Wilma Rudolph – Czarna Gazela

Wilma Rudolph biografia

Data publikacji: 27 grudnia 2020, ostatnia aktualizacja: 7 kwietnia 2024.

Pomimo tego, że od olimpijskich sukcesów Wilmy Rudolph minęło już grubo ponad pół wieku, to wyczyny tej sprinterki na igrzyskach olimpijskich w Melbourne i Rzymie do dziś są inspiracją dla przede wszystkim młodych ludzi oraz dzieci borykających się z problemami zdrowotnymi.

Diagnoza: polio

Wilma Glodean Rudolph, bo tak brzmią jej pełne personalia, przyszła na świat 23 czerwca 1940 roku w Saint Bethlehem w stanie Tennessee jako córka Eda i Blanche. Jej ojciec pracował na kolei oraz imał się różnych dorywczych zajęć, a mama była praczką, szwaczką i pokojówką. Niedługo po narodzinach Wilmy rodzina przeniosła się do Clarksville. Dziewczynka sporo chorowała, a gdy miała około pięć lat, pani Rudolph usłyszała od lekarza słowa brzmiące niemal jak wyrok: „Przykro mi, ale córka ma niewielkie szanse na to, że w ogóle będzie chodzić. To polio”.

– Dokładne badania wskazały, że tak naprawdę cierpiałam na serię chorób dziecięcych – mówi w wywiadzie dla „Black Champions”. – Zaczęło się oczywiście od szkarlatyny i zapalenia płuc, a końcowym rezultatem było polio. Do około dziewiątego roku życia nosiłam też aparat ortodontyczny – tłumaczy Wilma.

Rodzina na posterunku

„Czarna Gazela”, jak zaczęto ją później nazywać, była dwudziestym z dwudziestu dwóch dzieci Eda, których mężczyzna doczekał się z obu swoich małżeństw. Wyzdrowiała z polio, ale choroba pozostawiła widoczny ślad w postaci niedowładu lewej nogi. W tamtych czasach afroamerykańska społeczność w Clarksville nie mogła liczyć na porządną opiekę medyczną, więc Wilma przez dwa lata regularnie udawała się na zabiegi i konsultacje do szpitala w oddalonym o około osiemdziesiąt kilometrów Nashville. W jej powrót do pełnej sprawności była zaangażowana cała dość liczna rodzina.

– Miałam cudowne siostry i cudownych braci – wspomina. – Mama lub ciotka za każdym razem zabierały kogoś z mojego rodzeństwa do szpitala, żeby ta osoba nauczyła się wykonywać masaż i ćwiczyć ze mną w domu. Moja rehabilitacja stała się swego rodzaju rytuałem. Wszyscy w domu w pewnym sensie w niej uczestniczyli i pilnowali, żebym miała wszystko, czego potrzebowałam. Te podróże autobusem do Nashville też były całkiem fajne, bo traktowałam je jak swego rodzaju wycieczki. Oprócz blasków pojawiały się jednak też cienie. Cierpiałam, a inne dzieciaki nie potrafiły tego zrozumieć i mi dokuczały.

Żmudna rehabilitacja

Niemal non-stop w ortezie i bucie ortopedycznym – tak prezentowała się codzienność Wilmy Rudolph aż do dwunastego roku życia. Dziewczyna jednak nie użalała się nad sobą i nie dopuszczała do siebie myśli, że jej życie już zawsze będzie wyglądało w ten sposób. W każdej chwili mogła liczyć na wsparcie rodzeństwa oraz rodziców, chociaż ci drudzy prezentowali odmienne podejścia do rehabilitacji.

– Matka zawsze mi powtarzała, że ​​pewnego dnia będę chodzić bez szyny – opowiada. – I zaczęłam w to wierzyć. Ojciec był trochę innym typem człowieka – bardziej opiekuńczym. Tak naprawdę nie chciał, żebym zdejmowała ortezę zbyt często, więc przy nim nie zdejmowałam jej niemal wcale. Ale zawsze powtarzam, że była to też dla mnie dobra motywacja do… oszukiwania. Wymykałam się, zdejmowałam szynę, a inni mi pomagali, masowali. Robiłam tak przez około półtora roku, zanim lekarze zorientowali się, że już jej nie potrzebuję. Ani razu nie pomyślałam, że nie będę normalnie chodzić, ponieważ otaczali mnie ludzie, którzy nastrajali mnie pozytywnie.

Pierwsze kroki w sporcie

W związku z problemami zdrowotnymi Wilma Rudolph nie chodziła do przedszkola, a w pierwszej klasie podstawówki miała indywidualny tok nauczania. Od drugiej klasy uczęszczała natomiast do Cobb Elementary School w Clarksville, a sportem zainteresowała się dopiero kilka lat później. Co ciekawe, jej pierwszym wyborem nie była lekkoatletyka.

– Nie wiedziałam absolutnie nic o sporcie – tłumaczy. – Właściwie nie wiedziałam nawet, że dziewczyny mogą uczestniczyć w zawodach. To było dla mnie obce słowo. Wydaje mi się, że odkryłam lekkoatletykę w wieku około trzynastu lat, a moja siostra Yvonne, która była o dwa lata starsza ode mnie, grała w koszykówkę. Pierwszą dyscypliną, w której spróbowałam swoich sił, była więc tak naprawdę koszykówka.

Koszykarka

Po ukończeniu Cobb Elementary School „Czarna Gazela” podjęła naukę w Burt High School w Clarksville. To właśnie tam zaczęła grać w basket. Wychodziła na boisko w pierwszej piątce, a w drugiej klasie uzbierała łącznie 803 punkty, co było nowym rekordem szkoły. Poruszała się po parkiecie tak szybko, że trener C. C. Gray nadał jej ksywkę „Skeeter” („Komar”).

– Myślałam, że jestem najlepszą koszykarką w szkole, ale rzeczywistość wyglądała nieco inaczej – mówi. – Moja najlepsza przyjaciółka radziła sobie na parkiecie o wiele lepiej ode mnie. Niestety zginęła w wypadku samochodowym, kiedy jeszcze chodziłyśmy do liceum. Znakomita zawodniczka. Ja prawdopodobnie byłam drugą najlepszą koszykarką w moim małym liceum w Clarksville w stanie Tennessee.

Sprinterka

Podczas jednego z meczów szkolnej drużyny koszykówki Wilmę zauważył trener uniwersyteckiego zespołu lekkoatletycznego. Ed Temple nie miał wątpliwości, że dziewczyna została stworzona do rywalizacji na bieżni, a ona sama chociaż w zawodach królowej sportu brała udział już wcześniej, to dopiero pod jego kierunkiem zrozumiała, iż właśnie lekkoatletyka jest jej przeznaczeniem.

– To ode mnie zależało, czy będę najlepsza – tłumaczy. – Podobało mi się to bardziej niż koncepcja zespołu, gdzie w zasadzie wszyscy są od siebie zależni. Wtedy dopiero uczyłam się o różnych dyscyplinach sportu. Byłam bardzo młoda, kiedy po raz pierwszy pojechałam na Tennessee State University. Miałam wtedy trzynaście lat i biegałam z tamtejszym teamem. Rywalizował on pod egidą Klubu Uniwersytetu Stanowego Tennessee, więc nie było ku temu żadnych przeszkód.

Melbourne 1956

Tylko cztery lata minęły od chwili, gdy „Czarna Gazela” odzyskała pełną sprawność do jej wyjazdu na igrzyska olimpijskie w Melbourne. Nastolatka z tygodnia na tydzień pięła się w sportowej hierarchii. W 1956 roku w Australii indywidualnie rywalizowała w sprincie na 200 metrów i choć tam nie dotarła do finału, to pobiegła na trzeciej zmianie sztafety 4 x 100 m, która z czasem 44,9 sek. wywalczyła brązowy medal. Wygrały Australijki, a srebro przypadło Brytyjkom. Co ciekawe, sztafetę USA tworzyły wówczas cztery zawodniczki należące do ​​TSU Tigerbelles. Oprócz Wilmy Rudolph były to: Isabelle Daniels, Mae Faggs i Margaret Matthews. „Czarna Gazela” po swój pierwszy olimpijski krążek sięgnęła jako zaledwie szesnastoletnia dziewczyna, a podróż do Australii sporo ją nauczyła.

– Trochę się bałam, bo nigdy nie byłam tak daleko od domu, ale nie przestraszyłam się na tyle, żeby zostać na miejscu – wspomina. – Zawsze chciałam poszerzać horyzonty. Dostałam się do drużyny olimpijskiej, potem była podróż na Hawaje, a stamtąd, po raz pierwszy w życiu, lądowanie w całkowicie „czarnym” kraju, jakim było Fidżi. To było wspaniałe doświadczenie. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Zobaczyć czarnych ludzi rządzących własnym państwem, zobaczyć samych czarnych policjantów… Jedyne, czego nie mogłam tam znieść, to pogoda. Stamtąd udaliśmy się już do Australii. Tam również było zupełnie inaczej. Inni ludzie, inny język. Białych widywałam przez całe życie, ale biali Australijczycy mieli zupełnie inny odcień skóry niż biali Amerykanie, więc gapiliśmy się na siebie nawzajem, ponieważ wydawaliśmy się sobie tak samo zjawiskowi. Pytali mnie, czy jestem Amerykanką. Odpowiadałam, że tak, a wtedy bardzo często dopytywali, skąd się bierze tak wiele odcieni czerni u Afroamerykanów. Zgodnie też twierdzili, że nie wyglądam jak typowa czarnoskóra. W tamtym czasie dużo biegałam na słońcu, co oznacza, że ​​miałam rude włosy. Australijczycy byli wspaniali. Nie wiedzieli, czy jestem mistrzynią, czy nie, ale nie mogłam spokojnie spacerować po ulicach, gdyż cały czas rozdawałam autografy. To było dla mnie nowością i myślę, że każdy chciałby choć na chwilę znaleźć się w takim świecie jak ze snów. Nie sądziłam, że jakieś wydarzenie będzie w stanie to przebić, ale jednak się myliłam.

Rzym 1960

W ostatniej klasie liceum Wilma zaszła w ciążę, a wkrótce na świata przyszła jej córka – Yolanda. Po igrzyskach w Melbourne obiecała sobie, że tak jak jej idol Jesse Owens wróci jeszcze do domu z olimpijskim złotem na szyi, dlatego swoje życie podporządkowała zaplanowanym na 1960 rok zmaganiom w Rzymie. Rudolph podjęła naukę na Tennessee State University w Nashville, gdzie trenerem nadal był Ed Temple. Jego sztywne zasady wykluczały obecność w zespole lekkoatletek jakiejkolwiek matki, ale dla „Czarnej Gazeli” uczynił wyjątek. Koszta nauki pokrywane były ze stypendium, a w zamian młoda sportsmenka przez dwie godziny dziennie wykonywała pracę na rzecz kampusu. Na zmagania do stolicy Włoch wybierała się jako wielka faworytka i rekordzistka świata w sprincie na 200 metrów. Do domu wróciła ze złotem i wyrównanym rekordem globu na „setkę”, złotem na 200 m oraz złotem i rekordem świata w sztafecie 4 x 100 metrów.

– Wydaje mi się, że każdy sprinter, który jedzie na zawody, boi się przegranej – zauważa. – Zawsze tak jest. Ale strach, który czai się w żołądku, jest po prostu zwykłą reakcją nerwową. Jeśli bym go nie czuła, równie dobrze mogłabym zostać w domu, ponieważ wtedy wszystko inne przestałoby działać i organizmowi zabrakłoby adrenaliny. Ze względu na wysoki wzrost miałam chyba najgorszy start w dziejach sprintów. Byłam najwyższą sprinterką w historii reprezentacji USA i po wyjściu z bloków zawsze coś szło nie tak. Nigdy tego nie opanowałam do perfekcji, a na materiałach wideo z zapisami moich występów widać, że przez pierwszych trzydzieści-czterdzieści metrów zawsze goniłam rywalki.

Złota sztafeta Tennessee State University

W udanych występach w Rzymie „Czarnej Gazeli” na pewno pomogło to, że trenerem sprinterek był tam Ed Temple, z którym Rudolph współpracowała od trzynastego roku życia. Amerykańską sztafetę 4 x 100 metrów kobiet w składzie Martha Hudson, Lucinda Williams, Barbara Jones i Wilma Rudolph tworzyły tylko i wyłącznie sprinterki uczęszczające na Tennessee State University w Nashville. Podobna sytuacja nie miała miejsca nigdy wcześniej.

– Biegałyśmy razem od lat – wspomina. – Trener Temple nauczył każdą z nas jak prawidłowo przekazać pałeczkę i jak ją odebrać. W takim samym zestawieniu wygrałyśmy mistrzostwa kraju. Tym razem jednak nie wystartowałam tak szybko jak powinnam. Mój umysł nie był całkowicie skupiony na tym, co robię, więc przy przekazaniu pałeczki popełniłyśmy błąd, który kosztował nas trochę czasu. Oznaczało to, że musiałam nadrabiać dystans, ale ja zawsze wolałam gonić niż uciekać.

Gwiazda

Po igrzyskach w Rzymie „Czarna Gazela” wzięła udział w jeszcze kilku mityngach lekkoatletycznych na Starym Kontynencie, a w rodzinne strony wróciła 4 października 1960 roku. W Clarksville przywitano ją jak królową. Odbyła się parada i zorganizowano specjalny bankiet. Sukcesy Wilmy Rudolph w stolicy Italii uczyniły z niej jedną z najbardziej rozpoznawalnych czarnoskórych kobiet na świecie i pozwoliły zburzyć wiele barier w naznaczonych segregacją rasową Stanach Zjednoczonych. Tłumy podziwiały jej dokonania na bieżni, nakręcono o niej film dokumentalny oraz zapraszano ją do rozmaitych programów telewizyjnych. W 1961 roku sprinterka poślubiła lekkoatletę Williama Warda, ale małżeństwo nie przetrwało zbyt długo. W 1963 roku Rudolph uzyskała dyplom TSU z nauczania początkowego, lecz do igrzysk w Tokio już nie wytrwała, bo swoją przygodę z wyczynowym sportem zakończyła w wieku zaledwie dwudziestu dwóch lat.

– Żeby zachować motywację do pozostania na szczycie, musisz cały czas czuć głód sukcesów – tłumaczy. – Myślę, że najtrudniejszą rzeczą po dotarciu na szczyt jest właśnie pozostanie na nim. Wspinaczka to najłatwiejsza część. Pozostanie tam jest najtrudniejszą rzeczą do osiągnięcia.

Koniec kariery

Impulsem do przejścia na sportową emeryturę były dla Wilmy Rudolph zawody na Uniwersytecie Stanforda, a konkretnie chodzi o mityng lekkoatletyczny, w którym reprezentacja Stanów Zjednoczonych konkurowała z reprezentacją Związku Radzieckiego. „Czarna Gazela” rywalizowała tam w sprincie na 100 metrów oraz w sztafecie 4 x 100 m i choć w obu przypadkach mijała linię mety jako pierwsza, to serce jej podopowiadało, żeby z wyprawą do Tokio dać już sobie spokój.

– Kiedy w sztafecie nadchodziła moja kolej, doskonale wiedziałam, że jesteśmy w tyle – mówi. – Wtedy przyrzekłam sobie: „Jeśli dogonisz Rosjankę, przejdziesz do historii i zasłużysz na emeryturę. Jeśli nie złapiesz Rosjanki, to pakujesz się do Tokio”. Tamten bieg przeszedł do historii, a ja przeszłam na zasłużoną emeryturę. To był najlepszy występ w mojej karierze, a owacja na stojąco we własnym kraju, na otwartym stadionie, to najwspanialszy jej moment. Nigdy nie żałowałam, że podjęłam taką, a nie inną decyzję.

Na sportowej emeryturze

Wilma Rudolph na bieżni nie zarobiła kokosów. Po ukończeniu studiów pracowała jako nauczycielka w Cobb Elementary School i trenerka w Burt High School. Udzielała się też w telewizji w roli komentatorki, działała w organizacjach charytatywnych i założyła własną fundację. Po rozwodzie z Williamem Wardem poślubiła swojego ukochanego z czasów liceum, Roberta Eldridge’a, z którym miała już córkę. Para doczekała się trójki kolejnych dzieci, ale po siedemnastu latach małżeństwo skończyło się rozwodem. 12 listopada 1994 roku Wilma Rudolph zmarła w swoim domu w Brentwood, na przedmieściach Nashville. Miała pięćdziesiąt cztery lata, a przyczyną śmierci była choroba nowotworowa.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *