Spis treści
- Kim jest Tomasz Frankowski?
- Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek. Kto jest autorem?
- O czym jest książka Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek?
- Wisła Kraków
- Reprezentacja Polski
- Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek. Czy warto przeczytać?
- Dla kogo jest książka Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek?
- Ebook Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek. Skąd pobrać?
- Gdzie najtaniej kupić książkę Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek?
Data publikacji: 23 maja 2021, ostatnia aktualizacja: 6 kwietnia 2024.
W mieście, z którego pochodzę, wszyscy kibicują Lechowi Poznań, ale są tacy piłkarze rywali, których szanuje się bez względu na przynależność klubową. Jednym z nich jest Tomasz Frankowski. W Ekstraklasie dla Jagiellonii Białystok i Wisły Kraków strzelił łącznie niemal 170 goli, co plasuje go na trzecim miejscu listy wszech czasów – za Ernestem Pohlem i Lucjanem Brychczym. Po książkę Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek sięgnąłem więc z wypiekami na twarzy i… nie rozczarowałem się.
Kim jest Tomasz Frankowski?
Tomasz Frankowski przyszedł na świat 16 sierpnia 1974 roku w Białymstoku. Piłkarską karierę zaczął i skończył w tamtejszej Jagiellonii, a w międzyczasie reprezentował barwy takich klubów, jak: RC Strasbourg, Nagoya Grampus, Poitiers, FC Martigues, Wisła Kraków, Elche CF, Wolverhampton Wanderers, CD Tenerife i Chicago Fire. Nie bez przyczyny pisano i mówiono o nim „Franek, łowca bramek”, gdyż po koronę króla strzelców Ekstraklasy sięgał aż czterokrotnie. Występował na pozycji napastnika, a największe sukcesy drużynowe odnosił z Wisłą Kraków, z którą wywalczył m.in. 5 tytułów mistrza kraju oraz 2 Puchary Polski. W kadrze narodowej zagrał 22 razy i zdobył 10 goli. Na sportowej emeryturze odnalazł się jako biznesmen i polityk. Został posłem do Parlamentu Europejskiego IX kadencji.
Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek. Kto jest autorem?
Piotr Wołosik to polski dziennikarz. Od 2008 roku pisze dla Przeglądu Sportowego, a wcześniej pracował w redakcji sportowej Faktu. Tomasz Frankowski jest jego kolegą z podstawówki. Obaj dorastali na białostockim osiedlu Piasta.
O czym jest książka Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek?
Ta publikacja to wywiad-rzeka z Tomaszem Frankowskim. Zaczyna się od tego, jak to Paweł Janas nie powołał „Franka” do reprezentacji Polski na mundial 2006 w Niemczech, a po tym wątku następuje przeskok do dzieciństwa piłkarza i kolejne wydarzenia z jego życia i kariery omawiane są już chronologicznie. Jest o dorastaniu w PRL-u, początkach przygody z futbolem, przedwczesnej śmierci ojca, znakomitej drużynie młodzieżowej Jagi, debiucie w Ekstraklasie i szybkim wyjeździe do Francji. Podczas lektury czytelnik dowie się również, w jakich okolicznościach Tomasz Frankowski poznał swoją żonę – Edytę, kiedy jego trenerem był słynny Arsène Wenger i jak wyglądał powrót do Polski oraz czas spędzony w Wiśle Kraków. Nie zabrakło też opowieści o lidze hiszpańskiej i angielskiej oraz MLS i ostatnim etapie kariery, czyli kilku sezonach w barwach Jagiellonii Białystok. Historia „Franka” skupia się nie tylko na wydarzeniach, ale też na ludziach, więc sporo tu o jego kolegach z boiska i trenerach. Pojawił się też wątek menadżerski. Paweł Janas, Franciszek Smuda, Henryk Kasperczak, Adam Nawałka, Jerzy Engel, Michał Probierz, Bogusław Cupiał, Marek Citko, Mariusz Piekarski, Maciej Żurawski, Mirosław Szymkowiak, Kamil Kosowski, Kalu Uche, Cuauhtémoc Blanco czy Kamil Grosicki – to tylko niektóre z postaci, przewijających się we wspomnieniach Frankowskiego.
Miałeś gwiazdorski kontrakt?
Teoretycznie tak. Fire, jak reszta, rocznie przeznaczało na pensje 2,5 miliona dolarów do podziału. Unikano tworzenia dysproporcji płacowych między klubami. Był wyjątek – klub mógł zatrudnić jedną gwiazdę opłacaną przez sponsora. W Fire był nią wspomniany Meksykanin Blanco. Zarabiał rocznie 2,6 miliona dolarów. Z klubowej kasy szło na niego 400 tysięcy, resztę wykładał sponsor.
Był o rok starszy, ja znałem hiszpański, więc szybko się zakolegowaliśmy. Na zgrupowanie przyjechał spóźniony trzy dni, mimo że zespół miał wolne od 15 października do końca stycznia! Typowy Meksykanin. No może nie typowy, bo miesięcznie zarabiał ogromne pieniądze… Na treningi przyjeżdżał świetnym samochodem, a połowa drużyny… rowerami. Za duże dżinsy, koszula raczej taka z bazaru, w kwiaty, w tylnej kieszeni spodni „kanapka” – wypchany dolarami portfel. By pokonać 300 metrów do boiska treningowego, czasem zabierał komuś rower albo z ośrodka „pożyczał” meleksa.
Swego czasu był gwiazdą meksykańskiej piłki. Taki korpulentny.
Zgadza się. Wielkie umiejętności i lekki brzuszek. Gdy robiliśmy ćwiczenia siłowe, z hantlami, sztangami czy brzuszki, Blanco leżał na boku, podparty łokciem, ziewał i przyglądał się drużynie. Trener od przygotowania fizycznego nieśmiało prosił: – Zrobiłbyś przynajmniej z dziesięć brzuszków…
– Nigdy w życiu nie robiłem, to na koniec kariery też nie będę! – obruszył się.
Ale gdy wychodził na boisko, robił show. Jakieś przekładanki, loby, cuda. Z 40 metrów piłkę potrafił na nos podać. Tyle że w meczu pokazywał to przez kilka minut. Niemrawy, z tą widoczną nadwagą, a nagle jak kropnie gola z dystansu! No i zostawał bohaterem. Wtedy robił lepszą reklamę dla całego MLS niż David Beckham. Zobrazujmy to tak. Bierzemy Bońka, Tomaszewskiego i Lewandowskiego w szczycie popularności, mieszamy i mamy miarę popularności Blanco w Meksyku. Z 15 tysięcy przychodzących na mecze Fire połowa to byli właśnie Meksykanie. Szaleli, gdy Blanco chociaż pomachał im po spotkaniu.
Wisła Kraków
Do Wisły Kraków Tomasz Frankowski trafił w 1998 roku – po przygodzie we Francji i epizodzie w Japonii. Był to początek ery Bogusława Cupiała, naznaczonej przede wszystkim wieloma sukcesami na krajowym podwórku. „Franek” zawodnikiem Białej Gwiazdy był do roku 2005, skąd został wytransferowany do Elche. Hiszpański klub zapłacił za niego dwa miliony euro, co jak na ówczesne warunki Ekstraklasy stanowiło naprawdę pokaźną kwotę.
Nikt z zarządzających klubem nie chciał, żebyś odszedł.
Grzegorz Mielcarski, Jerzy Engel, Zdzisław Kapka i ja spotkaliśmy się u Bogusława Cupiała. Ze mną pojechał menedżer Robert Kiłdanowicz, ale ochrona go nie wpuściła i nasze spotkanie przeczekał w kawiarni. Cupiał zapytał Kapkę krótko: „Zdzichu, jakie mamy oferty?”. Kapka powiedział, że są z Hiszpanii – Levante i Elche oraz z Anglii – Stoke City. Na Levante zależało Kapce, bo próbował załatwiać ten transfer z menedżerem Adamem Mandziarą. Cupiał zapytał: „A pisemna to która?”. Gdy Kapka poinformował, że taka jest tylko z Elche, usłyszał od szefa: – To o pozostałych nawet nie rozmawiamy.
Wtedy Kapka zwrócił się do Mielcarskiego: „Jak zapatrujesz się na transfer „Franka”? Grzesiek podtrzymał swoje zdanie: „Jestem przeciwny”. Sądziłem zatem, że będzie 2:1 w temacie sprzedaży, ale Engel, mimo zapewnień w „autokarowej” rozmowie, też nie zgodził się na transfer.
Podobnie jak Kapka, który załatwiał Levante, lecz skoro w grze zostało Elche, sprzeciwił się twojemu odejściu. Czyli 0:3.
– To co robimy? – zapytał Cupiał. Mówię: – Panie prezesie, pięć mistrzostw Polski, kilka razy zostałem królem strzelców, dałem Wiśle całego siebie. Fakt, nie udało się awansować do Ligi Mistrzów, ale nie mam już sił na konfrontacje z kibicami, z pańskimi podwładnymi ze spółek, że piłkarze ciągną pieniądze z firmy, która jest dla nas dojną krową.
Byłem naprawdę przybity, niemal w depresji, a do tego dochodziła kwestia trudnego tematu, którym było odejście z Wisły.
Z Wisły trudno było odejść. Nie chodziło tylko o ciebie, ale również o innych piłkarzy.
Gdy prezes postanowił, że chce 2 miliony euro – nie było zmiłuj. Ale bywało, że ktoś proponował dwa, to nagle robiły się z nich trzy. Trener Kasperczak na boczny tor odstawił Tomka Kulawika. W tym czasie „Kula” dostał oferty z innych klubów. Miał jednak ważny kontrakt, więc prosił działaczy o zgodę na transfer. – Dobrze, możesz odejść za darmo – usłyszał.
Tomek zorganizował sobie drugoligowy klub we Francji. Ustalono jedynie niewielką sumę odstępnego, coś około 100 tysięcy euro. Tomek poszedł do klubu i poprosił o wydanie swojej karty. – A gdzie będziesz grać? – zapytali działacze.
– Druga liga francuska – wyjawił „Kula”.
Gdy usłyszeli o Francji, powiedzieli: „To jednak niech dadzą 200 tysięcy euro”. Tamci podziękowali. Kulawik został w Wiśle. Minęły trzy miesiące. Trener Kasperczak nadal nie widział go w składzie. I wtedy „Kula” dostał propozycję z Ruchu Chorzów.
– Idź tam sobie pograć – usłyszał w klubie.
– No dobra, ale jest jakaś kwota transferowa czy suma odstępnego?
– Nie. Tam możesz odejść za darmo.
Czyli do Ruchu Chorzów odchodziło się za darmo.
Tyle, że „Kula” dostał tam 20 tysięcy złotych miesięcznie, a we Francji miałby tyle samo, ale w euro. To były niuanse, których nie byłem w stanie zrozumieć.
Reprezentacja Polski
W „dorosłej” reprezentacji Polski Tomasz Frankowski zadebiutował za kadencji Janusza Wójcika w meczu z Czechami, rozegranym 28 kwietnia 1999 roku. Pierwszego gola dla biało-czerwonych zdobył natomiast 15 listopada A.D. 2000 w starciu z Islandią. Swoje nieprzeciętne umiejętności w ataku „Franek” najlepiej zademonstrował w eliminacjach do MŚ 2006 w Niemczech, w których zdobył 7 bramek. Taki dorobek nie przekonał jednak selekcjonera biało-czerwonych, Pawła Jansa, do zabrania Frankowskiego na mundial. Obok ówczesnego napastnika Elche powołań sensacyjnie nie otrzymali też Jerzy Dudek i Tomasz Kłos, a trener swoją decyzję tłumaczył m.in. słabą formą tych zawodników w rozgrywkach klubowych.
Kontaktowałeś się z innymi „odstrzelonymi”: Tomaszem Kłosem, Jerzym Dudkiem?
Byłem w kontakcie z równie przybitym Tomkiem. Z Jurkiem też rozmawiałem. Czwarty z niespodziewanie skreślonych – Tomasz Rząsa też był w szoku.
W jednym z talk show Jerzy Dudek starał się dowcipnie wyjaśnić brak powołania. Prowadzący sugerował, że trener, wybierając skład nocą i w samotności, mógł być niedysponowany. „Może miał urodziny?” – zagaił. Dudek odparł: „Z tego, co wiem, to trener Janas codziennie ma urodziny!”.
Sądziłem, że może ktoś z PZPN czy, powiedzmy, drugi trener zadzwoni, pogada i może wyklaruje, o co w tym wszystkim chodzi. Dostałem tylko SMS od kierownika: „Co robimy z biletami na mundial?”. Zrezygnowałem z większości wejściówek. Były przeznaczone głównie dla brata i jego kolegów, ale w ramach protestu odpuścili wyjazd.
Przeglądałem prasę, internet, żeby znaleźć choć część odpowiedzi na pytanie, co kierowało Janasem. Ale wszystkie jego wyjaśnienia szły w niezrozumiałym kierunku.
Pamiętasz je?
Po pierwsze. Janas zarzucił mi, że na boisku myślę tylko o sobie. Czy w meczach z Litwą czy Wyspami Owczymi „szukałem” gry pod siebie?! Nie podawałem kumplom? Strzelałem z każdej, nawet nieprzygotowanej pozycji? Nonsens.
Po drugie. Wyczytałem, że byłem psychicznie rozbity. Bzdura. Z powodu trzech miesięcy nieskutecznej gry w Anglii nie tryskałem humorem, ale ze skrajnym załamaniem nie miało to nic wspólnego! Nikomu wokół nie zatruwałem życia. A skądinąd Janas przecież nie lubił zbyt radosnych piłkarzy. Wolał podobnych do swojej natury mruków.
Po trzecie. Zarzucił mi, że do Wolverhampton odszedłem dla pieniędzy i przez to straciłem formę. Nieprawda. Przeniosłem się do Anglii głównie dlatego, że chciałem trafić do silniejszej drużyny i lepszej ligi! Sądziłem, że to zaprocentuje nie tylko podczas mundialu, ale także po nim.
Po czwarte. Zarzut, że jestem przemęczony. Tu akurat jedyna prawda. Miałem za sobą ciężki sezon, ale w ciągu miesiąca, który został do mistrzostw, mogłem spokojnie zregenerować siły.
Po piąte. Nie doszedłbym do siebie po urazie w towarzyskim meczu przeciwko Wyspom Owczym. Kolejna głupota. Ten lekki uraz minął po trzech dniach i kilku tabletkach. O tym, że nie było to nic poważnego, wiedzieli lekarze reprezentacji. Janas jednak twierdził, że nie odbudowałbym się do mistrzostw świata. Ale wierzył, że Jacek Krzynówek, który bardzo mało grał w sezonie, do mistrzostw „dojdzie”.
Po szóste. Stwierdził, że jestem słaby psychicznie. Zdobyłem wiele ważnych goli w ostatnich sekundach meczów i robiłem to z zimną krwią! Gdybym psychicznie siadał, pewnie nie podołałbym presji ze strony Janasa, gdy w meczach eliminacyjnych bardziej czyhał na mój błąd niż na bramkę.
Przypuszczam, że długo przed mundialem wiedział, że mnie z kadry usunie. Ale jeśli już miał tak zrobić, mógłby pokazać odrobinę klasy. Nie pokazał, a wystarczyło mnie wziąć na krótką rozmowę i po temacie… Tłumaczył, że trener Antoni Piechniczek też do niego nie zadzwonił z informacją, że nie zabierze go na mundial do Meksyku. Odreagował na nas własny uraz?
A prezes PZPN Michał Listkiewicz, którego szanuję, lekko się wygłupił, zapraszając mnie, Dudka, Kłosa i Rząsę do loży VIP-ów na mundialu. Podziękowałem mu grzecznie. Nie byliśmy wtedy oldbojami, którzy skończyli grę.
Potrzebny czytnik ebooków? Sprawdź ceny na Kindle, inkBook, PocketBook i inne →
Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek. Czy warto przeczytać?
Oczywiście, że warto. Przed przystąpieniem do lektury natknąłem się na głosy, że ta książka jest za grzeczna, i że „Franek” ani razu nie pojechał po bandzie, ale moim zdaniem takie opinie są trochę krzywdzące. Jeśli chodzi o wulgaryzmy czy historie z alkoholem w tle, to rzeczywiście nie ma tu ich zbyt wiele, ale Tomasz Frankowski nie gryzie się w język, kiedy opisuje swoje relacje ze szkoleniowcami i kumplami z boiska. Jeśli z kimś się nie dogadywał, to otwarcie Pawłowi Wołosikowi o tym opowiada. Ba, robi to w taki sposób, że z jednej strony ciekawość czytelnika zostaje w dużym stopniu zaspokojona, a z drugiej nie czuć niesmaku, kiedy padają przykre słowa pod czyimś adresem. Początek wywiadu z „Frankiem” przepełniony jest żalem do Pawła Janasa o wykluczenie napastnika z kadry na mundial w Niemczech, ale momentami Tomasz Frankowski potrafi być samokrytyczny. Nie boi się powiedzieć, których decyzji żałuje, a których wręcz przeciwnie. Takich momentów mogłoby jednak być trochę więcej, gdyż czasem ma się wrażenie, że winę za większość niepowodzeń piłkarza ponoszą wszyscy dookoła, tylko nie on sam.
Dla kogo jest książka Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek?
Nie jest to pozycja dla każdego. Osoby niezainteresowane futbolem raczej nie znajdą w tej książce nic, co mogłoby je zaciekawić. Natomiast dla piłkarskich kibiców pamiętających Ekstraklasę i reprezentację Polski z przełomu wieków lub tych, którzy chcieliby po prostu poczytać o tamtych czasach, będzie to naprawdę satysfakcjonująca podróż do przeszłości. Za „kadencji” Tomasza Frankowskiego Wisła Kraków być może nie zakwalifikowała się do Ligi Mistrzów, ale w eliminacjach mierzyła się z takimi firmami jak FC Barcelona, Anderlecht, Real Madryt czy Panathinaikos. Ba, Biała Gwiazda ze znakomitej strony pokazała się w Pucharze UEFA 2002/2003, gdzie wyeliminowała AC Parmę i Schalke 04, by ostatecznie w czwartej rundzie odpaść po wyrównanym dwumeczu z Lazio. Mistrzostwo Polski ekipa z Reymonta zdobywała wtedy hurtowo, ale miłośnicy innych lig też tu znajdą coś dla siebie, gdyż w zagranicznych klubach „Franek” spędził osiem sezonów. Sporo tu o kulisach transferów czy wydarzeniach w szatni.
Ebook Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek. Skąd pobrać?
Książka Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek jest dostępna w wersji papierowej oraz jako ebook. Gdzie ściągnąć ebooka? Poniżej znajdziesz listę sklepów, które sprzedają tę książkę w wersji cyfrowej. W momencie publikacji tej recenzji ebook Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek znajduje się też w ofercie Legimi. Koszt subskrypcji tej usługi zaczyna się już od 6,99 zł na miesiąc. Ponadto Legimi kusi nowych użytkowników bezpłatnym, 7-dniowym dostępem do ogromnej bazy ebooków. W praktyce oznacza to, że wywiad-rzekę z Tomaszem Frankowskim można przeczytać za darmo i to w pełni legalnie.
Tu sprawdzisz, czym jest Legimi i jak wykupić subskrypcję →
Gdzie najtaniej kupić książkę Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek?
Nie interesuje cię dostęp do ebooków w formie abonamentu lub chcesz po prostu postawić sobie książkę na półce? Nie musisz już mozolnie przeglądać ofert w poszukiwaniu tej najlepszej. Również nie lubię przepłacać, dlatego w poniższej tabeli znajdziesz też zestawienie cen wywiadu-rzeki z Tomaszem Frankowskim.
Informacje o książce:
Gatunek: wywiad
Autor: Piotr Wołosik
Data wydania: 14.10.2020
Wydawca: Ringier Axel Springer Polska
Liczba stron: 344
ISBN: 9788380919495