Spis treści
Data publikacji: 18 lutego 2025, ostatnia aktualizacja: 18 lutego 2025.
Osiągnął niemal wszystko, o czym może marzyć skoczek narciarski. Jednak Primož Peterka na własnej skórze poczuł, że sportowy sukces bywa trudny do udźwignięcia.
Słoweniec wciąż jest najmłodszym zawodnikiem w historii, który wywalczył Kryształową Kulę dwa razy z rzędu. W 1997 roku na Kulm jako pierwszy reprezentant swojego kraju złamał barierę 200 metrów i otrzymał w nagrodę motocykl. Oprócz dwóch triumfów w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata ma w dorobku m.in. zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni oraz medale mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich.
Początki
Primož Peterka przyszedł na świat 28 lutego 1979 roku w Lublanie, a dorastał w położonej nieopodal niewielkiej miejscowości Moravče. W pobliżu jego rodzinnego domu znajdowała się mała skocznia narciarska, a po pierwszych nieśmiałych próbach okazało się, że chłopiec świetnie sobie na niej radzi. Wkrótce dołączył do klubu Triglav Kranj, gdzie wśród zafascynowanych skokami narciarskimi rówieśników zaczął budować fundamenty swej przyszłej kariery.
Przełomowy moment nastał 4 stycznia 1996 roku, gdy uczęszczał jeszcze do liceum sportowego w Planicy. Debiutując w Pucharze Świata podczas konkursu w Innsbrucku „Peti”, jak go nazywają, zajął ósme miejsce. Wyglądało to bardzo obiecująco i młodzieniec wkrótce zaczął spełniać oczekiwania tych wszystkich, którzy dostrzegli jego predyspozycje do dalekich lotów.
Kolejny milowy krok w karierze Słoweńca miał miejsce w Polsce. 27 stycznia 1996 roku w Zakopanem stanął na najwyższym stopniu podium zawodów PŚ, wyprzedzając m.in. dwóch Austriaków – swojego idola Andreasa Goldbergera i Reinharda Schwarzenbergera. Przyjechał do stolicy Tatr jako postać niemal anonimowa, a wracał do siebie jako zwycięzca elitarnych zmagań. Następnego dnia przegrał tylko z „Goldim” i coraz śmielej zaczął pukać do ścisłej światowej czołówki.
Na przełomie stycznia i lutego A.D. 1996 przyszedł czas na mistrzostwa świata juniorów w Gallio, gdzie Peterka zdobył srebrny medal indywidualnie oraz brąz w drużynie. Cała Słowenia już wtedy przecierała oczy ze zdumienia – oto pojawił się zawodnik, który za chwilę może bić się o najwyższe cele w Pucharze Świata oraz seniorskich imprezach mistrzowskich.
– Wszyscy uczymy się od najlepszych albo chcemy być tacy jak oni – mówi w rozmowie z serwisem „Ekipa”. – Prędzej czy później przychodzi moment, gdy musisz czerpać wiedzę od najlepszych. Sam też kiedyś obserwowałem swojego idola – patrzyłem, co robi, co sprawia, że jest najlepszy, by móc się tego nauczyć. A potem nagle go wyprzedziłem. To samo działo się ze mną, z Adamem Małyszem, z Peterem Prevcem i z całym światem sportu. Uczysz się od najlepszych, dostrzegasz ich atuty, a potem nagle ich przewyższasz. I wtedy przychodzi moment, kiedy sam musisz się uczyć od tego, kto cię wyprzedził.
Sezon 1996/1997
Dobre występy w Pucharze Świata 1995/1996 doprowadziły Primoža Peterkę do pierwszej dziesiątki klasyfikacji generalnej, co przed startem zmagań chłopak zapewne brałby w ciemno. Ale prawdziwa bomba wybuchła dopiero w kolejnej kampanii.
W skokach narciarskich mówi się o złotych latach poszczególnych nazwisk: Janne Ahonena, Adama Małysza czy Gregora Schlierenzauera. W sezonie 1996/1997 to właśnie „Peti” rozdawał karty. Zaczął co prawda od miejsc poza podium w Lillehammer, ale już w grudniu 1996 roku w Ruce odniósł kolejne pucharowe zwycięstwo.
Potem nadeszła długa seria startów, w których Słoweniec nie wypadał poza TOP 10, a zazwyczaj meldował się na podium, w tym kilkukrotnie na pierwszym miejscu. 45. Turniej Czterech Skoczni zakończył się jego wielkim triumfem z niemal 30 punktami przewagi nad Andreasem Goldbergerem i Dieterem Thomą. Presja była niesamowita – cztery różne obiekty w dwóch krajach w ciągu niewiele ponad tygodnia – a on dał radę. Dla niespełna 18-latka było to kosmiczne przeżycie.
Największa impreza sezonu, czyli Mistrzostwa Świata w Narciarstwie Klasycznym 1997 w Trondheim, okazała się jednak dla niego sporym zawodem. W konkursach indywidualnych zajął trzynaste miejsce na skoczni dużej i dopiero trzydzieste pierwsze na normalnej. Drużynowo Słoweńcy uplasowali się na szóstej lokacie. Dominacja w Pucharze Świata nie po raz pierwszy nie przełożyła się na laury w imprezie mistrzowskiej.
Mimo niepowodzenia w Norwegii „Peti” utrzymał wysoką formę w końcówce sezonu 1996/1997 i finalnie sięgnął po upragnioną Kryształową Kulę, którą odebrał w Planicy przed 40-tysięczną publicznością. Dołożył też Małą Kryształową Kulę za loty, a w Słowenii wybuchła euforia, ponieważ do tamtej pory żaden skoczek z tego kraju nie osiągnął tak wiele w jednym sezonie.
– Czasem jestem z tego bardzo dumny, a czasem mnie to irytuje – ocenia tamte sukcesy w wywiadzie dla serwisu „Demokracija”. – Z jednej strony te osiągnięcia uczyniły moje życie lepszym, ale z drugiej także je skomplikowały. Nigdy wcześniej o tym nie mówiłem, bo ludzie tego nie rozumieją.
Sezon 1997/1998
Następna kampania była kolejnym pokazem siły Primoža Peterki. Już w pierwszych konkursach w Lillehammer meldował się w czołówce, a potem przyszły podia w Predazzo, Villach, Harrachovie i Engelbergu. Wprawdzie w 46. Turnieju Czterech Skoczni nie poszło mu na miarę oczekiwań, jednak cały czas utrzymywał się w czubie klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Gdy w styczniu 1998 roku przeszedł czas zawodów w Zakopanem, Słoweniec raz był siedemnasty, a raz… zwyciężył, wyprzedzając m.in. Kazuyoshiego Funakiego i Svena Hannawalda. Na igrzyskach w Nagano nie udało mu się sięgnąć po medal, ale w konkursach indywidualnych dwukrotnie zameldował się w pierwszej szóstce.
Pod koniec lutego faworytami do wywalczenia Kryształowej Kuli wydawali się być Kazuyoshi Funaki i Andreas Widhölzl. Jednak finisz sezonu w wykonaniu Primoža Peterki okazał się imponujący – Słoweniec wygrał trzy z pięciu konkursów Turnieju Nordyckiego i dołożył podium w lotach w Planicy. Dzięki temu minimalnie wyprzedził najgroźniejszych konkurentów i ponownie triumfował w klasyfikacji Pucharu Świata. Miał wówczas zaledwie 19 lat. Do dziś nikt tak młody nie zgarnął Kryształowej Kuli dwa razy z rzędu.
– Te dwa sezony były wynikiem dobrze wykonanej pracy z dzieckiem, którym w tamtym czasie wciąż byłem – ocenia. – Oczywiście kluczową rolę odegrał także talent, ale to dzięki odpowiedniemu podejściu i ciężkiej pracy przyszły rezultaty.
Olimpijski brąz
Po dwóch spektakularnych latach „Peti” nagle stracił błysk. W sezonach 1998/1999, 1999/2000, 2000/2001 oraz 2001/2002 nie stanął ani razu na podium zawodów Pucharu Świata. Wielokrotnie zdarzało mu się wpaść do drugiej czy trzeciej dziesiątki, a w pierwszej zameldował się tylko raz. Z czasem ceny akcji Słoweńca na sportowej giełdzie szorowały po dnie. Jednak mimo kłopotów z formą w marcu 2000 roku na mamuciej skoczni w Planicy osiągnął 212 metrów, co było wówczas rekordem Słowenii i oczywiście jego rekordem życiowym.
Na początku 2002 roku wreszcie wrócił na salony za sprawą igrzysk olimpijskich w Salt Lake City. W konkursach indywidualnych plasował się w pierwszej piętnastce, a w zawodach drużynowych reprezentacja Słowenii w składzie Damjan Fras, Primož Peterka, Robert Kranjec i Peter Žonta zdobyła brązowy medal. To sprawiło, że przypomniano sobie, iż „Peti” wciąż potrafi być wartościowym członkiem zespołu. W tym samym roku wystąpił także na mistrzostwach świata w lotach w Harrachovie, gdzie zajął dwunastą pozycję. Może nie był to wynik marzeń, ale w porównaniu z kilkoma wcześniejszymi sezonami – na pewno bardzo solidny.
– To był jeden z lepszych sezonów, bo po raz pierwszy cała drużyna była silna, a nie tylko ja – wspomina. – W zespole panowała przyjacielska atmosfera, nie rywalizowaliśmy ze sobą. Wszyscy prezentowaliśmy solidną formę. Nikt może nie wyróżniał się szczególnie, ale byliśmy na podobnym poziomie.
U progu kampanii 2002/2003 wydawało się, że Peterka naprawdę wrócił do gry o najwyższe cele. Odniósł wtedy zwycięstwo w Ruce, a dzień później zajął tam trzecie miejsce. Na starcie 51. Turnieju Czterech Skoczni był nawet siódmy w Oberstdorfie i… wygrał w Garmisch-Partenkirchen, ale kolejne konkursy nie były już tak udane w jego wykonaniu, dlatego ostatecznie uplasował się w TCS na piątym miejscu. Co ciekawe, tamto zwycięstwo w Ga-Pa pozostało szczególne – jest ostatnim w karierze „Petiego” podium w Pucharze Świata.
Schyłek kariery
W dalszej części sezonu 2002/2003 Słoweniec kilka razy finiszował w czołowej dziesiątce, ale nic więcej nie dał rady z siebie wykrzesać i w walce o Kryształową Kulę uplasował się na piątej lokacie. Na mistrzostwach świata w Val di Fiemme zajął miejsca w drugiej dziesiątce, a konkurs drużynowy Słoweńcy skończyli na szóstej pozycji.
Od tamtej pory Primož Peterka coraz częściej wypadał z czołówki. Na MŚ 2005 w Oberstdorfie sięgnął jeszcze po brąz w drużynie na skoczni normalnej, lecz podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich 2006 w Turynie indywidualnie plasował się na trzydziestej i trzydziestej czwartej pozycji, a zmagania drużynowe reprezentacja Słowenii zakończyła na dopiero dziesiątym miejscu.
Ostatnie pucharowe punkty „Peti” wywalczył 16 stycznia 2009 roku w Zakopanem. W Pucharze Świata po raz ostatni oficjalnie wystartował 8 lutego A.D. 2009 w Willingen, zajmując trzydziestą siódmą lokatę. Potem próbował jeszcze swoich sił w Pucharze Kontynentalnym i zawodach niższej rangi, a w marcu 2011 roku oznajmił, że definitywnie kończy karierę.
– Wraz z Jure Koširem, Brigitą Bukovec i innymi byliśmy pionierami sukcesów słoweńskiego sportu w czasach niepodległości – mówi. – Wtedy Słowenia jako samodzielne państwo miała zaledwie pięć lat, więc w pewnym sensie przecieraliśmy szlaki. Oczywiście, że jestem dumny z niektórych swoich osiągnięć. Byłem pierwszym Słoweńcem, który skoczył ponad 200 metrów, pierwszym, który zdobył Kryształową Kulę i pierwszym zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni. To są sukcesy, których nikt mi nie odbierze.
Na życiowym zakręcie
W pewnym momencie cała Słowenia dosłownie oszalała na punkcie Primoža Peterki. Był młody, zdolny i stawał na podium w najważniejszych zawodach w skokach narciarskich. Niestety, jak to często bywa, sukces przyniósł też dużą presję i problemy osobiste. W mediach coraz częściej mówiło się o jego kłopotach z alkoholem. Pierwsze większe sygnały docierały w okolicach 2006 roku, kiedy znaleziono go pijanego w pokoju hotelowym podczas zgrupowania kadry.
Jego zawarte w 2003 roku małżeństwo z modelką Renatą Bohinc stało się tematem plotek i spekulacji. Choć oboje wielokrotnie zapewniali, że walczą o swoje szczęście i bezpieczeństwo trojga dzieci, to długotrwałe trudności w 2019 roku doprowadziły do rozwodu. Jak wielokrotnie powtarzała była żona skoczka, bywały w ich relacji momenty niebiańskie, kiedy Peterka znajdował u szczytu formy i w glorii sławy, oraz istnie koszmarne, gdy przegrywał z nałogiem i frustracją.
Po zakończeniu przygody ze skakaniem „Peti” nie zerwał do końca ze sportem. Pracował jako trener i odpowiadał za szkolenie w kraju, a później szukał szczęścia za granicą. W styczniu 2019 roku związał się z męską reprezentacją Turcji, lecz ta przygoda trwała zaledwie kilka miesięcy. Podobnie krótki był epizod pracy z kadrą chińskich skoczkiń, który przerwała pandemia koronawirusa.
Dziś Peterka wciąż mieszka w Słowenii, w okolicach Planicy. Ima się różnych dorywczych zajęć i bywa gościem w studiach telewizyjnych, gdzie komentuje skoki, choć kibice nie zawsze rozpoznają w nim pełnego werwy nastolatka, który dwukrotnie sięgnął po Kryształową Kulę. Na nielicznych dostępnych w sieci zdjęciach przyciąga uwagę jego zmieniona twarz i wyraz oczu, w których widać doświadczenie życiowych zakrętów.
– Drażni mnie świadomość, że łatka, która przylgnęła do mnie w młodości, pozostanie ze mną na zawsze – zwierza się w rozmowie z serwisem siol.net. – Nie da się tego wymazać. Czuję się, jakbym nosił na czole niewidzialny stempel.
Dziedzictwo
Primož Peterka ma w swoim dorobku dwa zdobyte Puchary Świata, zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni, brąz olimpijski i mistrzostw świata w drużynie, a także rekordowe skoki i owacje tysięcy kibiców pod mamucią skocznią w Planicy. Jednocześnie życie mu pokazało, że sukces może być ciężarem trudnym do udźwignięcia – przytłoczony sławą zmagał się z problemami osobistymi i kryzysami, z których nie zawsze znajdował właściwe wyjście.
Dziś wciąż można spotkać go w środowisku sportowym, choć stara się nie rzucać w oczy. Nie jest już tym onieśmielonym chłopakiem, który w 1996 roku w Zakopanem wprawił w zachwyt świat skoków narciarskich, ale wciąż ma swoje miejsce w sercach kibiców. Jego historia to dowód na to, że w sporcie – tak jak w życiu – nic nie trwa wiecznie.
Foto: gettyimages.com
- Marit Bjørgen. Wielka mistrzyni czy oszustka? - 18 marca 2025
- Ronaldinho. Magik z piłką przy nodze - 15 marca 2025
- Mikaela Shiffrin. Zawsze bądź szybsza niż chłopcy - 6 marca 2025