Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją. Recenzja książki

Szaranowicz Życie z pasją książka czy warto przeczytać

Data publikacji: 28 stycznia 2022, ostatnia aktualizacja: 6 kwietnia 2024.

Głos Włodzimierza Szaranowicza towarzyszył mi przez niemal całą dotychczasową przygodę z wielkim sportem: od igrzysk olimpijskich w Barcelonie, które śledziłem jako kilkuletni brzdąc, przez małyszomanię, po olimpijską rywalizację w Pjongczangu. Właśnie dlatego książkę pt. Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją zamówiłem sobie na mikołajkowy prezent i przystąpiłem do lektury jak tylko znalazłem chwilę wolnego czasu. Była to ciekawa podróż, chociaż pozostał po niej spory niedosyt.

Kim jest Włodzimierz Szaranowicz?

Włodzimierz Szaranowicz przyszedł na świat 21 marca 1949 roku w Warszawie jako Vladimir Šaranović – syn czarnogórskich imigrantów z Jugosławii. Pracę w mediach głównego nurtu rozpoczął w 1976 roku od Polskiego Radia, a w roku 1977 przeniósł się do Telewizji Polskiej, gdzie wytrwał aż do emerytury. Największą popularność zyskał jako komentator sportowy. Najczęściej kojarzony jest z lekkoatletyką, koszykówką i skokami narciarskimi, chociaż ubarwiał swoim głosem wiele innych dyscyplin i udzielał się jako prezenter.

Włodzimierz Szaranowicz książka recenzja opinie

Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją. Kto jest autorem?

Marta Szaranowicz-Kusz to córka Włodzimierza Szaranowicza. Kobieta posiada doktorat z socjologii i jest certyfikowaną coachką. Oprócz tego jest związana z trzecim sektorem i zajmuje się badaniami oraz konsultacjami społecznymi. Pracuje w duchu Porozumienia Bez Przemocy.

O czym jest książka Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją?

Ta publikacja to po prostu wywiad-rzeka z Włodzimierzem Szaranowiczem. Znajdują się w niej informacje na temat dzieciństwa słynnego komentatora, jego czarnogórskiego pochodzenia, czasów studenckich oraz lat spędzonych w radiu i telewizji. Córka wypytuje ojca o członków rodziny, przyjaciół, wydarzenia sportowe, w jakich brał udział czy ludzi, z którymi stykał się w pracy i życiu prywatnym. Wśród tych ostatnich przewijają się takie osoby, jak: Bogdan Tuszyński, Bohdan Tomaszewski, Bronisław Malinowski, Irena Szewińska czy Dariusz Szpakowski.

Pan Włodek opowiada o tym jak to się stało, że został dziennikarzem, o swojej miłości do sportu oraz blaskach i cieniach życia w wiecznych rozjazdach. Czytelnik dowiaduje się jak Szaranowiczowi udało się zaszczepić w Polsce modę na NBA i dlaczego do emerytury pracował w TVP pomimo bardziej lukratywnych propozycji z innych stacji. Ego legendarnego komentatora momentami daje znać o sobie, ale na szczęście granica dobrego smaku nie została przekroczona, ponieważ potrafi się on również śmiać z siebie i z gaf, które zdarzało mu się popełniać na antenie.

Mitingi Złotej Ligi dla większości zawodników stanowiły pierwszą okazję, żeby wreszcie zarobić godne i należne im pieniądze. Tylko że jednocześnie mistrzostwa świata z niskimi premiami przestały być dla sportowców atrakcyjne. IAAF podniósł wprawdzie znacząco nagrody za tytuł i rekord świata, ale organizatorzy mitingów nadal przebijali te kwoty bez problemu. Dochodziło więc czasem do kuriozalnych sytuacji. Na mistrzostwach świata w Göteborgu w 1995 roku Moses Kiptanui, kenijski biegacz na dystansie 3000 metrów z przeszkodami, był już w stanie przełamać granicę ośmiu minut i ustanowić fantastyczny rekord świata. Tempo biegu to właśnie zapowiadało. Ale na ostatniej prostej jego ekipa zaczęła krzyczeć, żeby zwolnił, bo na rekord świata czekano na mitingu Golden Four w Zurychu. Jego menedżerowie mieli to dopięte z wpływowym organizatorem tego wydarzenia, a Kiptanui miał za to dostać gigantyczną premię. I tak się właśnie stało. Zresztą poniekąd przez niego przeżyłem w Zurychu śmierć zawodową.

Zaintrygowałeś mnie.

To, że Kiptanui pobije rekord świata w Zurychu, było tajemnicą poliszynela. Wszyscy się na to nastawili. Ja też. Bieg trwał, tempo było na rekord świata, wszystko się zgadzało. Podgrzewałem atmosferę, zapowiadając złamanie granicy ośmiu minut. Byłem tak nastawiony, że zupełnie się zdekoncentrowałem. Spojrzałem kątem oka na czas i zacząłem robić finisz. Podekscytowany obwieściłem widzom rekord świata. Tylko że Kiptanui biegł dalej, bo… zostało mu jeszcze jedno okrążenie! To był właśnie moment, w którym przeżyłem śmierć zawodową. Zaniemówiłem. A przecież musiałem natychmiast się ocknąć, ponieważ za chwilę zawodnicy mieli naprawdę dobiec na metę. Przeprosiłem widzów i zrobiłem rekord świata po raz drugi, co jest też swego rodzaju rekordem. Później uczciwie umieściłem się na pierwszym miejscu komentatorskich wpadek roku w plebiscycie, który robiliśmy w redakcji sportowej.

Zimowe Igrzyska Olimpijskie 1984 w Sarajewie

Przed wyruszeniem do Sarajewa na IO A.D. 1984 Włodzimierz Szaranowicz miał wielkie plany. Dziennikarz pragnął przeprowadzić wywiady z największymi gwiazdami sportu, do których dostęp był wówczas po stokroć łatwiejszy niż dziś, a na dokładkę chciał przygotować duży reportaż o mieście, pokazujący kontekst historyczny i społeczny tamtych igrzysk. Nie sądził jednak, że już na miejscu zderzy się ze ścianą.

Igrzyska w Sarajewie miały pokazać wieloetniczną, wielokulturową i wielonarodową społeczność uosabiającą ideały olimpijskie. Mój ówczesny szef już na miejscu, w Sarajewie, chciał mi ten pomysł na reportaż odebrać. Stwierdził: „Włodziu, daj mi te papiery, bo wypada, żebym ja to zrobił”. Powiedziałem, że to nie takie proste, ale przekazałem mu wszelkie materiały. Oczywiście finalnie się tego nie podjął. Nie był przygotowany, nie znał języka, nie miał kontaktów. A przede wszystkim zabrakło mu chęci. Mimo to nie pozwolił mi tego zrealizować aż do końca wyjazdu. Próbowałem więc wykorzystać moją znajomość języka i robić ciekawe wywiady. Udało mi się nagrać rozmowę z Branko Mikuliciem, szefem Komitetu Organizacyjnego Igrzysk Olimpijskich w Sarajewie, ważną postacią we władzach Jugosławii. Ale nie puszczono jej na antenie. Niepojęte, że zmarnowano taki materiał.

Hej, hej, tu NBA

Sportem, który w młodości najbardziej rozpalał wyobraźnię Włodzimierza Szaranowicza, jest koszykówka. Legendarny komentator grał nawet w szkolnej drużynie, a potem w juniorach Akademickiego Związku Sportowego. W 1964 roku jako 15-latek w hali warszawskiej Gwardii miał okazję podziwiać zespół All-Stars pod wodzą Reda Auerbacha, składający się z gwiazd ówczesnej NBA. Na pierwsze spotkanie tej ligi Pan Włodek wybrał się natomiast dwadzieścia lat później, przy okazji wizyty u brata w Kalifornii. Marzenie o pokazywaniu meczów koszykówki zza oceanu w TVP udało mu się jednak zrealizować dopiero w latach dziewięćdziesiątych.

Wiedziałem, że NBA to drogi produkt, do którego trzeba kupić prawa licencyjne. Ale wówczas większą przeszkodą był brak wyobraźni. W telewizji szefowie mówili: „Co nas to interesuje, że jacyś czarni grają w kosza za oceanem?”. Ten rodzaj pogardy mnie bolał, bo przecież to były gwiazdy niespotykane na naszym rynku sportowym. Nawet najsłynniejsi piłkarze nie cieszyli się wtedy takim uwielbieniem, jakim otaczano graczy NBA w Stanach Zjednoczonych. I to naprawdę były wyjątkowe sportowe talenty na światową skalę. Pomimo odmowy szefów wciąż sprawdzałem możliwość zakupu licencji na NBA. Pod sam koniec lat osiemdziesiątych pojawiła się propozycja wyemitowania jednego pokazowego meczu w polskiej telewizji. Dostaliśmy ze Stanów taśmę i pokazaliśmy ją po Sportowej Niedzieli jako pięćdziesięciominutowy show. Spotkało się to z bardzo pozytywnym odbiorem widowni. Wtedy wystąpiliśmy do NBA o możliwość zakupu licencji. Nabyliśmy ją jak na tamte czasy tanio, bo za 100 tysięcy dolarów. Amerykanie szukali wówczas nowych rynków w Europie.

Jak tym razem przekonywałeś szefów, że warto zainwestować w licencję na NBA?

Przede wszystkim na początku lat dziewięćdziesiątych miałem już innych szefów. Argumentowaliśmy więc w redakcji sportowej, że chcemy pokazać młodzieży coś nowego i przyciągającego. Zamodelować inne postawy sportowe i sposób kibicowania, bez bójek i rozrób typowych wtedy – niestety – dla piłki nożnej. Środowisko piłkarskie miało przez pewien czas telewizji za złe, że lansujemy inny sport. Odczuło to jako dużą konkurencję dla piłki. Ale taka była potrzeba tamtych czasów.

Małyszomania

Gdy Adam Małysz zaczął odnosić sukcesy w skokach narciarskich, Włodzimierz Szaranowicz był już doświadczonym dziennikarzem. Gdyby jednak nie długoletnia passa „Orła z Wisły”, wielu Polaków z pewnością nie miałoby aż tylu pięknych wspomnień, którym towarzyszył głos Pana Włodka. To małyszomania sprawiła, że komentator z czarnogórskimi korzeniami stał się postacią niemal ikoniczną.

Miliony Polek i Polaków oglądały ten – jak by się wydawało – niszowy sport regularnie przez wiele lat. Dla tego jednego jedynego herosa, Adama Małysza. Dlaczego?

Adam Małysz swoją postawą, wrodzoną skromnością i pracowitością przez lata pokazywał nam, co jest w życiu ważne. Ja tylko próbowałem wydobyć na wierzch wartości, które się w jego próbach i zmaganiach urzeczywistniały. Opowieść o Małyszu była historią o sile sportu. Długo szukałem języka, który najlepiej opisze zjawisko małyszomanii. Wiem, że czasem ocierałem się o patos. Ale może właśnie w sporcie jest wciąż na niego miejsce. Na największe wzruszenia. Łzy i ścisk gardła. Dumę i radość. Uważałem, że zadaniem dziennikarza sportowego jest nadać sportowym sukcesom należną im rangę i oddać prawdziwe emocje, które im towarzyszą. Zawsze też starałem się spojrzeć na sport głębiej. Szukać w nim przejawów humanizmu i najwyższych wartości. Być może moja dziennikarska era minęła. Z pewnością jestem już dinozaurem (śmiech).

Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją. Czy warto przeczytać?

Pewnie, że warto. Odpowiedzi Włodzimierza Szaranowicza na pytania córki czyta się jego głosem i jednym tchem. Dla kogoś, kto zna Pana Włodka tylko jako głos z telewizora, wywiad z nim naszpikowany będzie wiedzą tajemną i ciekawostkami. Kiedy główny bohater po raz pierwszy odwiedził Czarnogórę? Dlaczego nigdy nie ciągnęło go do komentowania piłki nożnej, a jego największą sportową miłością jest lekkoatletyka? Za co uwielbiał koszykówkę NBA i jak sobie radził z pracą przy niej w czasach „przedinternetowych”? Jak wygląda robota dziennikarza podczas rajdu Paryż-Dakar? Czy utrzymywał kontakty ze sportowcami na stopie prywatnej? Jak wspomina małyszomanię? Których sportowych herosów podziwia najbardziej? Na których igrzyskach olimpijskich panowała jego zdaniem najlepsza atmosfera, a które go rozczarowały? Ludzie są ciekawi takich rzeczy, a ta książka podaje wszystko na tacy. Żeby jednak nie było zbyt kolorowo, nie jest to pozycja, która zachwyci każdego.

Dla kogo jest książka Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją?

Mniej wymagający czytelnicy będą wniebowzięci, gdyż Włodzimierz Szaranowicz tak sprawnie operuje słowem, że jego odpowiedzi na pytania córki po prostu dobrze się czyta. Sam się dałem na to złapać, bo książkę właściwie połknąłem. Jednak czym bliżej było do końca lektury, tym bardziej docierało do mnie, że coś tu nie gra. I już wiem, co. Ten wywiad jest przynajmniej o połowę za krótki! Patrząc na barwny styl wypowiedzi Pana Włodka stawiam na to, że stało się tak nie za sprawą choroby Parkinsona, z którą się zmaga, a ze względu na brak doświadczenia dziennikarskiego jego córki oraz jej niewystarczającą wiedzę sportową. W niektórych momentach aż się prosiło, żeby pociągnąć głównego bohatera za język. Położony został moim zdaniem wątek NBA i Dream Teamu. No, ale żeby go odpowiednio poprowadzić, to trzeba wiedzieć, że Lakersi w 1984 roku nie grali w Staples Center (taka nazwa obiektu pada w jednym z pytań o tamte czasy), gdyż halę tę otwarto dopiero piętnaście lat później! Dziewiętnaście igrzysk olimpijskich, przy których pracował ojciec Pani Marty, przeleciało jak bieg na 110 metrów przez płotki, a potencjał był na co najmniej 3000 metrów z przeszkodami. Gdy ktoś zalazł Panu Włodkowi za skórę, pozostawał enigmatycznym ktosiem. O propozycjach z innych stacji telewizyjnych też żadnych konkretów. Ostatecznie wyszedł z tego po prostu wywiad córki z ojcem, o którego życiu zawodowym wiedziała ona niewiele. Mało nowości znajdą tu więc ludzie, którzy interesują się sportem, przeczytali w życiu kilka wywiadów z Włodzimierzem Szaranowiczem, słuchali go podczas transmisji i nastawili się na mnóstwo zakulisowych smaczków. Trochę tego oczywiście w tej książce jest, ale dla wymagających czytelników lektura będzie przede wszystkim podróżą w czasie do tego, co już dobrze znają.

Ebook Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją. Skąd pobrać?

Książka Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją jest dostępna w wersji papierowej oraz jako ebook. Gdzie ściągnąć ebooka? W momencie publikacji tej recenzji ebook Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją znajduje się w ofercie Legimi. Koszt subskrypcji tej usługi zaczyna się już od 6,99 zł na miesiąc. Ponadto Legimi kusi nowych użytkowników bezpłatnym, 7-dniowym dostępem do ogromnej bazy ebooków. W praktyce oznacza to, że publikację tę można przeczytać za darmo i to w pełni legalnie.

Tu sprawdzisz, czym jest Legimi i jak wykupić subskrypcję →

Gdzie kupić książkę Włodzimierz Szaranowicz. Życie Z pasją?

Nie interesuje cię dostęp do ebooków w formie abonamentu lub chcesz po prostu postawić sobie książkę na półce? Nie musisz już mozolnie przeglądać ofert w poszukiwaniu tej najlepszej. Również nie lubię przepłacać, dlatego w poniższej tabeli znajdziesz też zestawienie cen książki Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją.



Informacje o książce:

Gatunek: wywiad
Autor:
Marta Szaranowicz-Kusz
Data wydania: 27.10.2021
Wydawca: Sine Qua Non (SQN)
Liczba stron: 352
ISBN: 9788381294942

Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją

7.3

Okładka

7.0/10

Styl

9.0/10

Dawka wiedzy

5.0/10

Czy wciąga?

8.0/10

Zalety

  • Twarda oprawa wersji papierowej
  • Dużo zdjęć
  • Odpowiedzi czyta się głosem przepytywanego
  • Sporo na temat czarnogórskich korzeni Szaranowicza
  • Przyjemna podróż w czasie

Wady

  • Za krótka
  • Brak ciągnięcia za język, niepodomykane wątki
  • Ugrzeczniona

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *