Spis treści
Jeśli dorastaliście w erze 8-bitowych konsol, tytuł „Blades of Steel” prawdopodobnie przywołuje Wam ciepłe wspomnienia beztroskich popołudni, kiedy wraz z przyjaciółmi lub samotnie rywalizowaliście na wirtualnej tafli lodu. Ta gra hokejowa stała się wręcz symbolem nieskrępowanej zabawy.
Z automatów na konsole
Pierwsza wersja tej produkcji wydana została w 1987 roku na automaty arcade. Wyprodukowana przez japońską firmę Konami, w swojej ojczyźnie była znana jako „Konamic Ice Hockey” i stanowiła odpowiedź studia na rosnącą popularność zręcznościowych gier sportowych. Z jednej strony stawiała na charakterystyczną dla końca lat osiemdziesiątych dynamikę, z drugiej – wyróżniała się wprowadzeniem tak oryginalnych wówczas elementów, jak bójki pomiędzy zawodnikami. Widok dwóch pikselowych hokeistów okładających się pięściami potrafił rozgrzać wyobraźnię dzieciaków wychowanych na filmach akcji klasy B.
Niebawem, bo w 1988 roku, gra zawitała na Famicom Disk System i NES-a, znanego w Polsce pod postacią chińskiej podróbki o nazwie Pegasus. To właśnie wersja konsolowa sprawiła, że produkcja Konami wspięła się na szczyt popularności, docierając do milionów graczy na całym świecie.
Brak licencji NHL sprawiał, że twórcy „Blades of Steel” musieli ograniczyć się do fikcyjnych drużyn z realnie istniejących miast (Toronto, Vancouver, Montreal, Edmonton po stronie kanadyjskiej oraz Nowy Jork, Chicago, Los Angeles i Minnesota w Stanach Zjednoczonych). Każda ekipa występuje w innych barwach, co wystarczyło, by wyobraźnia gracza dopisała całą resztę.
„Blades of Steel” zapewnia dwa podstawowe tryby: „Exhibition” oraz „Tournament”. Ten pierwszy jest klasycznym szybkim meczem, idealnym do rozgrywki ze znajomymi albo komputerowym przeciwnikiem o trzech poziomach trudności. Natomiast opcja „Tournament” wpuszcza nas w wir emocji przypominających play-offy w NHL – przechodzi się przez kolejne etapy, aby dotrzeć do wielkiego finału i wznieść wymarzony puchar.
Bójki
Czymże byłby zręcznościowy hokej bez odrobiny szaleństwa? „Blades of Steel” zasłynęło z możliwości wchodzenia w bójki na lodzie. Mechanizm ich wywoływania jest prosty: trzykrotnie potrąć rywala, a momentalnie rozpęta się draka. Otrzymasz okazję do szybkiego obrzucenia przeciwnika ciosami i jeśli wystarczająco szybko zdominujesz oponenta, sytuacja zakończy się bez konsekwencji w postaci kary. Ale gdy obaj zawodnicy wymienią parę mocnych uderzeń, wyświetli się charakterystyczny komunikat „Fight” i zaczynie się to, za co większość graczy pokochała tę produkcję.
„Blades of Steel” przekształca się wówczas w namiastkę „Street Fightera” lub „Mortal Kombat”. W górnym rogu ekranu pojawiają paski zdrowia obu zawodników, a pięć otrzymanych ciosów oznacza porażkę. Co istotne, przegrany musi pogodzić się z wykluczeniem z gry na dwie minuty, podczas gdy zwycięzca nie ponosi żadnych konsekwencji. Dodatkowo, jeśli bójka wybuchła w pobliżu bramki, możliwe jest przerwanie potyczki przez sędziego i przyznanie rzutu karnego. Takie rozwiązanie jednych frustrowało, a innych fascynowało. W końcu niby był to hokej, lecz z przymrużeniem oka i regułami, które trudno było znaleźć w rzeczywistości.
Nietypowe rzuty karne
„Blades of Steel” pozostaje przykładem gry, która nie zawsze wiernie odzwierciedla hokejowe realia. Dlatego nie uświadczymy tu spalonego, a kary za bójki są zupełnie inne niż te w prawdziwych meczach. Walka zakończona przegraną oznacza karę dwóch minut lub rzut karny dla drużyny atakującej, jeśli przepychanki miały miejsce przed bramką.
Sam rzut karny przypomina bardziej piłkarską „jedenastkę”. Strzelający stoi w miejscu, a golkiper musi w ułamku sekundy wybrać kierunek obrony.
Wystarczy chwila nieuwagi, by mecz zamienił się w istny chaos. Przy sprzyjających okolicznościach jedna drużyna może grać w przewadze 5 na 1, jeśli wcześniej kolejni zawodnicy zdołali wzajemnie powykluczać się w bójkach. Dziś brzmi to szaleńczo, ale w tamtym czasie była to po prostu dodatkowa dawka frajdy.
Charakterystyczne okrzyki oraz przerywniki
Kiedy myślimy o „Blades of Steel”, w głowach brzmią charakterystyczne komunikaty głosowe. Podczas gdy wiele gier na Pegasusa ograniczało się do pikselowej grafiki i prostych dźwięków, Konami zaskoczyło graczy próbkami głosu. I tak tytułowy okrzyk „Blades of Steel!” wita nas na ekranie startowym, a podczas meczów można usłyszeć „Face off!”, „Fight!” czy „Penalty shot!”. Choć technologia 8-bitowa była ograniczona, developerom udało się wydobyć z niej maksimum, nadając grze niepowtarzalny charakter.
Istotną częścią „Blades of Steel” są również krótkie przerwy między tercjami. Konami wykorzystywało je do nietypowej promocji własnych marek, np. czasem pojawia się minigra, w której miniaturowy statek kosmiczny musi zniszczyć większy okręt. Brzmi znajomo? Tak, to przecież lekko zamaskowana reklama gry „Gradius”! Był to sprytny chwyt marketingowy, który w tamtych latach stanowił istną nowość i świadczył o kreatywności Konami.
Oczami krytyków
Dziś możemy z przymrużeniem oka patrzeć na prostotę rozgrywki, ale „Blades of Steel” w swoim czasie wzbudzało zachwyty recenzentów. Nawet współcześni gracze, mający do dyspozycji tytuły z fotorealistyczną grafiką 3D i licencjami, nieraz wspominają tę grę z rozczuleniem. W recenzji serwisu „AllGame” redaktor Skyler Miller opisuje „Blades of Steel” jako „jedną z najbardziej przyjemnych gier sportowych swojej ery”.
Jednak nie wszyscy są aż tak nostalgiczni. „Eurogamer” w osobie Dana Whiteheada w czasach reedycji gry na Virtual Console w 2007 roku nie szczędził gorzkich słów. Zarzucał grafice powtarzalność i kłujący w oczy dobór barw. Z kolei „Electronic Gaming Monthly” pominął „Blades of Steel” w swoim rankingu 100 najlepszych gier wszech czasów, preferując wydane przez Nintendo „Ice Hockey” jako bardziej grywalne po latach.
Porty, reedycje i sequele
„Blades of Steel” doczekało się portów na Commodore 64 (1990), PC (1990), Amigę (1990) i Game Boya (1991). Wersja NES pojawiła się też w usłudze Virtual Console na konsoli Nintendo Wii w grudniu 2007 roku. Można było znów zmierzyć się z komputerowym przeciwnikiem w trybie „Exhibition” lub „Tournament”, a także w przyjacielskim starciu na dwa pady w salonie.
W 2010 roku wersja automatowa trafiła na platformę Microsoft’s Game Room, dając kolejnej grupie fanów szansę na sentymentalny powrót. Konami próbowało również rozwinąć markę, wydając dwie kontynuacje: „NHL Blades of Steel ’99” na Nintendo 64 oraz „NHL Blades of Steel 2000” na PlayStation. Te tytuły korzystały już z oficjalnej licencji i bardziej zaawansowanej technologii, w tym z 3D, by wpasować się w ówczesne oczekiwania rynku. Ponadto dla posiadaczy przenośnej konsolki Game Boy Color przygotowano porty obu tych gier. Jednak dla większości fanów, zwłaszcza tych, którzy przeżywali najpiękniejsze chwile w epoce 8-bitów, jedyną słuszną i niezapomnianą wersją „Blades of Steel” pozostaje ta z NES-a.
Dlaczego wracamy po latach?
Wspomnienia tłumu widzów w pikselowej oprawie, wybuchy braw po zdobyciu gola, kanciaste sylwetki hokeistów pochylających się do bójki… To obrazy, które wywołują ciepły uśmiech na twarzy każdego, kto choć raz doświadczył uroku „Blades of Steel”.
Tytuł ten pozwalał cieszyć się meczem z przyjacielem bez długiej nauki sterowania czy skomplikowanych zagrań. Intuicyjnie wystarczyło nacisnąć przycisk, by podać krążek, i drugi, by wyprowadzić strzał w górny róg. Nieodłączny celownik w postaci strzałki nęcącej bramkarza budził mnóstwo emocji, gdyż można było w ostatniej chwili zmienić kierunek uderzenia i oszukać golkipera.
„Blades of Steel” przenosi do beztroskiego dzieciństwa, kiedy każda zdobyta bramka wydawała się triumfem na miarę Pucharu Stanleya, a każda walka na lodzie budziła ekscytację. Dlatego właśnie, choć minęły już lata, a nawet dekady, produkcja ta wciąż żyje w sercach fanów 8-bitowego hokeja i zawsze gotowa jest nam przypomnieć o tamtej beztroskiej erze gier wideo.