Bruce Penhall – z toru żużlowego do Hollywood

Bruce Penhall

Data publikacji: 26 marca 2015, ostatnia aktualizacja: 11 kwietnia 2024.

– Przełomowym momentem w moim życiu było ujrzenie Olego Olsena wygrywającego na Wembley – mówi Bruce Penhall. – Od tamtej chwili całą swoją energię skupiłem na wywalczeniu tytułu mistrza świata.

Dzieciak po przejściach

Kalifornijskie Anaheim przeciętnemu człowiekowi kojarzy się głównie z Disneylandem. Walt Disney przybył tam w 1954 roku i miasto zamieszkałe głównie przez rolnicze rodziny przekształcił w światowe imperium rozrywki. Park spod znaku Myszki Miki wybudowano w mgnieniu oka, powodując napływ turystów ze wszystkich zakątków kuli ziemskiej. W dniu dzisiejszym Walt Disney Company jest największym pracodawcą w mieście, które w związku z obecnością dziecięcego raju posiada również bardzo dobrze rozwinięte zaplecze hotelowe. – Disneyland jest miejscem, które po prostu trzeba zobaczyć, będąc w południowej Kalifornii – mówi Sonny, amerykański turysta. – To wspaniała atrakcja dla całej rodziny. Ja jestem dorosły i myślałem, że już wyrosłem z bajek Disneya, ale nic z tego. Cudownie bawiłem się razem z żoną i dziećmi. Już nie mogę się doczekać, kiedy tam wrócę. – Wybrałem się tam z małżonką oraz trójką naszych urwisów – dodaje Nathan. – Muszę przyznać, że przed wyjazdem we mnie i w żonie nie było tyle entuzjazmu co w dzieciakach, ale do domu wróciliśmy z zupełnie innymi odczuciami. Nigdy wcześniej nie widziałem tak czystego i tak dobrze zarządzanego miejsca. Wszystkie atrakcje są idealnie rozmieszczone i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jestem pod ogromnym wrażeniem, a to nie zdarza mi się zbyt często.

LeRoy i Bonnie Penhallowie w młodości mieszkali w Anaheim i doczekali się córki Connie oraz dwóch synów: Jerry’ego i Bruce’a. Ten ostatni, najmłodszy z trójki potomstwa, przyszedł na świat 10 maja 1957 roku. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że chłopiec w przyszłości zostanie dwukrotnym indywidualnym mistrzem świata na żużlu oraz… gwiazdą Hollywood. Senior rodu nie myślał wówczas o tym, czym się będą zajmować w życiu jego dzieci i sam otworzył firmę o nazwie Penhall Company, trudniącą się głównie produkcją narzędzi do kruszenia betonu. Interes kwitł, dlatego po zaledwie sześciu latach funkcjonowania zakład miał już trzy oddziały, z których drugi mieścił się w Gardenie, a trzeci w Camarillo. Prawdziwy przełom nastąpił jednak dopiero w 1970 roku, kiedy to podążając za postępem technologicznym Penhall Company zaczęła wytwarzać nowoczesne maszyny. Biznes przynosił tak duże profity, że rodzina przeniosła się na pobliski Półwysep Balboa, będący dzielnicą Newport Beach, i zamieszkała w dużym domu zbudowanym tuż przy plaży.

– Miałem cudowne dzieciństwo, ale jeśli komuś się wydaje, że byłem zepsutym bachorem bogatych rodziców, to powinien o tym jak najszybciej zapomnieć – mówi Bruce. – Tata potrafił zagonić mnie do roboty. Zabierał mnie do firmy i dzięki temu mogłem przyglądać się od środka jak funkcjonuje rodzinny biznes. Dom u wybrzeża Pacyfiku to dla każdego młodego chłopaka raj na ziemi. Bruce wolny czas spędzał na surfowaniu, pływaniu, żeglowaniu oraz jeździe na rowerze. Najbardziej podobały mu się jednak… motocykle. Pierwszą miniaturową maszynę dostał od ojca jeszcze przed przeprowadzką na Półwysep Balboa.

Penhall junior ściganie ma we krwi. Jego tata, LeRoy, był nie tylko znakomitym biznesmenem, ale również czynnym miłośnikiem sportów motorowych. – Ścigał się wszystkim, czym się dało – wspomina Bruce. – Motocyklami, bolidami, motorówkami, awionetkami, a nawet odrzutowcami. Gdy syn widzi ojca pochłoniętego pasją, niewiele potrzeba, żeby sam „wkręcił się” w temat. Najmłodszy potomek Penhallów nauczył się jeździć na motocyklu na rogu ulic La Palma i Crescent w Anaheim. Bruce miał wówczas siedem lat, a w miejscu, w którym dziś stoi budynek organizacji YMCA, znajdował się wówczas pusty plac. – Ten plac był ogromnych rozmiarów – opowiada mieszkający w tamtej okolicy Jon Looney. – Przejeżdżając tamtędy każdego popołudnia można się było natknąć się na Bruce’a katującego swój mini-bike. W tamtych czasach zwykłe dzieciaki nie posiadały takich sprzętów. Wszyscy koledzy mu zazdrościli. Młodzieniec miał fantazję do jazdy, więc wojaże po pustym terenie szybko mu się znudziły i zaczął swoim małym motocyklem przemierzać pobliskie ulice. Sprzęt nie należał do najcichszych, dlatego sąsiedzi denerwowali się, słysząc pod oknami warkot silnika. Senior rodu musiał pilnie coś z tym zrobić.

LeRoy pielęgnował swoją pasję wraz z dwójką przyjaciół: Ronniem Prestonem i Tonym Sigalosem. W 1969 roku w Costa Mesa, leżącym zaledwie kilka minut drogi od Półwyspu Balboa, oddano do użytku tor żużlowy. Owal w niczym nie przypominał tych europejskich, gdyż miał niespełna 170 metrów długości, ale zabawa i tak była przednia. Penhallowie i Sigalosowie odwiedzali Costa Mesa przy okazji niemal każdych zawodów, a w 1971 roku LeRoy i Tony zdecydowali się objąć wsparciem sponsorskim lokalną gwiazdę speedwaya – Ricka Woodsa. Bruce tymczasem próbował swoich sił na coraz większych maszynach. Często zasuwał po przydomowej plaży swoją 125-ką, narażając się przy tym patrolującym teren policjantom. Pewnego dnia wpadł wreszcie w ich sidła. – Posadzili mnie na tylnej kanapie radiowozu, a ja nigdy nie zapomnę chwili, w której mój ojciec wrócił do domu – wspomina Penhall. – Wyskoczył z samochodu i spytał się ich, co przeskrobałem. Dowiedział się, że jeździłem nielegalnie po plaży. „To wszystko?”, zapytał, po czym zwyczajnie wszedł do mieszkania. Ja siedziałem w tym radiowozie, a on spokojnie czytał sobie gazetę. Myślałem, że zabiorą mnie na posterunek w centrum miasta, ale w końcu poszli do niego i powiedzieli mu, że zostawiają mnie z nim. Później zrozumiałem, że tata swoim zachowaniem chciał po prostu dać mi nauczkę.

Zapatrzeni w wyścigi na motocyklach bez hamulców, Bruce i Dennis też chcieli spróbować swoich sił na żużlu. Dzięki majętnym rodzicom mogli spełniać swoje marzenia na treningowym torze wybudowanym w pobliskim Fullerton na tyłach kateringowej firmy Sigalosa. Chłopcy śmigali tam na mini-motocyklach napędzanych przez silniki od pił łańcuchowych. Najmłodszy potomek Penhallów miał smykałkę nie tylko do sportów motorowych. Uczęszczając do liceum Newport Harbor był członkiem drużyny baseballowej, ale w drugiej klasie zrezygnował, by w pełni poświęcić się speedwayowi. Chłopakom dokuczał jedynie brak zorganizowanych rozgrywek miniżużlowych, a zgodnie z obowiązującymi przepisami na „pełnowymiarowej” maszynie o pojemności 500cc można było startować dopiero po ukończeniu szesnastego roku życia. Bruce oczywiście próbował swoich sił na prawdziwej żużlówce znacznie wcześniej, lecz pierwszy oficjalny wyścig wygrał dopiero w dniu swoich szesnastych urodzin na torze w kalifornijskim Irwindale.

Olbrzymi talent Penhalla do speedwaya był widoczny gołym okiem. Młodzieniec z Półwyspu Balboa po dwóch tygodniach awansował z trzeciej dywizji do drugiej. Tam zabawił już pełny sezon, gdyż rywale byli znacznie bardziej wymagający. – Zmagania przeciwko tym wszystkim zwariowanym facetom to najlepszy trening w moim życiu – Bruce przywołuje dawne czasy. W następnej kampanii przystojny blondyn o niebieskich oczach był już ulubieńcem publiczności w Costa Mesa. Choć rodzicom zawsze trudno jest się pogodzić z widokiem własnego dziecka na żużlowym owalu, LeRoy i Bonnie wspierali swojego najmłodszego syna. Mężczyzna starał się również mieć na niego oko i sprowadzał chłopaka na ziemię, gdy ten zaczynał za bardzo bujać w obłokach. Kiedy szesnastoletni Penhall wygrał Main Event na owalu w Costa Mesa, jeden ze starszych kolegów poczęstował go piwem. Bruce bez zastanowienia chwycił butelkę złocistego trunku i zaczął ją opróżniać. Chwilę później ojciec wziął go na stronę i solidnie zrugał. – Jeszcze raz zobaczę cię z piwem w ręku przed uzyskaniem pełnoletności, a już nigdy więcej nie wsiądziesz na motocykl! – grzmiał. LeRoy wiedział, że jego syn jako obiecujący sportowiec musi stanowić wzór dla okolicznych dzieciaków. Wpajał mu to na każdym kroku i uzmysławiał, że jeśli zostanie kiedyś mistrzem, to nigdy nie powinien też odmawiać pamiątkowej fotografii, krótkiej pogawędki czy złożenia autografu.

Każde zawody na torze żużlowym w Costa Mesa przyciągały po dziesięć tysięcy kibiców spragnionych rywalizacji na „stalowych rumakach”. Bruce początkowo traktował speedway jako zabawę pozwalającą mu na podrywanie pięknych dziewczyn, jednak sport ten szybko stał się dla niego sposobem na całkiem dobry zarobek. Jeźdźcy zgarniali trzydzieści procent kwoty ze sprzedaży biletów, co dawało każdemu sumy od trzystu do nawet tysiąca dolarów za jedne zawody. – Nigdy nie zapomnę swojego pierwszego zwycięstwa nad Stevem i Mikiem Bastami – opowiada Penhall. – Mike powiedział mi wtedy: „Hej, dobra robota, ale się nie przyzwyczajaj”. Wbrew słowom starszego kolegi, Bruce stawał się jednak coraz lepszym zawodnikiem.

Rywale bardzo często z zazdrością patrzyli na wyczyny młodzieńca i umniejszali jego sukcesy twierdząc, że żaden z niego mistrz, bo wychował się w bogatym domu i rodzice podsuwali mu wszystko pod nos. – Mama zawsze miała wątpliwości co do naszych szaleństw, ale wiedziała, że mamy wyścigi we krwi – Bruce opowiada o miłości Penhallów do ścigania. – Pozwalała nam to robić i pamiętam, że kiedy ja oglądałem samolotowe popisy mojego ojca, to ona w tym czasie płakała w łazience. Tymczasem 1 stycznia 1975 roku stała się tragedia. Pilotowany przez LeRoya samolot rozbił się w drodze z Mammoth Mountain. Na pokładzie oprócz seniora rodu znajdowała się również Bonnie oraz matka Dennisa Sigalosa – Joyce. Jerry, starszy brat Bruce’a, postanowił przedłużyć swój pobyt w narciarskim kurorcie i w ostatniej chwili zrezygnował z podróży. Najmłodszy z rodzeństwa w tamtym czasie siedział w domu i w jednej chwili cały jego świat runął niczym domek z kart. Gdy już się otrząsnął, postawił za wszelką cenę zrealizować jeden cel: zostać najlepszym żużlowcem na świecie. – Chciałem to zrobić dla siebie, ale ten wypadek sprawił, że pragnąłem uczynić to również dla nich – mówi. – Chciałem po prostu dokonać czegoś ważnego.

Droga do gwiazd

Spiker na torze w Costa Mesa, Larry Huffman, nazywał Penhalla pseudonimami „The Fox” oraz „Juicy Brucey”. Mieszkający na Półwyspie Balboa chłopak miał w sobie coś wyjątkowego i nie chodzi tu wcale o aparycję surfera.

– Charakteryzowało go to, że już jako dzieciak dążył do zostania mistrzem świata – opowiada Harry Oxley, promotor obiektu w Costa Mesa. – Z całej siły pragnął być najlepszym i to pragnienie dźwigało go na kolejne szczeble żużlowej kariery – dodaje mężczyzna. Młodym jeźdźcem zainteresował się w końcu Bruce Flanders – menadżer klubu Los Angeles Sprockets, rozgrywającego domowe mecze na owalu w pobliskim Irwindale. – Ludzie uważali mnie za szaleńca, kiedy brałem do drużyny dzieciaka ścigającego się w drugiej dywizji, ale ja wiedziałem, że on nie zmarnuje danej mu szansy – wspomina mężczyzna. Kapitanem teamu Zębatek był Mike Bast, kilkukrotny już wtedy mistrz USA, więc Bruce miał kogo podpatrywać.

– W latach siedemdziesiątych w Kalifornii speedway był naprawdę dobrze rozwinięty – opowiada Penhall. – We wtorki Ventura, w środy Bakersfield, w czwartki Irwindale, a w piątki Costa Mesa. I tak od marca do listopada. „The Fox” preferował maszyny produkowane przez Jawę oraz Weslake. – Silniki motocykli miały pojemność 500cc i moc 60 koni mechanicznych. „Rumaki” ważyły około 77 kilogramów i oczywiście były pozbawione hamulców. Amerykańskie tory znacznie się jednak różniły od europejskich. Były zdecydowanie krótsze oraz bardziej gliniaste. Ścigaliśmy się na dystansie od czterech do sześciu okrążeń. Bruce najbardziej lubił rywalizować na dłuższych owalach niż te standardowe dla amerykańskiego speedwaya. W związku z tym uwielbiał zawody w Ascot, gdzie ścigano się na torach o długości czterystu oraz ośmiuset metrów.

Los Angeles Sprockets oprócz Mike’a Basta oraz Bruce’a Penhalla mieli w składzie Gene’a Woodsa, Norma Denny’ego, Steve’a Columbo, Roba Morrisona i Craiga Shafera. W lidze odnieśli trzynaście zwycięstw i ponieśli dziewięć porażek, co dało im drugą pozycję w tabeli. Jeżdżąca w Irwindale ekipa ustąpiła miejsca tylko Bakersfield Bandits, a nowy nabytek menadżera Bruce’a Flandersa ze średnią 11,72 był drugim punktującym teamu. Lepsze wyniki od niego osiągał tylko kapitan drużyny. W indywidualnych mistrzostwach USA Penhall wywalczył brązowy medal. Na przełomie 1976 i 1977 roku odwiedził Australię, Nową Zelandię oraz Izrael. W tym ostatnim kraju wziął udział w otwartym czempionacie i zajął trzecie miejsce. Żużel jednak zaczął mu sprawiać coraz mniejszą przyjemność, wobec czego poważnie myślał o rzuceniu wszystkiego w kąt. Ostatecznie tego nie zrobił i w 1977 roku świętował srebro na krajowym podwórku oraz awans do finału interkontynentalnego indywidualnych mistrzostw świata. Tam jednak poległ z kretesem, ale trudno było oczekiwać, że nieopierzony jeździec zwojuje coś wśród takich sław jak Peter Collins, Ole Olsen, Billy Sanders, Michael Lee czy Ivan Mauger.

Pod koniec lat siedemdziesiątych nie Polska, a Wielka Brytania stanowiła centrum światowego speedwaya. Ole Olsen, Ivan Mauger, Anders Michanek czy Peter Collins – oni wszyscy jeździli wówczas na Wyspach, choć tylko ten ostatni pochodził ze Zjednoczonego Królestwa. Myśląc o odniesieniu wielkiego sukcesu w świecie żużla, Bruce musiał podpisać kontrakt z którymś z brytyjskich klubów. Najbardziej przekonujący wydali mu się przedstawiciele Cradley Heathens – Dan McCormick i Derek Pugh. Debiut Jankesa w sparingu przeciwko Sheffield okazał się 1-punktową klapą. W kolejnych spotkaniach Bruce radził sobie jednak zdecydowanie lepiej i podczas pięciu sezonów jazdy w ekipie Pogan jego najgorszy występ zakończył się wywalczeniem 4 „oczek”. – Penhall stanie się jednym z najwybitniejszych zawodników w historii żużla – chwalił swojego nowego podopiecznego Dan McCormick. Miał nosa, gdyż pochodzący z Kalifornii jeździec w sezonie 1978 był drugim najskuteczniejszym „rajderem” Heathens, uzyskując średnią 9,26 punktu. Lepiej spisywał się jedynie Steve Bastable, który w tej samej kampanii zameldował się w finale indywidualnych mistrzostw świata jako rezerwowy. Bruce był wówczas obecny na Wembley jako widz i podziwiał triumf Olego Olsena. Zwycięstwo Duńczyka stanowiło dla niego impuls do jeszcze cięższych treningów, które miały mu pomóc w dostaniu się na sam szczyt.

Amerykaninowi wbrew pozorom nie było łatwo zaaklimatyzować się na Wyspach. – Jeździli tam również Niemcy, Duńczycy, Czesi czy Szwedzi – wspomina. – Ten sport był zdominowany przez Europejczyków i nagle pojawiłem się ja – blondyn z Półwyspu Balboa. Wyglądałem przy nich jak surfer. Oni myśleli, że nie zabawię w Wielkiej Brytanii zbyt długo, bo przyzwyczajony do króciutkich torów w Kalifornii, zbyt często jeździłem przy ogrodzeniu. Jankes nie wychodził również najlepiej spod taśmy, dlatego doświadczeni rywale nie wierzyli, że tak młody zawodnik będzie w stanie obierać odpowiednie ścieżki pozwalające na wyprzedzanie. – Wywalczenie tytułu mistrza świata stało się moim głównym celem – dodaje. – Rocznie odjeżdżałem sto pięćdziesiąt zawodów. Po zakończeniu sezonu w Anglii wracałem do domu tylko na święta, po czym udawałem się pośmigać w Australii, a stamtąd wyruszałem z powrotem na Wyspy. Pomiędzy meczami ligi brytyjskiej Bruce również szukał okazji do podniesienia swoich umiejętności. W tym celu jeździł do Niemiec i ścigał się tam na długich torach.

Cradley Heathens rozgrywali swoje mecze na Dudley Wood Stadium, położonym w pobliskim Dudley. Bruce mieszkał natomiast w oddalonym o pół godziny drogi Birmingham – drugiej co do wielkości metropolii Zjednoczonego Królestwa. Rozpieszczony wygodnym życiem u wybrzeża Pacyfiku, narzekał na brytyjską pogodę, urodę miejscowych dziewcząt oraz gospodarkę. Słuchając go można było odnieść wrażenie, że żył w Wielkiej Brytanii za karę, lecz i tak wracał tam każdego roku, by brać udział w najlepszych wyścigach żużlowych na świecie. Zaciskał zęby i jakoś mijały mu dni okraszone zimną, deszczową pogodą, ciepłym mlekiem oraz tłustymi hamburgerami w Wimpy. A wszystko po to, żeby pewnego dnia sięgnąć po tytuł najlepszego jeźdźca globu.

W pierwszym sezonie Penhalla w Zjednoczonym Królestwie Heathens uplasowali się na piątym miejscu w tabeli ligi brytyjskiej oraz dotarli do półfinału Knockout Cup. Rok później było już zdecydowanie lepiej. Do ekipy Pogan dołączyli bowiem Erik Gundersen i Bobby Schwartz, a zespół z Dudley Wood Stadium wywalczył brązowy medal w lidze oraz wygrał rywalizację w Inter-League Cup oraz KO Cup. Sam Bruce również czynił postępy, stając się najskuteczniejszym jeźdźcem Heathens. W finale indywidualnych mistrzostw ligi brytyjskiej Jankes uległ tylko Johnowi Louisowi z Ipswich Witches. Amerykanin wystąpił również w finale mistrzostw świata par i… w pojedynkę zajął piąte miejsce z dorobkiem 14 punktów. Poobijany wówczas Kelly Moran nie był zdolny do jazdy, a powołany w jego miejsce Steve Gresham nie dotarł do Vojens z powodu strajku na lotnisku Heathrow. Penhall wyraźnie się rozkręcał i wydawało się już tylko kwestią czasu, kiedy włączy się do walki o medale IMŚ. – Zostałem zaakceptowany i miałem naprawdę mnóstwo kibiców – wspomina. – Uwielbiałem fanów. W końcu dzięki nim zarabiałem na życie. Kiedy wsiadałem na motocykl, myślałem tylko o tym, żeby zwyciężyć. Nie zawsze wygrywałem, ale za każdym razem dokładałem przynajmniej kolejną cegiełkę.

W 1979 roku Penhall triumfował również w prestiżowym cyklu Master of Speedway. Reprezentant USA nie wygrał żadnej rundy, ale jako jedyny we wszystkich odsłonach serii plasował się na podium, co dało mu najlepszy rezultat końcowy. W kolejnym sezonie wystąpił wreszcie w finale indywidualnych mistrzostw świata. W drodze na słynny stadion Ullevi w Goeteborgu wygrał finał amerykański w rodzinnym Anaheim oraz uplasował się tuż za plecami Chrisa Mortona w finale interkontynentalnym w Londynie. Na szwedzkiej ziemi Amerykanin finiszował na piątej pozycji, a wszystko to na oczach trzydziestu pięciu tysięcy kibiców, rodziny, przyjaciół oraz telewizyjnych kamer. Piąte miejsce w pierwszym w życiu finale światowym brzmi dziś jak spełnienie marzeń, ale dla ambitnego Penhalla była to prawdziwa katastrofa. Siedział w swoim boksie na skrzynce z narzędziami i płakał. Występ na Ullevi dedykował tragicznie zmarłym rodzicom i najzwyczajniej w świecie poczuł, że ich zawiódł. Kampania 1980 nie była jednak zupełnie stracona. Cradley Heathens triumfowali bowiem w Knockout Cup, pokonując w wielkim finale Belle Vue Aces, a reprezentacja Stanów Zjednoczonych w składzie Bruce Penhall, Dennis Sigalos, Scott Autrey, Bobby Schwartz oraz Kelly Moran wywalczyła w Vojens srebrny medal drużynowych mistrzostw świata. Amerykanin do swojego CV mógł dopisać również start w finale IMŚ na długim torze, ale zerowy dorobek punktowy i siedemnaste miejsce na owalu w niemieckim Scheessel lepiej było po prostu przemilczeć. Pochwalić się natomiast można było srebrnym krążkiem indywidualnych mistrzostw ligi brytyjskiej oraz pierwszym w karierze tytułem czempiona USA.

Czempion

Podróżując swoim citroenem, Bruce Penhall w ciągu dziewięciu miesięcy potrafił wziąć udział w ponad stu pięćdziesięciu zawodach na przestrzeni dziewięciu miesięcy. Sumienna praca zaprowadziła go w 1981 roku na londyński stadion Wembley, gdzie 5 września odbył się kolejny finał indywidualnych mistrzostw świata, a drugi w karierze nieustraszonego Jankesa.

Start przed ponad 90 tys. publicznością powodował szybsze bicie serca u każdego z szesnastu śmiałków, którzy stanęli do rywalizacji na arenie w stolicy Zjednoczonego Królestwa. Duńczyków reprezentowali Ole Olsen, Tommy Knudsen, Erik Gundersen oraz Hans Nielsen. Ze strony Brytyjczyków pod taśmą stanęli Kenny Carter, Dave Jessup, Chris Morton i Michael Lee. Honoru Polaków bronili natomiast Edward Jancarz oraz Zenon Plech, a stawkę uzupełnili Jan Andersson (Szwecja), Egon Mueller (Niemcy), Larry Ross (Nowa Zelandia) oraz startujący w barwach Czechosłowacji Ales Dryml i Jiri Stacl. – Najbardziej obawiałem się Olego Olsena – wspomina Bruce. – Wembley było jego ulubionym torem, ponieważ zdobył tam dwa ze swoich trzech tytułów mistrzowskich. W tamtym sezonie ciężko mu było cokolwiek wygrać i miał świadomość, że zawody w Londynie to dla niego ostatni gwizdek. Tymczasem ja pragnąłem pokonać go bardziej niż kogokolwiek innego. Nazywano go „Wielkim Duńczykiem”, a objechanie jednego z najlepszych jeźdźców na świecie dawało nie lada satysfakcję.

Penhall przybył do Londynu w dniu zawodów, a wraz z nim do miasta zawitał jego menadżer Peter Adams, który od sezonu 1981 dowodził również załogą Cradley Heathens. Po krótkim spacerze ulicami metropolii, około 14:30 udał się do pokoju hotelowego na półtoragodzinną drzemkę. – Starałem się odciągnąć myśli od zawodów – opowiada. – O 17:00 pojawiłem się na Wembley i przebrałem w kombinezon. Następnie próbowałem się zrelaksować na tyle, na ile było to możliwe. Dwadzieścia minut przed prezentacją Bruce wyszedł na tor, żeby zapoznać się ze stanem nawierzchni. W jednej chwili poziom decybeli na Wembley wzrósł niemożebnie, a brawa fanów Penhalla i Cradley Heath mieszały się z gwizdami kibiców Halifax Dukes, którzy wspierali największego oponenta Amerykanina – Kenny’ego Cartera. Jeźdźcy ci mieli kilka rachunków do wyrównania, gdyż w trakcie sezonu dochodziło pomiędzy nimi do spięć, podczas których robiło się naprawdę gorąco. – W ich nienawiści dało się wyczuć pasję – przywołuje tamte chwile Bruce. – Osiemdziesiąt procent tłumu było jednak po mojej stronie i czułem wsparcie kibiców.

Z oględzin owalu Jankes zapamiętał trudny pierwszy wiraż, który często decydował o kolejności na mecie. W pierwszej gonitwie Amerykanin triumfował jednak bez większych problemów, zostawiając w pokonanym polu Gundersena, Anderssona i Lee. – Poszło mi dość gładko, po czym powiedziałem sobie, że teraz będzie trzeba wziąć się do roboty – wspomina. Penhall miał świętą rację, gdyż stając po raz drugi pod taśmą miał za rywali Olsena, Muellera oraz Nielsena. Startujący z pierwszego pola reprezentant USA źle wystartował i Duńczycy od razu znaleźli się przed nim. Z „Profesorem z Oksfordu” poradził sobie już w pierwszym wirażu, ale Ole nie dawał za wygraną i na drugim okrążeniu prowadził już o dwie długości motocykla. – Popełniłem błąd – tłumaczy Bruce. – Wypchnąłem go pod ogrodzenie i sam oddaliłem się na zewnętrzną. Dzięki temu manewrowi chciałem go minąć po wewnętrznej, ale skończyło się wyprzedzeniem po orbicie. Amerykanin wściekle atakował Duńczyka przez cztery „kółka”, zdobywając pierwsze miejsce dzięki szaleńczej akcji na „kresce”. Wielu obserwatorów twierdziło wówczas, ze był to najlepszy wyścig w dotychczasowej karierze jeźdźca Cradley Heathens.

W swojej trzeciej gonitwie na Wembley reprezentant USA zmierzył się z mistrzem startów – Jessupem oraz polskimi „rakietami” – Jancarzem i Plechem. Jankes znakomicie wyszedł spod taśmy, ale Anglik siedział na tylnym kole jego motocykla i nie dawał za wygraną. Dave nie dojechał jednak do mety, gdyż rozsypał mu się silnik, a Bruce zanotował trzecią kolejną „trójkę” – Myślę, że trzy najtrudniejsze wyścigi mam już za sobą – mówił na antenie telewizji CBS. Tymczasem w kolejnej odsłonie Penhall stoczył następny ciężki bój, tym razem z Knudsenem. Startujący od krawężnika Bruce na pierwszym wirażu wyniósł się pod „płot”, co Duńczyk skrzętnie wykorzystał, przedzierając się po wewnętrznej na czoło stawki. Zamiast spokojnie zmierzać do mety na pierwszej pozycji, Amerykanin po raz kolejny przez cztery okrążenia próbował dopaść rywala. I znów dokonał tego na linii mety! – Na wyjściu z drugiego łuku prawie uderzyłem w Tommy’ego – opowiada. – Zdecydowałem się naciskać go jadąc po zewnętrznej części toru. Udało mi się go dopaść w tym samym miejscu co Olego Olsena. Nie sądzę, że któryś z nich spodziewał się, że moja akcja się powiedzie. Analiza telewizyjnych powtórek wykazała, że Penhall pokonał Knudsena o… pięć centymetrów.

Po czterech seriach startów Bruce był jedynym niepokonanym zawodnikiem w stawce. Do upragnionego tytułu mistrza świata potrzebował zaledwie 1 punktu, wywalczonego w swoim ostatnim wyścigu. Ross czy Stancl nie wydawali się dla niego wymagającymi przeciwnikami, lecz obecność pod taśmą Kenny’ego Cartera sprawiała, że Amerykanin nie mógł jeszcze otwierać szampana. Penhall postanowił, że nie będzie się starał za wszelką cenę pokonać zawodnika gospodarzy. Lepiej było bowiem przegrać bitwę, a wygrać wojnę. Ponadto mechanicy zawodnika podczas rutynowej kontroli sprzętu znaleźli opiłki metalu w oleju, wobec czego Bruce swój ostatni wyścig musiał odjechać na rezerwowej maszynie. – Nienawidziliśmy się – Amerykanin opowiada o swoich relacjach z Brytyjczykiem. – Kenny był typem faceta, który mógłby umyślnie wyeliminować mnie z gonitwy. W związku z problematyczną sytuacją, Bruce ostatecznie trzymał się za plecami Cartera. – Różne rzeczy działy się w mojej głowie – wspomina. – Zacząłem sobie wyobrażać problemy z silnikiem i nasłuchiwałem każdego brzdęknięcia łańcucha. To były najdłuższe cztery okrążenia w moim życiu.

Pochodzący z Półwyspu Balboa jeździec finiszował na drugiej pozycji i w końcowej klasyfikacji miał 14 „oczek”, co oznaczało dla niego wymarzony tytuł indywidualnego mistrza świata. W wyścigu dodatkowym o pozostałe krążki Ole Olsen pokonał Tommy’ego Knudsena. Mało kto jednak wspominał o innych medalistach, bo bohaterem wieczoru był Bruce Penhall, którego w euforii znieśli z toru zaprzyjaźnieni jeźdźcy oraz mechanicy. Każdy chciał uszczknąć dla siebie kawałek amerykańskiego czempiona. Zawodnik Cradley Heathens tak długo udzielał wywiadów po triumfie, że spóźnił się na tradycyjny toast i kolację. Stany Zjednoczone nie miały mistrza świata na żużlu od czasu triumfu Jacka Milne’a w 1937 roku. – To tytuł dla całej Ameryki – mówił Penhall. – Dzisiejszej nocy cała rodzina była ze mną.

Po każdym wielkim sukcesie człowiek potrzebuje chwili na celebrację. – Wraz z bratem, siostrą i innymi krewnymi świętowaliśmy całą noc – opowiada Bruce. – Następnego dnia wstaliśmy wcześnie rano i urządziliśmy sobie objazdową wycieczkę po Londynie, a potem odwiozłem ich na lotnisko. Tak naprawdę nie było zbyt wiele czasu na świętowanie, bo zawody miały miejsce w sobotę, a już w poniedziałek czekał mnie mecz w Reading. Trudy życia profesjonalnego żużlowca rekompensowały jednak wszystkie profity, jakie Penhall zaczął czerpać z faktu bycia najlepszym jeźdźcem globu. – Zdobycie tamtego tytułu zmieniło moje życie – mówi. – Otworzyły się przede mną drzwi, których wcześniej nie było mi dane nawet dostrzec. Kiedy oglądam nagranie z tamtych zawodów, za każdym razem jestem tak samo podekscytowany. Wydaje mi się, że gdyby wówczas wziąć kogokolwiek z ulicy, nie mającego zielonego pojęcia o motocyklach, i posadzić na trybunach Wembley, to po powrocie do domu ta osoba twierdziłaby, że ten turniej był najlepszą rzeczą, jaką widziała w życiu.

Po wywalczeniu złotego medalu IMŚ popularność Bruce’a przekroczyła wszelkie granice. Jeździec Pogan zaczął się pojawiać na okładkach kolorowych czasopism, brać udział w odważnych sesjach zdjęciowych i występować w reklamach. Był idealnym mistrzem speedwaya dla spopularyzowania dyscypliny. Jego charyzma potrafiła działać marketingowe cuda. Nawet sam prezydent Ronald Reagan wysłał telegram swojemu rodakowi: – Dokonałeś wielkiej rzeczy dla siebie i swojego kraju. Mam ogromny podziw dla ludzi, którzy decydują się na poświęcenia w celu zostania mistrzami. Tymczasem triumf na Wembley nie był jedynym wielkim osiągnięciem Amerykanina w sezonie 1981. Bruce wraz z Bobbym Schwartzem sięgnął na owalu w Chorzowie po mistrzostwo świata par oraz ze średnią 11,08 punktu był najskuteczniejszym jeźdźcem Cradley Heathens, prowadząc swój team do zwycięstwa w lidze brytyjskiej. Penhallowi udało się także obronić tytuł IM USA.

– Już więcej nie zobaczycie mnie na torze – ogłosił Bruce Penhall, stojąc na najwyższym stopniu podium finału IMŚ w sierpniu 1982 roku. – Zawsze chciałem odejść będąc na szczycie i wydaje mi się, że nadszedł na to idealny moment. Gdybym nie zwyciężył, moja decyzja pewnie byłaby inna, ale w tym momencie nie muszę już nikomu niczego udowadniać. W sezonie 1982 finał światowy po raz pierwszy w historii speedwaya miał miejsce poza Europą, a konkretnie w Los Angeles na stadionie Memorial Coliseum. Jeździec Cradley Heathens miał więc okazję zaprezentować się wreszcie przed własną publicznością, a zaledwie kilkanaście dni wcześniej wraz z Kellym i Shawnem Moranami, Bobbym Schwartzem i Scottem Autreyem sięgnął w Londynie po drużynowe mistrzostwo świata. Na Memorial Coliseum wystąpiło się aż trzech reprezentantów USA. Oprócz Penhalla byli to Dennis Sigalos oraz Kelly Moran. Barw Anglii broniło natomiast czterech śmiałków: Les Collins, Dave Jessup, Peter Collins i pozostający z Brucem w konflikcie Kenny Carter. Na starcie stanęli również: Hans Nielsen (Dania), Jan Andersson (Szwecja), Edward Jancarz, Georg Hack (Niemcy), Kai Niemi (Finlandia) i Phil Crump (Australia). W stawce nie zabrakło też Czechosłowaków w osobach Jiriego Stancla i Vaclava Vernera, a honoru Związku Radzieckiego bronił Michaił Starostin.

Poza torem

Kilka miesięcy przed pierwszą gonitwą w Los Angeles z Penhallem skontaktowali się producenci serialu telewizyjnego „ChiPs”, opowiadającego o kalifornijskich policjantach, patrolujących autostradę na motocyklach.

Rozpoznawany na każdym kroku, przystojny gwiazdor speedwaya był świetnym materiałem na idola nastolatek i ku uciesze stacji NBC zgodził się wcielić w rolę oficera Bruce’a Nelsona. Według scenariusza, grany przez amerykańskiego jeźdźca bohater miał żużlową przeszłość, wobec czego sceny z wyścigów nakręcono w czasie pamiętnych zawodów na Memorial Coliseum. – Dziwnie się czułem, kiedy obok stał ochroniarz, a mnie poprawiano makijaż – wspomina. – Nie dość, że stresowałem się zmaganiami, to odczuwałem dodatkową presję w związku z występem przed kamerami.

Po trzech seriach startów Bruce miał na koncie 8 punktów, a znienawidzony przez niego Kenny Carter przewodził stawce z dorobkiem 9 „oczek”. Czternasta gonitwa była więc kluczowa dla obu jeźdźców. Amerykanin chciał się zbliżyć do obrony mistrzowskiej korony, a Anglik mógł pokrzyżować jego plany. Afera wisiała więc w powietrzu. Obaj fatalnie wyszli spod taśmy. Na prowadzeniu usadowił się wygodnie Peter Collins, a za nim podążał Phil Crump. Penhall był trzeci, a Carter ostatni. Na drugim okrążeniu Amerykanin minął Australijczyka, a Anglik poszedł w jego ślady. Rozpędzony Kenny po chwili minął też Bruce’a, niemal powodując jego upadek. Za moment jednak Penhall z powrotem był drugi, a Carter leżał na torze. Norweski sędzia Torrie Kittlesen wykluczył Kenny’ego jako sprawcę przerwania biegu. Zdenerwowany Anglik zszedł do parkingu w asyście oficjeli oraz Ivana Maugera – swojego menadżera. „Carter okradziony!”, grzmiały nagłówki brytyjskich gazet po finale w Los Angeles. Penhall zwyciężył w powtórce czternastej gonitwy, a w swoim ostatnim starcie dołożył kolejną „trójkę”, która zapewniła mu drugi z rzędu tytuł IMŚ. Możliwość ponownego stanięcia na starcie i to bez Kenny’ego u boku była dla niego niczym dar od niebios, lecz amatorskie nagrania z tamtego zdarzenia dają niemal stuprocentową pewność, że Anglik przed upadkiem nie został trącony przez Amerykanina. Dyskusje o słuszności decyzji sędziego Kittlesena toczą się jednak do dziś. – To był piekielny wyścig – wspomina Janeks. – Przez dwa okrążenia ja trącałem jego, a on trącał mnie. Co miałem zrobić? Zamknąć gaz i puścić go przodem?! To sędzia wydał werdykt, a nie ja. W takich zawodach każdy jedzie na swój rachunek.

Moja miłość do żużla pozostała niezmienna, ten sport wiele dla mnie zrobił – mówi Bruce Penhall. – Przyznaję jednak, że głód zwycięstw nie był już taki sam jak na początku mojej kariery. Amerykanin zawiesił kombinezon na kołku w wieku zaledwie dwudziestu pięciu lat. Twierdzi jednak, że nigdy nie żałował decyzji o zakończeniu kariery. – Nigdy nie żałowałem tego jak postąpiłem, chociaż przyznaję, że tęskniłem za tym sportem. Nigdy jednak nie planowałem długiej kariery. Życie z dala od rodziny było dla mnie zawsze bardzo trudne. Zdobyłem dwukrotnie tytuł indywidualnego mistrza świata, mistrzostwo świata par i mistrzostwo świata w drużynie. Marzyłem o tym, żeby odejść jako mistrz. Decyzję o przejściu na sportową emeryturę było mi łatwiej podjąć ze względu na angaż w serialu „CHiPs”. To była szansa no nowy rodzaj kariery, blisko domu.

Bruce, gdyby chciał, po skończeniu ze speedwayem mógł już do końca życia leżeć do góry brzuchem i nic nie robić. Po śmierci rodziców, którzy byli milionerami, rodzeństwo zdecydowało o sprzedaży Penhall Company, co również przyczyniło się do wzrostu ilości zer na koncie chłopaka z Półwyspu Balboa. Pomimo przebywania na żużlowej emeryturze, rola w „ChiPs” przyczyniła się do kolejnego wzrostu popularności Jankesa. Początkujący aktor zaczął się pojawiać na jeszcze większej ilości okładek kolorowych magazynów, a do jego skrzynki każdego miesiąca trafiało pięć tysięcy listów. W pewnym momencie sława niebieskookiego blondyna przekroczyła wszelkie oczekiwania producentów serialu. Do studia MGM dotarł pewnego dnia list od chłopaka z Cleveland, który groził, że przyjedzie do Kalifornii i… zabije Penhalla. Wszystko przez to, że dziewczyna zostawiła młodzieńca, gdyż zakochała się w postaci granej przez gwiazdora speedwayowych torów. W 1983 roku serial „ChiPs” został zdjęty z anteny, ale Penhall nie mógł narzekać na brak aktorskich propozycji i wystąpił jeszcze w takich filmach klasy „B” jak „Wyliczanka”, „Dzika plaża”, „Ponętne strzelby”, „Aby przeżyć, trzeba zabić”, „Szmaragdowy budda”, „Enemy Gold”, „The Dallas Connection” czy „ChiPs ’99”. Nigdy nie wykreował oskarowej roli, ale miał okazję poznać Roberta De Niro czy Dustina Hoffmana. – To naprawdę solidny aktor – chwali Bruce’a Andy Sidaris, który otrzymał dziewięć nagród Emmy za program „World Wide of Sports”, emitowany na antenie ABC. – Zawsze jest przygotowany i zna swoje kwestie – zupełnie jak za czasów, kiedy się ścigał.

Gdy jest się rozchwytywanym przez media idolem nastolatek, ciężko o zaangażowanie w poważny związek, dlatego Penhall ustatkował się dopiero po trzydziestce. Miłość swojego życia, Laurie, poznał dzięki swojemu menadżerowi. – On powtarzał mi: nie mogę was sobie przedstawić, bo od razu się zakochasz – wspomina. – W końcu umówiliśmy się na randkę i było całkiem miło. Później nie dzwoniłem do niej przez dwa tygodnie i spotkaliśmy się ponownie. Od tamtej chwili rozmawialiśmy już codziennie. Mój menadżer miał absolutną rację. Bruce i Laurie pobrali się ćwierć wieku temu i doczekali się synów Ryana i Connora oraz córki McKenzie. – Oni są radością mojego życia – mówi. Jankes podczas sportowej emerytury otrzymał wiele lukratywnych propozycji powrotu do speedwaya, ale każdą z nich odrzucał, zgadzając się jedynie od czasu do czasu na udział w pokazowych zawodach. Zamiast rywalizować na czarnym torze, otworzył firmę zajmującą się produkcją okularów przeciwsłonecznych oraz rozpoczął starty w… wyścigach motorówek!

Wilka zawsze ciągnie do lasu. – Od dziesięciu lat się nie ścigałem, byłem aktorem i prowadziłem własny biznes – wyliczał w 1995 roku dwukrotny indywidualny mistrz świata. – Ludzie pytali: „Dlaczego chcesz ryzykować życiem w wyścigach motorówek?”. Kocham rywalizację. Od lat marzyłem o ściganiu się łodzią motorową. Co ciekawe, partnerem Bruce’a na pokładzie 960-konnego potwora był jego oddany przyjaciel z dzieciństwa i żużlowych owali – Dennis Sigalos. Sprzęt, którym ścigali się śmiałkowie, należał natomiast do ojca tego drugiego, Tony’ego, który po tragicznym wypadku awionetki w 1975 roku traktował Penhalla jak rodzonego syna. Bruce i Dennis na wodzie radzili sobie nie gorzej niż na motocyklach bez hamulców, sięgając w latach 1994-97 po cztery złote medale mistrzostw świata. Penhall stał się w ten sposób pierwszym zawodnikiem w historii sportów motorowych, który obronił tytuł czempiona globu w dwóch różnych dyscyplinach.

Bruce Penhall mieszka obecnie w pięknym domu w kalifornijskim mieście Santa Ana, leżącym niedaleko Półwyspu Balboa. Dwadzieścia lat temu otworzył firmę wytwarzającą okulary przeciwsłoneczne, ale biznes ten okazał się niewypałem, na którym stracił milion dolarów. – Były to produkty wysokiej jakości, a do grona naszych klientów należeli głównie aktorzy i piosenkarze – tłumaczy. – Wpakowałem w ten interes mnóstwo oszczędności. Towar był pierwszej klasy, ale zamiast zarobku pojawiły się długi, które spłacałem przez kilka lat. Ostatecznie Bruce postanowił wrócić do korzeni i zająć się produkcją maszyn do kruszenia betonu. Rywalizuje o wpływy z… Penhall Company, założoną przez swojego ojca. – Razem z rodzeństwem sprzedaliśmy ją w 1975 roku, po śmierci rodziców – dodaje. – Nadal jednak większość osób myśli, że to nasz rodzinny interes. Choć amerykański jeździec bardzo wcześnie zakończył żużlową karierę, to nie potrafił tak po prostu zapomnieć o speedwayu. W 1999 roku został włączony do Galerii Sław Amerykańskiej Federacji Motocyklowej, a dziewięć lat później za namową Jeffreya Immediato objął funkcję promotora wyścigów na torze w Industry. Pod swoje skrzydła wziął również wielką nadzieję amerykańskiej „szlaki” – Gino Manzaresa. – Wspaniałe chwile w swoim życiu zawdzięczam nie tylko żonie i dzieciakom, ale również żużlowi – mówi. – Wygrane w wyścigach motorówek smakowały, ale tak naprawdę nic nie sprawiało mi takiej frajdy jak zwycięstwa na speedwayowym owalu.

Indywidualny mistrz świata z Londynu i Los Angeles stara się żyć powoli. Wstaje o 6:30 rano, ale w firmie siedzi tylko do 13:00, bo ceni sobie czas spędzony z rodziną. Jego córka, McKenzie, przed sześcioma laty wyprowadziła się z domu, a kochający motocross Ryan również odciął już pępowinę. Mężczyzna dzięki temu może więcej uwagi poświecić kochającej żonie Laurie. Niestety od kwietnia 2012 roku małżonkowie mają o wiele mniej okazji do uśmiechu. Ich drugi syn, zaledwie dwudziestojednoletni Connor, został śmiertelnie potrącony przez pijanego kierowcę podczas pracy przy budowie autostrady pod Los Angeles. Życie nie oszczędzało Bruce’a. Jako nastolatek stracił rodziców i gdy wydawało się, że nic gorszego nie może go już spotkać, to pożegnał ukochanego potomka, który wzorem brata i ojca też uwielbiał motocykle. Telefon z informacją o tragicznym wypadku legendarny żużlowiec odebrał o godzinie 23:30. Wsiadł z żoną do samochodu i pognał na miejsce zdarzenia. Policja nie pozwoliła jednak rodzicom nawet na ostatnie przytulenie zmarłego dziecka. – Zawsze będziemy tęsknić za Connorem – głos Bruce’a się łamie. – Pracujemy z żoną w jednym biurze i dużo ze sobą rozmawiamy. Nie zdecydowaliśmy się na pójście do psychologa. Rodzina jest najlepszym lekarstwem.

Podczas swej krótkiej acz intensywnej kariery żużlowej, Bruce nie miał zbyt wielu okazji do odwiedzenia Polski, która w obecnych czasach uważana jest za centrum światowego speedwaya. Dzięki współpracy z producentem napoju Monster Energy, w październiku 2013 roku pojawił się jednak na toruńskiej Motoarenie podczas finałowej rundy cyklu Grand Prix. – Bardzo miło tutaj być – mówił. – Rozmawiałem z przyjaciółmi, kiedy lecieliśmy do Warszawy w piątkowy wieczór. Było jakoś koło północy i nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem, w te wielkie i świecące budynki. Zobaczyć te zmiany, jakie zaszły w Polsce, było dla mnie niesamowitym uczuciem. Zgromadzeni na stadionie kibice powitali Penhalla aplauzem, gdy ten pozdrawiał ich z okrążającego tor pick-upa. Niektórzy mieli okazję podziwiać jego niesamowite akcje na żywo, a inni oglądali je na wideo lub znali tylko z opowieści. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że to znakomita okazja do okazania szacunku wybitnemu sportowcowi.

Z miasta Disneylandu, przez wybrzeże Pacyfiku, żużlowe owale i Hollywood, po wyścigi motorówek oraz własny biznes. Bruce’a Penhalla nie omijały rodzinne tragedie, ale pomimo tego jest on żywym przykładem spełnienia amerykańskiego snu. Tatsuhiko Sakamoto, który najzwyczajniej w świecie zabił jego syna, w marcu 2014 roku został skazany na dziesięć lat więzienia. Wyrok ten nigdy nie ukoi bólu, jaki Bruce nosi w sercu po stracie Connora, ale być może pomoże mu w otwarciu nowego rozdziału w swoim życiu. Choć po sukcesach Grega Hancocka Penhall nie jest już najbardziej utytułowanym amerykańskim żużlowcem, to zyskał popularność o jakiej nie może nawet pomarzyć żaden z czynnych rycerzy czarnego sportu.

Bibliografia:

  • American Motorcyclist,
  • Birmingham Post & Mail,
  • cradleyspeedway.pwp.blueyonder.co.uk,
  • cyclenews.com,
  • Los Angeles Times,
  • Motorcycle Consumer News,
  • penhall.com,
  • Poeple,
  • skysports.com,
  • speedwaybikes.com,
  • Speedway Plus,
  • travbuddy.com,
  • yahoo.com,
  • zoominfo.com.

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *