Gheorghe Hagi. Niezrównany Maradona Karpat

Gheorghe Hagi

Data publikacji: 1 lutego 2025, ostatnia aktualizacja: 3 lutego 2025.

Jego styl wielokrotnie porównywano do Diego Maradony. Nie chodziło tylko o posturę i smykałkę do dryblingu, lecz także o wybuchowy temperament. Był niesamowicie ambitny, ale czasem porywczy, co prowadziło do starć z sędziami, rywalami, a nawet trenerami. Mimo to Gheorghe Hagi pozostał wybitnym artystą futbolu.

Dorastał niedaleko Morza Czarnego, pasał owce z dziadkiem, a potem stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych piłkarzy świata. Znany jako „Maradona Karpat” czy „Regele” (po rumuńsku: „Król”), zrobił tak wielką furorę, że dziś jest otoczony niemal kultem w rodzimej Rumunii oraz w Stambule.

Na boisku był jak magik. Grał głównie lewą nogą, ale nieźle radził sobie także prawą, a piłka kleiła mu się do stopy tak, jakby była przyciągana magnesem. Szybki, zwrotny, z niesamowitym przeglądem pola, finezyjnym dryblingiem i smykałką do strzelania efektownych goli. Kto oglądał jego bramki z dystansu, ten wie, że niekiedy były to prawdziwe „petardy” wystrzeliwane z okolic 30-40 metra.

Z pastwiska na boisko

Gheorghe Hagi przyszedł na świat 5 lutego 1965 roku jako syn Iancu i Chiraty. Śmieje się czasem, że przynajmniej data jego urodzin jest łatwa do zapamiętania – piątego dnia drugiego miesiąca. Wychowywał się w Săcele, niedaleko pięknej Konstancy, gdzie morze łączy się z piaszczystymi plażami. Rumuni mogą o tej części kraju mówić długo: słońce, plaża, wakacje… Ale on nie wylegiwał się na piasku. Prędzej można go było znaleźć biegającego za piłką lub spędzającego czas ze swoim ukochanym dziadkiem, który był pasterzem.

To właśnie od dziadka – także noszącego imię Gheorghe – chłopak nauczył się, jak ważne jest bycie ambitnym i samodzielnym. Rodzina Hagi wywodzi się z Arumunów, którzy migrowali z Grecji do Rumunii. Gdy legendarny piłkarz wspomina rodzinne historie, zawsze powtarza, że najważniejszą cechą Arumunów jest ambicja. Mały Gheorghe kopał piłkę gdzie popadnie, a że talent aż kipiał mu z butów, dość szybko przykuł uwagę lokalnych trenerów. Zaczynał w młodzieżowych drużynach FC Konstanca, a kształtowali go tam Iosif Bükössy i Emanoil Hașoti.

– Kiedy mama podarowała mi moją pierwszą prawdziwą piłkę, poczułem się jak w Boże Narodzenie – wspomina w rozmowie z magazynem „FourFourTwo”. – Na podwórku krzyczeli do mnie: „Zjeżdżaj stąd, brudny dzieciaku! Chcesz nas tylko ośmieszyć?!”. Nie rozumieli, że to po prostu mój styl gry, i że nigdy nie miałem zamiaru upokarzać rywala.

Młodziutki Hagi wyróżniał się tak bardzo, że Rumuńska Federacja Piłkarska ściągnęła go nawet do drużyny Luceafărul Bukareszt, w której zbierano najbardziej utalentowaną młodzież z kraju. Po dwóch latach wrócił jednak do Konstancy i już w 1982 roku zadebiutował w najwyższej klasie rozgrywkowej. Miał wtedy 17 lat i głowę pełną marzeń.

Kierunek: Steaua Bukareszt

W następnym sezonie stało się jasne, że takiego diamentu nie można zatrzymać na wybrzeżu Morza Czarnego. Najpierw skierowano go do ekipy Universitatea Craiova, lecz ostatecznie trafił do klubu Sportul Studențesc z Bukaresztu. W stolicy miał znacznie większe szanse się wypromować, a i miasto tętniło życiem.

To, co potem się wydarzyło, mogłoby stanowić kanwę dobrego filmowego scenariusza. W 1986 roku słynna Steaua Bukareszt przed meczem o Superpuchar Europy z Dynamem Kijów wypożyczyła Hagiego na tylko na jedno spotkanie. Młody zawodnik zdecydował o wyniku tamtego starcia, strzelając zwycięskiego gola z rzutu wolnego. Włodarze wspieranej przez reżim Steauy uznali więc, że swojego nowego bohatera już nie oddadzą.

– Trafiłem do wielkiego klubu, a w Monte Carlo spełniło się jedno z moich największych marzeń – wraca do tamtych chwil w wywiadzie dla oficjalnego serwisu UEFA. – Nie tylko zdobyłem trofeum z rumuńską drużyną, ale też strzeliłem decydującego gola. Czy mogło mnie spotkać coś piękniejszego?

Był to okres absolutnej dominacji Steauy w rumuńskiej lidze, a Gheorghe w latach 1987-1989 zapisał w swoim CV trzy mistrzostwa i trzy krajowe puchary. Dodatkowo jego zespół dotarł aż do finału Pucharu Europy w 1989 roku, przegranego 0:4 z AC Milanem. „Maradona Karpat” trafiał do siatki z precyzją wybitnego snajpera, a komunistyczne władze Rumunii – z Nicolae Ceaușescu na czele – nie chciały nawet słyszeć o sprzedaży swojego gwiazdora do za granicę.

Dwa sezony w Realu Madryt

Po udanym dla Rumunii (choć zakończonym w 1/8 finału) mundialu w 1990 roku, „Regele” wreszcie uzyskał zgodę na transfer. Wylądował w Realu Madryt, co w rumuńskich realiach było skokiem do gigantycznego świata zachodniej piłki. Los Blancos zapłacili za niego 3,5 miliona dolarów i wiązali z nim wielkie nadzieje.

– Kiedy prezydent Realu Madryt przyjechał do Bukaresztu, żeby się ze mną spotkać, poczułem się zaszczycony – opowiada w rozmowie z magazynem „FourFourTwo”. – Nie musiał mnie długo przekonywać, rozmowy nie trwały zbyt długo. Zmiana była ogromna pod wieloma względami. Nowe życie, inne jedzenie, inny sposób komunikacji. Potrzebowałem około czterech miesięcy, żeby się zaaklimatyzować. Pierwszy miesiąc był najtrudniejszy, ale stopniowo zacząłem rozumieć język i komunikować się z mediami oraz ludźmi wokół mnie. To było kluczowe. Języka nauczyłem się samodzielnie. Z czasem wszystko zaczęło wracać do normy – czułem się coraz lepiej, grałem na wysokim poziomie i stałem się ważnym zawodnikiem drużyny.

Gheorghe Hagi w Madrycie miał swoje momenty – na przykład hat-trick w wygranym 5:0 meczu z Athletikiem Bilbao czy słynną bramkę z ponad 40 metrów przeciwko Osasunie. Niestety sytuacja w klubie spowodowana brakiem najważniejszych trofeów w gablocie sprawiła, że Rumun uznawany był za zawodnika nie do końca spełniającego oczekiwania.

Z Brescii do Barcelony

W 1992 roku Hagi przeniósł się do Brescii, która wkrótce spadła do Serie B, ale potem z nim na czele błyskawicznie powróciła do włoskiej elity. Po mistrzostwach świata w 1994 roku, na których brylował, do gry weszła ponownie La Liga, tym razem w postaci FC Barcelony. Tam jednak Rumun znów nie miał lekko. Styl Johana Cruyffa i gwiazdozbiór w Dumie Katalonii sprawiły, że często siadał na ławce rezerwowych, a frustracja w nim narastała. Zdołał co prawda razem z Barçą zdobyć drugi w karierze Superpuchar Hiszpanii i dotrzeć do półfinału Pucharu UEFA, ale kibice widzieli w nim bardziej niesfornego artystę niż gwiazdę pierwszego planu.

– Zadzwonił do mnie Johan Cruyff – wspomina swój transfer na Camp Nou. – To w dużej mierze dzięki niemu trafiłem do Barcelony. Już przed mistrzostwami świata w 1994 roku mówił, że jestem najlepszą „dziesiątką” w Europie. Gdy taki klub jak FC Barcelona cię chce i daje ci szansę pracować z twoim idolem oraz uczyć się filozofii futbolu totalnego, co możesz odpowiedzieć? On swoją pracą w Barcelonie zmienił piłkę nożną. Jego system i sposób postrzegania gry były niesamowite. Stawiał na ofensywny styl, chciał żebyśmy grali do przodu, zdobywali bramki. Przez dwa lata w Barcelonie nauczyłem się bardzo dużo: jak dominować na boisku, jak ustawiać się w odpowiednich strefach, jak równoważyć atak i obronę. Wpoił mi te fundamenty na stałe.

Renesans w Galatasaray

Rumuński artysta futbolu rozwinął skrzydła dopiero po przenosinach do Galatasaray. W 1996 roku, w wieku 31 lat, postanowił zaryzykować i przyjąć ofertę z Turcji. Wtedy mnóstwo osób się dziwiło: „Galata? Dlaczego nie kolejny wielki klub z Zachodu?”. Ale szybko okazało się, że wybór był strzałem w dziesiątkę, a Hagi niemal z miejsca stał się ulubieńcem fanów ekipy ze Stambułu.

W koszulce Galatasaray „Maradona Karpat” przeżył swoją drugą piłkarską młodość – cztery mistrzostwa Turcji z rzędu, do tego dwa krajowe puchary i – przede wszystkim – historyczny triumf w Pucharze UEFA w 2000 roku, gdzie Galata w finale pokonała Arsenal po rzutach karnych. Co prawda Rumun obejrzał czerwoną kartkę w dogrywce za starcie z Tonym Adamsem, ale jego wkład w wywalczenie trofeum był niepodważalny. Zaraz po tym sukcesie przyszedł jeszcze Superpuchar Europy i zwycięstwo 2:1 z Realem Madryt. Gheorghe Hagi w wieku 35 lat świętował największe międzynarodowe trofea klubowe. Trudno o piękniejszą puentę jego bogatej kariery.

– To było coś wyjątkowego dla każdego, kto w tamtym czasie był związany z Galatasaray – mówi w wywiadzie dla oficjalnego serwisu UEFA. – Kto by uwierzył, że pokonamy Arsenal i sięgniemy po trofeum? Zagrałem dobrze, mimo że dostałem czerwoną kartkę. Nawet po tylu latach uważam, że nie zasłużyłem na wyrzucenie z boiska, ale to nie umniejsza historycznego osiągnięcia – pierwszego europejskiego trofeum dla tureckiej drużyny. Spędziłem w Stambule wspaniałe lata, zdobywając wiele tytułów, w tym Superpuchar Europy. Te wspomnienia, te trofea i miłość kibiców zostaną ze mną na zawsze.

W reprezentacyjnej koszulce

Status legendy Gheorghe Hagi zawdzięcza też swoim występom w reprezentacji Rumunii. Zaczął wcześnie – w 1983 roku, mając zaledwie 18 lat. Zadebiutował w meczu z Norwegią, a pierwszego gola strzelił przeciwko Irlandii Północnej. Potem, przez niemal dwie dekady, był filarem kadry i jej kapitanem, jednocześnie bijąc niemal wszystkie możliwe rekordy.

Brał udział w mistrzostwach świata 1990, 1994 i 1998. Jemu i drużynie najlepiej wiodło się w 1994 roku w USA, kiedy to Rumuni sensacyjnie doszli do ćwierćfinału, odpadając dopiero po rzutach karnych ze Szwecją. W meczu z Kolumbią Gheorghe strzelił jednego z piękniejszych goli turnieju, lobując bramkarza z ponad 40 metrów. Do tego dorzucił asysty i trafienia w kolejnych spotkaniach. Nie dziwota, że trafił do jedenastki gwiazd mundialu.

– Moim marzeniem było strzelić gola na mistrzostwach świata – mówi. – I jakie to było trafienie! W USA graliśmy świetnie i wielka szkoda, że nie udało nam się awansować do półfinału. Jednak już zwycięstwo w naszym pierwszym meczu pokazało, jak dobra była nasza generacja.

W 1998 roku Rumunia znów dobrze rozpoczęła mundial, lecz zakończyła przygodę w 1/8 finału po porażce 0:1 z Chorwacją. Wówczas Hagi ogłosił rozbrat z kadrą, ale później zmienił zdanie i wziął udział w Euro 2000. Tam w ćwierćfinale z Włochami zarobił czerwoną kartkę i było zarówno po turnieju, jak i po jego karierze w drużynie narodowej. Zakończył występy z 124 oficjalnymi meczami i 35 bramkami.

Trener

Gheorghe Hagi zawiesił korki na kołku w 2001 roku. Jednak nie umiał usiedzieć w domu. Szybko postanowił spróbować swoich sił jako trener. Zaczęło się od objęcia reprezentacji Rumunii, choć na krótko. Po braku awansu na mistrzostwa świata federacja podziękowała mu za współpracę. Jedynym wielkim sukcesem był mecz w Budapeszcie wygrany z Węgrami, ale to nie wystarczyło do pozostania na stanowisku.

W 2003 roku wylądował w tureckim Bursasporze, lecz wyniki nie zachwycały. W 2004 roku prowadził już Galatasaray, zdobywając Puchar Turcji po efektownym 5:1 w finale z Fenerbahçe. Niestety zabrakło wygranej ligi, więc kontraktu mu nie przedłużono.

W 2005 roku Hagi objął Politehnicę Timișoara. Tu znowu nie poszło zgodnie z planem – konflikty i niezadowalające wyniki sprawiły, że odszedł po kilku miesiącach. Kiedy latem 2007 roku stanął za sterami Steauy, wydawało się, że wraca do korzeni. Zdołał awansować do Ligi Mistrzów, lecz po nieporozumieniach z właścicielem klubu zrezygnował.

Po zwolnieniu Franka Rijkaarda w 2010 roku Galata znowu wezwała go na ratunek. Sentyment był ogromny, ale chemia się nie zadziałała – słabe wyniki w lidze sprawiły, że Hagi został szybko zwolniony.

Okazało się, że najlepszym pomysłem jest wzięcie spraw w swoje ręce. I tak w 2009 roku Rumun założył klub Viitorul Konstanca, który niedługo po wywalczeniu mistrzostwa i pucharu kraju połączył z Farulem Konstanca, czyli wcześniej FC Konstanca. Mało tego, utworzył też własną akademię piłkarską – jedną z największych w południowo-wschodniej Europie.

Po prostu Regele

Prywatnie Gheorghe Hagi stara się być człowiekiem rodzinnym. Z żoną Marileną ma dwójkę dzieci – syna Ianisa oraz córkę Kirę. Ianis poszedł w ślady ojca i został piłkarzem. Kira z kolei zdecydowała się na zupełnie inną ścieżkę i wybrała aktorstwo.

Trudno się dziwić, że „Maradona Karpat” przez wielu uznawany jest za najwybitniejszego rumuńskiego piłkarza w historii. Jego wpływ na popularność futbolu w ojczyźnie jest nieoceniony. Dość powiedzieć, że siedem razy wybierano go piłkarzem roku w Rumunii i sześć razy nominowano do Złotej Piłki, a w 1994 roku zajął w tym prestiżowym plebiscycie czwarte miejsce – za Christo Stoiczkowem, Roberto Baggio i Paolo Maldinim.

W 1999 roku magazyn „World Soccer” umieścił go na 25. miejscu w setce najlepszych piłkarzy XX wieku, a pięć lat później Rumun znalazł się na liście Pelégo, obejmującej 125 najlepszych żyjących futbolistów. Gheorghe Hagi to postać nietuzinkowa. W tym samym człowieku miesza się wybuchowy temperament, piłkarski talent i pasterska prostolinijność. Nic dziwnego, że kochają go Rumuni i Turcy, a w Hiszpanii wciąż chętnie wspomina się jego piękne gole.

Foto: gettyimages.com

Ziemowit Ochapski
Latest posts by Ziemowit Ochapski (see all)

Warto przeczytać:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *