Andrij Szewczenko – ukraiński fenomen

Andrij Szewczenko

Data publikacji: 25 września 2013, ostatnia aktualizacja: 25 maja 2020.

– Dla mnie nie ma znaczenia, kto strzeli gola. Najważniejsze, żeby zwyciężyła drużyna, której barw bronię – mówi Andrij Szewczenko, najwybitniejszy piłkarz ukraiński od czasów Ołeha Błochina.

Dzieciak z Dwirkiwszczyny

Dwirkiwszczyna to licząca niespełna ośmiuset mieszkańców wieś położona w obwodzie kijowskim, około sto kilometrów na wschód od stolicy Ukrainy. To właśnie tam 29 września 1976 roku przyszedł na świat „Szewa”, jak często nazywany jest przebywający już na sportowej emeryturze laureat Złotej Piłki France Football za rok 2004. Choć wiele rodzin u naszych sąsiadów żyło wówczas w skrajnej biedzie, to rodzina Szewczenków nie mogła narzekać. Ojciec Andrija, Mykoła, był wojskowym, a matka, Lubow, pracowała w przedszkolu. Chłopak wraz ze swoją o trzy lata starszą siostrą Ołeną miał spokojne dzieciństwo. Jego ulubionym zajęciem była oczywiście gra w piłkę nożną, ale uwielbiał również jeździć na łyżwach czy wędkować w asyście ojca. Wakacje rodzina zazwyczaj spędzała nad Morzem Czarnym. – Andrij był uroczym chłopcem, ale często zmuszał mnie do podnoszenia głosu, a czasem również musiał dostać klapsa – opowiada mama futbolisty.

Co ciekawe, niewiele zabrakło, a „Szewa” nie urodziłby się na ukraińskiej wsi, a w… niemieckim mieście – tak jak jego siostra. – Mój ojciec był radzieckim oficerem, który stacjonował w Poczdamie. Krótko przed moim przyjściem na świat rodzice jednak wrócili na Ukrainę – mówi piłkarz. – Nie znam dokładnych przyczyn ich powrotu, ale prawdopodobnie chodziło o tęsknotę za ojczyzną. Kilka lat później tata otrzymał propozycję pracy w NRD, ale ją odrzucił pomimo tego, że była bardzo atrakcyjna pod względem finansowym. Nie chciał, żebyśmy żyli na emigracji.

Gdy Andrij miał trzy latka, rodzina Szewczenków przeniosła się z Dwirkiwszczyny do Kijowa, gdzie Mykoła dostał pracę. Niedługo potem futbol bez reszty zawładnął duszą chłopca. – Syn przepadał na całe dnie. Chodził na plac za szkołą i wracał do domu cały umorusany i podrapany, ale również dumny z tego, że strzelił trzy gole – wspomina mama „Szewy”. – Próbowaliśmy przemówić mu do rozsądku, że nie stać nas na to, żeby co miesiąc kupować mu nowe buty, lecz on był gotów grać nawet na bosaka. Pewnego razu złamał rękę, a następnego dnia już biegał po boisku. Wtedy zrozumieliśmy, że za nic w świecie nie uda nam się zabić w nim miłości do futbolu.

Mykoła nigdy nie był fanem piłki nożnej. Marzył, że jego syn pewnego dnia tak jak on wstąpi do armii. Talent i pasję do futbolu Andrij odziedziczył jednak po dziadku Hryhoriju. – Jego taniec z piłką był czymś nieprawdopodobnym. Cała wioska przychodziła, żeby go podziwiać – opowiada ojciec „Szewy”. W tej chwili trudno ustalić, kiedy dokładnie Andrij miał swój pierwszy kontakt z piłką. – Wydaje mi się, że on gra w futbol od kiedy zaczął chodzić – mówi Wołodymyr, wujek piłkarza. Jego słowa wcale nie muszą być na wyrost, skoro odwiedzając brata natknął się na dwuletniego szkraba z zabandażowaną głową, uszkodzoną podczas zabawy z piłką w kuchni.

Jaki jest wymarzony prezent dla chłopca zafascynowanego futbolem? Oczywiście łaciaty i okrągły. Wołodymyr podczas jednej z zagranicznych podróży służbowych nabył nowiutką piłkę Adidasa, którą podarował bratankowi na urodziny. – Andrij był tak szczęśliwy, że zapomniał o gościach i wybiegł z domu prosto na boisko – wspomina wujek piłkarza. Podwórkowe mecze rozgrywane były w sąsiedztwie biur wielu różnych instytucji. Dzięki temu talent „Szewy” został dostrzeżony przez Ołeksandra Szpakowa – trenera w piłkarskiej akademii Dynama Kijów. Szkoleniowiec zaprosił dziewięcioletniego Andrija na trening, co bardzo nie spodobało się jego ojcu, który wciąż miał nadzieję, że syn będzie w przyszłości wojskowym. – Chciałem go ukarać – zabroniłem mu chodzić na treningi i w ogóle wychodzić ze swojego pokoju. Mieszkaliśmy jednak na pierwszym piętrze, więc wystarczyła chwila nieuwagi i uciekał na boisko przez okno – opowiada Mykoła.

26 kwietnia 1986 roku to czarna data w historii Ukrainy. To właśnie wtedy doszło do przegrzania reaktora jądrowego bloku energetycznego numer cztery elektrowni atomowej w Czarnobylu, na skutek czego nastąpił wybuch wodoru i pożar. Efektem tej jednej z największych katastrof przemysłowych XX wieku było rozprzestrzenienie się substancji promieniotwórczych. Choć elektrownię od Kijowa dzieli aż sto dziesięć kilometrów, to ze względów bezpieczeństwa tamtejsze dzieci ewakuowano. Piłkarska kariera dziewięcioletniego Andrija Szewczenki została więc tymczasowo zahamowana, a chłopiec tak jak tysiące rówieśników trafił na trzy miesiące do rosyjskiego Azowa, położonego na wybrzeżu Morza Czarnego. – Wtedy tak naprawdę ta katastrofa zbytnio nas nie dotknęła. Oczywiście dla wielu ludzi miała ona straszne konsekwencje, ale o skutkach mówiło się głównie na Zachodzie. Przed nami wszystko trzymano w tajemnicy – wspomina „Szewa”. – Dopiero teraz, po wielu latach, gdy zaczęło się pojawiać mnóstwo chorób genetycznych, dostrzegliśmy skalę tej katastrofy. Ludzie nie tylko chorują, ale potracili również swoje domy i dobytki – dodaje piłkarz, który założył fundację pomagającą dzieciom zmagającym się z wadami wrodzonymi, pojawiającymi się na skutek wybuchu reaktora w Czarnobylu.

Po powrocie z Azowa Ołeksandr Szpakow nie przestał „chorować” na Szewczenkę. Trener postanowił zrobić wszystko, żeby sprowadzić chłopca do akademii Dynama Kijów. Przeszkodę wciąż stanowił jednak Mykoła, który nie uważał, żeby piłkarskie boisko było odpowiednią przyszłością dla Andrija. Szkoleniowiec posunął się więc do małego podstępu. – Udało mi się go przekonać, że dla jego syna treningi w szkółce będą dobre nawet jeśli nie zostanie on profesjonalistą, gdyż pozwolą zdobyć mu niezbędne w armii przygotowanie fizyczne oraz mentalne – opowiada.

Dynamo Kijów to najbardziej utytułowany klub na Ukrainie – trzynastokrotny mistrz tego kraju oraz trzynastokrotny mistrz Związku Radzieckiego. Gdy Andrij Szewczenko wkraczał w szeregi biało-niebieskich, trenerem pierwszej drużyny był legendarny, nieżyjący już Walery Łobanowski. – W tamtych czasach dla każdego dzieciaka Dynamo było najlepszą drużyną na Ukrainie – mówi Andrij. Chłopak miał wtedy jednak przed sobą jeszcze długą drogę do zespołu seniorów.

Po świecie krąży opinia, że młodych sportowców pozbawia się dzieciństwa, ponieważ niemal cały ich wolny czas pochłania uczestnictwo w treningach oraz zawodach. – To prawda – potwierdza „Szewa”. – Zarówno w dziecięcych, jak i młodzieżowych zespołach tempo jest ogromne – wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. W takich warunkach człowiek dojrzewa o wiele szybciej i nagle okazuje się, że ma kompletnie inne cele oraz ambicje niż jego rówieśnicy. Czasem patrzę na uczniów i strasznie im zazdroszczę, bo ja nigdy nie miałem okazji, żeby poczuć się tak jak oni.

Mykoła nie pochwalał piłkarskich aspiracji Andrija, ale w pewnym momencie zrozumiał, że jego syn sam powinien wybrać życiową drogę. – Rodzice nigdy mi nie rozkazywali, że mam zrobić to czy tamto. Mówili jedynie, żebym dokonał wyboru najlepszego dla siebie – zaznacza Szewczenko. Gdy ojciec dostał wspomnianą wcześniej propozycję pracy w NRD, zrezygnował ze względu na dobro swoich dzieci. – Wtedy byłem już członkiem akademii Dynama, a moja siostra chodziła do prestiżowej szkoły o bardzo wysokim poziomie nauczania. Tata uważał, iż dostosowywanie się do niemieckiego systemu edukacji nie wyjdzie nam na dobre, więc zdecydował, że zostaniemy na Ukrainie. Myślę, że to była dobra decyzja, lecz mama musiała poszukać zatrudnienia, żeby dopiąć rodzinny budżet – dodaje.

Andrij miał smykałkę do futbolu, ale zdaniem Ołeksandra Szpakowa na początku pod względem umiejętności nie wyróżniał się niczym szczególnym. W szkółce było wielu innych chłopców, którzy sprawiali wrażenie bardziej utalentowanych. – „Szewa” był zwyczajnym dzieciakiem, lecz jeśli postawił sobie cel, to zawsze go osiągał – opisuje szkoleniowiec. – Mogę nawet powiedzieć, że Andrij początkowo wydawał się zagubiony, źle się ustawiał na boisku, jednak jego osobowość była naprawdę wyjątkowa.

W osiąganiu wyznaczonych celów młodemu Szewczence pomagała zdolność koncentracji oraz samodyscyplina. Właśnie te cechy charakteru napawały dumą jego ojca, ponieważ są charakterystyczne nie tylko dla wybitnych sportowców, ale i wojskowych. – Wszyscy w naszej rodzinie byli bardzo pracowici – mówi Mykoła. – Uczyliśmy nasze dzieci, żeby szanowały pracę, jakakolwiek by nie była, a także innych ludzi. Pracowitość jest bardzo ważnym elementem sukcesu Andrija.

Radziecka rzeczywistość końca lat osiemdziesiątych kompletnie odbiegała od tej zachodnioeuropejskiej. Pierwszą podróż do „lepszego świata” Szewczenko odbył w roku 1989, kiedy to wraz z juniorską reprezentacją swojego kraju wziął udział w turnieju w Kolonii. – Tam wszystko wydawało się inne – odzież, samochody, programy w telewizji oraz zachowanie ludzi. Każda rzecz zdawała się piękniejsza – wspomina „Szewa”. – Różnica pomiędzy Związkiem Radzieckim a Niemcami Zachodnimi była ogromna. Szczególne wrażenie wywarły na mnie tamtejsze auta.

Kijowska przygoda

Trudno w to uwierzyć, ale szesnastoletni Andrij Szewczenko nie dostał się do szkoły sportowej w Kijowie, w której mógłby doskonalić swoje piłkarskie umiejętności. Chłopak poległ na… dryblingu.

W jednej chwili jego talent został podany w wątpliwość, lecz „Szewa” nigdy nie utracił wiary w siebie i postanowił nadal ciężko trenować w juniorach Dynama. Kochał futbol ponad wszystko i nie wyobrażał sobie innej przyszłości niż ta z piłką przy nodze. Powiedział więc rodzicom co chce robić w życiu i dał im do zrozumienia, że szybko się nie podda. – Kilka tygodni później byłem już członkiem zespołu rezerw, a po roku zadebiutowałem w pierwszej drużynie Dynama Kijów – wspomina.

Zanim jednak Andrij rozegrał pierwszy mecz w ukraińskiej Premier Lidze, zyskiwał uznanie w oczach trenerów zespołów młodzieżowych. W 1990 roku wraz z teamem Dynama udał się do Walii na turniej drużyn do lat czternastu. „Szewa” sięgnął tam po koronę króla strzelców, a w nagrodę otrzymał parę butów piłkarskich, ufundowanych przez zawodnika Liverpoolu. – To zabawne, bo obuwie było na mnie za małe. Ja jednak z uporem starałem się w nim grać, dopóki… mój duży palec nie zrobił dziury – opowiada z uśmiechem na ustach. „Szewa” buty z Wysp do dziś przechowuje wśród swoich trofeów.

Gdy chłopak z Dwirkiwszczyny dołączał do pierwszej drużyny biało-niebieskich, od razu znalazł się pod dużą presją ze względu na to, że był w składzie aktualnego czempiona Ukrainy i zespołu, który przez wszystkich był typowany do obrony mistrzowskiej korony. Dzień 8 listopada 1994 będzie jednak pamiętał do końca życia. To właśnie wtedy w wyjazdowym meczu przeciwko Szachtarowi Donieck zaliczył swój debiut w barwach Dynama. Debiut jak najbardziej udany – w końcu jego drużyna pokonała rywala aż 3:1, a on mimo zerowego dorobku bramkowego zaprezentował się obiecująco. – Byłem pod wrażeniem tego dobrze zbudowanego młodzieńca, który dryblingami i świetnym startem do piłki terroryzował obronę moich ulubieńców – mówi Ołeksandr Sereda, ukraiński dziennikarz. – Jak mawiał mój dziadek, Szewczenko wiedział o co chodzi w tym biznesie. Choć nie mam dobrej pamięci, to tamten mecz jestem w stanie odtworzyć ze szczegółami. Nie da się zapomnieć rzeczy, jakie wyczyniał ten ogolony na łyso chłopak, który później stał się jednym z najlepszych sportowców wyszkolonych przez ten kraj po upadku Związku Radzieckiego.

W sezonie 1994/95 Andrij Szewczenko pojawił się na boiskach Premier Ligi siedemnastokrotnie, zaliczając jedno trafienie do siatki. Ponadto „Szewa” wystąpił w czterech spotkaniach Pucharu Ukrainy oraz dwóch Ligi Mistrzów, strzelając w tych rozgrywkach po jednym golu. W Premier Lidze biało-niebiescy nie mieli sobie równych, wyprzedzając drugi w tabeli Czornomoreć Odessa o aż dziesięć punktów, natomiast z Champions League team pod wodzą Jożefa Sabo nie przebrnął nawet fazy grupowej, przegrywając rywalizację z Paris-Saint Germain, Bayernem Monachium oraz Spartakiem Moskwa.

Talent Andrija został szybko dostrzeżony przez selekcjonera reprezentacji Ukrainy. „Szewa” po raz pierwszy założył koszulkę seniorskiej „Zbirnij” 25 marca 1995 roku w meczu eliminacji Euro ’96 przeciwko Chorwacji. Niestety tym razem nie był to debiut w blasku chwały – Szewczenko wszedł na murawę kwadrans przed końcem spotkania, a Ukraina poległa aż 0:4.

Pierwsze trafienie w reprezentacji Andrij zaliczył ponad rok od debiutu – 1 maja 1996 roku w towarzyskim spotkaniu z Turcją. Jego kariera nabrała ogromnego tempa, gdyż w sezonie 1995/96 zakończył rozgrywki Premier Ligi z już szesnastoma golami na koncie i średnią wynoszącą ponad 0,5 trafienia na mecz. Dynamo znów wygrało rywalizację na krajowym podwórku, zgarniając tym razem oprócz mistrzostwa także puchar. Udział Ukraińców w Lidze Mistrzów zakończył się jednak wielkim skandalem. Po pokonaniu w eliminacjach duńskiego Aalborg BK, w fazie grupowej rywalami biało-niebieskich miały być ekipy Panathinaikosu Ateny, Nantes oraz FC Porto. Próba przekupienia sędziego pierwszego meczu przeciwko drużynie ze stolicy Grecji skończyła się jednak dla Dynama wyrzuceniem z europejskich pucharów na dwa sezony. Marzenie „Szewy” o rychłym podboju Europy prysło niczym bańka mydlana.

– Mentalność zwycięzcy oznacza, że chcesz wygrać absolutnie każdy mecz. Jeśli jesteś zawodnikiem Dynama, to nie możesz dopuszczać do siebie myśli o porażce. Każdy z nas ma świadomość, że gra dla wspaniałej drużyny, więc musi zapewniać jej odpowiednią jakość – mówi Szewczenko. Po zawirowaniach na ławce trenerskiej, w styczniu 1997 biało-niebieskich objął ponownie legendarny Walery Łobanowski, który w latach 1973-1990 doprowadził zespół z Kijowa do aż dwudziestu trzech trofeów, w tym pięciu na poziomie europejskim. „Pułkownik” to również były piłkarz Dynama, członek legendarnej drużyny z 1961 roku, która jako pierwszy team spoza Moskwy wywalczyła tytuł mistrza ZSRR.

Po udanym dla biało-niebieskich, lecz nieciekawym w wykonaniu „Szewy” sezonie 1996/97, Dynamo z Łobanowskim na czele miało nie tylko po raz kolejny być najlepsze na Ukrainie, ale i zwojować coś więcej w europejskich pucharach. Nikt nie oczekiwał triumfu w Lidze Mistrzów – już przejście fazy grupowej było tym, co zadowoliłoby kijowskich kibiców. – Walery Łobanowski to największy trener w historii Dynama oraz ojciec ukraińskiego futbolu – chwali legendarnego coacha „Szewa”. – Był bardzo inteligentnym i zdyscyplinowanym człowiekiem, dlatego nazywaliśmy go „Pułkownikiem”. Potrafił nie tylko układać dobrą taktykę, ale cały czas wybiegał w przyszłość i stosował różne nowinki. To również pierwszy ukraiński szkoleniowiec, który wykorzystywał w swojej pracy wiedzę naukową.

5 listopada 1997 roku Andrij Szewczenko stał się sławny nie tylko na Ukrainie. Młodzieniec z Dwirkiwszczyny w meczu Ligi Mistrzów przeciwko słynnej FC Barcelonie na Camp Nou ustrzelił klasycznego hat-tricka, a Dynamo zdeklasowało Dumę Katalonii 4:0, serwując jej jedną z najbardziej upokarzających porażek w dziejach. – To był wieczór, podczas którego zostałem odkryty. Nastąpił koniec anonimowości – wspomina „Szewa”. Warto dodać, że ekipa z Kijowa wcześniej odprawiła Blaugranę ze swojego stadionu z bagażem trzech bramek, co dało rezultat dwumeczu 7:0 dla podopiecznych Łobanowskiego. Równie efektowne zwycięstwo nad jednym z najbardziej utytułowanych klubów na świecie zdołał odnieść dopiero w 2013 roku Bayern Monachium. Wysoki triumf Bawarczyków był jednak co najwyżej małą niespodzianką, natomiast postawę Dynama określano mianem sensacji.

Biało-niebiescy zmagania w Champions League zakończyli na pierwszym miejscu w grupie, wyprzedzając poza Barcą również PSV Eindhoven i Newcastle United. W ćwierćfinale nie dali rady Juventusowi Turyn, ulegając „Starej Damie” na Stadio delle Alpi aż 1:4. Kibice Dynama jednak mimo wszystko byli dumni ze swojej drużyny, która przy okazji wywalczyła kolejny tytuł w Premier Lidze oraz Puchar Ukrainy.
Sukcesy klubowe musiały wynagrodzić Andrijowi niepowodzenia z reprezentacją, która nie zdołała się zakwalifikować ani na Euro ’96 w Anglii, ani na mundial ’98 we Francji. Co ciekawe, „Szewa” w tamtych czasach nie był jedyną wschodzącą gwiazdą „Zbirnij” oraz Dynama Kijów, gdyż jednocześnie współpracował i rywalizował z o dwa lata starszym Serhijem Rebrowem, który to właśnie zgarnął Szewczence sprzed nosa koronę króla strzelców Premier Ligi za sezon 1997/98. Andrij na osłodę został uhonorowany nagrodą dla najlepszego piłkarza Ukrainy 1997.

W kuluarach swego czasu wiele mówiło się o tym, że Andrij i Serhij nie przepadali za sobą. „Szewa” dementuje jednak te doniesienia: – Nie wiem dlaczego, ale ludzie od zawsze próbowali nas ze sobą skłócić. Opublikowano wiele dziwnych artykułów, które opisywały wyimaginowane konflikty pomiędzy nami. Pozwólcie więc, że teraz odpowiem na te wszystkie wymyślone zarzuty: szanujemy się wzajemnie, a nasze relacje są wzorowe.

Sezon później role dwóch wybornych napastników Dynama Kijów się odwróciły – to „Szewa” aplikując rywalom osiemnaście goli został królem strzelców Premier Ligi, a Rebrowa wybrano najlepszym piłkarzem Ukrainy 1998. Biało-niebiescy na krajowym podwórku znów sięgnęli po dublet, a w Champions League dotarli aż do półfinału, gdzie nie sprostali Bayernowi Monachium. Andrij Szewczenko po drodze zanotował dziesięć trafień, co pozwoliło mu sięgnąć po koronę króla strzelców tych elitarnych zmagań. Znakomita forma Dynama i „Szewy” w rozgrywkach międzynarodowych budziła podziw głównie przez to, że klub z Kijowa nie miał godnych rywali na Ukrainie, a w takich warunkach ciężko później o motywację nawet w meczach z europejskimi potentatami. – Wyznaczaliśmy sobie również inne cele poza mistrzostwem i pucharem kraju. Rzeczywiście, wielu rodzimych rywali pokonywaliśmy bez większego wysiłku, ale to świadczy tylko o jakości naszej gry – mówi Andrij. – Rywalizacja w Premier Lidze oraz Pucharze Ukrainy pozwalała nam zachowywać rytm meczowy, a także testować wiele nowych rozwiązań taktycznych.

Piłkarze obdarzeni wielkim talentem nie występują przez całą karierę w klubach klasy Dynama Kijów. Choć „Szewa” w grę w biało-niebieskich barwach wkładał całe serce, to po zakończeniu sezonu 1998/99 jego dni w stolicy Ukrainy były policzone. Po napastnika zgłosił się bowiem słynny AC Milan.

Mediolański sen

Po hat-tricku przeciwko FC Barcelonie wśród europejskich potentatów nie brakowało chętnych na zatrudnienie „Szewy”. W kolejce ustawił się sznurek działaczy, którzy oferowali Dynamu sporą gotówkę.

Włodarze biało-niebieskich przekonali jednak swojego zawodnika do pozostania w Kijowie jeszcze przez jeden sezon, obiecując mu w zamian willę, mercedesa oraz gażę w wysokości stu tysięcy dolarów rocznie. Andrij przystał na te warunki, a przed kolejnymi rozgrywkami przeszedł do AC Milanu za dwadzieścia sześć milionów dolarów.

Po transferze do Mediolanu Walery Łobanowski nazwał Szewczenkę „Białym Ronaldo”. Warto dodać, że relacje piłkarza z trenerem były bardzo bliskie – niemal jak ojca z synem. „Pułkownik” nie tylko potrafił wydobyć z „Szewy” wszystko co najlepsze na boisku. Kiedyś również pomógł mu… rzucić palenie. Nie jest tajemnicą, że w ubiegłym stuleciu wielu sportowców z Europy Wschodniej lubiło sobie popalać papierosy. Andrij był pod tym względem w czołówce, wypalając dziennie około czterdziestu sztuk. Łobanowski zmusił chłopaka do picia płynu zawierającego nikotynę, po którym piłkarz czuł się tak okropnie, że nie miał już więcej ochoty na „puszczanie dymka”.

– Jako dziecko marzyłem o tym, żeby zostać profesjonalnym piłkarzem. Gdy miałem czternaście lat, zwiedziłem Mediolan oraz stadion San Siro i pamiętam, jakie wrażenie to na mnie wywarło – mówi Szewczenko. – Wtedy właśnie przyrzekłem sobie, że pewnego dnia tam zagram. Jestem szalenie dumny z tego, że udało mi się to osiągnąć. „Biały Ronaldo” rozkochał w sobie kibiców Rossonerich już w debiutanckim meczu Serie A przeciwko Lecce (2:2), kiedy to w siedemdziesiątej drugiej minucie zdobył gola dającego Milanowi prowadzenie 2:1. W stolicy mody nie był już jednak jedną z dwóch gwiazd, gdyż w samym ataku współpracował z graczami takimi jak George Weah i Oliver Bierhoff, a w obronie królowali niezniszczalni Paolo Maldini oraz Alessandro Costacurta.

W rozgrywkach 1999/2000 „Szewa” trafiał do siatki rywal jak na zawołanie i z dwudziestoma czterema golami na koncie został królem strzelców Serie A. W pierwszym sezonie na włoskich boiskach sztuki tej dokonało wcześniej tylko pięciu innych zawodników: Michel Platini , John Charles, Gunnar Nordahl, Istvan Nyers oraz Ferenc Hirzer. Pomimo znakomitej postawy „Szewy”, Rossoneri zajęli dopiero trzecie miejsce w ligowej tabeli, ustępując Lazio Rzym i Juventusowi Turyn, a w Champions League nie przebrnęli nawet fazy grupowej, plasując się za Chelsea Londyn, Herthą Berlin oraz Galatasaray Stambuł. Brak trofeów nie sprawił jednak, że Andrij zaczął nagle wątpić w słuszność przeprowadzki do stolicy mody: – Dynamo Kijów może być dobrą drużyną, lecz nigdy nie osiągnie poziomu Milanu czy Realu Madryt. Po prostu nie ma wystarczająco dużo pieniędzy, żeby zatrzymywać u siebie i kupować najlepszych piłkarzy. Ukraińscy zawodnicy wyjeżdżają z kraju, bo tam mogą zarobić o wiele większe pieniądze.

Brak sukcesów drużynowych chociaż po części musiały zrekompensować Andrijowi wyróżnienia indywidualne. Chłopak z Dwirkiwszczyny został wybrany najlepszym ukraińskim piłkarzem za rok 1999 oraz zajął trzecie miejsce w niezwykle prestiżowym plebiscycie Złotej Piłki magazynu France Football, ustępując tylko Rivaldo i Davidowi Beckhamowi.

Rozczarowujący pod względem trofeów dla „Szewy” był nie tylko debiutancki sezon w koszulce Rossonerich. Ekipa z Mediolanu bez żadnego tytułu zakończyła również dwa kolejne, podczas których Andrij w dalszym ciągu regularnie trafiał do siatki. W rozgrywkach 2000/01 skompletował trzydzieści cztery gole w pięćdziesięciu jeden meczach, natomiast w kolejnej kampanii jego dorobek strzelecki był o połowę mniejszy, lecz na murawie pojawił się tylko trzydzieści osiem razy. Milan jako zespół przeżywał mały kryzys, najpierw rozstając się na rok z Champions League, a następnie zapewniając sobie udział w tych rozgrywkach rzutem na taśmę dzięki jednopunktowej przewadze nad… Chievo Verona. W 2002 roku Andrij Szewczenko był już doświadczonym, dwudziestosześcioletnim piłkarzem, ale nadal wierzył w to, że niedługo nadejdą dla Rossonerich lata obfite w sukcesy.

7 maja 2002 Walery Łobanowski dostał ataku serca. Zmarł sześć dni później na stole operacyjnym szpitala w Zaporożu. Andrij Szewczenko nie mógł sobie wyśnić lepszego hołdu dla ukochanego szkoleniowca niż sięgnięcie ze swoim klubem po Puchar Mistrzów oraz Coppa Italia w sezonie 2002/03. Po dziewięćdziesięciu minutach wielkiego finału Champions League pomiędzy AC Milanem a Juventusem Turyn był bezbramkowy remis. Dogrywka również nie przyniosła rozstrzygnięcia, więc sędzia musiał zarządzić konkurs rzutów karnych. „Szewa” miał uderzać jako piąty z kolei, czyli prawdopodobnie ostatni. Gdy podchodził do piłki, na tablicy wyników widniał rezultat 2:2, a chwilę później posłał futbolówkę obok bezradnego Gianluigiego Buffona i utonął w objęciach kolegów. To był najszczęśliwszy moment w jego dotychczasowej karierze i swego rodzaju nagroda za gola w półfinale przeciwko Interowi Mediolan, który zadecydował o awansie Rossonerich do finału w „Teatrze Marzeń”.

Krótko po wywalczeniu Pucharu Mistrzów Andrij zabrał trofeum do Kijowa i odwiedził grób swojego byłego trenera. Chciał w ten sposób podziękować Łobanowskiemu za wszystko, czego ten go nauczył. – Zaszczepił we mnie cierpliwość, kulturę pracy oraz poszanowanie dla przeciwnika. To podwaliny, na których opiera się cała moja kariera – mówi „Szewa”. „Pułkownik” również darzył ogromnym szacunkiem Andrija, z którym pracował najpierw w Dynamie Kijów, a później w reprezentacji Ukrainy: – Zawodnicy ze znanymi nazwiskami mają to do siebie, że kiedy osiągną swój cel, to spoczywają na laurach. Popatrzcie na Ronaldo. On wciąż czyni postępy, ale kiedy zdobędzie gola, to już nie chce mu się biegać. Nigdy nie zamieniłbym Szewczenki na niego. Andrij zawsze gra dla dobra zespołu.

Sezon 2002/03 był wreszcie udany dla „Szewy” na płaszczyźnie drużynowej, choć indywidualnie Ukrainiec nie poczynał sobie zbyt dobrze, o czym świadczy zaledwie pięć goli w rozgrywkach Serie A. Kolejna kampania to już jednak popis w jego wykonaniu, kiedy to zaliczając dwadzieścia cztery trafienia i zdobywając koronę króla strzelców, poprowadził Milan do pierwszego od pięciu lat mistrzostwa kraju. Rossoneri wcześniej sięgnęli również po Superpuchar Europy, a „Szewa” dzięki utrzymywaniu wysokiej formy przez cały rok 2004 został uhonorowany Złotą Piłką magazynu France Football, czyli najważniejszą nagrodą indywidualną w świecie piłki nożnej. Andrij w pokonanym polu zostawił magików FC Barcelony w osobach Ronaldinho oraz Deco. Ówczesny zawodnik Milanu został zatem trzecim Ukraińcem, którego spotkało to wyróżnienie. – Bardzo mnie cieszy, że otrzymałem tę nagrodę. Chciałbym podziękować wszystkim, którzy mi w tym pomogli, a w szczególności kolegom z Ukrainy. Jestem dumny z bycia Ukraińcem i dedykuję tę nagrodę wszystkim, którzy mi dobrze życzą – mówił „Szewa” podczas uroczystej gali. – Wychowałem się na Ukrainie i widziałem Biełanowa oraz Błochina nagradzanych Złotą Piłką. Oni byli moimi pierwszymi idolami.

W roku 2004 Andrij Szewczenko miał powody do radości nie tylko ze względu na wyróżnienia, jakie go spotkały. 14 lipca na polu golfowym w Waszyngtonie „Szewa” poślubił bowiem mającą polskie korzenie amerykańską modelkę Kristen Pazik. Para poznała się dwa lata wcześniej na imprezie organizowanej przez ich wspólnego przyjaciela – Giorgio Armaniego. W październiku na świat przyszło ich pierwsze dziecko, syn Jordan, nazwany tak na cześć idola Kristen – najlepszego koszykarza wszech czasów – Michaela Jordana. „Szewa” uczcił narodziny synka strzelając już następnego dnia gola przeciwko Sampdorii Genua, a na ojca chrzestnego wybrał właściciela Milanu i słynnego włoskiego polityka – Silvio Berlusconiego.

Ukrainiec Szewczenko mieszkał w Mediolanie, a za żonę miał Amerykankę. Jak w takim razie „Szewa” radził sobie z komunikacją? – Ona jest Amerykanką i nie potrafi ani słowa po rosyjsku. Ja natomiast nie znam angielskiego, więc porozumiewamy się po włosku. Bardzo chcę się nauczyć angielskiego i chcę, żeby moje dzieci również znały ten język – tłumaczył Andrij krótko po ślubie.

Życie zawodowego sportowca to ciągłe wyjazdy, treningi i nieustanny brak czasu dla rodziny. Kristen wiążąc się z „Szewą” wiedziała jednak na co się pisze, a wiadomo również, że profesjonalnym futbolistą nie jest się do końca życia. Pazik akceptowała częste podróże swojego męża i doceniała samą jego chęć spędzania jak największej ilości czasu z rodziną. – Gram dwa lub trzy mecze w tygodniu, a na dwadzieścia cztery godziny przed spotkaniem muszę dołączyć do drużyny. Ile więc wolnego czasu mi zostaje? – mówił ówczesny zawodnik Milanu. – Mój syn prawdopodobnie częściej widzi mnie na ekranie telewizora niż w domu.

Ukrainiec nie zostawiał jednak swojej wybranki z całym domem na głowie. Wynajął pielęgniarkę, kucharkę oraz pokojówkę. Chciał, żeby Kristen poświęcała całą uwagę Jordanowi. Wiedział, że małe dzieci potrzebują matki, i że nikt nie jest w stanie jej zastąpić. – Nasz syn wymaga naprawdę mnóstwo uwagi – przekonywał. – Raz zaliczyłby bardzo bolesny upadek, gdybym akurat nie był tuż obok i go nie złapał.

Celebryta, polityk i filantrop

Na przełomie lat 2004 i 2005 Andrij Szewczenko mieszkał we Włoszech, podczas gdy w jego ojczyźnie wybuchła pomarańczowa rewolucja. Starcia z problemami Ukrainy „Szewa” jednak nie uniknął.

21 listopada 2004 roku u naszych wschodnich sąsiadów zakończyła się druga tura wyborów prezydenckich, w której urzędujący premier Wiktor Janukowycz zmierzył się z kandydatem opozycyjnej partii „Nasza Ukraina” – Wiktorem Juszczenką. Gdy ogłoszono minimalne zwycięstwo tego pierwszego, drugi stwierdził, że wyniki zostały sfałszowane i wezwał naród do nieposłuszeństwa.

Następstwem apelu pragnącego integracji z Europą Zachodnią Juszczenki, wspieranego przez Julię Tymoszenko, były wiece poparcia dla powtórzenia głosowania, mające miejsce m. in. w Kijowie, Doniecku oraz we Lwowie. Symbolem protestów przeciw prorosyjskiemu Janukowyczowi był kolor pomarańczowy – identyczny jak ten, z którym identyfikował się sztab wyborczy Juszczenki. Inicjatywę wspierała Unia Europejska, z ramienia której rolę mediatora pełniła Polska. Pomarańczowa rewolucja doprowadziła do rychłego powtórzenia wyborów. W ponownym głosowaniu Wiktor Juszczenko uzyskał niewiele ponad 52 proc. poparcia, dzięki czemu został nowym prezydentem Ukrainy, zastępując na tym stanowisku Leonida Kuczmę.

– Ludzie na Ukrainie zasługują na demokrację – mówi dziś „Szewa”. Fani długo jednak nie mogli mu zapomnieć tego, że podczas kampanii wyborczej udzielił publicznego poparcia Wiktorowi Janukowyczowi. Gdy Szachtar Donieck zawitał do Mediolanu na spotkanie Ligi Mistrzów, ukraińscy kibice przy pomocy transparentu postanowili wyrazić swoją dezaprobatę dla działań Andrija. „Twój wybór sprawił, że naród zapłakał z rozpaczy” – głosił napis. Nie spodobało się to Szewczence. – To bzdury. Polityka to jedno wielkie bagno i chcę się trzymać jak najdalej od niego – grzmiał. – Jestem sportowcem i reprezentuję swój kraj. Kiedy otrzymuję powołanie do reprezentacji, nigdy nie odmawiam gry. Robię to wszystko dlatego, że mam takie pragnienie, a nie z powodu, że ktoś mnie do tego zmusza.

Relacje „Szewy” z nową głową państwa były prawidłowe. Prezydent gratulował piłkarzowi zdobycia Złotej Piłki France Football za rok 2004, a w zamian usłyszał wiele ciepłych słów. Fakt jest taki, że za czasów pomarańczowej rewolucji Andrij Szewczenko w ogóle nie myślał o politycznej karierze, a publiczne udzielenie poparcia Janukowyczowi nie było właściwym zachowaniem z jego strony. – Dziś nie stoję już po niczyjej stronie. Kiedyś kogoś poparłem, ale teraz sam staram się reprezentować mój kraj w świecie. Mam własną misję – mówił „Szewa” po zaprzysiężeniu w 2010 roku na prezydenta Ukrainy… Wiktora Janukowycza.

Misja urodzonego w Dwirkiwszczynie futbolisty to głównie niesienie pomocy najbardziej potrzebującym. W czerwcu 2005 roku został więc ambasadorem Stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce, pomagającego opuszczonym i osieroconym dzieciom. – To wspaniały projekt, którym natychmiast się zainteresowałem – opowiada „Szewa”. – Najważniejsze jest to, że odnosi się on do aktualnych problemów najmłodszych i niesie im pomoc. Ważne jest również to, że wioski SOS mogą być tworzone na Ukrainie, dzięki czemu pomożemy tamtejszym dzieciom w rozwiązaniu wielu problemów. Jako sportowiec powinienem być wzorem dla najmłodszych i z całych sił będę się starał im pomagać.

Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce niesie pomoc dzieciom w bardzo konkretny sposób – tworzy dla nich rodzinne formy opieki, w związku z czym najmłodsi oprócz dachu nad głową mają również rodziców zastępczych oraz odpowiednie warunki do dalszego rozwoju. Organizacja zaangażowana jest także w opiekę krótkoterminową nad dziećmi, o których losie ma zadecydować wyrok sądu.

„Szewa” oprócz uczestnictwa w międzynarodowym projekcie stara się również we własnym zakresie nieść pomoc najmłodszym obywatelom Ukrainy. W tym celu założył Fundację Andrija Szewczenki, której nieobojętny jest los sierot czy chorych. Zebrane pieniądze wydawane są na remonty domów dziecka, zakup nowoczesnego sprzętu medycznego czy szkolenia dla personelu szpitalnego oraz pracowników socjalnych. W maju 2005 roku na San Siro w Mediolanie został zorganizowany charytatywny mecz, dzięki któremu fundacja wzbogaciła się o aż milion euro. Wsparcia temu przedsięwzięciu udzieliły takie sławy jak Diego Maradona, Richard Gere czy Władimir Kliczko. – Założyłem tę fundację, ponieważ otrzymywałem wiele listów z prośbą o pomoc. Zaczęło się od tego, że kupiliśmy dla szpitala specjalistyczny sprzęt potrzebny noworodkom. Później było więcej aparatury i ambulanse. Powoli się rozwijamy – mówi Andrij.

Wychowanek Dynama Kijów jest świadom tego, że wszystko co ma zawdzięcza piłce nożnej. Z tego też względu nie jest mu obojętny los młodych sportowców. W czerwcu 2012 wraz ze swoim sponsorem, firmą Nike, dokonał uroczystego otwarcia odnowionego kompleksu sportowego kijowskiej szkoły, do której uczęszczał w dzieciństwie. Ponadto Fundacja Andrija Szewczenki zobowiązała się do wyremontowania budynku szkoły, żeby dzieci bez przeszkód mogły rozwijać także swoje zdolności intelektualne.

Żyjąc przez wiele lat w Mediolanie nie ma mowy, żeby ktoś taki jak Andrij Szewczenko nie poznał jakiejś wpływowej osoby ze świata mody. Przyjaźń ze słynnym projektantem Giorgio Armanim oraz małżeństwo ze znaną modelką Kristen Pazik zaowocowały otwarciem w 2012 roku przez „Szewę” sklepu internetowego, w którym sprzedawana jest luksusowa odzież męska. Nad wszystkim czuwa obecnie żona piłkarza wraz ze swoimi dwiema siostrami – Karą oraz Marissą.’

Choć reprezentacja Ukrainy nigdy nie zaistniała na arenie międzynarodowej, to wielkim marzeniem Andrija Szewczenki był turniej rangi mistrzowskiej zorganizowany przez jego ojczyznę. Gdy 18 kwietnia 2007 roku ogłoszono, że mistrzostwa Europy gościć będą Polska i Ukraina, nie mógł prosić o więcej. No może poza zdrowiem, które pozwoli mu dotrwać do imprezy w roli zawodnika. „Szewa” wspierał jak mógł kandydaturę swojego kraju, a ten nie pozostał mu dłużny, powierzając w 2010 roku funkcję jednego z ambasadorów czempionatu. – To spełnienie moich marzeń. Przez ostatnie pięć lat nie myślałem właściwie o niczym innym niż Euro na Ukrainie. Stadiony są wspaniałe i mam nadzieję, że atmosfera na nich będzie adekwatna do rangi imprezy – mówił tuż przed turniejem.

Przyznanie Ukrainie współorganizacji Euro 2012 przyczyniło się nie tylko do wybudowania w tym kraju kilku pięknych stadionów czy centrów treningowych, ale i do poprawy infrastruktury miast. Nie zmieniło się jednak to, że nasi wschodni sąsiedzi wciąż znajdują się w czołówce najbardziej skorumpowanych państw na świecie. Ukraiński mistrz boksu, Witalij Kliczko, który podczas pomarańczowej rewolucji poparł Wiktora Juszczenkę, od kilku lat próbuje z tym bezskutecznie walczyć. W latach 2006 i 2008 kandydował na stanowisko mera Kijowa, zajmując odpowiednio drugie oraz trzecie miejsce. W roku 2010 bokser założył natomiast partię polityczną „Ukraiński Demokratyczny Alians na rzecz Reform”, która z miesiąca na miesiąc zdobywa coraz większe poparcie.

Dzięki pracy dla własnej fundacji i Stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce oraz wspieraniu organizatorów Euro 2012, Andrij Szewczenko dojrzał. Po mistrzostwach zakończył karierę i postanowił zająć się… polityką. – Prawdopodobnie wszyscy będą tym zszokowani, ale moja przyszłość nie ma nic wspólnego z piłką nożną – napisał w oświadczeniu opublikowanym na stronie internetowej Dynama Kijów.

Polityczne wojaże „Szewy” rozpoczęły się na dobre. Laureat Złotej Piłki France Football za rok 2004 przystąpił do partii „Naprzód, Ukraino!”, dowodzonej przez Natalię Korolewską – niegdyś sojuszniczkę Julii Tymoszenko, a dziś sympatyzującą z „Partią Regionów”, której główną postacią jest urzędujący prezydent Wiktor Janukowycz. W kuluarach mówi się, że za wszystkim stoi osoba Grigorija Surkisa – oligarchy i szefa Federacji Piłki Nożnej Ukrainy oraz człowieka z otoczenia głowy państwa. To właśnie on ułatwił wiele lat temu „Szewie” transfer do Mediolanu, za co były piłkarz ma mu się teraz odpłacać.

Jesienią 2012 roku u naszych wschodnich sąsiadów odbyły się wybory parlamentarne, lecz ugrupowanie, z ramienia którego startował Andrij nie weszło do Rady Najwyższej Ukrainy. Były futbolista na kampanię wyborczą wydał ponad milion euro, a dodatkowo musiał zmagać się z zarzutami kibiców, którzy twierdzili, że polityką zajął się tylko dla pieniędzy. – Rozumiem, że w internecie pisze się mnóstwo rozmaitych rzeczy, lecz dla mnie najważniejsze są spotkania z ludźmi. Przejechałem już połowę kraju i przekonałem się, że ludzie popierają moją decyzję wejścia do polityki – komentuje.

Pomimo porażki w pierwszej bitwie, „Szewa” najwyraźniej nie zamierza opuszczać politycznej sceny. W listopadzie odrzucił propozycję objęcia stanowiska selekcjonera „Sbirnij”, argumentując to zbyt młodym wiekiem.

Zmierzch legendy

Nie każdy finał jest jak sen. Decydujące starcie Ligi Mistrzów 2004/05 pomiędzy Milanem a Liverpoolem do dziś jawi się Andrijowi Szewczence jako jeden z największych koszmarów w jego życiu.

Po trafieniu Paolo Maldiniego w pierwszej minucie spotkania oraz dwóch golach Hernana Crespo, Rossoneri do przerwy prowadzili z The Reds aż 3:0 i już tylko najwięksi optymiści wierzyli, że ekipa z Anfield zdoła jeszcze podnieść się z desek. Kwadrans po regulaminowym odpoczynku wszyscy obserwatorzy przecierali oczy ze zdumienia. Celne strzały Stevena Gerrarda, Vladimira Smicera oraz Xabiego Alonso dały podopiecznym Rafy Beniteza wyrównanie i szansę na otwarcie bramy do piłkarskiego raju. Oszołomiony salwą z liverpoolskiego karabinu Milan nie dał się jednak dobić, więc do wyłonienia triumfatora potrzebna była dogrywka. Ona również nie przyniosła rozstrzygnięcia, choć tuż przed jej końcem Andrij Szewczenko mógł dopełnić formalności, lecz fenomenalnie dysponowany w drugiej części meczu Jerzy Dudek tylko sobie znanym sposobem obronił jego strzał oddany niemal z linii bramkowej. Nastał konkurs rzutów karnych. Jako ostatni z Rossonerich do piłki podszedł „Szewa” i musiał pokonać Polaka, jeśli myślał o przedłużeniu szans swojej drużyny na zwycięstwo. Ukrainiec znalazł się pod ścianą, gdyż wcześniej spudłowało już dwóch jego kolegów, Serginho oraz Andrea Pirlo, zaskoczonych tańcem golkipera w bramce. Andrij jednak również nie sprostał „Dudek dance” i to Liverpool mógł świętować zdobycie Pucharu Mistrzów. Szewczenko i spółka zostali z niczym.

– Wówczas było to bardzo bolesne, ale teraz staram się szukać pozytywów w tamtej potyczce – mówi „Szewa” o pamiętnym finale w Stambule. – Drużyna świetnie zagrała, doskonale się rozumieliśmy na boisku. Moim zdaniem zasłużyliśmy na zwycięstwo, lecz uniemożliwił nam je Jerzy Dudek, który w nieprawdopodobny sposób obronił mój strzał w dogrywce. Taki jednak jest futbol. Porażka z The Reds była dopełnieniem niezbyt udanego sezonu Rossonerich. Team z Mediolanu przegrał rywalizację o scudetto z Juventusem Turyn, a z Pucharem Włoch pożegnał się już w ćwierćfinale. Andrij Szewczenko we wszystkich rozgrywkach zdobył dla swojego zespołu 26 goli i coraz głośniej mówiło się o jego odejściu z San Siro.

Brak sukcesów drużynowych zrekompensowały Andrijowi choć po części wyróżnienia indywidualne. Ukrainiec został wybrany do najlepszej jedenastki FIFPro za rok 2005 oraz otrzymał prestiżową nagrodę Golden Foot, przyznawaną za wybitne osiągnięcia piłkarzom, którzy wciąż są aktywni i mają ukończone co najmniej dwadzieścia osiem lat. – Znalezienie się obok futbolowych sław kalibru Rivelino i George’a Besta sprawiło, że był to bardzo emocjonujący wieczór – opowiada „Szewa” o gali w Monte Carlo. – Bardzo mnie cieszy, że zostałem doceniony nie tylko za to co robię na boisku, lecz również za to jakim jestem człowiekiem.

Kampania 2005/2006 w wykonaniu Milanu znów okazała się klapą. Tuż po zakończeniu rozgrywek, jeszcze przed mundialem w Niemczech, Ukrainiec wymógł na włodarzach klubu transfer i został sprzedany do Chelsea Londyn za 46 milionów euro, co było rekordową sumą w Premier League.

Przenosiny do stolicy Anglii nie były przypadkowe. We Włoszech wiele mówiło się na temat tego, że decydujący głos w tej sprawie miała żona piłkarza, która przyjaźni się z Iriną – małżonką Romana Abramowicza, właściciela Chelsea. – Prawda jest taka, że milanista i prawdziwy mężczyzna nie postępuje w taki sposób – krytykował Andrija Silvio Berlusconi, sternik Rossonerich. – W moim domu to ja decyduję co się dzieje, podczas gdy żona Szewczenki zachowuje się jak taki piesek salonowy. To ona namówiła go na przeprowadzkę do Londynu.

Pobyt „Szewy” w stolicy Anglii nie był tym, czego spodziewał się sam zainteresowany. O ile do warunków życia nie mógł mieć absolutnie żadnych zastrzeżeń, o tyle nowej drużynie nie potrafił dać tyle co poprzednim. W 48 spotkaniach w barwach The Blues Ukrainiec strzelił zaledwie 9 goli. Po straconych ze względu na słabą dyspozycję oraz kontuzje sezonie 2007/08, wychowanek Dynama Kijów został wypożyczony do… Milanu, gdzie miał odzyskać utraconą formę. Niestety nic takiego nie nastąpiło, toteż po zakończeniu rozgrywek „Szewa” wrócił do ojczyzny, by parafować umowę z macierzystym klubem. Tym samym Andrij stając się największym niewypałem transferowym w historii Chelsea, otrzymał szansę powrotu na stare śmieci. – Roman Abramowicz i wszyscy inni byli dla mnie bardzo mili – komentuje swój pobyt w Londynie Szewczenko. – Decyzję o opuszczeniu The Blues podjąłem z powodów osobistych. Można powiedzieć, że odszedłem stamtąd w poszukiwaniu nowych doświadczeń. Pobyt w stolicy Anglii, gdzie czułem się bardzo komfortowo, wniósł trochę stabilizacji do mojego życia. Czas spędzony w Chelsea to był dla mnie piłkarsko trudny okres, lecz ostatecznie piękny.

Dorobek Andrija Szewczenki w The Blues to Puchar Anglii, Puchar Ligi Angielskiej oraz Tarcza Wspólnoty. Niewiele nawet jak na tak krótki pobyt, bowiem ambicje Chelsea wykraczały znacznie poza te trofea. Przed przejściem na sportową emeryturę „Szewa” zdołał rozegrać jeszcze trzy sezony w rodzimym Dynamie i wywalczyć z teamem z Kijowa Superpuchar Ukrainy 2011. Pomimo grubo ponad trzydziestki na karku wciąż był zawodnikiem, którego należało się obawiać. Nigdy nie osiągnął jednak formy sprzed występów w barwach The Blues. – Opuściłem Milan, gdy byłem już w okolicach trzydziestki – tłumaczy Ukrainiec. – W Mediolanie wygrałem wszystko. W Chelsea wszyscy oczekiwali ode mnie, że nadal będę w najwyższej formie i zdołam powtórzyć tamte osiągnięcia. Tymczasem to było niemożliwe ze względu na kontuzje oraz inne okoliczności.

Urodzony w Dwirkiwszczynie Andrij Szewczenko to drugi najlepszy strzelec w historii słynnego AC Milanu. „Szewa” ustrzelił dla Rossonerich 175 goli i ustępuje pod tym względem tylko legendarnemu Gunnarowi Nordhalowi, który w koszulce teamu ze stolicy mody trafiał do siatki rywali aż 210 razy. Za Ukraińcem znajdują się między innymi Gianni Rivera, Marco van Basten oraz Jose Altafini.

„Szewa” to również najbardziej bramkostrzelny piłkarz w historii reprezentacji naszych wschodnich sąsiadów. Wychowanek Dynama Kijów dla „Sbirnij” zdobył 48 bramek w 111 występach. Po raz ostatni wpisał się na listę strzelców podczas spotkania Euro 2012, w którym Ukraina pokonała 2:1 Szwecję. – Chcę zaprezentować się w najwyższej formie – mówił kilka tygodni przed tamtym meczem, gdy nie był pewny swego występu ze względu na uraz kolana. – Nie zbliżę się nawet do murawy, jeśli nie będę w pełni zdrów. Nie mam zamiaru rozczarować fanów swoją grą. Bramka strzelona ekipie Trzech Koron nie pozostawiła już żadnych wątpliwości tym, którzy choć przez chwilę wątpili w niezwykły talent Andrija Szewczenki. Genialny napastnik z wiekiem może stracić szybkość i kondycję, jednak instynkt pozostaje na zawsze.

Po wyjeździe z Ukrainy Andrij w klubowej piłce zdobył wszystko co mógł, choć liczba trofeów na jego koncie nie jest powalająca. Puchar Mistrzów oraz Złota Piłka France Football są jednak tym, za co niejeden piłkarz oddałby wszystkie swoje tytuły i wyróżnienia, dlatego w chwili obecnej niemal nikt nie ma wątpliwości, że to właśnie „Szewa” jest najlepszym piłkarzem ukraińskim od czasów Ołeha Błochina.

Z drużyną narodową „Szewa” nigdy nawet nie zbliżył się do poziomu, który reprezentowały kluby, których koszulki przywdziewał. – Zawsze marzyłem o występie na mistrzostwach świata – mówił. – Ze swoimi drużynami klubowymi wygrywałem rozgrywki ligowe czy Champions League, przez co osiągnąłem na tej płaszczyźnie wszystko co się da. Fantastycznie byłoby więc móc reprezentować Ukrainę na mundialu. Marzenie Andrija spełniło się dopiero w 2006 roku, kiedy to „Sbirna” wzięła udział w światowym czempionacie w Niemczech. Szewczenko podczas turnieju strzelił dwa gole, a jego zespół zaprezentował się nadspodziewanie dobrze, docierając do ćwierćfinału, gdzie uległ 0:3 Włochom. To była pierwsza i jedyna okazja Andrija Szewczenki na podbicie piłkarskiego świata.

Po Euro 2012 „Szewa” ogłosił, że kończy swą długą i bogatą w sukcesy karierę sportową. Jego nowym wyzwaniem jest polityka. Wreszcie będzie miał też trochę więcej czasu dla żony Kristen i synów – Jordana, Christiana oraz Alexandra. Kto wie, być może za kilka lub kilkanaście lat usłyszymy o kolejnym Szewczence, który zdradza ponadprzeciętny talent do futbolu?

Bibliografia:

  • acmilan.com,
  • cnn.com
  • Deń,
  • The Guardian,
  • The Independent,
  • The Mirror,
  • New York Times,
  • uefa.com,
  • ukrainianfootball1894.com,
  • ukraina-vpered.com,
  • World Soccer,
  • wumag.kiev.ua.

Foto: gettyimages.com

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *