Max Schmeling – Czarny Ułan znad Renu

Max Schmeling

Data publikacji: 15 września 2018, ostatnia aktualizacja: 11 kwietnia 2024.

Wychowany w Hamburgu, a urodzony w Klein Luckow Maximillian Adolph Otto Siegfried Schmeling do czternastego roku życia był zakochany w piłce nożnej i uwielbiał stać na bramce. Po ujrzeniu w akcji Amerykanina Jacka Dempseya młody Niemiec przekierował jednak swoje zainteresowania na boks.

„Czarny Ułan znad Renu”, jak zaczęto go później nazywać, zaczął trenować na własną rękę i radził sobie na tyle dobrze, że we sierpniu 1924 roku, czyli tuż przed dziewiętnastymi urodzinami, zadebiutował na zawodowym ringu. Trzy lata później był już mistrzem Niemiec w wadze półciężkiej, a w 1928 roku sięgnął po pas europejskiego czempiona w tej samej kategorii.

Po dwóch udanych obronach tytułu Max przeniósł się do wagi ciężkiej. Najbardziej prestiżowe pojedynki odbywały się wówczas w USA, a Schmeling w 1930 roku w Nowym Jorku stoczył walkę o pas mistrza świata z Jackiem Sharkeyem. Niemiec zwyciężył po dyskwalifikacji Amerykanina, który w czwartej rundzie zadał cios poniżej pasa. Dwa lata później doszło do rewanżu, w którym sędziowie orzekli dość kontrowersyjnie zwycięstwo Sharkeya na punkty. – Zostaliśmy zwyczajnie okradzeni – podsumował tamten werdykt Joe Jacobs, menadżer pokonanego. Nic nie mogło jednak już zmienić faktu, że Max był pierwszym europejskim mistrzem świata królewskiej kategorii w XX wieku.

Początek lat trzydziestych minionego stulecia to w Niemczech początek nazistowskiego reżimu. Żoną Schmelinga była już wtedy czeska aktorka Anna Ondráková, a o jego interesy dbał Amerykanin żydowskiego pochodzenia – Joe Jacobs. Taki stan rzeczy nie podobał się Adolfowi Hitlerowi, który nalegał na rozwód oraz zwolnienie menadżera. Führer miał jednak słabość do boksera, którego podziwiały miliony Niemców, więc po rozmowie ze sportowcem postanowił przymknąć oko na oba niewygodne dla siebie fakty.

– W świecie boksu nie było podziałów na protestantów, katolików, żydów, czarnoskórych itp. – opowiada Schmeling. – Nas interesowały tylko pojedynki na pięści i nic poza tym. Kamienna twarz Hitlera wskazywała na to, że nie bardzo mu się to podoba, ale próbowałem go przekonać, że bardzo potrzebuję pana Jacobsa, dzięki któremu tyle osiągnąłem w USA.

W czerwcu 1936 roku „Czarny Ułan znad Renu” odniósł najważniejszy triumf w swojej karierze. Czterdziestotysięczna publiczność na Yankee Stadium w Nowym Jorku oglądała jak Niemiec nokautuje niepokonanego dotąd czarnoskórego reprezentanta USA – Joego Louisa.  Co ciekawe, Schmeling nie był faworytem tego pojedynku, a bukmacherzy szanse na jego zwycięstwo oceniali na zaledwie 8-1.

– Wcześniej wybrałem się do Ameryki, by zobaczyć jak Louis walczy z Paulino Uzcudunem – mistrzem rodem z Hiszpanii – wspomina. – Zauważyłem, że po uderzeniu opuszcza lewą rękę, pozostawiając odkrytą lewą stronę głowy. Wiedziałem, że mogę pokonać Louisa, chociaż wszyscy śmiali się z niedowierzaniem, gdy o tym wspominałem. W czwartej rundzie po moim prawym Joe pierwszy raz w swojej karierze leżał na deskach, ale bardzo szybko się pozbierał. Miał wielkie serce do walki i był dobrym puncherem. W dwunastej rundzie ponownie mocno trafiłem, co go oszołomiło. Poprawiłem prawym, po czym znów padł na deski, ale tym razem już nie wstał.

Choć stawką starcia nie był żaden pas, to zwycięstwo nad Louisem sprawiło, że Schmeling mimowolnie stał się narzędziem nazistowskiej propagandy. W III Rzeszy rezultat tamtego pojedynku okrzyknięto nawet ostatecznym triumfem białej rasy nad czarną. Przeciwnicy reżimu Hitlera mieli za złe Maksowi, że mu się otwarcie nie sprzeciwia i głosili, że jeśli ktoś nie krytykuje Führera to tak jakby go popierał.

– Jadłem kolację z Hitlerem – mówi Schmeling. – Wcześniej czterokrotnie mu odmawiałem, ale komuś takiemu z wiadomych przyczyn nie odmawiało się po raz piąty. To jednak nie czyni mnie nazistą. Jadłem również kolację z Rooseveltem, co nie robi ze mnie automatycznie demokraty.

Do rewanżowego starcia pomiędzy Schmelingiem a Louisem musiało dojść prędzej czy później. Panowie spotkali się ponownie w ringu w czerwcu 1938 roku na Yankee Stadium w Nowym Jorku. Tym razem starcie dwóch gigantów boksu śledziło na trybunach aż siedemdziesiąt tysięcy kibiców, a stawką pojedynku był pas mistrza świata wagi ciężkiej. Nikt nie przypuszczał, że hitowe starcie potrwa zaledwie 124 sekundy.

– Miałem wtedy prawie trzydzieści trzy lata i wiele mi już brakowało do refleksu dwudziestoczteroletniego wówczas Louisa – wspomina Niemiec. – Walka była krótka, zostałem całkowicie zdominowany, a mój trener tylko pokrzykiwał, żebym się szybciej ruszał. Nie byłem jednak w stanie powstrzymać rywala. Może to słaba wymówka, ale tamtego wieczora nikt nie poradziłby sobie z Louisem. Z perspektywy czasu cieszę się, że przegrałem tę walkę. Gdybym wrócił do Niemiec jako zwycięzca, naziści prawdopodobnie daliby mi medal, a ja nie miałem przecież z nimi nic wspólnego. Mógłbym zostać później uznany za zbrodniarza wojennego.

Przed rewanżową bitwą z Louisem „Czarny Ułan znad Renu” jadł obowiązkowy lancz z Hitlerem, podczas którego obaj oglądali pojedynek z 1936 roku. Po każdym celnym ciosie Schmelinga Führer klepał swojego pupila w nogę z nadzieją, że ten wkrótce odniesie kolejne zwycięstwo ku chwale III Rzeszy. Stało się jednak inaczej, a porażka z Amerykaninem tak naprawdę zakończyła międzynarodową karierę Niemca, ponieważ wkrótce wybuchła II wojna światowa.

Po triumfie w pierwszym starciu z Louisem Max otrzymał pokaźną gratyfikację finansową z NSDAP i te pieniądze zainwestował w restaurację w Szczecinie. W późniejszym czasie odmówił jednak wstąpienia do reżimowej partii, za co został karnie wcielony do wojska i wysłany na Kretę w ramach operacji „Merkury”. Według różnych źródeł bokser na froncie doznał urazu kolana i kręgosłupa, jednak prawda okazuje się być zupełnie inna.

– Trafiłem na nosze, ale wcale nie zostałem postrzelony w kolano – wspomina. – To propaganda Goebbelsa. Plotkowano również o mojej śmierci, a prawda była znacznie bardziej przyziemna: cierpiałem z powodu skurczów żołądka. W walkach w ogóle nie uczestniczyłem, ponieważ bóle dopadły mnie zaraz po wyskoczeniu ze spadochronem z samolotu. W mediach natychmiast zaprzeczyłem na temat odniesionych ran, o co Goebbels bardzo się zdenerwował i zagroził mi nawet sądem wojskowym. Gdyby Niemcy przegrali tamtą bitwę, prawdopodobnie kazałby mnie rozstrzelać.

Co ciekawe, nie tylko restauracja w Szczecinie łączyła Maksa Schmelinga z Polską. Legendarny bokser w latach 1937-45 był oficjalnie mieszkańcem wsi Ponikła, leżącej obecnie w województwie pomorskim. Po jego posiadłości nie ma już śladu, ale do dziś zachował się budynek gospodarczy, który pełnił prawdopodobnie rolę sali treningowej. Ku pamięci słynnego pięściarza, w maju 2006 roku Niemcy, którzy niegdyś zamieszkiwali okolice Ponikły, ufundowali obelisk. Stoi on w lesie przy drodze nieopodal wsi Żabno. Niemiecki czempion posiadał również domek letniskowy nad pobliskim jeziorem, a na przełomie lat 1942 i 1943 pracował na elbląskim lotnisku.

– Mój krótki pobyt w Elblągu mogę wspominać tylko dobrze – mówił po latach. – Poznałem wówczas wielu, ale to naprawdę wielu przyjaznych i miłych ludzi.

Po zakończeniu II wojny światowej „Czarny Ułan znad Renu” wrócił jeszcze na ring i stoczył w ojczyźnie kilka walk. Z boksem pożegnał się na dobre 31 października 1947 roku w Berlinie, gdzie uległ na punkty Richardowi Vogtowi. Schmeling nie mógł narzekać na brak pieniędzy i po ostatecznym odwieszeniu rękawic otworzył w Hamburgu przedstawicielstwo firmy Coca-Cola. Niemiec zaprzyjaźnił się również ze swoim wielkim rywalem sprzed lat – Joe Louisem. Amerykanin z biegiem czasu popadł w ubóstwo, w efekcie czego Max wspierał go finansowo i pokrył nawet koszty jego pogrzebu w 1981 roku.

– Wcześniej wszystko kręciło się wokół polityki, Hitlera, Roosevelta oraz narodowej dumy. Po wojnie zaproszono mnie do Milwaukee, gdzie udało mi się zdobyć adres Louisa w Chicago. Pojechałem do niego, lecz nie zastałem go w domu, gdyż akurat grał w golfa. Poczekałem jednak aż wróci, po czym odbyliśmy wspaniałą rozmowę. Okazało się, że nie wierzył w te wszystkie kłamstwa, które pisano na mój temat. Zaprzyjaźniliśmy się i na przestrzeni lat wielokrotnie się odwiedzaliśmy. Po raz ostatni widzieliśmy się w Las Vegas na jego benefisie zorganizowanym przez Franka Sinatrę. Powiedzieć, że go lubiłem, to zbyt mało. Uwielbiałem go.

Max Schmeling to postać, która dobitnie pokazuje, że życie nie jest czarno-białe. Wiele osób zarzucało mu, że brał pieniądze z NSDAP i dał z siebie zrobić pupila samego Adolfa Hitlera, lecz z drugiej strony czy może być złym ktoś, kto odmawia Führerowi rozwodu z żoną oraz zwolnienia swojego menadżera, a później odrzuca możliwość wstąpienia do reżimowej partii? Niektórzy powiedzą, że Schmeling nie był porządnym człowiekiem, gdyż zazwyczaj postępował tak jak mu było najwygodniej. Skrywany przez pięćdziesiąt lat fakt uratowania przez Maksa dwóch nastolatków podczas pogromu Żydów, zwanego „nocą kryształową”, powinien jednak uciąć większość spekulacji.

– Teraz mogę już powiedzieć jak wielkim mistrzem był Max Schmeling – mówił w 1989 roku Henri Lewin – jeden z dwóch uratowanych przez boksera chłopców. – Począwszy od 9 listopada 1938 roku przez cztery dni ukrywał mnie i mojego brata w swoim hotelowym apartamencie w Berlinie. Właśnie wtedy gestapowcy zaczęli oczyszczać ulice z żydów. Gdyby nas u niego znaleźli, zabiliby całą naszą trójkę.

Max Schmeling na zawodowym ringu stoczył 70 pojedynków, z czego 56 wygrał, 10 przegrał i 4 zremisował. Został uznany za najwybitniejszego niemieckiego sportowca XX wieku. W 1934 roku jego starcie z Walterem Neuselem z trybun stadionu w Hamburgu śledziło sto tysięcy widzów. „Czarny Ułan znad Renu” pracował zawodowo w swoim przedstawicielstwie Coca-Coli aż do dziewięćdziesiątego roku życia. Zmarł 2 lutego 2005 roku w wieku dziewięćdziesięciu dziewięciu lat. Do dziś pozostaje najdłużej żyjącym mistrzem świata wagi ciężkiej.

Bibliografia:

  • New York Times.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

One Reply to “Max Schmeling – Czarny Ułan znad Renu”

  1. W ktoras z ostatnich niedzieli, juz po godz. 22 00 h wskoczylem na TV USA kanal PBS, taki spolecznosciowy, subsydiowany tylko prez chetnych widzow, kanal bez reklam. Cala godzina o niemieckim bokserze MAX SCHMELING-u. Film Max Schmeling – Eine deutsche Legende (2010). W latcch 1945-1950 spedzilem setki godzin czytajac  w gazetach sportowych wszystko co dotyczylo Maxa Scmelinga, a wszystko krecilo sie wokol drugiego meczu M. Schmelinga z Joe Louis-sem w 1938r. Wielu Niemcow uwazalo ze M. Schmeling sie „podlozyl” ze pojedynek byl FIXED. Niemiec Heinz, w moim wieku przychodzil plywac i w szatni „drzystalo” sie co nieco, a Heinz byl przekonany ze M. Schmeling sie podlozyl. PO WW2 M. Schmeling byl przdstawicielem Coca-Cola na Niemcy zachodnie i stal sie multi-multi mlionerem. Zyl sto lat. Ja tez sklaniam sie do przekonania ze M.Schmeling sie „podlozyl” dal sie znokautowac w 2 min 4 sek. ALE NIE DLA OBIECANYCH PIENIEDZY. Po prostu bywajac w USA od konca lat dwudziestych, a pozniej bedac swiadkiem raptownego wzostu nazizmu i brutalnego antysemityzmu i pogardy do Czarnych, nie przeszedl na strone Hitlera, choc biesiadowal z Hitlerem i Goebelsem, a Hitler oglosil ze MAX SCHMELING IST DEUTCHLAND. Film na PBS pokazal cala walke M. Schmelinga z Joe Louisem. Max Schmeling zachowal sie jak dziecko, dal sie okladac ze wszystkich stron i wytrzymal tylko 124 secundy. Zwyciestow Joe Lousa ogromnie pomoglo w emancypacji Czarnej Ameryki i bylo kamieniem milowym w drodze do rownouprawnienia Afro-Amerykanow. Nastepnym etapem tych zmagan byl Wielebny Martin Luther King w latach 60-tych XX-wieku

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *