Data publikacji: 16 sierpnia 2018, ostatnia aktualizacja: 1 stycznia 2020.
Dla starszego pokolenia najlepsi piłkarze w historii to Pelé, Diego Maradona i Johan Cruyff, a młodsi bez zastanowienia wskazują na Lionela Messiego i Cristiano Ronaldo. Warto jednak wiedzieć, że swego czasu po zielonej murawie biegał ktoś taki jak Ferenc Puskás – napastnik, którego na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych obawiali się wszyscy obrońcy.
„Galopujący Major”, jak nazywano go z powodu służby w węgierskiej armii, był zawodnikiem kompletnym, uznanym w 1953 roku przez czasopismo „World Soccer” za najlepszego na świecie. Ci, którzy śledzili wnikliwie jego grę twierdzą, że potrafił strzelać bramki z każdej odległości obiema nogami i głową, a także dysponował znakomitym przeglądem pola, pozwalającym mu notować wiele asyst. W latach 1945-56 zdobył dla reprezentacji Węgier 84 gole w 85 występach. Nigdy później Magiczni Madziarzy nie odnosili większych sukcesów, bo za takie trzeba uznać złoty medal olimpijski w 1952 roku oraz drugie miejsce na mundialu dwa lata później.
– Jeszcze przed końcowym gwizdkiem strzeliłem wyrównującą bramkę, ale sędzia liniowy wskazał pozycję spaloną – wspomina finał mistrzostw świata z Niemcami, w którym Węgrzy prowadzili już 2:0, lecz ostatecznie polegli 2:3. – Nigdy mu tego nie wybaczę, chociaż na boisku się nie kłóciliśmy. Po prostu przegraliśmy i zwiesiliśmy głowy. W końcu arbiter ma zawsze rację. Po meczu pojawiło się mnóstwo plotek, że go sprzedaliśmy, ale to nonsens. Cały kraj był załamany tą porażką, a piłkarze zostali poproszeni przez służby mundurowe o niepokazywanie się na ulicy dopóki sytuacja się nie uspokoi.
Gdy wydawało się, że napędzani przez niesamowitego Puskása Magiczni Madziarzy na mundialu w 1958 roku znów powalczą o najwyższy laur, niecałe dwa lata przed szwedzką imprezą na Węgrzech wybuchła krwawa rewolucja, z powodu której Ferenc postanowił opuścić kraj i wyjechać do Hiszpanii. W odwecie rodzima federacja nałożyła niego osiemnastomiesięczną dyskwalifikację na wszystkich frontach. W razie powrotu do ojczyzny piłkarzowi groziła kara śmierci za dezercję, więc w kadrze narodowej nie wystąpił już nigdy więcej. Co ważne, „Galopujący Major” nie był w swojej decyzji odosobniony, ponieważ podobnie do niego postąpiło wielu kolegów po fachu czy trenerów.
– Miałem wtedy już prawie trzydziestkę na karku, więc ta dyskwalifikacja brzmiała dla mnie jak wyrok – mówi. – W pewnym momencie odezwali się jednak do mnie ludzie z Realu Madryt. Powiedziałem im, że jestem za gruby i chyba nie dam już rady grać zawodowo, ale następnego dnia pojawiłem się w Madrycie i odbyłem bardzo dziwną rozmowę z prezydentem klubu – Santiago Bernabéu. Nie mieliśmy tłumacza, więc ja mówiłem po węgiersku, a on po hiszpańsku. W pewnym momencie zacząłem gestykulować: „wszystko w porządku, ale spójrz na mnie – mam 18 kilogramów nadwagi”. Wtedy on odparł: „to już twój problem, a nie mój”.
Przed emigracją Ferenc spędził siedem lat w klubie Budapest Honvéd FC, dla którego w 164 występach zdobył 165 goli. Po owocnej karierze w ojczyźnie okraszonej sukcesami z reprezentacją można było przypuszczać, że gra dla Realu Madryt będzie dla Węgra jedynie krótkim przystankiem przed sportową emeryturą. Wszyscy, którzy tak uważali, okrutnie się jednak pomylili. W latach 1958-66 w barwach Los Blancos „Galopujący Major” rozegrał 180 spotkań i strzelił w tym czasie aż 156 bramek. Królewscy z nim w składzie sięgnęli po dziesięć trofeów: pięć mistrzostw Hiszpanii, Puchar Króla, trzy Puchary Europy oraz Puchar Interkontynentalny. Sam zainteresowany natomiast aż czterokrotnie wygrywał rywalizację o Trofeo Pichichi dla najlepszego strzelca La Liga.
– W Madrycie nigdy nie czułem się obco i nie musiałem się wstydzić swojego pochodzenia – przyznaje. – Jeśli gdzieś pojawialiśmy się z Los Blancos, to zawsze witały mnie małe grupki Węgrów. Uważali mnie za jednego ze swoich, ponieważ z powodu wydarzeń w 1956 roku ojczyznę opuściło około sto tysięcy moich rodaków. Cieszę się, że mogłem być częścią tej wielkiej drużyny. Atmosfera w zespole była wspaniała, a to jeden z kluczy do sukcesu. Obcokrajowcy odgrywali tu ważną rolę. Razem z Francuzem polskiego pochodzenia Raymondem Kopą i Argentyńczykiem Alfredo Di Stéfano ciągle ogrywaliśmy Hiszpanów w karty.
W finale Pucharu Europy w 1960 roku na Hampden Park w Glasgow Real Madryt rozbił Eintracht Frankfurt 7:3, a „Galopujący Major” ustrzelił w tym spotkaniu pokera (4 gole). Tymczasem węgierskie władze uważały go za zdrajcę ojczyzny. Zakazano transmisji spotkań Królewskich, a gazetom nakazano o ich węgierskim napastniku pisać tylko źle. Prawdziwi kibice na wszelkie możliwe sposoby szukali jednak relacji telewizyjnych z meczów Los Blancos oraz prawdziwych informacji o swoim idolu.
– Po opuszczeniu Węgier przyrzekłem sobie, że już nigdy tam nie wrócę – mówi. – Zostałem naprawdę okropnie potraktowany po tym jak przez szmat czasu dawałem z siebie wszystko. Dwadzieścia pięć lat później zmieniłem zdanie i zdecydowałem się na powrót. Cieplejszego powitania na lotnisku nie mogłem sobie wymarzyć. To było niesamowite. Czułem się jak jakaś gwiazda muzyki pop.
Po zakończeniu kariery sportowej Ferenc Puskás został trenerem. Największe sukcesy odnosił z Panathinaikosem Ateny, z którym wywalczył dwa mistrzostwa Grecji oraz finał Pucharu Europy. Zmarł 17 listopada 2006 roku w wieku 79 lat.
Foto: gettyimages.com