Data publikacji: 14 sierpnia 2018, ostatnia aktualizacja: 31 grudnia 2019.
Juan Manuel Fangio to prawdziwy fenomen. Argentyńczyk w wyścigach Formuły 1 startował przez zaledwie siedem sezonów i w tym czasie sięgnął po pięć tytułów mistrza świata oraz dwa razy kończył rywalizację na drugiej pozycji. Co ciekawe, „El Maestro” przybył do Europy dopiero w wieku 37 lat, a po triumfie w sezonie 1957 do dziś pozostaje najstarszym mistrzem świata w dziejach F1.
– Od dziecka pragnąłem zostać kierowcą wyścigowym – opowiada. – Jako jedenastolatek każdego popołudnia udawałem się do garażu i zgłębiałem wiedzę o samochodach. Rano normalnie chodziłem do szkoły. Po raz pierwszy ścigałem się chyba w wieku 18 lat. Pożyczyłem od kumpla taksówkę marki Ford i na czas wyścigów zamontowaliśmy w tym aucie nadwozie własnej produkcji. Po wszystkim przywróciliśmy samochód do wcześniejszego stanu i w dalszym ciągu służył on jako taxi.
Przed przybyciem na Stary Kontynent i jazdą w Formule 1, Fangio rywalizował tylko w Ameryce Południowej w wyścigach zupełnie innego typu. Pierwsze poważne zwycięstwo odniósł w 1940 roku w trwających 13 dni terenowych zawodach Gran Premio del Norte, których trasa biegła od Buenos Aires do Limy.
– Każdy odcinek to od 450 do 1300 kilometrów jazdy po drogach gruntowych – tłumaczy. – Nie było nocnych etapów, więc mogliśmy się wyspać, ale nie wolno nam było mieć ze sobą mechanika. Wszystkie naprawy w samochodzie musiał wykonywać kierowca do spółki z pilotem i była na to tylko godzina po zakończeniu każdego odcinka. Naszym autem był Chevrolet z 1939 roku. Wszystkie zapasowe części, takie jak np. tłoki, skrzynia biegów czy tylna oś, musieliśmy wozić ze sobą, więc na początku zmagań samochody były bardzo ciężkie.
Ze względu na II wojnę światową „El Maestro” trafił do Formuły 1 dopiero w 1950 roku, a pierwszą przejażdżkę bolidem miał za sobą zaledwie dwa lata wcześniej. Już w pierwszym sezonie startów zajął drugie miejsce w klasyfikacji generalnej MŚ, a w kolejnym nie miał sobie równych.
– Bardzo dobrze wspominam lata 1950-51 spędzone w teamie Alfa Romeo – mówi. – Mam ogromny sentyment do Alfy 159, bo to pierwszy bolid, w którym wywalczyłem tytuł mistrza świata. Ówczesna rywalizacja Alfy z Ferrari przyniosła nam wiele niezapomnianych wyścigów. Wielkim szacunkiem darzę Alberto Ascariego, który liderował teamowi z Maranello przez wiele lat. To jego oraz Stirlinga Mossa uważam za swoich największych rywali.
Przed sezonem 1952 stajnia Alfa Romeo wycofała się z rywalizacji, a Fangio przeniósł się do zespołu Maserati, który obiecywał mu możliwość walki o kolejny tytuł mistrzowski. Pech i zmęczenie przedłużającą się podróżą do Włoch sprawiły jednak, że podczas treningu na torze Monza Argentyńczyk uległ wypadkowi, z którego cudem uszedł z życiem. Skomplikowane złamanie kręgosłupa zmusiło go wówczas do opuszczenia całego sezonu.
– Kiedy odzyskałem przytomność, Giuseppe Farina stał przy moim łóżku trzymając wieniec laurowy – wraca do tamtych chwil. – Pomyślałem wtedy: „on chyba też nie żyje”. Dopiero po kilku chwilach dotarło do mnie, że jestem wśród żywych, a on po prostu wygrał wyścig i przyniósł do szpitala ten wieniec w hołdzie dla mnie.
Choć wypadek na Monzy kosztował Fangio wiele cierpienia, Argentyńczyk nawet przez chwilę nie pomyślał o wycofaniu się z wyścigów. Nic nie było go w stanie złamać po tym jak jeszcze za czasów startów w rajdach terenowych prowadzony przez Juana samochód spadł ze zbocza góry, w wyniku czego zginął jego pilot – Daniel Urrutia. W trakcie całej swojej późniejszej kariery w F1 „El Maestro” brał udział w wielu groźnych incydentach, lecz tzw. szósty zmysł za każdym razem pozwalał mu unikać poważniejszych konsekwencji.
– Po kraksie na Monzy nie zastanawiałem się czy wracać na tor, ale kiedy będę mógł wrócić – wspomina. – Zupełnie inaczej było po wypadku w Peru, chociaż przyczyną obu zdarzeń było to samo: zmęczenie.
W 1953 roku Juan Manuel Fangio znów był wicemistrzem świata Formuły 1, ale w kolejnych pięciu sezonach nie miał już sobie równych. W sezonie 1954 triumfował za kierownicą Maserati oraz Mercedesa, potem wygrywał jeżdżąc już tylko bolidem tej drugiej marki, następnie przesiadł się do Ferrari, a ostatni tytuł zdobył w aucie Maserati.
– Jazda Mercedesem to była czysta przyjemność – ocenia. – Odjechałem tym bolidem dwanaście wyścigów z czego osiem wygrałem, raz byłem drugi, raz trzeci, raz czwarty i raz nie dotarłem do mety. W Ferrari nigdy nie czułem się komfortowo. Z kierowcami dobrze się dogadywałem, ale kierownik zespołu dał mi się we znaki. Maserati to natomiast nie był bolid o wyjątkowych osiągach, ale świetnie się go prowadziło.
Sukcesy Fangio to połączenie wyjątkowego talentu oraz…znakomitych relacji z mechanikami.
– Zawsze dbałem o to, żeby mieć ich po swojej stronie – przyznaje. – To było dla mnie najważniejsze, dlatego niezależnie od wyników wyścigu dostawali za każdym razem 10 procent z mojej wypłaty.
Po sezonie 1957 „El Maestro” zdecydował, że kończy z poważnym ściganiem. Maserati namawiało go do pozostania w zespole, ale on zgodził się wystąpić w tylko czterech lub pięciu wyścigach. Problemy finansowe włoskiej stajni doprowadziły jednak do tego, że pojawił się na torze w zaledwie dwóch odsłonach cyklu Grand Prix Formuły 1 i dwukrotnie zameldował się na mecie na czwartej pozycji. Z tego powodu zmagania A.D. 1958 ciężko zaliczyć jako jego kolejny sezon w królowej sportów motorowych.
Juan Manuel Fangio zmarł 17 lipca 1995 roku w Buenos Aires w wieku 84 lat.