Nicki Pedersen: prędkość, nienawiść, pasja

Nicki Pedersen

Nickiego Pedersena można kochać lub nienawidzić, ale każdy fan żużla przyzna, że to jedna z postaci, które dodają temu sportowi kolorytu.

Oprócz trzech tytułów IMŚ Duńczyk ma na koncie długą listę żużlowych wrogów, niezliczone starcia z rywalami i sędziami. Bardziej niż ze zdobyczy punktowych w polskiej lidze jest znany z konfrontacji w parku maszyn. I chociaż w trakcie kariery złamał około trzydziestu kości, to kibice najbardziej pamiętają złamany palec, gdy podczas jednego z turniejów Grand Prix w akcie wściekłości uderzył dłonią w monitor.

Ten gorszy syn

Nazwisko Pedersen jest w Danii niemal tak popularne jak u nas Nowak czy Kowalski, ale rodzinę Nickiego w Odense doskonale znano ze sprzedaży samochodów. To właśnie z rodzinnym biznesem wiąże się pierwszy przełomowy moment w życiu przyszłego mistrza świata. Jesienią 1979 roku zaledwie dwuletni Nicki pojechał z rodzicami i trzy lata starszym bratem, Ronnim, do Brenderup. Tam ich ojciec, Preben, miał podpisać kontrakt życia i zostać autoryzowanym dealerem marki Citroen. Na miejscu spuszczony z oka mały Nicki zakradł się do warsztatu i uruchomił jedną z maszyn, w którą… wsadził rękę. Polała się krew, a kawałki palca wskazującego i środkowego prawej dłoni spadły na posadzkę. Mimo szybkiej interwencji rodziców (matka chłopców, Vibeke, kazała Nickiemu trzymać amputowane kawałki dłoni w ustach przez całą drogę do szpitala) palców nie udało się uratować.

Ten wypadek nijak nie osłabił miłości przyszłego duńskiego czempiona do wszystkiego, co ma silnik. – To prawie prorocze, że ojciec nadał nam imiona na cześć dwóch kierowców Formuły 1, którzy nie skończyli zbyt dobrze. Niki Lauda doznał poważnych poparzeń, a Szwed Ronnie Peterson zginął w wypadku w Mediolanie – przyznaje po latach Pedersen w autobiografii pod tytułem „Knallert Kongen”. Ku rozpaczy Prebena obaj chłopcy woleli jednak pojazdy dwukołowe od czterokołowych.

Mały Nicki nie wyglądał wcale na przyszłą gwiazdę motosportu – drobny, długowłosy, a do tego… w różowych ubrankach. W pierwszej biografii Pedersena, wydanym w 2010 roku „Over Stregen” autorstwa Dana Philipsena, można znaleźć zdjęcia dziewczęcej wersji Nickiego. – Byłem jej substytutem córki – wyznaje. – Zawsze marzyła o córeczce. Kiedy się urodziłem i odkryła, że to chłopiec, była tak wkurzona, że przez pierwsze dni nawet nie chciała na mnie patrzeć. Na szczęście kilka lat później marzenie mamy się spełniło i na świat przyszła moja siostra, Michelle.

Gdy w 1988 roku Odense obchodziło umowne tysiąclecie istnienia, jedenastoletni Nicki bawił z ojcem i bratem w nieodległym Fjelsted, gdzie chłopak po raz pierwszy wsiadł na motocykl do miniżużla. Sport ten oczywiście nie był mu obcy, w latach osiemdziesiątych cała Dania słyszała o sukcesach Olsena, Gundersena, Nielsena. To Ronni pierwszy zapragnął zostać żużlowcem, a Nicki skorzystał z okazji, że duńska federacja akurat obniżyła limit wieku w startach na motocyklach o najmniejszej pojemności – z 12 do 10 lat.

W tym wieku różnica trzech lat to przepaść, więc nic dziwnego, że Ronni zapowiadał się lepiej. Nicki jednak czuł się rozczarowany, gdy obaj zaczęli startować w zawodach, a ojciec pomagał tylko Ronniemu. Zresztą nie był to pierwszy raz, kiedy Pedersenowie faworyzowali starszego syna. – Kiedy byłem mały, nie za bardzo jeździliśmy na wakacje. Jak miałem cztery czy pięć lat, pojechali do Włoch z Ronnim, a mnie zostawili u babci od strony taty. Jeszcze powiedzieli mi, że Ronni spędza wakacje u drugiej babci – wspomina Nicki.

W wieku juniorskim nie zapowiadał się na wybitnego zawodnika. Dość powiedzieć, że jego najbardziej znanym występem był udział w Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów 1997 w czeskiej miejscowości Mšeno. I to wcale nie ze względu na wybitny wynik, lecz na starcie z jednym z kandydatów do tytułu, Rafałem Dobruckim. Atak Pedersena nie wpłynął na końcowy rezultat Polaka (srebro), ale sprawił, że do Nickiego przylgnęła łatka jeźdźca bez głowy. Ten epizod został mu zapamiętany bardziej nawet niż brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Świata w 1996 roku. Podczas zmagań w Diedenbergen może zdobył tylko jeden punkt, ale dokładnie o tyle Duńczycy wyprzedzili czwartych Niemców.

Nickiemu nie można było jednak odmówić uporu – na torze i poza nim. W 1997 roku zaczął jeździć w lidze szwedzkiej, rok później także w angielskiej, a w 1999 roku dorzucił do puli polski klub – Start Gniezno. Na rolę mechanika namówił przyjaciela ze szkoły, Thomasa. Gażę wydawał na sprzęt i przeloty. Na hotel już nie wystarczało. – Przez pierwsze dwa lata sypiałem na ławkach na lotnisku – wspomina. – Któregoś razu po zawodach w Słowenii spałem na trawniku przed lotniskiem, bo to zamykano na noc.

Upór dał owoce. W 2000 roku Nicki otrzymał dwukrotnie dziką kartę na zawody Grand Prix. Debiut w Linköping, gdzie startował regularnie przez dwa lata, okazał się nieudany – ostatnie miejsce. Ale już kilka miesięcy później w Vojens Pedersen wjechał do finału. W październiku tego samego roku zajął miejsce na podium Grand Prix Challenge i awansował do cyklu.

Pierwsze dwa lata w roli stałego uczestnika Grand Prix przyniosły mieszane uczucia. Zdarzały się turnieje wyjątkowo udane, nawet zwycięstwo w 2002 roku w Chorzowie, przeważały jednak występy bez awansu do półfinałów. Czegoś brakowało…

Gorycz zwycięstwa

– Nigdy nie słyszała o Olem Olsenie! – opowiadał Nicki o Anne-Mette Hansen, z którą na początku roku 2003 poznała go przyjaciółka. W tym czasie Pedersen miał już poukładany team, do którego dołączył między innymi początkujący mechanik Ashley Holloway (potem wielokrotnie będzie odchodzić i wracać), nowy klub w Polsce, pierwszoligowy ROW Rybnik, a także jasny cel: zrobić furorę w Grand Prix. Stały związek nie był na liście jego priorytetów, ale jasnowłosa barmanka zawróciła mu w głowie na tyle, że wychodząc z jej domu, wyrył na drzwiach serduszko.

Anne-Mette szybko pokochała żużel, a jej obecność wpłynęła zbawiennie na wyniki Nickiego w Grand Prix. W trzecim turnieju sezonu, podczas wielkiej fety na Millennium Stadium w Cardiff, Pedersen pozostawił w pokonanym polu rywali, w tym faworyzowanego Jasona Crumpa. Australijczyk po dwóch tytułach wicemistrzowskich z rzędu miał mieć wreszcie swój sezon. Ale choć wygrał kolejny turniej, a Nicki był dopiero czwarty, to już w słoweńskim Krško Pedersen przegrał tylko z Leigh Adamsem, Crump zaś zakończył zawody w półfinale. W grze o mistrzostwo liczył się też Tony Rickardsson, ale szwedzki multimedalista nie błyszczał tak jak w poprzednich dwóch sezonach.

Przed ostatnim turniejem – w Hamar w Norwegii – Pedersena i Crumpa dzielił tylko jeden punkt. Rickardsson miał jeszcze matematyczne szanse na trzeci tytuł z rzędu, ale szybko je stracił.
Los zadecydował, że w Hamar Pedersen trafił do pierwszego półfinału, błyskotliwy tego dnia Crump – do drugiego. Gdy Nicki awansował do ostatniego biegu wieczoru, a Jason wpadł w Rune Holtę i został wykluczony ze swojego półfinału, stało się jasne, że to Duńczyk będzie mistrzem świata.

Nicki w ciągu roku zdobył wszystko: miłość życia, stabilny zespół i wymarzony tytuł. Triumf miał jednak gorzki posmak. – Na trybunach byli moi rodzice, siostra, wujek. Ale to nie z nimi miałem ochotę świętować – przyznawał. – Nie rozumiałem, że przyjechali na ostatnie zawody, a gdzie byli wcześniej? Halo, gdzie byliście, pytam się?! Przyjechaliście tu, żeby mnie wspierać czy żeby ogrzać się w blasku sławy?!

Dodajmy, że kiedy jeden z dziennikarzy zapytał Prebena, czy jest dumny z tytułu mistrzowskiego syna, ten odpowiedział: „Tak, dobrze sobie poradził, ale nie zapominajmy, że w tym turnieju jechał też Ronni”. W Hamar Ronni Pedersen wystąpił za kontuzjowanego Lukaša Drymla i wywalczył osiem punktów. To był jego ostatni start w cyklu Grand Prix.

Długa droga powrotna

Rok 2004 nie układał się po myśli Nickiego nie tylko na torze. Po starciu z Gregiem Hancockiem podczas Grand Prix w Pradze Amerykanin wpadł do boksu Nickiego i zaczął go szarpać. Z kolei turniej w Eskilstunie Duńczyk na własne życzenie zakończył na czwartym miejscu, gdy w finale bezmyślnie sfaulował rodaka, Bjarnego Pedersena.

Do Nickiego docierały głosy, że w 2003 roku tylko mu się poszczęściło, a to Jason Crump powinien zostać mistrzem. Temperamentny Pedersen był gotów pokazać środkowy palec każdemu, kto tak powie, ale te słowa nie dawały mu spokoju. Przestał imprezować. Zaczął budować stabilną bazę w Anglii i profesjonalny team. Zatrudnił menedżera – Helgego Frimodta. Zakończył współpracę z Thomasem, gdy okazało się, że ten bardziej niż pracą jest zajęty romansowaniem z ich wspólną przyjaciółką.

Nie był już średniakiem w Grand Prix, ale częściej ocierał się o finał, niż do niego wchodził. Kampanię roku 2004 zakończył na piątym miejscu, rok później uplasował się na czwartym, a brązowy medal przegrał w ostatnim turnieju. W zmaganiach ligowych zyskał sobie opinię gwaranta punktów, ale i indywidualisty, którego dorobek nie przekłada się na wyniki zespołu.

W 2006 roku pojawił się przebłysk nadziei na powrót na szczyt. Po podpisaniu intratnego kontraktu w Rzeszowie i przedłużeniu współpracy z Eastbourne Eagles Nicki zainwestował w sprzęt, co zaowocowało zwycięstwem na otwarcie cyklu Grand Prix – pierwszym od mistrzowskiego sezonu. Dzień po triumfie Pedersen trafił do szpitala i poddał się zaplanowanej operacji nadgarstków. Dalsza część sezonu okazała się słodko-gorzka: bardzo dobre występy w mistrzowskim cyklu przeplatał z fatalnymi, a Stal Rzeszów mimo jego zdobyczy punktowych plasowała się w dolnej części tabeli. Na dodatek na krajowym podwórku wyrosła mu konkurencja w osobie Hansa Andersena. – Hans nie kłania się przede mną w pas jak niektórzy – opisuje tamte czasy Nicki. – Przypomina mi mnie samego, ten sam cwany uśmieszek. To mnie wkurza.

Nic dziwnego, że mianowanie Andersena kapitanem reprezentacji Danii Nicki odebrał jak policzek.
Słodko-gorzkie było i zwycięstwo Duńczyków w Drużynowym Pucharze Świata, okupione awanturą z Olem Olsenem, karą finansową i groźbą zawieszenia dla Pedersena. Dopiero zwycięstwo w ostatnim Grand Prix sezonu i brązowy medal IMŚ pozwoliły mu odetchnąć.

Zostać mistrzem

Do kampanii 2007 Nicki przystępował odmieniony – szczupły, wysportowany, trzymający zdrową dietę i z piekielnie szybkimi motocyklami. Takie przygotowanie szybko dało efekty. W pierwszych trzech meczach Ekstraligi Pedersen stracił tylko cztery punkty. W pierwszych dwóch rundach Grand Prix – zaledwie jeden!

Szyki w trzecim turnieju pokrzyżował sobie sam, gdy po starciu z Wiesławem Jagusiem nie tylko wyeliminował Polaka z dalszego udziału w zawodach, ale i odniósł kontuzję. Jednak ani ona, ani kamienie żółciowe nie powstrzymywały upartego Pedersena przed marszem po drugi tytuł mistrzowski. Tym razem smakiem musiał się obejść inny Australijczyk – Leigh Adams. Nikt za to nie mógł już wątpić, że Nicki Pedersen nie jest mistrzem z przypadku. Cztery zwycięstwa na jedenaście turniejów i ponad 40 punktów przewagi nad wicemistrzem mówiły same za siebie.

W sezonie 2008 odpuścił wprawdzie jazdę w Wielkiej Brytanii, za to pojawił się na kilku meczach ligi rosyjskiej. – Zazwyczaj wracałem z Rosji z cholernym kacem – wspomina starty w barwach Mega-Łady Togliatti. – Tam traktowali mnie jak gwiazdę rocka.

Rosyjskie perypetie nie wpłynęły negatywnie na postawę w Grand Prix. Po wystrzałowym sezonie 2007 tym razem Nicki postawił na regularność. Wygrał tylko jeden turniej, ale w dziewięciu z jedenastu stał na podium. To wystarczyło, by na koniec sezonu w Bydgoszczy świętował trzeci tytuł.

Wzloty i upadki

Życie Nickiego Pedersena wcale się nie uspokoiło, odkąd zapewnił sobie miejsce w żużlowym panteonie. W marcu 2009 roku urodziła mu się córka, Mikkeline. W tym samym roku stracił część sezonu po wypadku podczas Drużynowego Pucharu Świata. Także kolejne dwa sezony nie układały się po jego myśli, mimo świetnych wyników z reprezentacją, sporadycznych podiów w Grand Prix oraz lukratywnych kontraktów ze Stalą Gorzów. Powiększenie rodziny spowodowało też rozczarowującą zmianę w relacji z Anne-Mette. – Stała się dla mnie bardziej jak siostra niż jak ukochana. Wciąż była moją partnerką, ale przede wszystkim była mamą przez wielkie M – wyznawał.

Rok 2012 miał zmienić wszystko i być powrotem Nickiego na tron. Zwycięstwo w Grand Prix w Pradze zapowiadało spełnienie marzeń… Jednak następnego dnia po wypadku w polskiej lidze zmarł Lee Richardson, jeden z zawodników, z którymi Pedersen trzymał się poza torem. – Niedługo potem był mecz w Szwecji – wspomina. – Myślałem o nim, jadąc z prędkością 110 km/h. O tym, że ja też mógłbym tak zginąć. Że zmarł wskutek krwotoku wewnętrznego po upadku. To nie było w moim stylu. Starałem się zachowywać zimną krew.

Zdołał się otrząsnąć i jechać dalej, notując najlepszy sezon w karierze od czasu 2008 roku. Na końcu jednak czekało rozczarowanie – tak jak on wyszarpał tytuł Crumpowi na ostatniej prostej w 2003 roku, tak dziewięć lat później jego pokonał w finałowym turnieju inny Australijczyk, młody Chris Holder.

A to był dopiero początek kłopotów…

Polski akcent

– Nie lubię cię.
– Ja ciebie też nie.

Tak brzmiały pierwsze zdania wymienione przez Pedersena i pewną Polkę, która wkrótce stała się jego kochanką. Był koniec rozczarowującego roku 2012, a Nicki bawił na imprezie ze sponsorami w swoim starym-nowym klubie, Stali Rzeszów. Kobieta równała się z nim temperamentem, kłócili się i godzili na przemian, a wszystko to w tajemnicy przed światem. Zwłaszcza przed Anne-Mette, która znowu zaszła w ciążę.

Krótko po tym, gdy na świat przyszedł upragniony syn Nickiego, Mikkel, duński mistrz wyznał narzeczonej prawdę. Spróbowali podjąć terapię, ale nic ona nie dała. W dodatku zniecierpliwienie polskiej kochanki zakończyło się rozstaniem, a kobieta zaczęła grozić Pedersenowi i jego rodzinie. – Pisała, że przyjedzie na Grand Prix do Kopenhagi i zrobi coś Anne-Mette – opowiadał. – W końcu wynająłem ochroniarza, to kosztowało 10 tys. koron, ale myślałem, że dzięki temu będę mógł startować bez stresu. To była głupia myśl.

Myślami Pedersen był w zupełnie innym miejscu niż na torze stadionu Parken. Stale kontrolował sytuację na trybunach. Polska eks znalazła się niebezpiecznie blisko Anne-Mette, a po zawodach próbowała się dostać do busa Nickiego. Doszło do rękoczynów. Po tej sytuacji Pedersen postanowił opowiedzieć mediom o swoim romansie, by wytrącić broń z ręki ekskochance.

Miłość i nienawiść

Rok 2014 był ciężki dla kibiców Unii Leszno. Przez lata z pasją wygwizdywali Pedersena, a teraz musieli go oglądać w barwach swojej drużyny. Ten fakt osłodziły im medale – srebrny w pierwszym sezonie startów Nickiego w barwach Byków i złoty w kolejnym. Pierwsze jego złoto w Polsce.

Droga nie była prosta. Nicki kolejny raz starł się z Gregiem Hancockiem, tym razem w Szwecji, i został wrogiem numer jeden jeźdźców ze stajni Monstera. Obejrzał czerwoną kartkę w Ekstralidze po awanturze w parkingu z Jackiem Gajewskim podczas meczu KS Toruń – Unia Leszno.

Nie zaznawał spokoju i w życiu prywatnym. Kolejny związek, tym razem z kilkanaście lat młodszą mistrzynią bikini fitness, Helene Hüttmann, okazał się burzliwy. – Dbałem, by niczego jej nie brakowało, by nie musiała mnie cały czas prosić o pieniądze. Miałem możliwość dawać jej życie, którego inaczej by nie posmakowała – opowiada Nicki. Za jej namową przeniósł się do Monako i zaczął korzystać z medycyny estetycznej.

Zmiany odbiły się na formie sportowej. W sezonie 2016 w Grand Prix głównie oglądał plecy rywali, a Unia Leszno omal nie spadła z Ekstraligi. Konflikt z nowym trenerem kadry, Hansem Nielsenem, zaowocował opuszczeniem reprezentacji przez Nickiego. Na osłodę pozostał tytuł Indywidualnego Mistrza Europy, chociaż sam Pedersen traktował go jak nagrodę drugiej kategorii.

Wypadek podczas meczu ligi duńskiej w maju 2017 nie wyglądał szczególnie groźnie. Wprawdzie spekulowano o uszkodzeniu kręgów szyjnych, ale Pedersen został szybko wypisany ze szpitala, zapowiadał, że wróci na kolejne Grand Prix. Lecz mijały miesiące, a on nie wracał. W sierpniu pojawiły się doniesienia, że to dla Duńczyka koniec sezonu, a może i kariery. Gdy Nicki – nie w kevlarze, a w garniturze – świętował z Unią Leszno kolejny tytuł Drużynowego Mistrza Polski, wyglądało to jak pożegnanie ze sportem.

Ale Pedersen po raz kolejny zaskoczył żużlowy świat. W 2018 roku pojawił się ponownie nie tylko w ligach, ale i w cyklu Grand Prix – jako drugi najstarszy uczestnik cyklu po Gregu Hancocku. Poukładał życie prywatne: rozstał się z Helene i związał z Nataschą Öhlin, wychowującą samotnie córkę w wieku Mikkeline. By dowieść, że myśli o niej poważnie, potajemnie zarezerwował pokój w tym samym hotelu na Zanzibarze i w tym samym terminie, który wybrała na swoje wakacje.

Podczas Grand Prix Szwecji 2018 w Målilli na trybunach towarzyszyły mu obie części rodziny: Anne-Mette z dziećmi, Natascha i jej córka. Nie mógł sobie wyobrazić lepszej widowni dla ostatniego triumfu w cyklu. Do awansu do czołowej ósemki i pozostania w SGP na kolejny sezon zabrakło niewiele – ale dość, by włodarze Grand Prix nie zaproponowali mu dzikiej karty, lecz pozycję pierwszej rezerwy. – Nie dałbym rady czekać tak cały sezon w gotowości – przyznaje.

Pedersen się jeszcze nie skończył

Pedersen nie mógł przewidzieć, że gdyby przyjął propozycję oficjeli, i tak spędziłby w cyklu cały rok. Na początku sezonu 2019 ze stawki wycofał się bowiem, z powodów rodzinnych, Greg Hancock. Duńczyk nie przyjął też dzikiej karty na 2020. – Mam dosyć Grand Prix – wyznaje. – Tak, jeżdżą tam najlepsi, ale wszystko zrobiło się zbyt sterylne i milutkie. Wszyscy chcą się kumplować, brak w tym cyklu takich barwnych postaci jak Greg, Jason, Gollob czy ja sam.

Koniec walki o tytuł mistrza świata nie oznaczał końca Nickiego w żużlu. W Polsce po roku w Zielonej Górze na dłuższy czas osiadł w GKM-ie Grudziądz. Wzbudził nawet zachwyt, gdy na początku sezonu 2023 zdobył pierwszy od lat komplet w polskiej lidze. W trakcie sezonu częściej jednak wspominano o tym, jak często Pedersen nie dojeżdża do mety, rezygnując ze ścigania, ilekroć jest za rywalami.

Stracił prędkość, ale nie temperament. W 2021 roku Duńska Federacja Motocyklowa zawiesiła go na pół roku po tym, jak zwyzywał sędziego podczas meczu ligowego. Ostatecznie Duńczyk zdołał się wybronić i wykonanie wyroku zawieszono. Paradoksalnie zaledwie rok później ta sama Federacja ogłosiła Pedersena… nowym trenerem reprezentacji.

Powrót Drużynowego Pucharu Świata w 2023 roku uświetniła obecność Nickiego jako jednocześnie menedżera i zawodnika kadry. – To dwie wykluczające się role – stwierdza. – Kiedy jadę, paliwo dają mi głównie negatywne uczucia. Jako trener muszę być pozytywny i wspierający.

Ale poszło zaskakująco dobrze. Duńczycy awansowali do finału, a tam Pedersen po pierwszym nieudanym starcie zarządził serię rezerw za samego siebie. Ostatecznie zawodnicy z Kraju Hamleta cieszyli się z brązowego medalu.

W maju 2024 roku świat żużla został zaskoczony po raz kolejny. Asystentem trenera Pedersena został jego dawny arcywróg: Hans Andersen, który kilka miesięcy wcześniej skończył sportową karierę. – Wielką motywacją jest dla mnie fakt, że razem z Nickim sami zdobywaliśmy złoto DPŚ jako zawodnicy, a teraz możemy z drugiej strony bandy zadbać o to, by mistrzostwo wróciło do Danii. Czuję się częścią trenerskiego „dream teamu” – zapewniał w rozmowie z przedstawicielami Duńskiej Federacji Motocyklowej. W pierwszym sezonie współpracy zabrakło wyników, jednak atmosfera w parkingu okazała się zaskakująco dobra.

Pozytywny wpływ miała na Nickiego Pedersena nowa partnerka. Uświadomiła Duńczykowi, że ten ma problemy z hazardem, namówiła go na pogodzenie się z bratem (co zaowocowało współpracą między Nickim a synem Ronniego, stawiającym pierwsze kroki w żużlu Bastianem). – Natascha mówi, że brak mi empatii wobec innych ludzi – wyznaje szczerze Pedersen.

Chociaż 2 kwietnia 2025 Nicki skończy 48 lat, jego przygoda z żużlem wciąż trwa. Po rocznej przygodzie w niższej lidze w Polsce, gdzie ponownie reprezentował Stal Rzeszów, dość niespodziewanie został ogłoszony nowym nabytkiem beniaminka PGE Ekstraligi – ROW-u Rybnik. Po czteroletniej przerwie wraca też do jazdy w Szwecji. A co, kiedy żużel przestanie go bawić? – Ostatni bieg to nie koniec. To dopiero nowy początek – zapowiada zagadkowo.

Fot: alamy.com

Warto przeczytać: