Evander Holyfield – w pogoni za pasami

Evander Holyfield

Data publikacji: 4 grudnia 2018, ostatnia aktualizacja: 10 kwietnia 2024.

Evander Holyfield jako zawodowy bokser aż dziesięć razy schodził z ringu pokonany, ale nie bał się pojedynku z żadnym pięściarzem. Brak kalkulacji doprowadził go do trzech pasów mistrza świata wagi cruiser oraz czterech w królewskiej kategorii. – Moim celem nigdy nie było pokonywanie konkretnych bokserów, a sięganie po pasy. Kiedy ich nie masz, to dążysz do starć z facetami, którzy je posiadają – mówi.

Chłopak z Atlanty

„The Real Deal”, jak go nazywają, przyszedł na świat 19 października 1962 roku w Atmore w stanie Alabama, ale dorastał w Atlancie w dość nieciekawej okolicy. Mama, Annie, wychowywała go samotnie. Kobieta oprócz niego miała pod opieką ośmioro starszych dzieci i musiała naprawdę nieźle się nagimnastykować, żeby wszystkim zapewnić odpowiednie warunki do życia.

– Dobrze wspominam swoje dzieciństwo – mówi. – W końcu miałem kogoś, kto mnie kochał. Miałem mamę, rodzeństwo i babcię. Ta pierwsza nauczyła mnie słuchać innych i nigdy się nie poddawać. Posiadanie ośmiorga rodzeństwa zmuszało mnie do dawania z siebie wszystkiego na każdym kroku, ponieważ oni byli ode mnie we wszystkim lepsi, a mama nie lubiła słuchać wymówek.

Okolica, w której dorastał Evander nie stwarzała zbyt wielu możliwości rozwoju, ale chłopak na szczęście w pewnym momencie trafił do klubu dla chłopców, gdzie mógł spożytkować skumulowaną energię. Od razu zainteresował się boksem i zwrócił na siebie uwagę trenera Cartera Morgana, który pewnego dnia powiedział Holyfieldowi, że jeśli będzie ciężko pracował, to ma szansę któregoś dnia zostać drugim Muhammadem Alim.

– Niemożliwym jest, żeby jedna osoba jednocześnie pełniła rolę ojca i matki, ale moja mama starała się z całych sił – tłumaczy. – Miałem szczęście, że w pewnym momencie trafiłem do klubu dla chłopców, gdzie spotkałem mężczyzn, którzy byli wzorami do naśladowania. Po prostu dawali mi pewne rzeczy, których mama w żaden sposób nie była w stanie mi dać. Mój trener, Carter Morgan, był starszym facetem i nauczył mnie nie tylko boksu, ale również szacunku.

Młody bokser

W pięściarstwie tylko najtwardsi odnoszą sukces. „The Real Deal” zaczął boksować już jako bardzo młody chłopak i szybko dostał solidną lekcję od niejakiego Cecila Collinsa. Bracia na każdym kroku powtarzali Evanderowi, że biali nie potrafią się bić, ale tamten dzieciak umiał przyłożyć na tyle mocno, że ogłoszono go zwycięzcą pojedynku.

– Mama powiedziała mi tylko: „Nie wychowałam cię na mięczaka, musisz tam wrócić i zrobić co trzeba” – wspomina. – Wróciłem więc i znów dostałem po gębie. Płakałem, krzyczałem, ale ona nie miała litości i odesłała mnie znów z powrotem, żebym wyjaśnił sprawę raz na zawsze. W końcu go pokonałem, a wtedy zakończyła tę lekcję życia słowami: „Nie wolno się poddawać tylko dlatego, że coś idzie nie po twojej myśli”.

W szkole średniej „The Real Deal” mierzył zaledwie sto siedemdziesiąt trzy centymetry i nic nie wskazywało na to, że jeszcze sporo urośnie i będzie kiedyś walczył w wadze ciężkiej. Tymczasem tuż po dwudziestych urodzinach chłopak mierzył o aż trzynaście centymetrów więcej, a masa ciała pozwalała mu rywalizować w kategorii półciężkiej.  W 1984 roku na amatorskim ringu miał za sobą 160 wygranych pojedynków przy zaledwie 14 porażkach.

– Mojej mamie trudno było zaakceptować fakt, że postawiłem w życiu na boks, ale w końcu zrozumiała, iż nie wszystko kręci się wokół jej uczuć – mówi. – Dotarło do niej, że to dziedzina, w której jej syn może odnieść sukces. Niektóre z matek moich dzieci nie pozwalają im boksować z obawy o to, że coś im się stanie. Dla mnie to jak policzek w twarz, ponieważ wiem jak unikać obrażeń i potrafię tego nauczyć swoje pociechy.

Olimpijski przekręt i spotkanie z ojcem

Dobre wyniki wśród amatorów zaprowadziły Holyfielda w 1984 roku na igrzyska olimpijskie do Los Angeles. Evander w pierwszej rundzie pokonał Taju Akaya z Ghany, w drugiej rozprawił się z Ismailem Salmanem z Iraku, a w ćwierćfinale Kenijczyk Syivaus Okello został znokautowany przez Amerykanina już w pierwszej rundzie. W półfinale „The Real Deal” prowadził pewnie z Nowozelandczykiem Kevinem Barrym, który pod koniec drugiej rundy po silnym lewym padł na deski. Po chwili jednak sędzia zdyskwalifikował Evandera zamiast przyznać mu zwycięstwo. Arbiter uznał, że Holyfield zadał nokautujący cios po komendzie wstrzymującej walkę, chociaż na telewizyjnych powtórkach widać, że było inaczej. W efekcie tego Amerykanin wrócił do domu z zaledwie brązem na szyi, ale dzięki temu medalowi wkrótce w jego życiu nastał przełomowy moment.

– Pierwszy raz spotkałem swojego ojca po powrocie z igrzysk w Los Angeles – opowiada. – Miałem wówczas dwadzieścia jeden lat i zerowe pojęcie o tym człowieku. Moja mama nalegała jednak, żebym go poznał, chociaż w głowie kłębiło mi się mnóstwo wątpliwości. Co ciekawe, spotkanie nie zakończyło się klapą i od tamtej pory mieliśmy znakomite relacje. Okazało się, że problem leżał nie między mną a tatą, a pomiędzy nim a mamą. Zdałem sobie sprawę, że ciężko byłoby im żyć razem ze względu na jej sposób bycia. Gdybym nie był jej synem, zapewne również nie potrafiłbym z nią wytrzymać na dłuższą metę.

Na zawodowym ringu

Po tak owocnych występach wśród amatorów wielkim błędem Evandera byłoby, gdyby nie skorzystał z propozycji przejścia na zawodowstwo. Pierwszą walkę wśród profesjonalistów „The Real Deal” stoczył  15 listopada 1984 roku w nowojorskiej Madison Square Garden, pokonując jednogłośnie na punkty Lionela Byarma. Holyfield zaczynał swoją przygodę na zawodowym ringu w wadze półciężkiej, ale szybko przeniósł się do kategorii cruiser, gdzie już 12 lipca 1986 roku na ringu w Atlancie brał udział w prawdziwej piętnastorundowej wojnie z Muhammadem Qawim. Evander zwyciężył wówczas niejednogłośną decyzją sędziów, odbierając rodakowi pas mistrza świata federacji WBA.

– To była zdecydowanie najtrudniejsza walka jaką stoczyłem – twierdzi. – Żaden inny wojownik nie zmusił mnie do wykrzesania z siebie takich pokładów energii. Ten pojedynek był ekstremalnie ciężki pod względem wytrzymałościowym, ale cały czas czułem, że dam radę.

Król kategorii cruiser i przejście do wagi ciężkiej

W kwietniu 1988 roku „The Real Deal” miał już w dorobku trzy pasy mistrza świata w wadze cruiser (WBA, IBF i WBC). Stał się takim dominatorem, że mógłby zasiadać wygodnie na tronie przez wiele lat, ale on wolał stawiać czoła kolejnym wyzwaniom i zarabiać o wiele większe pieniądze w kategorii ciężkiej, do której wkrótce się przeniósł. Tam po sześciu zwycięstwach otrzymał szansę pojedynku z Jamesem Douglasem, którego 25 października 1990 w Las Vegas znokautował w trzeciej rundzie, sięgając tym samym po najważniejsze pasy aż trzech federacji: IBF, WBA i WBC. Wywalczonych tytułów skutecznie bronił w starciach z Georgem Foremanem, Bertem Cooperem oraz Larrym Holmesem. 13 listopada 1992 roku Holyfield nie znalazł jednak sposobu na Riddicka Bowe, któremu zrewanżował się niecały rok później odzyskując tytuły IBF i WBA.

– Pierwsze starcie z Riddickiem nauczyło mnie pokory – tłumaczy. – Byłem przekonany, że jestem w stanie rozwalić każdego, ale Bowe pokazał, iż bez odpowiedniej strategii nie da się przeskoczyć pewnego poziomu. W drugiej walce go pokonałem, ale już ta pierwsza sprawiła, że potencjalni rywale nabrali do mnie szacunku. Zobaczyli, że ktoś o mojej posturze jest w stanie boksować jak równy z równym przeciwko takiemu olbrzymowi. Po tamtej walce wielu straciło ochotę na zmierzenie się ze mną. Ja natomiast nie kupowałem takiego podejścia i mierzyłem się z każdym, kto stał na drodze do celów, które sobie wyznaczałem.

Walki z Tysonem

„The Real Deal” odzyskanymi pasami nie cieszył się zbyt długo, bowiem w kwietniu 1994 roku został wypunktowany przez Michaela Moorera. W listopadzie 1995 spotkał się natomiast po raz trzeci z Riddickiem Bowe. Stawką pojedynku nie był tym razem żaden tytuł i choć „Big Daddy” przeżywał w tej walce ciężkie chwile, to ostatecznie Holyfield zapisał na swoim koncie trzecią porażkę w karierze. Wielu obserwatorów wieściło wówczas Evanderowi rychły koniec kariery, ale on jak zwykle wrócił silniejszy i 9 listopada 1996 roku w Las Vegas pokonał przez techniczny nokaut w jedenastej rundzie samego Mike’a Tysona. Stawką tamtego pojedynku był pas mistrza świata federacji WBA.

– Do tamtej pory miałem wiele osiągnięć na swoim koncie – mówi. – Wygrywałem pojedynki o pasy mistrza świata wagi ciężkiej, ale ludzie ciągle wypominali mi, że nie pokonałem Mike’a Tysona. Cóż, tak się złożyło, że wcześniej nie pojawił się na mojej drodze, ale kiedy to się wreszcie stało, byłem niezmiernie szczęśliwy, iż zwycięstwo nad nim przyszło w walce o tytuł w królewskiej kategorii.

Do rewanżu z „Bestią” doszło w czerwcu 1997 roku. Walka zakończyła się skandalem po tym jak Tyson w trzeciej rundzie w odpowiedzi na wcześniejsze uderzenia głową Holyfielda odgryzł mu kawałek ucha i został za to zdyskwalifikowany. Sytuacja ta do dziś pozostaje jedną z najbardziej pamiętnych w historii boksu zawodowego.

– W tej chwili nie ma pomiędzy nami żadnych złych emocji z tamtego powodu – twierdzi. – Mike nigdy mnie nie przeprosił za to co zrobił i nigdy nie wyraził skruchy, ale ja od niego tego nie wymagałem. Wiem skąd pochodzi i gdy się widzimy, to wystarczy mi jego krótkie spojrzenie czy gest, żeby zrozumieć co siedzi w jego głowie. Prawda jest taka, że gdyby nie on, to prawdopodobnie nigdy nie zostałbym mistrzem świata wagi ciężkiej. Był jeszcze mniejszy ode mnie, a przez lata utrzymywał się w ścisłym topie królewskiej kategorii. Miałem więc kim się inspirować.

Wzloty i upadki

Zastrzyk energii oraz wiary we własne umiejętności po starciach z „Bestią” pozwolił Evanderowi w sierpniu 1997 roku wyszarpać od Michaela Moorera pas mistrza świata IBF i kilkanaście miesięcy później dać dobrą walkę z Lennoksem Lewisem. Tamto starcie zakończyło się remisem, więc niedługo później zorganizowano rewanż, którego stawką były pasy IBF, IBO, WBA i WBC. Holyfield przegrał wtedy na punkty. Amerykanin miał wówczas na karku trzydzieści siedem lat i był już prawdziwą legendą pięściarstwa, ale zamiast w odpowiednim momencie powiedzieć „pas”, postanowił jeszcze coś udowodnić i zarobić przy tym trochę grosza. W sierpniu 2000 w Las Vegas wygrywając na punkty z Johnem Ruizem odzyskał pas WBA, ale później jeszcze dwukrotnie mierzył się bokserem o portorykańskich korzeniach i najpierw przegrał, a potem zremisował. W czerwcu 2002 „The Real Deal” pokonał natomiast Hasima Rahmana po technicznej decyzji sędziów, lecz następnie przyszła porażka z Chrisem Byrdem w pojedynku o pas IBF oraz przegrane walki z Jamesem Toneyem i Larrym Donaldem.

– Podczas kilku z tych walk w ogóle nie mogłem używać lewej ręki – żali się. – Coś uciskało na nerw, w efekcie czego w moich uderzeniach nie było jakiejkolwiek siły. Operacja jednak wszystko zmieniła.

Wiekowy wojownik

Po niemal dwuletniej przerwie Holyfield wrócił na ring i pomiędzy sierpniem 2006 a czerwcem 2007 dał cztery zwycięskie walki, które doprowadziły go do… dwóch kolejnych starć o mistrzowskie pasy królewskiej kategorii! W wieku niemal czterdziestu pięciu lat „The Real Deal” przegrał wprawdzie w Moskwie pojedynek o tytuł WBO z Sułtanem Ibragimowem, ale nie dał się znokautować. Podobnie było, gdy rok później mierzył się w Zurychu z ogromnym Nikołajem Wałujewem o pas WBA, chociaż w tym przypadku decyzję o triumfie Rosjanina na punkty przyjęto ze sporym niesmakiem.

– Uważam, że ze swojej strony zrobiłem wszystko, żeby wygrać tamto starcie, ale sędziowie zdecydowali, że to było za mało – ocenia. – Cóż, stawką tamtego pojedynku był jednak tylko jeden pas, a ja zawsze celowałem w to, żeby zostać niekwestionowanym mistrzem.

Problemy finansowe

Evander nie potrafił pożegnać się z ringiem niemal do pięćdziesiątki. W kwietniu 2010 roku wygrywając przez techniczny nokaut z Fransem Bothą sięgnął po pas mało prestiżowej federacji WBF, a 7 maja 2011 roku w Kopenhadze stoczył swój ostatni pojedynek, w którym przez techniczny nokaut pokonał tylko troszkę od siebie młodszego Briana Nielsena. Pod koniec kariery boksował już tylko dla pieniędzy. „The Real Deal” miał trzy żony, spłodził jedenaścioro dzieci, a do tego uwielbiał hazard i wystawne życie. W pewnym momencie wydawał więcej niż zarabiał, przez co w końcu stał się bankrutem. Tytułów, które wywalczył w ringu, na szczęście jednak nikt mu nie odbierze.

– Utrata całego majątku była ciężkim doświadczeniem – mówi. – W ryzach trzymało mnie jedynie przekonanie o tym, że Bóg nie pozwoli mi zostać na lodzie. Biblia mówi, że druga połowa życia jest lepsza niż pierwsza. W pierwszej udało mi się zarobić dwieście trzydzieści milionów dolarów, więc druga nie zapowiada się wcale tak źle.

Bibliografia:

  • bbc.com,
  • boxinginsider.com,
  • espn.com,
  • The Guardian,
  • myajc.com,
  • sportsonearth.com.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *