiu.

Prognozy mówiące o tym, że Il Fenomeno będzie zdolny do gry już w styczniu, sprawiały wrażenie bardzo optymistycznych. W sierpniu profesor Gérard Saillant poinformował, że napastnik Interu Mediolan pojawi się na murawie prawdopodobnie dopiero latem, co było jednoznaczne z odpuszczeniem całego sezonu 2000/01. – Leczenie przebiega dobrze, a nawet lepiej niż się spodziewałem – tłumaczył paryski specjalista. – Zdecydowaliśmy jednak, że przed styczniem w ogóle nie będziemy rozmawiać o futbolu. Ronaldo wróci na boisko dopiero w przyszłym sezonie. Bardzo dziękuję władzom Interu, że nie naciskają na przyspieszenie rehabilitacji. Nazário de Lima wchodził właśnie w drugi etap rekonwalescencji, polegający na ćwiczeniach gimnastycznych, jeździe na rowerze stacjonarnym oraz zajęciach na basenie. Trzeba było również zadbać o powrót do właściwej wagi, która wzrosła po kilku miesiącach sportowej abstynencji.

Choć Ronaldo w ojczyźnie był podziwiany, władze nie ułatwiały mu życia. Futbolista został oskarżony przez Federalny Urząd Podatkowy o oszustwo skarbowe. Podczas Copa América w Paragwaju miał dokonać zakupów o równowartości czternastu tysięcy dolarów amerykańskich, które w świetle prawa w Kraju Kawy wymagają złożenia deklaracji celnej i zapłacenia odpowiedniego podatku. Śledztwo podjęto na podstawie zdjęć oraz doniesień prasowych. Przepisom celnym w Brazylii nie podlegają zakupy do równowartości stu pięćdziesięciu „zielonych”. Nazário de Lima bronił się, twierdząc, iż nabył jedynie zegarek za kwotę o dwadzieścia dolarów mniejszą i podarował go następnie swojemu fizjoterapeucie. Właściciel sklepu w Ciudad del Este zeznał jednak na policji, że piłkarz pytał o zdecydowanie droższe rzeczy, w tym o czasomierz marki Cartier, kosztujący pięć tysięcy USD. – Mamy w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie – komentował Rodrigo Pavia, agent Ronaldo. Cała akcja wydawała się być zorganizowana tylko w celach propagandowych, żeby uzmysłowić narodowi, iż prawu podlega każdy, bez względu na zasobność portfela.

W ojczyźnie Il Fenomeno miał odzyskać spokój, a tymczasem nie miał go za grosz. Piłkarz nie stronił od nocnych imprez, a wszędobylscy dziennikarze brutalnie ingerowali w jego prywatność. Zdecydowano, że gwiazdor na jakiś czas będzie musiał opuścić Brazylię. Wraz z Rodrigo Pavią i Niltonem Petrone udał się do USA, do Vail w stanie Kolorado, znanego nie tylko z ośrodka narciarskiego, ale również ze świetnej kliniki ortopedycznej pod kierownictwem doktora Richarda Steadmana. Profesor Saillant nie był zbyt przychylny temu pomysłowi i jak się później okazało, miał rację. Wyjazd do Stanów został zorganizowany przez Nike, a amerykański medyk miał swoją wizję leczenia Brazylijczyka. Uważał, że piłkarz jak najszybciej musi poddać się kolejnej operacji i skrupulatnie zaplanował zabieg. Il Fenomeno był przerażony wizją następnej interwencji chirurgicznej, nie chciał o niej słyszeć. Po konsultacji z profesorem Saillantem wraz z towarzyszami opuścił Vail, działając wbrew włodarzom Nike.

Tylko specjaliście z Paryża Ronaldo ufał w stu procentach. Ze stolicy Francji przemieścił się do Biarritz, gdzie pod okiem Filé oraz Patricka Middletona, poleconego przez Saillanta fizjoterapeuty współpracującego z reprezentacją Trójkolorowych, kontynuował rekonwalescencję. To w położonej w Pirenejach Atlantyckich miejscowości Nazário de Lima zakochał się w golfie i wreszcie zaczął biegać.

W grudniu 2000 roku Ronaldo odwiedził Hiszpanię, a konkretniej San Sebastian w Kraju Basków. Wybrał się tam razem ze swoim przyjacielem Cesarem oraz fizjoterapeutą Niltonem Petrone. Panowie zjedli obiad w restauracji Arzak, a następnie odwiedzili dyskotekę Kaburzia. Około godziny 3:30 nad ranem samochód prowadzony przez Brazylijczyka został zatrzymany przez policję. Badanie alkomatem wykazało 0,58 promila alkoholu w wydychanym powietrzu, co odpowiada mniej-więcej dwóm lampkom słabego wina. W Hiszpanii dopuszczalny limit wynosi 0,5 promila, a jako że reprezentant Canarinhos tylko nieznacznie przekroczył ten próg, musiał jedynie zapłacić grzywnę w wysokości 18 tysięcy peset. Informacja o wybryku piłkarza szybko przedostała się do mediów. Ronaldo twierdził tymczasem, że to nie on siedział za kierownicą samochodu: – Policjant powiedział nam, że trzeba zapłacić grzywnę, bo Cesar przekroczył jakiś limit. Wydawało nam się to dziwne, bo wypił wcześniej tylko pół lampki wina. Zdecydowałem się jednak uiścić karę, żeby uniknąć dyskusji oraz tłumu gromadzącego się wokół auta. Rzecznik policji w San Sebastian wkrótce potwierdził jednak prasowe doniesienia.

Pod koniec grudnia 2000 roku Il Fenomeno ponownie był w Rio. Tęsknił za żoną, a nic nie stało na przeszkodzie, żeby rekonwalescencję kontynuować w ojczyźnie. Wreszcie mógł rozpocząć treningi z piłką. – Możliwość ponownego dotknięcia futbolówki to dla mnie najwspanialszy dar – mówił. Od całkowitego wyzdrowienia nadal dzieliła go długa droga, lecz pojawił się wreszcie pierwszy symptom wskazujący na to, iż Nazário de Lima będzie jeszcze czarował swoimi zagraniami cały świat.

– W marcu przeprowadzimy ostateczny test. Wtedy zdecyduję, czy Ronaldo będzie mógł wrócić do treningów z Interem – mówił w styczniu 2001 profesor Gérard Saillant. Specjalista był umiarkowanym optymistą, ale jednocześnie twierdził, iż proces rehabilitacji przebiega planowo. Kolano zginało się prawidłowo, a tkanka mięśniowa odbudowała się w osiemdziesięciu procentach. Reprezentant Canarinhos w międzyczasie spotkał się z kolegami z Interu, a później wrócił do Brazylii by pracować pod okiem Filé.

Rio de Janeiro to piękne miasto, lecz również bardzo niebezpieczne. Człowiek posiadający trochę więcej gotówki niż przeciętny obywatel Kraju Kawy musi tam się pilnować na każdym kroku. Pewnego lutowego wieczoru Ronaldo przekonał się o tym na własnej skórze, kiedy w północnej części metropolii trzech uzbrojonych w pistolety bandytów zajechało drogę autu prowadzonemu przez gwiazdora Nerazzurrich. Futbolista nie stawiał żadnego oporu, a napastnicy byli zszokowani, gdy go rozpoznali. Nie przeszkodziło im to jednak w kontynuowaniu rabunku. Il Fenomeno stracił samochód oraz portfel. Pomimo tego nieprzyjemnego wydarzenia postanowił zostać jeszcze przez jakiś czas w ojczyźnie. – Urodziłem się tu i nie chcę stąd wyjeżdżać. Mam nadzieję, że wkrótce sytuacja w kraju się poprawi – komentował. Dodał ponadto, że w Rio nigdy nie korzystał z usług ochroniarza i nie zamierza tego czynić.

9 marca z Paryża napłynęły naprawdę budujące wieści. – Ronaldo jest zdrowy! – orzekł Gérard Saillant. – Jego kolano jest w idealnym stanie i dałby radę zagrać choćby jutro. Profesor zdecydował jednak, że nie ma sensu działać zbyt gwałtownie, ponieważ sezon 2000/01 i tak zmierzał już ku końcowi. – Mógłby uzupełnić drużynę rezerw lub nawet grać w pierwszym zespole jako joker. W tej chwili stać go jednak na zaledwie dziesięć do piętnastu minut wysiłku.

Il Fenomeno był w stanie robić wszystko, ale dałby drużynie nie więcej niż pięćdziesiąt procent tego co przed kontuzją. W związku z tym lepiej było wysłać go na jeszcze miesiąc do Rio, gdzie mógł zaliczyć ostatnią prostą na drodze do powrotu do optymalnej dyspozycji.

Wielki powrót

W marcu Ronaldo czuł się na tyle dobrze, że zaczął wierzyć, iż uda mu się załapać do kadry Canarinhos na lipcowe Mistrzostwa Ameryki Południowej w Kolumbii. Był już nawet po słowie z nowym selekcjonerem reprezentacji, Emersonem Leão, ale jednocześnie miał świadomość, iż przede wszystkim musi zachować spokój i poddawać organizm stopniowo coraz większym obciążeniom. Kolejny poważny uraz kolana mógłby go bowiem wykluczyć nie tylko z mającego się odbyć w następnym roku mundialu w Korei Południowej i Japonii, ale również zakończyć jego sportową karierę. – Powołanie do drużyny narodowej będzie uzależnione od tego, kiedy uda mi się wrócić na boisko – mówił po charytatywnym meczu golfowym, który rozegrał w São Paulo razem z kierowcą Formuły 1 – Rubensem Barrichello.

Na potwierdzenie, że informacje o owocnej rehabilitacji Il Fenomeno nie były tylko mydleniem oczu, Nazário de Lima zdecydował się pod koniec marca wystąpić w meczu na rzecz UNICEF-u, w którym wzięli udział także emerytowani piłkarze tacy jak Zico i Junior, aktorzy oraz mistrz świata Formuły 1 – Michael Schumacher. Spotkanie odbyło się na słynnej Maracanie w Rio de Janeiro, a na trybunach zasiadło czterdzieści tysięcy widzów spragnionych ujrzenia ponownie w akcji asa Canarinhos. Futbolista po ostrożnym początku dał prawdziwy piłkarski koncert, strzelając dwa gole w pierwszej połowie, a w drugiej trzy. W jego poczynaniach było widać tę radość, swobodę, którą bawił kibiców podczas swoich najlepszych sezonów. Zespół Ronaldo zwyciężył ostatecznie 10:9. – Po prostu nie mogło mnie tu zabraknąć tego dnia – komentował tuż po końcowym gwizdku. – To oczywiście nie był mecz z prawdziwego zdarzenia, ale po prostu fajna impreza. Przebywanie z tak wieloma wspaniałymi sportowcami na boisku zawsze budzi silne emocje.

Nazário de Lima w świątyni brazylijskiego futbolu grał w jednym teamie z Michaelem Schumacherem, który słynie z wielkiej miłości do piłki nożnej. Jego ulubiony klub to FC Köln, a on sam występował amatorsko w szwajcarskich drużynach FC Aubonne oraz FC Echichens. – Gra u boku Schumiego była świetną zabawą – wspomina Il Fenomeno. Przy okazji występu na Maracanie Brazylijczyk nie uniknął również pytań o termin powrotu do treningów w Mediolanie. – Czuję się dobrze – zapewniał. – Oczywiście nie znajduję się jeszcze w stuprocentowej formie, ale po tym spotkaniu jestem spokojny o przyszłość. Nie znam dokładnej daty swojego powrotu. Ten moment nastąpi, kiedy będę gotów – ani wcześniej, ani później.

Media zakończyły karierę Ronaldo już w kwietniu 2000 roku, gdy badania potwierdziły zerwanie więzadeł krzyżowych w prawym kolanie. Prawdziwi kibice oraz rodacy Brazylijczyka wierzyli jednak, że da on sobie radę z przeciwnościami losu i jeszcze pokaże, kto zasługuje na nazywanie go królem futbolu. – Wydaje mi się że on jest na bardzo dobrej drodze – mówił Pelé, który gościł w kwietniu 2001 na torze Interlagos w São Paulo, gdzie odbywał się wyścig Formuły 1 o Grand Prix Brazylii . – Rozmawiałem z nim w ostatnich dniach. Fizycznie jest już w pełni sił i jeśli wszystko poukłada sobie w głowie, wtedy będzie całkowicie dobrze. Nie mam wątpliwości, że wkrótce powróci do gry.

Początek 2001 roku nie był optymistyczny dla futbolu w Kraju Kawy. Reprezentacja Canarinhos męczyła się w eliminacjach do mundialu, a w międzyczasie parlament rozpoczął śledztwo w sprawie nieprawidłowości w Brazylijskiej Konfederacji Piłki Nożnej. Chodziło między innymi o lukratywną umowę sponsorską z firmą Nike, która wspierała indywidualnie również Ronaldo. Pojawiły się spekulacje, że występ Il Fenomeno w feralnym finale mistrzostw we Francji był podyktowany zapisem w kontrakcie z gigantem z Portland. Doniesienia te w jednym z wywiadów potwierdził także jeden z członków srebrnej ekipy Canarinhos – Edmundo. – Umowa z Nike to międzynarodowy kontrakt z klauzulą poufności, dlatego nie mogę mówić o szczegółach. Te zarzuty są jednak absurdalne, ponieważ jest w nim mowa jedynie o tym, że muszę chodzić w ich ubraniach i obuwiu – tłumaczył Nazário de Lima.

Przed powołaną komisją śledczą zeznawali również przedstawiciele amerykańskiej korporacji. Ingo Ostrovsky, dyrektor Nike w Brazylii, podtrzymał wcześniejsze stanowisko firmy, mówiące o tym, iż jej włodarze nie wpływają i nie wpływali na decyzje selekcjonera Canarinhos. W indywidualnej umowie sponsorskiej Ronaldo istniała jedynie klauzula, pozwalająca producentowi z Portland zakończyć współpracę z gwiazdorem, gdyby jego przerwa w występach w kanarkowej koszulce trwała dłużej niż dwa lata. – Proszę jednak pamiętać, że to tylko nasze prawo, a nie obowiązek – tłumaczył Ostrovsky. – Dwa lata miną dopiero w październiku i nie jest wykluczone, że Ronaldo powróci wcześniej do drużyny.

13 kwietnia 2001 wreszcie nastąpiła wyczekiwana od niemal roku chwila. Samolot z Nazário de Limą wylądował na lotnisku w Mediolanie. Piłkarz opuścił pokład w towarzystwie ojca, Niltona Petrone, Rodrigo Pavii oraz Cesara. Towarzystwo miało za sobą długą podróż, gdyż do stolicy mody przybyło z Portland, mając za sobą jeszcze przesiadkę w San Francisco. Na futbolistę czekało na lotnisku mnóstwo fanów oraz przedstawicieli mediów. Brazylijczyk z anielską cierpliwością rozdał dziesiątki autografów, po czym przystąpił do udzielania odpowiedzi żurnalistom. – Samolot wylądował przed czasem, a to chyba dobry znak. Długo czekałem na ten moment – mówił. – Jestem szczęśliwy, że wróciłem do Mediolanu i już nie mogę się doczekać pierwszego treningu z zespołem. Czuję się znakomicie, a moje kolano reaguje idealnie.

Nazário de Lima ciepło wspominał marcowy mecz charytatywny na Maracanie. Całym sercem tęsknił jednak za prawdziwym futbolem na światowym poziomie: – Nie wiem, kiedy dokładnie będę mógł zagrać. Nie mam pojęcia, czy uda mi się to na początku przyszłego sezonu, czy w innym terminie. Zadecydujemy o tym z dnia na dzień, monitorując postępy jakie czynię.

Il Fenomeno walczył o powrót do pełni zdrowia, a sezon 2000/01 okazał się kolejną klapą w wykonaniu Interu Mediolan. Klub borykał się z zawirowaniami na ławce trenerskiej (Marcello Lippiego zastąpił Marco Tardelli) i w Serie A zajął dopiero piąte miejsce, ustępując Romie, Juventusovi, Lazio oraz Parmie. Z marzeniami o Coppa Italia czarno-niebiescy pożegnali się w ćwierćfinale po blamażu 1:6 z Parmą, a w Champions League odpadli już w kwalifikacjach na rzecz szwedzkiego Helsingborgs IF. W Pucharze UEFA było niewiele lepiej – Nerazzurri polegli w czwartej rundzie z hiszpańskim Deportivo Alavés. Ekipa ze stolicy mody potrzebowała nowego wodza, potrafiącego ze zbieraniny gwiazd stworzyć kolektyw. Kimś takim miał być Héctor Raúl Cúper – człowiek, który dwa razy z rzędu doprowadził Valencię do finału Ligi Mistrzów.

1 czerwca Ronaldo wraz z ekipą Nerazzurrich udał się do Sant’Angelo Lodigiano, położonego trzydzieści kilometrów na południowy wschód od Mediolanu, by rozegrać sparingowy mecz z tamtejszym zespołem występującym w lidze amatorskiej. Trybuny kameralnego stadionu były wypełnione po brzegi, a kibice wisieli nawet na ogrodzeniu. To w końcu miał być ten dzień. Po ponad rocznej rekonwalescencji w prawdziwym spotkaniu miał zagrać Il Fenomeno – idol mas i Piłkarz Roku FIFA za lata 1996 oraz 1997. Inter, grający w mocno wakacyjnym składzie, zwyciężył 9:5, a Ronaldo strzelił dwa gole oraz zaliczył dwie asysty. – Cieszyłem się grą – komentował po zakończeniu spotkania Brazylijczyk. – Wszystkie zagrania wykonywałem naturalnie, co tym bardziej mnie satysfakcjonuje. To był dobry test, pozwalający sprawdzić czy z moim kolanem na pewno wszystko w porządku. Cieszę się także, że wygrałem zakład z Vierim.

Pogrążoną w kryzysie reprezentację Brazylii na siedem miesięcy przed rozpoczęciem mundialu w Korei Południowej i Japonii objął Luiz Felipe Scolari. Nowy selekcjoner miał poprowadzić Canarinhos w decydujących meczach eliminacyjnych oraz odbudować wizerunek Seleção podczas lipcowych mistrzostw Ameryki Południowej w Kolumbii. Początek turnieju kontynentalnego zaplanowano na 11 lipca, wobec czego do momentu ogłoszenia przez trenera pełnej kadry spekulowano na temat powołania dla Ronaldo. Ostatecznie zdecydowano, że piłkarz Interu Mediolan ze względu na ostrożność nie pojedzie na czempionat. Wierzono jednak, że Nazário de Lima będzie w stanie pomóc drużynie narodowej w pięciu ostatnich meczach kwalifikacyjnych do mistrzostw świata, gdyż awans Canarinhos wciąż wisiał na włosku. Bezpośrednią przepustkę do Azji miały uzyskać cztery najlepsze zespoły konfederacji południowoamerykańskiej, a piątą ekipę w tabeli czekały baraże ze zwycięzcą strefy Oceanii. Brazylijczycy musieli być bardzo czujni – po trzynastu z osiemnastu rund plasowali się na czwartej pozycji.

Latem 2001 w hiszpańskiej prasie pojawiły się spekulacje na temat zainteresowania Ronaldo ze strony Realu Madryt. To był początek pierwszej kadencji Florentiono Péreza na Santiago Bernabéu. Prezes Królewskich przed objęciem posady zapowiedział, że w kolejnych latach będzie sprowadzał największe gwiazdy futbolu. Rok wcześniej zasłynął wykupieniem z FC Barcelony za równowartość prawie sześćdziesięciu milionów euro Portugalczyka Luísa Figo. Kolejne miejsca na jego liście mieli zajmować Francuz Zinédine Zidane i właśnie Ronaldo. Nerazzurri szybko jednak zdementowali medialne doniesienia, nazywając je absurdalnymi. Sam piłkarz udzielił natomiast wywiadu, w którym powiedział, że teraz skupia się na wywalczeniu jakiegoś trofeum z Interem.

Walka z czasem

Pod koniec lipca 2001 roku piłkarze Interu Mediolan rozpoczęli preseason. Kilka sparingowych spotkań było doskonałą okazją do wdrożenia Ronaldo do gry. Nazário de Lima strzelił dwie bramki w potyczce z amatorami z US Bormiese, wygranym przez ekipę ze stolicy mody aż 17:0. Następnie Il Fenomeno trafił do siatki w starciu z nigeryjskim Enyimba FC, gdy na Stadio Giuseppe Meazza aż czterdzieści tysięcy kibiców podziwiało goleadę w wykonaniu czarno-niebieskich, zakończoną wynikiem 7:0. Chłopak z Rio popisał się również w sierpniowym starciu z francuską Bastią, kiedy to dzięki jego dwóm golom Inter zwyciężył 4:2.

Skoro Ronaldo był już zdrów, zaczęto się intensywnie zastanawiać się nad terminem jego powrotu do reprezentacji Canarinhos. Luiz Felipe Scolari, nowy selekcjoner ekipy z Kraju Kawy, był wielkim zwolennikiem talentu Il Fenomeno. Coach krótko po objęciu stanowiska zorganizował spotkanie, na które zaprosił swoich najlepszych piłkarzy, by ich bliżej poznać. Ku zdziwieniu ogółu, pojawił się na nim również Ronaldo. To nie spodobało się Romário, trzydziestosześcioletniemu już napastnikowi, przeżywającemu właśnie swoją drugą młodość. – Jego obecność tylko namieszała wszystkim w głowach – mówił król strzelców mundialu w USA. Romário miał za sobą również media, lecz Scolari stworzył własną wizję prowadzenia zespołu. Wiedział, że Nazário de Lima na razie nie jest gotów do gry na najwyższym poziomie, dlatego chwilowo stawiał na jego starszego kolegę. Zdawał sobie jednak również sprawę z tego, iż Romário może stać się w przyszłości źródłem konfliktów w drużynie i już układał sobie w głowie plan, w którym nie było miejsca dla doświadczonego snajpera.

Trener Canarinhos pragnął, by Nazário de Lima jak najszybciej wszedł w rytm meczowy i mógł jeszcze pomóc teamowi w kanarkowych koszulkach w walce o mundial. Héctor Raúl Cúper miał jednak zupełnie inne zdanie na temat sposobu wprowadzania Brazylijczyka do gry. – Oczywiście ja też chciałbym go widzieć jak najszybciej na boisku, ale taki pośpiech jest bardzo ryzykowny – mówił. Argentyńczyk postanowił sprawdzić swojego asa dopiero pod koniec września w dwumeczu Pucharu UEFA przeciwko FC Brasov. Nazário de Lima za każdym razem pojawiał się na murawie z ławki, a po drugim spotkaniu opuścił plac gry z naciągniętym mięśniem uda. Po długiej przerwie od zawodowego futbolu taki obrót spraw nie dziwił specjalistów.

Sześć tygodni pracy z fizjoterapeutą Niltonem Petrone pozwoliło Brazylijczykowi przygotować się do kolejnego powrotu. Wytrzymał on w grze jednak tylko kilkanaście minut, po czym znów trzymał się za prawe udo. Tydzień ćwiczeń pod okiem File wystarczył, by stan Il Fenomeno znów pozwalał mu na futbol. Nic go nie bolało, lecz trener Cúper nie podzielał tego entuzjazmu, dając mu szanse jedynie w końcówkach spotkań.

Frustracja Il Fenomeno narastała. Piłkarz czuł się na siłach strzelać gole, a dziesiątki minut musiał spędzać na ławce rezerwowych. Wreszcie nastał 9 grudnia: dzień wyjazdowego starcia z Brescią w Serie A. Nazário de Lima został wystawiony przez trenera w pierwszej jedenastce, a jego partnerem w ataku był Christian Vieri. W osiemnastej minucie reprezentant Canarinhos otworzył wynik spotkania, wykorzystując prostopadłą piłkę z głębi pola. Czarno-niebiescy zwyciężyli 3:1, a gdy w siedemdziesiątej drugiej minucie Ronaldo był zmieniany przez Mohameda Kallona, cały stadion skandował jego imię.

Kilka dni po potyczce z Brescią Il Fenomeno po raz pierwszy od końca 1999 roku rozegrał pełne dziewięćdziesiąt minut. Inter poległ u siebie z Chievo Verona 1:2, lecz Brazylijczyk spisał się dobrze, asystując przy golu Christiana Vieriego. 19 grudnia Nerazzurri mierzyli się natomiast przed własną publicznością z inną ekipą z Werony – Hellas. Gospodarzom prowadzenie w pierwszej połowie dał Vieri, ale druga część spotkania należała już do Ronaldo, który trafiając dwukrotnie pomiędzy pięćdziesiątą a pięćdziesiątą piątą minutą, zapewnił swojemu zespołowi gładki triumf 3:0. – To ogromna satysfakcja, nie ma co do tego żadnych wątpliwości – komentował tuż po ostatnim gwizdku arbitra. – Jestem bardzo szczęśliwy, że znów trafiam do siatki i mam nadzieję, iż w przyszłości zdobędę więcej goli. Czuję się dobrze, ale zamierzam osiągnąć jeszcze lepszą formę.

Nikt nie przypuszczał, że odradzający się Il Fenomeno po zaledwie kilku dniach otrzyma kolejny cios od losu. Dzień przed wigilią Bożego Narodzenia Inter potykał się na wyjeździe z Piacenzą. Brazylijczyk prezentował się na murawie całkiem nieźle, ale w drugiej połowie znów dał o sobie znać mięsień uda i trener przez ostrożność zdjął go z boiska. Uraz nie wyglądał na poważny, a Luiz Felipe Scolari pragnął sprawdzić w jakiej formie znajduje się jego gwiazdor na pół roku przed mundialem w Korei Południowej i Japonii. Dlatego też Nazário de Lima udał się z kadrą Canarinhos na zgrupowanie na Majorkę, lecz tam w jednej z gier szkoleniowych ponownie nadwyrężył udo.

Czasu do mistrzostw było coraz mniej, a Ronaldo w Interze nie mógł liczyć na więcej minut. Choć czuł się dobrze, od stycznia do marca Héctor Raúl Cúper całkowicie go ignorował, nie pozwalając mu zagrać ani minuty w oficjalnym spotkaniu Interu. – Postawił moją karierę na ostrzu noża – wspomina Ronaldo. – Trzymał mnie na ławce kiedy byłem zdrowy, a gdy nie czułem się najlepiej, to kazał ciężko trenować i posyłał do boju. Czasem w ogóle nie stosował się do zaleceń lekarzy. Uszkodziłem sobie mięsień cztery lub pięć razy i to nie były błahe kontuzje, a dość poważne urazy.

Ronaldo od września 2001 do marca 2002 rozegrał w barwach Nerazzurrich zaledwie dwanaście spotkań, w tym tylko jedno w pełnym wymiarze czasu. Sytuacja ta nie napawała Luiza Felipe Scolariego optymizmem, ale coach Canarinhos całym sercem stał ze swoim podopiecznym, który czuł się coraz bardziej załamany tym jak traktował go Héctor Raúl Cúper. – Wszystkie problemy zaczęły się od przybycia tego trenera do Mediolanu – opowiada Rodrigo Pavia. – Ronaldo czuł się w porządku, ale on nie dawał mu szans. Te kontuzje mięśniowe były po prostu pokłosiem tego, że Ronaldo zbyt mało grał. Nie bez winy jest również trener od przygotowania fizycznego, bo wielu innych piłkarzy Interu również borykało się wówczas z problemami mięśniowymi.

W święta Bożego Narodzenia 2001 roku Rodrigo Pavia otrzymał telefon od Bruno Bartelloniego – swojego przyjaciela pracującego w Interze. Mężczyzna poinformował agenta Ronaldo, że klub nie widzi piłkarza w swoich najbliższych planach, ponieważ Héctor Raúl Cúper nie chce na niego stawiać. To był sygnał dla otoczenia Il Fenomeno, żeby zabrać go do Brazylii, gdzie trener Scolari zaplanował testy medyczne mające ocenić stan fizyczny futbolisty w perspektywie majowo-czerwcowego mundialu w Korei Południowej i Japonii. Konsultowano się z najlepszymi specjalistami – fizjoterapeutą Niltonem Petrone, głównym lekarzem kadry Canarinhos José Luizem Runco, dietetyczką Silvią Ferreirą, trenerem przygotowania fizycznego Paulo Paixão oraz biochemikiem Aleksandrą Consendey. Ciało Il Fenomeno zostało poddane serii badań, sprawdzono poziom tkanki tłuszczowej oraz opracowano specjalny program treningowy, pozwalający mu być w najwyższej formie na azjatyckim czempionacie. Trwające miesiąc ćwiczenia prowadzono w ścisłej tajemnicy i w tym czasie poziom tłuszczu w organizmie Nazário de Limy spadł z trzynastu i pół procent do ośmiu i pół procent, co należało uznać za wielki sukces.

W marcu przeprowadzono ostateczne badania, które wykazały, iż Ronaldo bez większych obaw może wraz z drużyną narodową jechać do Azji. Piłkarz przy okazji wizyty w Rio de Janeiro nie mógł jednak odpuścić sobie karnawału, a podczas słynnej parady ulicami miasta nie umknął obiektywom fotoreporterów. Zdjęcia przedostały się do prasy, zobaczył je prezes Massimo Moratti i był z tego powodu nieźle wkurzony. W mediach jednocześnie aż huczało, że Inter nie chce już Brazylijczyka, i że zostanie on wkrótce sprzedany do Realu Madryt. Zbliżały się ostatnie mecze sezonu 2001/02, czarno-niebiescy walczyli o scudetto oraz Puchar UEFA, a sytuacja Nazário de Limy wydawała się beznadziejna.

Gdy Ronaldo nie mógł już znieść postępowania Cúpera, poprosił o spotkanie z nim oraz z Massimo Morattim. – Nie lubisz mnie i nie chcesz. Dlaczego? – wypalił prosto z mostu w stronę trenera. Piłkarz nie otrzymał jednak odpowiedzi na zadane pytania. Scolari również nie mógł dłużej czekać na ruch ze strony Nerazzurrich, wobec czego wbrew woli klubu powołał piłkarza na marcowy mecz towarzyski przeciwko Jugosławii. Ronaldo rozegrał zaledwie czterdzieści pięć minut, a światowe media już pisały, że „obudził w Brazylijczykach wiarę w wywalczenie piątego Pucharu Świata”. – Celem są mistrzostwa – mówił Il Fenomeno. – To dobry początek drogi.

Scolari poinformował Cúpera, że będzie powoływał Ronaldo do reprezentacji bez względu na jego opinię. Argentyńczykowi się to nie podobało, bo kibice Interu oczekiwali powrotu Brazylijczyka do składu. Gdyby grał w kadrze, a w klubie nie, budziłoby to zbyt wiele podejrzeń. Coach końcu uległ i wpuścił Il Fenomeno na murawę w kwietniowym dwumeczu o finał Pucharu UEFA przeciwko Feyenoordowi Rotterdam. Nazário de Lima zaliczył dwa dwudziestominutowe występy, ale pragnął więcej. Inter na własnym terenie uległ 0:1, a na wyjeździe zremisował 2:2, wobec czego marzenia o pierwszym od kilku sezonów trofeum trzeba było odłożyć na później. Szanse na Coppa Italia już dawno zostały pogrzebane, lecz nadal istniała szansa na triumf w Serie A.

Trzy z czterech ostatnich ligowych spotkań sezonu 2001/02 były wielkim koncertem Ronaldo. Nerazzurri pokonali 2:1 Brescię, zremisowali 2:2 z Chievo i ograli 3:1 Piacenzę. Il Fenomeno za każdym razem wychodził na murawę w pierwszej jedenastce i strzelił łącznie aż cztery gole. Przed ostatnią kolejką czarno-niebiescy znajdowali się na pierwszym miejscu w tabeli, mając o dwa punkty więcej niż drugi Juventus. 5 maja mierzyli się na Stadio Olimpico z Lazio, które nie rozgrywało zbyt udanego sezonu. Choć do czterdziestej czwartej minuty ekipa ze stolicy mody prowadziła 2:1, to jednak po końcowym gwizdku sędziego schodziła do szatni ze łzami w oczach. Karel Poborský, Diego Simeone oraz Simone Inzaghi odwrócili losy spotkania i to Juventus po triumfie nad Udinese cieszył się ze zdobycia tytułu. Ronaldo z jednej strony rozpaczał, lecz z drugiej czuł się szczęśliwy – końcówka zmagań pokazała, iż na mundialu może stać się czołową postacią Canarinhos.

Worek goli

31 maja 1996 roku została podjęta decyzja, że mundial 2002 zorganizują wspólnie Korea Południowa oraz Japonia. Początkowo oba azjatyckie kraje stanęły do walki o goszczenie czempionatu oddzielnie, a trzecim konkurentem w stawce był Meksyk. Krótko przed ostatecznym głosowaniem połączyły jednak siły, co okazało się strzałem w dziesiątkę i sprawiło, iż mistrzostwa świata po raz pierwszy w historii miały się odbyć poza Europą i Amerykami. Na przyjęcie topowych reprezentacji przygotowanych było aż dwadzieścia miast – po dziesięć w każdym z państw-gospodarzy.

Przydatność Il Fenomeno dla drużyny narodowej wciąż pozostawała wielką zagadką. Nazário de Lima strzelił wprawdzie gola w towarzyskim spotkaniu z Malezją, ale nikt nie miał pojęcia jak Brazylijczyk poradzi sobie w konfrontacji z czołowymi ekipami globu. W ostatnich meczach w barwach Interu błyszczał, lecz kilka udanych spotkań nie mogło stanowić odpowiedzi na pytanie o faktyczną dyspozycję zawodnika, który przez ostatnie dwa sezony więcej się leczył niż grał. Nawet, jeśli gracz ten jeszcze całkiem niedawno był uważany za bezkonkurencyjnego. Wciąż pamiętano mu również finał mundialu we Francji, w którym pozostał kompletnie niewidoczny i choć później wyciekły do mediów niepokojące wieści dotyczące stanu jego zdrowia przed tym spotkaniem, to w kraju i tak uważano go za głównego winowajcę tej haniebnej porażki. – Brazylijczycy nie zapomną tej klęski, dopóki nie wywalczymy kolejnego Pucharu Świata – oceniał Nazário de Lima.

Po udanej rekonwalescencji w domu napastnika Interu Mediolan zrobiło się przyjemniej. Mały Ronald rósł jak na drożdżach, a Milene po trzech latach przerwy wznowiła w lutym piłkarskie treningi, podpisując kontrakt z drużyną ASD Fiammamonza rozgrywającą swoje mecze w położonej niedaleko stolicy mody Monzy, znanej z przede wszystkim z toru wyścigowego, na którym rywalizują między innymi kierowcy Formuły 1. – To świetna zawodniczka – mówił trener Raffaele Solimeno. – Jest bardzo szybka i zwinna. W tej chwili gra w ataku, choć wolałaby być ustawiana tuż za napastniczkami.

Domingues zadebiutowała w zespole z Monzy już w marcu, a podziwiać ją w akcji na maleńkim stadionie przyszło ponad tysiąc kibiców. Włoska telewizja przybyła ze swoimi kamerami, a ludzie patrząc na nią zachowywali się tak, jakby nigdy wcześniej nie widzieli kobiety grającej w futbol. Dziewczyna nie należała do zwyczajnych piłkarek. Gdy jej koleżanki po fachu krótko po końcowym gwizdku opuściły szatnię, ona okupowała ją jeszcze przeszło godzinę, ponieważ zawsze chciała wyglądać „wyjściowo”. Śliczna blondynka zachwycała nie tylko na murawie, gdyż pracowała również jako modelka. To sprawiało, że po meczu nie mogła po prostu przebrać się w dres i pojechać do domu. – Mama martwiła się, że jestem chłopczycą, bo ciągle tylko grałam w piłkę – wspomina Milene. – Zaprowadziła mnie więc do agencji dla modelek.

Brazylijczycy do Azji nie wybierali się w roli faworytów. Afera korupcyjna w federacji oraz zajęcie dopiero trzeciego miejsca w grupie eliminacyjnej sprawiły, że zaufanie społeczne kadry Canarinhos było najmniejsze od wielu lat. Wpływ na to miał również podejmujący bardzo niepopularne decyzje selekcjoner Luiz Felipe Scolari. Trener odsunął od składu Romário jeszcze w trakcie eliminacji, a niepowołanie go na mundial rozzłościło wielu fanów, którzy nie potrafili pojąć, dlaczego dla wiecznego rekonwalescenta Ronaldo było miejsce w drużynie, a dla przeżywającego drugą młodość snajpera już nie. – Chciałbym tylko powiedzieć, że wybrałem tych zawodników, których uważam za właściwych do wykonania stojących przed nimi zadań – tłumaczył Scolari. – Nikt nie może wpłynąć na moją decyzję. Przykro mi, że niektórzy zostali pominięci, ale mogłem wybrać tylko dwudziestu trzech graczy. Czy wygram czy przegram, zrobię to po swojemu. Wolę zostać kozłem ofiarnym niż działać pod czyjeś dyktando.

O sile Canarinhos w Korei Południowej i Japonii stanowić mieli trzej panowie na literę „R”: Rivaldo, Ronaldinho oraz Ronaldo. Dodając do tego takich graczy jak Cafú, Roberto Carlos, Edmílson, Lúcio czy Emerson, trudno było patrzeć na Brazylijczyków tylko przez pryzmat nieudanych eliminacji. Taka grupa może mieć słabsze momenty, lecz gdy walczy o konkretny cel, jest zdolna do osiągania wielkich rzeczy. Niektórzy jednak tego nie pojmowali i dlatego pewnego dnia Scolari został przed siedzibą CBF zwyzywany przez kilkudziesięciu krewkich kibiców. – Trochę ich rozumiem, ale ja podejmuję decyzje w interesie zespołu – mówił selekcjoner. – Nie mam ochrony, kiedy idę do banku lub wychodzę z rodziną na spacer. Wszyscy wiedzą, gdzie mieszkam. Jeśli nie wygramy, jestem trupem. Zwycięstwo to mój obowiązek. W tym kraju drugie miejsce to porażka.

Przeciwnicy, których Canarinhos musieli pokonać w fazie grupowej, nie wydawali się specjalnie silni. O ile Turcja mogła jeszcze postawić ekipie z Kraju Kawy trudne warunki, o tyle Kostarykę i Chiny zaliczano do tzw. „kelnerów”. W ankiecie przeprowadzonej na internetowej stronie słynnego magazynu „Sports Illustrated” podopieczni Scolariego przez dziewięćdziesiąt trzy procent głosujących typowani byli do zajęcia pierwszego miejsca w tabeli.

3 czerwca na stadionie w Ulsan pierwszym rywalem ekipy w kanarkowych koszulkach w drodze do piątego Pucharu Świata byli Turcy. Jeden z treningów przed tym spotkaniem zakończył się tragicznie dla Emersona. Ówczesny pomocnik Romy doznał kontuzji ramienia, która wykluczała go z całego czempionatu. W związku z tym Brazylijczycy otrzymali od FIFA zgodę na powołanie jeszcze jednego gracza, a wybór padł na Ricardinho z Corinthians Paulista. – To dla nas bardzo poważny cios – komentował Ronaldo. – Emerson rządzi w swojej strefie boiska i zna smak gry na mistrzostwach świata. Smutno nam, że go zabraknie, ale nie możemy spuszczać głów i tracić wiary w siebie.

– Ten wynik to niesprawiedliwość, wielka niesprawiedliwość – grzmiał po ostatnim gwizdku arbitra Şenol Güneş – trener Turków. Piłkarze w czerwonych trykotach w pierwszej połowie grali dobry futbol i schodzili na przerwę prowadząc 1:0 po trafieniu Hasana Şaşa w doliczonym czasie. Krótko po regulaminowym odpoczynku wyrównał jednak Ronaldo. Brazylijczycy szturmowali na bramkę strzeżoną przez Rüştü Reçbera, a jeden z ataków zakończył się golem Nazário de Limy. Rivaldo popisał się piękną centrą z lewej strony, a Il Fenomeno wygrał pojedynek o piłkę z trzema tureckimi defensorami i nie dał golkiperowi szans na skuteczną interwencję. To było pierwsze trafienie chłopaka z Rio w meczu o punkty od lipca 1999 roku. Canarinhos nie mogli jednak zadowolić się remisem. Rywale dzielnie się bronili, ale decyzja koreańskiego sędziego Kim Young – Joo z osiemdziesiątej szóstej minuty okazała się gwoździem do ich trumny. Alpay Özalan sfaulował Luisão tuż przed szesnastką, ale arbiter ku zdziwieniu ogółu podyktował jedenastkę, a tureckiego gracza ukarał czerwoną kartką. Chwilę później do piłki podszedł Rivaldo, uderzył precyzyjnie przy słupku i ekipa z Ameryki Południowej prowadziła 2:1. Czasu do końca starcia pozostawało niewiele, a przegrywających ogarniała coraz większa frustracja. Gdy Rivaldo przygotowywał się do wykonania rzutu rożnego, Hakan Ünsal kopnął dość mocno piłkę w jego stronę. Brazylijczyk dostał w nogi, lecz padł na murawę jak długi, trzymając się za twarz. Turek otrzymał „czerwo”, a reprezentant Canarinhos stał się największym pośmiewiskiem mistrzostw.

Ekipa z Kraju Kawy triumfowała w atmosferze małego skandalu, ale Luiz Felipe Scolari stał murem za swoimi zawodnikami. – Media uważają, że Rivaldo za swoje zachowanie powinien zostać ukarany, ponieważ żerują na właśnie takich historiach. Znaczenie tego incydentu zostało jednak znacznie wyolbrzymione – mówił. Sam piłkarz w związku ze swoim zachowaniem otrzymał od FIFA grzywnę w równowartości nieco ponad siedmiu tysięcy dolarów. Wyraził skruchę, ale twierdził jednocześnie, że w całym zamieszaniu sam również był pokrzywdzonym. – Przepraszam za wszystko – mówił. – Oczywiście piłka nie uderzyła mnie w twarz, ale to ciągle ja byłem ofiarą. Nikt już nie pamięta tego, co zrobił Turek. Nie jestem typem zawodnika, który symuluje faule.

8 czerwca arena w koreańskim mieście Seogwipo gościła drużyny Brazylii i Chin, które zmierzyły się w meczu drugiej kolejki fazy grupowej mundialu. Spośród grających w zakładach bukmacherskich tylko najwięksi optymiści postawili jakiekolwiek pieniądze, że zespołowi z Azji uda się wyrwać w starciu z potentatem choćby jedno oczko. Ba, mało kto wierzył, iż Chińczycy zdołają wbić Canarinhos choćby jednego gola. Tym razem przewidywania ekspertów sprawdziły się co do joty – Canarinhos zdominowali mecz, aplikując Azjatom aż cztery bramki i nie tracąc przy tym ani jednej. Głównymi katami okazali się Roberto Carlos, Rivaldo, Ronaldinho oraz Ronaldo. Il Fenomeno ustalił wynik spotkania w pięćdziesiątej piątej minucie, dostawiając nogę do piłki zagranej idealnie przez Cafú. Canarinhos mieli już sześć punktów i pewny awans do jednej ósmej finału. – Czuję się świetnie i teraz wierzę, że w każdym meczu mogę strzelać gole – komentował Nazário de Lima. – Zespół radzi sobie coraz lepiej. Chcemy dostać się do finału i wierzymy, że nas na to stać.

13 czerwca w Suwon w trzydziestej ósmej minucie grupowego meczu przeciwko Kostaryce Brazylijczycy wygrywali już 3:0. W pierwszym kwadransie widowiska dublet ustrzelił Ronaldo, a jego drugie trafienie, przed którym zakręcił w polu karnym kilkoma defensorami przeciwnika, przywołało wspomnienia z najlepszych sezonów Il Fenomeno. Trzeciego gola dołożył Edmílson i podopieczni Luiza Felipe Scolariego w głębi dusz fetowali trzecie zwycięstwo na azjatyckim mundialu. Uśpienie Canarinhos wykorzystali Paulo Wanchope oraz Rónald Gómez i nagle zrobiło się gorąco. Gole Rivaldo i Juniora rozstrzygnęły jednak losy spotkania i dały czterokrotnym czempionom globu okazały triumf 5:2 oraz pierwsze miejsce w grupie z kompletem punktów. – Mając wysokie prowadzenie, zaczęliśmy grać wolniej i przestaliśmy robić to, co wykonywaliśmy na treningach – komentował Scolari. – Zaczęliśmy popełniać błędy i oddaliśmy pole przeciwnikowi. Będziemy jednak starali się to poprawić.

Euforia i niepewność

Po trzech meczach rozegranych na terenie Korei Południowej, piłkarze Canarinhos przenieśli się do Japonii, gdzie 17 czerwca w Kobe na wyspie Honsiu czekało ich starcie w jednej ósmej finału przeciwko Belgii, która zajęła drugie miejsce w grupie H, wygrywając rywalizację z Rosją i Tunezją, a plasując się tuż za drużyną z Kraju Kwitnącej Wiśni. W pierwszej fazie azjatyckiego turnieju doszło do trzech poważnych niespodzianek, gdyż ze zmaganiami pożegnali się aktualni mistrzowie świata i Europy – Francuzi, zawsze mocni Argentyńczycy oraz Portugalczycy. Podopieczni Luiza Felipe Scolariego mieli jednak w pamięci dziwny mecz z Kostaryką, dlatego teraz postanowili każdego rywala traktować z należnym mu szacunkiem niezależnie od wyniku widniejącego na tablicy.

– W fazie pucharowej każde spotkanie jest trudne. Musimy zachować spokój, być świadomi naszej siły i koncentrować wszystkie myśli na grze – mówił selekcjoner Canarinhos przed starciem z Belgią. Pierwsza połowa meczu na Wing Stadium zakończyła się remisem, choć w trzydziestej szóstej minucie strzałem głową Marcosa pokonał kapitan Belgów – Marc Wilmots. Sędzia uznał jednak, że w walce o futbolówkę faulował on Roque Júniora i trafienia nie uznał. Pomocnik Czerwonych Diabłów dwoił się i troił, a akcja z trzydziestej szóstej minuty nie była jego jedyną szansą na gola. Za każdym razem jednak albo minimalnie chybiał, albo na posterunku pojawiał się golkiper ekipy z Kraju Kawy. Brazylijczycy cierpliwie czekali na okazję do odpowiedzi i znaleźli ją w sześćdziesiątej siódmej minucie. Ronaldinho z prawego skrzydła zagrał górną piłkę do Rivaldo, gracz Barcelony przyjął ją na klatkę piersiową, po czym soczyście uderzył z woleja. Futbolówka zahaczyła jeszcze o nogę Timmy’ego Simonsa i zmylając Geerta de Vliegera wpadła do siatki. Zespół w czerwonych strojach próbował doprowadzić do wyrównania, ale na trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry został ostatecznie skarcony przez Ronaldo. Il Fenomeno otrzymał fantastyczne podanie od sunącego prawym skrzydłem niczym TGV Klebersona i z bliskiej odległości skierował piłkę do bramki między nogami interweniującego bramkarza. Brazylia w ćwierćfinale!

– To był dla nas najcięższy mecz na tych mistrzostwach. Dzięki Bogu to my jako pierwsi strzeliliśmy gola, bo w przeciwnym wypadku byłoby jeszcze trudniej o zwycięstwo – wspomina Rivaldo. Duet Ronaldo – Rivaldo przed ćwierćfinałem miał na koncie dziewięć z trzynastu goli, jakie strzeliła Brazylia na tamtym mundialu. Nazário de Lima trafiał do siatki pięć razy, dzięki czemu wraz z reprezentantem Niemiec, Miroslavem Klose, przewodził klasyfikacji strzelców. Kolejnym rywalem teamu pod wodzą Luiza Felipe Scolariego miała być reprezentacja Anglii, która wcześniej zajęła drugie miejsce w swojej grupie, lecz potem rozprawiła się aż 3:0 z Duńczykami, którzy wywalczyli siedem punktów rywalizując z Francją, Urugwajem oraz Senegalem. – Wydaje mi się, że mecz z Anglią będzie lepszy w naszym wykonaniu, bo i oni grają lepszy futbol – oceniał Ronaldo. – Zapowiada się bardzo wyrównany pojedynek. Teraz zaczyna się prawdziwa gra i każde spotkanie będzie niczym finał.

Gdy Canarinhos sięgali po Puchar Świata w latach 1958, 1962 oraz 1970, za każdym razem na drodze do ich triumfu stawał zespół Synów Albionu. W Szwecji padł bezbramkowy remis, w Chile Seleção zwyciężyła 3:1, a w Meksyku zadowoliła się skromnym 1:0. 21 czerwca w dwudziestej trzeciej minucie starcia na arenie w Fukuroi to Anglicy byli bliżej półfinału. Emile Heskey posłał długą piłkę w kierunku Michaela Owena. Ówczesny napastnik Liverpoolu był pilnowany przez Lúcio, lecz gracz Bayeru Leverkusen popełnił błąd w przyjęciu futbolówki. Piłkę dopadł „Saint Michael” i w sytuacji sam na sam z Marcosem nie pomylił się. Synowie Albionu objęli prowadzenie, a Canarinhos musieli gonić wynik.

Asem w rękawie grającej tym razem w niebieskich koszulkach Brazylii okazał się duet Ronaldinho – Rivaldo. W doliczonym czasie pierwszej połowy Ronaldinho przedarł się środkiem na wysokość pola karnego rywala, podał piłkę na prawą stronę do Rivaldo, a ten strzałem w długi róg pokonał Davida Seamana. Pięć minut po przerwie było już natomiast 2:1 dla ekipy z Kraju Kawy, a wszystko dzięki geniuszowi Ronaldinho oraz fatalnej pomyłce angielskiego bramkarza. Pomocnik Paris Saint-Germain wykonywał rzut wolny z grubo ponad czterdziestu metrów, lecz widząc lekko wysuniętego golkipera, zdecydował się na strzał. Precyzyjnie uderzona futbolówka wpadła Seamanowi „za kołnierz”, a Ronnie wylądował w objęciach kolegów. Co ciekawe, wschodzącego wówczas gwiazdora zaledwie siedem minut później nie było już na boisku. Nie został on jednak zmieniony przez trenera, ale otrzymał czerwoną kartkę za niebezpieczny faul na Dannym Millsie. Brazylijczyk zaatakował kostkę Anglika, jednak sędzia Felipe Ramos Rizo wyrwał się nieco przed szereg odsyłając go do szatni, gdyż wiele cięższych przewinień na tamtych mistrzostwach nie zostało ukaranych nawet „żółtkiem”. Wynik do końca nie uległ już zmianie, a Ronaldo po raz pierwszy na tamtym mundialu schodził z boiska bez gola na koncie. Czuł ból w lewym udzie i murawę opuścił już w siedemdziesiątej minucie na rzecz Edílsona.

– Czuję, że dobrze wykonaliśmy swoją pracę. Myśleliśmy tylko o tym, żeby przejść do następnej rundy. Przed meczem tylko to mieliśmy w głowach i nie rozmawialiśmy o niczym innym – mówił Scolari po meczu na Shizuoka Stadium. Canarinhos przez ponad godzinę starcia w Fukuroi musieli radzić sobie w dziesiątkę. Nieprzypadkowo czynili to umiejętnie, bo na treningach wielokrotnie przygotowywali się na taką ewentualność. – Media, zwłaszcza brazylijskie, często zastanawiały się, co my robimy. Teraz przyszedł jednak moment, że muszę powiedzieć moim zawodnikom, że znakomicie wykonali swoją pracę.

Ronaldo w ćwierćfinale nie błyszczał, ale jego forma na azjatyckim mundialu i tak wprawiała w zdumienie cały świat. Facet, który stracił niemal dwa sezony z powodu poważnych kontuzji kolan, przyjechał na mistrzostwa z marszu i strzelał gola za golem. Najlepsi lekarze pomogli mu odzyskać sprawną fizyczną, lecz po tak przewlekłych problemach ważne jest również odpowiednie przygotowanie psychiczne. Przed samym czempionatem wiele otuchy dodał chłopakowi z Rio sam Pelé. – Powiedział mi, że w czasie mistrzostw w 1966 roku doznał kontuzji, po której wszyscy mówili mu, że już nigdy nie zagra – wspomina Il Fenomeno. – Minęły dwa lub trzy lata, a ludzie powtarzali mu, że poziomu na jakim był przed urazem nie osiągnie już nigdy. Ale jemu się udało. Zagrał na mundialu 1970, wygrał go i został wybrany najlepszym zawodnikiem turnieju.

Czempionat w 2002 roku przebiegał w atmosferze skandalu wokół sędziów, którzy ewidentnie faworyzowali zespół współgospodarzy – Korei Południowej. Wszystko zaczęło się od meczu jednej ósmej finału przeciwko Włochom, kiedy to ekwadorski arbiter Byron Moreno niesłusznie wyrzucił z boiska Francesco Tottiego i nie uznał ekipie z Półwyspu Apenińskiego prawidłowo zdobytego gola. Azjaci zwyciężyli, strzelając zwycięską bramkę na minutę przed końcem dogrywki. W ćwierćfinale z Hiszpanią sędzia Gamal Ghandour z Egiptu wyprawiał jeszcze gorsze rzeczy. La Roja dominowała przez całe spotkanie, a on anulował zespołowi z Półwyspu Iberyjskiego dwa trafienia, które ewidentnie powinny zostać zaliczone.

W półfinale Canarinhos na szczęście nie trafili na Koreańczyków. 26 czerwca w Saitamie mieli zmierzyć się z rewelacją turnieju, Turkami, których pokonali już w fazie grupowej. To był jednocześnie dobry i zły znak. Dobry, bo rywala mieli już rozpracowanego i wiedzieli, na co mniej-więcej go stać. Zły, ponieważ przeciwnik znajdował się na fali wznoszącej i pragnął zemsty za wcześniejszą porażkę. Podopieczni Scolariego musieli również radzić sobie bez fenomenalnego Ronaldinho, pauzującego za dyskusyjną czerwoną kartkę, otrzymaną w meczu z Anglią. Pod wielkim znakiem zapytania stał też stan zdrowia Ronaldo, który przez ostrożność nie dokończył spotkania z Synami Albionu.

Brazylijska prasa przed meczem z Turcją pełna była zdjęć Nazário de Limy i jego nowej fryzury zwanej półksiężycem. Głowa ogolona na łyso z pozostawioną jedynie grzywką świeciła z okładki niemal każdego tytułu. Przed pierwszym gwizdkiem arbitra puby w Rio de Janeiro i São Paulo były wypełnione po brzegi, a w stolicy karnawału kilka tysięcy kibiców miało obejrzeć spotkanie na ogromnym ekranie. W pierwszej części starcia Turcy zachowali czyste konto, lecz tylko dzięki wyśmienitej postawie Rüştü Reçbera. Swoje okazje mieli Cafu, Roberto Carlos, Ronaldo i Rivaldo, ale bramkarz drużyny w czerwonych strojach za każdym razem skutecznie interweniował. Cztery minuty po zmianie stron po raz kolejny na tych mistrzostwach objawił się jednak geniusz Il Fenomeno. Napastnik Canarinhos na lewym skrzydle otrzymał piłkę od Gilberto Silvy, zostawił w tyle dwóch obrońców, wbiegł w szesnastkę i strzałem na długi słupek pokonał tureckiego bramkarza, który miał już piłkę na rękach. Trybuny oszalały, a Nazário de Lima celebrował szóstego gola na turnieju najpierw samotnie, a po chwili w objęciach kolegów.

Prowadzenie 1:0 to jednak żadne prowadzenie, dlatego ekipa z Kraju Kawy w dalszym ciągu szturmowała twierdzę Rüştü. Niewiele ponad dwadzieścia minut przed końcem regulaminowego czasu gry Luiz Felipe Scolari podjął natomiast dziwną decyzję: Luisão za Ronaldo. Czyżby kontuzja? W końcu wynik nie był bezpieczny, a Il Fenomeno rozgrywał naprawdę udane zawody. Nie było jednak czasu na analizy i trzeba było grać dalej. Rezultat do samego końca nie uległ już zmianie, choć swoje okazje miały obie strony. Gdy w samej końcówce Marcos popisał się fantastyczną paradą, broniąc fantazyjny strzał Hakana Şüküra nożycami, wszyscy fani teamu w kanarkowych koszulkach odetchnęli z ulgą. Po ostatnim gwizdku arbitra jedno było jasne: Brazylia w finale mundialu po raz trzeci z rzędu! Co jednak z Ronaldo? Decydujące starcie zbliżało się wielkimi krokami, a wszyscy mieli w pamięci wydarzenia z Paryża z lipca 1998 roku.

– Nie przejmujemy się urazem Ronaldo – mówił selekcjoner Canarinhos. – Obserwowaliśmy go przed meczem i w jego trakcie. Wszystko było w porządku i zmieniłem go tylko ze względu na ostrożność. – Jesteśmy bardzo zadowoleni z osiągniętego wyniku – wtrącił Il Fenomeno. – Nie powinniśmy jednak zbytnio się ekscytować, ponieważ nadal nie zdobyliśmy tytułu. Następny mecz będzie bardzo trudny, więc nie możemy być zbyt pewni siebie.

Gdy Kim Milton Nielsen zagwizdał po raz ostatni, miliony Brazylijczyków ogarnęła euforia. „Będziemy mistrzami, będziemy mistrzami!”, krzyczeli opuszczając lokale w Rio de Janeiro i São Paulo. – Cały kraj będzie oglądał ten finał – mówiła Camila Campelo. – Z krajową gospodarką jest bardzo źle i futbol to wszystko, co nam zostało. Jest dla nas bardzo ważny.

Po piąty Puchar Świata

W wielkim finale na ekipę z Kraju Kawy czekali Niemcy, którzy najpierw wygrali swoją grupę z Irlandią, Kamerunem oraz Arabią Saudyjską, a następnie wyeliminowali kolejno Paragwaj, USA i Koreę Południową. W fazie pucharowej nie błyszczeli, wygrywając wszystkie spotkania po zaledwie 1:0, więc za faworytów do zwycięstwa uchodzili podopieczni Luiza Felipe Scolariego. W żadnym wypadku nie mogli oni jednak czuć się już zwycięzcami, gdyż drużyny mającej w bramce Olivera Kahna, a w przedniej formacji Michaela Ballacka oraz Miroslava Klosego, nigdy nie można lekceważyć.

Ronaldo był gotów do podjęcia wielkiego wyzwania. Chciał wymazać z pamięci paryski finał i poprowadzić Canarinhos do piątego Pucharu Świata. – Każdy krok, który stawiam na murawie, to dla mnie zaszczyt – mówił. – Koszmar się skończył. Nie mam ochoty myśleć o tamtym meczu z Francją. Chcę w pełni skoncentrować się na potyczce z Niemcami. Jestem dumny, że strzeliłem gola, który dał Brazylii przepustkę do finału.

Il Fenomeno w trakcie meczu z Turcją po raz kolejny odczuwał ból w udzie i dlatego opuścił murawę przed ostatnim gwizdkiem. Zapewniał jednak, że na wielki finał będzie w pełni sił, i że da z siebie wszystko. – Niemcy to bardzo silny zespół – dodał. – Są bardzo zdyscyplinowani taktycznie i mają w składzie wielu niesamowitych graczy.

Piłkarze Canarinhos 30 czerwca w Jokohamie musieli wygrać nie tylko dla kibiców. To miał być ich ostatni mecz pod wodzą Luiza Felipe Scolariego – człowieka, który objął reprezentację, gdy znajdowała się w kryzysie, podjął wiele niepopularnych decyzji i uzyskał z nią kwalifikację na mundial, a potem odniósł na nim sześć zwycięstw z rzędu. – W niedzielę moja praca z reprezentacją dobiega końca – mówił selekcjoner. – Tak ustaliliśmy wcześniej z prezydentem federacji. Chcę wrócić do domu i uciec na trochę od tego wszystkiego. W poniedziałek będę bezrobotny.

Starcie na arenie w Jokohamie jeszcze przed pierwszym gwizdkiem Pierluigiego Colliny okrzyknięte zostało pojedynkiem najlepszego bramkarza turnieju, Olivera Kahna, z najlepszym napastnikiem – Ronaldo. Takie zapowiedzi często nie mają później pokrycia w rzeczywistości, ale tym razem było zupełnie inaczej. W dziewiętnastej minucie Ronaldinho genialnym prostopadłym podaniem obsłużył Il Fenomeno, lecz urodzony w Rio de Janeiro zawodnik posłał futbolówkę obok słupka świątyni niemieckiego golkipera. Niecały kwadrans później Nazário de Lima po zagraniu piłkarza Paris Saint-Germain znalazł się sam na sam w sytuacji z Kahnem, ale ciężko mu było precyzyjnie uderzyć piłkę, wobec czego zawodnik Die Mannschaft obronił strzał. Niemcy w pierwszej części postawili na defensywę, a Canarinhos bezskutecznie próbowali przedrzeć się przez zasieki. Tuż przed przerwą stworzyli sobie dwie kolejne sytuacje. Najpierw jednak Kléberson trafił z dystansu w poprzeczkę, a po chwili Ronaldo przejął na jedenastym metrze piłkę uderzoną rzez Roberto Carlosa, przymierzył silnie, lecz Kahn popisał się fantastyczną paradą nogami i na tablicy wciąż widniał bezbramkowy rezultat.

Niemcy swoją pierwszą okazję do objęcia prowadzenia mieli dopiero po zmianie stron. Jens Jeremies strzelał głową po rzucie rożnym, ale jego próba została zablokowana przez Edmílsona. Dwie minuty później pod bramką Brazylijczyków było naprawdę niebezpiecznie. Oliver Neuville wykonywał rzut wolny z ponad trzydziestu metrów. Gracz Bayeru Leverkusen przymierzył silnie, a Marcos wyciągając się jak struna sparował futbolówkę na słupek. Czas mijał, a żadna z drużyn nie potrafiła zdobyć gola. Wreszcie nadeszła jednak sześćdziesiąta siódma minuta. Ronaldo zabrał piłkę Dietmarowi Hammanowi i podał ją do Rivaldo. Pomocnik Barcelony oddał z dwudziestego metra strzał, który obronił Oliver Kahn, lecz bramkarz „wypluł” futbolówkę wprost pod nogi Il Fenomeno. Ten z bliskiej odległości skierował ją do siatki. Stadion oszalał, a Nazário de Lima fetował trafienie z palcem w górze. Tamtego dnia znajdował się w fantastycznej formie. Był najsilniejszym ogniwem Canarinhos, totalnym przeciwieństwem samego siebie z feralnego finału w Paryżu. Jedenaście minut przed końcem regulaminowego czasu Kléberson sunął prawą stroną z futbolówką przy nodze, zagrał na szesnasty metr do Rivaldo, ale ten przepuścił piłkę, która trafiła do Ronaldo. Il Fenomeno przymierzył precyzyjnie przy słupku i ekipa z Kraju Kawy wygrywała 2:0. Wtedy wszyscy już wiedzieli, że podopieczni Luiza Felipe Scolariego nie wypuszczą zwycięstwa z rąk. Niemcy próbowali jednak odpowiedzieć. Idealną szansę na kontaktowe trafienie miał Oliver Bierhoff, ale Marcos nie dał się pokonać i wynik do samego końca nie uległ już zmianie. Brazylia mistrzem świata! Niech żyje Ronaldo!

Przegrani Niemcy płakali z rozpaczy, a piłkarze Canarinhos ronili łzy szczęścia. Jako pierwszy Puchar Świata na specjalnym podium wzniósł kapitan drużyny, Cafu, a później trofeum dotykali i obsypywali pocałunkami wszyscy zawodnicy w kanarkowych koszulkach. Zdjęcia Ronaldo czy to trzymającego trofeum w górze, czy też całującego je, znalazły się następnego dnia na okładkach większości światowych gazet. Brazylia po raz trzeci w ciągu ośmiu lat zagrała w finale mistrzostw świata i po raz drugi zwyciężyła. – Powoli zaczyna do mnie docierać, co się wydarzyło – mówił Ronaldo po finałowym starciu w Jokohamie. – Myślę, że zagraliśmy doskonały mecz przeciwko Niemcom, który przyniósł wiele radości nam oraz wszystkim Brazylijczykom. Pewnie minie jeszcze trochę czasu, zanim dokładnie sobie uzmysłowimy co tutaj miało miejsce, ale taka radość to po prostu cudowne uczucie.

Il Fenomeno w wielkim finale zdobył dwa gole, a w całym turnieju łącznie osiem razy pokonywał golkiperów rywali. Został królem strzelców imprezy, na którą o mały włos w ogóle by nie pojechał. Jego kariera wisiała na włosku, wielu spisało go już na straty, lecz on się podniósł tak jak Pelé w 1970 roku i udowodnił, że wciąż jest królem futbolu. – Te gole to ukoronowanie pracy, którą wykonałem ja i cała drużyna – tłumaczył. – Przez dwa i pół roku starałem się wrócić do pełni sił, a dzisiejszy dzień Bóg zarezerwował dla mnie oraz reprezentacji Brazylii. Jestem niesamowicie szczęśliwy. To fantastyczny moment dla nas wszystkich. Kiedy cierpiałem, mówiłem że każdy krok na murawie jest dla mnie jak zwycięstwo. Tego uczucia nie da się więc opisać. Trzymanie w rękach Pucharu Świata to jedna z najwspanialszych chwil w moim życiu. Nie śmiałem nawet o niej śnić. Należy jednak pamiętać, że sukces byłby niemożliwy, gdyby nie drużyna. W tej reprezentacji jest miejsce dla indywidualności, ale siła tego zespołu tkwi w całej grupie. Tego nam właśnie brakowało podczas mundialu we Francji.

Canarinhos na drodze do triumfu w Jokohamie wygrali wszystkie mecze. To sprawiało, że byli niekwestionowanymi mistrzami świata. W 1994 roku, gdy Ronaldo cały turniej przesiedział na ławce rezerwowych, zremisowali w grupie ze Szwecją, a finał rozstrzygnęli na swoją korzyść dopiero w rzutach karnych. Cztery lata później, nawet gdyby wygrali z Francją na Stade de France, to i tak nie kończyliby zmagań jako absolutni zwycięzcy, gdyż w ostatnim meczu grupowym ulegli niespodziewanie Norwegii. – Powiedziałem moim piłkarzom, że dla Brazylii drugie miejsce byłoby porażką. Naszym głównym celem była jednak gra z radością oraz polotem i sądzę, że nam się to udało. Czuję olbrzymią dumę z naszego zwycięstwa i chciałbym, żeby cały naród zapamiętał tych chłopaków jako grających z radością. Będziemy wspólnie celebrować triumf. Wykonaliśmy zadanie i kosztowało nas to wiele ciężkiej pracy. Puchar Świata wraca do domu – mówił Luiz Felipe Scolari. Według selekcjonera kluczem do sukcesu był nie tylko powrót do drużyny Ronaldo, który świetnie współpracował z dwoma innymi panami „R”, czyli Rivaldo i Ronaldinho, ale również defensywa. – Obrońcy, których wybrałem, byli wielokrotnie krytykowani, ale ja uważam ich za najlepszych na świecie. Mają doskonałe umiejętności techniczne i taktyczne. Niemcy zagrali tak jak się spodziewaliśmy. Postawili na siłę fizyczną, ale na szczęście mieliśmy w składzie zawodników takich jak Ronaldo, których indywidualizm pomógł nam w osiągnięciu celu.

Po triumfie w azjatyckim mundialu całą Brazylię ogarnęła euforia. W Rio de Janeiro tysiące ludzi oglądało wielki finał na ogromnym ekranie na słynnej plaży Copacabana. Ubrani w stroje kąpielowe oraz kanarkowe koszulki kibice świętowali sukces w rytmach samby. Powietrze wypełniały dźwięki wydawane przez klaksony samochodowe, plastikowe trąbki oraz fajerwerki. „Brazylia! Brazylia! Mistrzowie po raz piąty!”, krzyczeli rozradowani fani. – Jestem niesamowicie szczęśliwa. W pierwszej połowie było ciężko, ale teraz mam zamiar świętować przez cały tydzień. Mam nadzieję, że jutro zrobią nam wolne w szkole – mówiła piętnastoletnia Monica Maia.

Prezydent Fernando Henrique Cardoso śledził mecz drużyny narodowej w stolicy kraju – Brasilii. Niedługo po ostatnim gwizdku Pierluigiego Colliny wydał specjalne oświadczenie dla prasy. „Łzy Ronaldo i trenera Scolariego oraz innych zawodników to łzy wzruszenia i radości wszystkich Brazylijczyków – napisał. – Swoim talentem, charakterem i współpracą udowodniliście, że brazylijski futbol wciąż jest najlepszy na świecie”.

Świętowano również w São Paulo – największym mieście Kraju Kawy. Główna ulica metropolii była całkowicie zablokowana i pogrążona w hałasie klaksonów samochodowych oraz setek tysięcy śpiewających i machających flagami imprezowiczów. W Salvadorze słynna grupa muzyczna Olodum odegrała natomiast hymn państwowy w rytmie samby. Większość pubów było otwartych do białego rana.

2 lipca „złoci” reprezentanci Canarinhos wylądowali na lotnisku w Brasilii, gdzie czekał na nich tłum kibiców. Samolot linii lotniczych Varig ozdobiony był wizerunkami nowych mistrzów świata i przez piętnaście minut krążył nad miastem, żeby jak najwięcej osób miało możliwość powitania bohaterów. Gdy Cafu jako pierwszy opuścił pokład z Pucharem Świata w dłoniach, wszyscy zgromadzeni oszaleli. Strzelały fajerwerki, a orkiestra wygrywała rytm samby. Za kapitanem wyszedł prezes CBF Ricardo Teixeira oraz reszta zawodników. Każdy został entuzjastycznie przywitany przez fanów. Z lotniska cała zwycięska ekipa udała się dwoma pojazdami z odkrytym dachem prosto pod Pałac Prezydencki. Liczącą piętnaście kilometrów drogę, przy której wiwatowały setki tysięcy ludzi, załoga pokonywała aż cztery godziny. Na miejscu piłkarze i sztab zostali przyjęci przez prezydenta Cardoso, który ucałował trofeum i wzniósł je w górę.

Brasilia to stolica kraju, ale wiadomo, że mekką futbolu w Kraju Kawy jest Rio de Janeiro. Dlatego też właśnie tam skierował się mistrzowski zespół po zakończeniu uroczystości pod Pałacem Prezydenckim. Czterogodzinne opóźnienie sprawiło jednak, że wszyscy byli już solidnie zmęczeni. Zdecydowano więc o skróceniu tradycyjnej parady. Świętowanie zamiast na Copacabanie zakończyło się na plaży Botafogo. Luiz Felipe Scolari próbował wyjaśnić, że zawodnicy są już wykończeni, ale to nie przekonywało tłumu, który przez jedenaście godzin oczekiwał na przybycie swoich idoli. Krewcy kibice zaczęli rzucać kamieniami w autokar odwożący czempionów na lotnisko. Wybito trzy okna.

Ostatnia część celebracji miała miejsce na Sambódromo w São Paulo, gdzie dotarli już tylko Belletti, Cafu, Denílson, Juninho, Kaká, Marcos, Ricardinho oraz Roberto Carlos. W półgodzinnej fieście uczestniczyła grupa najbardziej wytrwałych fanów Canarinhos.

Transferowa opera mydlana

Dzięki wygranemu przez Canarinhos mundialowi w Korei Południowej i Japonii oraz świetnej postawie Il Fenomeno ronaldomania wróciła. Setki tysięcy chłopców prosiły rodziców o pieniądze na fryzjera, bo każdy z nich chciał ogolić głowę na łyso i pozostawić samą grzywkę, by choć trochę przypominać słynnego napastnika.

Nazário de Lima w Azji uzbierał osiem goli i odebrał za to Złotego Buta. Choć do rekordowego osiągnięcia reprezentanta Francji, Justa Fontaine’a (trzynaście trafień na czempionacie w 1958 roku), brakło mu sporo, to od mistrzostw w 1970 roku w Meksyku, gdzie Gerd Müller pokonywał golkiperów rywali dziesięciokrotnie, żaden król strzelców mistrzostw nie mógł się popisać takim samym lub lepszym osiągnięciem. – Te dwa gole, które Ronaldo zdobył w finale, to taka sportowa sprawiedliwość – mówi Fontaine. – Po tym wszystkim co przeszedł, zasłużył na tę nagrodę. Należała mu się za samą wytrwałość. Był świeższy niż pozostali, bo wrócił do gry zaledwie trzy czy cztery miesiące wcześniej, ale dla futbolu to doskonała wiadomość, że właśnie on został królem strzelców. To moralnie słuszne.

Nie wszyscy podzielali jednak opinię, że Brazylia rozegrała w Azji perfekcyjny turniej, a Ronaldo był najlepszym zawodnikiem zmagań. W tradycyjnym plebiscycie Il Fenomeno przegrał z niemieckim bramkarzem Oliverem Kahnem, a swoje trzy grosze wtrącił obecny w Japonii Diego Maradona – były as reprezentacji Argentyny, obok Brazylijczyka Pelégo uważany wówczas za najlepszego futbolistę w dziejach. – Finał podsumował poziom całego turnieju – komentował El Pelusa. – To był kiepski mecz. Brazylia to tylko zbiór indywidualności, które nie tworzą zespołu. Grali z jedną z najgorszych reprezentacji Niemiec jakie widziałem w życiu. Ich szczęście, że mieli w składzie napastnika, który był akurat we właściwej formie. Kłamstwem byłoby jednak powiedzieć, że Ronaldo był najlepszym graczem całego turnieju. W finale zmarnował dwie doskonałe okazje, które potwierdziły, że nadal ma problemy z kolanami. Zdrowy Ronaldo ma szerszy wachlarz zagrań. Nie można mu odmówić zaangażowania i serca, ale uważam, że Rivaldo czy Roberto Carlos prezentowali się lepiej.

Il Fenomeno nie przejmował się jednak opiniami wygłaszanymi przez próbującego się uwolnić od narkotykowego nałogu Maradonę. Po prostu cieszył się chwilą i… odpowiadał na czasem naprawdę dziwne pytania dziennikarzy. Zapytany, czy większą satysfakcję daje wywalczenie Pucharu Świata, czy noc spędzona z kobietą po czterdziestu dniach wstrzemięźliwości, rzekł z uśmiechem na ustach: – Zdobycie Pucharu Świata jest bardziej satysfakcjonujące. Seks będę uprawiał wielokrotnie, a taka chwila może się zdarzyć raz na cztery lata. Muszę tak mówić, ponieważ trener słucha. Nie chcę powiedzieć, że seks jest zły, ale teraz najcenniejszy jest Puchar Świata.

Już przed mundialem w Korei Południowej i Japonii w prasie pisało się o tym, że relacje Ronaldo z trenerem Interu Mediolan, Héctorem Raúlem Cúperem, nie były najlepsze. Tymczasem żonie Nazário de Limy, Milene, życie w stolicy mody zaczynało się coraz bardziej podobać. Dziewczyna nie musiała już całymi dniami zajmować się małym Ronaldem i miała czas na swoją pasję, czyli piłkę nożną. Zadomowiła się w zespole z Monzy, którego występy śledziła garstka kibiców. Zdawała sobie sprawę z tego, że mąż będzie chciał w lecie zmienić klub, ale nie myślała, że zapragnie wyjechać aż tak daleko. – To było jakoś w lipcu – wspomina Milene. – Rozmawialiśmy na temat przeprowadzki do Madrytu. Wydawało mi się jednak, że Inter nie będzie chciał go puścić.

Wakacje 2002 roku minęły pod znakiem spekulacji na temat przyszłości Ronaldo. Wśród jego potencjalnych pracodawców wymieniano FC Barcelonę, Manchester United, Arsenal, Lazio oraz AC Milan. Ponownie swoje trzy grosze dorzuciła firma Nike, która naciskała na to, żeby Il Fenomeno przeniósł się do któregoś ze wspieranych przez nią klubów. Są zespoły, którym się nie odmawia, i właściwie tylko rzymianie spośród wymienionych teamów nie zaliczali się do tego grona. W grze pojawił się jednak jeszcze jeden możny gracz – Real Madryt zarządzany przez Florentino Péreza, który sezon wcześniej sprowadził na Santiago Bernabéu kolejnego po Luisie Figo piłkarza najwyższego formatu – Zinédine’a Zidane’a. To była początkowa faza budowy tzw. Galacticos, czyli piłkarskiego dream teamu mającego nie tylko sięgać po najwyższe trofea, ale generować również ogromne zyski ze sprzedaży koszulek oraz innych pamiątek. Il Fenomeno wpasowywał się w ten koncept znakomicie, gdyż wystarczyło zaledwie kilka spotkań na mundialu, by jego gwiazda świeciła dawnym blaskiem.

Choć Nazário de Lima znajdował się na prywatnej liście Florentino Péreza, pierwszy krok w stronę Madrytu został wykonany przez Alexandre Martinsa. Agent reprezentanta Canarinhos doskonale wiedział, że żaden inny klub nie będzie w stanie przebić ewentualnej oferty Królewskich, a jemu przecież najbardziej zależało na prowizji od transferu. Gdy prasa zaczęła się prześcigać w najnowszych doniesieniach na temat Ronaldo, dyrektor sportowy Realu, Jorge Valdano, zabrał głos w sprawie: – Agent zapytał nas, czy jesteśmy zainteresowani tym zawodnikiem, ale my nie wykonamy żadnego ruchu, chyba że Inter zapragnie go sprzedać. W tej chwili oni nie są przygotowani na sprzedaż, a my nie jesteśmy gotowi na kupno.

Il Fenomeno obowiązywał kontrakt z ekipą Nerazzurrich aż do czerwca 2006 roku. Héctor Raúl Cúper miał prowadzić czarno-niebieskich w sezonie 2002/03, a to wyraźnie nie odpowiadało Brazylijczykowi, który otwarcie kwestionował metody jego pracy. Chciał odejść nawet zaraz, lecz prezes ekipy ze Stadio Giuseppe Meazza, Massimo Moratti, na każdym kroku zarzekał się, że nie bierze pod uwagę takiej możliwości. – On jest piłkarzem Interu i nie interesuje nas jego sprzedaż. Chcę wierzyć, że wszystko co się teraz dzieje, to tylko burza, która minie. Nigdy nie wyobrażałem sobie Interu bez Ronaldo – mówił. Pomiędzy Interem a Realem istniał tak zwany niepisany pakt o nieagresji. – Ronaldo obowiązuje kontrakt, a umowy są po to, by je respektować – twierdził Jorge Valdano. – Kontrakty w futbolu są takie same jak w innych branżach. Nieprzestrzeganie ich wiąże się z surowymi karami. Będę przypominał o tym Ronaldo podczas każdej naszej rozmowy.

Gdy na początku sierpnia 2002 roku Il Fenomeno przybył z rodzinnego Rio de Janeiro do Mediolanu, by przygotowywać się do nadchodzącego sezonu, fani Nerazzurrich zgotowali mu na lotnisku bardzo chłodne przyjęcie. „Ronaldo niewdzięcznik”, głosił wywieszony przez nich transparent. Kibice nie przebierali również w słowach i zachowywali się na tyle agresywnie, że futbolista musiał opuścić port lotniczy w towarzystwie policji. Fanom Nerazzurrich nie podobało się, że piłkarz ot tak postanowił odejść z klubu, w którym przez dwa lata pobierał pełne wynagrodzenie, podczas gdy w tym czasie niemal bezustannie był niezdolny do gry. Uważali, że zamiast szukać nowego i lepszego kontraktu powinien w pewien sposób odpracować dług wdzięczności. Niedługo później Alexandre Martins wydał zaskakujące oświadczenie: – Ronaldo wybrał włoski zespół. Jest graczem Interu i nim pozostanie trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku przez okres czterech lat. Ma podpisaną umowę, którą chce respektować.

W obliczu słów agenta Real Madryt mógł się poczuć wykorzystany jako przynęta służąca do podniesienia pensji Brazylijczyka płaconej mu przez zespół Nerazzurrich. Nie da się bowiem ukryć, że rychła zmiana stanowiska Martinsa musiała mieć jakieś podłoże. – To on pierwszy do nas przyszedł i zaczął ten cały medialny cyrk – grzmiał Jorge Valdano. – Nawet jeśli Inter będzie gotów sprzedać Ronaldo, to nie widzę opcji, żebyśmy się po niego zgłosili.

Héctor Raúl Cúper przez większość sezonu 2001/02 zachowywał się w stosunku do Ronaldo całkowicie irracjonalnie. Obciążał Brazylijczyka treningami, gdy ten zmagał się z problemami mięśniowymi, a gdy piłkarz doszedł już do siebie, tygodniami przetrzymywał go na ławce rezerwowych. Przedstawiciele Interu Mediolan i Realu Madryt uporczywie zaprzeczali, że prowadzą dyskusje na temat transferu Il Fenomeno, lecz słowa trenera zdradzały, że wciąż coś jest na rzeczy. – Nie wiem, czy Ronaldo zostanie w klubie – mówił. – Rozumiem, że on rozmawia z zarządem na temat możliwości odejścia do Madrytu lub gdziekolwiek indziej. Uważam, że zawodnik powinien być w zespole tylko jeśli jest w nim szczęśliwy. Strata ważnego gracza to jednak zawsze cios dla drużyny.

Coach Nerazzurrich miał rację – z niewolnika nie ma pracownika. Massimo Moratti w końcu dał się przekonać i ogłosił, że Inter wysłucha ofert innych klubów za Ronaldo. Hiszpańska prasa od razu podchwyciła temat, obwieszczając że Królewscy będą w stanie wyłożyć za napastnika sumę w granicach czterdziestu milionów euro z opcją zaoferowania w ramach częściowego rozliczenia Claude’a Makélélé lub Flávio Conceição. Real rzeczywiście złożył zapytanie o napastnika czarno-niebieskich. Według Morattiego oferta ekipy z Madrytu nie była jednak satysfakcjonująca dla Brazylijczyka. – Cieszę się, że Ronaldo docenił to co ma – mówił prezes. – Ktoś naopowiadał mu, że teraz jest mistrzem świata, więc wszystko mu wolno, ale ostatecznie zdecydował się zostać z nami. Jestem pewien, że odnajdzie entuzjazm i będzie grał dobrze tutaj, we Włoszech. Agent Il Fenomeno, Alexandre Martins, opowiadał natomiast w mediach coś zupełnie innego: – Jestem pewien, że transfer zostanie dopięty w ciągu kilku najbliższych dni. Inter i Real są już po słowie.

23 sierpnia prasa poinformowała, że negocjacje pomiędzy Nerazzurimi a Królewskimi zostały zakończone. Do transferu jednak nie doszło z powodu różnic nie do pogodzenia. Według źródeł zespół ze stolicy Hiszpanii oferował za napastnika od trzynastu do dwudziestu pięciu milionów euro plus jednego zawodnika z listy, na której znajdowali się Fernado Morientes, Pedro Munitis, Santiago Solari oraz Flávio Conceição. Massimo Moratti nie chciał tymczasem słuchać o takim rozliczeniu i żądał za swojego gracza aż stu milionów euro. Sytuacja wyglądała na bardzo trudną, gdyż Ronaldo zdążył już uzgodnić z Królewskimi warunki kontraktu i powiadomić włodarzy Nerazzurrich, że więcej w ich ekipie nie zagra. – Pewne jest to, że chcę odejść – mówił. – Klub zna powody, dla których chcę to zrobić i nie ma potrzeby, żeby je upubliczniać.

Nazário de Lima na początku sezonu 2002/03 nie grał w spotkaniach eliminacji Ligi Mistrzów, a to musiało oznaczać, że nawet pomimo twardego stanowiska Massimo Morattiego nie uda się go zatrzymać na Stadio Giuseppe Meazza. 31 sierpnia 2002 transferowa saga dobiegła końca. Real Madryt poinformował, że Ronaldo po przejściu testów medycznych podpisze z klubem czteroletni kontrakt. Koszt całej operacji miał wynieść około 46 milionów euro, a płatność rozłożono na kilka rat. W sumę transferu miał zostać wliczony również jeden z graczy Królewskich, ale ustalono, że ekipę czarno-niebieskich zasili on nie wcześniej niż w styczniu następnego roku. – Ostatnie dni były bardzo nerwowe, ale na szczęście zakończenie jest szczęśliwe – powiedział Jorge Valdano. – Jesteśmy bardzo zadowoleni, ponieważ pozyskaliśmy jednego z najlepszych zawodników na świecie.

Chwilę po ogłoszeniu porozumienia pomiędzy Interem Mediolan a Realem Madryt, Il Fenoemno opuszczał budynek klubowy Nerazzurrich pod eskortą policji. Fani ekipy ze stolicy mody byli na niego wściekli, a transfer ten został niezbyt dobrze przyjęty w całym środowisku piłkarskim. Nawet Luiz Felipe Scolari nazwał swojego niedawnego podopiecznego „rozpieszczonym dzieciakiem”.

Przeprowadzka do Hiszpanii

Madryt jest nie tylko stolicą Hiszpanii i jednym z najstarszych miast w Europie. To również metropolia, której sercem jest plac Puerta del Sol z charakterystycznym pomnikiem niedźwiedzia zjadającego owoce z drzewa poziomkowego, a także główny ośrodek naukowy, kulturalny oraz przemysłowy w kraju. Słynne muzeum Prado, Pałac Królewski, Pałac Sprawiedliwości, Pałac Senatu, Pałac Kongresowy, pomnik Puerta de Alcalá, katedra Almudena, kościół San Pedro el Real, katedra San Isidoro el Real, klasztor Descalzas Reales, park Casa de Campo z Fontanną Księcia czy mosty Toledański i Segovia – ta długa lista nie wyczerpuje atrakcji miasta. Jednak fanom futbolu z Madrytem kojarzą się przede wszystkim nazwy dwóch potężnych i zaciekle rywalizujących ze sobą klubów: Realu oraz Atlético.

Animozje pomiędzy Królewskimi a Rojiblancos sięgają początków istnienia obu teamów. Włodarze ekipy z Santiago Bernabéu, mieszczącego się w arystokratycznej dzielnicy Castellana, podnieśli ceny biletów na spotkania swojej drużyny do tego stopnia, że na ich zakup stać było jedynie burżuazję oraz bogatych mieszczan, prezentujących najczęściej poglądy prawicowe. Atlético było natomiast zespołem sympatyzujących głównie z lewicą robotników i grało swoje spotkania na stadionie Vincente Calderón, położonym przy browarze nad rzeką Manzanares. W czasie reżimu generała Francisco Franco to otrzymujących dotacje z Hiszpańskich Sił Powietrznych Rojiblancos uważano za ulubiony zespół dyktatora. Z czasem jednak sytuacja się zmieniła i rząd zaczął udzielać wsparcia Królewskim, którzy w latach pięćdziesiątych sięgnęli po pięć Pucharów Europy z rzędu. Do tego wyczynu nikt się później nawet nie zbliżył.

Lokalne animozje pomiędzy Realem i Atlético to oczywiście błahostka przy najbardziej ekscytującej rywalizacji w dziejach futbolu, jaką Los Blancos od początku XX wieku toczą z FC Barceloną. To batalia nie tylko na płaszczyźnie sportowej, ale przede wszystkim politycznej, bowiem oba kluby reprezentują regiony Hiszpanii będące od zawsze po przeciwnych stronach barykady: Kastylię i Katalonię. Ronaldo w sezonie 1996/97 rozegrał w barwach Barçy najlepszy sezon w swoim życiu, zdobywając czterdzieści siedem goli w czterdziestu dziewięciu spotkaniach. W mieście Gaudíego spędził jednak tylko jedne rozgrywki, po których w dość burzliwych okolicznościach przeniósł się do Interu Mediolan. Fani Dumy Katalonii już wówczas wypowiadali się o nim w dość niepochlebnych słowach, więc łatwo wyobrazić sobie ich miny, gdy usłyszeli, iż ich dawny idol będzie teraz reprezentował barwy odwiecznego wroga.

W historii madrycko-barcelońskiej rywalizacji wielu było zawodników, którzy przywdziewali trykoty obu zwaśnionych klubów. Bernd Schuster, Gheorghe Hagi, Michael Laudrup, Robert Prosinecki, Luis Enrique, Luís Figo, Samuel Eto’o czy Javier Saviola to nazwiska znane niemal każdemu kibicowi. Jedni przenosili się bezpośrednio do ekipy wroga, inni mieli „międzylądowanie” w innym zespole, lecz żaden z wyżej wymienionych tuzów nie zasłużył sobie na taką nienawiść jednej ze stron jak Luís Figo. Będący jednym z kapitanów Dumy Katalonii Portugalczyk w lecie 2000 roku przeniósł się na Santiago Bernabéu za rekordową sumę stanowiącą równowartość 60 milionów euro. Fani Blaugrany oskarżyli zawodnika o zdradę i nazywali judaszem, a podczas klasyków rozgrywanych na Camp Nou obrzucali z trybun najgorszymi epitetami i nie tylko. W momencie ogłoszenia przejścia Il Fenomeno do Królewskich, reprezentant Canarinhos mógł być więc pewny tego, że najbardziej krewcy sympatycy Barçy będą zbyt zajęci wyładowywaniem swojej złości na Portugalczyku, żeby jeszcze jemu oberwało się ponad normę.

Milene na wieść o konieczności przeprowadzki do Madrytu nie tryskała entuzjazmem. We Włoszech ledwie zaczęło jej się układać na płaszczyźnie zawodowej, a już musiała liczyć się z kolejnymi zmianami. – W Mediolanie miałam wielu przyjaciół, związanych i niezwiązanych z futbolem, a w Madrycie nikogo. Nie chciałam się stamtąd ruszać – wspomina. Domingues jako żona Il Fenomeno stanowiła jednak prawdziwą żyłę złota dla swoich potencjalnych pracodawców w Hiszpanii. Szybko zgłosił się do niej madrycki klub Rayo Vallecano, oferując najbardziej lukratywną umowę w dziejach europejskiej piłki kobiecej – około pięćdziesiąt tysięcy euro rocznie plus dodatkowe sto tysięcy za reklamowanie deserów śmietankowo-karmelowych, produkowanych przez firmę Teresy Rivero, właścicielki zespołu.

Plany kontynuowania przez Milene futbolowej kariery w Rayo szybko zweryfikował jednak regulamin federacji, który zabraniał występów zawodniczkom nieposiadającym hiszpańskiego obywatelstwa. To sprawiło, że Domingues na Półwyspie Iberyjskim zajmowała się jedynie promowaniem deserów, a grać w piłkę latała do Włoch, do Monzy. Za swoje boiskowe popisy podobnie jak pozostałe zawodniczki nie dostawała ani grosza, a klub opłacał jedynie jej przeloty na trasie Madryt – Mediolan. – Futbol to moja pasja – mówiła. – Ze względu na Ronalda przez trzy lata byłam poza grą i bardzo tęskniłam za piłką. To jest coś, czym można się zajmować tylko będąc w młodym wieku, więc muszę wykorzystać fakt, że syn nie potrzebuje mnie teraz tak bardzo jak wcześniej.

2 września 2002 roku Ronaldo był już w Madrycie i przed tłumami kibiców oraz dziennikarzy został zaprezentowany na Santiago Bernabéu jako nowy zawodnik Królewskich. – Bardzo chciałem tu przybyć i mam nadzieję, że podołam tej odpowiedzialności. Chcę robić same dobre rzeczy, strzelać gole i sprostać oczekiwaniom, jakie wszyscy wobec mnie mają – mówił. Obok Il Fenomeno głównym aktorem całego przedstawienia był prezes Los Blancos – Florentino Pérez. – Należy podkreślić, że Ronaldo znalazł się w tym klubie przede wszystkim dlatego, że sam tego chciał – oznajmił. – Poświęcił wiele, żeby tu przybyć, i okazał nam dużo sympatii. Nie możemy o tym zapomnieć i na pewno odwzajemnimy to uczucie.

Jeszcze kilka dni wcześniej wydawało się, że przejście Nazário de Limy do Madrytu to abstrakcja, lecz Brazylijczyk w ostatniej chwili zgodził się na obniżenie zarobków, co pozwoliło zakończyć negocjacje sukcesem. – Ronaldo jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie – kontynuował Pérez. – To także bardzo… uniwersalny człowiek. Wystarczy spojrzeć mu w oczy, żeby to dostrzec. Najbardziej uniwersalny futbolista dołączył do najbardziej uniwersalnego klubu. Mam nadzieję, że uda nam się wspólnie zapisać kolejne sukcesy na kartach historii i utrzymać status najlepszego zespołu na świecie.

Jak wiadomo, Ronaldo od początku kariery związany był z numerem „9”. W pierwszym sezonie w Interze Mediolan ze względu na Ivána Zamorano musiał jednak nosić „10”. Dopiero po przybyciu do stolicy mody Roberto Baggio, doświadczonego napastnika i fana „dychy”, Chilijczyk zgodził się oddać swój numer reprezentantowi Canarinhos. W Madrycie „9” nosił Fernando Morientes. Hiszpan w letnim okienku transferowym typowany był do opuszczenia Santiago Bernabéu, lecz ostatecznie został w zespole, wobec czego Ronaldo przypadł trykot z numerem „11”. Kontrakt Il Fenomeno z Nike stanowił, że Brazylijczyk mógł występować tylko w teamie grającym w strojach produkowanych przez tą firmę i z „9” na plecach. Uniformy Realu dostarczał Adidas, a nową liczbą na trykocie Ronaldo miała być „11”, więc specjalnie na tę okoliczność zmieniono zapis w umowie pomiędzy piłkarzem a gigantem z Portland. Nowe porządki komplikowały nieco promocję marki R9, lecz korporacja nie chciała, żeby wokół jej powiązań z Il Fenomeno znów zrobił się szum, więc bez większych oporów zgodziła się na rezygnację z kilku ustaleń.

Florentino Pérez na Luísa Figo i Zinédine’a Zidane’a wyłożył z klubowej kasy gigantyczne kwoty, lecz były to inwestycje w przyszłość. Real Madryt pod jego rządami miał nie tylko sięgać po najcenniejsze trofea, a także generować olbrzymie zyski ze sprzedaży koszulek oraz innych pamiątek. Fanów do klubowego sklepiku nic tak nie przyciąga jak możliwość zakupu trykotu swojego ulubionego klubu z nazwiskiem króla strzelca mistrzostw świata na plecach. W pierwszych trzech tygodniach od przybycia Ronaldo do Madrytu, Real sprzedał sześćset tysięcy takich koszulek, po siedemdziesiąt euro za każdą. Tak olbrzymi popyt sprawiał, że transfer Brazylijczyka mógł się zwrócić o wiele szybciej niż przewidywano.

Włodarze Królewskich byli niesłychanie dumni z pozyskania Nazário de Limy, ale wśród kibiców Los Blancos dużą grupę stanowili również przeciwnicy Brazylijczyka. Bardziej cenili oni talent Fernando Morientesa, który może nie był zawodnikiem tak błyskotliwym, jednak nie miał ciągłych problemów ze zdrowiem. Niektórzy madridistas obawiali się również, że piłkarz z Kraju Kawy może w każdej chwili pożegnać się z Królewskimi w podobnych okolicznościach jak z Interem. Nie ufali jego agentom. – Gdy Ronaldo był zdrowy i mógł grać, Cúper go nie chciał – tłumaczy Rodrigo Pavia. – Kibice Interu powinni wiedzieć, że Ronaldo zawsze był z nimi szczery i pragnął strzelać gole dla Nerazzurrich, lecz trener go zablokował. To frustrowało Il Fenomeno, a klub dokonał wyboru pozostawiając szkoleniowca na stanowisku. Cúperowi i Morattiemu wydawało się, że Ronaldo jest skończony. On bez problemu rozegrał na mundialu osiem spotkań, a oni nie wierzyli, że będzie w stanie zagrać na Giuseppe Meazza pełne dziewięćdziesiąt minut. Nie mieli wiary w powrót Ronaldo do zdrowia, ale musieli trzymać się swojej wersji wydarzeń, bo inaczej fani by ich zlinczowali. Tak naprawdę nigdy nie chcieli Il Fenomeno, a w zanadrzu mieli już uzgodnione warunki kontraktu z Hernánem Crespo. Pamiętacie jak szybko po odejściu Ronaldo jego transfer został potwierdzony? To była chwila.

Nie tylko część fanów Królewskich była sceptycznie nastawiona do Nazário de Limy. Swoje obawy miał również kapitan Blancos – Fernando Hierro. Doświadczony obrońca uważał, że reprezentanta Canarinhos czekają spore problemy ze znalezieniem swojego miejsca w drużynie. – W Realu królem jest Raúl i jeśli Vincente del Bosque nie zmieni naszego stylu gry, to nie mam pojęcia, kiedy Ronaldo się zaaklimatyzuje – komentował. – Czas pokaże, czy ten transfer okaże się sukcesem i zostanie zaakceptowany. Pamiętajmy, że Zidane, który jest tutaj jednym z najlepszych graczy, dostosowywał się przez trzy miesiące, a niektórzy twierdzą, że nawet jeszcze dłużej.

Początek rozgrywek 2002/03 w wykonaniu Realu Madryt nie wyglądał zbyt spektakularnie – dwa zwycięstwa oraz dwa remisy w Primera División oraz dwa triumfy w Lidze Mistrzów. W żadnym z sześciu pierwszych spotkań sezonu nie wystąpił jednak Ronaldo. Brazylijczyk już na pierwszym treningu nabawił się urazu mięśniowego, wobec czego oponenci jego sprowadzenia na Santiago Bernabéu mogli triumfować.

Hollywoodzki debiut

Wrzesień minął jak z bicza strzelił, a wszyscy madridistas oczekiwali, kiedy wreszcie nowy nabytek Królewskich będzie gotów do gry. Gdy do prasy przedostała się informacja, że Ronaldo otrzymał powołanie na zaplanowane na 6 października spotkanie Primera División przeciwko Deprotvio Alavés, bilety zniknęły z kas Santiago Bernabéu w bardzo szybkim tempie. Nie każdy fan ekipy sterowanej przez Florentino Péreza popierał sprowadzenie do klubu napastnika Canarinhos, ale kiedy transfer stał się już faktem, to wszyscy chcieli na żywo zobaczyć jak do niedawna najlepszy piłkarz świata debiutuje w białej koszulce Realu Madryt.

Il Fenomeno rozpoczął mecz na ławce rezerwowych, a w trzydziestej minucie wydawało się, że Blancos rozniosą gości w pył, gdyż prowadzili już 2:0 po trafieniach Zinédine’a Zidana oraz Luísa Figo. Chwila nieuwagi na niewiele ponad pół kwadransa przed przerwą kosztowała ich jednak utratę gola i konieczność budowania wysokiej przewagi od początku. W sześćdziesiątej trzeciej minucie Vincente del Bosque zdecydował się na podwójną zmianę – murawę opuścili Guti i Javier Portillo, a wbiegli na nią Santiago Solari oraz… Ronaldo. Wielka wrzawa podniosła się na trybunach jak tylko Brazylijczyk wstał z miejsca. To właśnie wtedy miał nastąpić ten moment. Miesiąc z okładem po parafowaniu kontraktu z Realem Madryt król strzelców mundialu w Korei Południowej i Japonii szykował się do wbiegnięcia na boisko jako piłkarz najbardziej utytułowanej drużyny w dziejach hiszpańskiego futbolu.

„On jest niczym rozjuszony byk”, pisała o Nazário de Limie prasa jeszcze przed spotkaniem z Alavés. Urodzony w Rio de Janeiro napastnik słowa te potwierdził już minutę po wykonaniu znaku krzyża i wkroczeniu na murawę. Roberto Carlos popisał się precyzyjnym dośrodkowaniem z lewego skrzydła, Ronaldo na jedenastym metrze przyjął w powietrzu piłkę na klatkę piersiową i natychmiast uderzył potężnie na bramkę, nie dając szans na skuteczną interwencję Richardowi Dutruelowi. Stadion oszalał, a telewizyjne kamery chwilę później pokazały uradowane oblicze Florentino Péreza. Prezes mógł triumfować. Pozyskał Brazylijczyka wbrew wielu opiniom, a on odwdzięczył się za okazane zaufanie już swoim pierwszym strzałem na bramkę rywala. Niedługo po trafieniu Il Fenomeno na 4:1 podwyższył Luís Figo, a w siedemdziesiątej ósmej minucie publiczność po raz drugi oklaskiwała gola zawodnika z numerem „11”. Esteban Cambiasso przechwycił futbolówkę, podał ją do Steve’a McManamana, a ten odegrał ją na lewą stronę do Ronaldo, który z dość bliskiej odległości pokonał golkipera Alavés uderzeniem na długi słupek. „Rooonaaal-dooo, Rooonaaal-dooo, Rooonaaal-dooo!”, krzyczała widownia, napastnik Blancos z uśmiechem na ustach celebrował drugiego gola, a Florentino Pérez przyjmował gratulacje od osób zasiadających w loży. Spotkanie ostatecznie zakończyło się triumfem Królewskich 5:2. Drugą bramkę dla gości zdobył na sześć minut przed końcem regulaminowego czasu gry Iván Alonso. Nazário de Lima mógł tymczasem skompletować hat-tricka, lecz jego strzał z jedenastego metra po fantastycznym podaniu Zizou był minimalnie chybiony. Nie zmieniło to jednak faktu, że debiut okraszony dwoma golami po wejściu na boisko z ławki rezerwowych wyglądał niczym wycięty ze scenariusza jakiegoś hollywoodzkiego filmu. Kibice Realu Madryt byli kupieni.

– Dobrze, że nie strzeliłem trzeciej bramki. To spowodowałoby zbyt wiele oczekiwań – mówił w pomeczowej rozmowie Ronaldo. Trudno uwierzyć w takie słowa wypowiadane przez napastnika, i to jeszcze brazylijskiego. Tacy ludzie rodzą się przecież po to, by zdobywać gole, a każdy następny cieszy ich tak samo jak poprzedni. W wypowiedzi piłkarza sporo było jednak racji. Hiszpańskie środowisko futbolowe jest bardzo specyficzne, a szczególnie odczuwają to zawodnicy Realu i Barcelony. Jeśli jednego wieczoru zdobędziesz hat-tricka i pomożesz drużynie wygrać ważny mecz, to fani będą cię uwielbiać. Ale jeżeli trzy dni później będziesz grał „piach”, a twoja ekipa przegra, nie będą już o tym pamiętać. Zwyzywają od najgorszych i zaczną spekulować, kim cię zastąpić. Podobnie postąpi prasa.

Po spotkaniu z Alavés Ronaldo był królem okładek madryckich gazet. „Bóg o twarzy dziecka”, napisał „AS”, a według „Marki” Santiago Bernabéu swoją obecnością zaszczycił nowy faraon – „Ronaldochamon”. – Jestem szczęśliwy, bardzo szczęśliwy. Te gole dedykuję wszystkim mieszkańcom Madrytu. Mam nadzieję, że dzięki nim będą szczęśliwsi i liczę, że w przyszłości zdobędę ich więcej – komentował Il Fenomeno boiskowe wydarzenia. Fani Królewskich po pojedynku z Babazorros znajdowali się w szampańskich nastrojach, czego na pewno nie można było powiedzieć o sympatykach Interu Mediolan, którzy nadal nie mogli wybaczyć Ronaldo, że wymusił na klubowych władzach swój transfer do Madrytu. Uważali go za zdrajcę, podczas gdy zawodnik wciąż powtarzał, że chciał zostać w stolicy mody, lecz postawa trenera Héctora Raúla Cúpera zmusiła go do poszukania sobie nowego pracodawcy. – Cúper doskonale wiedział, że staram się wrócić do formy po poważnych problemach z kolanem – tłumaczył. – Kiedy byłem bliski całkowitego wyleczenia urazu, nie wdrożył jednak zalecanych ćwiczeń i zabiegów, przez co odniosłem dwie kolejne kontuzje. Ryzykowałem dalszą karierę. Nie chcę wymieniać nazwisk, ale sześćdziesiąt procent zespołu myślało dokładnie tak jak ja. Niektórzy prawdopodobnie cierpią do teraz, ale nie mogą tego publicznie powiedzieć.

Wielkim zwolennikiem talentu Ronaldo był od zawsze prezes Nerazzurrich – Massimo Moratti. Obserwował Brazylijczyka jeszcze za czasów jego występów w PSV Eindhoven, a później sprowadził go na Stadio Giuseppe Meazza wprost ze słynnej FC Barcelony. Wspierał chłopaka z Rio zarówno po dramatycznych wydarzeniach podczas mundialu we Francji, jak i w czasie jego walki z kontuzjami kolana. Il Fenomeno uważał go za swojego przyjaciela, dlatego gdy przyszedł z nim porozmawiać na temat Héctora Raúla Cúpera, bardzo się rozczarował. – Kiedy poprosiłem go o to, żeby wybrał pomiędzy mną a Cúperem, odpowiedział, że nie może tak po prostu go zwolnić – mówił Ronaldo. – Oznajmił, że trzeba poczekać, bo wszystko może się zmienić w mgnieniu oka. Ja już jednak straciłem cierpliwość i nie miałem siły dłużej go tolerować. Mam nadzieję, że Moratti pozostanie w Interze jak najdłużej, bo to będzie dobre zarówno dla niego, jak i dla kibiców. Darzę go wielką sympatią, lecz wtedy po prostu mnie rozczarował. Przez pięć lat pobytu w klubie na nic się nie skarżyłem, a on wolał trenera, który niczego nie wygrał.

Héctor Raúl Cúper nigdy nie zgodził się z zarzutami, jakie stawiał mu Ronaldo. Mało tego, zawsze twierdził, że pomiędzy nim a Brazylijczykiem nie było żadnego konfliktu. Najlepszą obroną jest atak, więc przy pierwszej lepszej okazji zabrał głos w temacie i zarzucił Brazylijczykowi, że domniemany spór był jedynie wygodnym pretekstem do opuszczenia Interu Mediolan na rzecz Realu Madryt. – On nie chce atakować Morattiego, reszty zespołu lub po prostu przyznać, że bardzo chciał przejść do Królewskich. Tak więc ja, trener, stałem się dla niego łatwym celem – mówił ówczesny coach Nerazzurich. Wypowiedź Argentyńczyka bardzo rozzłościła reprezentanta Canarinhos. – Cúper jest kłamcą – skwitował.

Od początku pobytu w Madrycie małżeństwo Ronaldo i Milene było wystawione na próbę. – Nieczęsto mamy nawet okazję oglądać swoje mecze. Kiedy jestem w domu, on akurat gra w Lidze Mistrzów. Tylko jeśli starcie odbywa się na Santiago Bernabéu wybieram się na stadion – opowiadała Domingues. Kobieta żyła w ciągłym biegu, spędzając połowę tygodnia w stolicy Hiszpanii, a połowę we Włoszech, gdzie grała w piłkę. – Doszłam do punktu, w którym nie wiem, gdzie właściwie jest moje miejsce – żaliła się. – Praktycznie nie widuję męża. Oboje mamy mecze i treningi, więc weekendy zawsze spędzamy osobno. Prowadzimy w zasadzie dwa odrębne życia.

Parę wciąż trzymał ze sobą syn Ronald, ale to było zbyt mało, żeby związek przetrwał próbę czasu. – Ronald jest najwspanialszą rzeczą, która łączy mnie z Ronaldo, ale to nie wystarczy – opowiadała Milene. – On nie rozwiąże za nas wszystkich naszych problemów. On nic nie poradzi na to, że nasza miłość się zmieniła. Ja wiem, co jest najlepsze dla mnie. Cisza i spokój. Wszystko, czego bym sobie życzyła, to normalne, spokojne życie rodzinne. Ronald również potrzebuje stabilizacji.

Hollywoodzki debiut Il Fenomeno w koszulce Blancos miał być zapowiedzią lepszych czasów, jednak jedna jaskółka wiosny nie czyni. Ronaldo grał dużo, ale przez sześć kolejnych spotkań nie potrafił znaleźć drogi do bramki przeciwników. Drużyna w tym czasie zanotowała trzy remisy i porażkę w lidze oraz remis i porażkę w Champions League. Il Fenomeno odblokował się dopiero 9 listopada 2002, gdy otworzył wynik w wygranych przez Królewskich 3:2 derbach Madrytu przeciwko Rayo Vallecano. 3 grudnia na Nissan Stadium w Jokohamie miał natomiast zagrać przeciwko paragwajskiej Olimpii Asunción o pierwsze trofeum w barwach nowej drużyny – Puchar Interkontynentalny. W tym starciu, zastąpionym w 2005 roku przez Klubowe Mistrzostwa Świata, mierzył się zwycięzca europejskiej Ligi Mistrzów z triumfatorem południowoamerykańskiego Copa Libertadores.

Powrót do Japonii

Historia zmagań o Puchar Interkontynentalny sięga roku 1960. Siła futbolu tkwi nie tylko w drużynach narodowych, ale przede wszystkim w zespołach klubowych, nic więc dziwnego, że w głowach działaczy narodziła się w końcu myśl wyłonienia tego najlepszego na świecie. Topowe ligi mają swoje siedziby w Europie oraz Ameryce Południowej, dlatego klubowego czempiona globu miał wskazać dwumecz pomiędzy aktualnymi posiadaczami Pucharu Europy i Copa Libertadores.

Pierwszym triumfatorem zmagań był Real Madryt, który wzniósł trofeum po pokonaniu urugwajskiego Peñarolu Montevideo. Te rozgrywki miały być czymś wielkim, lecz z czasem ich ranga uległa degradacji, a uprawnionym do startu zespołom zdarzało się rezygnować z walki. Odrodzenie nadeszło w 1980 roku, gdy patronat nad zmaganiami objął samochodowy koncern Toyota i przeniósł widowisko do Japonii. Liczbę spotkań pomiędzy najlepszymi klubami Europy i Ameryki Południowej ograniczono wówczas do jednego.

Królewscy po pamiętnym triumfie nad Peñarolem o Puchar Interkontynentalny walczyli jeszcze w roku 1966, gdy nie sprostali ekipie z Montevideo, w roku 1998, kiedy okazali się lepsi od Vasco da Gama Rio de Janeiro oraz w roku 2000, ulegając Boca Juniors Buenos Aires. 3 grudnia A.D. 2002 mieli więc szansę na trzecie trofeum w historii, a do spotkania z urugwajską Olimpią Asunción przystępowali w roli faworyta. Stadion w Jokohamie mógł po raz kolejny okazać się szczęśliwy dla Ronaldo, który zaledwie pół roku wcześniej na tej arenie świętował z reprezentacją Brazylii zwycięstwo w mundialu. – Zdobycie tego trofeum jest jednym z naszych celów na ten sezon – mówił Vincente del Bosque. – Porażka z Boca Juniors przed dwoma laty pozostawiła pewien niesmak. Dlatego też zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby po raz trzeci sięgnąć po ten puchar.

Królewskim przed wyjazdem do Japonii nie wiodło się najlepiej w Primera División i Champions League, lecz statystyki europejskich zespołów były wyraźnie po ich stronie, gdyż w siedmiu wcześniejszych konfrontacjach z ekipami z Ameryki Południowej wygrywały one aż sześciokrotnie. – Poprzednim razem polegliśmy, ostatnie mecze nie potoczyły się po naszej myśli, ale ten tytuł naprawdę jest dla nas bardzo ważny – tłumaczył Zinédine Zidane. – Chcemy zapomnieć o przeszłości – dodał Fernando Hierro. – Nie wiemy zbyt wiele o piłkarzach Olimpii, ale fakt, że są tutaj oznacza, iż są mocni i nie wolno ich lekceważyć.

Real Madryt na murawę Nissan Stadium wybiegł w najsilniejszym składzie, z trzema swoimi najdroższymi zawodnikami: Luísem Figo, Zinédinem Zidanem oraz walczącym z grypą Ronaldo. Jednak to urugwajski zespół miał szansę na pierwszego gola, gdy Iker Casillas musiał interweniować po błędzie Fernando Hierro. Potem nastąpiła krótka wymiana ciosów, zwieńczona w w czternastej minucie fantastyczną akcją Blancos. Po zagraniu Roberto Carlosa piłkę przepuścił Raúl, a ta trafiła wprost pod nogi Il Fenomeno. Brazylijczyk minął zwodem obrońcę i precyzyjnym strzałem przy słupku pokonał Ricardo Taverelliego. 1:0 dla Królewskich! Chwilę później omal nie doszło do wyrównania po tym jak futbolówka uderzona przez Rodrigo Lópeza trafiła w słupek madryckiej bramki. Zrobiło się bardzo gorąco. Podopieczni Vincente del Bosque szybko jednak opanowali sytuację i zaczęli kreować kolejne sytuacje strzeleckie głównie przy udziale Zizou, Roberto Carlosa oraz Luísa Figo. Piłka nie wpadała do siatki, lecz ponad sześćdziesiąt sześć tysięcy kibiców gorąco oklaskiwało akcje Blancos. Krótko po zmianie stron Ronaldo potężnie uderzył z piętnastego metra, ale futbolówka minimalnie minęła światło bramki. Real kontynuował szaleńcze ataki, a oprócz Nazário de Limy swoje szanse mieli również Raúl, Roberto Carlos oraz Claude Makélélé. Urodzony w Demokratycznej Republice Konga reprezentant Francji nie wiadomo jakim sposobem nie trafił w idealnie wystawioną przez Il Fenomeno piłkę. Ze strony Olimpii wyrównać mógł natomiast Richart Báez, lecz spudłował w dogodnej sytuacji. Królewscy dzieła zniszczenia dopełnili dopiero na sześć minut przed końcem regulaminowego czasu gry za sprawą Gutiego, który sto dwadzieścia sekund wcześniej zmienił Ronaldo. Gdy Hiszpan podwyższył głową na 2:0 po idealnej centrze Figo, nikt już nie miał wątpliwości, która drużyna za chwilę wzniesie w górę Puchar Interkontynentalny. Real Madryt zwyciężył, a Ronaldo pierwsze trofeum w nowym klubie wywalczył już po niespełna dwóch miesiącach od debiutu na Santiago Bernabéu.

Dobra passa Nazário de Limy na arenie w Jokohamie trwała w najlepsze. W pamiętnym finale mistrzostw świata zdobył dwa gole i jego drużyna zwyciężyła, a teraz znów trafił do siatki przyczyniając się do triumfu swojego zespołu. Lata bez trofeów definitywnie odeszły w zapomnienie, a na twarzy Ronaldo zamiast smutku malowała się radość. – Można powiedzieć, że ten stadion jest dla mnie szczęśliwy, ale szczęściu zawsze trzeba dopomóc. Cały zespół ciężko pracował na to zwycięstwo. To były trochę inne okoliczności niż finał mundialu, lecz adrenalina nie dała o sobie zapomnieć. Mam nadzieję, że wygramy Ligę Mistrzów i wrócimy tu za rok – komentował na gorąco Brazylijczyk. O reprezentancie Canarinhos w samych superlatywach rozpisywała się hiszpańska prasa. „Ronaldo zamknął usta wielu ludziom i udowodnił, że może być bardzo przydatny, dopóki Madryt gra w sposób jaki jemu odpowiada”, można było przeczytać w „Marce”. „Ronaldo przybył do Madrytu dla meczów takich jak ten”, napisał „As”.

Il Fenomeno został wybrany najlepszym zawodnikiem spotkania w Jokohamie. Jego obecność w składzie Realu Madryt była ogromnym magnesem dla Japończyków, którzy masowo kupowali koszulki z nazwiskiem Brazylijczyka. Scenariusz wymarzony dla prezesa Królewskich, który pieniądze potrafi liczyć jak mało kto. – Ten trzeci Puchar Interkontynentalny znacznie przyczyni się do zwiększenia prestiżu i atrakcyjności Realu Madryt – mówił Florentino Pérez. – Ważnym jest nie tylko wygrać, ale zrobić to tak jak my, czyli pokazując ofensywny i atrakcyjny dla oka futbol. Z marketingowego punktu widzenia ten mecz był dla nas niesłychanie ważny, ponieważ wzmocnił nasz wizerunek w Azji, która jest dla klubu coraz ważniejszym rynkiem.

Złota Piłka magazynu France Football oraz nagroda Piłkarza Roku FIFA to wyróżnienia indywidualne, przyznawane za osiągnięcia w danym roku kalendarzowym. Powrót Ronaldo do zdrowia po przerażających urazach kolana oraz poprowadzenie reprezentacji Canarinhos do zwycięstwa na mundialu sprawiły jednak, że Il Fenomeno z miejsca stał się jednym z głównych kandydatów do sięgnięcia po oba laury. 12 grudnia odebrał ten pierwszy, Złotą Piłkę, pokonując w głosowaniu swojego przyjaciela z Realu Madryt, Roberto Carlosa, oraz niemieckiego bramkarza Olivera Kahna. 17 grudnia futbolista Królewskich został natomiast nagrodzony tytułem Piłkarza Roku FIFA, zostawiając w pokonanym polu znów Kahna, a także innego znajomego z teamu Blancos – Zinédine’a Zidane’a. Znów był najlepszy i znów zaskoczył wszystkich – w 1996 i 1997 roku przebojem wdzierając się do grona topowych futbolistów globu, a tym razem siłą woli, która pozwoliła mu wspiąć się na szczyt niedługo po tym jak jego kariera zawisła na włosku. – Jest chyba milion osób, którym chciałbym zadedykować tę nagrodę – mówił Ronaldo. – Chciałbym podziękować przede wszystkim zespołowi medycznemu, który towarzyszył mi przez te dwa ciężkie lata. To mój lekarz, Gerard Saillant, klubowy medyk Interu Mediolan, Franco Combi, oraz mój fizjoterapeuta, Nilton Petrone. Ta nagroda to dla mnie ogromna satysfakcja po latach okraszonych kontuzjami i wątpliwościami. Bałem się, że już nigdy nie będę mógł grać, ale teraz jest tak dobrze, jak tylko mogłem sobie wymarzyć.

Co oprócz fachowej pomocy medycznej pomogło Il Fenomeno nie utracić wiary w powrót na murawę? Na pewno miłość do piłki nożnej i mentalność zwycięzcy, który nie spocznie dopóki nie zrealizuje swojego celu. Ronaldo kochał zdobywać gole i nie wyobrażał sobie dalszego życia bez błogostanu, który osiągał po każdym trafieniu do siatki przeciwnika. – To sprawia, że jestem najszczęśliwszy na świecie. Uwielbiam strzelać bramki. Nie ma znaczenia, czy zdobywam gola z bliskiej odległości, z dystansu, czy po dryblingu. Po prostu kocham to robić – opowiadał.  Spory udział w utrzymaniu dobrego samopoczucia Il Fenomeno miał również „złoty” coach reprezentacji Canarinhos – Luiz Felipe Scolari. – Kiedy nie byłem w pełni sprawny, wierzył we mnie i powtarzał, że wciąż mogę dołączyć idealnej centrze Figo, nikt już nie miał wątpliwości, która drużyna za chwilę wzniesie w górę Puchar Interkontynentalny. Real Madryt zwyciężył, a Ronaldo pierwsze trofeum w nowym klubie wywalczył już po niespełna dwóch miesiącach od debiutu na Santiago Bernabéu.

Po powrocie z Japonii i atrakcjach związanych z wszelkimi plebiscytami trzeba było wrócić do rzeczywistości, a ta nie prezentowała się dobrze dla Ronaldo i Realu Madryt. Brazylijczyk wprawdzie zaczął trafiać coraz częściej do siatki, ale Królewscy zwycięstwa w Primera División i Lidze Mistrzów przeplatali wieloma remisami. Ponadto Il Fenomeno stał się obiektem drwin ze względu na swoją wagę, która wciąż nie mogła wrócić do normy z czasów występów Brazylijczyka w FC Barcelonie i początków w Interze Mediolan. W lutowym meczu Champions League przeciwko Borussii Dortmund Ronaldo zdobył dla Blancos gola na wagę zwycięstwa, a oglądający tamto spotkanie Franz Beckenbauer tak oto skwitował jego postawę: – On nadal wygląda, jakby miał cztery kilogramy nadwagi. Nie zaprezentował się dobrze przeciwko Borussii i chociaż strzelił bramkę, to jego wkład w grę był znikomy. Kiedy został zmieniony, Real Madryt poczynał sobie zdecydowanie lepiej.

Choć cały świat widział, że Nazário de Lima w ostatnich latach trochę przytył, jego żona miała troszkę inne spojrzenie na tę sprawę. – Jego nadwaga stała się mitem – wspomina Milene. – Wiadomo, że nikt nie będzie miał ciała siedemnastolatka na resztę życia. Prawie dwa lata rozbratu z futbolem i związana z tym fizjoterapia również zrobiły swoje. Ronaldo był o wiele bardziej umięśniony niż wcześniej i przez to wydawał się większy.

Campeones, czyli mistrzowie

W kwietniu 2003 roku rozwód Ronaldo i Milene wydawał się być już tylko formalnością. Reprezentant Canarinhos wszystkie siły skupiał na grze w drużynie narodowej i Realu Madryt, a jego żona, występowała we włoskim zespole ASD Fiammamonza. Nie robiła tego ani dla pieniędzy, których z uwagi na męża jej nie brakowało, ani dla sławy, której również miała pod dostatkiem. Po prostu tak samo jak Ronaldo kochała piłkę nożną.

W mediach Milene opowiadała, że świetnie godzi życie sportowca z obowiązkami rodzinnymi. – To męczące, ale warte poświęcenia. Od poniedziałku do środy trenuję samodzielnie w Madrycie, a potem lecę do Włoch, by razem z drużyną ćwiczyć w czwartek, piątek i sobotę, jeśli akurat mecz wypada w niedzielę – mówiła. To wszystko okazało się jednak bujdą na resorach, mającą na celu ukrycie informacji o kryzysie małżeńskim. Trudno było wierzyć, że dziewczyna uczestnicząca w zaledwie połowie zajęć będzie w stanie zgrać się z zespołem tak samo jak koleżanki trenujące wspólnie każdego wieczoru. Tajemnicę Milene zdradził wkrótce właściciel klubu – Lo Grasso. – Jeśli nie ma jej na treningu, to nie ma mowy, żeby załapała się do składu – opowiadał. – Teraz jednak mieszka w hotelu w Mediolanie i uczestniczy we wszystkich zajęciach z drużyną.

Życie żony znanego piłkarza nigdy nie jest łatwe. Szczególnie jeśli kobieta nie zamierza się w pełni poświęcać rodzinie i sama również pragnie robić karierę. W futbolowym świecie są pary, które potrafią łączyć aktywne życie zawodowe z ciepłem domowego ogniska. David i Victoria Beckhamowie czy Gerard Pique i Shakira to jednak tylko wyjątki potwierdzające regułę, że takie związki częściej szybko się rozpadają niż trwają latami. – Ronaldo był nie tylko piłkarzem. On był gwiazdą. Nie mógł nic zrobić w spokoju, bo śledzono każdy jego krok – wspomina Milene. W małżeństwie Il Fenomeno problemy zaczęły się jeszcze za czasów jego pobytu w Interze Mediolan. Chodziło o wierność. Według doniesień kolorowej prasy Milene miała się wdać w romans z innym graczem Nerazzurrich, Clarencem Seedorfem, a Ronaldo lubił ponoć zażywać uciech w ramionach prostytutek.

W małżeństwie Il Fenomeno się nie układało, ale po otrzymaniu Złotej Piłki oraz nagrody Piłkarza Roku FIFA zawodnik czuł się doceniony. Niektórzy jednak na piedestale widzieliby chętnie kogoś innego. Jedną z takich osób był Johan Cruyff – były piłkarz i trener FC Barcelony, trzykrotny zdobywca Ballon d’Or. – Thierry Henry, Roberto Carlos i Raúl bardziej zasługiwali na te wyróżnienia. Ronaldo świetnie spisał się na mundialu, ale w trakcie sezonu grał bardzo mało. Henry tymczasem rozegrał wspaniały sezon – mówił Holender. Wiele uwag do Brazylijczyka miał również trener Królewskich – Vincente del Bosque. – Real Madryt to jedność i wszyscy gracze oprócz jednego pracują dla dobra drużyny – mówił podczas jednej z konferencji prasowych. – Zawodnik, o którym mowa, to Ronaldo.

Il Fenomeno w sezonie 2002/03 regularnie trafiał do siatki, lecz wśród kibiców Blancos wciąż nie cieszył się stuprocentowym zaufaniem. Część fanów nadal nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Brazylijczyk zabrał minuty na boisku jednemu z ich ulubieńców, Fernando Morientesowi, który miał spory udział w wywalczeniu przez Real Pucharu Europy w latach 1998, 2000 i 2002. W środowisku krążyły również plotki, że część klubowych działaczy podzielała zdanie madridistas i uważała, iż cena zapłacona za reprezentanta Canarinhos oraz wypłacana mu pensja były zbyt wysokie pomimo jego dokonań. Nie podobało im się, że Ronaldo wolał grać w golfa niż trenować z zespołem, że bawił się w nocnych klubach oraz niezdrowo się odżywiał. Sąsiedzi Il Fenomeno często skarżyli się policji, iż „piłkarz, który strzela dużo goli” słucha na cały regulator muzyki aż do białego rana.

Klub był podzielony na frakcje sprzyjające i niesprzyjające dwudziestosześcioletniemu już chłopakowi z Rio, ale wypowiedź prezesa Królewskich rozwiała wszelkie wątpliwości co do przyszłości niesfornego napastnika na Santiago Bernabéu. – Nasza strategia jest bardzo jasna: w Realu musimy mieć najlepszych. Dlaczego? Ponieważ oni stanowią gwarancję zwrotu zainwestowanych pieniędzy. Nie tylko na boisku. Gdy podpisujesz kontrakt z gwiazdą, to przekłada się to na rozpoznawalność klubu na arenie międzynarodowej i związane z tym korzyści ekonomiczne – mówił Florentino Pérez. Z czasem zespół dostosował również swój styl do stylu preferowanego przez zawodnika z Kraju Kawy i zaczęło to przynosić efekty we wszystkich rozgrywkach.

Wprawdzie z Copa Del Rey Blancos pożegnali się już w ćwierćfinale po sromotnej porażce 0:4 w rewanżowym spotkaniu z Majorką, ale w lidze sukcesywnie pięli się w górę tabeli. W obliczu borykającej się z wielkim kryzysem Barcelony, najgroźniejszymi rywalami Królewskich w walce o tytuł były Real Sociedad San Sebastian oraz Deportivo La Coruña. Dla Realu przełomowa okazała się dwudziesta trzecia kolejka zmagań, kiedy to na Mendizorrotza po hat-tricku Ronaldo i dwóch golach Raúla Królewscy rozgromili Deportivo Alavés aż 5:1. Wszystkie trzy trafienia reprezentanta Canarinhos przywoływały na myśl Il Fenomeno ze starych, dobrych czasów. Pierwszy gol to piękna przekładanka i precyzyjny strzał na długi słupek. Za drugim razem Nazário de Lima wykorzystał prostopadłe podanie, minął zwodem obrońcę i umieścił piłkę w siatce.

– Wydaje mi się, że w tym momencie jestem tak szybki jak kiedyś. Być może nie uczestniczę we wszystkich wydarzeniach na murawie tyle co kiedyś, ale nadal jestem równie efektywny jak przed kontuzjami. Te urazy wiele we mnie zmieniły. Problemy wzięły się z tego, że nie dbałem o siebie we właściwy sposób. Zaniedbywałem rozgrzewkę, potem robiłem trening i wracałem od razu do domu. Teraz jest inaczej. Pojawiam się na miejscu czterdzieści minut przed zajęciami i robię wszystko dokładnie – komentował Il Fenomeno swojego pierwszego hat-tricka w barwach Blancos. Zaraz po podpisaniu kontraktu na Santiago Bernabéu Ronaldo wyznaczył sobie za cel strzelenie dwudziestu pięciu goli w lidze podczas pierwszego sezonu w białej koszulce. Do końca zmagań Primera División pozostawało jeszcze czternaście kolejek, a jemu brakowało dwunastu trafień. – Wciąż do tego dążę – mówił. – Wiem, że nie będzie łatwo, ale wydaje mi się, że nadal jestem w stanie tego dokonać.

Puchar Europy to trofeum będące marzeniem każdego futbolisty grającego na Starym Kontynencie. Real Madryt jak żaden inny klub zna jego smak, gdyż do 2003 roku zdobywał je aż dziewięciokrotnie. Od czasu powstania Ligi Mistrzów w sezonie 1992/93 wywalczenie tytułu najlepszego klubu Europy stało się jednak o wiele trudniejsze niż wcześniej, gdyż w rozgrywkach uczestniczyły naprawdę najlepsze zespoły Starego Kontynentu, a nie tylko mistrzowie krajów. Sprawa była na tyle skomplikowana, iż do czasu przybycia Ronaldo na Santiago Bernabéu żadna ekipa nie była w stanie obronić wywalczonego rok wcześniej trofeum. Królewscy w ostatnich sezonach wyraźnie dominowali, sięgając po główną nagrodę w latach 1998, 2000 i 2002. Uformowanie z Realu Galacticos, czyli drużyny na wzór koszykarskiego Dream Teamu, miało zburzyć dotychczasowy porządek i pozwolić Królewskim na wygranie Champions League po raz drugi z rzędu. Jednak ekipa ze stolicy Hiszpanii już od samego początku nie zachwycała. W pierwszej fazie uplasowała się wprawdzie na pierwszej pozycji w swojej grupie, lecz dwa zwycięstwa w sześciu spotkaniach z AS Romą, AEK Ateny i RC Genk nie napawały optymizmem. Dalej punktowo było trochę lepiej, ale miejsce w tabeli drugie – tuż za AC Milanem, a przed Borussią Dortmunnd i Lokomotivem Moskwa.

Blancos znaleźli się w ćwierćfinale, gdzie czekał ich dwumecz przeciwko Manchesterowi United. Na Santiago Bernabéu Królewscy zwyciężyli 3:1 po golu Luísa Figo i dwóch trafieniach Raúla. Wynik wydawał się w miarę bezpieczny, lecz podopieczni Vincente del Bosque musieli mieć się na baczności, gdyż ewentualna porażka 0:2 23 kwietnia na Old Trafford eliminowała ich z dalszych gier. Eksperci przewidywali różne warianty wydarzeń na arenie Czerwonych Diabłów, lecz chyba nikt nie przypuszczał, że spotkanie to okaże się aż takim horrorem. – Straciłem rachubę, ile goli zdobył Ronaldo tego wieczoru. Gdy schodził z boiska, otrzymał od publiczności owację na stojąco – wspomina Luís Figo. Brazylijczyk po raz pierwszy dał o sobie znać w dwunastej minucie. Długie podanie Gutiego, strzał Il Fenomeno z szesnastego metra i 1:0 dla gości. Mecz toczył się w szybkim tempie, a tuż przed przerwą z bliskiej odległości zdołał wyrównać Ruud van Nistelrooy. Remis wciąż był jednak dobrym wynikiem dla przyjezdnych. Manchester musiał bowiem zdobyć jeszcze dwa gole, żeby doprowadzić do dogrywki i w ogóle zacząć marzyć o półfinale. Tymczasem sześć minut po zmianie stron na drodze Czerwonych Diabłów po raz kolejny stanął Nazário de Lima. Zinédine Zidane posłał futbolówkę na lewe skrzydło do Roberto Carlosa, ten na środek do Ronaldo i Real prowadził na Old Trafford 2:1. Trwało to jednak tylko chwilę, gdyż po zagraniu Juana Sebastiana Veróna źle ustawiony Iván Helguera skierował piłkę do własnej bramki. Spotkanie w Teatrze Marzeń przypominało walkę bokserską – cios za cios, akcja za akcję. Niewiele ponad pół godziny przed końcem regulaminowego czasu gry po raz kolejny dał o sobie znać Il Fenomeno, który soczystym uderzeniem zza szesnastki pokonał Fabiena Bartheza, kompletując hat-tricka. Królewscy byli w ogródku i mogli witać się z gąską. Prowadzili 3:2, a w dwumeczu 5:3 i tylko kataklizm mógł ich pozbawić przepustki do półfinału. W sześćdziesiątej siódmej minucie Ronaldo opuścił plac gry na rzecz Santiago Solariego. Cały stadion wiwatował na jego cześć, a fani Czerwonych Diabłów wydawali się być pogodzeni z odpadnięciem z rozgrywek. Piłkarze Alexa Fergusona zawsze jednak walczą do końca, a ich honor uratował pełniący tamtego wieczoru rolę rezerwowego David Beckham. Anglik najpierw celnie przymierzył z rzutu wolnego, a potem wbił futbolówkę do pustej bramki i zapewnił ostatecznie United skromne zwycięstwo. Cały wieczór był jednak wielkim triumfem Ronaldo i jego Realu Madryt.

– Ronaldo oddał trzy strzały na bramkę i zdobył trzy gole. Inni gracze mogą mieć więcej sytuacji, ale nie zamieniają w złoto wszystkiego, czego się dotkną – komentował Jorge Valdano. – Cóż mogę powiedzieć? Cudo. Co za hat-trick! Uważam jednak, że on nadal nie jest w pełni sprawny, a przynajmniej nie na tyle jak przed urazem. To wciąż o dwadzieścia procent mniej niż za czasów występów w Barcelonie. Ale on nadal może dojść do takiej dyspozycji – dodał Bobby Robson. Sam zainteresowany również zabrał głos po swoim genialnym występie na Old Trafford: – Nigdy nie zapomnę tej owacji. Sam bym siebie jednak nie nazwał głównym bohaterem. To sukces całego zespołu.

Półfinałowym rywalem Królewskich był Juventus Turyn, napędzany przez Alessandro del Piero oraz Pavla Nedvěda. 6 maja 2003 roku na Santiago Bernabéu górą byli gospodarze. Zwyciężyli jednak tylko 2:1, a autorem pierwszego gola dla teamu z Madrytu był Ronaldo, który pokonał Gianluigiego Buffona po asyście Fernando Morientesa. Tuż przed przerwą wyrównał David Trezeguet. Od czterdziestej minuty i ostrego wejścia Marka Iuliano Ronaldo nie czuł się najlepiej, dlatego krótko po zmianie stron został zastąpiony przez Javiera Portillo. Zwycięskiego gola dla Królewskich niewiele ponad kwadrans przed ostatnim gwizdkiem sędziego zdobył Roberto Carlos. Więcej niż o skromnym triumfie Blancos mówiło się jednak o ewentualnym urazie Il Fenomeno i jego potencjalnej absencji w spotkaniu rewanżowym.

Tydzień później Ronaldo pojawił się w składzie Realu, ale tylko na ławce rezerwowych. Vincente del Bosque nie chciał ryzykować wpuszczaniem go na murawę, lecz w pięćdziesiątej drugiej minucie starcia na Stadio delle Alpi nie miał wyjścia. Blancos przegrywali 0:2 po celnych strzałach Davida Trezeguet i Alessandro del Piero. Brazylijczyk zmienił Flávio Conceição, ale nie był sobą z pamiętnego rewanżu przeciwko Manchesterowi United na Old Trafford. Real miał swoje szanse. Rzut karny zmarnował jednak LuísFigo, a na 3:0 dla gospodarzy podwyższył Pavel Nedvěd. W efekcie tego nawet gol Zizou w samej końcówce nie odebrał zawodnikom Starej Damy przepustki do wymarzonego finału.

Ronaldo nie został bohaterem, a Real Madryt nie zdołał obronić tytułu, który Il Fenomeno tak bardzo pragnął mieć w swojej kolekcji. Na europejskim podwórku sięgnął już po Puchar Zdobywców Pucharów z FC Barceloną oraz Puchar UEFA w barwach Interu Mediolan. Liga Mistrzów pozostawała niespełnionym marzeniem, a piłkarz musiał się skupić na walce o prymat w Primera División. W obliczu porażki ze Starą Damą zwycięstwo w La Liga wydawało się być tylko trofeum pocieszenia, choć niekoniecznie dla Ronaldo, który ani z PSV Eindhoven, ani z Barçą, ani z Nerazzurrimi nie triumfował w lidze. – Nie jestem w dobrej kondycji – mówił Nazário de Lima po meczu na Stadio delle Alpi. – Dałem z siebie wszystko, żeby dojść do formy, ale nie udało mi się. To był znakomity półfinał. Juventus grał bardzo dobrze, a my mieliśmy problemy w defensywie. Mieliśmy szansę na awans, ale Figo nie wykorzystał rzutu karnego, a główka Raúla nie trafiła w światło bramki.

Triumf w Primera División oddalił się od ekipy ze stolicy Hiszpanii po klęsce 1:5 z Majorką w trzydziestej drugiej kolejce i remisie 1:1 z Recreativo Huelva w kolejnej. Później jednak Królewscy złapali właściwy rytm, a dzięki dubletom Ronaldo pokonali między innymi Valencię oraz Atlético Madryt. Przed ostatnim spotkaniem sezonu przeciwko Athletikowi Bilbao znów zasiadali w fotelu lidera. By odśpiewać „Campeones” wystarczyło 22 czerwca zwyciężyć Basków na Santiago Bernabéu.

Gdy Ronaldo wyszedł z tunelu, na jego głowie dało się zauważyć fryzurę, w której czarował podczas finału mundialu w Korei Południowej i Japonii, tak zwany „półksiężyc”. To zwiastowało coś wyjątkowego, a od czasu hat-tricka na Old Traffird Brazylijczyk cieszył się wreszcie pełną akceptacją madridistas. Magia Galacticos i Il Fenomeno dała o sobie znać już w dziewiątej minucie starcia z Lwami. Luís Figo podał na lewe skrzydło do rozpędzonego Roberto Carlosa, ten zagrał na środek do Ronaldo i Real prowadził 1:0. Publiczność oszalała, lecz na dziesięć minut przed przerwą Baskowie zasiali ziarno niepokoju w szeregach Blancos za sprawą Bittora Alkizy, który celnie strzelił z dystansu, wykorzystując złe ustawienie Fernando Hierro oraz Ikera Casillasa. Radość czerwono-białych skończyła się jednak jeszcze przed przerwą, kiedy to Roberto Carlos potężną bombą z rzutu wolnego pokonał Daniela Aranzubię. Po zmianie stron Królewscy kontynuowali ofensywę, a wynik spotkania na niespełna pół godziny przed końcowym gwizdkiem arbitra ustalił… Ronaldo! Napastnik Królewskich wykorzystał dokładne prostopadłe podanie od Zinédine’a Zidane’a i strzałem w krótki róg doprowadził Santiago Bernabéu do ekstazy, po czym utonął w objęciach kolegów. – Ta fryzura przynosi mi szczęście – komentował na gorąco. – Miałem ją podczas finału ostatniego mundialu i też strzeliłem wtedy dwa gole. Jestem przesądny.

Zwycięstwem nad Athletikiem Bilbao Real Madryt przypieczętował wywalczenie dwudziestego dziewiątego mistrzostwa Hiszpanii w historii klubu. Il Fenomeno ostatecznie zakończył ligowy sezon z dwudziestoma trzema golami w trzydziestu jeden meczach. Ta znakomita statystyka dała mu drugie miejsce w klasyfikacji Trofeo Pichichi i statuetkę dla najlepszego obcokrajowca La Liga. Lepszym strzelcem od reprezentanta Canarinhos okazał się tylko Roy Makaay z Deportivo La Coruña – autor dwudziestu dziewięciu trafień. Tuż po starciu z Lwami na Santiago Bernabéu rozpoczęła się wielka fiesta. Jupitery na stadionie zgasły, a trybuny oświetlane były przez ruchome lampy. Na murawie pojawiły się dzieci trzymające flagi z napisem „Campeones 29”, a na środku boiska rozłożono wielki sztandar z herbem Realu Madryt. Po chwili publiczności ukazali się natomiast wszyscy piłkarze Królewskich, odziani w białe koszulki z liczbą „29” na plecach oraz wypisanymi z przodu datami wszystkich mistrzostw Hiszpanii, jakie zdobyli Królewscy w swoich dziejach. Ceremonię dopełnił pokaz laserów i sztucznych ogni oraz runda honorowa wokół stadionu, wykonana przez czempionów ze śpiewanym przez Plácido Domingo hymnem „Hala Madrid” w tle. Publiczność wiwatowała, śpiewając „Campeones, Campeones! Ole, Ole, Ole!” oraz „Madrid, Madrid!”. Po krótkiej uroczystości na Santiago Bernabéu mistrzowska ekipa wybrała się odkrytym autokarem w podróż po mieście, by móc celebrować sukces z jeszcze większą liczbą fanów. – To mój pierwszy ligowy tytuł. Jestem niesamowicie podekscytowany – mówił uradowany Ronaldo.

Obiecujący początek

Z uwagi na zobowiązania wobec Realu Madryt Ronaldo nie pojechał w czerwcu 2003 roku z reprezentacją Brazylii do Francji, gdzie odbywały się zmagania o Puchar Konfederacji. Ekipa Canarinhos wypadła tam fatalnie, zajmując trzecie miejsce w grupie, za Kamerunem i Turcją, co poskutkowało brakiem awansu do półfinału.

– Miałem ważniejsze cele, takie jak zdobycie z Królewskimi dwudziestego dziewiątego mistrzostwa Hiszpanii, więc tym razem nie mogłem pomóc kadrze – tłumaczył Il Fenomeno. – Powinniśmy zamknąć ten rozdział i skupić się na eliminacjach do mundialu, które zaczynają się we wrześniu. Tym razem coś poszło nie tak, ale mam ogromne zaufanie do trenera Parreiry.

Podczas przerwy międzysezonowej do prasy przedostawało się coraz więcej informacji o tym, że związek Ronaldo i Milene istnieje już tylko na papierze. Małżonkowie mieszkali wprawdzie razem, ale żyli w swoich światach, nie bacząc na poczynania drugiej strony. W początkowej fazie ich relacji Domingues zawsze czekała na męża, gdy ten wracał do mieszkania o drugiej w nocy po spotkaniu z przyjaciółmi. Ronaldo znajdował się w centrum jej wszechświata, a cały harmonogram dnia podporządkowany był jego planom. Co zdaniem Milene spowodowało kryzys w jej związku ze sławnym piłkarzem? – Nie było jednej przyczyny – opowiada kobieta. – Problemy dnia powszedniego piętrzyły się i w końcu odcisnęły swój ślad na naszej relacji.

Wiele dziewczyn wikła się w związki ze sportowcami dla pieniędzy i sławy. Czasami wystarczy kilka randek ze znanym futbolistą, żeby stać się celebrytką i otrzymywać mnóstwo propozycji wywiadów dla kolorowej prasy, udziału w talk-showach, bądź rozbieranych sesji zdjęciowych w magazynach dla mężczyzn. Nagie fotografie Milene pojawiły się wprawdzie w czasopiśmie VIP, ale jej nigdy nie chodziło o profity z bycia żoną gwiazdy. To on naciskał na ślub, gdy zaszła w ciążę, a ona sama nigdy nie liczyła, że na ewentualnym rozwodzie zbije majątek. – Ani sukcesy, ani pieniądze Ronaldo nie były magnesem, który mnie do niego przyciągnął – wspomina. – Jestem romantyczką, nie myślałam o jego boiskowych wyczynach ani o tym, że dzięki nim stał się swego rodzaju bożkiem. Prowadziliśmy zupełnie normalne życie – śpiewaliśmy karaoke, przesiadywaliśmy w ogrodzie i bawiliśmy się z synem.

Perspektywa rychłego rozwodu prowokowała domysły, ile pieniędzy będzie kosztować Il Fenomeno rozstanie z żoną. Milene szybko rozwiała jednak wszelkie wątpliwości, informując, iż przed ślubem podpisała umowę rozdzielności majątkowej. – To była nasza wspólna decyzja – tłumaczyła Domingues. – Ronaldo parafował dożywotni kontrakt z Nike i to byłoby niesprawiedliwe, gdybym miała prawo do połowy tego wszystkiego. Nie chcę od niego żadnych pieniędzy. Jestem zdrowa, pracuję i zarabiam. Czasem ludzie mnie pytają, co zrobię, jeśli się rozwiedziemy. Wiem tylko, że moje największe szczęście, Ronald, zostanie ze mną. Wiem również, że Ronaldo zadba o to, żeby mały otrzymał wszystko, co mu się należy. Znam jego charakter.

Gdy jest się żoną piłkarza takiej rangi jak Il Fenomeno, praktycznie nie ma się prywatności. Ludzie dyskutują o każdym twoim zachowaniu. W Brazylii czy we Włoszech dominuje tradycyjny model rodziny, w którym kobieta podporządkowuje swoje życie mężczyźnie. Domingues nie chciała żyć w ten sposób, za co często ją krytykowano. – Miałam wszystko, o czym większość ludzi może tylko pomarzyć. Miałam trzypiętrowy dom z trzema garażami, a w sklepie mogłam sobie kupić, co tylko chciałam. Nie byłam jednak szczęśliwa, bo siedziałam zamknięta w czterech ścianach, a moje jedyne okno na świat stanowił Internet. Jako matka i żona czułam się spełniona, ale musiałam się czuć również użyteczna jako osoba. Wtedy Ronaldo zachęcił mnie, żebym wróciła na boisko – wspomina. Występy Domingues w drużynie z Monzy na pewno przyczyniły się do tego, że małżonkowie się od siebie oddalili, ale w przeciwnym wypadku mogłoby wcale nie być lepiej. W końcu związek to nie więzienie i każda ze stron powinna mieć prawo do realizacji swoich pasji. Ronaldo i Milene po prostu nie potrafili lub nie chcieli znaleźć złotego środka.

W mediach krążyły także plotki, że przyczyną rozpadającego się związku Il Fenomeno była słabość futbolisty do kobiet oraz romans jego żony z Clarencem Seedorfem. Domingues na każdym kroku zaprzeczała jednak tym doniesieniom. Ufała mężowi i uważała, że jest on skazany na ciągnący się za nim na każdym kroku wianuszek kobiet. Potępiała działania kolorowej prasy, która potrafiła do z pozoru niewinnego zdjęcia dorobić mrożącą krew w żyłach historię. – Wiele razy dziennikarze pisali, że Ronaldo poszedł z kimś do nocnego klubu, podczas gdy w tym samym czasie byliśmy razem w kinie. Świat jest pełen złych ludzi – komentowała.

Nowy sezon oprócz plotek na temat rozpadającego się małżeństwa Il Fenomeno przyniósł również nowe porządki w Realu Madryt. Vincente del Bosque pożegnał się ze stanowiskiem szkoleniowca, a jego miejsce zajął Portugalczyk Carlos Queiroz. Florentino Pérez kontynuował natomiast swoją politykę sprowadzania na Santiago Bernabéu najbardziej medialnych gwiazd, ściągając w lecie 2003 roku Davida Beckhama z Manchesteru United za ponad 37 milionów euro. Ronaldo szybko złapał wspólny język z Anglikiem i zyskał kolejnego przyjaciela, z którym po dziś dzień spotyka się również na stopie prywatnej. Galacticos rośli w siłę, a ich główny cel był dokładnie taki sam jak w poprzednich rozgrywkach: dziesiąty Puchar Europy. Ronaldo przed startem zmagań na kilku frontach wyglądał nadspodziewanie świeżo. Dzięki absencji w Pucharze Konfederacji mógł spędzić czas z rodziną i przyjaciółmi w Rio de Janeiro, spotkać się z przedstawicielami swoich sponsorów, takich jak Telecom Italia czy browar Brahma, oraz polecieć do Portland, by ze specjalistami z Nike porozmawiać na temat nowej linii obuwia i odzieży. Il Fenomeno był również gościem w rezydencji Flavio Briatore – ówczesnego szefa zespołu Renault, ścigającego się w Formule 1. Dzięki regularnym ćwiczeniom oraz diecie proteinowej Nazário de Lima przybył do Madrytu o pięć kilogramów lżejszy niż przed wyjazdem. Zapytany o przedsezonowe prognozy, odpowiedział: – Jest zbyt wcześnie, żeby określić, ile goli zdobędę, ale sądzę, że będzie ich więcej niż trzydzieści. Naprawdę w to wierzę. Jestem w odpowiedniej formie, żeby nadchodzący sezon uczynić najlepszym w mojej dotychczasowej karierze. Chcę poderwać z siedzeń całe Bernabéu.

Królewscy przed sezonem 2003/04 wybrali się na tournée po Japonii, a pod koniec sierpnia zmierzyli się z RCD Mallorca w dwumeczu o Superpuchar Hiszpanii. Ronaldo zagrał w obu spotkaniach przeciwko ekipie z Balearów. Real na wyjeździe poległ dość niespodziewanie 1:2, lecz przed własną publicznością odrobił straty z nawiązką, zwyciężając gładko 3:0 i sięgając po trofeum. Il Fenomeno po podaniu Luísa Figo zdobył dla swojego zespołu bramkę numer dwa. – W pełni zasłużyliśmy na triumf w Superpucharze – mówił Carlos Queiroz. – Byłem zadowolony z tego jak zachowywaliśmy się w ataku oraz z dyscypliny taktycznej. Jest jeszcze wiele do poprawy, ale to dopiero początek rozgrywek.

Mówiąc o tym, nad czym należało popracować, szkoleniowiec miał zapewne na myśli defensywę. Imperialistyczne zapędy Florentino Péreza lekko przesłoniły mu rzeczywistość, wobec czego prezes sprowadzał do klubu tylko najlepszych graczy ofensywnych, zaniedbując dość poważnie defensywę. Po zmaganiach 2002/03 karierę zakończył wieloletni filar obrony Królewskich, Fernando Hierro, a oprócz Roberto Carlosa ciężko było znaleźć w tym teamie defensora reprezentującego klasę światową. Taka polityka pozwalała wciąż myśleć o wysokiej lokacie w La Liga, lecz w Champions League już niekoniecznie musiała doprowadzić Blancos do sukcesu. A triumf w Lidze Mistrzów był przecież tym, co spędzało sen z powiek Ronaldo oraz fanów ekipy z Santiago Bernabéu. – Znajduję się w kluczowym momencie swojej kariery – mówił Nazário de Lima. – Bycie zawodnikiem Realu Madryt to przywilej, ponieważ dzięki temu możesz każdego roku walczyć o wszystkie tytuły. Mam nadzieję, że w tym sezonie uda nam się wygrać Puchar Europy, bo to jedyne trofeum, którego brakuje w mojej kolekcji.

W związku z wypożyczeniem Fernando Morientesa do AS Monaco w zespole Królewskich zwolniła się koszulka z numerem „9”. Sytuacja ta została natychmiastowo wykorzystana przez Ronaldo, który mógł wreszcie wrócić do swojej ulubionej cyfry. Biznesowa machina dzięki temu również kręciła się w najlepsze, bowiem zmiana ta wiązała się ze zwiększoną sprzedażą trykotów Brazylijczyka w klubowym sklepiku. W końcu każdy kibic z odpowiednim zasobem gotówki w portfelu chciał być na czasie. Nazário de Lima do rozgrywek 2003/04 postanowił podjeść tak bardzo serio, jak tylko się dało. Ciężko pracował na treningach według specjalnie ułożonego planu, który uwzględniał ciężkie urazy, z jakimi zmagał się w poprzednich latach. Sztab szkoleniowy starał się rozsądnie szafować jego siłami, tak żeby wydobyć z niego to co najlepsze, a przy tym utrzymać go w dobrej kondycji przez cały sezon.

– Jestem zadowolony z moich goli oraz ze zwycięstwa drużyny. Mieliśmy trudny początek, straciliśmy bramkę, ale wróciliśmy do gry i udało nam się wyjść na prowadzenie jeszcze przed przerwą – Ronaldo komentował inaugurujący zmagania w Champions League mecz pomiędzy Realem Madryt a Olympique Marsylia. Il Fenomeno przeciwko francuskiej ekipie dwukrotnie wpisał się na listę strzelców, a wcześniej w dwóch pierwszych kolejkach Primera División także pokonywał golkiperów rywali. Jego zespół triumfował 4:2 i wydawało się, że Brazylijczyk po długim czasie wreszcie wraca do dawnego rytmu, gdy niemal każdy mecz kończył z choćby jednym trafieniem na koncie.

W sezonie 2003/04 Nazário de Lima strzelał gole z niesłychaną regularnością. Do końca listopada miał na koncie dziesięć trafień w La Liga oraz trzy w Lidze Mistrzów. W życiu prywatnym przyszedł jednak w końcu czas na poważne zmiany. Małżeństwo Ronaldo i Milene definitywnie zakończyło się w grudniu 2003 roku. Sprawy osobiste często mają wpływ na postawę piłkarzy na boisku, ale Nazário de Lima zarzekał się, że w jego przypadku nie ma powodów do obaw. – W żadnym wypadku to nie wyprowadzi mnie z równowagi. W swoim życiu przechodziłem przez gorsze rzeczy – zapewniał. Mówiąc o „gorszych rzeczach” piłkarz miał zapewne na myśli oskarżenia ciążące na jego agentach – Reinaldo Pittcie oraz Alexandre Martinsie. Menadżerowie byli podejrzewani o nielegalne filtrowanie pieniędzy z brazylijskich kont na zagraniczne oraz oszustwa podatkowe. – Jestem przekonany, że ich niewinność zostanie wkrótce udowodniona – komentował Ronaldo. Co ciekawe, współpraca pomiędzy stronami została wkrótce zakończona.

Wielkie rozczarowanie

W Champions League 2003/04 mieszanka wybuchowa złożona w głównej mierze z Ikera Casillasa, Zinédine’a Zidane’a, Luísa Figo, Davida Beckhama, Roberto Carlosa, Raúla oraz Ronaldo poprowadziła Real Madryt do pierwszego miejsca w grupie, zostawiając w pokonanym polu FC Porto, Olympique Marsylia i Partizan Belgrad. Królewscy nie przegrali ani razu, notując cztery zwycięstwa oraz dwa remisy. Nazário de Lima trzykrotnie trafiał do siatki rywali, a pełen uznania dla jego postawy był szkoleniowiec ekipy z Santiago Bernabéu – Carlos Queiroz.

– Orientacja na boisku jest tym, co czyni go tak niebezpiecznym zawodnikiem – chwalił swojego podopiecznego Portugalczyk. – On doskonale wie, kiedy i gdzie się znaleźć, żeby zdobyć gola. W idealnej chwili potrafi z bardzo dużą prędkością zameldować się w niewielkim, lecz kluczowym obszarze boiska. Z zawodnikami kalibru Zidane’a i Figo, którzy obsługują go podaniami, tworzy naprawdę groźną miksturę.

Dwumecz o ćwierćfinał Królewscy stoczyli z Bayernem Monachuim. Pierwsze spotkanie odbyło się w stolicy Bawarii 25 lutego i zakończyło się wynikiem 1:1 po golach Roya Makaaya dla gospodarzy i Roberto Carlosa dla Blancos. Il Fenomeno nie dokończył starcia z niemieckim zespołem z powodu kontuzji mięśnia uda, a jego kompan z reprezentacji Canarinhos za uderzenie w twarz Martina Demichelisa otrzymał dwa mecze dyskwalifikacji. W samej końcówce Ronaldo został zastąpiony przez Santiago Solariego. – Mój udział w rewanżu jest całkowicie wykluczony – mówił na gorąco Brazylijczyk. – Wydaje mi się, że powrót do zdrowia zajmie mi sporo czasu. To dość silne naciągnięcie i to właśnie jest głównym problemem. Jutro będę miał prześwietlenie i wtedy okaże się jak długa będzie moja przerwa w grze. Mam po prostu niesamowitego pecha.

Uraz wykluczył Nazário de Limę z rewanżowego starcia na Santiago Bernabéu, ale jego koledzy poradzili sobie z Bawarczykami, zwyciężając skromnie 1:0 dzięki bramce Zizou. Co ciekawe, kluczem do triumfu okazała się dobra postawa formacji defensywnej, która od początku rozgrywek była silnie krytykowana przez opinię publiczną. – Za nami bardzo trudny mecz – oceniał Carlos Queiroz. – Nasze zwycięstwo było przekonujące, ale osiągnęliśmy je dzięki ciężkiej pracy, determinacji i dyscyplinie przez pełnych dziewięćdziesiąt minut. Tą ciężką pracą i determinacją dopasowaliśmy się do tego, z czego słynie Bayern, a naszym atutem okazało się wyszkolenie techniczne.

W ćwierćfinale rywalem Blancos był zespół AS Monaco. Real zamierzał zmazać plamę po porażce 2:3 z Racingiem Santander w finale Copa del Rey, w którym Il Fenomeno nie zagrał z uwagi na kontuzjowane udo. Ekipa z księstwa miała w swoim składzie zawodnika, który jeszcze niedawno znajdował się na ustach całego Madrytu – Fernando Morientesa. Fakt ten dodawał rywalizacji dodatkowego smaczku, bowiem wkrótce miało się okazać, czy pozbycie się Hiszpana i uczynienie z Ronaldo głównej obok Raúla postaci ataku Królewskich było mądrym posunięciem włodarzy ekipy ze stolicy Hiszpanii. Rekonwalescencja reprezentanta Canarinhos przebiegała w szybkim tempie i na walkę o półfinał Ligi Mistrzów był on gotów w stu procentach.

24 marca potyczka na Santiago Bernabéu zaczęła się wybitnie nie po myśli Królewskich. Inicjatywa znajdowała się po stronie piłkarzy Carlosa Queiroza, lecz nie potrafili oni przypieczętować swojej przewagi trafieniem do siatki. Dogodne sytuacje do zdobycia gola mieli Raúl, Ronaldo, Figo czy Zidane, ale żaden z nich nie dał rady skuteczne wykończyć akcji. Il Fenomeno chybił z trzech metrów, a po uderzeniu Zizou z dystansu futbolówka odbiła się od słupka twierdzy strzeżonej przez Flavio Romę. Goście również mieli swoje szanse, a jedną z nich tuż przed przerwą wykorzystał Sébastien Squillaci, przez co Blancos udali się na regulaminowy odpoczynek ze skwaszonymi minami. Po zmianie stron jeszcze bardziej zdominowali jednak grę i rozwiązali worek z bramkami. Jako pierwszy na listę strzelców wpisał się w pięćdziesiątej minucie Iván Helguera, który wykorzystał zamieszanie po rzucie wolnym wykonywanym przez Davida Beckhama. Na 2:0 podwyższył niewiele ponad kwadrans później Zidane, dobijając strzał Figo. Portugalczyk był natomiast autorem trzeciego gola dla Królewskich, którego zdobył w siedemdziesiątej szóstej minucie, dobijając głową… własny rzut karny obroniony przez golkipera Monaco. Dziewięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry w protokole meczowym zapisał się natomiast Ronaldo, pokonując Romę po podaniu od Zizou strzałem w długi róg. Na tablicy widniał wynik 4:1 i Blancos mogli być niemal pewni awansu do półfinału. Niedostateczna koncentracja kosztowała ich jednak utratę gola na 4:2, zdobytego przez Fernando Morientesa. Publiczność na Bernabéu z uwagi na przeszłość klubową Hiszpana przyjęła to trafienie brawami, lecz były to brawa przez łzy, bowiem gol napastnika ekipy z księstwa sprawił, iż dwumecz wciąż pozostawał nierozstrzygnięty.

Gra Realu mogła cieszyć oczy, wobec czego przed spotkaniem rewanżowym nastroje w drużynie były optymistyczne. – Jedną nogą jesteśmy w półfinale – twierdził David Beckham, który w spotkaniu na Stade Louis II musiał pauzować z powodu nadmiaru żółtych kartek. Tuż przed przerwą rozegranego 6 kwietnia starcia w księstwie Królewscy praktycznie mogli już otwierać szampany. Prowadzili 1:0 dzięki trafieniu Raúla z trzydziestej szóstej minuty, a Ronaldo miał swój udział przy tym golu, ponieważ to po jego podaniu i przepuszczeniu futbolówki przez Gutiego legendarny napastnik Blancos otworzył wynik spotkania. Podopieczni Carlosa Queiroza znów jednak nie potrafili utrzymać koncentracji i w doliczonym czasie pierwszej części wyrównał Ludovic Giuly po asyście Fernando Morientesa. Sto osiemdziesiąt sekund po zmianie stron Monaco świętowało natomiast już drugiego gola, którego autorem był… Morientes. Hiszpan efektownym strzałem głową pokonał Ikera Casillasa i dał swoim kompanom sygnał do jeszcze bardziej zmasowanych ataków. Ekipie z księstwa brakowało tylko jednej bramki, żeby celebrować awans do dalszych gier. Królewscy w ciągu zaledwie kilku minut znaleźli się w piekle i musieli naprawdę się zmobilizować, żeby nie opłakiwać odpadnięcia z rozgrywek. Na nic się jednak zdała teoria, gdyż piłkarze z Madrytu w ogóle nie zareagowali na utratę dwóch goli i w efekcie tego w sześćdziesiątej ósmej minucie przegrywali już 1:3 po kolejnej bramce Giuly’ego. Dopiero wtedy na chwilę zwarli szyki, lecz zdało się to na nic poza nieuznanym trafieniem Raula ze spalonego i zmarnowaną przez niego stuprocentową sytuacją w samej końcówce. Od porażki 1:4 uchronił ich tymczasem słupek, od którego po strzale Shabaniego Nondy odbiła się piłka. Fakty poboczne nie miały jednak większego znaczenia, gdyż porażka oznaczała dla Królewskich pożegnanie z Champions League. Na piłkarzy po spotkaniu spadła olbrzymia fala krytyki, która w szczególności dotknęła Ronaldo. Poza udziałem przy golu Raúla Brazylijczyk na boisku praktycznie nie istniał.

– Moi piłkarze w piękny sposób zapisali się na kartach historii francuskiego futbolu. To jest naprawdę wielkie osiągnięcie – komentował starcie na Stade Louis II szkoleniowiec gospodarzy – Didier Deschamps. Kluczem do zwycięstwa Monaco w dwumeczu okazał się niechciany w Madrycie Fernando Morientes. Florentino Pérez potrafi liczyć pieniądze i z marketingowego punktu widzenia na pewno bardziej opłacało mu się posiadanie w składzie Ronaldo, lecz kwaśną musiał mieć minę, kiedy El Moro zadając kilka celnych ciosów w znacznym stopniu przyczynił się do wyrzucenia jego klubu za burtę Ligi Mistrzów. – Jestem bardzo smutny z tego powodu, że nie udało nam się zrealizować naszego celu w Champions League – mówił Ronaldo. – Odczucia całej drużyny i kibiców są takie same. Liga Mistrzów to dla mnie jakieś przeklęte rozgrywki. Nie uważam jednak, żeby sytuacja była beznadziejna. Real Madryt to wielki klub, który każdego roku sięga po ważne trofea. W poprzednim sezonie pokonał nas Juventus, a w tym musieliśmy uznać wyższość Monaco. Mam nadzieję, że takie mecze już więcej się nie powtórzą. Byliśmy faworytem i dlatego ta porażka boli tak bardzo. Teraz musimy wszystkie siły skupić na lidze, żeby wywalczyć mistrzostwo Hiszpanii.

W sezonie 2003/04 Il Fenomeno po raz pierwszy miał wystąpić na Camp Nou przeciwko FC Barcelonie jako zawodnik Realu Madryt. Przed zaplanowanym na 6 grudnia starciem Brazylijczyk miał prawo zastanawiać się nad tym, jak zostanie przywitany przez katalońskich kibiców. Nie liczył na oklaski, ale mając w pamięci rzucony rok wcześniej z trybun w kierunki Luísa Figo świński łeb liczył, że tym razem obejdzie się bez podobnych ekscesów. – Grać przeciwko Barcelonie to zawsze coś specjalnego. Wystąpiłem w tamtym sezonie w Madrycie przeciwko Barçy, ale jutrzejszy mecz to coś zupełnie innego. Nie wiem, czego się spodziewać. Nie wiem, jak przyjmą mnie kibice. Wierzę, że wszystko ułoży się dobrze – mówił reprezentant Canarinhos. Nazário de Lima, choć był już po drugiej stronie barykady, to z nostalgią wspominał czas spędzony w stolicy Katalonii: – Nie mam złych wspomnień ani żadnego żalu. Bardzo miło wspominam każde spotkanie w barwach Barcelony. Ludzie, którzy postanowili się mnie pozbyć, nie pracują już w klubie i to mnie bardzo cieszy. Na boisku nie ma jednak miejsca na sentymenty i jedynym, co wówczas obchodziło genialnego napastnika, było zwycięstwo Królewskich. – Nie boję się żadnej drużyny – dodał. – Interesuje mnie nasza gra i nasz dobry występ. Pragnę naszego triumfu. Barça na pewno będzie bardzo zmotywowana. Oni chcą odzyskać dobre imię po ostatniej porażce. Wynik jest nadal sprawą otwartą. U bukmachera postawiłbym na remis lub naszą wygraną i to, że strzelę gola.

Po widowisku na wypełnionym do ostatniego miejsca Camp Nou Brazylijczyk mógł odetchnąć z ulgą. Blancos pokonali Dumę Katalonii 2:1, a on sam wpisał się na listę strzelców w siedemdziesiątej czwartej minucie, pokonując Víctora Valdésa strzałem na krótki słupek. Poza wtargnięciem na murawę na początku drugiej połowy słynnego streakera, Marka Robertsa, nie odnotowano innych niestandardowych zachowań, co dodatkowo cieszyło Ronaldo. Dzięki triumfowi nad bordowo-granatowymi Blancos umocnili się na pierwszym miejscu w tabeli Primera División. Na czele utrzymali się do dziewiętnastej kolejki, w której polegli z Realem Sociedad, lecz fotel lidera odzyskali już dwie serie spotkań później, gdy pokonali Villarreal 2:1. Ronaldo trafiał do siatki rywali jak na zawołanie, a w wygranych przez Królewskich 2:0 derbach Madrytu przeciwko Atlético wpisał się na listę strzelców już w trzynastej sekundzie. 28 marca 2004 roku dwukrotnie pokonał golkipera Sevilli i miał na koncie już dwadzieścia dwie bramki, dzięki czemu przewodził w klasyfikacji Trofeo Pichichi. Wtedy jednak coś się zacięło w nim, a krótko później i w całej ekipie Królewskich. 11 kwietnia podczas zakończonego klęską 0:3 meczu z Osasuną Pampeluna na Santiago Bernabéu Brazylijczykowi odnowiła się kontuzja uda, która wykluczyła go z rewanżowego El Clásico, wygranego tym razem przez Barcelonę 2:1. Urodzony w Rio de Janeiro napastnik powrócił na boisko dopiero na początku maja, ale na niewiele zdał się drużynie, która zaczęła przegrywać mecz za meczem. Porażki w czterech ostatnich kolejkach z Deportivo La Coruña, RCD Mallorca, Realem Murcia i Realem Sociedad San Sebastian sprawiły, że podopieczni Carlosa Queiroza zakończyli zmagania na dopiero czwartym miejscu w tabeli. Ligę wygrała Valencia, a Barça, która w poprzednich zmaganiach złapała zadyszkę, uplasowała się na drugiej pozycji. Blancos w sezonie 2003/04 nie sięgnęli więc po ani jedno trofeum, w efekcie czego ich portugalski szkoleniowiec mógł pakować manatki i szukać nowej posady. Ronaldo pozostała jedynie radość z tego, że utrzymał prowadzenie na liście najlepszych strzelców i mógł po raz drugi w karierze odebrać Trofeo Pichichi.

Srogie lanie

Daniela Cicarelli znana była głównie jako prezenterka MTV Brasil oraz modelka. W branży pracowała od dwunastego roku życia, a jako czternastolatka wygrała prestiżowy konkurs Elite. Sławę zdobyła dzięki występowi w reklamie Pepsi w 2001 roku, dwa lata później rozpoczęła działalność w mediach. Wiadomość o jej związku z Ronaldo przedostała się do prasy w połowie 2004 roku.

Piłkarz i modelka poznali się podczas sesji zdjęciowej na potrzeby reklamy korporacji telekomunikacyjnej TIM. Od razu przypadli sobie do gustu i bardzo szybko zostali kochankami. Po półtora miesiąca znajomości Il Fenomeno ponoć… oświadczył się swojej nowej wybrance. Opinia publiczna nie ochłonęła jeszcze po zakończeniu przez Brazylijczyka burzliwego małżeństwa z Milene Domingues, a on dostarczał kolorowej prasie kolejne gorące newsy. – Nie potwierdzam i nie zaprzeczam – komentował całe zamieszanie Rodrigo Pavia, agent reprezentanta Canarinhos. – Oczywiście istnieje możliwość, że się pobiorą, ponieważ są razem bardzo szczęśliwi. Kiedy zdecydują się na ślub i ustalą datę oraz miejsce, wtedy będę mógł wszystko potwierdzić.

Nazário de Lima wydawał się zadowolony z życia w Madrycie. Mieszkał w ogromnym domu w ekskluzywnej dzielnicy La Moraleja, gdzie za sąsiada miał m. in. ustępującego ze stanowiska premiera Hiszpanii – José Maríę Aznara. W jego garażu znajdowało się kilka naprawdę pięknych aut – dwa BMW, dwa Audi oraz Lancia. Zarabiał krocie, ale to nie wystarczyło, żeby nie pojawiały się plotki o jego możliwym odejściu z klubu. Największe zainteresowanie pozyskaniem Il Fenomeno wyrażał podobno świeżo upieczony właściciel Chelsea Londyn – Roman Abramowicz. Media donosiły, że rosyjski miliarder przygotował siedemdziesiąt pięć milionów euro na operację sprowadzenia na Stamford Bridge nie tylko bramkostrzelnego Brazylijczyka, ale również jego kolegi z ekipy Blancos – Davida Beckhama. – Oferta z Anglii byłaby warta rozpatrzenia. Premiership to ciekawa liga, a ja przecież nigdy w niej nie grałem – komentował piłkarz z Kraju Kawy. – Z tego co wiem, konkretnej oferty dla Ronaldo nie było, ale w każdej plotce jest trochę prawdy – dodał dla podsycenia atmosfery Rodrigo Pavia.

Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Znając hojność Abramowicza, Ronaldo mógłby w Londynie liczyć na co najmniej dwukrotnie wyższe zarobki niż w Madrycie. Napięcie wokół piłkarza Królewskich podgrzała jego podróż do stolicy Anglii, gdzie wykonywał jedynie zobowiązania wobec sponsorów. Hiszpańska prasa szybko jednak podchwyciła temat i sugerowała, że Brazylijczyk przy okazji rozmawiał również z właścicielem Chelsea na temat ewentualnego transferu do The Blues. – Jestem szczęśliwy w Madrycie i chcę tu zostać – bronił się Ronaldo. – Nie powinienem tłumaczyć się klubowi ze swojej wizyty w Londynie, ale od kiedy jest tam ten Rosjanin, który pragnie pozyskać każdego, wszyscy żyją w strachu. Abramowicz nigdy do mnie nie dzwonił, ale jeśli jest mną zainteresowany, to ja się cieszę, bo zawsze jest miło zostać docenionym.

Słowa Ronaldo uspokoiły nieco sytuację, ale Real chciał się zabezpieczyć, przedłużając wygasający w 2008 roku kontrakt Il Fenomeno. Piłkarz nie chciał jednak o tym słyszeć i odrzucił propozycję Florentino Péreza. – Ronaldo chce być wolny w przyszłości. Po mistrzostwach świata w Niemczech pomyślimy o transferze – komentował Rodrigo Pavia. Te słowa mówiły aż za wiele.

Latem 2004 roku napastnik Królewskich mógł w spokoju odpocząć od futbolu, ponieważ selekcjoner reprezentacji Brazylii zwolnił go z obowiązku występu w Copa América w Peru. Podopieczni Carlosa Alberto Parreiry zmazali plamę po bezbarwnym występie w Pucharze Konfederacji i triumfowali w zmaganiach, pokonując w finale po rzutach karnych Argentynę. Włodarze Blancos nie próżnowali za to na rynku transferowym, sprowadzając na Santiago Bernabéu Waltera Samuela, Jonathana Woodgate’a, Thomasa Gravesena oraz… Michaela Owena. Dwaj pierwsi mieli wzmocnić ciągle krytykowaną defensywę, a ten trzeci stanowił kontynuację filozofii prezesa, który przed każdymi rozgrywkami ściągał do klubu piłkarza z medialnym nazwiskiem. Nowym trenerem Blancos został natomiast Hiszpan José Antonio Camacho, piastujący wcześniej funkcję pierwszego trenera m. in. reprezentacji Hiszpanii i Benfiki Lizbona. Do zespołu z wypożyczenia powrócił również Fernando Morientes, więc świeżo upieczony coach miał solidny ból głowy w związku z obsadą formacji ataku.

Il Fenomeno na przestrzeni poprzednich rozgrywek znów nieco przybrał na wadze, wobec czego niezmiennie był obiektem drwin ze strony kibiców. Starał się jednak jak mógł, żeby do sezonu być przygotowanym jak najlepiej. Trzymał się specjalnie ułożonej diety oraz wykonywał zalecone ćwiczenia. Duży udział miała w tym jego narzeczona, słynąca z zamiłowania do triatlonu. – Czuję głód piłki – mówił. – To paradoksalne, gdyż w trakcie sezonu często czujesz się zmęczony, ale kiedy jedziesz na wakacje, tęsknisz za futbolem. Chcę, by rozgrywki już wystartowały. Pragnę, żeby Realowi szło lepiej w przyszłym sezonie i chcę wziąć rewanż za ostatnią Ligę Mistrzów. Oczekuję, by ten rok był najlepszym w mojej karierze.

Królewscy przed rozpoczęciem sezonu 2004/05 znów odwiedzili Azję, gdzie rozegrali kilka towarzyskich potyczek, a rywalizację w Lidze Mistrzów rozpoczęli już w sierpniu, ponieważ ze względu za zajęte w poprzednich zmaganiach ligowych miejsce w tabeli musieli przystąpić do eliminacji. Dość łatwo uporali się z Wisłą Kraków, a w spotkaniu przed własną publicznością Nazario de Lima dwukrotnie wpisał się na listę strzelców. Brazylijczyk, chcąc przypodobać się kibicom, zadeklarował, że w trwającej kampanii zdobędzie co najmniej trzydzieści pięć goli, a Real wygra wreszcie Champions League. Biorąc pod uwagę późniejsze wydarzenia, była to niestety obietnica na wyrost.

Po trzech kolejkach Primera División Królewscy plasowali się na dopiero ósmej pozycji w klasyfikacji, a José Antonio Camacho nie pełnił już funkcji szkoleniowca. Trener nie potrafił zapanować nad charakterami swoich gwiazd, które poszły poskarżyć się Florentino Pérezowi, że coach podczas ustalania pierwszej jedenastki pomija Raúla Gonzáleza na rzecz Michaela Owena. Najwięcej wspólnego z całym zamieszaniem mieli ponoć Roberto Carlos, Fernando Morientes oraz sam zainteresowany. Camacho nie mógł tolerować takiego postępowania swoich podopiecznych, więc czym prędzej podał się do dymisji. Prezes początkowo nie chciał jej przyjąć, lecz w końcu uległ i nowym trenerem drużyny mianował tymczasowo Mariano Garcíę Remóna, który do tej pory pełnił rolę asystenta.

22 września 2004 roku Il Fenomeno świętował dwudzieste ósme urodziny i na uroczystą kolację w jednej z madryckich restauracji zaprosił czterdziestu gości, w tym narzeczoną, Danielę, kilku kolegów z drużyny oraz Florentino Péreza. Po szampańskim wieczorze nie przyszły jednak dobre chwile. Królewscy dzień wcześniej pokonali wprawdzie Osasunę i wskoczyli na trzecie miejsce w tabeli Primera División, ale później ponieśli porażki z Athletikiem Bilbao i Deportivo La Coruña. Zremisowali też z Betisem, w efekcie czego znaleźli się na dopiero jedenastej lokacie. W Lidze Mistrzów radzili sobie natomiast w kratkę, zbierając solidne baty 0:3 w Leverkusen i pokonując przed własną publicznością 4:2 AS Romę. W przypadku Ronaldo trwała natomiast niemoc znana z końcówki poprzedniego sezonu. Brazylijczyk przez cały wrzesień nie strzelił ani jednego gola. Dodatkowo zaczęły go dręczyć problemy mięśniowe, więc początek października miał z głowy.

Od ósmej serii spotkań Blancos rozpoczęli wreszcie marsz w górę tabeli La Liga i 7 listopada wdrapali się na drugie miejsce. Zanotowali cztery ligowe zwycięstwa z rzędu, a Nazario de Lima miał w nich swój udział, pokonując bramkarzy rywali trzykrotnie. Podopieczni Mariano Garcíi Remóna dołożyli również cztery punkty do swojego dorobku w Champions League i przed zaplanowanym na 20 listopada El Clásico na Camp Nou byli w optymistycznych nastrojach. – Piłkarze Barcelony nie zdobyli żadnego tytułu w ostatnich kilku latach. Kibice domagają się od nich jak najwięcej zwycięstw, a w sytuacjach stresowych zawodnicy nie grają najlepiej. Zaczynają się gubić. Można podejrzewać, że tak będzie na Camp Nou – mówił Brazylijczyk. – Sądzę, że najgroźniejszym ogniwem klubu z Katalonii jest Xavi. Na pewno dorównuje mu Ronaldinho. Są to klasowi piłkarze i będziemy musieli zwrócić na nich szczególną uwagę. Mam nadzieję, że strzelę bramkę i walnie przyczynię się do zwycięstwa – dodał na potwierdzenie tego, że choć w przeszłości przywdziewał bordowo-granatową koszulkę, to w tej chwili liczy się dla niego tylko Real Madryt.

W futbolu oczekiwania często jednak nijak się mają do rzeczywistości. Blancos na Camp Nou ponieśli klęskę 0:3, a ich katami okazali się Samuel Eto’o, Giovanni van Bronckhorst oraz Ronaldinho. Duma Katalonii zdominowała grę w środku pola, a goście grali tak, jakby ranga El Clásico nie była dla nich wystarczającą motywacją do stuprocentowego wysiłku. Ronaldo w pojedynku z Barçą był kompletnie niewidoczny, a David Beckham, Zinédine Zidane i Raúl zostali w drugiej połowie zmienieni przez trenera. Królewscy wciąż okupowali drugie miejsce w tabeli, ale ich strata do Dumy Katalonii wynosiła już siedem „oczek”. – Porażka bardzo boli, lecz Barcelona w pełni zasłużyła na zwycięstwo – komentował Nazário de Lima. – Przewaga Barcelony wzrosła z powrotem do siedmiu punktów, jednak przed nami jest przecież jeszcze wiele kolejek. Teraz najważniejszy jest mecz z Leverkusen, ponieważ trzeba odbudować morale zespołu.

Na boisku Ronaldo nie wiodło się najlepiej, ale za to jego relacja z Danielą Cicarelli wydawała się być coraz bardziej poważna. Para zakomunikowała światu, że 14 lutego 2005 roku weźmie ślub w podparyskim zamku Chantilly, który jest największym prywatnym muzeum we Francji. Na weselu piłkarza i modelki wśród tysiąca dzieł sztuki oraz mnóstwa starych książek i manuskryptów miało się bawić dwustu pięćdziesięciu gości. Spekulowano, że cała uroczystość będzie kosztować Brazylijczyka około siedemset tysięcy euro.

Niemoc i gwizdy

Grudzień A.D. 2004 nie rozpoczął się po myśli Il Fenomeno, który na pewien czas musiał wyjechać w sprawach rodzinnych do Brazylii. Nieoficjalnie chodziło o chorobę jego brata. Sprawa na szczęście została szybko rozwiązana i piłkarz był już wkrótce dostępny dla nowego trenera Królewskich, którym na początku stycznia został jego stary znajomy z reprezentacji Canarinhos – Vanderlei Luxemburgo.

Ronaldo unormował również swoje problemy z wagą. Według medialnych doniesień ważył niecałe osiemdziesiąt cztery kilogramy i zgodnie ze wskaźnikiem BMI nie miał nadwagi. W nowy rok wszedł ze sporym impetem, prowadząc Blancos do ligowych zwycięstw z Realem Sociedad San Sebastian, Atlético Madryt i Realem Saragossa. W tych trzech spotkaniach czterokrotnie wpisał się na listę strzelców i w rywalizacji o Trofeo Pichichi miał na koncie dwanaście trafień. Wyglądało na to, że kryzys dobiegł końca i wszystko zaczęło zmierzać ku lepszemu.

Tymczasem zamiast następnych goli przyszło kolejne załamanie formy Brazylijczyka. Zawodnik z Kraju Kawy w siedmiu kolejnych występach nie potrafił pokonać golkipera rywali. Jego strzelecka niemoc trwała grubo ponad miesiąc a kibice na Santiago Bernabéu dali upust swojemu niezadowoleniu, wygwizdując go po starciach z Juventusem w Lidze Mistrzów i z Betisem w Primera División. – Dziś na ciebie gwiżdżą, a potem strzelasz dwa gole i wtedy zaczynają klaskać – starał się tonować pesymistyczne nastroje szkoleniowiec Blancos. Nikomu jednak nie było do śmiechu, bo choć Real wciąż utrzymywał się na drugiej lokacie w tabeli La Liga i pokonał 1:0 Juventus w pierwszym spotkaniu o ćwierćfinał Champions League, to zdołał już pożegnać się ze zmaganiami o Copa del Rey na rzecz Realu Valladolid.

Planowany na 14 lutego ślub Ronaldo z Danielą Cicarelli również okazał się wielką klapą. Impreza w podparyskim zamku Chantilly była dopięta na ostatni guzik. Stroje dla pary młodej dostarczył słynny projektant Valentino, a muzykę zapewnił znany DJ Norman Cook. Zaproszenia na uroczystość otrzymali m. in. Michael Schumacher, Zinédine Zidane, David i Victoria Beckhamowie, Raúl czy brazylijski minister kultury Gilberto Gil. Dwustu pięćdziesięciu gości nie było jednak świadkami tego jak zakochani mówią sobie sakramentalne „tak”. Na kilka dni przed ceremonią poinformowano, iż małżeństwo nie może zostać zawarte z powodów formalnych. Do francuskiego urzędu nie wpłynęły bowiem w wymaganym terminie dokumenty poświadczające, że piłkarz wziął rozwód z Milene Domingues. Zamiast ślubu i wesela odbyło się tylko przyjęcie walentynkowe, na które ze względu na ważne obowiązki nie dotarli m.in. Beckhamowie, Zidane i Raúl. Impreza była huczna, lecz niesmak pozostał.

Sam Il Fenomeno najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Po szampańskiej zabawie w zamku pod Paryżem stracił nieco poczucie czasu i dwa razy z rzędu spóźnił się na trening, za co otrzymał karę pieniężną. – Nie jestem zły na klub, ale wydaje mi się, że w wielkich klubach takie rzeczy powinny być wyjaśniane w szatni a nie przed obiektywami kamer. Jeśli ktoś popełnia błąd, trzeba mu to uświadomić, ale nie ma sensu robić od razu z tego wielkiej afery – odniósł się do tej sytuacji. Piłkarz w dodatku przybył na zajęcia z kontuzją, która wykluczała go z prestiżowych starć z Athletikiem Bilbao i Deportivo La Coruña. Królewscy dwukrotnie przegrali 0:2 i w walce o ligowy tytuł wciąż mieli siedem punktów straty do Barcelony. Ich nadzieją na udane zwieńczenie kampanii 2004/05 pozostawało rewanżowe spotkanie z Juventusem w jednej ósmej finału Ligi Mistrzów.

Blancos na Stadio delle Alpi wystarczył remis, a Ronaldo liczył, że w starciu ze Starą Damą wreszcie odbije się od dna i wymaże z pamięci kibiców ostatnie wydarzenia. – Rozumiem niezadowolenie fanów, którzy spodziewają się po mnie dobrej gry. Rozumiem, że oni okazują swój gniew. – Czuję się dobrze i chodzę uśmiechnięty. Wprawdzie odczuwam jeszcze niewielki ból, ale jest już znacznie lepiej. Chciałbym grać i zdobywać gole– mówił. W obronę reprezentanta Canarinhos starał się wziąć Arrigo Sacchi – dyrektor sportowy Królewskich, a wcześniej twórca wielkich sukcesów AC Milanu na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. – Ronaldo jest fundamentalnym piłkarzem Realu Madryt – twierdził Włoch. – On jest nam potrzebny i trener zawsze korzysta z jego umiejętności na boisku. W trudnych momentach Il Fenomeno jest piłkarzem, który daje z siebie więcej niż sto procent. To aktualnie najlepszy piłkarz na świecie. Nie tylko w ataku, ale na każdej pozycji.

Zapowiedzi nie znalazły pokrycia w rzeczywistości. W Turynie od samego początku przewagę mieli gospodarze i już w szóstej minucie Zlatan Ibrahimović zmarnował sytuację sam na sam z Ikerem Casillasem. Notorycznie wygwizdywany przez publiczność Il Fenomeno próbował poderwać zespół do walki, lecz zdało się to na nic, bo kolejne sytuacje tworzyli sobie piłkarze Starej Damy. Ani Mauro Camoranesi, ani Alessandro Del Piero nie potrafili jednak skierować piłki do siatki. Juventus cały czas nacierał, w efekcie czego miał kolejne szanse na objęcie prowadzenia. Królewscy zdołali odpowiedzieć zaledwie niecelnymi strzałami Zinédine’a Zidane’a oraz Ronaldo i w zasadzie mogli się cieszyć, że do przerwy na tablicy widniał rezultat 0:0. Tuż po zmianie stron swoją obecność na murawie silnie zaznaczył Nazário de Lima. Reprezentant Canarinhos popisał się fenomenalnym rajdem i oddał strzał, który Gianluigi Buffon sparował na słupek. Potem znów jednak przeważali zawodnicy Juve, głównie za sprawą akcji Marcelo Zalayety i Zlatana Ibrahimovicia. Kluczowe dla losów spotkania okazało się wprowadzenie na boisko Davida Trezegueta, który zastąpił bezbarwnego Alessandro Del Piero. Kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry po dośrodkowaniu Camonaresiego piłkę głową zgrał Ibra, a Francuz efektownym strzałem pokonał Casillasa. Stara Dama odrobiła straty, ale rezultat 1:0 nie dawał awansu do dalszych etapów żadnej ze stron. Po stracie gola Blancos jakby ocknęli się z letargu. Zagrożenie pod bramką Buffona siali m. in. Santiago Solari i Roberto Carlos, a w osiemdziesiątej siódmej minucie Ronaldo strzelił gola… ze spalonego. Sędzia oczywiście go nie uznał i niedługo później zarządził dogrywkę. W doliczonym czasie piłkarze obu stron wyraźnie odczuwali już trudy spotkania. W sto trzynastej minucie Alessio Tacchinardi zaatakował Ronaldo, który odpowiedział na zaczepkę i chwilę później obu panów nie było już na murawie, gdyż Markus Merk ukarał ich za bójkę czerwonymi kartkami. – Zachowałem się bardzo głupio, bo dałem się sprowokować. W każdym meczu dostaję parę kopniaków, ale Tacchinardi najpierw mnie kopnął, a następnie, gdy zamierzałem go wyprzedzić i podać do Solariego, uderzył łokciem w twarz. W takich sytuacjach trzeba zachować zimną krew. Ja tego nie zrobiłem – komentował to zajście Il Fenomeno. Dłuższą chwilę po tym zamieszaniu Juventus cieszył się z gola na 2:0. Raúl Bravo interweniował tak niefortunnie, że wybił futbolówkę tuż pod nogi Marcelo Zalayety, a ten uderzeniem zza szesnastki umieścił ją w siatce. To był cios, po którym Real Madryt nie był już w stanie się podnieść.

– Uśmiech rzadko kiedy schodzi z mojej twarzy. Bez względu na to, czy strzelam bramki, czy też nie. Pewnie, że zadaniem napastnika jest zdobywanie goli, ale jeżeli one nie padają, to przecież trzeba pamiętać, że życie toczy się dalej – mówił Il Fenomeno jeszcze przed rewanżowym starciem ze Starą Damą. Słowa Brazylijczyka były jednak tak naprawdę tylko dobrą miną do złej gry. W kuluarach dało się słyszeć głosy, że reprezentant Canarinhos coraz poważniej zastanawiał się nad opuszczeniem Madrytu. Rozważał powrót do Interu Mediolan. Wiele mówiono o transakcji wymiennej Ronaldo za Adriano. Wszelkim spekulacjom zaprzeczał jednak prezes Nerazzurrich, Massimo Moratti, który twierdził, że taka opcja w ogóle nie wchodzi grę, gdyż nie zamierza się pozbywać jednego ze swoich asów. Ponadto o ponownym sprowadzeniu Nazário de Limy nie chcieli słyszeć kibice czarno-niebieskich. Podczas jednego ze spotkań Serie A wywiesili stosowny transparent, wznosząc przy tym okrzyki „nie chcemy Ronaldo”.

Po starciu ze Starą Damą niemoc strzelecka Il Fenomeno trwała w najlepsze. Pomiędzy 19 stycznia a 6 kwietnia urodzony w Rio de Janeiro piłkarz wystąpił w dwunastu spotkaniach Blancos, zdobywając tylko jednego gola. To była jego najgorsza passa od przybycia na Santiago Bernabéu w lecie 2002 roku. Kulminacja frustracji nastąpiła, gdy schodząc z boiska w osiemdziesiątej piątej minucie domowego spotkania przeciwko Maladze, rzucił w kierunku obrażających go kibiców plastikową butelkę z wodą. Swoje zachowanie tłumaczył tym, że fani obrażali jego matkę. Po części Brazylijczyka można zrozumieć, lecz mimo wszystko zawodowy sportowiec powinien być odporny na takie sytuacje. – Ten stadion jest jak kobieta. Każdego dnia trzeba go zdobywać na nowo i dawać z siebie wszystko. Ludzie na trybunach oczekują od nas widowiska, jednak czasem wymagają zbyt wiele. Muszą zrozumieć, że nie zawsze wszystko wychodzi zgodnie z życzeniami. Piłkarze potrzebują w takich chwilach wsparcia ze strony kibiców, aby nie stracić pewności siebie – mówi Ronaldo. Sen o triumfie w Lidze Mistrzów po raz kolejny skończył się dla Ronaldo i Realu Madryt o wiele wcześniej niż oczekiwano. Puchar Europy wciąż pozostawał jedynym ważnym trofeum, którego Brazylijczyk nie miał w swoim dorobku. Nie zamierzał jednak się poddawać i zapowiadał, że będzie występował na Starym Kontynencie dopóki nie uda mu się wznieść go w górę.

W sezonie 2004/05 doszło również do małego trzęsienia ziemi w sztabie Ronaldo. Piłkarz zakończył wieloletnią współpracę z Rodrigo Pavią i Césarem, których uważał za oddanych przyjaciół. Były agent Il Fenomeno twierdził, że związek z Danielą Cicarelli bardzo zmienił zawodnika Realu Madryt. Kobieta nie cieszyła się w Brazylii dobrą opinią. Słynęła głównie z krótkotrwałych związków z bogatymi i znanymi mężczyznami. Ronaldo nie zważał jednak na żadne opinie i wydawał się szaleńczo zakochany. W dowód miłości zrobił sobie tatuaż na nadgarstku, który pokazywał po każdej zdobytej bramce. Na początku kwietnia opóźnił swój powrót do Madrytu z eliminacyjnego spotkania Canarinhos do mundialu w Niemczech. Dzień później prasa obwieściła: Ronaldo zostanie ojcem! – Niedawno przerwaliśmy antykoncepcję, ale nie spodziewaliśmy się, że dojdzie do tego tak wcześnie. Ciągle trenuję triatlon i nic nie wskazywało na to, że jestem już w ciąży – komentowała wiadomość Cicarelli. – Jesteśmy pełni szczęścia, bo bardzo pragniemy dziecka – dodał Il Fenomeno.

Szansą na przełamanie złej passy na boisku miało być zaplanowane na 10 kwietnia El Clásico. W przypadku triumfu przed własną publicznością Królewscy zmniejszyliby stratę do Barcelony do sześciu punktów i zachowali jeszcze iluzoryczne szanse na mistrzostwo Hiszpanii. – Nie czuję szczególnego obciążenia, nie jestem zmartwiony, gdyż gram pod presją od początku mojej kariery – zapowiadał Ronaldo. – Obecna nagonka na mnie skończy się, gdy strzelę bramkę. Są rzeczy na świecie, którymi przejmuję się o wiele bardziej niż tym, co dzieje się teraz wokół mnie. To przecież tylko futbol.

W starciu z Barçą Nazário de Lima wreszcie udowodnił, że nadal jest napastnikiem klasy światowej. Podczas gdy cała biała część Madrytu najchętniej pożegnałaby go w zamian za innego galaktycznego gwiazdora, on potrafił się podnieść z desek i przyczynić się do triumfu Realu w świętej wojnie przeciwko Dumie Katalonii. Blancos zwyciężyli na Santiago Bernabéu 4:2. Brazylijczyk asystował przy golu Zizou na 1:0, a potem po precyzyjnym dośrodkowaniu Davida Beckhama z rzutu wolnego, podwyższył głową rezultat.

Krytyka na chwilę przycichła, a reprezentant Canarinhos rozstrzelał się na dobre. W dwóch kolejnych spotkaniach strzelił trzy gole i zaczął wracać do psychicznej równowagi. Pod koniec kwietnia znów dopadły go jednak problemy osobiste. Daniela źle się poczuła podczas nagrywania programu dla MTV i, jak się później okazało, poroniła. – Czujemy się bardzo przygnębieni, ale najważniejsze, że Daniela już ma się dobrze. Jest młoda, silna i zdrowa. Na pewno jeszcze zajdzie w ciążę – odniósł się do sprawy Ronaldo. Mimo wszystko piłkarz nie pojechał do ojczyzny, by w tych trudnych chwilach spotkać się ze swoją narzeczoną. To nie wróżyło dobrze przyszłości tego związku.

Nazário de Lima zamiast wspierać wybrankę serca, wolał skupić się na grze i kontynuowaniu strzeleckiej passy. Wychodziło mu to nieźle i po ustrzeleniu dubletów przeciwko Realowi Sociedad San Sebastian i Racingowi Santander, miał na koncie już dwadzieścia goli w klasyfikacji strzelców La Liga. Tylko trzy trafienia dzieliły go od prowadzącego w wyścigu o Trofeo Pichichi napastnika Barcelony – Samuela Eto’o. – Pomogę mu z prostego powodu – jest moim kolegą i będę grać na niego. Głównie postaram się odgrywać piłki, aby stworzyć jak najwięcej okazji strzeleckich. Gdy zdobędzie tytuł najlepszego strzelca Primera División, będę świętował jakbym to ja był autorem tych bramek – deklarował Michael Owen.

Rozgrywki 2004/05 zakończyły się dla Ronaldo i Blancos jedną wielką katastrofą. Królewscy nie zdołali dogonić Barcelony w wyścigu o mistrzostwo kraju, Il Fenomeno przegrał rywalizację o Trofeo Pichichi, strzelając w trzech ostatnich meczach tylko jednego gola, a dodatkowo jego związek z Danielą Cicarelli przeszedł do historii. Piłkarz miał podobno dość tego, że narzeczona mówiła mu, z kim może się spotykać, a z kim nie. Dodatkowo zbyt często wspominała o pieniądzach. W kuluarach mówiło się, że zgodnie zawartym kontraktem przedmałżeńskim na rozstaniu z gwiazdorem Królewskich zarobiła ponad cztery miliony euro. Ronaldo uporczywie odmawiał jednak jakichkolwiek komentarzy w sprawach prywatnych.

Oklaski dla… Ronaldinho

W związku ze zmianą regulaminu FIFA Brazylia o przepustkę do mundialu w Niemczech musiała walczyć w eliminacjach. Nazário de Lima w obliczu klubowych niepowodzeń miał ogromną motywację do tego, żeby jego drużyna jak najszybciej zapewniła sobie awans do turnieju, a w nim samym powtórzyła wyczyn z Korei Południowej i Japonii.

W początkowej fazie kwalifikacji Ronaldo zaskakiwał skutecznością, kompletując hat-tricki w starciach przeciwko Urugwajowi i Argentynie oraz popisując się dubletem w meczu z Wenezuelą. Później jednak dopadła go ta sama niemoc, z którą zmagał się w barwach Blancos, przez co w czterech kolejnych potyczkach Canarinhos nie potrafił wpisać się na listę strzelców. Brazylia o udział w mistrzostwach mogła być jednak spokojna, a latem 2005 roku w Niemczech miała się odbyć próba generalna przed mundialem, czyli Puchar Konfederacji. Z tego powodu Carlos Alberto Parreira zamierzał zabrać tam wszystkich najlepszych zawodników. Ronaldo nie chciał jednak o tym słyszeć i już w marcu wyraził swój sprzeciw. – Powinien wiedzieć, że to będzie dla mnie za duży wysiłek. Mam prawo do przerwy w tym czasie, dlatego nie zagram – obwieścił. Władze CBF nie zamierzały tolerować niesubordynacji i ogłosiły, że każdy zawodnik, który odmówi występu w Pucharze Konfederacji, nie pojedzie również na mistrzostwa świata. Il Fenomeno znalazł się zatem pod ścianą, gdyż jakiś czas wcześniej otrzymał od selekcjonera powołanie.

Napastnik Realu Madryt we wrześniu 2005 roku miał obchodzić dwudzieste dziewiąte urodziny. Uważał, że ze względu na wiek i staż w kadrze, Carlos Alberto Parreira powinien zrobić dla niego wyjątek i nie naciskać na udział w turnieju. – Grałem już we wszystkich reprezentacyjnych rozgrywkach, na jakie byłem powoływany. Nie jestem jakimś tam młodzieniaszkiem, który prosi i błaga o to, by dostawać szanse na grę i pozwolenie na udział w mundialu. Mistrzostwa dopiero za rok, a mi należą się teraz wakacje – żalił się Brazylijczyk. Telefoniczna rozmowa z selekcjonerem przyniosła wreszcie skutek. Parreira zrezygnował z powołania Ronaldo nie tylko na Puchar Konfederacji, ale również na czerwcowe mecze eliminacyjne przeciwko Paragwajowi i Argentynie. Il Fenomeno mógł wyjechać na upragniony urlop.

W międzyczasie pojawiły się kolejne plotki mówiące o rychłym odejściu Nazário de Limy z Santiago Bernabéu. Nowym potencjalnym pracodawcą napastnika miał być AC Milan. Klub ze stolicy Hiszpanii szybko wystosował jednak oświadczenie w tej sprawie. „Real Madryt nie będzie rozważał żadnych propozycji i nie przystąpi do żadnych negocjacji w sprawie sprzedaży napastnika Ronaldo Luísa Nazário de Limy – można było w nim przeczytać. – Klub chce zdecydowanie i jasno wyjaśnić, dementując informacje gazety Marca, że ani prezydent, ani żadna inna upoważniona osoba nie rozważa propozycji na temat sprzedaży tego zawodnika. Klub nie będzie negocjował w sprawie odejścia najlepszego napastnika świata”.

Il Fenomeno szybko znalazł pocieszenie po rozstaniu z Danielą Cicarelli. Najpierw uwikłał się w krótki romans z brazylijską modelką Lívią Lemos, a potem związał się z poznaną podczas Fashion Week w São Paulo jej koleżanką po fachu – Raicą Oliveirą. Nowa wybranka była od piłkarza młodsza o prawie osiem lat. Przyszła na świat w Niterói w stanie Rio de Janeiro jako najmłodsza z czwórki rodzeństwa. Piękna brunetka od dziecka marzyła o karierze w modelingu, ale początkowo uprawiała bodyboarding. Na wybiegi trafiła przypadkiem, po tym jak została wypatrzona przez znanego agenta – Sergio Mattosa. W 1999 roku zwyciężyła w brazylijskiej edycji konkursu Elite Model Look, pokonując trzydzieści tysięcy dziewcząt. Następnie wyjechała do Nicei, gdzie w finale międzynarodowym zajęła drugie miejsce. Krótko potem przeniosła się do Nowego Jorku, a tam jej kariera nabrała jeszcze większego tempa. Oliveira w swoim CV może się poszczycić współpracą z takimi potentatami branży jak Dior, Dolce & Gabbana, Yves Saint Laurent, Vogue, Chanel, Lancome, Victoria’s Secret, Pepe Jeans, Sports Illustrated Swimsuit Issue, JLo, H & M, Elle, Marie Claire, TNG, Ann Taylor oraz XOXO. Choć często prezentowała stroje kąpielowe czy bieliznę, zarzekała się, że nigdy nie zgodzi się na rozbieraną sesję zdjęciową. – Nie mam nic przeciwko dziewczynom, które to robią, ale ja nigdy nie czułam, że to coś dla mnie – mówiła. – To nie jest coś, z czego byłabym dumna.

Uskrzydlony nową miłością Ronaldo przed rozpoczęciem rozgrywek 2005/06 odbył wraz z Realem Madryt długie tournée, podczas którego odwiedził niemal wszystkie kontynenty. Te mecze towarzyskie były oczywiście podyktowane względami marketingowymi, a klubowa kasa przy ich okazji wzbogaciła się o pokaźną ilość gotówki, lecz taki natłok spotkań tuż przed startem zmagań La Liga niósł ze sobą ryzyko słabego wejścia w sezon przez ekipę Królewskich. Forma Il Fenomeno wyglądała całkiem obiecująco – Brazylijczyk w kontrolnych potyczkach uzbierał siedem goli. Reprezentant Canarinhos wciąż nie mógł się również opędzić od pytań na temat transferu. Coś ewidentnie wisiało w powietrzu, ale on zarzekał się, że w Madrycie jest bardzo szczęśliwy i nawet chciałby zakończyć karierę jako zawodnik Blancos. Na odległej przyszłości starał się jednak zbytnio nie skupiać, gdyż wówczas w jego głowie znajdowały się dwa cele: wymarzony triumf w Lidze Mistrzów oraz obrona Pucharu Świata. Pochodzący z Rio de Janeiro piłkarz spełniał się również w roli ambasadora ONZ, wizytując m. in. Palestynę, Izrael czy Angolę. – To zadziwiające, że znani ludzie mogą tak wiele zrobić dla dzieci, walczyć przeciwko biedzie i głodowi. Lubię tę rolę – mówił.

Florentino Pérez i spółka znów nie próżnowali na rynku transferowym. Z drużyną pożegnali się Walter Samuel, Santiago Solari, Michael Owen i Luís Figo. Za tego ostatniego Inter Mediolan nie zapłacił Blancos ani centa, gdyż kontrakt Portugalczyka w stolicy Hiszpanii dobiegł końca. Do klubu przybyła za to cała plejada zawodników, w tym trzech topowych: Sergio Ramos, Júlio Baptista oraz Robinho. Dwóch ostatnich to koledzy Ronaldo z reprezentacji Canarinhos. Trenerem drużyny wciąż był Vanderlei Luxemburgo.

– Rozegraliśmy kilka meczów i braliśmy udział w różnych komercyjnych akcjach, ale wróciliśmy do Austrii i przez dwa tygodnie przygotowaliśmy się bardzo dobrze pod względem fizycznym. Przygotowania były optymalne – trening rano i wieczorem, a potem odpoczynek – zapewniał Ronaldo w połowie sierpnia. Miesiąc później słowa napastnika Królewskich nie miały już żadnej wartości. Narzekający na przeciążone mięśnie napastnik strzelił wprawdzie po jednej bramce przeciwko Cádiz i Celcie Vigo, lecz Real po trzech kolejkach plasował się na odległym piętnastym miejscu w tabeli Primera División, mając w dorobku zaledwie trzy „oczka”. W Champions League Il Fenomeno pauzował w dwóch pierwszych kolejkach za bójkę w ostatnim meczu poprzedniej edycji, a jego team zdążył w tym czasie polec w Lyonie 0:3 i pokonać 2:1 na Santiago Bernabéu Olympiakos Pireus. Podczas przegranego spotkania z Espanyolem Barcelona pulchny Brazylijczyk celebrował setny ligowy występ w barwach Blancos. W tym czasie zdołał uzbierać siedemdziesiąt goli, co dawało imponującą średnią 0,7 trafienia na mecz i było jednocześnie odpowiedzią na pytanie, dlaczego wielu ekspertów nadal uważało go za najlepszego napastnika na świecie.

12 października 2005 roku reprezentacja Brazylii rozegrała ostatni mecz eliminacji do mistrzostw świata w Niemczech. Podopieczni Carlosa Alberto Parreiry rozprawili się 3:0 z Wenezuelą, a Ronaldo zdobył jednego gola. Występ w tym spotkaniu okupił jednak urazem mięśnia czworogłowego, który podał w wątpliwość jego udział w derbach Madrytu przeciwko Atlético. Z punktu widzenia Królewskich starcie z rywalem zza miedzy było niezwykle ważne, gdyż ewentualny triumf pozwoliłby ekipie Vanderleia Luxemburgo zasiąść w fotelu lidera. Po fatalnej passie na początku zmagań, Blancos złapali drugi oddech i w imponującym stylu rozprawili się z Athletikiem Bilbao Deportivo Alavés i Mallorcą. Na Vicente Calderón po raz kolejny zademonstrowali pokaz swojej siły, gromiąc gospodarzy aż 3:0. Ronaldo ostatecznie wybiegł na murawę i okazał się głównym aktorem tego widowiska, otwierając wynik spotkania już w szóstej minucie, kiedy to wykorzystał rzut karny po faulu Antonio Lópeza na Raúlu. Brazylijczyk w dalszej części spotkania był bardzo aktywny, dzięki czemu na niespełna pół godziny przed końcem regulaminowego czasu gry otrzymał precyzyjne podanie od Gutiego i w sytuacji sam na sam z Leo Franco podwyższył rezultat na 2:0. Już w doliczonym czasie Il Fenomeno miał olbrzymią szansę na skompletowanie hat-tricka po dograniu od Robinho. Goleadora Królewskich uprzedził jednak Luis Perea, który brutalnie zaatakował jego nogi, a dodatkowo skierował futbolówkę do własnej bramki. Ronaldo zwijał się z bólu i musiał opuścić boisko na noszach. Diagnoza okazała się mało optymistyczna: skręcenie lewej kostki i około miesięczna przerwa od futbolu.

Przez pierwsze dwa tygodnie rekonwalescencji Ronaldo musiał poruszać się o kulach, a klub wyraził zgodę, żeby piłkarz na kilka dni udał się w rodzinne strony. Po powrocie z ojczyzny rozpoczął pracę pod okiem fizjoterapeutów. Celem był występ w zaplanowanym na 19 listopada El Clásico na Santiago Bernabéu. W trakcie leczenia do Il Fenomeno dotarła pozytywna wiadomość: po prawie roku starań uzyskał wreszcie hiszpańskie obywatelstwo. Z punktu widzenia Realu Madryt była to niezwykle ważna informacja, gdyż w ten sposób reprezentant Canarinhos zwolnił jedno z trzech miejsc w składzie, przeznaczonych dla graczy spoza Unii Europejskiej.

Ronaldo wygrał wyścig z czasem. – Jestem spragniony gry, ciężko pracowałem przez ostatnich dwadzieścia dni. Odbyłem trzy z czterech zaplanowanych sesji treningowych i jestem do dyspozycji trenera – deklarował tuż przed starciem z Barceloną. Pod jego nieobecność Królewscy znów obniżyli loty, spadając w klasyfikacji La Liga na trzecią lokatę. – Nie musimy niczego nikomu udowadniać. To po prostu kolejny mecz warty trzy punkty, taki sam jak inne – dodał. – Nie powinniśmy skupiać uwagi wyłącznie na przeciwnikach. Posiadamy potencjał, by pokonać każdego. Musimy tylko zagrać mądrze i wykorzystywać wszystkie dogodne sytuacje.

Il Fenomeno na murawie Santiago Bernabéu pojawił się od pierwszej minuty. To jednak nie do niego czy do Realu Madryt należał tamten wieczór. Barça w sezonie 2005/06 grała najpiękniejszy futbol w Europie, a potyczka z Królewskimi tylko to potwierdziła. Ofensywne nastawienie przyniosło przyjezdnym gola już w piętnastej minucie, kiedy Samuel Eto’o tuż przed polem karnym gospodarzy przejął futbolówkę od młodziutkiego Lionela Messiego i nie miał problemów z pokonaniem Ikera Casillasa. Bordowo-granatowi nie spoczęli jednak na laurach i kontynuowali ataki napędzane przez nieprawdopodobnego Ronaldinho. Na efekty trzeba było czekać do sześćdziesiątej minuty. Ronnie przejął piłkę na środku boiska, po czym lewym skrzydłem przedryblował aż na jedenasty metr i precyzyjnym strzałem na krótki słupek nie dał szans na obronę golkiperowi Królewskich. Podopieczni Vanderleia Luxemburgo rzucili się do odrabiania strat, lecz stać ich było jedynie na nieuznane trafienie znajdującego się na spalonym i bezbarwnego w całym spotkaniu Ronaldo. Niespełna kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry kibice Realu zgromadzeni na Santiago Bernabéu wiwatowali na cześć… Ronaldinho. Brazylijczyk przeprowadził kolejną znakomitą akcję lewą stroną boiska i ustalił wynik pojedynku na 3:0 dla Barçy. Po takim występie swoich pupili publiczność straciła cierpliwość i pożegnała piłkarzy Blancos ogłuszającymi gwizdami. Sromotna klęska w walce z odwiecznym wrogiem była dla nich niczym cios wymierzony prosto w twarz.

Przed potyczką z Dumą Katalonii wiele się mówiło o tym, że Il Fenomeno w ogóle nie powinien grać w tym spotkaniu, gdyż jego uraz mógł nie zostać jeszcze całkowicie wyleczony. Obawy te potwierdziły się już kilka dni później, kiedy media doniosły o odnowionej kontuzji kostki i potrzebnym kolejnym odpoczynku od futbolu.

Zmierzch Galacticos

Mundial w Niemczech zbliżał się wielkimi krokami, a w środowisku zamiast o pięknej grze Ronaldo więcej mówiło się o jego pozaboiskowych wyczynach. Doszło do tego, że znany z zamiłowania do hucznych imprez Brazylijczyk musiał składać wyjaśnienia na komisariacie policji w Niteroi w związku z prowadzonym śledztwem w sprawie handlu narkotykami.

Funkcjonariusze dotarli do nagrania rozmowy pomiędzy Amonem Lemosem, bratem jego byłej sympatii, a oskarżonym dilerem. W konwersacji przewijało się nazwisko napastnika Królewskich. – Ludzie bardzo często używają mojego nazwiska dla uzyskania korzyści – tłumaczył się piłkarz. – Amon próbował poprawić swój status w hierarchii gangu i z tego powodu posłużył się nazwiskiem Ronaldo – dodał prowadzący śledztwo inspektor Luiz Marcelo Xavier. Informacja poszła jednak w świat.

Nie cichły również głosy na temat zmiany barw klubowych przez Il Fenomeno. Reprezentanta Canarinhos znów wiązano z AC Milanem, a spekulacje podgrzewał legendarny obrońca Rossonerich, Cafu, który twierdził, że Ronaldo na każdym zgrupowaniu reprezentacji pyta o jego klub. – Chce podjąć kolejne wyzwanie i ponownie spróbować swych sił we Włoszech. W Mediolanie będzie grał z wieloma rodakami, których bardzo dobrze zna – mówił. Królewscy po blamażu przeciwko Barcelonie zremisowali jeszcze spotkanie w San Sebastian i spadli na szóste miejsce w tabeli. Atmosfera wokół ekipy Galácticos stała się bardzo napięta. Fani mieli już dość polityki Florentino Péreza oraz patrzenia na nieporadność piłkarzy Blancos. Stracili również zaufanie do trenera Luxemburgo i coraz częściej wyrażali swoje niezadowolenie przy pomocy gwizdów.

Apogeum nastało podczas spotkania czternastej kolejki Primera División, w której ekipa ze stolicy Hiszpanii podejmowała swojego ubogiego krewnego, czyli Getafe. Królewscy zwyciężyli wprawdzie 1:0 po trafieniu Ronaldo, który wyleczył uraz, ale triumf ten miał miejsce w atmosferze skandalu. Arbiter wyraźnie sprzyjał gospodarzom, gdyż Brazylijczyk strzelił swojego gola ręką, a dominujący goście zostali pozbawieni zasłużonego rzutu karnego po faulu Francisco Pavóna na Danielu Güizie. Gdyby nie znakomita postawa Ikera Casillasa, kopciuszek ograłby madryckiego giganta różnicą kilku bramek. Fani Blancos taki tok wydarzeń uznali za dyshonor, częstując swoich ulubieńców przeraźliwą porcją gwizdów. Na niewiele ponad kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry zaczęli tłumnie opuszczać trybuny, wyciągając przy tym białe chusteczki na znak dezaprobaty dla Vanderleia Luxemburgo.

– Wygrywamy, a oni na nas gwiżdżą i domagają się zmiany szkoleniowca. Mam wrażenie, że co tydzień gramy na wyjeździe. Fani są przeciw nam, a przecież powinni nas wspierać w każdej sytuacji – żalił się po meczu Il Fenomeno. W słowach Brazylijczyka było trochę racji, ale kibice mogli czuć rozgoryczenie, kiedy wszystko wskazywało na to, że zespół zbudowany za setki milionów euro trzeci sezon z rzędu zakończy bez żadnego trofeum na koncie. Real Madryt czy Barcelona to bardzo specyficzne kluby, w których droga od bohatera do zera jest bardzo krótka. Tamtejsza publiczność oczekuje samych zwycięstw i dopóki one są, dopóty piłkarze cieszą się bezgranicznym uwielbieniem. Wystarczy jednak tylko kilka niepowodzeń, by cała magia prysła, a połowa drużyny w szybkim tempie znalazła się na wylocie. Santiago Bernabéu i Camp Nou czczą zwycięzców, lecz nie tolerują przegranych. Na stałe znajdą tam miejsce tylko najlepsi z najlepszych, którzy przez cały czas wykazują się stuprocentowym zaangażowaniem i miłością do barw. Ronaldo umiejętności czy zaangażowania nie można było odmówić. Miał wprawdzie problemy z wagą, przez które dorobił się przezwiska „El Gordo” („Grubas”), ale to nie stanowiło dla publiki jakiegoś ogromnego kłopotu. Nazário de Lima nigdy nie mógł jednak liczyć na taki szacunek, jakim cieszył się Raúl. Hiszpan to właśnie w Realu na poważnie zaczął grać w piłkę i nie zamierzał zmieniać otoczenia, dopóki nie zostanie do tego zmuszony. Kochał ten klub całym sercem. Ronaldo przybył na Bernabéu już jako mistrz świata i gwiazda, występując wcześniej w PSV Eindhoven, Barcelonie oraz Interze Mediolan. Było jasne, że jeśli pojawi się jakaś dobra oferta z innego zespołu, to nie będzie się długo zastanawiał nad odejściem. Tym bardziej, że zbliżał się do trzydziestki, kibice Królewskich coraz mniej go szanowali, a klub popadł w kryzys i nie miał raczej co liczyć na wygranie w najbliższej przyszłości Ligi Mistrzów.

W związku z sytuacją w obozie Blancos znów pojawiły się spekulacje na temat nowego pracodawcy Il Fenomeno. Nadal mówiono o Mediolanie, lecz tym razem jego czarno-niebieskiej części. Kolega z reprezentacji Brazylii, Adriano, chętnie widział Ronaldo w zespole Nerazzurrich. – Zawsze kochał zarówno klub, jak i miasto Mediolan. Osobiście myślę, że bardzo możliwy jest jego powrót, bowiem w jego sercu wciąż jest miejsce dla Interu – mówił. Nazário de Lima konsekwentnie zaprzeczał jednak wszelkim plotkom: – Opuszczę Madryt tylko i wyłącznie wtedy, gdy działacze klubu o tym zadecydują. Mam nadzieję, że tak się nie stanie.

Na początku grudnia Vanderlei Luxemburgo przestał pełnić funkcję pierwszego szkoleniowca Królewskich. Jego tymczasowym następcą został Hiszpan Ramón López Caro, pracujący wcześniej z zespołem rezerw. Pod okiem nowego trenera w drużynie jednak nie działo się lepiej. Dokonana zmiana okazała się jedynie kosmetyczna. Real w dalszym ciągu zawodził w Primera División, a w Lidze Mistrzów zajął drugie miejsce w grupie, ponosząc dwie porażki w sześciu meczach. Podczas starcia z Racingiem Santander Ronaldo znów został wygwizdany przez publiczność. W jego głowie musiało się gotować od natłoku myśli, lecz publicznie tego nie zdradzał. – W takim momencie te gwizdy nas nie deprymują. Szukamy środków, aby osiągnąć nasz cel. Musimy być zjednoczeni i razem dążyć do sukcesu – deklarował. – Potrzeba teraz wyciszenia i ciężkiej ale spokojnej pracy. Wiem, że kibice są teraz zawiedzeni, ale robimy wszystko co w naszej mocy, aby to zmienić.

Jak tu jednak skutecznie walczyć, kiedy na każdym kroku dręczą człowieka kontuzje? Z problemami zdrowotnymi zmagał się nie tylko Il Fenomeno, ale również kilku innych kluczowych graczy pierwszej drużyny. Ronaldo co chwilę dopadał jakiś drobny uraz, taki jak ten z końca grudnia, gdy na treningu Brazylijczyk nabawił się naderwania więzadeł w łydce prawej nogi. W obliczu pecha nie był w stanie złapać właściwego rytmu meczowego, przez co w większości spotkań, w których grał, prezentował się totalnie bezbarwnie. Lekarze zbyt wcześnie wydawali mu pozwolenie na grę, a niedoleczone urazy się kumulowały. Ledwie wrócił na murawę po kontuzji łydki, a już w trzydziestej trzeciej minucie spotkania z Villarrealem opuszczał ją ze względu na uszkodzenie mięśnia w prawej nodze. Czekały go trzy tygodnie odpoczynku od wielkiej piłki.

Jasnym było, że Ramón López Caro po zakończeniu sezonu ustąpi ze stanowiska głównego coacha Królewskich. Coraz głośniej mówiło się, że jego następcą będzie prawdopodobnie Fabio Capello. W kuluarach dało się słyszeć głosy, że Włoch z chęcią przyjąłby propozycję Realu, ale pod warunkiem pozbycia się kilku piłkarzy, w tym m. in. Ronaldo. Tymczasem Nazário de Lima nie zaprzątał sobie głowy prasowymi doniesieniami i starał się robić swoje. Pragnął wrócić do zdrowia i formy oraz pomóc Blancos w kluczowych spotkaniach kampanii 2005/06, a potem reprezentacji Canarinhos podczas mistrzostw świata w Niemczech.

Il Fenomeno wykurował się na mecz dwudziestej drugiej kolejki La Liga przeciwko Espanyolowi. Wybiegł na boisko w pierwszej jedenastce, miał kilka dogodnych okazji strzeleckich, a tuż przed końcem pierwszej połowy po dośrodkowaniu Cicinho zdobył gola głową. Blancos pokonali zespół ze stolicy Katalonii 4:0 i zajmowali trzecie miejsce w tabeli. Na dogonienie liderującej FC Barcelony nikt już nie liczył, ale druga lokata gwarantująca bezpośredni udział w kolejnej edycji Champions League wciąż była w zasięgu. Królewscy nadal liczyli się również w walce o Copa del Rey. Kilka dni po starciu z Espanyolem zmierzyli się w półfinale tych rozgrywek z Racingiem Santander. O spotkaniu na La Romareda nie chce jednak pamiętać ani żaden ówczesny zawodnik Realu, ani żaden kibic. Ronaldo również chciałby o tym meczu zapomnieć. Napastnik przez dziewięćdziesiąt minut poruszał się po murawie jak mucha w smole, a dziennikarze wyliczyli, że zdołał w tym czasie oddać jeden strzał, który na dodatek został zablokowany. Przegrywając 1:6, Blancos doznali upokorzenia najwyższej wagi, a nad głową Florentino Péreza i jego Galacticos zaczęły się zbierać naprawdę ciemne chmury.

Patrząc na dyspozycję Królewskich na przestrzeni sezonu 2005/06, rewanż z Racingiem na Santiago Bernabéu powinien był być dla gości jedynie formalnością. Zmotywowani po kompromitującej klęsce podopieczni Ramóna Lópeza Caro byli jednak w stanie wydać jeszcze z siebie ostatnie tchnienie, gromiąc przyjezdnych 4:0 i czyniąc ich awans do finału niepewnym aż do ostatniego gwizdka sędziego. Real wygrywał 3:0 już po dziesięciu minutach, a autorami wszystkich trafień byli Brazylijczycy: Cicinho, Robinho i Ronaldo. Kwadrans po przerwie na 4:0 podwyższył czwarty muszkieter z Kraju Kawy – Roberto Carlos. Madrycka publiczność po raz pierwszy od dłuższego czasu zaciekle dopingowała piłkarzy w białych koszulkach. Pokazała w ten sposób, że jeśli widzi pełne i skuteczne zaangażowanie całej drużyny, to również potrafi dać z siebie wszystko.

Euforia w Madrycie nie trwała jednak długo. 21 lutego 2006 roku w pierwszym spotkaniu jednej ósmej finału Ligi Mistrzów Królewscy polegli przed własną publicznością w potyczce z Arsenalem Londyn 0:1. Zawodnicy zaprezentowali się żenująco, nie potrafili skonstruować składnej akcji, a dzieła zniszczenia na początku drugiej połowy dopełnił Thierry Henry. W obliczu fatalnej passy tydzień później z funkcji prezesa Realu zrezygnował Florentino Pérez. Ronaldo łączyła z nim bardzo bliska więź, bo to w końcu Pérez sprowadził go do Madrytu i był największym orędownikiem jego talentu. Gdy dotarła do niego informacja o decyzji włodarza Królewskich, początkowo nie mógł w nią uwierzyć, a później w długiej nocnej rozmowie telefonicznej próbował go przekonać do zmiany zdania. Bezskutecznie. – Florentino był jedną z nielicznych osób, które naprawdę wspierały mnie w Madrycie. Bronił mnie przed krytyką. To dla mnie bardzo smutny dzień. Odchodzi wielki prezes -komentował Brazylijczyk.

Era Galacticos dobiegała końca. Decyzją rady nadzorczej Blancos nowym sternikiem klubu został Fernando Martín, który pełnił wcześniej funkcję dyrektora. W swoim pierwszym wywiadzie dla madryckiej prasy zaznaczył, że trzeba zmobilizować zespół do maksymalnego wysiłku i wytłumaczyć zawodnikom, dlaczego muszą pracować ze stuprocentowym zaangażowaniem. Twierdził, że jest zwolennikiem partnerstwa w relacjach z piłkarzami i sztabem szkoleniowym. – Partnerstwo oznacza, że każdy ma prawo wypowiedzi, że staramy się wzajemnie porozumieć, akceptować, dyskutować na każdy temat, wysuwać własne propozycje. A każda inicjatywa musi zostać wspólnie wypracowana. To podstawowe zasady, które trzeba przyjąć, aby osiągnąć fundamentalną płaszczyznę zgody – mówił.

Partnerstwa nie da się jednak zbudować w ciągu kilku dni. 6 marca na Emirates Stadium w Londynie Blancos zremisowali z Arsenalem 0:0 i pożegnali się z marzeniami o Pucharze Europy oraz jakimkolwiek trofeum w rozgrywkach 2005/06. Ronaldo, którego niedawno uważano za najlepszego napastnika na świecie, wyglądał jak zupełnie inna osoba. Ospały, powolny i pozbawiony jakiejkolwiek woli walki. Wydawało się, jakby myślami był już na mundialu oraz w innym klubie. Tymczasem jego kondycja podawała w wątpliwość powołanie go na mistrzostwa przez trenera Carlosa Alberto Parreirę. Ówczesny wiceprezydent UEFA, Michel Platini, tak skwitował ostatnie dokonania Brazylijczyka: – Myślę, że dzisiejszy Ronaldo ma za dużo lat na karku i za dużo kilogramów. To nie ten sam zawodnik, co kiedyś.

Odejście Florentino Péreza oznaczało, że nikt w klubie nie będzie próbował po mundialu zatrzymywać na siłę Il Fenomeno. Sam zawodnik również nie wypowiadał się z taką pewnością o przyszłości. – Po zakończeniu sezonu zdecyduję, co dalej. Zachowanie kibiców jest bardzo ważnym czynnikiem przy podejmowaniu decyzji, bo nie mam zamiaru grać tam, gdzie ludzie mnie nie chcą – zapowiadał. Brazylijczyk nie starał jednak robić z siebie kozła ofiarnego. Wiedział i otwarcie przyznawał, że zawodził w decydujących momentach, lecz zwracał uwagę również na to, że nie był jedynym powodem słabej dyspozycji Realu Madryt w kampanii 2005/06. Piłkarz skrytykował również niektóre media, które z uporem podgrzewały napiętą atmosferę wokół drużyny: – Trzeba mieć świadomość, że tam są i dobrzy, i źli ludzie. Ja mam zamiar poświęcić się całkowicie. Nie wiem ile to da, ale przynajmniej będę miał czyste sumienie.

Wiosną Ronaldo był łączony już z trzema drużynami: Interem Mediolan, AC Milanem oraz Flamengo Rio de Janeiro. Dwa pierwsze kluby stanowczo jednak zaprzeczały, jakoby kontaktowały się z Brazylijczykiem w sprawie zmiany barw. Kléber Leite, wiceprezydent Flamengo, przyznał tymczasem, że rozmawiał z napastnikiem, a ten miał ponoć wyrazić chęć powrotu do ojczyzny. Chwilowo reprezentant Canarinhos próbował skupić się jednak na swojej obecnej sytuacji. Od połowy lutego dopadł go znowu kryzys strzelecki, który trwał ponad miesiąc. Zawodnik musiał się również zmierzyć z ogromną falą krytyki, która spłynęła na niego z ust takich osobistości jak Pelé i Michel Platini. Legendarni futboliści mieli wiele zastrzeżeń szczególnie do tego, co Il Fenomeno wyprawiał poza boiskiem. Ich zdaniem bardziej zajmował się kolejnymi romansami i dobrą zabawą niż grą w piłkę nożną. Pojawiały się również głosy o konflikcie Nazário de Limy z Raúlem i Gutim. – Słyszałem, że niektórzy, jak Pelé i Platini, mówili, co myślą o mnie i moim życiu prywatnym. Słyszałem również, że pokłóciłem się z Gutim. Ludzie zawsze będą wymyślać cudowne historie, jednak Guti jest moim najlepszym kompanem od czasu przybycia do Madrytu – komentował futbolista. – Jest mi ciężko, ale jestem twardy, będę walczył.

Zdrowia i siły woli wystarczyło napastnikowi Królewskich na cztery ligowe spotkania, w których zdobył cztery gole. Jego bramka dała Blancos remis w prestiżowym starciu z Barceloną na Santiago Bernabéu. 8 kwietnia zaś w zremisowanej potyczce z Realem Sociedad San Sebastian strzelił swojego setnego gola dla ekipy ze stolicy Hiszpanii. Jak się jednak okazało, było to jego ostatnie trafienie i ostatni występ w Primera División w sezonie 2005/06. Po raz kolejny dał o sobie znać mięsień prawej nogi.

Udział Brazylijczyka w mundialu w Niemczech nie był jednak zagrożony, a selekcjoner Canarinhos, Carlos Alberto Parreira, wierzył, że napastnik pokaże w turnieju wszystkie swoje atuty. Real Madryt zakończył tymczasem rozgrywki La Liga na drugim miejscu w tabeli z aż dwunastoma punktami straty do Barçy. Il Fenomeno, pomimo rozgrywek przeplatanych kontuzjami i wahaniami formy, z czternastoma golami na koncie został najlepszym strzelcem Królewskich w lidze. Udana końcówka zmagań sprawiła, że kibice zaczęli na niego patrzeć przychylniej, a on sam powoli skłaniał się ku kontynuowaniu kariery w Madrycie. – Wszystko zmieniło się w mgnieniu oka. Odkąd zaczęliśmy strzelać gole, wszyscy są szczęśliwi. To oczywiste, że gdy grasz dobrze, ludzie biją brawo i się cieszą. Nie chcę więcej rozmawiać o moich relacjach z kibicami. To, co chciałem powiedzieć, już powiedziałem – spuentował.

Obronić Puchar Świata

Ronaldo i Raica Oliveira w związku starali się przede wszystkim dawać sobie przestrzeń. Gdyby nie rozmowy telefoniczne czy e-maile, mieliby ze sobą bardzo ograniczony kontakt, ponieważ piłkarz na co dzień mieszkał w Madrycie, a jego dziewczyna w Nowym Jorku.

Il Fenomeno znany był z tego, że lubił często zmieniać partnerki, a kolorowa prasa od czasu do czasu donosiła o jego kolejnych podbojach. – Zazdrość tylko przeszkadza w relacji dwojga ludzi. Jeśli ma się do kogoś zaufanie, to nie ma powodu, żeby wierzyć w plotki. W przeciwnym razie najlepiej się rozstać – komentowała wszelkie doniesienia kobieta. Dziewczyna żałowała, że nie mogła spędzać choć części każdego dnia razem ze swoim partnerem, lecz nie mogła od tak porzucić dla niego wszelkich zobowiązań. A tych jako światowej sławy modelka miała multum. – Już wcześniej miałam chłopaka na odległość i podobała nam się taka relacja. Najważniejsza jest miłość – twierdziła.

Milene Domingues świetnie orientowała się w futbolu, bo sama również była zawodową piłkarką. Raica Oliveira stanowiła pod tym względem całkowite przeciwieństwo byłej żony Il Fenomeno. – Szczerze mówiąc, nie śledzę nowości. Nigdy nie interesowałam się sportem i to się nie zmieni tylko dlatego, że jestem związana z Ronaldo. Ja mam swoją pracę, a on swoją. Staram się w nic nie ingerować – zwierzyła się. Podczas spotkań zakochani nie rozmawiali więc o piłce nożnej, ani o świecie modelingu. Starali się oddzielić życie prywatne od zajęć wykonywanych na co dzień. Gdy jednak w niemiłych słowach o futboliście wypowiedział się sam Pelé, Raica nie wytrzymała i postanowiła zabrać głos. – Nie powinno się mówić o rzeczach, o których nie jest się przekonanym w stu procentach – broniła ukochanego. – W takim przypadku nie powinno się również kogoś osądzać, bo potem ludzie czytają gazety i wierzą we wszystkie te słowa. Zanim coś się powie publicznie, najpierw trzeba sprawdzić posiadane informacje.

15 maja 2006 roku Carlos Alberto Parreira ogłosił nazwiska dwudziestu trzech piłkarzy, których zabierze na mundial do Niemiec. Ronaldo znalazł się wśród powołanych i wraz z Ronaldinho, Kaką i Adriano miał stanowić główną siłę ofensywną Canarinhos. – Ronaldo to idol wszystkich Brazylijczyków. Z całą pewnością będą to najlepsze mistrzostwa w jego karierze. Uważam że będzie najlepszym piłkarzem tego turnieju – chwalił swojego kolegę Ronaldinho. Futboliści dwóch zaciekle rywalizujących ze sobą klubów, Realu Madryt i FC Barcelony, podczas klasyków stawali po przeciwnych stronach barykady, lecz prywatnie darzyli się nawzajem ogromnym szacunkiem i sympatią. W końcu mieli do zrealizowania wspólny cel: obronę przez reprezentację Brazylii Pucharu Świata.

Gdy Ronaldo przybywał do Europy w 1994 roku, ważył siedemdziesiąt pięć kilogramów. Przy wzroście stu osiemdziesięciu trzech centymetrów wyglądał jak chucherko, ale szybko przytył parę kilo i nabrał masy mięśniowej, dzięki czemu prezentował się jak sportowiec z krwi i kości. Po perypetiach z kolanem z czasów występów w Interze Mediolan dorobił się jednak solidnej nadwagi. Od czasu do czasu udawało mu się zrzucić kilka kilogramów, ale nigdy z trwałym efektem. W Realu Madryt przylgnął do niego prześmiewczy przydomek „El Gordo”, lecz naprawdę trudno się temu dziwić, skoro na miesiąc przed inauguracją mundialu w ojczyźnie Goethego ważył prawie dziewięćdziesiąt pięć kilo! Pewnego dnia brazylijski prezydent, Luiz Inácio Lula da Silva, zaczepił selekcjonera Canarinhos: – Carlos, mówi się, że Ronaldo ma nadwagę, i że jest gruby, gruby i jeszcze raz gruby. To prawda? Parreira odparł: – Nie, panie prezydencie, Ronaldo jest silny i gotowy do walki o Puchar Świata.

Il Fenomeno dość już miał nabijania się z jego postury. – Prezydent powiedział to, co mu ludzie podpowiadają: że jestem gruby. Ja natomiast słyszałem, iż prezydent dużo pije. Jedno i drugie to kłamstwo. Luiz Inácio Lula da Silva dał się omamić kłamstwami i głupotami, które podpowiadają mu inni – skomentował najnowsze doniesienia. Problem jednak rzeczywiście istniał. Według Mauricio Sant’Anny, odpowiedzialnego w kadrze Canarinhos za przygotowanie fizyczne, optymalna waga Nazário de Limy to dziewięćdziesiąt kilogramów. W związku z tym dla napastnika Królewskich przygotowany został specjalny program, który miał mu pomóc zrzucić balast.

Organizatora mundialu 2006 wybrano podczas głosowania w Zurychu, które miało miejsce w dniach 6 i 7 lipca 2000 roku. O rolę gospodarza czempionatu oprócz Niemiec ubiegały się Republika Południowej Afryki, Maroko oraz Anglia. Brazylia wycofała się na trzy dni przed ostatecznym werdyktem. W ostatniej rudzie Niemcy pokonali RPA stosunkiem głosów 12-11. Głosowanie zakończyło się w dość niejasnych okolicznościach. Delegat konfederacji Oceanii, Charlie Dempsey, miał poprzeć Anglię, a w razie gdyby ta odpadła z wyścigu, przerzucić swe poparcie na Republikę Południowej Afryki. Z nieznanych przyczyn mężczyzna jednak w ostatniej chwili wstrzymał się od głosu, co przechyliło szalę zwycięstwa na stronę Niemiec. W razie remisu decydujące słowo należałoby do prezydenta FIFA, Seppa Blattera, który sprzyjał kandydaturze RPA. Sześć lat później liczył się jednak już tylko futbol.

Mundial gościł na niemieckiej ziemi po raz drugi. Wcześniej mistrzostwa świata zorganizowano tam w roku 1974, a reprezentacja RFN sięgnęła wówczas po Puchar Świata. Na początku czerwca 2006 roku dwanaście supernowoczesnych aren było gotowych na ponowne przyjęcie najlepszych drużyn narodowych globu. W trakcie boiskowych zmagań przy użyciu zaprojektowanej przez firmę Adidas ekstraszybkiej piłki Teamgeist miała zostać wyłoniona ta najlepsza z najlepszych. Według bukmacherów faworytami do zwycięstwa tradycyjnie byli Brazylijczycy. Za każdą postawioną na nich złotówkę można było zarobić cztery. Triumf gospodarzy wyceniano na osiem do jednego, Anglików na osiem i pół do jednego, Włochów na dziewięć do jednego, a Argentyńczyków na dziesięć do jednego.

Podstawowy skład Canarinhos prezentował się imponująco. Bramki strzegł Dida, obroną rządzili Cafu, Juan, Lúcio i Roberto Carlos, w pomocy szaleli Emerson, Kaká, Zé Roberto oraz Ronaldinho, a role egzekutorów pełnili Ronaldo i Adriano. Takiej jedenastki coachowi ekipy z Kraju Kawy pozazdrościłby każdy inny szkoleniowiec biorący udział w turnieju. Carlos Alberto Parreira starał się jednak nie osiadać na laurach. – To prawda, że mamy duże szanse na zwycięstwo – mówił. – Ale to nie oznacza, że już jest pozamiatane. Nadal mamy do rozegrania mecze i musimy je wygrać. Wiemy, że czeka nas ciężka przeprawa, bo każdy będzie się mobilizował na spotkanie z obrońcą tytułu.

Canarinhos trafili do grupy F i mieli przed sobą pojedynki z Chorwacją, Australią oraz Japonią. Plan był prosty: trzy zwycięstwa i pewny awans do jednej ósmej finału. – Mamy bardzo silny zespół, który jest świetnie wyszkolony technicznie i może się pochwalić sporym doświadczeniem – oceniał szanse swojej ekipy Il Fenomeno. Piłkarz wstrzymywał się jednak przed składaniem jakichkolwiek deklaracji, mając w pamięci to, że podczas turniejów rozgrywanych w Europie zespoły ze Starego Kontynentu są jeszcze mocniejsze niż zwykle. – To może być jeden z najbardziej pamiętnych mundiali w historii – dodał Nazário de Lima.

Niewielu spośród siedemdziesięciu dwóch tysięcy widzów zasiadających trzynastego czerwca na trybunach Olympiastadion w Berlinie przewidywało, że Chorwaci stawią Brazylijczykom poważny opór. Tak się jednak złożyło, że Canarinhos tylko na początku spotkania kontrolowali przebieg wydarzeń na boisku i kończyliby mecz bez ani jednego gola na koncie, gdyby nie piłkarski kunszt Kaki, który tuż przed przerwą przyjął futbolówkę na dwudziestym metrze, po czym przerzucił ją na lewą nogę i pięknym strzałem pokonał Stiepe Pletikosę. Po przerwie inicjatywa należała do Vatrenich. Tylko dzięki wielkiemu szczęściu Dida zachował czyste konto, bo wyśmienitą okazję do wyrównania miał chociażby Marko Babić. Ronaldo na arenie w stolicy Niemiec prezentował się totalnie bezbarwnie, tak samo jak w swoich najgorszych momentach sezonu 2005/06. Carlos Alberto Parreira nie mógł zdzierżyć jego indolencji, więc w sześćdziesiątej ósmej zdjął go z boiska i wpuścił na nie Robinho. To jednak na nic się zdało. Zamiast dążyć do podwyższenia rezultatu, piłkarze w kanarkowych koszulkach szanowali piłkę, starając się utrzymać minimalne prowadzenie. Pragnąca technicznych popisów publiczność, oglądając taką postawę mistrzów świata, czuła się oszukana i nie omieszkała tego wyrazić przy pomocy gwizdów. Canarinhos mogli zapisać sobie w tabeli trzy punkty, ale gdyby brano pod uwagę również styl, zasługiwali na okrągłe zero.

– Chorwacja nie zasłużyła na porażkę. Przez większość spotkania to my prezentowaliśmy się lepiej. Niestety nie wykorzystaliśmy żadnej ze swoich szans. Jeśli przeciwko Brazylijczykom marnujesz wszystkie stworzone sytuacje, wtedy czeka cię z ich strony kara. Jeden strzał odmienił losy spotkania – komentował Zlatko Kranjčar, selekcjoner Vatrenich. Ekipa z Kraju Kawy zgarnęła trzy punkty, lecz cały świat nie mówił o ich zwycięstwie, ale o beznadziejnej formie Ronaldo. Chorwacki obrońca, Robert Kovač, w pomeczowej rozmowie przyznał, że po raz pierwszy w karierze upilnowanie Il Fenomeno nie sprawiło mu większych problemów. – Nie mam pojęcia, co się z nim stało – dziwił się. Niedyspozycja Nazário de Limy stała się w jego ojczyźnie niemal tematem narodowym. Wielu ekspertów twierdziło, iż napastnik najlepszy czas ma już za sobą, a selekcjoner powinien poważnie zastanowić się nad wystawianiem go w kolejnych starciach mundialu. Za piłkarzem murem stali jednak koledzy z drużyny oraz Carlos Alberto Parreira. – On praktycznie nie grał przez ostatnie dwa miesiące – tłumaczył go coach. – Ma za sobą tylko dwa sparingi i to naturalne, że czuje się trochę ociężały. Poza tym, było bardzo gorąco i jestem przekonany, że wraz z biegiem turnieju jego dyspozycja będzie coraz lepsza.

Kolejnym rywalem Canarinhos na drodze do obrony Pucharu Świata miała być Australia. Kilka dni przed meczem Il Fenomeno źle się poczuł i wylądował na badaniach w szpitalu. W głowach kibiców odżyły wówczas wspomnienia z feralnego 12 lipca 1998 roku, kiedy to rozegrano finał mundialu we Francji. Tym razem skończyło się na szczęście tylko na strachu i Ronaldo bardzo szybko zakomunikował, że wszystko z nim w porządku, i że jest w pełni gotów do występu w zaplanowanym na 18 czerwca starciu. Był rozczarowany swoją postawą przeciwko Chorwacji i liczył, iż otrzyma od selekcjonera szansę zrehabilitowania się oraz udowodnienia, że wciąż może siać postrach pod bramką rywali.

Brazylijczycy to jedyna drużyna, która zagrała na wszystkich piłkarskich mundialach. Nieprzerwanie od 1966 roku docierali w rywalizacji co najmniej do drugiej rundy. Po starciu na monachijskiej Allianz Arenie przeciwko Australii ta druga statystyka wciąż była aktualna, lecz zwycięstwo nad kopciuszkiem zaledwie 2:0 sprawiło, iż po dwóch spotkaniach mieli w dorobku zaledwie trzy strzelone gole, czyli najmniej od czempionatu 1990, rozegranego na terytorium Włoch. Carlos Alberto Parreira przed pierwszym gwizdkiem Markusa Merka uznał, że zwycięskiego składu się nie zmienia i do boju posłał identyczną jedenastkę jak w starciu przeciwko Vatrenim. Krytykowany Ronaldo i tym razem nie błyszczał pełnym blaskiem, ale wypadł zdecydowanie lepiej, asystując trzy minuty po zmianie stron przy golu Adriano. Il Fenomeno otrzymał prostopadłe podanie od Ronaldinho, po czym przetrzymał chwilę piłkę i odegrał ją do Adriano, który celnie przymierzył lewą nogą. Niespełna dziesięć minut przed końcowym gwizdkiem sędziego Nazário de Lima opuścił plac gry na korzyść Robinho. Młody napastnik w samej końcówce trafił futbolówką w słupek. Czujny Fred zdołał jednak dobić strzał kolegi i ustalić wynik spotkania.

– Jesteśmy w jednej ósmej finału. Najważniejsze w tym meczu było to, żeby zagwarantować sobie awans do kolejnej rundy. Cieszymy się, że udało nam się zrealizować nasz cel i uważamy, że w pełni zasłużyliśmy na to zwycięstwo – komentował Carlos Alberto Parreira. Trener miał jednak świadomość tego, że wygrana jego drużynie nie przyszła łatwo, a przeciwnik miał kilka szans na zdobycie gola i gdyby choć jedną z nich wykorzystał, to losy spotkania mogłyby się potoczyć całkiem inaczej. – To normalne, że nie jesteśmy w najwyższej formie, bo przed turniejem rozegraliśmy zaledwie trzy spotkania towarzyskie – dodał. – Pomalutku czynimy postępy. Z Australią zagraliśmy lepiej niż przeciwko Chorwacji, a w starciu z Japonią będzie jeszcze lepiej”.

Gerd Müller uzbierał na mistrzostwach świata łącznie czternaście goli i o poranku 22 czerwca 2006 roku samodzielnie przewodził w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii mundialu. Autor dwunastu trafień, Ronaldo, miał jednak w korespondencyjnym pojedynku z Niemcem jeden niezaprzeczalny atut: wciąż mógł poprawić swój dorobek. Gdy Canarinhos mieli już zapewniony udział w fazie pucharowej czempionatu, jasnym stało się, że Carlos Alberto Parreira w spotkaniu z Japonią da odpocząć wielu podstawowym zawodnikom. Dla Nazário de Limy miejsce w podstawowej jedenastce znalazło się jednak po raz kolejny. – Trenowałem bardzo ciężko i wierzę, że ta praca zaowocuje w spotkaniu z Azjatami – mówił gwiazdor Realu Madryt.

Sześćdziesiąt sześć tysięcy kibiców podziwiających starcie na arenie w Dortmundzie w trzydziestej czwartej minucie potyczki Canarinhos z Japonią było świadkami małej sensacji. Keiji Tamada otrzymał podanie od Alexa Santosa i uderzył celnie pod poprzeczkę bramki strzeżonej przez Didę. Ekipa z Kraju Kwitnącej Wiśni prowadziła 1:0, a Ronaldo i spółka musieli coś zrobić, żeby uniknąć kompromitacji. Udało się dopiero tuż przed przerwą. Cicinho głową zagrał piłkę do Il Fenomeno, a ten przy użyciu tej samej części ciała doprowadził do wyrównania, definitywnie przełamując tym samym fatalną passę. Zmagający się z nadprogramowymi kilogramami napastnik z minuty na minutę był coraz aktywniejszy, a po jego akcji swoją szansę na zdobycie gola miał m. in. Ronaldinho. Kwadrans po zmianie stron Brazylijczycy prowadzili już 3:1. Najpierw pięknym strzałem z trzydziestu metrów popisał się Juninho Pernambucano, a potem Gilberto Silva pokonał Yoshikatsu Kawaguchiego strzałem po ziemi. Wynik spotkania na 4:1 niespełna dziesięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry ustalił… Ronaldo! Ten sam zawodnik, którego zaledwie kilka dni wcześniej krytykowano za brak zaangażowania oraz nadwagę, przeprowadził akcję z Juanem, po czym obrócił się z futbolówką i mierzonym uderzeniem zza szesnastki umieścił ją w siatce. Stary Il Fenomeno powrócił, a od pobicia rekordu Gerda Müllera dzieliło go już tylko jedno trafienie!

– Jestem szczęśliwy. W trakcie turnieju znacznie poprawiłem się pod względem fizycznym oraz technicznym. Cierpliwość to w tym przypadku słowo klucz. Udało mi się zachować spokój oraz cierpliwość – oceniał swój występ w Dortmundzie Il Fenomeno. Brazylia w Niemczech nie zachwycała, ale konsekwentnie realizowała swój cel. Komplet dziewięciu punktów dał Canarinhos oczywiście pierwsze miejsce w grupie F i psychiczny komfort przed walką o ćwierćfinał.

Gorzki rekord

Na mundialu w Niemczech reprezentacja Ghany zmagania w grupie E zakończyła na drugim miejscu, za Włochami oraz przed Czechami i Stanami Zjednoczonymi. Udział w jednej ósmej finału dla debiutujących na mundialu Czarnych Gwiazd był szczytem marzeń, a dla zaprawionych w bojach Brazylijczyków ledwie rutyną. Zmiennicy w starciu z Japonią zaprezentowali się błyskotliwie, ale Carlos Alberto Parreira 27 czerwca na murawę areny w Dortmundzie desygnował jedenastkę, która męczyła się z ekipami Chorwacji oraz Australii. Ufał swoim zawodnikom i wierzył, że doświadczeni piłkarze mimo wszystko są większym gwarantem sukcesu w starciu z nieobliczalnymi Afrykańczykami.

Ľuboš Micheľ ledwie zdążył zagwizdać po raz pierwszy, a Canarinhos już prowadzili 1:0. Autorem trafienia był nie kto inny jak Ronaldo, który znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem po genialnym prostopadłym podaniu Kaki. Il Fenomeno może i był gruby oraz powolny, ale za to diabelnie skuteczny. Minął ghańskiego golkipera i jak za starych dobrych lat wpakował piłkę do siatki, po czym utonął w objęciach kolegów. Rekord Gerda Müllera przeszedł do historii. Nazário de Lima dzięki tej bramce stał się samodzielnym liderem mundialowej klasyfikacji strzelców wszech czasów!

Afrykańczycy jeszcze przed przerwą próbowali odrobić straty, ale ich poczynania nie przyniosły żadnego efektu. Najdogodniejszą sytuację miał John Mensah, lecz jego strzał trafił prosto w nogi Didy. Gdy wydawało się, że pierwsza połowa zakończy się jednobramkowym prowadzeniem teamu w kanarkowych koszulkach, to gola już w doliczonym czasie zdobył Adriano. Napastnik Canarinhos znajdował się na pozycji spalonej, ale żaden z arbitrów tego nie dostrzegł, a protesty reprezentantów Ghany nic nie dały. W drugiej połowie Czarne Gwiazdy ambitnie walczyły o swoje, lecz ich poczynaniom brakowało zespołowości oraz wykończenia. Na dziesięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry za próbę wymuszenia jedenastki drugi żółty kartonik obejrzał jeden z ich asów, Asamoah Gyan, czym ostatecznie pogrzebał szansę swego teamu na korzystny rezultat. Dzieła zniszczenia w samej końcówce dopełnił Zé Roberto, wobec czego podopieczni Carlosa Alberto Parreiry mogli powoli myśleć o ćwierćfinale.

Selekcjoner ekipy z Kraju Kawy przed starciem z Ghaną był krytykowany za to, że zamiast na młodzież, postawił po raz kolejny na sprawdzoną jedenastkę, której brakowało finezji i polotu. Po ostatnim gwizdku Ľuboša Micheľa jego oponenci musieli jednak choć na chwilę zamilknąć. – Historia nie pamięta zespołów, które pięknie grały, lecz mistrzów – komentował coach. – Lubimy grać przyjemnie dla oczu i jeśli tylko się da, to będziemy to robić. W swoim dorobku mamy pięć Pucharów Świata i chcemy sięgnąć po szósty.

Piętnaście bramek w zmaganiach o tytuł czempiona globu stawiało Ronaldo wyżej w hierarchii nie tylko od Gerda Müllera. Nazário de Lima przegonił w klasyfikacji strzelców również Pelégo, z którym zdążył się zrównać jeszcze w trakcie zmagań w Korei Południowej i Japonii. – Ten rekord nigdy nie był moim celem, traktuję go po prostu jako naturalną kolej rzeczy – przyznał Il Fenomeno. – Jestem szczęśliwy z pobicia tego wyniku, tym bardziej, że przez siedem kolejnych mundiali nikt nie osiągnął podobnego rezultatu. To dla mnie wielka satysfakcja, ale nie zapominam, że naszym celem jest dotarcie do finału.

Dwa gole Zinédine’a Zidane’a w finale mistrzostw świata w 1998 roku we Francji doprowadziły kibiców gospodarzy do ekstazy, a Ronaldo i jego kompanom zadały cios, po którym ekipa z Ameryki Południowej zbierała się przez kolejne cztery lata. Obaj zawodnicy cieszyli się wówczas młodością i mieli dopiero przed sobą to co najlepsze w wielkiej piłce. Gdy Il Fenomeno zmagał się z potwornym urazem kolana, Francuz odwiedził go w szpitalu i tak zapoczątkowała się ich przyjaźń. Kariery obu genialnych futbolistów splotły się wreszcie w lecie 2002 roku w Realu Madryt, gdzie mieli oni być głównymi aktorami projektu Florentino Pereza pt. Galácticos. Pomysł prezesa Królewskich na piłkarski Dream Team jednak nie do końca wypalił, a Ronaldo i Zidane udali się na mundial do Niemiec już jako weterani. Trzydziestoczteroletni Francuz rozgrywał ostatnie mecze w swojej karierze, a Ronaldo lada dzień czekały obchody trzydziestych urodzin i patrząc na jego posturę trudno było uwierzyć, że cztery lata później w Republice Południowej Afryki będzie jeszcze w stanie załapać się do drużyny narodowej.

Zemsta Canarinhos na Trójkolorowych miała być słodka, a okazała się totalnym niewypałem. W początkowej fazie meczu najlepszą sytuację do zdobycia gola miał Il Fenomeno, ale piłka po jego strzale głową poszybowała nad poprzeczką twierdzy Fabiena Bartheza. Brazylijczycy zamiast robić to, co kochają, czyli finezyjnie atakować, po raz kolejny cofnęli się do defensywy, oczekując na nie wiadomo co. Francuzi z Zizou w roli głównej opanowali tymczasem środek pola i kontrolowali wydarzenia na boisku, stwarzając coraz groźniejsze sytuacje. Niecały kwadrans po przerwie Zidane dośrodkował futbolówkę w szesnastkę Canarinhos. Ta minęła wszystkich zawodników, a akcję przy długim słupku zamknął Thierry Henry. Dida w tamtej sytuacji nie miał nic do powiedzenia, a Trójkolorowi mogli celebrować upragnione prowadzenie. Piłkarze z Kraju Kawy nie zamierzali się poddawać, lecz ich wysiłki okazały bezskuteczne. Pomimo naporu w samej końcówce, zakończyli spotkanie z zerowym dorobkiem i pożegnali się z turniejem.

Do Niemiec dopingować swoich ulubieńców przybyło wielu Brazylijczyków. „Totalna katastrofa”, krzyczały nagłówki gazet w Ameryce Południowej. – To wielkie rozczarowanie. Ta drużyna w ogóle nie była głodna zwycięstw. Na mistrzostwach nie powinni grać najsławniejsi, a ci, którym najbardziej na tym zależy – mówił Julio, pochodzący z Rio de Janeiro fan, który wspierał Canarinhos we Frankfurcie. Mieszkający na co dzień w São Paulo Marcello miał tymczasem trochę inne zdanie: – Mamy w swoim dorobku już pięć tytułów. Dajmy szansę innym. Ten drugi znajdował w zdecydowanej mniejszości. W Brazylii futbol to religia i dla niektórych jedyna szansa na oderwanie się od szarej rzeczywistości, polegającej na ciągłym martwieniu się o to, żeby mieć pieniądze na chleb. Główna krytyka za klęskę na niemieckiej ziemi spadła oczywiście na dwie największe gwiazdy: Ronaldinho i Ronaldo. Temu pierwszemu oberwało się za to, że był karykaturą samego siebie, nie potrafił zapanować nad środkiem pola i dostarczać kluczowych podań Il Fenomeno. Ten drugi tradycyjnie był gruby i wolny oraz strzelał za mało goli.

– To dla nas bardzo smutny dzień. Francuzi byli lepszym zespołem – Nazário de Lima krótko podsumował porażkę we Frankfurcie. Występ na niemieckim mundialu był najgorszym w wykonaniu piłkarzy Canarinhos od czempionatu 1990, rozegranego we Włoszech, z którego odpadli już w jednej ósmej finału. Podczas trzech kolejnych turniejów za każdym razem docierali jednak do samego finału, dwukrotnie wznosząc w górę Puchar Świata. Koniec takiej serii zwyczajnie nie mógł pozostać bez echa.

– Chciałbym podziękować swoim zawodnikom – skomentował przegrane mistrzostwa selekcjoner Carlos Alberto Parreiria. – Nie wykonałem swojej pracy jak należy, ponieważ nie udało się nam zagrać w wielkim finale. Gdy brazylijska drużyna narodowa przegrywa, zawsze najbardziej obrywa trener, więc tym razem pewnie nie będzie inaczej. Nie byliśmy przygotowani na tę chwilę i dlatego tak trudno jest nam przejść do porządku dziennego nad ostatnimi wydarzeniami. Pokonał nas zespół, który rozegrał doskonałe spotkanie, a my popełnialiśmy głupie błędy i to kosztowało nas awans do kolejnej rundy.

Ronaldo przyjął do wiadomości krytykę, ale po powrocie do ojczyzny nie zamierzał się kajać. Uważał, że ludzie są zbyt surowi w osądach i że powinni uświadomić sobie jedno: reprezentacja nie zawsze będzie spełniać wszystkie ich oczekiwania. – Reprezentacja Brazylii nie będzie wygrywać każdego mundialu, mimo że mamy najlepszą drużynę na świecie – mówił. – Cztery lata temu wszyscy byli szczęśliwi. Prasa, kibice i politycy – każdy celebrował wywalczenie piątego Pucharu Świata. W tej chwili przegranymi są tylko piłkarze i sztab szkoleniowy.

Pechowy czempionat dobiegł końca, a kolejny sezon zbliżał się wielkimi krokami. Na początku lipca Ronaldo nie był w stu procentach pewien, w jakim klubie rozpocznie kampanię 2006/07, ale wiedział, że musi poddać się operacji lewego kolana, w którym postępowała mineralizacja kości. Lekarz kadry Canarinhos, José Luiz Runco, zdradził że Il Fenomeno zmagał się z tą dolegliwością od około ośmiu miesięcy, ale nie zdecydował się na wcześniejszy zabieg z uwagi na to, że był w stanie zacisnąć zęby i grać. W pewnym momencie bóle jednak bardzo się nasiliły i piłkarz zaczął z ich powodu odczuwać silny dyskomfort. Doktor wytłumaczył zawodnikowi, że operacja nie będzie skomplikowana, a rehabilitacja po niej nie zajmie wiele czasu i pozwoli napastnikowi zameldować się na boisku na początku nadchodzących rozgrywek. – Rozmawialiśmy długo na ten temat i zdecydowaliśmy, że najlepszą opcją dla mnie będzie przeprowadzenie tego zabiegu -, oznajmił Ronaldo.

W połowie lipca Brazylijczyk udał się do szpitala Pasteura w Rio de Janeiro, gdzie pod baczną obserwacją lekarza Realu Madryt, Alfonso del Corrala, starano się przywrócić jego lewe kolano do stanu używalności. Operacja trwała pięćdziesiąt minut i zakończyła się sukcesem. – Prognozy dla Ronaldo przewidują powrót do pracy za około trzy tygodnie – poinformował Corral.

Pożegnanie z Hiszpanią

Niemiecki mundial wygrali Włosi, którzy w meczu o złoto pokonali po rzutach karnych Francję. Zinédine Zidane zawiesił buty na kołku, a z boiskiem pożegnał się w iście spektakularny sposób, uderzając „z byka” Marco Materazziego w sto dziesiątej minucie starcia z Italią i otrzymując za to czerwoną kartkę. U progu rozgrywek 2006/07 Ronaldo powrócił do Madrytu, by w klubowym kompleksie w Valdebebas rozpocząć rehabilitację pod okiem José Luisa San Martína. Dla futbolisty był to pierwszy poważny wysiłek od czasu przeprowadzenia operacji lewego kolana. Jego noga bardzo dobrze reagowała na obciążenie, a on sam zamierzał jak najszybciej wrócić do treningów z zespołem.

Nowym trenerem Królewskich został Fabio Capello, który miał już okazję prowadzić ten zespół podczas sezonu 1996/97. W kuluarach sporo mówiło się o tym, że Włoch nie jest zwolennikiem talentu Brazylijczyka i najchętniej pozbyłby się go z Santiago Bernabéu. W letnim okienku transferowym włodarze Blancos znów poczynili pokaźne zakupy, sprowadzając do klubu Fabio Cannavaro, Emersona, Mahamadou Diarrę oraz nazywanego lisem pola karnego Ruuda van Nistelrooya. W związku z pozyskaniem tego ostatniego, w hiszpańskiej prasie niemal codziennie pojawiały się artykuły wieszczące szybkie odejście Nazário de Limy. Zainteresowanie reprezentantem Canarinhos ponownie wyrażali ponoć sternicy Interu Mediolan oraz AC Milanu. Oba kluby miały poważne powody, żeby myśleć o transferze. Z szkoleniowcem Nerazzurrich, Roberto Mancinim, w konflikt popadł Adriano, który mógłby powędrować w ramach rozliczenia do Madrytu. W szeregach Rossonerich powstał natomiast wakat po odejściu Andrija Szewczenki do Chelsea. Prezes Królewskich, Ramón Calderón, potwierdzał medialne doniesienia o zapytaniach ze strony włoskich potentatów, ale zaznaczył jednocześnie, że wolą Ronaldo jest pozostanie w stolicy Hiszpanii: – Mówimy przecież o nadzwyczajnym graczu, najlepszym środkowym napastniku na świecie. On wierzy w nowe sportowe plany klubu, wyznał mi to osobiście, a my zaakceptujemy jego żądania.

W połowie sierpnia Ronaldo mógł już sobie pozwolić na krótkie przebieżki po boisku, ale o występie w zaplanowanym na koniec miesiąca inaugurującym zmagania w La Liga starciu z Villarrealem nie mogło być mowy. Poza tym okno transferowe nadal było otwarte, a Inter i Milan kontynuowały swoją ofensywę w celu pozyskania napastnika. Negocjacje toczyły się jednak bardzo leniwie, bowiem oba kluby oferowały Królewskim tylko pieniądze, a ci oczekiwali zaangażowania w transakcję Adriano lub Kaki. – Czy Ronaldo odejdzie do Milanu? Nie. Do Interu? Również nie – twierdził Fabio Capello, który na każdym kroku zaprzeczał pogłoskom, jakoby naciskał włodarzy Realu, żeby wytransferowali Brazylijczyka.

Sternicy ekipy z Santiago Bernabéu szacowali wartość swojego najbardziej medialnego zawodnika na czterdzieści milionów euro. W kierunku przedstawicieli Nerazzurrich i Rossonerich wysłali jasny komunikat: albo zapłacicie całą sumę, albo w rozliczeniu weźmiemy sobie któregoś z waszych piłkarzy. Pomiędzy włoskimi klubami a Realem zaczęła się otwarta licytacja. Ówczesny wiceprezydent czerwono-czarnych, Adriano Galliani, zadzwonił nawet do Nazário de Limy, oferując mu lukratywny, pięcioletni kontrakt w zespole prowadzonym przez Carlo Ancelottiego. Madryt bardzo rozzłościła strategia obrana przez Milan, ale Ramón Calderón w końcu i tak zgodził się na spotkanie z przedstawicielami włoskiego klubu w celu negocjacji sprzedaży reprezentanta Canarinhos. Te utknęły jednak w martwym punkcie, gdyż żądania Królewskich stanęły na trzydziestu milionach euro lub oddaniu Kaki. Rossoneri byli natomiast skłonni wyłożyć na stół maksymalnie o osiem milionów mniej, a o wymianie swojego najlepszego piłkarza na Ronaldo w ogóle nie chcieli słyszeć. Tymczasem Nerazzurri w zamian za Il Fenomeno zaoferowali w końcu Adriano, ale ostatecznie i ten barter nie doszedł do skutku.

W ostatnich dniach sierpnia Nazário de Lima odebrał w Monako nagrodę Golden Foot, przyznawaną za całokształt kariery graczom, którzy mają ukończone co najmniej dwadzieścia dziewięć lat. Do wiadomości publicznej przekazano informację, że negocjacje w sprawie jego transferu zostały zakończone i nie opuści on stolicy Hiszpanii na rzecz Mediolanu. – Jestem szczęśliwy w Madrycie – zapewniał. Il Fenomeno pod okiem specjalistów w drugim tygodniu września przeszedł testy sprawności fizycznej, które dały zadziwiająco dobre wyniki. Zdaniem doktora Jesusa Elma z Kliniki Braterstwa, napastnik nie był w takiej formie od chwili dołączenia do drużyny Królewskich, a stan jego muskulatury napawał wielkim optymizmem. Celem reprezentanta Canarinhos był powrót na murawę jeszcze przed 22 października. Na tę datę zaplanowano pierwsze El Clásico w sezonie 2006/07, ale lekarze prognozowali, że Ronaldo zaprezentuje się na boisku znacznie wcześniej.

Hiszpańskie media co jakiś czas donosiły o animozjach pomiędzy Nazário de Limą a Fabio Capello. Pupilkiem Włocha miał być Ruud van Nistelrooy, a Brazylijczyk jedynie kulą u nogi. Trener już wcześniej zdementował te rewelacje, a wkrótce głos zabrał również reprezentant Canarinhos. – To po prostu kolejna głupia plotka. Nie boję się walki o miejsce w składzie. Ruud i ja jesteśmy bardzo kompatybilni i z powodzeniem możemy grać razem – tłumaczył. Mówiło się również o tym, że Ronaldo nie popierał metod szkoleniowych nowego coacha Blancos, który wprowadził surową dyscyplinę, aplikował piłkarzom ciężkie treningi i dbał o to, żeby nie mieli nadwagi. – Capello to bardzo poważny, profesjonalny i zdolny trener. Ma swoje idee i musimy to respektować – dodał futbolista. – Zawsze traktował mnie z najwyższym szacunkiem. Od każdego z nas wymaga bardzo wiele, nie tylko ode mnie. Pokonuję kolejne etapy rehabilitacji i polepszam się z dnia na dzień. Niedługo osiągnę swoją najlepszą formę fizyczną.

Królewscy kampanię 2006/07 rozpoczęli od trzech zwycięstw i remisu w Primera División oraz porażki 0:2 z Lyonem w Champions League. 26 września w drugiej kolejce fazy grupowej zmagań o Puchar Europy mieli się zmierzyć na Santiago Bernabéu z Dynamem Kijów, a dwadzieścia cztery godziny przed spotkaniem media obiegła niespodziewana informacja: Ronaldo w kadrze meczowej! Proces rehabilitacji po operacji lewego kolana dobiegł końca, piłkarz mógł na pełnych obrotach trenować z drużyną, więc Fabio Capello postanowił powoli wprowadzać go do gry. Królewscy nie dali szans Ukraińcom, gromiąc ich 5:1. Po dwie bramki dla gospodarzy zdobyli Ruud van Nistelrooy i Raúl, a jedno trafienie dołożył José Antonio Reyes. Ronaldo zagrał nieco ponad kwadrans, zmieniając Holendra.

Il Fenomeno bardzo dobrze prezentował się podczas kolejnych treningów, ale to nie wystarczyło, żeby przebić się do pierwszej jedenastki Blancos. Fabio Capello w meczach przeciwko Atlético Madryt, Getafe i Steaule Bukareszt testował różne ustawienia formacji ataku, lecz Brazylijczyk za każdym razem wchodził na boisko z ławki, przez co nie miał możliwości zaprezentowania pełnego wachlarza swoich umiejętności. Podczas przegranej 0:1 potyczki z ekipą spod Madrytu, dyskusje z arbitrem kosztowały Nazário de Limę dwie żółte kartki i absencję w spotkaniu z Barceloną, w którym jeszcze miesiąc temu tak bardzo pragnął zagrać. – Nie rozumiem drugiej żółtej kartki – żalił się. – Zauważyłem, że van Nistelrooy dyskutował po otrzymaniu kartonika. On nic nikomu nie zrobił, więc spytałem sędziego, skąd jego decyzja. Arbiter odwrócił głowę, a ja nazwałem go „fenomenem”. Chwilę później pokazał mi kartkę.

Pierwszy od zakończenia mundialu w Niemczech występ w pełnym wymiarze czasu Ronaldo zanotował dopiero 25 października podczas wyjazdowej potyczki jednej szesnastej finału Copa del Rey przeciwko trzecioligowej Éciji Balompié. Rozgrywane w strugach deszczu spotkanie zakończyło się nieprzynoszącym chluby Królewskim remisem 1:1, ale Il Fenomeno choć nie zdobył bramki, to poczynał sobie na murawie całkiem nieźle. W pierwszej połowie po jego podaniu bliski trafienia do siatki był Reyes, a po zmianie stron sam Brazylijczyk miał dobrą okazję do strzelenia gola. Jego postawa nie przełożyła się jednak na odbudowę zaufania u Fabio Capello. Reprezentant Canarinhos w spotkaniu z zespołem z Tarragony nie zagrał ani minuty, a w rewanżowym starciu ze Steauą w Lidze Mistrzów zmienił tylko kwadrans przed końcem Ruuda van Nistelrooya.

Trudność w złapaniu rytmu meczowego sprawiała, że na początku listopada Ronaldo wciąż nie miał na koncie ani jednego gola w trwającej kampanii. Przełamanie nastąpiło dopiero w rewanżu z Éciją na Santiago Bernabéu w ramach zmagań o Puchar Króla. Real rozniósł trzecioligowego kopciuszka aż 5:1, Il Fenomeno wybiegł na murawę w podstawowym składzie, a w sześćdziesiątej siódmej minucie zdobył gola na 2:0. Uczynił to w starym, dobrym stylu, czyli sprintem dopadając futbolówkę, gubiąc obrońców zwodem i umieszczając piłkę w rogu bramki strzeżonej przez Zigora. Szczęście Brazylijczyka nie trwało jednak długo. Już następnego dnia zaczął odczuwać poważny dyskomfort w lewym kolanie. Po przeprowadzeniu niezbędnych badań okazało się, że doznał kolejnego urazu i będzie musiał pauzować przez około trzy tygodnie.

Nazário de Lima pod koniec listopada powrócił do treningów z zespołem, a na początku grudnia był już do dyspozycji Fabio Capello. Włoski trener na przestrzeni sezonu nie zrezygnował z trzymania żelaznej dyscypliny, a wszelkie obostrzenia obowiązywały również Ronaldo. Piłkarz starał się publicznie nie narzekać na metody szkoleniowca i ciężko pracować, żeby w końcu na stałe zadomowić się w pierwszej jedenastce Blancos. Jego waga spadła do niespełna dziewięćdziesięciu kilogramów, a badania na odsetek tłuszczu w organizmie wypadły fantastycznie. – Capello jest osobą, która mnie motywuje i jest dla mnie również bardzo wymagający – opowiadał Il Fenomeno o trenerze. – Otrzymuje to, czego chce. Wiele wymaga, ale kiedy drużyna dobrze wykonuje jego polecenia, to jest sprawiedliwy w swoich ocenach.

Po dwunastu kolejkach La Liga Real plasował się na trzeciej lokacie w tabeli i czekało go starcie przed własną publicznością z Athletikiem Bilbao. Brazylijczyk znalazł się w kadrze na to spotkanie, ale zasiadł tylko na ławce rezerwowych. Podstawowy atak Królewskich tworzyli Raúl, Van Nistelrooy i Reyes, a Nazário de Lima musiał oczekiwać na swoją szansę. W pierwszej połowie lepiej prezentowali się przyjezdni i to oni prowadzili do przerwy 1:0 po golu Luisa Prieto, zdobytego z pozycji spalonej, ale uznanego przez arbitra. Blancos mieli swoje szanse na wyrównanie, lecz Fabio Capello musiał zdecydować się na zmiany, jeśli marzyło mu się odmienienie losów spotkania. W związku z tym Davida Beckhama zastąpił Émerson, a w miejsce José Antonio Reyesa pojawił się… Ronaldo! Reprezentant Canarinhos od samego początku drugiej części był bardzo aktywny, popisując się między innymi fantastycznym podaniem do Van Nistelrooya. W sześćdziesiątej czwartej minucie Il Fenomeno cieszył się już z gola, kiedy to po idealnym crossowym podaniu Sergio Ramosa wybiegł zza pleców defensorów gości i pokonał Iñakiego Lafuente strzałem po ziemi z trzynastu metrów. Po tym trafieniu napastnik Królewskich nie spoczął na laurach i szukał kolejnej bramki. Trafić do siatki po raz drugi mu się nie udało, ale gol Roberto Carlosa po uderzeniu z dystansu ustalił wynik starcia na dziewięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry.

Od ostatniego tytułu Piłkarza Roku FIFA oraz ostatniej Złotej Piłki magazynu France Football dla Ronaldo minęło już wiele lat, jednak Brazylijczyk co i rusz udowadniał, że nie bez powodu uważano go kiedyś za najlepszego na świecie i porównywano do Pelégo. Problemy z wagą i kontuzje nie dawały mu spokoju, lecz on za każdym razem odradzał się niczym Feniks z popiołów. – Wreszcie przełamałem złą passę – stwierdził Brazylijczyk po meczu z Athletikiem. 6 grudnia wyjazdowym meczem z Dynamem Kijów Blancos zakończyli zmagania grupowe w Lidze Mistrzów. Królewscy zremisowali na Ukrainie 2:2 i uplasowali się na drugim miejscu w tabeli, zapewniając sobie awans do jednej ósmej finału. Do osiemdziesiątej szóstej minuty ekipa ze stolicy Hiszpanii radziła sobie marnie, przegrywając 0:2 po bramkach Maksima Szackicha. Wtedy jednak dał o sobie znać człowiek od zadań specjalnych, czyli Ronaldo. Il Fenomeno najpierw wykorzystał prezent od piłkarzy Dynama, którzy przy rzucie rożnym pozostawili go bez opieki, a następnie na gola zamienił rzut karny podyktowany za faul na nim samym. To był naprawdę szalony wieczór, a przesłanek, że stary Nazário de Lima wraca, było coraz więcej. Poprzednio do siatki w rozgrywkach Champions League trafił w meczu z Romą w grudniu… 2004 roku. – Od mojej ostatniej bramki w Lidze Mistrzów minęło sporo czasu, choć trzeba przyznać, że w ciągu ostatnich dwóch lat nie grałem zbyt wiele meczów w tych rozgrywkach – komentował na gorąco. – Bardzo się cieszę, że trafiłem do siatki. Z dnia na dzień czuję się coraz lepiej. Muszę wciąż pracować, aby grać jak stary Ronaldo.

Związek Ronaldo z Raicą Oliveirą w dłużej perspektywie czasu nie miał szans na przetrwanie. Modelka wiele razy zarzekała się, że nie wierzy w plotki o kolejnych romansach swojego chłopaka, ale w końcu rodzice przemówili jej do rozsądku i namówili, żeby zerwała kontakt z piłkarzem, który nie przepuszczał okazji, żeby każdą ładną dziewczynę zaciągnąć do łóżka. Miarka się przebrała, gdy hiszpańskie media doniosły o relacji pomiędzy napastnikiem Królewskich a studentką dziennikarstwa – Alice Requiano. Dziewczyna ponoć bardzo często odwiedzała Brazylijczyka w jego madryckiej posiadłości.

Napastnik po raz kolejny nasłuchał się również wielu nieprzyjemnych słów ze strony Pelégo: – Jeśli chce się ulepszać, to musi zacząć pilnie trenować, by stać się chudszym”. Legendarny gracz Santosu i reprezentacji Canarinhos nie omieszkał również skrytykować stylu życia swojego rodaka. Uważał, że Ronaldo był kiedyś fenomenalnym zawodnikiem, co doprowadziło go do wielu tytułów, ale pozaboiskowe problemy sprawiły, że cały jego dorobek legł w gruzach. Człowiek, którego Il Fenomeno jako dzieciak i nastolatek uważał za wzór, nagle stał się dla niego wrogiem publicznym numer jeden. Nazário de Lima bardzo krótko skomentował zarzuty pod swoim adresem: – Nikt nie powinien zwracać uwagi na to, co on wygaduje.

Pelé się wymądrzał, Ronaldo nie zaprzątał sobie tym głowy, a prasa w Ameryce Południowej odkryła następny romans napastnika Realu. Jego nową wybranką okazała się Érika Abreu – dentystka z Rio de Janeiro. Il Fenomeno poddawał się w jej gabinecie serii zabiegów plombowania zębów, a po ostatnim zaprosił kobietę do swojego domu na Święta Bożego Narodzenia. Kilka dni później para udała się na wycieczkę po Europie, odwiedzając najpierw Paryż, a potem Madryt.

Burzliwy okres w życiu uczuciowym piłkarza odbił się również na jego formie sportowej. Reprezentant Canarinhos w przegranych ligowych potyczkach z Sevillą i Recreativo Huelva pokazał się z bardzo złej strony i był zmieniany w drugiej połowie przez Fabio Capello. W meczu z Espanyolem nawet nie wybiegł na murawę. Po przerwie świątecznej przyszło wyjazdowe starcie z Deportivo La Coruña, Real znów przegrał, a Ronaldo wszedł z ławki zastępując Fernando Gago. Nie popisał się jednak niczym szczególnym, a trener w końcu stracił do niego cierpliwość i na nadzwyczajnym spotkaniu z władzami Królewskich poinformował, że ma już dość ciągłego zamieszania wokół Brazylijczyka. Uważał, że Nazário de Lima poprzez nocne eskapady do klubów oraz częste pojawianie się na treningach w stanie nieprzystającym zawodowemu sportowcowi, daje zły przykład młodym zawodnikom. – Jeśli to możliwe, niech odchodzi już w zimie. W tych okolicznościach nie widzę dla niego miejsca w swoim projekcie – zakomunikował sternikom klubu z Santiago Bernabéu. 1 stycznia 2007 roku otwarte zostało zimowe okienko transferowe. Niecały miesiąc później Ronaldo Luís Nazário de Lima, który w stu siedemdziesięciu siedmiu meczach Realu Madryt strzelił sto cztery gole, był już zawodnikiem AC Milanu.

Zmiana klimatu

W ostatnich miesiącach pobytu w Madrycie Ronaldo definitywnie nie był szczęśliwy. – Miło mieć świadomość, że są na świecie ludzie, którzy cię lubią – stwierdził podczas pokazu mody Valentino w Paryżu, kiedy wiedział już, że włodarze Rossonerich znowu się nim interesują. Negocjacje pomiędzy klubami nie były długie. Czerwono-czarni początkowo sondowali możliwość wypożyczenia Brazylijczyka, ale Blancos interesował tylko transfer definitywny i kwota rzędu dwudziestu milionów euro.

Ekipa ze stolicy mody taką sumę była w stanie zapłacić jeszcze latem. W ciągu pół roku napastnik znacznie stracił na wartości, a Silvio Berlusconi miał w tym temacie dokładną wiedzę. Ostatecznie prezes Milanu wyłożył z klubowej kasy siedem i pół miliona euro i wszystkie strony wydawały się zadowolone. Królewscy pozbyli się niechcianego zawodnika, oszczędzili mnóstwo gotówki na pensji, którą musieliby mu płacić jeszcze przez półtora roku, a dodatkowo na ich konto wpłynęło parę groszy. Ronaldo zmienił środowisko, wrócił do upragnionych Włoch i przeniósł się jednocześnie do markowego klubu, w którym wciąż mógł walczyć o najcenniejsze trofea. Rossoneri pozyskali natomiast medialnego piłkarza, spragnionego gry i mogącego pomóc drużynie w uratowaniu sezonu, który zaczął się dla nich nieszczególnie.

Nazário de Lima wylądował na lotnisku w Mediolanie 25 stycznia 2007 roku, a już kilka godzin później zasiadł na trybunach San Siro, by obejrzeć swoich nowych kolegów w meczu Ligi Mistrzów przeciwko AS Romie. Jako zawodnik czerwono-czarnych oficjalnie zaprezentowany został osiem dni później, po przejściu stosownych testów medycznych. Postanowił, że na jego koszulce znajdzie się numer „99”, gdyż dziewiątka była już zajęta przez Filippo Inzaghiego, który nie zamierzał z niej rezygnować. – W Mediolanie spędziłem pięć lat i wciąż mam tutaj mnóstwo przyjaciół. Możliwość gry dla Milanu czyni mnie radosnym. To marzenie każdego piłkarza – mówił Il Fenomeno. Brazylijczyk opowiedział szczerze również o swoich relacjach z Fabio Capello: – Nie miałem z nim żadnych problemów. On po prostu we mnie nie wierzył i nie dawał mi szans na grę. Trener nie wytłumaczył mi swojego stanowiska, a ja o nic nie pytałem. To było złe i smutne.

Gdy przechodzisz z FC Barcelony do Realu Madryt, jesteś zdrajcą. Kiedy wędrujesz z Interu Mediolan do AC Milanu, również nim jesteś. Ronaldo miał przyjemność występować w obu hiszpańskich oraz obu włoskich gigantach, lecz obrał sobie taką drogę, że nigdy nie zasilał bezpośrednio szeregów rywala. Okoliczności odejścia Brazylijczyka z Barçy czy Nerazzurrich były jednak na tyle kontrowersyjne, że fani tych zespołów i tak nie pałali do niego wielką miłością. Ci z Mediolanu wręcz go nienawidzili. Wtedy znów mogli sobie poużywać, przyrównując piłkarza do najemnika, który bez względu na wszystko pójdzie pracować tam, gdzie mu dobrze zapłacą. – To nie pierwszy raz, kiedy były piłkarz Interu przywdziewa koszulkę Milanu. Mam tu na myśli takich graczy jak Seedorf, Pirlo czy Brocchi. Poza tym Ronaldo nie jest zawodnikiem Interu już od ponad czterech lat. Ten transfer to sprawa Realu i Milanu – wypowiadał się na ten temat Adriano Galliani, wiceprezes Rossonerich.

Reprezentant Canarinhos starał się nie przejmować opiniami wygłaszanymi przez kogokolwiek. Wątek o pieniądzach skwitował śmiechem, bowiem mógł wybrać lukratywne oferty z Azji czy Ameryki Północnej, a w Europie zdecydował się pozostać tylko ze względów sportowych. Jedynym, czego pragnął, był szacunek. – On jest najważniejszy – mówił. – W Interze spędziłem naprawdę wspaniałe chwile, ale odszedłem stamtąd w nieciekawych okolicznościach. Zostałem sprzedany praktycznie na żądanie trenera, a mój czas w tym klubie minął. Teraz powróciłem do tego miasta, żeby podjąć nowe, ekscytujące wyzwanie. Mam nadzieję, że fani będą ze mnie zadowoleni. Każdy musi obrać w życiu jakąś drogę, a ja postawiłem na Milan. Wierzę, że nie zawiodę ludzi, którzy przywitali mnie tu z taką miłością. Massimo Morattiemu i wszystkim, którzy czują się urażeni, życzę szczęścia. Ja patrzę przed siebie.

AC Milan po serii wielkich sukcesów w latach 2003-05, kampanię 2005/06 zakończył bez żadnego trofeum na koncie, a zmagania 2006/07 rozpoczął w koszmarnym stylu. Podopieczni Carlo Ancelottiego aż do osiemnastej kolejki okupowali dolne rejony tabeli Serie A. Stopniowo pięli się w górę, ale przed dwudziestą trzecią serią spotkań i meczem przeciwko Livorno, w którym miał zadebiutować Nazário de Lima, plasowali się na wciąż odległym siódmym miejscu, które nie gwarantowało udziału w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. W tej trwającej radzili sobie tymczasem całkiem nieźle, wygrywając grupę z Lille, AEK Ateny oraz Anderlechtem Bruksela. W jednej ósmej finału czekał ich dwumecz przeciwko Celtikowi Glasgow, ale Ronaldo i tak mógł się jedynie obejść smakiem, gdyż w tamtych rozgrywkach przywdziewał już trykot Realu Madryt, a reprezentowanie dwóch różnych klubów w trakcie jednej edycji zmagań o Puchar Europy było wówczas niezgodne z regulaminem UEFA.

Milan Carlo Ancelottiego z sezonu 2006/07 media i kibice żartobliwie nazywali „domem spokojnej starości”. Wszystko przez to, że ponad połowa piłkarzy pierwszej drużyny była po trzydziestce . Mało tego, Alessandro Costacurta miał na karku już przeszło czterdziestkę, a Paolo Maldini, Cafu i Valerio Fiori zbliżali się do niej wielkimi krokami. Nazário de Lima idealnie więc wkomponował się w to towarzystwo piłkarskich prawie-emerytów, którzy chcieli pokazać światu, że wciąż potrafią być wielcy.

Ronaldo pragnął również wrócić do reprezentacji Brazylii, którą po nieudanym mundialu w Niemczech objął Dunga – kolega Il Fenomeno ze „złotej” ekipy Canarinhos z USA oraz „srebrnej” z Francji. Filozofia nowego selekcjonera zakładała, że nikt nie będzie otrzymywał powołań za zasługi, a grać w kadrze będą tylko najlepsi w danym momencie. Z tego względu Nazário de Lima chwilowo nie mógł liczyć na powołania, ale wciąż wierzył, że nie powiedział ostatniego słowa na arenie międzynarodowej. – Drzwi do reprezentacji są otwarte dla każdego. Mam nadzieję, że z Milanem Ronaldo odnajdzie adrenalinę i motywację, których potrzebuje – zachęcał do pracy swojego rodaka Dunga.

Transfer Ronaldo do Milanu miał tylu zwolenników co przeciwników również wśród działaczy. Prezes Interu Mediolan, Massimo Moratti, nie krył rozczarowania decyzją Brazylijczyka. – Powrócił do nie tej drużyny co powinien i nie jest to miła wiadomość. Transfer tego typu oczywiście może się zdarzyć w dzisiejszym futbolu, ale nie mogę powiedzieć, że mnie się to podoba – komentował. Obiekcje innej natury miał natomiast twórca sukcesów Rossonerich na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, Arrigo Sacchi, który pracował z Il Fenomeno w Realu Madryt. Włoch uważał, że cechy charakteru napastnika nie pozwolą mu się zaaklimatyzować na San Siro: – To miły i zabawny człowiek, ale nie lubi ciężko pracować i poddawać się regulaminom.

Czerwono-czarna i czarno-niebieska część Mediolanu w zupełnie inny sposób powitały genialnego napastnika na powrót we Włoszech. „Liczy się tu i teraz”, krzyczał transparent wywieszony przez fanów Rossonerich. Kibice Nerazzurich przygotowali natomiast transparent z napisem „Ronaldo – klaun”. Odpowiedź na pytanie, czy piłkarz postąpił słusznie podpisując kontrakt z Milanem, tradycyjnie miała dać liczba goli, które zdobędzie w koszulce nowego zespołu. – Jest naprawdę bardzo zmotywowany – oceniał jego pierwsze dni na San Siro Carlo Ancelotti. – Ciężko pracuje na treningach, by dojść do formy. Nie ma z nim większych problemów. Kłopot z jego ścięgnem w kolanie należy do przeszłości.

Nazário de Lima zadebiutował w trykocie czerwono-czarnych 11 lutego 2007 roku, po tym jak w sześćdziesiątej trzeciej minucie domowego starcia przeciwko Livorno zmienił Ricardo Oliveirę. Dzięki bramkom Gennaro Gattuso i Marka Jankulovskiego Milan zwyciężył 2:1, a Il Fenomeno jak na występ po dość długiej przerwie zaprezentował się całkiem ładnie. Zdołał oddać trzy strzały na bramkę i świetnie układała się jego współpraca z kumplem z reprezentacji Canarinhos – Kaką. – Jego wejście na boisko było wielkim przeżyciem – ocenił ten występ Adriano Galliani. – Wspaniale byłoby, gdyby udało się mu zdobyć w debiucie bramkę. Jestem jednak przekonany, że dołoży swoją cegiełkę do awansu do Ligi Mistrzów.

Na krajowym podwórku celem Rossonerich w sezonie 2006/07 było miejsce w pierwszej czwórce, które gwarantowało udział w kolejnej edycji Champions League. Ze względu na beznadziejny początek rozgrywek zespół pod wodzą Carlo Ancelottiego nie mógł liczyć na nic więcej, bowiem sięgnięcie po scudetto zdawało się bardziej niż niemożliwe. Kluczem do sukcesu dla ekipy z San Siro miał być właśnie Ronaldo, który już w pierwszych dniach swojego pobytu w Mediolanie wniósł do pogrążonej w marazmie drużyny mnóstwo entuzjazmu. – Jak tylko pojawił się na murawie, pokazał swoją klasę. – Myślę, że dołoży swoją cegiełkę do sukcesu, jakim byłoby zajęcia czwartego miejsca – komplementował kolegę Gattuso. Sam Il Fenomeno po raz pierwszy od wielu miesięcy również wydawał się radosny. Zapewniał o tym Kaká: – W przeszłości często widziałem go smutnego, jednak teraz w Milanie widzę, iż jest bardzo szczęśliwy.

11 lutego w Sienie Ronaldo uczestniczył w meczu już od pierwszej minuty. Był bardzo zdeterminowany, żeby tym razem dobrą grę udokumentować golem. Dryblował i biegał, a w piętnastej minucie po dośrodkowaniu Andrei Pirlo umieścił głową piłkę w bramce strzeżonej przez Alexa Manningera. Gospodarze szybko wyrównali za sprawą Simone Vergassoli, ale niewiele ponad kwadrans przed przerwą ponownie dał o sobie znać Il Fenomeno. Brazylijczyk tym razem asystował przy trafieniu Ricardo Oliveiry, a Rossoneri prowadzili 2:1. Korzystnym wynikiem team z Mediolanu cieszył się jednak tylko przez minutę. Do remisu doprowadził Massimo Maccarone. Na kolejnego gola w tym spotkaniu trzeba było czekać aż do osiemdziesiątej pierwszej minuty. Zdobył go… Ronaldo, dostawiając jedynie stopę po precyzyjnym podaniu od Kaki. Wcześniej czerwoną kartkę za faul na Francesco Cozzy obejrzał Cristian Brocchi, więc Milan grał w dziesiątkę. Pod sam koniec spotkania zespół ze stolicy mody stracił na chwilę kolejnego zawodnika ze względu na skurcze. Na nieszczęście graczem tym był Il Fenomeno, a Siena skorzystała na tym całym zamieszaniu, strzelając gola na 3:3 za sprawą Maccarone. Gdy wydawało się, że mecz zakończy się podziałem punktów, Cristian Molinaro w kuriozalnych okolicznościach dał czerwono-czarnym komplet „oczek”. „Show Ronaldo”, krzyczały nagłówki włoskich gazet. Koszulka, w której Brazylijczyk wystąpił w tamtym spotkaniu, kilkanaście dni później została zlicytowana na cele charytatywne. Czwórka przyjaciół zapłaciła za nią siedemnaście i pół tysiąca euro.

– Jakość gry Ronaldo nie była dla mnie zaskoczeniem. Bardziej zaskoczyło mnie to, że udało mu się wytrzymać trudy całego spotkania. Kiedy ma się taką motywację jak on, można pokonać wszelkie trudności – komplementował Brazylijczyka Carlo Ancelotti.  Nazário de Lima po horrorze w Sienie tryskał dobrym humorem. Może nie był jeszcze w szczytowej dyspozycji, ale potwierdził, że wciąż stać go na wiele, i że nadal może być kluczowym zawodnikiem w silnym europejskim klubie. – Swój występ dedykuję synowi – powiedział. – Fakty mówią same za siebie. Zamknąłem usta krytykom.

Gol w meczu ze Sieną był pięćdziesiątym zdobytym przez Ronaldo w rozgrywkach Serie A. Wcześniej do siatki przeciwnika w rywalizacji o scudetto trafił 28 kwietnia 2002 roku w starciu Interu Mediolan z Piacenzą. W samych superlatywach o brazylijskim napastniku wypowiadali się niemal wszyscy włodarze i zawodnicy Rossonerich. W Madrycie Il Fenomeno na każdym kroku był wygwizdywany i krytykowany, a na San Siro ludzie pokochali go od pierwszego meczu. – Ronaldo to wielki zawodnik – mówił Paolo Maldini, legendarny kapitan czerwono-czarnych. – Ronaldo jest cudowny. Zawsze był wielkim mistrzem i jestem naprawdę szczęśliwy, że do nas dołączył. Jest moim przyjacielem i fantastycznym człowiekiem – dodał Clarence Seedorf, podając w wątpliwość wszelkie podejrzenia, jakoby za czasów gry obu panów w Interze łączył go romans z ówczesną żoną Nazário de Limy – Milene Domingues. – Wniósł dodatkową jakość do zespołu – ocenił Kaká. Wszyscy również zgodnie twierdzili, iż absencja reprezentanta Canarinhos w spotkaniach Ligi Mistrzów będzie poważną stratą dla zespołu.

Na kolejnego gola w barwach Milanu Il Fenomeno musiał poczekać do 11 marca, gdy Rossoneri zmierzyli się w derbach Mediolanu z Interem. Gospodarzem spotkania formalnie byli Nerazzurri, więc większość kibiców na San Siro vel Giuseppe Meazza stanowili fani czarno-niebieskich. – Bramka Ronaldo w derbach? Dlaczego tylko jedna? – zaogniał atmosferę w przedmeczowym wywiadzie prezes Milanu – Silvio Berlusconi. Najbardziej zagorzali sympatycy Interu, zasiadający na trybunie Curva Nord, specjalnie się szykowali na „powitanie” Il Fenomeno w koszulce Rossonerich. Zakupili w tym celu trzydzieści tysięcy gwizdków, których zamierzali używać za każdym razem, gdy Brazylijczyk znajdzie się przy piłce. – Nie zapominajmy, że to Inter mnie wykopał i zainkasował za to okrągłą sumkę. Marzę o spokojnych derbach, pozbawionych przemocy i wyzwisk – komentował prasowe doniesienia piłkarz. Ronaldo zdawał sobie jednak sprawę z tego, że jego życzenia są pobożne, a kibice i tak będą na niego gwizdać. Starał się tym po prostu nie przejmować i zapowiedział, że jeśli strzeli gola, to będzie go celebrował tak jak zwykle.

Jak obiecał, tak uczynił. Nie rozegrał wielkiego spotkania, ale w czterdziestej minucie starcia przeciwko Interowi przepięknie uderzył lewą nogą zza szesnastki, dając czerwono-czarnym prowadzenie. Jego zdobyty przy ogłuszających gwizdach publiczności gol nie wystarczył jednak do zapisania na koncie Milanu choćby jednego oczka. Po zmianie stron do bramki strzeżonej przez Júlio Césara trafili Julio Cruz oraz Zlatan Ibrahimović, wprawiają w ekstazę czarno-niebieską część Mediolanu. – Po zdobyciu gola przeżyłem wielką radość, jak zawsze zresztą – mówił po spotkaniu Il Fenomeno. – Strzelanie bramek za każdym razem sprawia przyjemność. Szkoda tylko, że ten gol nie przysłużył się do zdobycia punktów. Spotkanie to nie miało dla mnie szczególnego charakteru. Był to mecz jak każdy inny.

Derbowa porażka na szczęście nie załamała ani Ronaldo, ani jego kompanów. Brazylijczyk nie był może tak szybki jak za czasów gry w Barcelonie czy Interze, ale stanowił również całkowite przeciwieństwo siebie z końcówki przygody w Realu Madryt. Znów schudł kilka kilogramów i odzyskał to, czego od dawna mu brakowało – radość gry. Podczas zorganizowanych przez klub testów uzyskał najlepszy w całym zespole czas biegu na trzydzieści metrów, który wyniósł cztery sekundy i jedną setną. W międzyczasie tradycyjnie wystąpił również w charytatywnym spotkaniu na rzecz UNICEF-u, w którym drużyna „Przyjaciół Ronaldo” zmierzyła się z ekipą zmontowaną przez jego wielkiego kumpla – Zinédine’a Zidane’a. W potyczkach przeciwko Empoli i Messinie zapisał na swoim koncie kolejne gole w sezonie, a w starciu z Cagilari pokonał golkipera rywali aż dwukrotnie. Włoski klimat wyraźnie mu służył. – To niewiarygodny piłkarz. Zawsze można spodziewać się po nim niepowtarzalnych zagrań. W Milanie odzyskał entuzjazm – twierdził Serginho. – To mój osobisty wygrany zakład – dodał Silvio Berlusconi. – Szkoda, że nie udało się go sprowadzić latem. Wielu uważało Ronaldo za piłkarza skończonego, ale on zawsze był mistrzem nad mistrzami i takim pozostanie. Ma trzydzieści lat, przed nim jeszcze wiele sezonów na najwyższym poziomie. Gra w Milanie mu służy. Stał się jeszcze piękniejszy.

Po trzydziestej pierwszej kolejce Serie A Rossoneri wskoczyli na upragnione czwarte miejsce w tabeli. Pomimo porażek w dwóch ostatnich spotkaniach utrzymali tę pozycję do końca kampanii i mogli przez to czuć się zwycięzcami, bo zrealizowali cel, który założyli sobie po sprowadzeniu na San Siro Il Fenomeno. Brazylijski napastnik zagrał łącznie w czternastu meczach Milanu i uzbierał w nich siedem goli oraz cztery asysty. 23 maja 2007 roku na Stadionie Olimpijskim w Atenach zespół Carlo Ancelottiego odniósł jednak swój największy sukces w sezonie, pokonując w finale Ligi Mistrzów 2:1 FC Liverpool. Na drodze do tytułu rozprawił się wcześniej z Celtikiem Glasgow, Bayernem Monachium oraz Manchesterem United. Ronaldo od przybycia do Europy marzył o sięgnięciu po Puchar Europy, a gdy był już w klubie, który wywalczył to trofeum, musiał obejść się smakiem ze względu na bezlitosny regulamin. Mógł tylko patrzeć jak niezmordowany Filippo Inzaghi dwukrotnie pokonuje Pepe Reinę, biorąc tym samym rewanż za kuriozalną porażkę Milanu z The Reds w finale rozgrywek 2004/05. – Wszyscy jesteśmy szczęśliwi i wzruszeni. Niestety nie mogłem zagrać w tej edycji Ligi Mistrzów, jednak świętuję razem z zespołem – mówił Ronaldo. – Miejmy nadzieję, że w przyszłym sezonie będzie mi dane osiągnąć ten sukces na boisku. Szczerze mówiąc, uważam że mam w swój wkład w zdobycie tego pucharu. Na pewno jest on minimalny, jednak swoją obecnością, bliskością i dobrym słowem starałem się wspierać zespół. Jedność to właśnie nasz sekret.

Rekonwalescent

Zaraz po zakończeniu rozgrywek 2006/07 Ronaldo wyruszył na wakacje do ojczyzny. W celu ciągłego dbania o formę na początku lipca odwiedził go Daniele Tognaccini – trener od przygotowania fizycznego Rossonerich. Coach realizował z piłkarzem specjalny program, który miał mu pozwolić stawić się w odpowiedniej dyspozycji na rozpoczynające się pod koniec miesiąca przedsezonowe zgrupowanie czerwono-czarnych.

– Ronaldo jest w formie, czuje się dobrze i ma wielką ochotę do pracy – oceniał. – Przybyłem o ósmej rano do Rio de Janeiro, a on już o dziesiątej zadzwonił, aby dowiedzieć się, o której zaczniemy przygotowania. W Brazylii jest obecnie zima, mamy dwadzieścia stopni Celsjusza. To perfekcyjna temperatura do treningów.

Nazário de Lima był bardzo podekscytowany zbliżającymi się rozgrywkami. W klubie panowała stabilizacja, a w lecie dokonano tylko jednego spektakularnego wzmocnienia, sprowadzając z Internacionalu Porto Alegre za dwadzieścia cztery miliony euro Alexandre Pato, który jednak miał dołączyć do zespołu dopiero zimą. Do Mediolanu przybył również dawny kolega Il Fenomeno z reprezentacji Canarinhos – Emerson. Atmosfera w teamie była zgoła odmienna niż ta panująca w Madrycie. Prasa pisała o Ronaldo w samych superlatywach, a kibice Rossonerich go uwielbiali. – Nigdy nie czułem się tak dobrze – opisywał swoje uczucia.

„Nowy” Ronaldo podobał się nawet Pelému, który wcześniej kilkukrotnie dość solidnie zmieszał go z błotem. Król futbolu uważał, że na przemianę zawodnika wpłynął fakt, iż rozwiązał on wreszcie swoje problemy z kondycją fizyczną. – W Milanie odnalazł właściwy klimat i motywację, by powrócić do dawnej wielkości – mówił legendarny gracz Santosu i trzykrotny zdobywca Pucharu Świata.

Kolejny sezon to kolejne wyzwania. Wraz ze startem przygotowań do rozgrywek 2007/08, nikt nie pamiętał już o poprzedniej kampanii, która zaczęła się jak zły sen, a zakończyła wielką euforią. – Cieszę się, że będę mógł brać udział w Lidze Mistrzów, choć w trakcie przygotowań myślę o całym sezonie i wszystkich rozgrywkach. Stać nas na wiele dobrego. Liczymy na dobry start. Wszyscy zaczynamy z tego samego pułapu – mówił Il Fenomeno. 29 lipca 2007 roku Milan zmierzył się w sparingu z ówczesnym beniaminkiem Serie C1 – Lecco. Podopieczni Carlo Ancelottiego zwyciężyli gładko 4:0, a Ronaldo zdobył jednego gola i spędził na murawie sześćdziesiąt cztery minuty. Brazylijczyk był bardzo zadowolony po tym spotkaniu i nikt wówczas nie przypuszczał, że kolejny występ zanotuje… prawie cztery miesiące później. Gdy Il Fenomeno opuścił kilka treningów, szkoleniowiec uspokajał kibiców, mówiąc, że piłkarz odczuwa jedynie skutki przetrenowania i musi odpocząć.

– Dokonano w jego przypadku ważnego odkrycia, którego efekty powinny być widoczne na boisku – enigmatycznie wypowiedział się Adriano Galliani na temat Ronaldo w połowie sierpnia. Niedługo później media doniosły, że klubowi lekarze zdiagnozowali u napastnika niedoczynność tarczycy. To właśnie ta dysfunkcja miała być odpowiedzialna za tendencje futbolisty do tycia. Medycy natychmiast zdecydowali o rozpoczęciu odpowiedniej kuracji, dzięki której gwiazdor Rossonerich w szybkim tempie stracił na wadze aż pięć kilogramów. To jednak nie problemy z tarczycą były przyczyną przedłużającej się absencji Brazylijczyka w składzie czerwono-czarnych. – Wkrótce ujrzycie go na nowo. Prędzej niż wam się wydaje. – To, co zobaczycie, będzie niespodzianką dla wszystkich. Ronaldo rozegra wielki sezon, jest niezwykle zmotywowany i zdeterminowany, by pokazać, iż wciąż jest najlepszym napastnikiem świata – po raz kolejny uspokajał kibiców Carlo Ancelotti. Il Fenomeno miał powrócić na murawę najpóźniej w pierwszym meczu Serie A, zaplanowanym na 26 sierpnia.

Tymczasem Nazário de Lima nie zagrał ani w inaugurującym spotkaniu ligowym przeciwko Genoi, ani w rozegranym kilka dni później meczu o Superpuchar Europy, w którym Milan rozprawił się 3:1 z Sevillą. – To wymaga czasu, to jest uraz mięśniowy i wciąż nie wykroczyliśmy poza normalny czas rekonwalescencji wymagany przy tego typu kontuzjach – uchylił wreszcie rąbka tajemnicy Ancelotti. Trener przebąkiwał coś o możliwym powrocie Brazylijczyka na spotkanie Serie A ze Sieną w połowie września, ale sytuacja robiła się coraz poważniejsza. W związku z tym piłkarz udał się na konsultacje medyczne do Belgii do profesora Martensa, a następnie spotkał się z lekarzem brazylijskiej kadry – José Luizem Runco. – Uważamy, że leczenie jakie Milan zalecił Ronaldo, nie było właściwe – twierdził Bruno Mazziotti – prywatny fizjoterapeuta napastnika Rossonerich. Tymczasem medyk reprezentacji Canarinhos zalecił Il Fenomeno pozostanie przez jakiś czas w ojczyźnie i poddanie się pod jego okiem specjalnej terapii.

W drugim tygodniu września klub podał do publicznej wiadomości, że odpoczynek Brazylijczyka od futbolu będzie trwał kolejny miesiąc. Pojawiło się również mnóstwo kontrowersji wokół metod, jakimi leczony miał być napastnik Rossonerich. Niektóre media podały informację, jakoby w jego przypadku zastosowano hormon wzrostu, co było legalne jedynie po wcześniejszym uzyskaniu zgody Włoskiego Komitetu Olimpijskiego. Doniesienia te szybko jednak zdementował doktor Runco: – Przeprowadziłem tylko badania i rozpocząłem fizjoterapię, która teraz może być bez problemu kontynuowana we Włoszech. Wyjaśniłem wszystko dokładnie doktorowi Sali, lekarzowi Milanu.

– Moja historia dopiero się rozpoczęła. Jestem w Milanie od niedawna i niestety przytrafiły mi się te kontuzje, które nie pozwalają mi grać, ale mam nadzieję szybko wrócić i robić to, co lubię najbardziej – zapowiadał Il Fenomeno w trakcie rekonwalescencji. Pod jego nieobecność czerwono-czarni znów pogrążyli się w marazmie i zmagania w Serie A rozpoczęli od falstartu. Na koniec września plasowali się na dopiero dziewiątym miejscu w tabeli. Klubowi włodarze na każdym kroku zapewniali, że rehabilitacja Brazylijczyka wciąż postępuje, i że realizuje on założony plan, ale szczegóły były owiane tajemnicą. To nie wróżyło nic dobrego. Październik się skończył, a on wciąż widniał na liście kontuzjowanych. Niby uszkodzony mięsień się zregenerował, a zawodnik ćwiczył na siłowni i biegał, ale o obecności w kadrze meczowej nie było mowy. – Nie ma czegoś takiego jak „sprawa Ronaldo”. Kiedy zawodnik będzie gotowy, to wróci – oburzał się Adriano Galliani, gdy dziennikarze zaczęli zbytnio węszyć.

– Proszę moich kibiców o jeszcze odrobinę cierpliwości. Odczuwam większy głód piłki niż oni oglądania mnie w akcji. Mam nadzieję, że zagram jak najszybciej. Nie możemy jednak ponosić choćby najmniejszego ryzyka – uspokajał fanów Nazário de Lima. Jak oni jednak mogli być spokojni, kiedy ich ukochana drużyna po dziesięciu kolejkach Serie A okupowała lokatę w połowie stawki? W Champions League Rossoneri zanotowali dwa zwycięstwa i porażkę, ale w grupie za rywali mieli „zaledwie” Benfikę Lizbona, Celtic Glasgow i Szachtar Donieck, więc do nadmiernej radości również nie było powodów. Kontrakt Il Fenomeno z Milanem wygasał w czerwcu 2008 roku i w kuluarach coraz częściej mówiło się o tym, że nie zostanie on przedłużony. Klub zwyczajnie nie mógł sobie pozwolić na utrzymywanie zawodnika, który więcej się leczył niż grał.

Na początku listopada wreszcie nadeszła pozytywna wiadomość: Ronaldo wrócił do treningów z zespołem i już wkrótce ma być do dyspozycji Carlo Ancelottiego. – Pozostawiam za sobą kontuzję, która przysporzyła mi wielu problemów. Teraz muszę tylko ćwiczyć z drużyną i powrócić do formy tak szybko, jak to tylko będzie możliwe – skomentował najnowsze doniesienia Brazylijczyk. Dla piłkarza okres spędzony poza grą był ciężki, ale nie pozbawił go entuzjazmu i wiary w siebie. – Dla mnie nowy sezon rozpoczyna się teraz, mimo iż tak naprawdę jest on już w toku – dodał.

Brazylijczyk wrócił do kadry meczowej Rossonerich 6 listopada podczas wyjazdowego starcia Ligi Mistrzów przeciwko Szachtarowi Donieck. Czerwono-czarni pewnie zwyciężyli na Ukrainie 3:0, ale reprezentant Canarinhos nie wybiegł na murawę. Carlo Ancelotti uważał, że na stadionie panowała zbyt niska temperatura i desygnowanie Ronaldo do gry byłoby zbyt ryzykowne. Wkrótce potem nastąpiła przerwa na mecze drużyn narodowych, wobec czego Il Fenomeno miał jeszcze trochę czasu na popracowanie nad formą. W wewnętrznych sparingach Milanu prezentował się naprawdę obiecująco i wydawało się, że już wkrótce na dobre powróci do wielkiego futbolu.

Wydarzenia z Ronaldo w roli głównej wyglądały jak podrzędna brazylijska telenowela. 25 listopada 2007 roku w Cagliari miał zostać wyemitowany ostatni odcinek. – Odczuwam wielki głód piłki. Boisko zweryfikuje, w jakiej jestem dyspozycji. Wprawdzie mam za sobą stosunkowo niewiele treningów, lecz były one bardzo ciężkie – mówił tuż przed spotkaniem główny aktor. Il Fenomeno wybiegł na boisko w pierwszym składzie, tworząc duet napastników wraz z Alberto Gilardino. Brazylijczyk nie błyszczał w tym spotkaniu, ale to po faulu Paolo Bianco na nim arbiter podyktował rzut karny, który zmarnował Kaká. Rossoneri ostatecznie zwyciężyli 2:1 dzięki golom Gilardino oraz Pirlo i przesunęli się w tabeli Serie A z jedenastego miejsca na dziewiąte.

Gdy wydawało się, że Ronaldo największe problemy ma już za sobą i z biegiem czasu będzie odgrywał coraz większą rolę na boisku, przed spotkaniem Champions League z Benficą znów nadeszły z klubu złe wieści: Il Fenomeno zasiądzie na ławce rezerwowych. W drugiej połowie zaczął się rozgrzewać, ale poczuł dyskomfort w łydce i ostatecznie nie pojawił się na placu gry. Pomimo przeciwności losu piłkarz był w Mediolanie bardzo szczęśliwy. We Włoszech zdecydowanie więcej mówiło się o futbolu niż o skandalach obyczajowych z jego udziałem. Zupełnie na odwrót niż w Hiszpanii. – Kiedy przebywam na boisku, nieważne, czy trenując, czy grając mecz, jestem bardzo szczęśliwy. Gdy mam kontuzję lub nie gram, może nie opuszcza mnie dobry humor, ale na pewno nie jest mi do śmiechu – mówił Brazylijczyk.

Kończył się 2007 rok, a Il Fenomeno w trwającym sezonie zanotował zaledwie jeden oficjalny występ. Wielkimi krokami zbliżały się Klubowe Mistrzostwa Świata w Japonii, gdzie Milan jako triumfator Ligi Mistrzów miał reprezentować Europę. Była to szansa na trzecie trofeum dla ekipy ze stolicy mody w niewielkim odstępie czasu i istniało spore prawdopodobieństwo, że Ronaldo nie będzie mógł o nie powalczyć. – Kontuzja nie jest poważna, prognozy są optymistyczne i myślę, że będzie gotowy na pierwszy mecz w Tokio – starał się zatuszować niepewność Carlo Ancelotti. Trener w przeszłości wielokrotnie zbyt optymistycznie patrzył na uraz Brazylijczyka, więc i tym razem jego entuzjazm należało dzielić co najmniej przez cztery. – To, co boli go najbardziej, to uczucie, iż jest poza zespołem – dodał Kaká. – Dlatego też podczas tego zgrupowania w Japonii często z nim rozmawiamy, by poczuł, że jest częścią naszej drużyny. Nie wiemy, jak długo potrwa jego przerwa, nie porzuciliśmy jeszcze nadziei na ujrzenie go w akcji w Japonii. Rozmawiając z nim, nigdy nie schodzimy na temat kontuzji.

AC Milan Carlo Ancelottiego był prawdziwym zespołem, a nie tylko zbieraniną gwiazd tak jak Real Madryt pod koniec drugiej kadencji Florentino Péreza. Czerwono-czarna część Mediolanu tworzyła wielką piłkarską rodzinę, w której wszyscy się wspierali, dlatego Ronaldo w trudnych chwilach zawsze mógł liczyć na kilka ciepłych słów z ust kolegów. Wszyscy podziwiali go za to, czego wcześniej zdołał dokonać w futbolu i na każdym kroku podkreślali jak ważnym jest graczem dla Rossonerich. Drużynie nadal nie wiodło się w Serie A, ale wierzono, że wraz z powrotem Il Fenomeno zła karta się odwróci. Czerwono-czarni w finale klubowego mundialu rozprawili się 4:2 z Boca Juniors. Dwie bramki dla włoskiej ekipy zdobył Filippo Inzaghi, a po jednej dołożyli Kaká i Alessandro Nesta. Nazário de Lima poczynaniom kolegów mógł jedynie się przyglądać. – Przykro mi, że nie mogę grać. Wcześniej przeszły mi koło nosa dwa finały, odniosłem dwie niespodziewane kontuzje – żalił się. – Mam nadzieję, że wrócę do dyspozycji tak szybko, jak tylko się da, by wspomóc Milan i odpłacić się za zaufanie, którym zostałem obdarzony.

– Ronaldo to zagadka. Jego problemy mają naturę psychologiczną, nie fizyczną – powiedział tuż po finale Klubowych Mistrzostw Świata Silvio Berlusconi. Prezes Rossonerich nie przekreślał jednak Brazylijczyka i uważał, że stać go jeszcze na co najmniej kilka sezonów gry na najwyższym poziomie. Napastnik skończył wprawdzie we wrześniu trzydzieści jeden lat, ale sztab medyczny Milanu potrafił działać cuda, dzięki czemu niezłą kondycję wciąż zachowywali dobijający powoli czterdziestki Paolo Maldini i Cafu. Sprawa Ronaldo była jednak naprawdę ciężkim przypadkiem. Piłkarz nie był przekonany co do tego, że klubowi specjaliści mu pomogą, więc pod koniec grudnia ponownie udał się do Brazylii, by tam kontynuować leczenie pod okiem zaufanych fachowców.

W trakcie pobytu reprezentanta Canarinhos w ojczyźnie pojawiły się plotki o jego możliwym odejściu z Milanu w zimowym okienku transferowym. Sprowadzeniem Il Fenomeno zainteresowani byli ponoć działacze ukochanego klubu piłkarza, Flamengo, lecz Rossoneri szybko wystosowali oświadczenie, w którym zaprzeczyli domniemanym planom pozbycia się Brazylijczyka z listy płac. – Rehabilitacja znajduje się w końcowej fazie. 2 stycznia piłkarz uda się do Dubaju, gdzie podejmie treningi razem z resztą zespołu. Po kontuzji nie ma już śladu, Ronaldo trenuje dwa razy dziennie – doniósł tuż przed Nowym Rokiem José Luiz Runco, a wszyscy chcieli wierzyć, że to już koniec urazowego serialu genialnego napastnika.

Jak się później okazało, zakusy czynione przez Flamengo naprawdę miały miejsce i nie były tylko wymysłem żądnych sensacji mediów. – To prawda, że Flamengo się mną interesuje – oświadczył Nazário de Lima. Kontrakt napastnika w Mediolanie wygasał z końcem czerwca, ale zawodnik na każdym kroku podkreślał, że nie myśli o kolejnej przeprowadzce. Treningi oraz sparingowe mecze w Dubaju wypadły pomyślnie, wobec czego Il Fenomeno został powołany przez Carlo Ancelottiego na mecz osiemnastej kolejki Serie A z Napoli, zaplanowany na 13 stycznia.

„Powrót Ronaldo” – skomentowała prasa wyczyny Brazylijczyka na San Siro. Piłkarz z Kraju Kawy wyszedł na murawę w pierwszej jedenastce i solidnie przyczynił się do triumfu Rossonerich nad Azzurrimi 5:2. Po kontuzji nie było już śladu. Biegał, dryblował, podawał i strzelał. Ba, dwa jego uderzenia wylądowały w bramce strzeżonej przez Gennaro Iezzo! Przy pierwszym trafieniu napastnikowi pomógł łut szczęścia, ale drugim potwierdził, że nadal jest wielki. Clarence Seedorf popisał się dokładną centrą, a Ronaldo głową skierował piłkę do siatki i po chwili oszalał z radości, lądując w objęciach kompanów. Dwadzieścia minut przed końcem opuścił murawę przy owacji na stojąco. Zmienił go Émerson, ale tylko ze względu na ostrożność. – Powrót na boisko i zdobycie od razu dwóch bramek były czymś pięknym – skomentował na gorąco Il Fenomeno. – Mam nadzieję, iż wszystko będzie zmierzać w tym kierunku. Miło jest poruszać się po boisku bez problemów zdrowotnych. Być może nie w każdym meczu będę trafiał do siatki, najważniejsza jest jednak możliwość przyczyniania się do wyników osiąganych przez zespół. Przebywanie z dala od boiska było trudnym doświadczeniem.

Koszmar powraca

Kariera Ronaldo bez wątpienia nadaje się na scenariusz hollywoodzkiego filmu. Brazylijczyk otrzymywał od życia kolejne coraz silniejsze ciosy, ale żaden nie był w stanie posłać go na deski. Il Fenomeno co najwyżej padał na kolana, po czym wstawał i wracał do walki jeszcze silniejszy niż przed nokdaunem.

– To wspaniały piłkarz, stać go jeszcze na dziewięć czy dziesięć lat gry na najwyższym poziomie – stwierdził niesiony euforią Silvio Berlusconi po tym jak jego ulubieniec zdobył dwa gole w wygranym przez Milan meczu z Napoli. Po spotkaniu osiemnastej kolejki Serie A 2007/08 Rossoneri plasowali się na szóstym miejscu w tabeli i wyglądało na to, że dalej będą piąć się w górę. W Lidze Mistrzów pewnie wygrali swoją grupę i spokojnie oczekiwali na jedną ósmą finału, gdzie mieli zmierzyć się z Arsenalem.

Po spektaklu na San Siro Nazário de Lima pojawił się w wyjściowym składzie czerwono-czarnych w zwycięskim 1:0 starciu przeciwko Udinese. Stwarzał zagrożenie pod bramką przeciwnika, lecz gola nie strzelił. W następnym spotkaniu ligowym podopieczni Carlo Ancelottiego ulegli 1:2 Atalancie Bergamo, a Il Fenomeno wszedł na boisko tylko na ostatnie pół godziny, zastępując Alexandre Pato. Był aktywny, jego gra cieszyła oko, ale przechylić szali zwycięstwa na stronę ekipy ze stolicy mody w pojedynkę nie był w stanie.

W trakcie przygotowań do starcia z Genoą koszmar powrócił: uraz mięśniowy i kolejna absencja. Piłkarz został wyłączony z kadry meczowej i opuścił również potyczki z Regginą oraz Fiorentiną. W międzyczasie znów pytało o niego Flamengo. Kontrakt Brazylijczyka kończył się lada chwila, a włodarze Rossonerich nie palili się do jego przedłużenia. – W ciągu najbliższych piętnastu dni zarząd Flamengo złoży nową, bardzo mocną ofertę. Ronaldo jest teraz bliższy przywdziania koszulki Flamengo niż był jeszcze kilka dni temu – zapowiadał Ricardo Hinrichsen, wiceprezydent szkarłatno-czarnych ds. marketingu.

– Jego nawracające problemy nie są niczym przyjemnym. Nie jesteśmy zaniepokojeni, po prostu jest nam z tego powodu przykro. Nasz cel to umożliwienie mu jak najszybszego powrotu do gry. Na rozmowy o przedłużeniu kontraktu przyjdzie czas, gdy zacznie grać – mówił na temat Il Fenomeno Carlo Ancelotti. Tym razem na comeback genialnego napastnika z Kraju Kawy nie trzeba było czekać miesiącami. Klubowi medycy zezwolili mu na grę po niespełna trzech tygodniach rekonwalescencji. Zawodnik miał wystąpić w meczu ze Sieną. To właśnie dzięki dwóm golom zdobytym przeciwko tej drużynie historia Ronaldo w Milanie zaczęła się tak pięknie. Brazylijczyk marzył o powtórce z rozrywki, choć wiedział, że czeka go piekielnie trudne zadanie.

Brak ciągłości w grze tym razem okazał się bezlitosny. Reprezentant Canarinhos w ogóle nie wszedł w mecz i na drugą połowę już nie wybiegł, gdyż trener zastąpił go Clarencem Seedorfem. – Nie był w najlepszej formie i gdybym miał pole manewru, nie wysłałbym go na boisko – ocenił Carlo Ancelotti.

Nikt nie zamierzał skreślać Nazário de Limy po jednym słabym występie, dlatego napastnik znalazł się w kadrze Milanu na spotkanie przeciwko Livorno. Zaczął jednak na ławce. Rossoneri okrutnie się męczyli na San Siro, a od pięćdziesiątej minuty przegrywali 0:1 po golu Nico Pulzettiego. Niedługo później Carlo Ancelotti, nie mogąc patrzeć na nieporadność swoich zawodników, zdjął z murawy Serginho i wpuścił kolejnego gracza ofensywnego – Ronaldo. Il Fenomeno miał ponad pół godziny na zdobycie choćby wyrównującego gola, ale plac gry opuścił już po czterech minutach! W wyniku zamieszania w polu karnym ręką zagrał Vidigal, a Il Fenomeno upadł na murawę, trzymając się za kolano. Publiczność zamarła, piłkarza zniesiono na noszach, a gol Pirlo z rzutu karnego w obliczu ludzkiego dramatu nie znaczył już nic.

– To jest to samo, co wtedy – powiedział Ronaldo do Leonardo już w szatni. Brazylijczyk po feralnym zdarzeniu został natychmiast przetransportowany do miejscowego szpitala Galeazzi, słynącego z jednego z najlepszych oddziałów ortopedycznych w Europie. Diagnoza była fatalna: zerwanie więzadła rzepkowego w lewym kolanie. Sztab Milanu nie mógł już wydać komunikatu o spodziewanym rychłym powrocie napastnika do zdrowia. O tym nie było mowy, a jego dalsza kariera sportowa stanęła pod wielkim znakiem zapytania. – Wyraz twarzy Ronaldo był taki sam jak w chwili kontuzji, której doznał w Rzymie. Miejmy nadzieję na dobre zakończenie, ale obawiam się, że to coś poważnego. Jesteśmy bardzo zawiedzeni, bo to złoty chłopak. Wierzmy, że ponownie się podniesie i znów zabłyśnie – komentował Daniele Bonera, stoper Rossonerich. Jedną z pierwszych osób, która odwiedziła Ronaldo w szatni zaraz po tym feralnym zdarzeniu, był jego przyjaciel Clarence Seedorf. Do Holendra natychmiast wróciły wspomnienia z czasów gry w Interze, kiedy to Brazylijczyk w podobnych okolicznościach opuścił murawę. – Gdy zobaczyłem jego reakcję, moje serce na chwilę przestało bić – opowiada. – Nie zasługiwał na to. W swojej karierze nie miał szczęścia z kontuzjami. Ronaldo to wspaniała osoba i jeden z najlepszych zawodników w historii futbolu.

Konieczna była kolejna operacja. Ronaldo miał w pamięci, jak dobrze w 2000 roku zaopiekował się nim profesor Gérard Saillant z Paryża, więc czym prędzej udał się do stolicy Francji na konsultacje z nim. Postęp, który przez osiem lat dokonał się w medycynie pozwolił sądzić, że i tym razem wszystko dobrze się skończy. Decydującą kwestią pozostawała jednak wola samego zawodnika. Kiedy po raz trzeci zrywasz więzadła, zapala ci się w głowie czerwona lampka. Czasem tylko na chwilę, ale jednak. Saillant spotkał się z piłkarzem, po czym zakomunikował, że zabieg przeprowadzi nowa „złota rączka” w szpitalu Pitié-Salpêtrière, Eric Rolland, a on sam będzie mu tylko asystował. Trwająca dwie godziny operacja zakończyła się sukcesem, a piłkarz miał przed sobą dziewięciomiesięczną rehabilitację. – Czy będzie mógł wrócić na murawę? To zależy od niego samego – powiedział profesor. Jeśli wziąć pod uwagę upór Brazylijczyka, można było być pewnym, że łatwo się nie podda.

Każdy transfer Il Fenomeno odbywał się w burzliwych okolicznościach, dlatego utalentowany napastnik nie wszędzie był uwielbiany. W trudnych chwilach futbolowy świat potrafił się jednak zjednoczyć i słowami próbował dodać mu otuchy. Piłkarz po operacji potrzebował przede wszystkim spokoju, by przemyśleć wszystkie za i przeciw odnośnie kontynuowania kariery. – Wciąż ma wiele do zaoferowania. Sądzę, że wróci do grania – ocenił sytuację jego ojciec. – Wie, co musi zrobić, by przejść przez to wszystko, gdyż już raz to uczynił. Myślę, że jest na to gotowy – dodał Leonardo – dyrektor techniczny Rossonerich oraz wieloletni kolega Nazário de Limy z reprezentacji Canarinhos. Na poziomie nie potrafili się zachować jedynie kibice organizujący doping podczas spotkań Interu Mediolan. Wiadomość o fatalnej kontuzji Brazylijczyka przyjęli z radością. „Skacz z nami, Ronaldo skacz z nami!”, krzyczała cała trybuna Curva Nord. Ich nienawiść sięgnęła zenitu.

– Jeśli będę zdrowy i nie będę czuł bólu, to będę grał. Zakończyć karierę byłoby bardzo ciężko. Teraz czeka mnie długa rehabilitacja i na tym na razie chcę się skupić – oznajmił Il Fenomeno w pierwszym wywiadzie udzielonym od czasu pechowego meczu z 13 lutego. Były to optymistyczne słowa, bowiem w momencie doznania urazu w głowie Brazylijczyka kłębiły się naprawdę czarne myśli z tą o rychłym zawieszeniu korków na kołku i rozpoczęciu normalnego, spokojnego życia włącznie. W kolejnych dniach entuzjazm reprezentanta Canarinhos nieznacznie jednak osłabł. Piłkarz marzył o kontynuowaniu kariery w barwach Milanu, ale zdawał sobie sprawę, że podpisanie kontraktu z piłkarzem po dwóch poważnych operacjach kolana to ogromne ryzyko dla władz. – Co ja zrobiłem, że muszę przez to wszystko przechodzić? – pytał retorycznie.

– Może jestem romantykiem, ale ciągle wierzę w jego powrót – powiedział Silvio Berlusconi na początku marca. To dawało Ronaldo jakieś małe światełko nadziei, gdyż w całej czerwono-czarnej rodzinie nie było ważniejszej osoby od magnata medialnego i założyciela partii politycznej Forza Italia. Tymczasem przedstawienie na boisku musiało toczyć się dalej bez Il Fenomeno. Rossoneri nie mogli wspiąć się w Serie A powyżej piątego miejsca, a z marzeniami o triumfie w Champions League pożegnali się już w jednej ósmej finału na rzecz Arsenalu. Od października trwały również południowoamerykańskie eliminacje do mundialu w RPA, lecz Dunga z wiadomych powodów nie mógł wysłać Ronaldo powołania do kadry. Selekcjoner wciąż jednak nie zamykał przed nim drzwi do składu Canarinhos: – Ronaldo jest wielkim mistrzem i jestem przekonany, że w krótkim czasie powróci na boisko. Bardzo mi przykro z powodu jego kontuzji. Jestem jednak pewien, że sobie z nią poradzi i powróci do gry na poziomie, do jakiego nas przyzwyczaił.

W połowie marca Nazário de Lima wrócił z Paryża do Mediolanu, gdzie został ciepło przyjęty przez kolegów z zespołu. W wypowiedziach dla mediów wszyscy podkreślali, jak wielki to piłkarz, i że przydomek Il Fenomeno pasuje do niego jak ulał. W końcu kto inny, wykorzystując zaledwie pięćdziesiąt procent swojego potencjału, wciąż byłby zdolny do dokonywania wielkich rzeczy? W zamierzchłych czasach może Pelé, Johan Cruyff czy Diego Maradona, bo na początku 2008 roku nawet o Lionelu Messim i Cristiano Ronaldo nie można było jeszcze mówić jako o jednych z najlepszych w dziejach. Król futbolu nie wierzył jednak w to, że jego rodak będzie jeszcze w stanie czarować swoją grą. – Biorąc pod uwagę dość zaawansowany wiek Ronaldo, będzie mu tym trudniej powrócić do wielkiej formy. Życzę mu, by odzyskał ją w stu procentach, ale wydaje mi się to niemal niemożliwe. Jest mi z tego powodu bardzo przykro – mówił. Gdy zawodnik Milanu dowiedział się o jego wypowiedzi, natychmiast zareagował: – Powszechnie wiadomo, że to, co Pelé przepowiada, sprawdza się, ale w odwrotną stronę.

Rehabilitacja Il Fenomeno przebiegała prawidłowo, a piłkarz już pod koniec marca mógł chodzić, na razie o lasce. Do rozpoczęcia intensywnej pracy nad powrotem do pełni sił pozostało jeszcze trochę czasu, więc gwiazdor miał sporo czasu dla swojej dziewczyny – Marii Beatriz Antony, znanej bardziej jako Bia Anthony. Para poznała się w Paryżu na początku 2007 roku. Dziewczyna kończyła tam studia podyplomowe, a wkrótce wyjechała do Mediolanu, by zamieszkać ze swoim nowym chłopakiem. Wcześniej spotykała się ze znanym kierowcą wyścigowym – Nelsonem Piquetem juniorem. Miłość do o osiem lat młodszej piękności wyraźnie służyła piłkarzowi, a prasa wreszcie przestała donosić o jego kolejnych krótkich romansach. Dzięki temu mógł w pełni skupić się na futbolu i dlatego czuł się w Mediolanie tak komfortowo. Ronaldo w końcu oświadczył się Marri Beatriz, która niedługo później zaszła w ciążę. Narzeczona starała się wspierać Ronaldo we wszystkich trudnych momentach, więc gdy on w kwietniu 2008 roku udał się do rodzinnego Rio de Janeiro, by tam w spokoju kontynuować leczenie kolana, ona poleciała razem z nim. Wtedy zdarzyło się jednak coś, co prawie zniszczyło ten idealny związek.

– Zjadłem kolację z paroma przyjaciółmi. Opuściliśmy restaurację o czwartej trzydzieści nad ranem, a wtedy zrobiłem coś głupiego. Pokłóciłem się ze swoją dziewczyną, byłem smutny, dużo o tym myślałem. Do mojego samochodu podeszła jakaś kobieta, a ja zgodziłem się na jej usługi – wspomina Il Fenomeno. Piłkarz zaprosił prostytutkę do auta i odjechał z nią w stronę pobliskiego motelu. Kobieta na miejscu zaproponowała, że zadzwoni jeszcze po swoje przyjaciółki. Gdy pod motel przybyły dwie kolejne panie, Ronaldo zorientował się, że coś jest nie tak. Cała trójka, z którą za chwilę miał uprawiać seks, okazała się… transwestytami! – Wtedy powiedziałem im, że się rozmyśliłem. Nie chciałem posunąć się dalej, bo to nie były kobiety – opowiada.

Transwestyci poczuli jednak, że złapali na haczyk złotą rybkę, więc zagrozili, że jeśli Ronaldo im odpowiednio nie zapłaci, dopilnują, żeby o całym zdarzeniu dowiedziała się prasa. Ich żądania były jednak tak wygórowane, że piłkarz nie mógł na nie przystać. W Brazylii prostytucja jest legalna, więc jegomoście udali się na policję, gdzie zeznali, iż Nazário de Lima nie zapłacił im za usługę, a dodatkowo zażywał w ich obecności narkotyki. Wielka bomba eksplodowała, a o skandalu obyczajowym z Il Fenomeno w roli głównej donosiły media na całym świecie. Piłkarz stał się pośmiewiskiem, a jego narzeczona, dowiedziawszy się o całej sprawie, zwyzywała go od najgorszych, po czym wyprowadziła się z jego domu. Tydzień później okazało się jednak, że ktoś solidnie mijał się z prawdą w swoich zeznaniach. – Tej nocy nie było narkotyków ani nie doszło do stosunku płciowego. Ci ludzie zeznali, że zmyślili całą historię po tym, jak nie udało im się wymusić żadnych pieniędzy – poinformował jeden z policjantów zajmujących się sprawą. Gdy Bia dowiedziała się o tym, w dalszym ciągu nie była zachwycona, ale dopuściła do siebie myśl, że być może wybaczy kiedyś narzeczonemu ten występek. Nie dało się jednak ukryć, że Ronaldo od chwili ponownego zamieszkania w Rio wrócił do dawnych nawyków i hucznego imprezowania do białego rana. Bardzo nie lubił jednak, gdy w gazetach opisywano go jako hulakę. – Zwykle nie chodzę do prostytutek i chcę, żeby ludzie to wiedzieli – zarzekał się. – Zawsze miałem dziewczynę i nie potrzebowałem tego rodzaju usług. Jestem heteroseksualny. Nie mam nic do homoseksualistów, ale preferuję kobiety. Nigdy też nie brałem narkotyków, jestem sportowcem.

Piłkarz pod koniec roku miał po raz drugi zostać ojcem, dlatego pragnął za wszelką cenę odbudować dobre relacje z Marią Beatriz. Wiedział, że postąpił bardzo źle wobec swojej narzeczonej. Z synem z pierwszego małżeństwa, Ronaldem, mógł się widywać jedynie od czasu do czasu i nie chciał, żeby tym razem stało się tak samo. Ponadto wizerunek futbolisty na skandalu ucierpiał tak bardzo, że włodarze firmy Nike zaczęli się ponoć nawet zastanawiać nad zerwaniem z nim kontraktu opiewającego na sumę stu milionów dolarów. – Rozumiem, że niektórzy mogli stracić trochę szacunku do mnie, ale zrobiłem wiele dla futbolu, sportu i mojego kraju. Wszyscy popełniamy błędy, a ja wiele się nauczyłem po tej historii – oznajmił. – Zrobiłem coś głupiego i żałuję tego codziennie. Ale kiedy wrócę na boisko i znów zdobędę bramkę, wszyscy o tym zapomną.

Leczenie Il Fenomeno przebiegało prawidłowo, a lekarze wypowiadali się, że piłkarz wraca do zdrowia nawet szybciej niż wcześniej zakładano. W czerwcu 2008 roku jego kontrakt z Milanem dobiegał końca i coraz więcej wskazywało na to, że nie zostanie przedłużony. Piłkarz zdecydował, że do końca rekonwalescencji pozostanie w Brazylii, a potem poinformuje o ścieżce, którą podąży. Rossoneri rozgrywki 2007/08 zakończyli na piątej lokacie Serie A. Ronaldo w ciągu półtora roku wystąpił w dwudziestu jeden spotkaniach ekipy z San Siro, strzelając w nich dziesięć goli. 30 czerwca 2008 roku kontakt Ronaldo z AC Milanem ostatecznie wygasł. Wiceprezes czerwono-czarnych, Adriano Galliani, próbował skontaktować się z reprezentantem Canarinhos, ale ten nie odbierał telefonu.

Afera i euforia

Rozbrat ze sportowym trybem życia sprawił, że Ronaldo znów utył i przestał wizualnie przypominać zawodowego piłkarza. W jego głowie wciąż jednak tliła się myśl o bieganiu po murawie za piłką. We wrześniu 2008 roku pomocną dłoń wyciągnęli do niego działacze Flamengo Rio de Janeiro – ukochanego klubu Il Fenomeno jeszcze z dzieciństwa – tego samego, który poskąpił kilku groszy na bilet autobusowy dla młodego Nazário de Limy, żeby ten mógł dojechać na drugą część testów sprawnościowych i spełnić swe marzenia o grze dla szkarłatno-czarnych.

W sztabie medycznym ekipy z rodzinnego miasta genialnego napastnika pracował José Luiz Runco, który wcześniej wielokrotnie miał z nim do czynienia i wiedział jak przywrócić go do używalności. – Ronaldo jest bardzo entuzjastycznie nastawiony do zajęć pod moim kierownictwem – mówił medyk. – Z jego kolanem już wszystko w porządku, funkcjonuje bez zarzutów. Teraz czeka nas praca nad jego wzmocnieniem. Trzeba najpierw zastosować odpowiednią dietę, a dopiero później powolutku przechodzić do ćwiczeń na boisku.

Korzystając z uprzejmości Flamengo, Il Fenomeno nie składał żadnych deklaracji odnośnie swojej klubowej przyszłości. Mówił, że na razie skupia się na powrocie do formy, a gdy to mu się uda, wtedy zdecyduje co dalej Nikt jednak nie miał wątpliwości, że pomoc szkarłatno-czarnych nie była całkowicie bezinteresowna, a związana z chęcią podpisania kontraktu z piłkarzem, gdy ten dojdzie do pełnej dyspozycji. W międzyczasie z wizytą do Rio wpadł Alain Roche, odpowiedzialny za rekrutację w Paris Saint-Germain. Pracownik klubu ze stolicy Francji postanowił zbadać między innymi możliwość pozyskania Nazário de Limy. – Rozmawiałem z przedstawicielami PSG – wspomina Fabiano Farah, agent Ronaldo. – Dzwonili do mnie, dyskutowaliśmy o kilku sprawach, ale nie mogę zdradzić szczegółów.

Rekonwalescencja postępowała, kontakt z działaczami paryskiego klubu wkrótce się urwał, a przedstawiciele Flamengo również nie kwapili się do poważnych rozmów z Il Fenomeno na temat jego przyszłości. Zainteresowanie Brazylijczykiem wyrażał także Manchester City, ale reprezentant Canarinhos miał już chyba dość europejskiej piłki. Na Starym Kontynencie nie udało mu się sięgnąć po najcenniejsze klubowe trofeum, Puchar Europy, ale to, co zdobył z reprezentacją oraz indywidualnie, w pełni rekompensowało mu ten niedosyt. Jako dziecko marzył, że pewnego dnia przywdzieje szkarłatno-czarną koszulkę Sępów i wbiegnie na murawę Maracany przy oklaskach całych trybun. – Oni są moimi faworytami, ale nie chcę tam trafić tylko dlatego, że takie jest moje marzenie. Chcę na to zasłużyć – mówił Ronaldo. Piłkarz zdradził przy okazji, że kontaktowali się z nim również przedstawiciele włoskiej Sieny i zaoferowali sto tysięcy euro za każdego gola. – Spędziłem w Europie piętnaście lat. Jeśli to będzie możliwe, chciałbym zostać w ojczyźnie.

17 listopada 2008 roku fani wreszcie mogli ujrzeć Nazário de Limę w akcji. Futbolista rozegrał dwadzieścia dwie minuty w tradycyjnym meczu na rzecz walki z ubóstwem, który zorganizował jak zawsze z Zinédinem Zidanem. Na murawie stadionu w Monako starał się nie wysilać, miał jeszcze lekką nadwagę, ale rokowania były jak najbardziej optymistyczne. Tymczasem agent Ronaldo, Fabiano Farah, podgrzewał atmosferę co do przyszłości swojego klienta. Często wspominał, że o napastnika pytają różne angielskie kluby, a niewykluczony jest również jego powrót do Mediolanu, a konkretnie jego czerwono-czarnej części. – Kiedy graliśmy na podwórku, zakładałem koszulkę mojego idola i mówiłem kumplom: „Jestem Ronaldo” – zwierzył się mediom Alexandre Pato – nowy gwiazdor Rossonerich rodem z Kraju Kawy. – Gra obok niego to coś, co będę pamiętał do końca życia.

Il Fenomeno w Europie może nie był już tak popularny, ale w Ameryce Południowej wciąż uważano go za piłkarskiego boga. Kibice Flamengo marzyli o tym, że zawodnik pozostanie w ojczyźnie. Wierzyli, że jeśli taka będzie jego decyzja, to już nic nie stanie na przeszkodzie temu, żeby przywdział koszulkę Sępów. Nie sądzili, że kolejna zmiana barw przez Ronaldo odbędzie się w atmosferze skandalu. A jednak się przeliczyli. Na początku grudnia piłkarz zakupił trzydzieści ton darów dla ofiar powodzi w Brazylii, a kilka dni później klub Corinthians Paulista z siedzibą w São Paulo wydał oficjalne oświadczenie: „Osiągnęliśmy porozumienie werbalne. W ciągu dwóch dni sporządzimy kontrakt, a Ronaldo zostanie zaprezentowany jako nowy zawodnik Corinthians tak szybko jak to możliwe”.

Jednoroczna umowa z opcją przedłużenia o kolejnych dwanaście miesięcy została parafowana już następnego dnia. Do sprzedaży natychmiastowo trafiły koszulki Corinthians z numerem „9” i nazwiskiem Ronaldo oraz inne gadżety związane z Il Fenomeno. W ciągu zaledwie kilku godzin klub zarobił na nich krocie. São Paulo zwariowało na punkcie Ronaldo, ale w Rio de Janeiro piłkarz spalił za sobą wszystkie mosty. Biało-czarni, zwani też m. in. Timão („Wielka Drużyna”), to jeden z największych rywali Flamengo, a kibice obu zespołów delikatnie mówiąc nie przepadają za sobą. Nic więc dziwnego, że sympatycy i włodarze Sępów poczuli się zwyczajnie zdradzeni.

Niektórzy kibice szkarłatno-czarnych krótko po usłyszeniu „nowiny” wyszli na ulice Rio i przystąpili do rytualnego palenia pamiątek związanych z Il Fenomeno. Kilku z nich wezwało nawet… czarownika voodoo. – Ronaldo prędzej połamie nogi niż zagra dla Corinthians – twierdzili. Rozczarowany postępowaniem trzydziestodwuletniego napastnika był również Marcio Braga – prezes Flamengo. Ten jednak wyrażał swoje zdanie w nieco bardziej cywilizowany sposób. – To wielkie rozczarowanie. Mówił, że chce tu zostać, trenował tutaj. Klub nie usłyszał za to nawet jednego „dziękuję” – komentował. Klub z Rio de Janeiro za taki rozwój wydarzeń obwiniał firmę Nike, z którą wcześniej popadł w konflikt, zakończony zerwaniem współpracy przed terminem uzgodnionym w kontrakcie. Co o tym wszystkim sądził natomiast główny bohater całego zamieszania? – Rozumiem ich doskonale, bo sam jestem fanem Flamengo – starał się załagodzić sytuację. – Przez cztery miesiące trenowałem w klubie, ale nie otrzymałem ani jednej oferty podpisania kontraktu. Corinthians złożyło natomiast propozycję, która umożliwia mi kontynuowanie kariery.

São Paulo to stolica stanu o tej samej nazwie oraz największe miasto nie tylko w Brazylii, ale i w całej Ameryce Południowej. Leży na południowym wschodzie kraju nad rzeką Tietê. Zamieszkuje je około jedenaście i pół miliona osób, a całą aglomerację niemal dwa razy tyle. Podobnie jak w Rio de Janeiro, mnóstwo ludzi żyje tu w dzielnicach nędzy, zwanych fawelami. São Paulo jest jednym z głównych ośrodków przemysłowych, handlowych i edukacyjnych w Brazylii. Metropolia słynie też z pięknych budynków architektury współczesnej oraz… kilku klubów piłkarskich. Najbardziej znane oprócz Corinthians to São Paulo FC oraz Palmerias.

12 grudnia 2008 roku Ronaldo Luís Nazário de Lima został oficjalnie zaprezentowany jako nowy zawodnik Corinthians Paulista. Widać było, że ciąży mu kilka nadprogramowych kilogramów, ale planowano, że w barwach ekipy z Estádio do Pacaembu zadebiutuje 17 stycznia w towarzyskim starciu z bliżej nieokreślonym przeciwnikiem. Potem miał pomóc w odbudowie potęgi biało-czarnych, którzy dopiero co wrócili do brazylijskiej Serie A po krótkim epizodzie w drugiej lidze. Il Fenomeno wypowiadał się o swoim nowym pracodawcy z wielkim entuzjazmem: – Jestem dumny ze swojego wyboru. Corinthians przedstawiło mi fantastyczny projekt. Rok 2009 będzie cudowny.

Grudzień to nie tylko wielkie afera w związku z nowym kontraktem Ronaldo. Bia była wówczas w dziewiątym miesiącu ciąży, a w wigilię Bożego Narodzenia nastąpiło szczęśliwe rozwiązanie. Na świat przyszła ważąca niespełna trzy kilogramy Maria Sofia. Poród odbył się bez żadnych komplikacji, piłkarz był przy nim obecny i nawet przeciął pępowinę. Następnie, jak prawie każdy świeżo upieczony ojciec, poszedł świętować z kolegami.

Waga Il Fenomeno u progu sezonu 2009 wynosiła dziewięćdziesiąt pięć kilo. Nie było to mało, ale klubowi spece od przygotowania uważali, że dzięki specjalnemu programowi napastnik w szybkim tempie zrzuci od pięciu do sześciu kilogramów. Warto wspomnieć, że dla zawodników o ogromnym potencjale liga brazylijska to swego rodzaju trampolina prowadząca na Stary Kontynent lub miejsce na spokojne dobrnięcie do sportowej emerytury i oddanie ostatniej posługi ojczyźnie. Ronaldo niby zaliczał się już do tej drugiej grupy, ale Corinthians skonstruowało dla niego specjalny kontrakt, który w razie chęci rychłej zmiany barw nakładał na niego karę w wysokości ponad siedmiu i pół miliona euro. Ronaldo za sezon miał zarabiać cztery miliony, ale najpierw musiał się przygotować do wybiegnięcia na murawę. Gdyby mu się to nie udało, musiałby oddać do klubowej kasy ponad połowę tej sumy. Wiedząc o wcześniejszych zawirowaniach wokół reprezentanta Canarinhos, warunki te wydawały się uczciwe.

Na początku stycznia 2009 roku Il Fenomeno dołączył do drużyny prowadzonej przez Mano Menezesa i przeszedł rutynowe testy sprawnościowe. Wypadły fatalnie, bo napastnik uzyskał najgorszy wynik spośród dwudziestu ośmiu zawodników. – Z czasem będzie lepiej, to pewne. On po prostu potrzebuje wiele treningów, żeby wrócić do formy po przebytej kontuzji – uspokajał Flavio de Oliveira, trener od przygotowania fizycznego. Tymczasem pierwsze zajęcia Ronaldo w towarzystwie nowych kolegów wyglądały dość komicznie. Piłkarze Corinthians patrzyli na zdobywcę Pucharu Świata bardziej jak na idola, a nie kompana z zespołu. Mano Menezes porównał to nawet do czasów, gdy w barwach Chicago Bulls czarował Michael Jordan, a partnerzy z drużyny często zamiast mu pomagać stali niczym słupy i podziwiali jego podniebne loty do kosza.

Sztab szkoleniowy biało-czarnych skrupulatnie pilnował, żeby Il Fenomeno wykonywał przygotowany program treningowy, ale nie zamierzał również na siłę przyspieszać jego powrotu na boisko. Oceniono, że piłkarz będzie na to gotów prawdopodobnie dopiero w marcu. Prezes Andrés Sanchez marzył, by mieć w zespole Ronaldo przynajmniej w dużym stopniu przypominającego tego z mundialu w Korei Południowej i Japonii, ale ku temu potrzebna była cierpliwość. Nikt nie chciał, żeby popełniono jakiś błąd w przygotowaniach, ponieważ kolejny poważny uraz mógł po prostu zakończyć karierę fenomenalnego piłkarza. Metryka nie kłamała, Nazário de Limę w 2009 czekały trzydzieste trzecie urodziny.

Treningi treningami, ale Ronaldo nie byłby sobą, gdyby czymś nie podpadł klubowym władzom. Pod koniec stycznia paparazzi sfotografowali, jak nad ranem opuszcza w towarzystwie przyjaciół klub nocny w dzielnicy Itaim Bibi. Na zdjęciu widniał z puszką Red Bulla w ręku, ale prasa i tak dopowiedziała swoje. Na fotografii nie wyszedł najszczuplej, wobec czego drwiono z domniemanych postępów jakie czynił i zaczęto się zastanawiać, czy koszulka z numerem „9”, którą przywdzieje, nie będzie czasem rozmiaru XXXL. – Każdy zawodnik ma swoje prywatne życie i najważniejsze jest to, żeby nie miało ono wpływu na postawę na boisku – komentował Antônio Carlos Zago, dyrektor techniczny Corinhtians. – On wie, że oczy wszystkich są zwrócone na niego, a to może zrujnować jego wizerunek. Jeśli będzie popełniał błędy w życiu, ludzie będą później mówić, że to wpłynęło na jakość wykonywanej przez niego pracy.

Gdy Il Fenomeno dołączał do Timão, pomiar tłuszczu w jego organizmie wskazywał piętnaście i pół procent. Na koniec stycznia wskazanie wynosiło niespełna dwanaście procent. W prasie pojawiało się coraz więcej zdjęć z treningów ekipy z São Paulo, na których Ronaldo wygłupiał się z kolegami, co pozwalało sądzić, że oczekiwany przez cały futbolowy świat moment już wkrótce nastąpi. – Muszę przyznać, że on ma futbol we krwi. Przeprowadziliśmy szereg badań i nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby powrócił na boisko -poinformował Bruno Mazziotti, prywatny fizjoterapeuta piłkarza. Pod koniec lipca, jedenaście miesięcy po operacji kolana, media wreszcie obiegła wiadomość najpozytywniejsza z pozytywnych: Ronaldo w kadrze meczowej na trzy najbliższe spotkania Corinthians Paulista!

Okazję do debiutu w trykocie biało-czarnych Il Fenomeno miał 25 lutego 2009, gdy team pod wodzą Mano Menezesa mierzył się w Bauru z Noroeste w ramach Campeonato Paulista. Timão zwyciężyło 2:0 po trafieniach Douglasa i Otacílio Neto, ale Nazário de Lima nie pojawił się na murawie. Piłkarze Corinthians rozgrywali serię spotkań wyjazdowych, dlatego zakwaterowani byli w hotelach i obowiązywał ich taki sam reżim jak podczas każdego zgrupowania. Jednej nocy Ronaldo „zapomniał” na chwilę o zasadach i wrócił do hotelu po godzinie dwudziestej trzeciej. Wybryk napastnika nie uszedł mu płazem i klub zgodnie ze swoim statutem nałożył na niego karę finansową.

Nocne hulanki nie wpłynęły jednak na formę piłkarza na treningach. Il Fenomeno cały czas ciężko pracował, a zapłata nadeszła 4 marca w Itumbiarze, gdzie biało-czarni rozgrywali spotkanie Pucharu Brazylii. W sześćdziesiątej siódmej minucie, przy prowadzeniu gości 2:0, Mano Menezes zdecydował się posłać do boju swojego asa. Il Fenomeno zmienił Jorge Henrique, a jego wejściu na murawę towarzyszyły… gwizdy. Gdy napastnik dotykał piłki, dezaprobata publiczności się wzmagała. Sam debiut Nazário de Limy wypadł natomiast pozytywnie. Zawodnik pokazał kilka ładnych zagrań, w tym swoją słynną przeplatankę, ale gola nie strzelił. Gdy znajdował się na dogodnej pozycji, Douglas nie podał mu piłki, gdyż myślał, że Ronaldo był na spalonym. Telewizyjne powtórki pokazały jednak co innego. – Gole zawsze były ważną częścią mojego życia, ale nie można popadać w obsesję – komentował Il Fenomeno. – Rok jest długi i będę miał jeszcze wiele okazji do zdobywania bramek. Douglas musiał podjąć decyzję w ułamku sekundy i zrobił to, co w tamtej chwili uważał za słuszne. Później powiedział mi, że był strasznie zmęczony, wręcz wyczerpany, co w dużym stopniu go usprawiedliwia.

8 marca Corinthians zmierzyło się na Estádio Eduardo José Farah w Derby Paulista z Palmeiras, a Il Fenomeno ponownie zasiadł na ławce rezerwowych. Spotkanie rozgrywane było w prawie czterdziestostopniowym upale, wobec czego w połowie pierwszej części arbiter zarządził krótką przerwę. Po zmianie stron Diego Souza dał Palmeiras prowadzenie. Wszyscy sympatycy Timão oczekiwali na wprowadzenie na boisko Ronaldo i błysk jego geniuszu. Reprezentant Canarinhos zameldował się na placu w sześćdziesiątej trzeciej minucie, zastępując Sergio Escudero. Na niewiele ponad dziesięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry przyłożył potężnie zza pola karnego, ale piłka trafiła tylko w spojenie słupka z poprzeczką bramki strzeżonej przez Bruno. Il Fenomeno dwoił się i troił, żeby dać swojej drużynie wyrównującego gola, ale futbolówka nie chciała wpaść do siatki. Wreszcie jednak się udało. W doliczonym czasie gry po rzucie rożnym ostatniej szansy piłka spadła wprost na jego głowę, a rezultat na tablicy zmienił się na 1:1. Ronaldo niesiony euforią wspiął się na ogrodzenie trybuny zajmowanej przez sympatyków biało-czarnych. Fani wiwatowali, a płot po chwili runął pod ich naporem. To była kwintesencja brazylijskiego temperamentu. Podpisanie kontraktu z fenomenalnym napastnikiem okazało się strzałem w dziesiątkę.

Pucharowy dublet

– Nie potrafiłem opanować emocji. To była wyjątkowa chwila – tak Ronaldo opisywał uczucia towarzyszące mu w momencie zdobycia gola podczas Derby Paulista. Nad jednym trafieniem nie można jednak było rozwodzić się w nieskończoność. Należało wrócić do ciężkiej pracy, żeby wielomiesięczny wysiłek włożony w przygotowania nie poszedł na marne. Il Fenomeno w São Paulo czuł się kochany i choć ogarnięte histerią media nie dawały mu spokoju, wiedział już, że do końca kariery nie ruszy się poza ojczyznę. Nadal był kibicem Flamengo, ale miłość, jaką obdarzyli go fani Corinthians, sprawiła, że znalazł w swoim sercu miejsce również dla tego klubu.

Do mundialu w Republice Południowej Afryki pozostawał rok z niewielkim okładem. Selekcjoner Canarinhos, Dunga, już wcześniej zapowiedział, że przed nikim nigdy nie zamknie drzwi do kadry. Nazário de Lima w tych słowach wciąż widział swoją szansę, lecz faktem było, że od ćwierćfinałowego spotkania czempionatu w Niemczech nie przywdział kanarkowej koszulki ani razu. Zdanie narodu w tej sprawie jak zwykle było podzielone, a Carlos Alberto Torres, kapitan „złotej” ekipy z 1970 roku, nie owijał w bawełnę: – Uważam, że to koniec. Ronaldo posiada takie umiejętności, że nadal może grać na wysokim poziomie, ale już nigdy nie będzie taki sam jak kiedyś. Reprezentacja to poważna sprawa i nie można w niej być tylko za zasługi. Wówczas powinniśmy powołać również Pelégo, Zico oraz Zagallo.

W 2009 roku Ronaldo Luís Nazário de Lima nie był już jedynym Ronaldo, który otrzymał nagrodę Piłkarza Roku FIFA i Złotą Piłkę magazynu France Football. Za rok 2008 oba te wyróżnienia odebrał ówczesny gracz Manchesteru United – Cristiano Ronaldo. W związku z tym do klubowego sklepiku przy Old Trafford trafiła czerwona koszulka z białym napisem „Jest tylko jeden Ronaldo”. Gdy wtedy porównywało się osiągnięcia Portugalczyka i Brazylijczyka, nie było wątpliwości, że specjaliści od marketingu Czerwonych Diabłów popisali się kiepskim żartem. Włodarze São Paulo nie zamierzali jednak patrzeć na to z założonym rękami i wkrótce rozpoczęli sprzedaż białego T-shirta z czarnym napisem „Jest tylko jeden Ronaldo, który: zdobył trzy gole przeciwko Manchesterowi United na Old Trafford, trzykrotnie wygrał plebiscyt na Piłkarza Roku FIFA, dwa razy sięgnął po Puchar Świata, jest najlepszym strzelcem w historii mundialu i ma za sobą trzy spektakularne powroty na boisko”.

W międzyczasie mistrzostwa stanowe wkroczyły w decydującą fazę, a Il Fenomeno na stałe zadomowił się w kadrze Corinthians. W trzecim występie po comebacku, kiedy biało-czarni zmierzyli się przed własną publicznością z São Caetano, zagrał już w wyjściowej jedenastce i strzelił drugiego gola. Timão dobrze sobie poczynało w rozgrywkach, a napastnik rodem z Rio de Janeiro zanotował jeszcze dublet przeciwko Ponte Preta i raz pokonał bramkarza São Paulo FC. Sztab szkoleniowy ostrożnie szafował jego siłami i starał nie narażać zawodnika na przeciążenia. Po tak długiej przerwie piłkarz musiał być wprowadzany do gry naprawdę powoli. Na przełomie kwietnia i maja podopiecznych Mano Menezesa czekał dwumecz finałowy przeciwko Santosowi. Ronaldo od grudnia schudł osiem kilogramów, a w perspektywie miał kolejne trzy. Fizycznie czuł się świetnie i wierzył, że będzie w stanie pomóc swojemu nowemu teamowi w sięganiu po trofea. – Jeśli zdobędę trzydzieści goli, a drużyna wygra jakiś puchar, wtedy będę szczęśliwy – mówił. – Najważniejsze to jednak zakwalifikować się do Copa Libertadores, a potem wywalczyć klubowe mistrzostwo Ameryki Południowej.

Ronaldo zamieszkał wraz z narzeczoną Bią i córeczką Marią Sofią w spokojnej okolicy z uwagi na zbyt duże zainteresowanie mediów i mieszkańców São Paulo jego osobą. Rozmiar metropolii go przerażał. Już Rio de Janeiro wydawało mu się ogromne, a to miasto było sporo większe oraz niemal dwa razy gęściej zaludnione. Podróżując samochodem, prawie codziennie gubił drogę, po czym telefonował do przyjaciół z prośbą o pomoc. – Kupiłem GPS i zainstalowałem go w samochodzie, ale on często prowadzi mnie do celu okrężną drogą – śmiał się.

Santos to w Brazylii klub legendarny ze względu na piłkarza, o którym słyszał prawie każdy mieszkaniec Ziemi – Pelégo. Właśnie dlatego nawet gdy króla futbolu nie było już w zespole czarno-białych, to na pojedynki z ekipą z Estádio Urbano Caldeira każdy mobilizował się podwójnie. W 2009 roku Santos miał nowego bohatera, siedemnastoletniego zaledwie Neymara, a pierwsze finałowe starcie Campeonato Paulista przeciwko Corinthians miało dać odpowiedź na pytanie jak wiele jeszcze mu brakuje do gwiazdora Timão – Ronaldo. Pomimo geniuszu wciąż aktywnych zawodowo Ronaldinho i Kaki, którzy w pewnych momentach swoich karier również byli najlepsi na świecie, to właśnie Il Fenomeno wciąż stanowił punkt odniesienia dla młodych Brazylijczyków.

„Spektakularny Ronaldo”, napisała prasa o występie Nazário de Limy w wyjazdowej potyczce przeciwko Santosowi. Mecz nie rozpoczął się po myśli gości, gdyż w dziesiątej minucie Chicão precyzyjnym strzałem z rzutu wolnego pokonał Felipe. Radość gospodarzy trwała jednak zaledwie piętnaście minut minut. Il Fenomeno przyjął spadającą z dużej wysokości piłkę, po czym mierzonym uderzeniem zza szesnastki doprowadził do wyrównania. To nie było ostatnie słowo biało-czarnych. Po zmianie stron zaaplikowali oni miejscowym jeszcze dwa gole. Najpierw trafił Triguinho, a potem… znów Ronaldo! Trzykrotny Piłkarz Roku FIFA na dwudziestym metrze wyprowadził w pole dwóch obrońców, po czym efektownie przelobował Fábio Costę. Golkiper Santosu ewidentnie był źle ustawiony, ale bramkę Il Fenomeno można oglądać do znudzenia. Corinthians dzielił zaledwie jeden mały krok od mistrzostwa stanowego. – To był gol godny Pelégo – skomentował sam król futbolu. – Wspaniale trafić do siatki w miejscu, w którym Pelé osiągnął tak wiele – dodał Ronaldo. – Cudownie choć przez jeden dzień być królem.

Rewanżowe spotkanie pomiędzy Timão a Santosem odbyło się już tydzień później na Estádio do Pacaembu w São Paulo. Goście jeśli marzyli o trofeum, musieli zwyciężyć różnicą przynajmniej dwóch goli, przy czym wynik 3:1 na ich korzyść dawał im jedynie dogrywkę. Gospodarze po pierwszym starciu mieli solidną zaliczkę, ale w międzyczasie ulegli 2:3 Atlético Paranaense w starciu w ramach Pucharu Brazylii, wobec czego pragnęli jak najszybciej odbudować morale. Występ Ronaldo w tym starciu do samego końca stał pod znakiem zapytania. Il Fenomeno podczas meczu w Kurytybie doznał urazu żeber, ale ostatecznie pojawił się na murawie. Nie mógł zawieść fanów, którzy w gigantycznej kolejce przez całą noc czatowali na otwarcie stadionowych kas biletowych. W dwudziestej siódmej minucie meczu zrobiło się gorąco, gdy Kléber Pereira był faulowany w polu karnym, a arbiter podyktował za to jedenastkę, którą na gola zamienił sam poszkodowany. Niedługo później wyrównał jednak André Santos, a wynik do końca nie uległ już zmianie. Mistrzostwo stanu São Paulo dla Corinthians Paulista!

– Chciałbym świętować, ale mi nie pozwalają – śmiał się Ronaldo, gdy jego koledzy celebrowali wywalczenie wielkiego złotego pucharu. Napastnik musiał trzymać się na uboczu, gdyż obawiano się zamieszania podobnego do tego, jakie wynikło po tym jak strzelił swojego pierwszego gola w barwach biało-czarnych. Reprezentacja Brazylii już wkrótce miała udać się do RPA na wielką próbę przed mundialem, czyli Puchar Konfederacji. W związku z wysoką formą Nazário de Limy, którego wybrano najlepszym zawodnikiem rozgrywek stanowych, znów odżyła dyskusja nad tym, czy Dunga powinien wysłać mu powołanie. W ankiecie przeprowadzonej przez stronę internetową telewizji Globo udział wzięło sto trzydzieści tysięcy osób, z których aż osiemdziesiąt dwa procent poparło pomysł powrotu Ronaldo do Seleção.

Il Fenomeno przez większość kariery golił głowę na zero, ale od czasu do czasu szokował nowym wyglądem, jak choćby przed finałem mundialu w Korei Południowej i Japonii, gdy zaprezentował fryzurę zwaną półksiężycem. Po transferze do Milanu zapuścił natomiast nieco dłuższe włosy, coś w rodzaju mini-afro. Nosił się tak aż do maja 2009, gdy pokazał się z wyraźnie skróconą czupryną. W tym samym czasie w Kraju Kawy startowała Serie A, a rozgrywki Pucharu Brazylii wkraczały w decydującą fazę. Po porażce w pierwszym spotkaniu z Atlético Paranaense 2:3, Timão dzięki dwóm trafieniom Ronaldo zdołało w rewanżu odrobić straty i zakwalifikować się do następnej rundy. W kolejnych wyeliminowało Fluminense oraz Vasco da Gama i tym sposobem trafiło do finału, w którym czekało je dwumecz z Internacionalem Porto Alegre. Po 20 maja Ronaldo opuścił kilka spotkań ze względu na uraz łydki oraz grypę. Już na początku przyszłego miesiąca wrócił na boisko, choć nie czuł się na to w stu procentach gotów i wciąż niepewny był jego występ w pierwszym starciu z Czerwonymi, które zaplanowano na 17 czerwca. W pięciu kolejnych spotkaniach Corinthians ani razu nie znalazł drogi do siatki. W związku z tym znów pojawiły się komentarze, że jego podatność na kontuzje oraz słaba forma są pokłosiem zbyt dużej masy ciała. – Moja waga wciąż jest taka sama, ale nie chcę się już rozwodzić na ten temat – odpowiadał Il Fenomeno, choć jego zaokrąglony brzuch podawał pierwszą część tej wypowiedzi w wątpliwość.

Szef CBF, Ricardo Teixiera, kilka dni przed pierwszą odsłoną finału Copa do Brasil przyrównał Ronaldo do Bonbona – fikcyjnej, pulchnej postaci z bujną czupryną, która stała się kultowa dzięki programowi dla dzieci emitowanemu przez telewizję Globo w latach osiemdziesiątych. Nazário de Lima na Estádio do Pacaembu może i wydawał się gruby oraz powolny, ale jak zwykle zamknął usta wszystkim krytykantom. W pięćdziesiątej trzeciej minucie starcia na pełnej szybkości przejął piłkę na prawym skrzydle, oszukał obrońcę i umieścił piłkę w bramce strzeżonej przez Lauro. Trybuny wpadły w ekstazę, a Il Fenomeno celebrował trafienie w objęciach kolegów. To był gol na 2:0, który sprawił, że Timão od drugiego trofeum w sezonie 2009 dzielił już tylko mały krok.

Ronaldo po podpisaniu kontraktu z Corinthians wyraźnie zaznaczył, że nie liczy na żadne specjalne przywileje. Po prawie ośmiu miesiącach spędzonych w obozie biało-czarnych zaczął jednak narzekać na to, że sztab szkoleniowy przed ważnymi meczami niepotrzebnie organizuje długie zgrupowania. Według niego taki system obciążał piłkarzy niepotrzebnym stresem, a nie był żadnym gwarantem wyniku. – Barcelona przed finałem Champions League koncentrowała się tylko przez jeden dzień – tłumaczył – O jedenastej piłkarze zjedli wspólny lancz, a o dwudziestej pierwszej już wybiegli na boisko, po czym zwyciężyli.

– To dla mnie mecz jak każdy inny – Il Fenomeno starał się tonować nastroje przed rewanżowym starciem z Intenacionalem na Estadio Beira-Rio. Po golach Jorge Henrique i André Santosa w pierwszej połowie, wszystko było już jednak jasne. Gospodarze po zmianie stron musieli strzelić pięć bramek, żeby świętować wywalczenie trofeum, a stać było ich na zaledwie dwie, których autorem był Alessandro. Ronaldo na murawie spędził pełne dziewięćdziesiąt minut, a gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni, mógł z kolegami rozpocząć wielkie świętowanie. Otworzył szampana, całował pamiątkowy medal oraz wzniósł niewielki, srebrny puchar w górę. – Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego powrotu do futbolu – powiedział uradowany.

Przed 8 lipca 2009 Il Fenomeno po raz ostatni trafił do siatki w rozgrywkach brazylijskiej Serie A 14 listopada… 1993 roku. Po domowym starciu przeciwko Fluminense statystyka ta była już nieaktualna. Napastnik ekipie z Rio de Janeiro wbił trzy gole i poprowadził Timão do triumfu 4:2. W dwudziestej czwartej minucie wykorzystał idealne prostopadłe podanie od Douglasa i w sytuacji sam na sam z golkiperem się nie pomylił. Przy drugim golu, jedenaście minut później, popisał się spektakularnym dryblingiem w polu karnym, ogrywając przy tym Cássio i Edcarlosa, a następnie posyłał piłkę do siatki twierdzy strzeżonej przez Ricardo Bernę. Sześć minut przed przerwą zdobył swoją ostatnią bramkę, dobijając soczystym uderzeniem z dystansu piłkę odbitą przez golkipera.

Po tym hat-tricku absolutnie nikt już nie miał wątpliwości, dlaczego Ronaldo nazywano Il Fenomeno. Wyglądał niczym bokser wagi ciężkiej, a na boisku dokonywał rzeczy niemożliwych dla ludzi o jego posturze. Ludzi w ogóle, ponieważ innych zawodowych piłkarzy z tyloma nadprogramowymi kilogramami próżno było szukać. – Jeśli Ronaldo utrzyma taką formę przez dłuższy czas, to Dunga będzie miał wielki ból głowy – ocenił występ swojego dawnego podopiecznego Carlos Alberto Parreira.

Corinthians grało w kratkę, ale Nazário de Lima wciąż zadziwiał skutecznością. Stawało się coraz bardziej prawdopodobne, że przedłuży swój kontrakt z ekipą z Estádio do Pacaembu o kolejny sezon. Strzelił jeszcze trzy gole w pięciu spotkaniach, kiedy 26 lipca jego piękny sen został niespodziewanie przerwany w dwudziestej minucie derbowego starcia z Palmeiras. Ronaldo po ostrym pojedynku z Souzą upadł na murawę i momentalnie chwycił się za lewą dłoń. Zawodnik biało-czarnych nie był w stanie kontynuować gry, a późniejsze prześwietlenie wykazało złamanie kości śródręcza. Konieczna okazała się operacja i około pięć tygodni odpoczynku od futbolu.

Przerwę w treningach napastnik wykorzystał na poddanie się zabiegowi… liposukcji. Nieoficjalnie mówiło się o tym, że z ciała piłkarza odessano siedemset mililitrów tłuszczu. – O niektórych rzeczach mogę mówić tylko za zgodą pacjenta – enigmatycznie odpowiadał na pytania mediów Joaquim Grava, klubowy lekarz Corinthians. Timão całkiem udanie rozpoczęło zmagania w Serie A, ale z czasem spadło z czwartego miejsca w tabeli na jedenaste i praktycznie nie miało już szans na lokatę w czołówce. Pocieszeniem było to, że triumfem w Pucharze Brazylii wywalczyło sobie przepustkę do Copa Libertadores, czyli południowoamerykańskiego odpowiednika Ligi Mistrzów.

W połowie września 2009 roku Ronaldo i Bia poinformowali, że spodziewają się drugiego dziecka. – Wszyscy wiedzą, że nie lubię opowiadać o swoim życiu prywatnym, a to osobista sprawa. Rozumiem, że ludzi to interesuje, ale dla moich fanów, którzy lubią piłkę nożną i znają mnie tylko z telewizji, najważniejszy jest futbol – kwitował Ronaldo pytania dziennikarzy o szczegóły ciąży. Nazário de Lima powrócił na murawę 20 września w domowym meczu przeciwko Goiás, zakończonym klęską Corinthians 1:4. To jednak on był najlepszym zawodnikiem teamu Mano Menezesa, a już tydzień później trafił do siatki w zakończonym remisem derbowym starciu z São Paulo FC. Żeby w życiu nie było zbyt pięknie, Il Fenomeno pod koniec miesiąca otrzymał z sądu wezwanie do wykonania… testów DNA! Dwudziestosiedmioletnia Brazylijka mieszkająca w Singapurze twierdziła, że ojcem jej czteroletniego syna jest właśnie Ronaldo.

Gdzieś obok ciążowo-sądowego zamieszania, w połowie października stało się jasne, że napastnik zostanie w Timão na dwa kolejne sezony. Do końca zmagań brazylijskiej Serie A Nazário de Lima zdobył jeszcze pięć goli, a jego zespół zakończył rozgrywki na dziesiątym miejscu w tabeli. Sam zawodnik doznał natomiast kontuzji mięśniowej w przedostatniej kolejce zmagań, kiedy to biało-czarni mierzyli się przed własną publicznością z Flamengo. Opuścił murawę w dwudziestej piątej minucie, a fani szkarłatno-czarnych mogli fetować nie tylko jego uraz, ale i triumf swoich ulubieńców. Ronaldo w całej kampanii 2009 uzbierał dwadzieścia trzy trafienia w trzydziestu ośmiu spotkaniach. Nieźle jak na trzydziestotrzyletniego piłkarza z wyraźnie zaokrąglonym brzuchem.

Nadwaga i kontuzje

Liposukcja przyniosła efekt, ale krótkotrwały. Przed rozpoczęciem sezonu 2010 sztab szkoleniowy Corinthians postawił przed Ronaldo jeden główny cel: schudnąć. Zanim piłkarze udali się na zasłużone wakacje, otrzymali listę produktów, których absolutnie nie powinni spożywać. Znalazły się na niej: pizza, makarony, słodkie napoje oraz drinki alkoholowe. –  Zaleciliśmy im unikanie węglowodanów przed snem – mówił Walmir Cruz ze sztabu szkoleniowego. – W wakacje zawodnicy mogą robić, co chcą, ale poprosiliśmy ich o przestrzeganie tych zaleceń, które pozwolą im powrócić z odpoczynku w dobrej kondycji.

– Nigdy nie byłam blisko piłki nożnej i nie miałam do czynienia z kibicami poza tymi francuskimi, którzy są naprawdę superdyskretni – poproszą o zdjęcie czy autograf, a potem grzecznie odchodzą. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że jestem żoną człowieka, który generuje emocje wszędzie, gdzie się pojawia – opowiada Bia Antony. Na początku stycznia w tabloidach pojawiła się plotka, że związek Ronaldo i Marii Beatriz wisi na włosku. Para szybko jednak zdementowała te rewelacje. Kilka miesięcy wcześniej kobieta wyjechała do Francji, żeby dokończyć studia, ale u progu Nowego Roku wróciła do Brazylii. W kwietniu miała urodzić drugie dziecko.

Jeśli chodzi o futbol, Nazário de Lima grał dla Corinthians i dla fanów Flamengo wciąż był wrogiem publicznym numer jeden, ale nigdy nie stracił sympatii do klubu ze swojego rodzinnego miasta. Ba, czasem aż nazbyt się z nią obnosił. Najpierw przyłapano go na tym, że z zawodnikiem szkarłatno-czarnych i jednocześnie swoim kumplem, Adriano, świętował mistrzostwo Brazylii dla Flamengo. Potem odbierając z rąk prezydenta Brazylii nagrodę dla Brazylijczyka Roku 2009, znów nie omieszkał wspomnieć, za jaką drużynę od dziecka trzyma kciuki. Wreszcie dał się sfotografować w koszulce ekipy ze stolicy karnawału podczas obchodów Nowego Roku.

Przyjaciel Nazário de Limy z reprezentacji Brazylii oraz Realu Madryt, Roberto Carlos, miał być brakującym elementem układanki w drodze biało-czarnych po zwycięstwo w Copa Libertadores. – To wieloletnia przyjaźń – opowiada legendarny lewy obrońca Canarinhos. – Znam go jeszcze z czasów, kiedy grał dla Cruzeiro. Niedługo później zaczęliśmy się spotykać przy okazji niemal wszystkich zgrupowań reprezentacji. W związku z tym mogłem uczestniczyć w większości najważniejszych wydarzeń w jego życiu. Więcej czasu spędzaliśmy wspólnie niż ze swoimi rodzinami. Zawsze mieszkaliśmy w tym samym pokoju podczas zgrupowań, dzieląc się wszystkimi naszymi doświadczeniami i rozmawiając o życiu. W Realu pokoje były jednoosobowe, ale umawialiśmy się na wspólne śniadania czy oglądanie telewizji.

Ronaldo szczególnie zależało na tym, żeby jemu i jego zespołowi wiodło się jak najlepiej. Rok 2010 był rokiem mundialu w Republice Południowej Afryki. Napastnik doskonale zdawał sobie sprawę, że ewentualne powołanie od Dungi to jego ostatnia szansa na występ w czempionacie i wyśrubowanie rekordu goli. – Wszystko będzie zależeć od pierwszej połowy sezonu. Muszę pokazać się z jak najlepszej strony. Podejmę wysiłek, być może największy w całej mojej dotychczasowej karierze – zapowiadał Il Fenomeno.

Rekonwalescencja Brazylijczyka po urazie z końcówki kampanii 2009 wydłużyła się aż do początku kolejnych zmagań, ale na mecz drugiej kolejki Campeonato Paulista Ronaldo był już w pełni sił. W następnym spotkaniu, kiedy to biało-czarni podejmowali Mirrasol, pod koniec pierwszej części wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie, lecz po zmianie storn został zmieniony z uwagi na uraz mięśniowy. Mano Menezes twierdził, że to nic poważnego, ale po dokładnych badaniach stwierdzono, że piłkarza czeka miesięczna przerwa.W połowie lutego, gdy Il Fenomeno wrócił już do treningów, zaprezentował nowy wygląd – głowa ogolona na łyso, dokładnie tak jak za starych czasów. – Wojownik powrócił. Był ranny, ale przeżył. On ma przed sobą dwa priorytety w 2010 roku: Copa Libertadores oraz mundial – mówił jego agent Fabiano Farah. Ponadto piłkarz zapowiedział również, że obowiązujący do końca kampanii 2011 kontrakt z Corinthians jest ostatnim w jego karierze.

Ronaldo powrócił na murawę 24 lutego na starcie pierwszej kolejki klubowych mistrzostw Ameryki Południowej przeciwko urugwajskiemu Racingowi Montevideo. Od tamtej pory utracił jednak gdzieś swój błysk i przez sześć kolejnych spotkań biało-czarnych nie potrafił wpisać się na listę strzelców. Uczynił to dopiero 17 marca, gdy podopieczni Mano Menezesa pokonali na wyjeździe dzięki jego bramce Cerro Porteño z Paragwaju w ramach Copa Libertadores. Nie było to może trafienie szczególnej urody, bo zwykłe wbicie piłki do siatki po rzucie rożnym, ale dawało nadzieję, że wreszcie nastąpiło przełamanie.

Następne dwa występy w wykonaniu Nazário de Limy nie były jednak najlepsze. O ile Corinthians dobrze sobie radziło w Copa Libertadores, o tyle w mistrzostwach stanowych istniało spore prawdopodobieństwo, że nie zakwalifikuje się do fazy finałowej, w której uczestniczą cztery najlepsze drużyny. Po porażce 0:1 z Paulistą kibice biało-czarnych nie wytrzymali i ruszyli w stronę autobusu, którym drużyna miała odjechać ze stadionu. Dla własnego bezpieczeństwa Ronaldo musiał opuścić pojazd i odjechał do domu prywatnym samochodem. Zanim jednak mu się to udało, został zwyzywany przez kibiców, a w rewanżu… pokazał im środkowy palec. Później tłumaczył, że gest ten nie był wykonany w kierunku całej grupy, a jednej osoby, która go szczególnie obraziła. – Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego wobec fanów Corinthians, którzy przyjęli mnie tak ciepło – mówił. – Chcę przeprosić, jeśli ktoś czuje się urażony, i jeszcze raz podkreślić, jak wiele zawdzięczam kibicom.

Kwiecień rozpoczął się dla Ronaldo udanie nie tylko dlatego, że piłkarz wreszcie znów był skuteczny. Trafiał do siatki w trzech kolejnych meczach, a biało-czarni z pierwszego miejsca w grupie awansowali do jednej ósmej finału Copa Libertadores. Z Campeonato Paulista ostatecznie się pożegnali przed fazą finałową, lecz tamte rozgrywki w sezonie 2010 miały dla klubu z São Paulo marginalne znaczenie. W życiu Il Fenomeno zdarzyło się coś jeszcze: Bia urodziła mu drugą córeczkę – Marię Alice. – Teraz mam w domu trzy Marie – śmiał się napastnik.

O ćwierćfinał klubowych mistrzostw Ameryki Południowej Timão walczyło z… Flamengo Rio de Janeiro. Ronaldo czekało więc pierwsze wyjazdowe starcie przeciwko ukochanej drużynie i spotkanie z kibicami, którzy nie kryli swojej nienawiści. Tymczasem 28 kwietnia stan murawy na Maracanie wołał o pomstę do nieba. Potężna ulewa sprawiła, że piłkarze biegali w wodzie po kostki. W poczynaniach zawodników nie brakowało również brutalności, wobec czego pod koniec pierwszej części spotkania gospodarze mieli w swoich szeregach o jednego gracza mniej. Mimo tego nie tylko biało-czarni tworzyli sobie dogodne okazje strzeleckie. Trudne warunki bardzo jednak komplikowały wykończenie akcji. Do siedemdziesiątej minuty. Wtedy Mocair faulował w polu karnym Juana, po czym Adriano zamienił rzut karny na gola. Maracanę ogarnęło szaleństwo, a piłkarze Mano Menezesa mogli tylko patrzeć jak szkarłatno-czarni fetują objęcie prowadzenia. Zawodnicy z Rio de Janeiro poczuli krew i kontynuowali ofensywę. Siedem minut przed końcem regulaminowego czasu gry pokonać Julio Cesara próbował znów Adriano, lecz po jego strzale głową obroniona przez golkipera piłka odbiła się tylko od poprzeczki. Ronaldo w tamtym meczu znów nie zachwycał, ale pod sam koniec jego centra mogła dać gościom remis, ale Danilo zdjął piłkę z głowy lepiej ustawionemu Jorge Henrique. Po tej akcji Il Fenomeno opuścił murawę przy ogłuszających gwizdach, a rezultat na tablicy nie uległ już zmianie.

0:1 na stadionie rywala nie było wynikiem tragicznym, lecz z pewnością niewygodnym, gdyż tylko dwubramkowy triumf w rewanżu dawał Corinthians przepustkę do ćwierćfinału Copa Libertadores. 5 maja na Estádio do Pacaembu po pierwszej połowie biało-czarni znajdowali się w niebie, a wszystko dzięki fenomenalnemu Ronaldo, który znów błyszczał. W dwudziestej siódmej minucie naciskał Davida, a defensor Flamengo zamiast wybić piłkę, to skierował ją wprost do własnej bramki. Niecały kwadrans później Edu popisał się precyzyjną centrą na ósmy metr, Il Fenomeno idealnie złożył się do uderzenia głową i na tablicy widniał rezultat 2:0. Stadion wiwatował, a koledzy wyściskali strzelca gola. Biało-czarni za szybko jednak uwierzyli w awans do dalszych gier. Tuż po zmianie stron Vágner Love dopadł piłkę na lewym skrzydle i strzałem na długi słupek pokonał Julio Cesara. Do końca meczu pozostawało jeszcze wiele czasu, ale gospodarze nie zdołali już podnieść się po tym ciosie i po podliczeniu bramek zdobytych na wyjeździe pożegnali się z marzeniami o Copa Libertadores.

Ronaldo marzył o piątym mundialu w karierze. Selekcjoner Canarinhos, Dunga, na początku maja ogłosił nazwiska zawodników, których postanowił zabrać do Republiki Południowej Afryki, a Il Fenomeno nie znalazł się wśród nich. Oprócz niego na liście zabrakło również Ronaldinho czy Roberto Carlosa. Napastnikowi w sezonie 2010 pozostał więc już tylko zastępczy cel: mistrzostwo Brazylii z Corinthians. – W tym roku borykam się z pewnymi problemami, ale zawsze daję z siebie wszystko – mówił Nazário de Lima. – Staram się jak mogę, mam nadzieję, że uporam się z problemami, i że druga część sezonu będzie lepsza.

Niestety napastnika znów dopadł pech. Na jednym z treningów Ronaldo nabawił się kontuzji łydki, a później zmagał się z urazem pachwiny, co wykluczyło go z gry na trzy i pół miesiąca. Na murawę powrócił dopiero pod koniec sierpnia w wygranym przez biało-czarnych domowym meczu brazylijskiej Serie A przeciwko Vitórii. W międzyczasie Mano Menezes pożegnał się ze stanowiskiem trenera, obejmując reprezentację.

1 września podczas obchodów setnej rocznicy powstania Sport Club Corinthians Paulista, Nazário de Lima otrzymał tytuł honorowego obywatela miasta São Paulo. Na uroczystość przybyło sto trzydzieści tysięcy fanów Timão. – Sen stał się rzeczywistością. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – mówił Il Fenomeno, odbierając honory.

Corinthians w kampanii 2010 ostatecznie nie sięgnęło po mistrzostwo Brazylii. Dwa remisy w trzech ostatnich kolejkach sprawiły, że drużyna z São Paulo musiała uznać wyższość Fluminense i Cruzeiro, zajmując w tabeli trzecią lokatę, gwarantującą przepustkę do kolejnej edycji Copa Libertadores. Ronaldo od potyczki z Vitórią wystąpił jeszcze w dziewięciu spotkaniach biało-czarnych, strzelając w nich pięć goli. Sezon zakończył z dorobkiem dwunastu trafień w dwudziestu siedmiu meczach we wszystkich rozgrywkach.

Krótko po zakończeniu zmagań Il Fenomeno dowiedział się, że jego rodzina znów się powiększyła. Wyniki testu DNA wykazały, że syn mieszkającej w Singapurze Brazylijki jest również dzieckiem Ronaldo. Piłkarz poznał kobietę podczas azjatyckiego tournée Realu Madryt w 2004 roku. – Życie pełne jest niespodzianek – skomentował nowinę. – Po smutku związanym z niedzielnym meczem poznałem Aleksa – pięknego, grzecznego i zdrowego chłopca, który jest bratem trójki moich dzieci.

Ostatni mecz

Sezon 2011 miał być pięknym pożegnaniem Ronaldo z zawodowym futbolem. Po kampanii 2010 karierę zakończył dotychczasowy kapitan Corinthians, William, w związku z czym opaska trafiła na ramię Il Fenomeno. Biało-czarni pod wodzą Tite planowali zawojować Copa Libertadores, ale najpierw musieli przebrnąć przez eliminacje, gdzie czekał ich dwumecz z kolumbijską Tolimą. U siebie jednak zaledwie zremisowali 0:0, a na wyjeździe zmagając się z fatalnie przygotowaną murawą, ulegli gospodarzom 0:2 i przedwcześnie pożegnali się z rozgrywkami.

Fani ekipy z São Paulo byli wściekli, a zawodnicy drogę ze stadionu na lotnisko musieli pokonać pod eskortą policji. Na miejscu chuligani w gniewie zdemolowali prywatne auta piłkarzy Corinthians, zakłócili trening i zwyzywali Ronaldo od „bezwstydnego tłuściocha”. Il Fenomeno rozumiał ich wściekłość, ale uważał również, że swoim zachowaniem przekroczyli pewną granicę. Nazwał ich „terrorystami”. Ci jednak nie przejmowali się jego słowami i żądali dymisji prezesa Andrés Sáncheza oraz pozbycia się z zespołu nie tylko Nazário de Limy, ale i Roberto Carlosa. Wkrótce dostali to, czego chcieli.

14 lutego Ronaldo zwołał konferencję prasową i ze łzami w oczach ogłosił: – Ból zmusza mnie do zakończenia kariery. Niezwykle trudno mi zostawić coś, co czyniło mnie szczęśliwym. Głowa bardzo chce, żebym nadal grał, ale ciało już na to nie pozwala. To były piękne i ekscytujące lata, pełne zwycięstw i porażek. Zyskałem wielu przyjaciół, a żadnych wrogów sobie nie przypominam. O przyszłość się nie martwię, będę pracował w swojej firmie.

Decyzja Nazário de Limy ze względu na jego problemy zdrowotne nie wywołała szoku, ale przede wszystkim smutek całego środowiska piłkarskiego, które go wspierało i podziwiało na przestrzeni tych wszystkich lat, podczas których nie tylko czarował fenomenalnymi zagraniami, ale i demonstrował niesłychaną determinację w czasie walki z kolejnymi kontuzjami. – Był w Holandii, Hiszpanii oraz we Włoszech. We wszystkich tych krajach podniósł reputację brazylijskiej piłki. Potem wrócił do ojczyzny i tchnął nowe życie w tutejsze rozgrywki i klub Corinthians. Brazylijczycy powinni mu być wdzięczni za to, co uczynił dla naszego futbolu – podsumowuje Pelé. – On zawsze znajdował się w odpowiednim miejscu boiska, by otrzymać podanie. Myślał bardzo szybko – dodaje Zico. – To nie przypadek, że kilkukrotnie wybierano go najlepszym piłkarzem na świecie. Zrobił również bardzo wiele dla reprezentacji, wywalczając dwa Puchary Świata i raz kończąc rywalizację na drugim miejscu. Stał się także najlepszym strzelcem w historii mundialu. To fenomenalne osiągnięcie, zgodnie z jego pseudonimem.

Nieprzeciętne umiejętności Ronaldo doceniają nie tylko starzy mistrzowie Canarinhos, ale również koledzy, z którymi osiągał swoje największe sukcesy. – Gra z nim to była prawdziwa przyjemność, bo on nie miał żadnych problemów z właściwym ustawieniem się zarówno w polu karnym, jak i poza nim. Jak tylko przyjąłem piłkę, on już wiedział, co się za chwilę wydarzy – wspomina Rivaldo. – Zawsze dawał przykład młodym ludziom, w jaki sposób należy pokonywać przeciwności – dodaje Ronaldinho. – Miałem ogromne szczęście, że mogłem przez wiele lat grać z nim w jednej drużynie. Spędziliśmy razem mnóstwo wspaniałych chwil, a on na zawsze pozostanie moim idolem oraz przyjacielem.

Za czasów występów Ronaldo w Barcelonie czy Interze Mediolan każdy dzieciak na podwórku chciał być taki jak on i skrupulatnie trenował przeplatankę, czyli firmowy zwód Il Fenomeno. – Dla mnie Ronaldo jest najlepszy. Nie ma drugiego takiego jak on. Nikt tak nie wpłynął na futbol oraz kolejne pokolenia piłkarzy – uważa Zlatan Ibrahimović. – Ronaldo to mój idol i absolutny geniusz. On wyrobił sobie niesamowitą markę i bardzo trudno będzie pójść w jego ślady – dodaje Neymar. Wielokrotny laureat Złotej Piłki, Lionel Messi, podziela opinię ich obu: – Ronaldo to najlepszy napastnik, jakiego kiedykolwiek widziałem w akcji.

W trakcie długiej kariery Nazário de Lima zyskał na murawie sporo przyjaciół. Do tych najbliższych zaliczają się David Beckham oraz Zinédine Zidane, z którymi miał okazję grać w barwach Realu Madryt. – Chciałbym tylko przekazać mojemu przyjacielowi, że wspólne występy oraz możliwość zaprzyjaźnienia się z nim były dla mnie zaszczytem. On jest nie tylko wspaniałą osobą, ale wraz z Zidanem jednym z najbardziej utalentowanych zawodników w historii piłki nożnej – mówił Becks. – Ronaldo był jedyny w swoim rodzaju, jeśli chodzi o umiejętność zamienienia jako takiej sytuacji strzeleckiej w coś niesamowitego – opisuje Zizou. – Jego pojedynki sam na sam z bramkarzem były fenomenalne. Ci, którzy widzieli go w akcji, wiedzą o czym mówię. Nie jest łatwo opisać tego słowami, ale nie przesadzam pod żadnym względem.

Il Fenomeno miał okazję pracować pod skrzydłami wielu słynnych szkoleniowców. Nie ze wszystkimi łączyły go wzorowe relacje, ale każdy z nich miał świadomość, że reprezentanta Canarinhos stać było na dokonywanie wielkich rzeczy. – Najlepszy technicznie zawodnik, którego trenowałem? Zdecydowanie Ronaldo i nie mam tu na myśli Cristiano. Marco van Basten też był niczego sobie, ale Ronaldo w pełni sił prezentował się lepiej – twierdzi Fabio Capello. – Życzę mu wszystkiego najlepszego, bo jest jednym z moich najbliższych przyjaciół, był też niezwykle ważnym ogniwem w naszym triumfie, który miał olbrzymi wpływ na nas wszystkich – dodaje Luiz Felipe Scolari.

Maria Beatriz starała się nie angażować w zawodowe sprawy męża, dlatego akceptowała każdą podjętą przez niego decyzję. Spekulowano, że to wcale nie problemy ze zdrowiem, a konflikt z kibicami Corinthians spowodował, iż piłkarz przedwcześnie zawiesił korki na kołku. – To nieprawda – mówi Bia. – Krytyka ze strony kibiców była tylko jednym z wielu powodów. Najmniej istotnym. Ja nie czytam plotkarskich gazet, ani nie przejmuję się gadaniem ludzi. Mogę tylko powiedzieć, że ta decyzja została dobrze przemyślana i Ronaldo dojrzewał do niej już od dłuższego czasu.

Ze względu na przepisy antydopingowe Il Fenomeno podczas zawodowej kariery nie mógł stosować terapii hormonalnej pomagającej w walce z niedoczynnością tarczycy. Po zakończeniu kariery zamierzał ostro wziąć się za swoje zdrowie, ale i nie rezygnować z uprawiania sportu. – Będę żył zdrowo, bo nie chcę być gruby i brzydki – śmiał się. – Zamierzam regularnie grać w tenisa, jeździć na rowerze treningowym oraz chodzić na siłownię.

Ronaldo Luís Nazário de Lima zadebiutował w „dorosłej” reprezentacji Brazylii 23 marca 1993 roku w towarzyskim starciu przeciwko Argentynie. Przez ten czas wystąpił w dziewięćdziesięciu siedmiu oficjalnych meczach, strzelając sześćdziesiąt dwa gole. Tylko Pelé ma ich więcej w swoim dorobku. Zawodnik taki jak on zasługiwał jednak na szczególne pożegnanie z drużyną narodową, a takim z pewnością nie był feralny ćwierćfinał mundialu w Niemczech, kiedy Canarinhos ulegli 0:1 Francji. Dlatego też przebywający już na sportowej emeryturze napastnik otrzymał powołanie od Mano Menezesa na towarzyski mecz przeciwko Rumunii. Spotkanie miało się odbyć 7 czerwca 2011 roku na Estádio do Pacaembu, czyli domowej arenie Corinthians Paulista. Piłkarz dostał więc szansę godnego rozstania się nie tylko z kanarkową, ale również biało-czarną koszulką.

Il Fenomeno zapewniał, że po odwieszeniu korków na kołek będzie dbał o formę, ale na obietnicach się skończyło i na stadionie w São Paulo pojawił się z dość dużym brzuchem. To nie miało już jednak większego znaczenia. Liczyło się tylko należyte pożegnanie mistrza, który przez przez prawie dwadzieścia lat dawał radość i inspirację dziesiątkom milionów ludzi. – Jestem bardzo zdenerwowany i nadal nie mogę w do uwierzyć – mówił tuż przed pierwszym gwizdkiem arbitra. – Gdybym zdobył gola, wtedy spełniłoby się moje marzenie. Cieszę się, że ten rozdział mojego życia mogę zamknąć występem w drużynie narodowej.

„Brazylia dziękuje Ronaldo”, „Jest tylko jeden Ronaldo”, głosiły transparenty trzymane przez kibiców na na Estádio do Pacaembu w São Paulo. W trzydziestej pierwszej minucie spotkania nastąpiła długo oczekiwana chwila i Ronaldo przy aplauzie publiczności zmienił Freda – strzelca bramki na 1:0. Chwilę później na trybunach rozwinięta została ogromna flaga z napisem „Na zawsze Fenomeno”. Każdy kontakt Nazário de Limy z futbolówką nagradzany był przez fanów aplauzem. Ronaldo spędził na murawie zaledwie kwadrans, a po zmianie stron zastąpił go Nilmar. Do przerwy wynik na tablicy nie uległ zmianie, choć Il Fenomeno miał aż trzy doskonałe okazje do podwyższenia prowadzenia. Najpierw po podaniu Neymara pomylił się jednak z bliskiej odległości, potem fatalnie przestrzelił z jedenastego metra po tym jak piłkę-marzenie wystawił mu Robinho, a na końcu jego strzał po kolejnym zagraniu Neymara obronił Ciprian Tătărușanu. Brazylia ostatecznie triumfowała skromnie 1:0, a Ronaldo pomimo tego, że nie wpisał się na listę strzelców, mógł być zadowolony z tego, co go spotkało.

– Ludzie, jesteście wielcy – mówił Il Fenomeno już po końcowym gwizdku sędziego, owinięty w wielką, brazylijską flagę. – Przepraszam was, bo miałem dobre sytuacje i nie udało mi się zdobyć gola w moim ostatnim meczu, ostatnim kwadransie. Teraz mogę tylko podziękować całemu narodowi brazylijskiemu za miłość i wsparcie, którymi obdarzał mnie przez te wszystkie lata.

W ten sposób dobiegła końca niesamowita historia najbardziej ekscytującego piłkarza przełomu XX i XXI wieku.

Epilog

Gdy piszę te słowa, minęło już ponad ćwierć wieku, odkąd po raz pierwszy ujrzałem Ronaldo w akcji. Przez ten czas zmienił się świat, zmienił się futbol, zmieniłem się ja i zmienił się przede wszystkim sam Il Fenomeno. Przybywając do Europy, sprawiał wrażenie zagubionego chłopczyka – takiego, który bez „suflerów” nie poradzi sobie w świecie sportu z pierwszych stron gazet. Wydawało się, że niemal wszystkie jego wypowiedzi sterowane są przez Reinaldo Pittę i Alexandre Martinsa – piłkarskich agentów, którzy za bezcen wykupili kartę zawodniczą utalentowanego futbolisty z São Cristóvão, wykorzystując trudną sytuację materialną jego rodziców. Po zerwaniu współpracy z zamieszanymi w przekręty finansowe menadżerami, świat ujrzał odmienione oblicze chłopaka z Rio de Janeiro. Może trochę bardziej kontrowersyjne, ale prawdziwe.

Dziś Ronaldo Luís Nazário de Lima to świadomy swej wartości mężczyzna, którego majątek eksperci magazynu Forbes szacują na około dwieście milionów dolarów. Il Fenomeno pieniądze te uzyskał nie tylko z klubowych pensji, ale przede wszystkim z licznych kontraktów reklamowych, które przynoszą mu dochody do dziś. Z Nike wiąże go dożywotnia umowa, a korporacja z Portland skrzętnie z tego korzysta. Były reprezentant Canarinhos nadal jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób na świecie. Ronaldo wciąż uśmiecha się do kibiców z bilbordów, okładek czasopism czy ekranów telewizorów.

Gdyby tylko chciał, Il Fenomeno już dziś mógłby codziennie leżeć do góry brzuchem na plaży, popijając drinki i objadając się ulubionymi cheeseburgerami. Ale on tak nie chce. Dzięki bujnemu życiu towarzyskiemu poznał masę wpływowych ludzi ze świata sportu, polityki, przemysłu rozrywkowego, biznesu i mediów. Te rozliczne kontakty przydały mu się m.in. w związku z posiadanymi udziałami w agencji marketingu sportowego 9ine. Pod swoje skrzydła wziął między innymi gwiazdę tenisa Rafaela Nadala czy uznanych zawodników MMA: Andersona Silvę oraz Vitora Belforta. Wraz z Zinédinem Zidanem angażował się też w organizację słynnych meczów na rzecz walki z ubóstwem. Realizuje się jako Ambasador Dobrej Woli ONZ oraz włącza w różne akcje charytatywne. Wypełnił również swoją ostatnią posługę wobec ojczyzny, będąc członkiem Lokalnego Komitetu Organizacyjnego, odpowiadającego za koordynację przygotowań do mundialu 2014.

Nieodzowna część życia Il Fenomeno to również kobiety i… dzieci. Do dziś krążą legendy o tym, ile niewiast przewinęło się przez jego łóżko i ile spłodził pociech, o których istnieniu nie ma nawet pojęcia. Bardzo kocha swoich dwóch synów oraz dwie córki, ale w pewnym momencie na wszelki wypadek zamknął „fabrykę”, poddając się zabiegowi wazektomii. Jego związek z Bią Antony nie wytrzymał próby czasu, jednak para rozstała się w pokojowych nastrojach. Nową wybranką Nazário de Limy została DJ-ka Paula Morais, a jej miejsce niedługo później zajęła modelka Celina Locks.

Młodszym kibicom futbolu Ronaldo kojarzy się nie tylko z fenomenalnymi golami, ale także z ciągłą walką ze zbędnymi kilogramami. Sportowa emerytura wyraźnie mu nie służy. W związku z tym we wrześniu 2012 roku zdecydował się wziąć udział w programie Medida Certa, w którym widzowie mogli śledzić proces odchudzania legendarnego napastnika. Na starcie Il Fenomeno ważył sto osiemnaście kilogramów, a po trzech miesiącach „licznik” wskazywał już o prawie osiemnaście kilo mniej. Ponadto Il Fenomeno stracił dziesięć procent tkanki tłuszczowej i czternaście centymetrów w pasie. Był zachwycony rezultatem, więc po zakończeniu programu zapragnął kontynuować kurację. Niestety po początkowych efektach wrócił do starych przyzwyczajeń i w marcu 2014 roku podczas corocznego meczu na rzecz walki z ubóstwem znów zaprezentował okrągły brzuch. Zapowiada jednak, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w temacie odchudzania.

Ronaldo jako genialny futbolista zyskał wielką sławę i cieszy się nią aż po dziś dzień. Ciągle jest zapraszany w różne zakątki globu, gdzie bierze udział w rozmaitych uroczystościach, a najsłynniejsi aktorzy, piosenkarze czy… piłkarze to jego jako pierwsi proszą o wspólną fotografię. Cały ten splendor nie zahamował jednak w Il Fenomeno potrzeby rozwijania samego siebie. W 2013 roku wyjechał do Londynu na dwuletni staż w WPP Group, największej na świecie firmie z branży reklamy oraz public relations. Nazário de Lima pobierał nauki pod okiem samego Sir Martina Sorrella, sternika korporacji.

Zdobyte doświadczenie Ronaldo wykorzystuje przy planowaniu rozwoju swojej firmy oraz w dalszej karierze w świecie futbolu. W 2018 roku legendarny Brazylijczyk stał się głównym udziałowcem hiszpańskiego klubu Real Valladolid. W kwietniu A.D. 2020 w jego posiadaniu było ponad 3/4 akcji teamu z Estadio José Zorila.

Koniec.

Bibliografia:

  • Aftonbladet,
  • As,
  • Estado de S. Paulo,
  • Folha de São Paulo,
  • Forbes,
  • La Gazetta dello Sport,
  • L’Equipe,
  • Los Angeles Times,
  • Marca,
  • Mundo Deportivo,
  • New York Times,
  • Sport,
  • Sports Illustrated,
  • Taipei Times,,
  • The Guardian,
  • The Independent,
  • The Telegraph,
  • Trouw,
  • USA Today,
  • Veja,
  • 4dfoot.com,
  • acmilan.com
  • acmilan.pl,
  • allvoices.com,
  • artigos.netsaber.com.br,
  • bbc.co.uk,
  • brazil17087.tripod.com,
  • brazzil.com,
  • cnn.com,
  • copa2014.gov.br,
  • espnfc.com,
  • espn.go.com,
  • fcbarcelona.cat,
  • fcbarca.com,
  • fifa.com,
  • fourfourtwo.com,
  • foxcrawl.com,
  • globo.com,
  • goal.com,
  • gossiprocks.com,,
  • keirradnedge.com,
  • kickoff.com,
  • lacancha.com,
  • lancenet.com.br,
  • lr1.com.br,
  • meutimao.com.br,
  • skysports.com,
  • realmadrid.es,
  • realmadrid.pl,
  • rediff.com,
  • reocites.com,
  • revistatrip.uol.com.br,
  • ronaldohome.com
  • simplyfutbol.com,
  • soccer.com,
  • sport-magazine.co.uk,
  • standard.co.uk,
  • superesportes.com.br,
  • terra.com.br,
  • transfermarkt.de,
  • tribalfootball.com,
  • twb22.blogspot.com,
  • uefa.com,
  • unilago.com.br,
  • web.undp.org,
  • worldcupblog.org,
  • xinhuanet.com,
  • Lluis Lainz – „De Puertas adentro”,
  • James Mosley, sir Bobby Robson – „Ronaldo – The Journey of a Genius”.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

One Reply to “Ronaldo – fenomen z Brazylii”

  1. Łał! Rewelacyjna robota, czytałem z przyjemnością. Widzę solidne podstaw do biografii Nazario, bo tego w Polsce brakuje. Pozdrawiam 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *