Spis treści
Data publikacji: 30 marca 2017, ostatnia aktualizacja: 22 maja 2024.
Nie każda opowieść o słynnym sportowcu kończy się happy-endem. Kenny Carter pod górkę miał niemal od urodzenia, a jego fatalna decyzja z 21 maja 1986 roku to w dużym stopniu pokłosie wydarzeń, które miały miejsce dużo wcześniej.
Od startu pod górkę
Halifax to niewiele ponad osiemdziesięciotysięczne miasto położone w angielskim hrabstwie West Yorkshire, około pół godziny drogi samochodem na południowy zachód od Leeds. Niegdyś znajdował się tam jeden z największych ośrodków przemysłu włókienniczego, lecz dziś po olbrzymiej fabryce Dean Clough pozostało jedynie wspomnienie i budynki zagospodarowane przez różne firmy, restauracje, galerie sztuki, a także teatr. Jeśli chodzi o sport, dumą miasta są rugbyści Halifax R.L.F.C. Piłkarze błąkają się natomiast po niższych klasach rozgrywkowych, a słynny klub żużlowy Halifax Dukes w 1986 roku został przeniesiony do pobliskiego Bradford i jedenaście lat później przestał istnieć.
28 marca 1961 roku w Halifax na świat przyszedł Kenneth Malcolm Carter, dla którego speedway stał się sposobem na życie. Rodzina Carterów zamieszkiwała przy Elisabeth Street, gdzie przeniosła się z pobliskiego Elland. Ojciec chłopaka, Mal, pracował jako monter urządzeń energetycznych, a matka, Christine, opiekowała się domem oraz dziećmi, czyli Kennym i jego dwoma młodszymi braćmi: Alanem i Malcolmem. Wkrótce cała familia przeniosła się na wieś, do niedalekiego Ovenden, gdzie ojciec rodu prowadził już swój własny biznes.
Mal zajmował się sprzedażą używanych samochodów, a także był dilerem motocykli marki Suzuki. Z tego powodu jego najstarszy syn niemal od kołyski miał kontakt z jednośladami. Pierwszą maszynę o pojemności 50cc otrzymał od taty w wieku zaledwie sześciu lat. – Miał nad nim doskonałą kontrolę, więc niedługo później sprezentowałem mu specjalnie skrojoną pod niego 80-kę – opowiada Mal. – Wstąpił do młodzieżowego stowarzyszenia motocyklowego i czynił niesamowite postępy. Gdy kupiłem mu crossową Yamahę 100cc, też nie zwolnił tempa. W ciągu ośmiu tygodni przeskoczył z juniorów do seniorów i był tak dobry, że mógł skutecznie rywalizować ze sporo starszymi. Ci nie mogli pogodzić się z tym, że taki młodziak im podskakuje i często stosowali różnie nieczyste sztuczki podczas wyścigów. Wtedy też zdecydowałem, że pójdziemy w innym kierunku. Moim celem było uczynić z niego lokalnego bohatera, a do tego najlepiej nadawał się żużel, bo tam dało się na tym jeszcze zarobić. Kupiłem więc motocykl i tak oto ruszyła karuzela.
Kenny od zawsze uwielbiał motocykle, a gdy miał dziewięć lat stały się one dla niego niemal wszystkim, bo o niczym innym nie potrafił już myśleć. W październiku 1970 roku chłopiec otrzymał od życia potężny cios prosto w serce. Jego mama, Christine, miała wypadek samochodowy, w wyniku którego została sparaliżowana od szyi w dół. Podróżujący z nią najmłodszy z rodziny, czteroletni Malcolm, odniósł jeszcze cięższe obrażenia i nie przeżył nawet doby. Minął rok zanim Pani Carter wróciła do domu, ale to wcale nie sprawiło, że Kenny i Alan poczuli się lepiej, bowiem Mal nie sprostał całej sytuacji i szybko wyprowadził się na dopiero co kupioną farmę w Barkisland. Niedługo później para wzięła rozwód, a głowa najstarszego z synów pełna była czarnych myśli, których młodzieniec nie lubił jednak uzewnętrzniać.
Pasja Kenny’ego Cartera do motocykli nie wzięła się znikąd, gdyż odziedziczył ją po ojcu, który angażował się w motoryzację nie tylko od strony biznesowej. Mal najpierw był lokalną gwiazdką wyścigów po asfalcie, a następnie sponsorował legendarnego Rona Haslama – dwukrotnego mistrza świata. Mężczyzna interesował się też żużlem i dobrze znał Erica Boothroyda – kapitana, a później promotora klubu Halifax Dukes. Po licznych namowach działacz w końcu dał się przekonać do wyprawy na tor motocrossowy, by ujrzeć Kenny’ego w akcji. – Ciągle powtarzał: „Zobaczysz, on jest genialny!” – wspomina Boothroyd. – Gdy przybyłem na miejsce, młody śmigał już trochę i zaliczył jedną glebę. „Wracaj na motocykl i pokaż Ericowi na co cię stać!”, wrzeszczał Mal, ale chłopakowi wyraźnie coś dolegało i pokazywał, że chyba złamał nadgarstek. Jego ojciec to typ człowieka, którego ciężko zadowolić.
Choć Mal Carter odszedł od żony w najtrudniejszym momencie życia, to w ramach ugody rozwodowej zostawił jej dom, a o synach zawsze pamiętał i starał się ich wspierać. Sparaliżowana kobieta ułożyła sobie życie na nowo z Davidem Woodem, który wcześniej zawodowo się nią opiekował. Ten związek również nie był usłany różami, ale chłopcy Christine mieli dobry kontakt z mężczyzną i cieszyli się chociaż chwilowym szczęściem matki, za którą skoczyliby w ogień. Podobnie zresztą zachowywali się na swoich motocyklach. Kenny z motocrossu próbował przejść do żużla, natomiast Alan poszedł w ślady ojca i wylądował na ścigaczu.
Dziś niewielu żużlowych adeptów marzy o podpisaniu kontraktu z jakimkolwiek brytyjskim klubem. Obecnie najlepsze pieniądze zarabia się w Polsce, a Wielka Brytania najczęściej służy jedynie za trampolinę prowadzącą do kraju nad Wisłą. W połowie lat siedemdziesiątych było jednak zupełnie na odwrót. Reprezentacja Zjednoczonego Królestwa w latach 1971-1977 aż sześciokrotnie sięgała po złoty medal drużynowych mistrzostw świata i każdy z młodzieńców stawiających pierwsze kroki w speedwayu śnił o pójściu w ślady Petera Collinsa, Malcolma Simmonsa, Dave’a Jessupa, Johna Louisa czy Raya Wilsona. Ojciec Kenny’ego Cartera dostrzegał w swoim synu wielki potencjał i dlatego w końcu udało mu się namówić Erica Boothroyda, żeby pozwolił chłopakowi objechać kilka kółek na The Shay, gdzie na co dzień śmigali żużlowcy Halifax Dukes.
– Prace na torze rozpoczynałem zawsze w poniedziałek po południu, gdyż domowe mecze odjeżdżaliśmy w sobotę – opowiada ówczesny włodarz Dukes. – W końcu więc uległem namowom Mala i pozwoliłem Kenny’emu poćwiczyć przed 14:00. Carter senior poprosił mnie wtedy jeszcze, żebym wpuścił na tor również Rona Haslama, a ja nie zaprotestowałem. Młody nie radził sobie najgorzej, ale Haslam zdecydowanie lepiej panował nad motocyklem i z nich dwóch postawiłbym wtedy na niego. Tydzień później jednak Mal poprosił mnie o jeszcze jeden trening. Nie wiem, gdzie ten chłopak był przez te siedem dni i co robił, ale zaprezentował się o sto procent lepiej niż za pierwszym razem.
Choć największą miłością Kenny’ego Cartera były motocykle, to w jego sercu znalazło się też miejsce dla Pameli Lund – czarnowłosej i ciemnookiej rówieśniczki, którą poznał w szkole średniej. – Ciągle pakował się w jakieś kłopoty, ale lubiłam go, bo zagadywał do mnie na przerwach – opowiadała dziewczyna. – W tamtym czasie jednak nie interesował się jeszcze żużlem aż tak bardzo. Ścigał się na crossie i wydaje mi się, że dopiero ojciec przekonał go do speedwaya.
Mal Carter jako człowiek biznesu należał do ludzi konkretnych. Jego firma prężnie się rozwijała i w drugiej połowie lat siedemdziesiątych miał pod swoimi skrzydłami dwóch jeźdźców Halifax Dukes – Chrisa Puseya i Erica Broadbelta. W głowie cały czas świtał mu jednak plan, według którego jego starszy syn zostaje najpierw lokalnym matadorem, a później co najmniej jednym z najlepszych żużlowców w kraju. W tym celu po udanych treningach zaczął „urabiać” klubowego promotora i obiecywać, że sam o wszystko zadba, i że jedyne czego oczekuje od Dukes, to podpisanie kontraktu. Carter senior znał się na swojej robocie i potrafił zorganizować odpowiedni sprzęt oraz nastawić syna psychicznie do rywalizacji na maszynie bez hamulców, gdzie przy prędkości 100 km/h spotkanie z bandą okalającą tor nierzadko kończyło się tragicznie.
Eric Boothroyd wiedział jak rozpoznać utalentowanego zawodnika, ale oznajmił Malowi, że jego syn w lidze będzie mógł się ścigać najwcześniej w sezonie 1978. Do tego czasu miał trenować, trenować i jeszcze raz trenować. W tym celu ojciec nabył dla Kenny’ego motocykl Weslake. Poprzednim właścicielem maszyny był nie byle kto, bo sam Mikael Lohmann, czyli duńska torpeda Halifax Dukes. Treningi odbywały się w odległej o ponad sto kilometrów od Halifax miejscowości Ellesmere Port pod okiem miejscowego promotora Joego Shawa. Wraz z młodym Carterem żużlowego rzemiosła uczyło się też kilku innych wartych wspomnienia chłopaków: Neil Collins (z tych Collinsów), Pete Ellams, Paul Embley oraz Peter Carr.
Tylko nieliczni wiedzieli, że Kenny Carter ma talent do speedwaya, więc właściwie nikt nie przypuszczał, iż będzie się on rozwijał w takim tempie. – Ten dzieciak robił takie wrażenie, że promotorzy Newcastle Diamonds, Ian Thomas i Bryan Larner, próbowali nam go wykraść, oferując różne profity za naszymi plecami – wspomina Boothroyd. Młodzieńcowi podobała się perspektywa szybkiego zarobku, ale miał on również swój honor, dlatego nie robił nic wbrew ojcu ani Halifax Dukes, którzy już wcześniej obiecali mu kontrakt. Umowa może nie była kurą znoszącą złote jaja, bo gwarantowała jedynie 4 funty za start oraz 8 funtów za punkt, ale dawała młodemu zawodnikowi poczucie stabilizacji.
Nie bez powodu o najlepszych sportowcach często mówi się, że są nieustraszeni. Strach przed kontuzją czy utratą życia to bowiem częsta przyczyna tego, że zawodnik nie osiąga wyników, do których jest predysponowany. Żużel jest dyscypliną, w której oprócz szybkiego motocykla i chłodnej głowy potrzebna jest też odrobina szaleństwa, pozwalająca wykonywać manewry, jakich nikt nie dopuściłby się po trzeźwej analizie sytuacji. Oczywiście w speedwayu trafiają się mistrzowie pokroju Grega Hancocka, którzy pięć razy kalkulują każde posunięcie, ale nawet u nich granica strachu jest położona zdecydowanie dalej niż u przeciętnego człowieka. Styl jazdy „Herbiego” wynika bowiem ze zdobytego doświadczenia, a nie ze strachu.
Nastoletni adepci speedwaya zazwyczaj w ogóle się nie boją śmierci. Sprawdzianem dla ich nerwów jest pierwszy poważny wypadek, który prędzej czy później następuje. Wtedy też taki chłopak najczęściej przekonuje się o tym czy żużel to rzeczywiście sport dla niego. Szesnastoletni Kenny śmigał sobie po torze w Ellesmere Port i wszyscy spośród nielicznych obserwatorów się nim zachwycali. Nie bał się niczego, ale 3 grudnia 1977 roku nadeszła chwila, która mogła zburzyć tę sielankę. Podczas treningu dwudziestoletni Stuart Shirley w wyniku kolizji z Carterem uderzył z impetem w metalową konstrukcję bandy okalającej tor i poniósł śmierć na miejscu. Ten nieszczęśliwy wypadek przeszedł w mediach bez większego echa, ale w psychice chłopaka zostawił trwały ślad, który ostatecznie nie powstrzymał go przed dalszym uprawianiem czarnego sportu. Introwertyczna natura młodzieńca sprawiła jednak, że już drugą wielką tragedię dusił w sobie nie prosząc nikogo o wsparcie.
Pod koniec lat siedemdziesiątych najwyższa klasa rozgrywkowa na Wyspach z jednej strony była szczytem marzeń każdego młodego jeźdźca, a z drugiej stanowiła zbyt duże wyzwanie dla chłopaka, który nigdy wcześniej nie rywalizował w profesjonalnej lidze. Kenny’ego Cartera w sezonie 1978 obowiązywał kontrakt z Halifax Dukes, ale syn Mala nie mógł liczyć na to, że z marszu przebije się do składu ekipy z The Shay. Z tego względu wypożyczeniem młodzieńca zainteresował się drugoligowy zespół Newcastle Diamonds. Eric Boothroyd nie miał nic przeciwko, ale Kenny przed podpisaniem stosownych dokumentów chciał zobaczyć, gdzie ewentualnie przyjdzie mu nabierać żużlowego doświadczenia. – Podczas dnia prasowego odmówił założenia plastronu Diamentów, ponieważ nie wiedział czy tu zostanie – opowiada George English, promotor klubu z hrabstwa Tyne and Wear. – Miał więc na sobie kombinezon z reklamą firmy swojego ojca. Tak mu się jednak u nas spodobało, że kilka dni później pojawił się na meczu otwierającym sezon.
Pierwszy wiraż
20 marca 1978 roku Kenny Carter oficjalnie zadebiutował w barwach Newcastle Diamonds. Młodzieniec wywalczył 4 punkty i 2 bonusy w domowym sparingu przeciwko Ellesmere Port. Bez rewelacji, ale chłopaka chwalono za determinację.
W latach siedemdziesiątych śmierć w speedwayu była czymś o wiele bardziej powszechnym niż w dzisiejszych czasach, kiedy bezpieczeństwo zawodników jest najważniejsze. Taka sytuacja nie oznaczała jednak, że kolejne tragedie mniej bolały ludzi kochających żużel. Kenny ledwie zdążył się oswoić z jedną tragedią, a w jego trzecim występie w składzie ekipy z Brough Park klubowy kolega, osiemnastoletni Chris Prime, uderzył w ogrodzenie okalające tor i stracił życie. Jadący przed nim Carter nie widział tego zajścia, ale skutek nie mógł nie zostawić śladu w jego psychice. – Do dziś nie spotkałem kogokolwiek, kto widział moment wypadku – wspomina George English, promotor Diamentów. – Chris znajdował się daleko z tyłu, a wszyscy byli skupieni na Kennym i jego walce o punkty.
Cokolwiek działo się w głowie młodego żużlowca, to szedł on swoją ścieżką i nie szukał u nikogo pocieszenia. Koncentrował się na speedwayu, co wychodziło mu naprawdę fenomenalnie. Jeszcze w kwietniu najpierw wygrał swoją pierwszą ligową gonitwę, a niedługo później zdobył płatny komplet punktów. Chłopak poczynał sobie na tyle dobrze, że wkrótce wkrótce został powołany przez swój macierzysty team, Halifax Dukes, na mecz przeciwko Swindon Robins, w którym miał zastąpić borykającego się z problemami żołądkowymi Micka McKeona. – Jeszcze jako szesnastolatek nie bał się absolutnie niczego i śmiał się w oczy bardziej doświadczonym zawodnikom – opowiada McKeon. – W końcu jednak przestałem być o to zazdrosny i zacząłem się od niego uczyć. Początkowo rzeczywiście traktowałem go nieco z góry, ale z czasem zostaliśmy przyjaciółmi. Mógłbym powiedzieć, że naprawdę uwielbiałem tego dzieciaka.
Nastoletni Carter jak na swój wiek jeździł bardzo inteligentnie. Rozumiał, że speedway to również sport zespołowy, dlatego zawsze zostawiał miejsce dla kolegi z pary. Sztukę tę opanował do perfekcji, a problemu nie stanowiło dla niego pozwolenie partnerowi na minięcie linii mety przed nim. Mick McKeon właśnie dzięki uprzejmości Kenny’ego wywalczył swój pierwszy komplet punktów na The Shay. – Podczas pobytu w Newcastle dorósł i stał się jeźdźcem z prawdziwego zdarzenia – mówi Ian Thomas, promotor Diamentów. – Jego forma w debiutanckim sezonie była po prostu fenomenalna i nie pozostawiała złudzeń, że ten chłopak celuje jeszcze wyżej. W tamtym czasie oczywiście nie był jeszcze supergwiazdą, za jaką uchodził Tom Owen, który nawet nie traktował Kenny’ego jako potencjalnego zagrożenia.
Kumple z drużyny i włodarze Newcastle Diamonds nigdy nie narzekali na Cartera czy kogokolwiek z jego otoczenia. Nawet z pozoru spokojni ludzie w ferworze w walki ujawniają jednak swoją drugą twarz. Podczas drugiego występu dla Halifax Dukes, tym razem przeciwko Wimbledon Dons, Kenny starł się z Colinem Richardsonem. W jednej z gonitw zawodnik stołecznej ekipy dość ostro sfaulował młodzieńca, za co w parkingu Mal Carter zdzielił go z całej siły. Wynikła z tego niezła afera, a włodarze zespołu z Londynu grozili ojcu żużlowca, że jeśli nie opanuje emocji, to opuści stadion w kajdankach. Zachowanie Mala z jednej strony było karygodne, a z drugiej takie ludzkie, gdyż mężczyzna po prostu starał się dbać o bezpieczeństwo syna i zainterweniował, kiedy poczuł, że jest ono zagrożone.
W wyścigu żużlowym bierze udział tylko zawodnik, ale na jego dyspozycję zazwyczaj ma wpływ co najmniej klika osób. Tak jest dziś i tak było też w latach siedemdziesiątych. Mal woził syna na spotkania do Newcastle, a przy motocyklach Kenny’ego dłubali Gary Docherty, Richard Pickering oraz Phil Hollingworth. Ten ostatni swego czasu również próbował swoich sił w czarnym sporcie, dzięki czemu zakumplował się z Carterem. – Przy okazji zawodów w Halifax często wygłupialiśmy się i śmialiśmy, jak to kumple – opowiada. – Ja z czasem dałem sobie spokój ze speedwayem i podjąłem pracę jako stolarz. Później zdarzało mi się zastępować Richarda, który nie zawsze mógł jeździć z Kennym na mecze, aż w końcu zatrudnił mnie on na pełny etat.
W sezonie 1978 Kenny Carter uzyskał jeden pełny komplet „oczek” i pięć płatnych. Nastolatek wypracował dzięki temu solidną średnią 7,58. Diamenty spośród trzydziestu ośmiu spotkań wygrały aż dwadzieścia dziewięć, ale pierwsze miejsce w tabeli przeszło im koło nosa ze względu na… małe punkty. Canterbury Crusaders także finiszowali z liczbą 60 dużych „oczek” i dwukrotnie ulegli Newcastle Diamonds w bezpośrednich starciach, lecz regulamin okazał się bezlitosny i to team z hrabstwa Kent cieszył się z triumfu w National League. Dzieciak z Halifax jednak i tak mógł być z siebie dumny, gdyż z rezerwowego stał się liderem, a dodatkowo cały swój debiutancki sezon odjechał bez kontuzji. – Był niesamowity zarówno na torze, jak i poza nim – wspomina George English. – W tamtych czasach na wyjazdy zabieraliśmy ze sobą trzy lub cztery autokary kibiców. Carter miał taki idiotyczny zwyczaj, że je wszystkie wyprzedzał, po czym stawał na najbliższym skrzyżowaniu i powtarzał ten manewr do znudzenia.
Szefowie Diamentów mieli cień nadziei, że Kenny zdecyduje się zostać w niższej lidze na jeszcze jedne rozgrywki, ale w obliczu talentu o takiej skali ciężko było tego oczekiwać. Na jego miejscu wielu siedemnastolatków nie wahałoby się ani jednej sekundy nad skorzystaniem z możliwości doskonalenia swoich umiejętności na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej, ale Carter zdawał sobie sprawę, że w jego przypadku byłaby to zwyczajnie strata czasu. Podobnie uważał zresztą promotor Halifax Dukes, Eric Boothroyd, który szybko rozwiał wątpliwości na temat przynależności klubowej młodego Brytyjczyka w kampanii 1979.
Kenny Carter przychodził do British League jako najlepszy reprezentant Zjednoczonego Królestwa w swoim wieku. Taką opinię głosił nie byle kto, bo sam Eric Boocock – legendarny jeździec Książąt z The Shay. Eksperci natomiast opisywali nastolatka jako bardzo ambitnego zawodnika, który możliwość konfrontacji z żużlowcami pokroju Olego Olsena, Ivana Maugera, Petera Collinsa i Michaela Lee potraktuje nie jako zaszczyt, a wyzwanie. Tymczasem Mal dbał o to, żeby jego syn miał jak najlepsze warunki do realizowania swoich celów, więc zakończył współpracę sponsorską z Erikiem Broadbeltem oraz Chrisem Puseyem i wszystkie środki zarezerwowane na ten cel zainwestował w Kenny’ego. – Ufundował mi dwa motocykle, to wszystko – mówił chłopak, któremu często zarzucano, że dzięki ojcu ma o wiele lepszy start w speedwayu niż rówieśnicy. – Jeśli ktokolwiek myśli, że jest mi łatwo, to powinien się popukać po głowie. Tata zawsze krótko mnie trzymał i prawdopodobnie to procentuje.
Kiedy wszystko zaczęło się powoli układać, wtedy znów pojawiła się ona. Śmierć. Tym razem przyszła po ukochaną mamę Kenny’ego. Trzydziestosześcioletnia kobieta nie mogła już dłużej znieść beznadziei i bólu po wypadku sprzed niemal dekady. Wegetowała przykuta do łóżka i ze świadomością, że jej najmłodszy syn nie żyje. Christine popełniła samobójstwo poprzez przedawkowanie tabletek przeciwbólowych, jakie starszy syn dostarczał jej regularnie z lokalnej apteki. Co najgorsze, sam znalazł ciało mamy, kiedy akurat wpadł do domu na herbatę ze swoim przyjacielem – Jimmym Rossem. Od razu zadzwonił po karetkę, ale przybyły na miejsce lekarz mógł jedynie stwierdzić zgon.
Młodszy brat Kenny’ego, Alan, załamał się po samobójstwie matki, natomiast zawodnik Halifax Dukes ponownie tłumił wszystkie emocje w sobie. Na jego twarzy nie dało się zobaczyć rozpaczy, którą jednak skrywał w sercu. – Po jej śmierci wyznał mi, że czuje się winny, kiedy przypomina sobie chwile, gdy ignorował jej wołanie lub wkurzał się, kiedy był zajęty grą w piłkę na podwórku, a ona mu przerywała – opowiada Jimmy Ross. – Naprawdę go to dręczyło, choć w rzeczywistości zachowywał się jak każdy dzieciak, którego matka wymaga stałej opieki. Pam opowiadała mi później, że po śmierci Christine Kenny położył się do łóżka i płakał przez całą noc.
Samobójcza śmierć matki niejednemu młodemu sportowcowi odebrałaby chęć do dalszej rywalizacji, ale Kenny’ego Cartera to nie dotyczyło. Chłopak niemal obsesyjnie pragnął wygrywać kolejne wyścigi, a rodzinna tragedia skłoniła go do złożenia jasnej deklaracji. – Zostanę mistrzem świata dla mojej mamy! – obiecał, a cztery dni później zanotował komplet 12 „oczek” w wygranym przez Halifax Dukes 47:31 domowym starciu z Sheffield.
W ogóle cały debiutancki sezon Cartera na torach British League to pasmo sukcesów, bo średnia 8,133 w wykonaniu osiemnastolatka budziła ogromny szacunek, który dodatkowo był wzmocniony przez występ w półfinale indywidualnych mistrzostw kraju oraz złoty medal mistrzostw Wielkiej Brytanii do lat dwudziestu jeden. Do największych gwiazd speedwaya oczywiście wiele mu jeszcze brakowało, lecz znajdował się na dobrej drodze do tego, żeby w przyszłości sięgnąć po upragniony tytuł czempiona globu. Jak na razie musiał zadowolić się zwycięstwem w rundzie kwalifikacyjnej IMŚ w Wolverhampton, ale przecież od czegoś trzeba było zacząć. – Zimą przez chwilę rozważałem możliwość zostania na jeszcze jeden sezon w Newcastle – mówił. – Uwielbiałem fanów na Brough Park, bo to byli kibice z krwi i kości. Nadal też lepiej jeździ mi się na mniejszych torach, ale przeciwko dużym nic nie mam, bo w końcu pokonałem Chrisa Mortona w Belle Vue. Z perspektywy czasu uważam więc, że dobrze postąpiłem i musiałbym być głupcem, żeby przez kolejny rok ścigać się w National League.
Sukcesy w tak młodym wieku Kenny Carter zawdzięczał nie tylko talentowi, ale również charakterowi zwycięzcy. – Zawsze we wszystkim musiał być najlepszy – wspomina Jimmy Ross, który z biegiem czasu zaczął jeździć z młodym żużlowcem na spotkania wyjazdowe. – Kiedy wychodziliśmy do pubu, zazwyczaj graliśmy w bilard lub rzutki. Okupowaliśmy stół lub tarczę tak długo aż Kenny wychodził zwycięsko z rywalizacji. Na początku ustalaliśmy pojedynek do trzech wygranych, ale jeśli mnie pierwszemu udało się dobić do tej liczby, to nagle graliśmy do pięciu i schodziły nam na to dwie godziny. Ja miałem robotę w warsztacie, więc jeżeli Carterowi wyraźnie nie szło, to po prostu się podkładałem, żeby móc wreszcie wykonać swoją pracę.
Nie tylko Jimmy miał niezły ubaw z Kenny’ego, który nie odpuszczał w żadnej grze, w której chodziło o zwycięstwo. Eric Boothroyd lubił ze swoim podopiecznym od czasu do czasu rozegrać partyjkę snookera przy niewielkim, domowym stole. – Na początku kilka razy mnie ograł, ale przyszedł wreszcie moment, kiedy udało mi się go pokonać – opowiada ówczesny promotor Halifax Dukes. – Tak się wtedy zagotował, że nie mógł się doczekać następnego dnia i możliwości rewanżu. Wtedy jednak wygrałem po raz drugi z rzędu, a on najzwyczajniej w świecie… przestał przychodzić na kolejne partyjki! Po prostu musiał być zawsze najlepszy.
Kampanię 1979 Halifax Dukes zakończyli na szóstym miejscu w tabeli, co w stawce osiemnastu zespołów stanowiło całkiem dobrą lokatę. Oprócz Kenny’ego o sile ekipy z hrabstwa West Yorkshire stanowili jeźdźcy tacy jak Ian Cartwright i Mike Lohmann. Szalony osiemnastolatek średnią w drużynie ustąpił tylko temu pierwszemu i został uznany najlepszym zawodnikiem, który przeszedł z National League do British League. W międzyczasie zadebiutował też w kadrze narodowej podczas test-meczu w Swindon, gdzie team Zjednoczonego Królestwa zmierzył się z Australią. Z tego względu nikt sobie nie wyobrażał składu Książąt na sezon 1980 bez Kenny’ego Cartera.
W końcu na prostej
Kampania 1980 zaczęła się dla Kenny’ego Cartera już zimą, w australijskim Perth. Na Antypodach Brytyjczyk nie tylko ścigał się na żużlu, ale również zaprzyjaźnił się ze swoim rodakiem – Nigelem Flatmanem z Peterborough Panthers.
– Bywaliśmy w tamtych stronach rokrocznie, chyba ze trzy razy z rzędu – opowiada Flatman, któremu tak się spodobało na Antypodach, że w 1991 roku przeniósł się tam na stałe. – Po prostu znaleźliśmy wspólny język i zostaliśmy przyjaciółmi. On był naprawdę wspaniałą osobą. W Australii mieszkaliśmy jednak oddzielnie – ja u Paula Johnsona, który pracował w Ipswich i Swindon, a Kenny’ego przygarnął najpierw Robbie Cox, a później speedcarowiec Bill Cato. Miejscowa publiczność nas uwielbiała i ochrzciła „Strasznymi Bliźniakami”. Nie traktowaliśmy tego zbyt poważnie. Czuliśmy się bardziej jak na wakacjach niż w pracy.
W Perth Kenny mógł popracować nad kondycją, gdyż tamtejszy owal miał ponad pięćset sześćdziesiąt metrów długości. Australijskie powietrze sprawiało jednak, że myśli Cartera czasem oddalały się od speedwaya. Wraz ze swym kompanem młodzieniec niemal codziennie udawał się na oddaloną o czterdzieści pięć minut drogi od Perth wyspę Rottnest. Tam żużlowcy najczęściej pływali i nurkowali. Robienie w kółko tego samego z czasem zaczyna trochę nudzić, więc pewnego dnia postanowili zaszaleć i wybrali się na pobliską… plażę nudystów. – Byliśmy tak przestraszeni eksponowaniem naszych klejnotów, że leżeliśmy na brzuchach, twarzami do piasku – śmieje się Niglel. Oprócz tego młodzi mężczyźni często odwiedzali kina oraz nocne kluby. Tam bez skrępowania korzystali z bogatej oferty alkoholowej, ale jednocześnie trzymali się z dala od narkotyków.
Królem toru Claremont był dobry kumpel Cartera z Halifax Dukes, Mick McKeon, który w lidze brytyjskiej już tak nie błyszczał. Sekretną broń lokalnego matadora stanowił jego brat – Graham. Zajmował się on szykowaniem silników i gdy podczas pewnych zawodów Kenny został daleko za plecami Micka, zaoferował Brytyjczykowi pomoc. Taka sytuacja wydaje się kuriozalna, ale w tamtych czasach w środowisku żużlowym była zupełnie normalna. Co ciekawe, australijski mechanik wprowadził w ustawieniach silnika Cartera naprawdę kosmetyczne korekty, a efekt okazał się piorunujący, gdyż od tamtej pory pojedynki kolegów z ekipy Książąt na Claremont stały się fantastycznymi widowiskami i pozwoliły nawet Kenny’emu ustanowić nawet nowy rekord toru. – Najważniejsze to przekonać zawodnika, że ma pod tyłkiem najlepszy sprzęt nawet, jeśli rzeczywistość jest inna – śmieje się Graham.
Carter junior nie należał do ufnych osób, więc naprawdę ciężko było zdobyć jego zaufanie. Bratu Micka McKeona ta sztuka się udała, więc już wkrótce Mal zaoferował mu stanowisko etatowego mechanika syna. Australijczyk miał jednak nieco inne plany i pojawiał się w boksie reprezentanta Zjednoczonego Królestwa jedynie od święta, przy okazji ważnych zawodów międzynarodowych. Młodzieniec potrzebował kogoś, kto zna się na silnikach i potrafi słuchać uwag, a Richard Pickering był pracowitym gościem, lecz na pewno nie mechanikiem z prawdziwego zdarzenia.
Kenny Carter i Nigel Flatman może i trochę imprezowali na Antypodach, ale na torze radzili sobie znakomicie i zwyciężyli w mistrzostwach par, w których rywalizowało sporo klasowych jeźdźców, takich jak Bruce Penhall, Bobby Schwartz, Ole Olsen i Hans Nielsen. Silnik Weslake, na którym Brytyjczyk brylował w Australii, u progu sezonu 1980 świetnie spisywał się również na torach British League. Zaledwie dziewiętnastoletni zawodnik rozpoczął zmagania pod numerem trzecim jako lider pary, a u jego boku startowali rezerwowi Ian Westwell i Paul Sheard. Maksymalne zdobycze punktowe Cartera w Belle Vue oraz Hull nie uszły natomiast uwadze menadżerom reprezentacji Zjednoczonego Królestwa, Eric Boocockowi oraz Ianowi Thomasowi, którzy już wcześniej dostrzegli w nim olbrzymi potencjał. Ten widzieli także włodarze Halifax Dukes i po starciu z Wikingami postanowili, iż Kenny’emu należy się „jedynka” na plastronie.
Wielkich mistrzów cechuje pragnienie nieustannego zwyciężania. Nie zawsze można jednak wygrywać, a niektóre porażki zdarzają się w kontrowersyjnych okolicznościach. Jeśli praca sędziego budziła u Cartera choć cień wątpliwości, wtedy odzywał się w nim prawdziwy demon. Podczas tradycyjnego turnieju 16-Lap Classic w Ipswich Peter Prinsloo zanotował uślizg, a Kenny położył motocykl, żeby w niego nie uderzyć i został wykluczony z powtórki wyścigu. Brytyjczyk nie mógł pogodzić się z tą decyzją i w ramach protestu nie chciał zjechać z toru. Dopiero siłą go z niego usunięto. Tymczasem Prinsloo przyznał później, że Carter nie miał nic wspólnego z tym, co mu się przytrafiło. – To było w czasach, kiedy sędzia miał szerokie pole manewru w interpretacji przepisów – mówi John Berry, promotor Wiedźm z Ipswich. – Carter miał jednak pełne prawo czuć się nabity w butelkę. W ramach protestu nie pozwalał na kontynuowanie zawodów. Część publiczności na niego buczała, a część biła mu brawo. To był niezły teatr i pozwoliłbym, żeby toczył się dalej, ale zaczynało padać i trzeba było dokończyć zawody. Poprosiłem więc o interwencję ochroniarza, który chwycił go niczym jakiegoś rozpieszczonego dzieciaka. Po prostu bajka i gwarantowane miejsce na pierwszej stronie w lokalnej gazecie.
Akcja na Foxhall Stadium nie była ostatnim buntem Kenny’ego przeciwko żużlowej niesprawiedliwości, ale dzięki temu młodzieniec zyskał w oczach promotorów, którzy coraz chętniej zapraszali go na turnieje, ponieważ gwarantował wysoką sprzedaż biletów. Ciekawie również wyglądało ustalanie z nim stawki za występ. – Ile dostanie Peter Collins? – pytał, a po uzyskaniu odpowiedzi żądał takiej samej kwoty. Dzięki specyficznemu podejściu do finansów, swój pierwszy samochód, czyli Mazdę 1800, zamienił z biegiem czasu na Mercedesa 220. Niechętnie pożyczał jakiekolwiek pieniądze, a na boku dorabiał sobie poprzez handel swoimi kolejnymi autami. Codziennością w lokalnej prasie były ogłoszenia w stylu „Kup samochód Kenny’ego Cartera”, co naprawdę stanowiło magnes dla potencjalnych kupców.
Mówi się, że bycie handlarzem samochodów to nie tylko praca, a styl bycia. Coś w tym jest. – Pewnego razu udaliśmy się do Manchesteru i nakupiliśmy w tamtejszej hurtowni trochę zapalniczek, które odgrywały melodię „Yellow Rose of Texas” – opowiada Jimmy Ross. – Ja dawałem je później w prezencie klientom, którzy nabyli u mnie co najmniej cztery galony paliwa. Tymczasem Kenny w tamtej hurtowni znalazł się w swoim żywiole, a przez kolejny rok nie było chyba osoby, z którą rozmawiał i nie sprzedał jej tej zapalniczki. Ta cholerna melodyjka doprowadzała mnie już do szału i przez niego nie jestem w stanie jej teraz słuchać. On opylał te zapalniczki zarówno przyjaciołom oraz znajomym, jaki i zupełnie obcym ludziom. Kiedy wchodził do jakiegoś fast-fooda, to nie wychodził dopóki nie sprzedał choćby jednej sztuki. Nawet jeśli nie paliłeś, to był tak natarczywy, że w końcu decydowałeś się kupić to coś, żeby tylko się odczepił. Za pierwszym razem nabył w hurtowni dwadzieścia sztuk, ale wkrótce wrócił po kolejnych dwieście. Oczywiście wcześniej się targował. Nie chcę nawet mówić jak się cieszył, kiedy udało mu się raz sprzedać całe opakowanie, czyli dwadzieścia zapalniczek. Tak naprawdę zarobił na tym grosze, ale nie docierało do niego, że więcej dostałby za jeden wygrany wyścig dla Halifax Dukes niż za całe pudło tych przeklętych zapalniczek.
Kenny Carter był nie tylko znakomitym żużlowcem, ale również człowiekiem biznesu. Podczas kolejnej wizyty w hurtowni w Manchesterze nabył zestawy lampek choinkowych, które oczywiście próbował wcisnąć wszystkim wokół ze stuprocentowym zyskiem dla siebie. Opylił je nawet matce Pam, jej siostrom czy sąsiadom. Interes się kręcił, a on miał z tego wielką radochę, lecz koniec końców zostało mu dziesięć kompletów, których nikt już nie chciał. – Kenny może nie miał jakiejś wielkiej wiedzy, ale był naprawdę inteligentnym gościem – dodaje Ross. – Posiadał umiejętność szybkiego rozgryzania ludzi, którą wykorzystywał też w speedwayu. John Davis należał do zawodników, z których czytał jak z kart. „Patrzcie na nas uważnie podczas następnego wyścigu”, powiedział jednego razu. „Puszczę delikatnie sprzęgło i założę się, że on wjedzie prosto w taśmę”. Niedługo później stało się dokładnie tak jak mówił.
Młody Brytyjczyk do zwyczajnych spotkań ligowych podchodził raczej na luzie i często nie interesowało go nawet przeciwko komu będzie startował. – Gordon Kennett? A kto to? – zapytał przed jednym z meczów, a gdy usłyszał, że to król toru w londyńskim White City, wsiadł niedbale na swój motocykl i objechał go dwukrotnie tego samego wieczoru. Kiedy jednak w jednym miejscu spotykała się cała śmietanka speedwaya i Carterowi przychodziło się mierzyć z plejadą gwiazd, to mobilizował się podwójnie. Dodatkowego kopa energetycznego dodawała mu natomiast świadomość, że większość ludzi na trybunach życzy mu porażki. Wtedy najczęściej kończył zawody na wysokiej lokacie.
Pomimo raczej dziecięcej aparycji, Kenny Carter wśród kolegów z parkingu uchodził za kolesia cieszącego się powodzeniem u płci przeciwnej. Bycie znakomitym żużlowcem dodawało mu seksapilu, dlatego niektórzy jego znajomi dziwili się, że jego wybranką była przeciętnej urody dziewczyna – Pamela Lund. Strasznie się wkurzał, kiedy rywal pod prysznicem sugerował mu, że mógłby sięgnąć po towar z wyższej półki. Doskonale wiedział, że nie ożeni się z Miss World, ale poza Pam świata nie widział, ponieważ stworzyli parę jeszcze w szkole średniej i zamierzali spędzić ze sobą resztę życia. Pewnego dnia Kenny zapytał Jimmy’ego, czy on też uważa, że powinien sobie poszukać innej sympatii. – Najpierw zapytałem go czy ją kocha, a po usłyszeniu twierdzącej odpowiedzi dodałem, że w takim razie nie powinien się przejmować zdaniem innych i po prostu wziąć z nią ślub – wspomina Ross.
Christine zostawiła synom w spadku wart sześć i pół tysiąca funtów dom. Kenny jako żużlowiec zarabiał całkiem nieźle, więc połowę tej kwoty dał bratu i miał całą chatę dla siebie oraz Pam. Wcześniej dla kilku chwil zapomnienia musiał zabierać ją do przyczepy kempingowej na osiedlu mobilnych domków w Elland, należącym do ojca i jego drugiej żony. Latem 1980 roku Kenny oświadczył się Pameli, a ta oczywiście zgodziła się za niego wyjść.
– Moim celem jest zostać numerem jeden na Wyspach, a następnie mistrzem świata – mawiał nieskromnie Kenny Carter, choć jednocześnie miał świadomość, że samym talentem niczego wielkiego nie zwojuje, a podstawą sukcesów jest nieustanna nauka speedwaya. Dlatego też tak chętnie rywalizował z najlepszymi i ich podpatrywał. W sezonie 1980 wypracował średnią 8,92. Radził sobie więc sporo lepiej niż rok wcześniej, choć w finale Indywidualnych Mistrzostw Wielkiej Brytanii znów go zabrakło. Halifax Dukes natomiast zakończyli rywalizację w British League na dopiero dziesiątej pozycji, z ujemnym bilansem zwycięstw do porażek i osiemnastopunktową stratą do triumfatorów zmagań, czyli Reading Racers. Na osłodę Carterowi pozostawały małe lecz syte kąski, takie jak na przykład biegowe zwycięstwa nad Brucem Penhallem w lidze czy podczas Indywidualnych Mistrzostw British League. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały bowiem na to, że ta dwójka już niedługo będzie toczyć zażarte boje w zawodach o znacznie wyższej randze.
Witaj, elito!
Sezon 1981 zaczął się dla młodzieńca z Halifax najgorzej jak mógł, bo od potwornie wyglądającego wypadku na The Shay, jakiemu uległ już w kwietniu. Skończyło się tylko na strachu, ale Kenny otarł się wówczas o śmierć.
Po tradycyjnym pobycie w Australii, meczu kadry narodowej w hali Wembley Arena oraz zwycięstwie w turnieju Second City Trophy, przyszedł czas starcia przeciwko Birmingham Brummies. W wyścigu numer cztery Carter ścigał lidera gości, Hansa Nielsena, lecz w pogoni tej zahaczył swą maszyną o tylne koło motocykla Duńczyka. Po chwili zawodnik Książąt wystrzelił w powietrze jak z katapulty i z impetem uderzył kaskiem o tor. Opatrujący go lekarz, gdy ujrzał na miejscu zdarzenia krew, spodziewał się najgorszego, podobnie jak kibice na trybunach oraz osoby zgromadzone w parku maszyn. Złamana w ośmiu miejscach szczęka okazała się więc błahostką przy tym, co mogło spotkać brytyjskiego żużlowca, gdyby ten miał odrobinę mniej szczęścia.
– Kiedy poszedłem odwiedzić Kenny’ego w szpitalu, to przeszedłem obok niego, bo w ogóle go nie poznałem. Jego szczęka była tak spuchnięta, że wyglądał jak Desperate Dan z komiksów DC Thomson – opowiada Phil Hollingworth. Zamiast ścigać się na żużlu, kolejnych pięć tygodni Carter spędził na spożywaniu przez słomkę zupek i mleka oraz przeklinaniu Hansa Nielsena. Reprezentant Zjednoczonego Królestwa był bowiem w stu procentach przekonany, że „Profesor z Oksfordu” umyślnie zamknął gaz w decydującym momencie, co doprowadziło do bolesnego w skutkach wypadku. Od tamtej pory Kenny obsesyjnie nienawidził Hansa, choć ten po latach przyznał, że wprawdzie nie pamięta tamtej sytuacji, ale na pewno nie zamknąłby gazu przed nosem rywala z pełną premedytacją.
4 kwietnia przez chwilę wydawało się, że Kenny Carter mógł stracić życie, a tymczasem już 9 maja jeździec Książąt powrócił na tor i wyścigu otwierającym pojedynek z Cradley Heathens pokonał samego Bruce’a Penhalla. Jego ekipa poległa wówczas 42:54 na zmoczonym przez deszcz owalu The Shay, lecz on mógł być z siebie dumny, gdyż do kompletu 18 punktów zabrakło mu zaledwie jednego „oczka”, które wyrwał mu właśnie Amerykanin w ich drugim starciu. – Ludzie podniecali się szybkim powrotem do ścigania Lestera Piggotta po tym jak zmasakrowało mu ucho – mówi Eric Boothroyd, promotor Halifax Dukes. – Złamana szczęka Kenny’ego wyglądała jednak znacznie gorzej, a jego powrót był o wiele bardziej spektakularny.
– Moim celem jest zostać numerem jeden na Wyspach, a następnie mistrzem świata – powtarzał sobie wciąż Carter, ale wypadało wreszcie coś zrobić w tym kierunku. Pierwszy krok został postawiony kilka dni później w Sheffield, gdzie Kenny w półfinale IM Wielkiej Brytanii przegrał tylko z Lesem Collinsem oraz Chrisem Mortonem i mógł świętować pierwszy w karierze awans do finału stanowiącego również jedną z eliminacji indywidualnych mistrzostw świata. W czerwcu na Brandon Stadium w Coventry młodzieniec radził sobie natomiast jeszcze lepiej i otarł się o mistrzostwo kraju. Zajął drugie miejsce w wyścigu o złoty medal. Zwyciężył wówczas Steve Bastable, a na trzeciej lokacie w tamtych zawodach uplasował się kolega Cartera z teamu książąt – John Louis. Czterdziestoletni wtedy zawodnik był pod wrażeniem postawy swojego dwa razy młodszego kolegi. – Kenny nie utrzymuje bliższych relacji z resztą zespołu, bo jest typem samotnika, ale dobrze się dogadujemy – mówił. – Lubię przyjeżdżać do Halifax dwie godziny przed meczem i pogawędzić sobie z nim w jego boksie. Imponuje mi jak ten chłopak dba o szczegóły. Ludziom wydaje się to głupie, ale to naprawdę mądre z jego strony, że prowadzi zapiski na temat wszystkich torów, na których przychodzi mu rywalizować. Ja też mam swoją książeczkę przełożeń i opon, lecz on ma wszystko rozpisane na wykresach. Jest tam każde ustawienie silnika jakie testował.
Len Silver, czyli nowy menadżer reprezentacji Zjednoczonego Królestwa, także zachwycał się postawą młodziutkiego żużlowca w finale krajowego czempionatu, ale dla Kenny’ego drugie miejsce było lepsze chyba tylko niż ostatnie. Dwudziestoletni żużlowiec bardzo ciężko przeżył porażkę w wyścigu dodatkowym. – Drugie miejsce? A kto do cholery będzie o tym pamiętał po latach?! – mawiał niecierpliwie oczekując na Finał Zamorski, czyli kolejną odsłonę eliminacji IMŚ. Tam zamierzał skopać tyłek Bruce’owi Penahallowi, ale rzeczywistość okazała się brutalna i na owalu w White City finiszował na ledwie dziewiątej pozycji, podczas gdy Amerykanin stanął na najniższym stopniu podium. Wzajemna niechęć między Brytyjczykiem a Jankesem miała swój początek w 1978 roku podczas ligowego starcia Halifax Dukes i Cradley Heathens, ale dopiero w osiemnastej gonitwie Finału Zamorskiego 1981 doszło do starcia, które kibice speedwaya wspominają do dziś.
Startujący od krawężnika Penhall z dorobkiem 10 „oczek” miał już zapewnioną przepustkę do Finału Interkontynentalnego, a ustawiony na czwartym polu Carter uzbierał do tamtej pory zaledwie 6 punktów i wciąż nie był pewny awansu do kolejnego etapu eliminacji IMŚ. Spod taśmy najlepiej wystrzelił reprezentant USA, natomiast Brytyjczyk rzucił się w szaleńczą pogoń za rywalem. Na wejściu w drugi wiraż Kenny wysunął się już na czoło stawki, a próbujący kontry Bruce doprowadzi do upadku rywala i został wykluczony z powtórki gonitwy. Tuż po kolizji Carter szybko wstał i się otrzepał, po czym wskazał palcem na Penhalla, co oznaczało, że rachunki wkrótce zostaną wyrównane. Najpierw jednak Kenny wsiadł na motocykl i przyjechał do mety na drugiej pozycji. To wystarczyło mu do wywalczenia przepustki do Finału Interkontynentalnego. Amerykanin długo nie potrafił się pogodzić z decyzją arbitra, natomiast wcześniej często krzywdzony przez sędziów Brytyjczyk wreszcie mógł triumfować: – Bruce zachował się trochę egoistycznie. Gdyby pojechał normalnie, to albo on pokonałby mnie, albo ja pokonałbym jego, lecz on musiał przygwiazdorzyć i wsadzić mnie w dechy.
Nie da się ukryć, że Kenny wręcz nie znosił Bruce’a. W wywiadzie dla stacji ITV barwnie opisał Penhalla jako wyrachowanego jeźdźca, który z premedytacją go sfaulował, a z siebie zrobił wielką ofiarę. Taka postawa nie spodobała się ani szefowi Cradley Heathens, Peterowi Adamsowi, ani jego najlepszemu zawodnikowi, czyli Penhallowi. Zwłaszcza, że Amerykanin nie zgrywał niewiniątka i ostatecznie przyznał się do faulu. – To, co się stało, nie było celowe, a ja nie jestem żużlowcem, który jeździ nieczysto – powiedział. – Jestem winien Kenny’emu przeprosiny za tamtą akcję, ale on również powinien mnie przeprosić za to, co nagadał w telewizji i radiu. Nasze motocykle najzwyczajniej w świecie się sczepiły i to był jeden z tych wypadków, w których niczyim zamiarem nie było wsadzenie rywala w dechy.
W Finale Interkontynentalnym w Vojens Carter i Penhall skupiali się bardziej na uzbieraniu jak największej liczby punktów niż na rywalizacji pomiędzy sobą. Żużlowcowi z Kalifornii ta sztuka udawała się lepiej, gdyż z kompletem 15 „oczek” wygrał zawody na torze należącym do Olego Olsena, lecz Brytyjczyk poradził sobie niewiele gorzej i uplasował się na czwartej lokacie, która również dała mu przepustkę do zaplanowanego na początek września Finału Światowego na Wembley. Amerykanina, który niecały miesiąc wcześniej został mistrzem świata par, czekał krótki odpoczynek od występów pod flagą narodową, podczas gdy Kenny miał na horyzoncie wyjazd do Niemiec, gdzie na 15 sierpnia w Olching zaplanowano finał drużynowych mistrzostw świata.
Dwudziestoletni żużlowiec rzadko kiedy jest na tyle dojrzały, że potrafi sobie radzić bez mentora, który od czasu do czasu coś mu doradzi. Carter był na tyle utalentowanym chłopakiem, że potrzebował obok siebie kogoś z naprawdę wielkim bagażem doświadczeń i sukcesów, żeby mógł mu w pełni zaufać. Takim kimś okazał się… Ivan Mauger – sześciokrotny IMŚ i człowiek, który nawiązał do tradycji wielkich dominatorów speedwaya w osobach Ovego Fundina i Barry’ego Briggsa. – Pewnego wieczoru udałem się do Newcastle, żeby załatwić coś dla Iana Thomasa, i wtedy spotkałem Kenny’ego po raz pierwszy. Podszedłem do niego i od razu złapaliśmy dobry kontakt – wspomina legendarny Nowozelandczyk.
Na początku lat osiemdziesiątych Carter sporo eksperymentował ze sprzętem, testując nowe gaźniki oraz silniki Jawy. Mauger doradzał młodzieńcowi jednak nie tylko w sprawach sprzętowych, ale również starał się dbać o zawartość jego portfela. Kiedy Kenny dowiedział się, że równi zawodnicy oraz obcokrajowcy zarabiają zdecydowanie więcej od niego, to zagroził, że poszuka sobie lepszego pracodawcy niż Halifax Dukes. Ivan należał jednak do ludzi preferujących pokojowe rozwiązania, więc porozmawiał na spokojnie z promotorem klubu, a ten zgodził się na podwyżkę. Mentor starał się również uzmysłowić dwudziestolatkowi, że jego konflikt z Penhallem nie ma większego sensu. – Powiedziałem mu, że nie może mieć kosy z facetem, z którym rywalizuje, zwłaszcza w mistrzostwach świata – opowiada. – Chciałem mu uzmysłowić, iż Bruce po prostu starał się wygrać tamten wyścig w White City, a nie wbić rywala w płot. W końcu to pojął.
Michael Lee, Chris Morton, Dave Jessup, Kenny Carter oraz Gordon Kennett na rezerwie – tak brzmiał skład na finał DMŚ ogłoszony przez Lena Silvera. Wkrótce jednak okazało się, że ten pierwszy do Olching nie pojedzie, a powołanie w jego miejsce otrzymał John Davies. Oficjalnym powodem absencji wciąż aktualnego mistrza świata była choroba, lecz tak naprawdę chodziło o to, że znaleziono przy nim niewielką ilość marihuany, sprawa wkroczyła na drogę prawną, a włodarze kadry nie chcieli z tego powodu mieć żadnych problemów. Bez swojego lidera Brytyjczycy nadal stanowili silną ekipę, ale niewielu wierzyło już w to, że sprostają potężnemu, duńskiemu okrętowi z Hansem Nielsenem, Erikiem Gundersenem, Tommym Knudsenem, Ole Olsenem oraz Finnem Thomsenem na pokładzie.
16 sierpnia niespodzianki rzeczywiście nie było i to team z Kraju Hamleta sięgnął po złoto, a Synowie Albionu musieli zadowolić się srebrem i pokonaniem gospodarzy oraz Związku Radzieckiego. Kenny Carter w tamtych zawodach wywalczył 9 „oczek” w czterech startach, co stanowiło drugi dorobek w drużynie. Dwukrotnie pokonał Duńczyków, co należy zapisać na plus, lecz dwukrotnie też uległ Niemcom, którzy finiszowali przecież za plecami Brytyjczyków. Tak czy inaczej ostateczne zwycięstwo było raczej poza zasięgiem jego drużyny, bo przecież w tamtych czasach regulamin DMŚ nie dopuszczał możliwości skorzystania z jokera, którego punkty liczyłyby się podwójnie. W Zjednoczonym Królestwie mimo wszystko porażka bardzo bolała kibiców. Winą obarczono trenera oraz słabą organizację. Tak się bowiem stało, że zawodnicy sami musieli zadbać o transport sprzętu do Niemiec, a Kenny spóźnił się na zarezerwowany przez federację samolot i na miejsce zawodów dotarł samotnie, zamiast z całą drużyną.
5 września 1981 roku ponad dziewięćdziesiąt tysięcy kibiców zgromadzonych na Wembley niewiele już pamiętało z DMŚ, bo przecież tego dnia miał zostać wyłoniony najlepszy żużlowiec globu w trwającym sezonie. Wśród uczestników zmagań próżno było szukać jeźdźców anonimowych, a prawie połowa z nich prędzej czy później sięgała po upragniony tytuł. Edward Jancarz, Tommy Knudsen, Ole Olsen, Larry Ross, Kenny Carter, Zenon Plech, Egon Müller, Chris Morton, Michael Lee, Erik Gundersen, Bruce Penhall, Jan Andersson, Aleš Dryml senior, Jiří Štancl, Hans Nielsen oraz Dave Jessup. Szesnastu śmiałków i szesnaście tytułów IMŚ, jeśli liczylibyśmy je dziś. Faworyt? Wygrać mógł prawie każdy, a publika też miała swoje sympatie i antypatie. Jedni uwielbiali Kennye’go Cartera i nienawidzili Bruce’a Penhalla. Drudzy dokładnie na odwrót. Słychać to było jeszcze przed zawodami, kiedy zapoznających się z nawierzchnią jeźdźców witały brawa pomieszane z przeraźliwymi gwizdami.
Poza podium
Każdy żużlowiec startujący w indywidualnych mistrzostwach świata tak naprawdę marzy tylko o tym, żeby sięgnąć po złoto. 5 września 1981 roku na Wembley Kenny Carter po odjechaniu trzech wyścigów miał 8 punktów i realne szanse na triumf.
Zdeterminowany Brytyjczyk dał się objechać jedynie Erikowi Gundersenowi, a spora w tym zasługa silników przygotowanych przez Phila Pratta, który wcześniej współpracował z wieloma innymi zawodnikami, w tym z samym Ivanem Maugerem. – Kiedy Ivan został menadżerem Kenny’ego, przedstawił nas sobie – opowiada Pratt. – Nie był zachwycony silnikami jakimi dysponował jego podopieczny, ponieważ nie miały one w sobie nic wyjątkowego, co czyniłoby je lepszymi od tych, jakie posiadali rywale. Po raz pierwszy szykowałem mu sprzęt na zawody w Reading. Od tamtego momentu zawiązała się między nami nić porozumienia. Kenny w podejściu do speedwaya przypominał Ovego Fundina. Jego wiedza na temat technicznej strony żużla była niewielka. Interesowało go tylko to, żeby po puszczeniu sprzęgła być najszybszym w stawce.
Dla Phila Pratta współpraca z Kennym Carterem stała się przyjemnością przede wszystkim dzięki oddanemu mechanikowi jeźdźca Halifax Dukes – Richardowi Pickeringowi. Ten facet był doskonale zorganizowany i nigdy nie zawodził, kiedy tuner poprosił go o dostarczenie silnika w umówione miejsce o umówionym czasie. Ludzie, którzy go znali, twierdzili nawet, że za Kennym wskoczyłby w ogień. Na szczęście nie było potrzeby tego sprawdzać, a te 8 „oczek” po trzech seriach startów na Wembley to również jego wielka zasługa. – Kenny jest młodym jeźdźcem, wygłodniałym tygrysem, i jeśli nie zwycięży w tym roku, to i tak sięgnie po tytuł w ciągu najbliższych dwóch lub trzech lat – twierdził przed zawodami Ivan Mauger, a bukmacherzy oceniali szanse jego podopiecznego na 14:1. Po dwunastej gonitwie Finału Światowego 1981 słowa Nowozelandczyka wydawały się bardziej niż sensowne, a przed Carterem był tylko Bruce Penhall z kompletem 9 punktów.
W czternastej odsłonie zawodów Amerykanin zapisał na swoim koncie czwartą „trójkę”, więc dwudziestolatek z Halifax postanowił zrobić wszystko, żeby odpowiedzieć mu tym samym. Po swoim poprzednim starcie czuł, że z jego maszyną jest coś nie tak, więc Mauger namówił go na skorzystanie z jego stalowego rumaka. Niestety jednak w speedwayu oprócz determinacji i umiejętności liczy się też niezawodność sprzętu, a ten odmówił posłuszeństwa w najważniejszym momencie, niwelując niemal do zera marzenia Brytyjczyka o złotym medalu IMŚ. W ostatnim wyścigu wieczoru Kenny wiedział już natomiast, że punktów nie wystarczy mu nawet na brązowy krążek. Mierzył się wówczas z Penhallem, któremu do tytułu brakowało zaledwie jednego „oczka”, ale reprezentant USA dobrze sobie wszystko przekalkulował i zamiast wdawać się w niebezpieczne pojedynki z Carterem, trzymał się spokojnie za jego plecami na drugiej pozycji. – Nienawidziliśmy się – wspomina Bruce. – Kenny był typem faceta, który mógłby umyślnie wyeliminować mnie z gonitwy. Różne rzeczy działy się w mojej głowie. Zacząłem sobie wyobrażać problemy z silnikiem i nasłuchiwałem każdego brzdęknięcia łańcucha. To były najdłuższe cztery okrążenia w moim życiu.
Słowa Amerykanina brzmią dziwnie, ponieważ po wyścigu kończącym rywalizację w IMŚ 1981 Carter wyciągnął w kierunku rywala dłoń, a ten ją uścisnął. Jak się jednak okazuje, to co dzieje się przed kamerami telewizyjnymi nie zawsze przekłada się na wydarzenia poza ich wzrokiem. – Był przede mną, więc chyba po prostu nie miał innej możliwości niż wyciągnięcie dłoni w moim kierunku. To było miłe, ale czy naprawdę coś znaczyło? Wydaje mi się, że nie, ponieważ w parku maszyn już mi nie pogratulował, a Ivan Mauger wręcz przeciwnie – mówi Penhall. Z jednej strony Kenny zachował się nieelegancko, ale z drugiej tłumaczyć może go to, że czuł się strasznie rozczarowany wynikami zawodów. Tamtego wieczoru miał przecież wszystko, żeby znaleźć się na podium, a nawet na jego najwyższym stopniu. Gdyby zwyciężył w gonitwie, w której motocykl odmówił mu posłuszeństwa, to jego pojedynek z Brucem miałby o wiele większą wagę i Penhall nie mógłby odpuścić walki na rzecz bezpiecznego dotarcia do mety na drugiej pozycji.
Na owalu w Londynie Bruce Penhall triumfował przed reprezentantami Danii, Ole Olsenem i Tommym Knudsenem, którzy zmierzyli się w wyścigu dodatkowym o srebrny medal. Czwartą lokatę zajął kolejny jeździec z Kraju Hamleta – Erik Gundersen. – Kenny był wystarczająco dobry, żeby w 1981 roku zostać mistrzem świata – twierdzi Ivan Mauger. – Wyniki turnieju stanowiły dla niego oczywiście ogromne rozczarowanie, jednak od razu ustaliliśmy, że to nie jego wina, i że zawiódł sprzęt. Później już o tym w ogóle nie rozmawialiśmy, a on nie miał do mnie pretensji o to, co się stało.
Halifax Dukes w sezonie 1981 nie błyszczeli formą, notując ujemny bilans zwycięstw do porażek. W British League triumfowała ekipa Cradley Heathens z Brucem Penhallem na czele, a Książęta uplasowały się na siódmym miejscu w stawce szesnastu zespołów. Dwudziestolatek wypracował jednak znakomitą średnią 10,17 i był pod tym względem w swoim teamie lepszy nawet od legendarnego Johna Louisa. Na osłodę nieudanego Finału Światowego zwyciężył też w październikowych IM British League w Manchesterze. Młodzieniec wywalczył wówczas komplet 15 punktów, podczas gdy Bruce Penhall zdołał uzbierać ich jedynie osiem. Triumf ten stanowił dla jeźdźca z hrabstwa West Yorkshire również fantastyczny prezent… przedślubny.
Po zakończeniu sezonu na Wyspach Kenny wybył do Carlsbad w Kalifornii, gdzie obok Bruce’a Penhalla rywalizował w zawodach motocrossowych, ale to był jedynie przedsmak tego, co czekało go 7 listopada 1981 roku. Właśnie wtedy w kościele w Halifax poślubił on kobietę swojego życia – Pamelę Lund. Dwudziestolatkowie od dłuższego czasu marzyli o przenosinach do nowego domu, więc po sformalizowaniu związku sprzedali posiadłość przy Brickfield Lane. W zamian nabyli opuszczony budynek pubu, położony na wzgórzu nad wioską Bradshaw. Mieli zamiar go wyremontować i przekształcić w luksusowy dom, ale nie spodziewali się, że trochę im na tym zejdzie, więc do momentu ukończenia wszystkich prac mieszkali w przyczepie kempingowej zaparkowanej na placu, który niegdyś służył za parking. Żeby wyrobić się ze wszystkim jak najszybciej, Pam zrezygnowała z pracy w biurze Provident Financial Group w Halifax i zyskany w ten sposób czas poświęciła na nadzorowanie robót. Oprócz tego w środy, piątki oraz soboty dorabiała sobie jako dostawca napojów gazowanych, podczas gdy Kenny ponownie wybrał się do Australii, tym razem na tournée organizowane przez Nigela Boococka.
Podobno przeciwieństwa się przyciągają, ale stały związek powinien się opierać również na wspólnych pasjach. Pani Carter w wolnym czasie wprawdzie nie zakładała skórzanego kombinezonu i nie wsiadała na motocykl bez hamulców, żeby odjechać kilka kółek na The Shay, ale również uwielbiała sport, a konkretnie squasha, w którego grywała z przyjaciółką. W czasach szkolnych rywalizowała również w biegach i radziła sobie całkiem nieźle. Doskonale zatem rozumiała nieustanne pragnienie zwyciężania, jakie mają w sobie prawdziwi sportowcy. Wiedziała, że piąte miejsce na Wembley to dla jej męża wielka porażka, i że stanie on na głowie tylko po to, żeby do kolejnej odsłony IMŚ być przygotowanym jeszcze lepiej. Właśnie dlatego tak go ciągnęło na Antypody.
– Zarekomendował mi go mój brat Eric. Był bardzo pewny siebie i ciężko przychodziła mu jazda zespołowa. Swoją pracę wykonywał jednak należycie. Potrafił zamknąć się w warsztacie i nikogo tam nie wpuszczać. Nie pomagał kolegom z drużyny i sam nie oczekiwał pomocy. Nie lubił też zdradzać swoich sekretów – mówi o Kennym Nigel Boocock. Nie da się ukryć, że Carter uchodził za dziwaka, ale wyniki rzeczywiście go broniły. W Perth ustanowił rekord toru i wywalczył komplet 18 punktów, dzięki czemu Anglia zremisowała z Australią, w składzie której znajdowali się tacy jeźdźcy jak Billy Sanders czy Phil Crump. Tor Claremont dwudziestolatek znał znakomicie, co potwierdził też we wcześniejszych zawodach indywidualnych, w których zwyciężył niepokonany.
Kenny należał do specyficznych osób, dlatego u różnych osób budził różne emocje. – W zespole byli Peter Collins, Chris Morton, Doug Wyer i Reg Wilson z północy oraz Dave Jessup, Malcolm Simmons, Gordon Kennett i ja z południa – wspomina John Davies. – Kenny nie pasował więc do tej układanki ani trochę, ale bardzo go szanowałem, ponieważ był dumny z bycia Brytyjczykiem, a także zawsze mówił to, co myślał. Dwulicowość była mu obca. Podczas test-meczów w Cradley czy Poole czułem to samo rozczarowanie, kiedy widziałem angielskich fanów wymachujących amerykańskimi flagami. Na piłkarskich stadionach nie spotykało się takiego braku patriotyzmu – dodaje. – Ja pamiętam natomiast incydent, o którym wiele osób nie ma zielonego pojęcia – opowiada Alan Grahame. – W Brisbane mieliśmy zawody w dwie soboty z rzędu, więc zakwaterowano nas w hotelu. Promotor Bill Goode skontaktował się z nami i zaproponował, że skoro będziemy przez cały tydzień w mieście, to można by też coś zorganizować w środę, a on zadba o ekstra kasę i rachunki hotelowe. Pieniądze miały być trochę mniejsze niż te za wcześniej zakontraktowane zawody, ale to i tak była dobra okazja do dorobienia, bo przecież nie mieliśmy żadnych konkretnych planów na zagospodarowanie czasu. Przeprowadziliśmy wewnętrzne głosowanie, w którym wszyscy byli na „tak”. Wszyscy oprócz Kenny’ego, bo ten w ogóle nie wziął w nim udziału. Przyjęliśmy to za cichą zgodę i nie wietrzyliśmy w tym żadnego podstępu. W dniu zawodów jednak przyłapaliśmy Cartera jak rozmawiał z promotorem i negocjował dla siebie wyższą stawkę. Próbowaliśmy mu wytłumaczyć, że myśleliśmy, iż wszystko zostało już wspólnie ustalone, ale on upierał się, że przecież nie brał udziału w głosowaniu. Zapytaliśmy go więc, dlaczego wtedy nie zabrał głosu, a on tylko odparł, że teraz to robi.
Koniec końców jeździec z duszą handlarza wystąpił w dodatkowych zawodach w Brisbane, lecz jego kolegom bardzo nie spodobała się jego postawa. Ci zdecydowali więc, że zarobione w turnieju pieniądze pójdą do wspólnej puli i zostaną podzielone pomiędzy wszystkich członków „spółdzielni”, do której Carter oczywiście się nie zapisał. Zawody składały się z fazy zasadniczej, półfinałów oraz finału. W ostatniej gonitwie Kenny zerwał taśmę. Kiedy próbował wytłumaczyć sędziemu dlaczego tak się stało, Phil Collins i Alan Grahame wzięli z toru motocykl Kenny’ego i odstawili go do parku maszyn. – W ten sposób chcieliśmy dać arbitrowi do zrozumienia, że Carter złamał przepisy i zasłużył na wykluczenie – Grahame wraca pamięcią do tamtych wydarzeń. – Sędzia go wykluczył, a w powtórce zwyciężył John Davies, więc nagroda za triumf, czyli około tysiąc funtów, powędrowała do wspólnej puli, z której Kenny nie otrzymał ani grosza. Sprawiedliwości stało się zadość, bo w ostatecznym rozrachunku każdy z nas zarobił więcej od niego. Ja uważam go za naprawdę świetnego zawodnika, ale jako człowiek nie był dla mnie kimś, dla kogo warto byłoby poświęcać swój czas.
Zawodowi sportowcy różnie reagują na ustatkowanie się. Jedni wreszcie przestają myśleć o głupotach i w stu procentach skupiają się na sporcie, co pozwala im osiągać wyniki, do których są predysponowani. Innym natomiast zmieniają się priorytety, a niechęć do podejmowania ryzyka sprawia, że ich forma spada i czasem już nigdy nie wraca do normalności. Dwudziestoletniemu Kenny’emu Carterowi nie groziło jednak ani jedno, ani drugie, gdyż przed rozpoczęciem sezonu 1982 w Europie wciąż miał w głowie sięgnięcie po złoty medal IMŚ oraz detronizację Bruce’a Penhalla, a do bywalców lokali rozrywkowych nigdy nie należał.
Droga do LA
Najlepszym lekiem na wielkie niepowodzenie jest jakikolwiek sukces. Gorzką pigułkę pod nazwą Wembley 1981 Kenny’emu osłodziła nagroda dla sportowca roku w regionie, którą zgarnął sprzed nosa przedstawicielom bardziej medialnych dyscyplin.
Jako najlepszy żużlowiec w kraju, Carter otrzymał również od Halifax Dukes stosowną podwyżkę w kontrakcie na sezon 1982. Wynegocjował ją dla niego nie kto inny jak Ivan Mauger, a włodarze ekipy z The Shay musieli z tego powodu delikatnie podnieść ceny biletów na mecze oraz programów. W dzisiejszych czasach nikogo już nie dziwi, gdy jeźdźcy twardo negocjują warunki finansowe swoich usług, ale kiedy zawodnik z hrabstwa West Yorkshire pewnego dnia odmówił startu w zawodach towarzyskich w Birmingham, to posypały się na niego gromy. – Nie opłaca mi się ten występ, jestem wart zdecydowanie więcej – mówił Kenny, a niektórzy obserwatorzy już wydali wyrok: Anglik jest chciwy, a pewien Nowozelandczyk ma na niego zły wpływ.
Kenny z jednej strony na każdym kroku zapewniał, że najbardziej zależy mu na wywalczeniu tytułu mistrza świata, a z drugiej często dawał sygnały, iż speedway to dla niego głównie sposób na zarabianie pieniędzy. Wszystko przez to, że ta cała jego miłość do żużla była bardzo skomplikowana. – Ten sport sam w sobie go nie cieszył – tłumaczy Jimmy Ross. – On po prostu był typem człowieka, który lubił wygrywać, a zwycięstwa wiązały się z zarabianiem pieniędzy. Każdy punkt oznaczał dla niego pewną sumę, dlatego na koniec zawodów zawsze interesowało go ile łącznie się uzbierało. Pewnego razu wraz z kilkoma kumplami zabrałem go na mecz do Sheffield, ale po dwudziestu minutach w roli widza stwierdził, że go to nudzi, i że chce iść do domu.
Skąd takie podejście Kenny’ego do speedwaya? Prawdopodobnie stąd, że gdyby mógł cofnąć czas, to zamiast na żużel postawiłby, tak jak młodszy brat Alan, na wyścigi po torach asfaltowych. Jeździec Halifax Dukes wielokrotnie był widywany m.in. na torze Donnington Park, gdzie pędził motocyklem z prędkością niemal 300 km/h. Wśród znajomych często chwalił się też, że bez najmniejszego problemu byłby w stanie pokonać swojego brata, który odnosił spore sukcesy w klasie 250cc. – Nie mam pojęcia czy dałby radę z nim wygrać, ale nie zdziwiłbym się, gdyby mu się ta sztuka udała – ocenia Doug Wyer, wieloletni kolega Cartera z teamu Książąt.
27 marca, czyli dzień przed swoimi dwudziestymi pierwszymi urodzinami, Kenny wywalczył swój pierwszy komplet punktów w sezonie 1982. To jednak nie mecz przeciwko Sheffield Tigers był jego celem na trwającą kampanię. Liczyło się przede wszystkim zdetronizowanie Bruce’a Penhalla na tronie IMŚ. Już sam dźwięk nazwiska Amerykanina wprowadzał Brytyjczyka w bojowy nastrój. – Cały czas jestem wkurzony o to, co zaszło w White City – mówił. – Jeśli ktoś niszczy twój najlepszy motocykl i nowiutki kombinezon, to ciężko przejść nad tym do porządku dziennego. Tamten wypadek uderzył mnie solidnie po kieszeni i mógł wyrzucić za burtę mistrzostw świata. Nie jestem jednak mściwy. Gdybym był, to podczas zeszłorocznych zawodów o Złoty Kask odpłaciłbym mu się tym samym. Podsumowując: nie lubię, kiedy on mnie pokonuje, a on nie lubi, kiedy ja mijam linię mety przed nim, więc obaj wyjątkowo się mobilizujemy, gdy stajemy razem pod taśmą.
Historia pamięta żużlowców, dla których przede wszystkim liczył się wynik drużyny. Tacy często byli w stanie zrezygnować ze zwycięstwa w gonitwie na rzecz asekurowania mniej utalentowanego kolegi z pary. Dziś takich jeźdźców właściwie już nie ma, ale w czasach Kenny’ego Cartera ta grupa nie stanowiła jeszcze totalnego marginesu i reprezentanta Zjednoczonego Królestwa często krytykowano za to, że jest zbytnio skoncentrowany na sobie, i że jego komplety „oczek” nie zawsze przynoszą korzyść drużynie. – Ludzie gadali, że w Sheffield nie pojechałem zespołowo, ale przecież ja starałem się wygrać dla mojej drużyny każdą gonitwę – reprezentant Zjednoczonego Królestwa przedstawiał swój punkt widzenia. – Dla mnie 3 punkty w wyścigu oznaczały co najmniej remis, a każda zdobycz wywalczona przez kolegę dawała biegowe zwycięstwo. Kiedy próbujesz pokonać Ivana Maugera czy Petera Collinsa, to nie jesteś w stanie holować Craiga Pendlebury’ego lub kogokolwiek innego. Wszystkim krytykom powtarzam zawsze, że gdybyśmy mieli siedmiu zawodników jeżdżących tak jak ja, to bez problemu wygralibyśmy każdy mecz.
Młodzieniec z Halifax miał wielu oponentów, lecz żaden kolega z ekipy Książąt nie skarżył się na współpracę z nim. Jeśli było trzeba, Kenny pożyczał podczas zawodów swoje motocykle kumplom, bo najważniejszy był przecież wynik zespołu. Bywało też, że sam korzystał z nieswojego sprzętu, a jedna taka historia urosła do miana anegdoty. Otóż podczas wyjazdowego meczu przeciwko Wimbledon Dons motocykl Cartera nie był najlepiej dopasowany do nawierzchni, więc Kenny dosiadł „rumaka” należącego do Billy’ego Burtona. Wygrywał na nim wszystko, dlatego kumpel w końcu poprosił go o zwrot, ale doczekał się… dopiero po zakończeniu spotkania.
Nie da się ukryć, że najlepszy zawodnik teamu z The Shay był człowiekiem o dwóch twarzach. Z jednej stronie pragnął zawsze wygrywać i zarabiać na tym jak najwięcej pieniędzy, a z drugiej liczył się dla niego zespół i osiągane przez niego wyniki. Carter wiedział również, kiedy powinien zadbać o własną kieszeń, a kiedy wypadałoby zrobić coś dla innych. Po śmiertelnym wypadku nastoletniego Bretta Aldertona w King’s Lynn nie miał problemu z pomocą poprzez występ w turnieju charytatywnym, a w wolnym czasie potrafił odwiedzić szkołę dla niepełnosprawnych i rozdać dzieciakom mnóstwo naklejek, autografów oraz biletów na mecz Halifax Dukes. Zjadł nawet z nimi deser. – Podczas następnego spotkania na The Shay podszedł do tych dzieci w tłumie, żeby sprawdzić czy dobrze się bawią – wspomina Jimmy Ross. – Ludzie zazwyczaj mieli go za potwora i nie znali jego drugiej twarzy. Wprawdzie nie przepadł zbytnio za Amerykanami, no ale…
Gdyby móc przyrównać charakter Kenny’ego Cartera do któregokolwiek z jeźdźców rywalizujących w XXI wieku, wielu postawiłoby na Nickiego Pedersena. Podczas serii pięciu test-meczów przeciwko USA młodzieniec z Halifax startował w parze z pięcioma różnym zawodnikami. Nie był to przypadek. – Zapytany o to z kim chciałby jeździć w parze, rzucał tylko: „A kto by chciał ze mną?” – opowiada Eric Boocock, były menadżer reprezentacji Zjednoczonego Królestwa. – Bez względu na wszystko, on startował przede wszystkim dla siebie. Nie mówię, że w ogóle nie zwracał uwagi na partnera, ale jeśli ktoś był przed nim, to nie patrzył czy to kolega z drużyny, czy przeciwnik. W głowie miał tylko to, żeby być pierwszym na mecie, a jego motto brzmiało: „dbaj o siebie”. Z tego powodu nie cieszył się zbytnią popularnością w parkingu – dodaje. Zdarzało się, że kumple z kadry skarżyli się na Cartera, iż w ferworze walki ich nie zauważa, ale ten zawsze znajdował na to jakieś wytłumaczenie. Twierdził, że kolega albo wszedł mu w paradę, albo nie był dostatecznie szybki, żeby na niego czekać.
Postawa Kenny’ego jednym imponowała, a innym nieszczególnie, lecz przyświecającym jej celem było sięgnięcie po upragnione złoto IMŚ. Finał Światowy 1982 zaplanowano w Los Angeles, a Carter po prostu nie znosił Amerykanów. Gdyby triumfował w USA, cieszyłby się więc podwójnie. Co najbardziej denerwowało Brytyjczyka w kolegach zza oceanu? Otóż uważał on ich za… dopingowiczów. Lata osiemdziesiąte to przecież złota era wspomagaczy i chodziły słuchy, że reprezentanci Stanów Zjednoczonych lubowali się w marihuanie oraz amfetaminie. Szczególnie ten drugi narkotyk okazywał się niezwykle pomocny w speedwayu, gdyż poprawiał refleks pod taśmą oraz wzmagał uczucie euforii, które tłumiło strach przed podejmowaniem ryzykownych decyzji na torze. Gdy o sprawie zrobiło się naprawdę głośno, w brytyjskim speedwayu wprowadzono wyrywkowe testy na obecność narkotyków.
W sezonie 1982 Kenny Carter miał szansę na trzy medale mistrzostw świata: w parach, drużynowo oraz indywidualnie. 2 czerwca zajął trzecie miejsce w Finale Brytyjskim, stanowiącym jedną z eliminacji IMŚ. Trzy dni później wspólnie z Peterem Collinsem wygrał półfinał MŚ par w Pradze, a pod koniec miesiąca Anglicy zajęli dopiero trzecie miejsce w Finale Interkontynentalnym w Vojens i odpadli z rywalizacji o tytuł DMŚ. Na duńskiej ziemi młody żużlowiec wystąpił pomimo kategorycznego sprzeciwu lekarzy, ponieważ tydzień wcześniej podczas spotkania w Wimbledonie gwóźdź poharatał mu jeden z palców lewej ręki. W obawie przed zakażeniem doktorzy zalecili żużlowcowi około miesiąc odpoczynku, ale ten nic sobie z tego nie robił, wsiadł na motocykl i uzbierał komplet 12 „oczek”. – Mam zadanie do wykonania i lekki ból mnie nie powstrzyma – mówił Kenny jeszcze przed turniejem, a po parkingu krążyła historia, że na dzień przed feralną kontuzją przesadził z ilością wypitego taniego, rosyjskiego szampana, którego sobie przywiózł na pamiątkę z zawodów na wschodzie Europy.
Kolejny przystanek na drodze do Finału Światowego IMŚ stanowił Finał Zamorski w londyńskim White City. Do następnego etapu eliminacji przechodziło aż dziesięciu pierwszych zawodników w końcowej tabeli zawodów, co przy całej plejadzie znakomitych Brytyjczyków, Amerykanów, Australijczyków oraz Nowozelandczyków sprawiało, iż część rewelacyjnych jeźdźców i tak dość wcześnie musiała się pożegnać z marzeniami o podróży do Los Angeles. Kenny Carter uzbierał ostatecznie 12 punktów i finiszował na drugiej pozycji. Z jednej strony mógł być z siebie zadowolony, bo po dwóch słabszych gonitwach odbudował się i zwyciężył w trzech kolejnych. W swoim ostatnim starcie pokonał nawet triumfatora zawodów, Dave’a Jessupa, ale wyścig ósmy to też porażka z Brucem Penhallem i powód do wielkiego rozczarowania. Amerykanin wprawdzie zajął w Londynie trzecią pozycję, ale Kenny nie mógł się czuć nawet połowicznym zwycięzcą tej rywalizacji, gdyż reprezentant USA uzbierał tylko o punkt mniej od niego, a w swoim ostatnim występie mierzył się z trzema rodakami, którzy też walczyli o awans i… odpuścił. To małe oszustwo nie uszło uwadze publiczności. Na tor poleciały puszki i inne przedmioty, a podczas dekoracji uwielbiany dotąd Jankes został zwyzywany od najgorszych. Uprzejmość Grega Hancocka względem Chrisa Holdera w Melbourne A.D. 2016 nie była więc pierwszym altruistycznym wyczynem amerykańskiego mistrza świata w zawodach rangi IMŚ.
Wielu obserwatorów krytykowało zachowanie Bruce’a jako niezgodne z duchem sportowej rywalizacji. Znaleźli się też tacy, którzy bronili Penhalla twierdząc, iż nie miał on właściwie innego wyjścia i dbał jedynie o interes organizatorów Finału Światowego w LA, którzy mogliby mieć problemy z frekwencją, gdyby w stawce znalazł się zaledwie jeden reprezentant USA. Swój głos w sprawie zabrał również Kenny: – Osobiście nie postąpiłbym w ten sposób. Wielokrotnie wyświadczałem innym przysługi, ale jeśli chodzi o mistrzostwa świata, to każdy powinien dbać o siebie i eliminować z gry głównych rywali, jeżeli nadarza się taka okazja. Ja wszystko rozumiem, ale ciekaw jestem jak poczułby się Bruce, gdyby teraz na ten przykład mistrzem świata został Dennis Sigalos. Jestem pewien, że plułby sobie w brodę.
Ostatnim przystankiem na drodze do Finału Światowego był Finał Interkontynentalny, który w 1982 roku zaplanowano na 23 lipca w Vetlandzie. Dla Kenny’ego Cartera była to pierwsza w życiu wycieczka do Szwecji, co w dzisiejszych czasach brzmi kuriozalnie, kiedy codziennością każdego żużlowca jest jazda w kilku ligach, a Elitserien uważana jest za drugą na świecie, zaraz po polskiej Ekstralidze. Brytyjczyk w Kraju Trzech Koron poradził sobie jednak bardzo dobrze i zajął w zawodach drugie miejsce, tuż za plecami swojego rodaka – Lesa Collinsa. Przepustkę na sierpniową wyprawę do Los Angeles wywalczyło pierwszych jedenastu jeźdźców, wśród których nie zabrakło oczywiście broniącego tytułu IMŚ Bruce’a Penhalla. Rywalizacja w Kalifornii zapowiadała się więc pierwszorzędnie.
Czternasty wyścig
Kiedy Kenny cieszył się z drugiego w karierze awansu do Finału Światowego, a Pam wkrótce miała wydać na świat ich pierwsze dziecko, obowiązkowo coś musiało pójść nie tak. Pech dopadł Cartera w Ipswich podczas turnieju Star of Anglia.
W dwudziestej gonitwie zawodów miejscowy matador Preben Eriksen wyraźnie zbyt bardzo pragnął pokonać reprezentanta Wielkiej Brytanii i przeszarżował już w pierwszym wirażu. Jeździec z Halifax z impetem uderzył w bandę i opuścił tor w karetce. Skończyło się na połamanych żebrach i przebitym płucu, choć oczywiście mogło być znacznie gorzej. Mimo wszystko jednak taka diagnoza na trzy tygodnie przed decydującym starciem o tytuł IMŚ nie brzmiała dobrze. – Wszystko się we mnie gotuje na myśl o tym zdarzeniu, a Preben Eriksen w tym momencie na pewno nie jest na liście moich najlepszych kumpli – mówił Kenny wprost ze szpitalnego łóżka. – W wywiadzie dla lokalnej gazety powiedział, że był z przodu i nie wie jakim cudem jego bark spotkał się z moim, ale ja zapamiętałem tę sytuację nieco inaczej. Musiałem wygrać tamten wyścig, żeby zachować trofeum. Tymczasem on zdawał sobie sprawę, że pokonując mnie sam stanąłby na najwyższym stopniu podium przed własną publicznością, co byłoby największym sukcesem w jego karierze. Nie wytrzymał ciśnienia i trochę przegiął.
Kenny z jednej strony się wkurzył na rywala, a z drugiej cieszył się, iż tamta kraksa nie miała o wiele gorszych konsekwencji. Lekarze wprawdzie kategorycznie odradzali mu wsiadanie na motocykl w najbliższym czasie i prosili, żeby zapomniał o występie w Los Angeles, ale Carter należał do zawodników, których ból nie był w stanie powstrzymać przed skorzystaniem z życiowej szansy. Zaledwie jedno turniejowe zwycięstwo dzieliło go od upragnionego tytułu mistrza świata, a smaczku temu wszystkiemu dodawało to, że zawody odbywały się w znienawidzonych przez niego Stanach Zjednoczonych, gdzie niekwestionowanym numerem jeden był jego największy oponent – Bruce Penhall. W głowie lidera Książąt nie istniała tak naprawdę inna opcja niż podróż za ocean, żeby dać z siebie sto procent w celu skopania tyłka faworytowi miejscowej publiczności.
W sezonie 1982 Ivan Mauger walczył jeszcze o swoje siódme złoto IMŚ, ale w wieku czterdziestu dwóch lat sił mu starczyło tylko na dotarcie do Finału Zamorskiego, więc po nim mógł już się w pełni skupić na pomocy swojemu podopiecznemu, czyli Kenny’emu Carterowi. Nowozelandczyk nakazał Brytyjczykowi przybyć do USA na dwa dni przed oficjalnym przyjęciem dla uczestników zawodów decydujących o podziale medali. Młodzieniec miał się zaaklimatyzować oraz zadbać o wciąż dokuczające mu skutki wypadku w Ipswich. W tym celu korzystał z fizjoterapii, jacuzzi oraz kalifornijskiego słońca. Mauger nie był dla Cartera jedynie mentorem. Na dwa tygodnie przed wylotem do LA legendarny żużlowiec testował w Niemczech nowe opony firmy Dunlop, które następnie polecił Kenny’emu. Zawodnik Halifax Dukes należał do nielicznych jeźdźców ze światowej czołówki, którzy nie przerzucili się na ogumienie amerykańskiej firmy Carlisle. Ba, z powodów ideologicznych nie zamierzał tego nigdy uczynić i postanowił być wierny rodzimemu producentowi. – On chciał pozostać stuprocentowym Brytyjczykiem – opowiada Ivan. – Cały jego sprzęt był produkowany na Wyspach: silniki Weslake, ramy Comet, kaski Kangol, koła Talon i sprzęgła NEB.
Kenny znajdował się w grupie zawodników, którzy zawsze mówią to co myślą. Nikt mu nie przygotowywał specjalnych kwestii dla mediów, bo gdyby tak było, to pewnie jeszcze bardziej by go korciło, żeby palnąć coś, czego nie wypada mówić publicznie. Z jednej strony nie znosił Amerykanów, a z drugiej przed Finałem Światowym w Los Angeles prezentował typową dla nich pewność siebie: – Uważam, że tytuł IMŚ powinien należeć do mnie. Pragnę go bardziej niż czegokolwiek innego i pomijając kontuzję czuję, że to jest ten moment. Marzyłem o zwycięstwie na Wembley i długo odchorowywałem porażkę. Wydawało mi się, że jestem dostatecznie dobry, żeby osiągnąć sukces, ale mój sprzęt nie był jeszcze na takim poziomie jak w tej chwili. Jeśli wygrałbym wtedy, być może byłoby to zbyt szybko, ale teraz na pewno jest właściwy moment. Wcale nie wydaje mi się, że jestem najlepszym żużlowcem na świecie. Ja to wiem!
Brytyjczyk był świadom swoich umiejętności, ale speedway to przewrotny sport, w którym nie zawsze wygrywa najlepszy. Szczególnie, jeśli o kolejności na podium IMŚ decyduje w gruncie rzeczy jeden turniej. Dlatego też reprezentant Zjednoczonego Królestwa potrafił docenić klasę przeciwników, wśród których znalazły się takie osobistości jak Les i Peter Collinsowie, Dave Jessup, Dennis Sigalos, Kelly Moran, Hans Nielsen, Edward Jancarz, Phil Crump oraz Bruce Penhall. – Jeśli mnie się nie uda, to mam nadzieję, że wygra któryś z moich rodaków – mówił. – Tak naprawdę jednak większość uczestników finału ma papiery na mistrza. Ostro rywalizuję z Brucem, ale on był dobrym czempionem. To odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu, lecz jego największy problem polega na tym, że nie jest Anglikiem.
28 sierpnia 1982 roku około czterdzieści tysięcy widzów przybyło na stadion Los Angeles Memorial Coliseum, żeby obejrzeć finałowe zmagania o miano najlepszego żużlowca globu. Nigdy wcześniej w USA taka liczba kibiców nie śledziła z trybun zawodów żużlowych, ale ogrom areny sprawiał, że frekwencja i tak była rozczarowująca. Po trzech seriach startów Kenny Carter przewodził stawce z dorobkiem 9 „oczek”, a znienawidzony przez niego Bruce Penhall miał na koncie o punkt mniej. Czternasta gonitwa była więc kluczowa dla obu jeźdźców. Amerykanin chciał się zbliżyć do obrony mistrzowskiej korony, natomiast Anglik mógł pokrzyżować jego plany. Afera wisiała w powietrzu. Obaj fatalnie wyszli spod taśmy. Na prowadzeniu usadowił się wygodnie Peter Collins, za nim podążał Phil Crump. Penhall był trzeci, a Carter ostatni. Na drugim okrążeniu Amerykanin minął Australijczyka, a Anglik poszedł w jego ślady. Rozpędzony Kenny po chwili minął też Bruce’a, niemal powodując jego upadek. Za moment jednak Penhall z powrotem był drugi, a Carter leżał na torze. Norweski sędzia Torrie Kittlesen wykluczył Kenny’ego jako sprawcę przerwania biegu.
– Bruce Penhall doskonale wiedział, że jeśli Kenny go pokona, to będzie pozamiatane – wspomina Barry Briggs, który bacznie przyglądał się tamtym wydarzeniom. – Po starcie Amerykanin maksymalnie przedłużył prostą, żeby utrudnić Brytyjczykowi złożenie się na pierwszym łuku. Tym manewrem oczyścił drogę Peterowi Collinsowi, który wysunął się na czoło stawki. Pod koniec drugiego okrążenia Kenny trącił Bruce’a i gdyby ten nie był gotów na kłopoty, to pewnie wylądowałby w piętnastym rzędzie trybun. Trwała zacięta walka i po chwili Carter był z przodu o półtorej długości motocykla. W tamtym momencie moim zdaniem stracił tytuł. Gdyby ściął do małej, Penhall byłby bez szans, ale on pojechał szeroko i otworzył Bruce’owi furtkę, z której ten skorzystał.
– Nie mogą mnie za to wykluczyć, to niemożliwe – mówił do siebie Kenny zmierzając w kierunku telefonu umożliwiającego połączenie się z arbitrem. Gdy Brytyjczykowi udało się już chwycić za słuchawkę, telewidzowie byli świadkami jednej z najbardziej dramatycznych scen w historii speedwaya. Carter próbował nakłonić sędziego do zmiany decyzji, tłumacząc iż to Amerykanin zasłużył na wykluczenie. Prosił Kittlesena, żeby zasięgnął w tym temacie opinii kogoś kompetentnego lub obejrzał powtórkę wideo, ale ten pozostał nieugięty. – Czuję się okradziony z tytułu mistrza świata! Chcę, żebyś zszedł na dół i jeszcze raz wszystko przeanalizował. To nie fair! – grzmiał, lecz wszystko to na marne. Norweg nie zamierzał wycofywać się ze swojego werdyktu.
Ivan Mauger wiele przeżył jako zawodnik i doskonale rozumiał swojego podopiecznego. Podczas zawodów na Wembley w 1968 roku ten sam sędzia wykluczył Nowozelandczyka za spowodowanie kolizji, podczas gdy to rywal przyczynił się do jego upadku. – Torrie, zejdź proszę na dół i zapoznaj się zapisem wideo, bo inaczej to będzie kryminał. Wszyscy będą cierpieć przez twoją złą decyzję. Na litość boską, przecież jesteś odpowiedzialnym człowiekiem – rozpaczliwie próbował interweniować w sprawie Kenny’ego. W parkingu rozpętała się prawdziwa burza, ale niczego to nie zmieniło. Kiedy wreszcie przekonano Cartera, żeby dłużej nie utrudniał rozegrania powtórki czternastego biegu, klamka zapadła.
Kolizja Cartera z Penhallem do dziś wywołuje dyskusje pomiędzy fanami speedwaya. Jedni twierdzą, że Kenny został ewidentnie okradziony ze złota IMŚ, natomiast inni po dogłębnej analizie zapisu wideo są zdania, iż arbiter podjął właściwą decyzję i dobrze zrobił, kiedy nie ugiął się pod naciskiem Brytyjczyka oraz jego świty. Tak natomiast całą sytuację widział Bruce: – To był piekielny wyścig. Przez dwa okrążenia ja trącałem jego, a on trącał mnie. Co miałem zrobić? Zamknąć gaz i puścić go przodem?! To sędzia wydał werdykt, nie ja. W takich zawodach każdy jedzie na swój rachunek. Moim jedynym błędem było to, że najbardziej skoncentrowałem się na Kennym, a nie na Collinsie czy Crumpie. Carter był jednak naprawdę szybki, a ja chciałem zrobić wszystko, żeby go zablokować, ale nie wywieźć w bandę. To był człowiek, którego pragnąłem pokonać za każdym razem, kiedy stawaliśmy wspólnie pod taśmą. Tuż po starcie zdzielił mnie łokciem w podbródek, a później stoczyliśmy prawdziwy bój. Nie wyglądało to najładniej i nie zdarzyło się pomiędzy nami po raz pierwszy.
Jankes nie szedł jednak w zaparte i nie twierdził, że wykluczenie Kenny’ego Cartera było jedyną słuszną decyzją. Kalifornijczyk uważa, iż arbiter równie dobrze mógł… wykluczyć ich obu lub zarządzić powtórkę w czteroosobowym składzie. Oba te przypadki wymagały jednak obecności w wieżyce kogoś o otwartym umyśle, a Norweg wyraźnie należał do pokolenia nieomylnych sędziów, dla których ujmą jest nawet konieczność obejrzenia powtórki wideo. Zresztą po latach zaciekle bronił swojego werdyktu z 28 sierpnia 1982 roku: – Nigdy nie zapomnę tego, co wydarzyło się w Los Angeles. To było coś naprawdę zaskakującego. Pierwszą osobą, która zadzwoniła do mnie po wszystkim, był o dziwo Ove Fundin. Powiedział, że w pełni mnie popiera. Miesiąc później obejrzeliśmy taśmę z tamtych zawodów, która oczyszcza mnie z wszelkich zarzutów. Ludzie gadali, że Kenny został trącony przez Bruce’a, ale nic takiego nie miało miejsca. Penhall nawet go nie dotknął, co wyraźnie widać na wideo. Znalazłem się wtedy pod olbrzymią presją, ale nie spękałem, bo jestem ulepiony z twardej gliny. W Los Angeles byłem w stu procentach przekonany, że podejmuję właściwą decyzję.
W powtórce czternastej gonitwy triumfował Bruce Penhall przed Peterem Collinsem i Philem Crumpem. Co ciekawe, najbardziej na tym ucierpiał brat tego pierwszego, Les, który zakończył zawody z dorobkiem 13 „oczek” i srebrnym medalem na szyi. Po czasie wielu zawodników przyznało, że norweski sędzia prawdopodobnie miał rację wykluczając Cartera, ale Les Collins nigdy nie mógł się pogodzić z tym, że arbiter zarządził ponowne rozegranie biegu zamiast zaliczenia wyników uwzględniających literkę „w” przy nazwisku Kenny’ego. Gdyby tak się stało, Penhall po dwudziestym wyścigu nie miałby na koncie 14 punktów i nie świętowałby obrony tytułu IMŚ, ponieważ do wyłonienia czempiona potrzebny byłby bieg dodatkowy.
Finał Światowy w Los Angeles pozostawił po sobie tak wielki niesmak, że zawody wyłaniające najlepszego żużlowca globu nigdy później nie powróciły już do Stanów Zjednoczonych. Kenny Carter zmagania w Kalifornii zakończył na piątej lokacie i czuł jeszcze większe rozczarowanie niż po przegranej na Wembley rok wcześniej. Co gorsza, Halifax Dukes ukończyli rozgrywki najwyższej klasy rozgrywkowej na trzecim miejscu od końca. Dwudziestodwuletniemu żużlowcowi na osłodę pozostała najlepsza średnia w lidze, potwierdzona październikowym zwycięstwem w Indywidualnych Mistrzostwach British League. W grudniu czekała go natomiast wyprawa do Sydney, gdzie wspólnie z Peterem Collinsem miał walczyć o tytuł mistrza świata par.
Para nie do pary
Wiele czasu musiało upłynąć zanim Kenny w ogóle oswoił się z myślą, że tytuł indywidualnego mistrza świata po raz drugi z rzędu przeszedł mu koło nosa. Tymczasem finał MŚ par 1982 w Sydney był coraz bliżej.
Ivana Maugera również nie pocieszał fakt, iż jego podopieczny znów nie sięgnął po złoto w najważniejszych zawodach sezonu. Zapytany po wielu latach o przyczyny niepowodzenia Cartera wskazał na… opony Dunlop oraz apodyktycznego ojca. – Ogumienie produkowane przez firmę Carlisle było wówczas znacznie lepsze – tłumaczy. – Jego ojciec wpadł jednak do parkingu cały obładowany oponami i rzucił: „Jankesi nie potrafią robić cholernych gum! Zakładaj te Dunlopy. Mam je prosto z fabryki, zrobili je dla ciebie specjalnie na ten finał”. Angielskie opony miały tylko 100 mm szerokości, podczas gdy amerykańskie aż 110 mm i bieżnik o grubości 14 mm. Wyglądały jak ogumienie przeznaczone dla traktorów, a Kenny sunął na nich jak rakieta przez trzy czwarte treningu. Wtedy jednak pojawił się w parkingu Mal ze swoją obstawą, a młody nie potrafił mu się sprzeciwić.
Ivan Mauger to sześciokrotny IMŚ. Naprawdę trudno zaleźć kogoś mającego większe pojęcie o speedwayu, dlatego Nowozelandczyk przed nawiązaniem współpracy z Kennym zastrzegł sobie, że chce decydować o wszystkim, co ma jakikolwiek wpływ na wyniki sportowe osiągane przez młodzieńca. Carterowie przystali na te warunki, więc legendarnego żużlowca bardzo zabolała sytuacja, w której Mal zaczął działać wbrew umowie, a Kenny zachowywał się tak jakby to jego ojciec najlepiej wszystko wiedział. – Nie ma żadnych wątpliwości, że na treningu w przeddzień finału w Los Angeles Kenny wypadł najlepiej ze wszystkich uczestników – mów Mauger. – Miał wszystko, żeby sięgnąć po tytuł pomimo bólu, który mu doskwierał.
Ktoś obserwujący Finał Światowy w LA z boku mógłby wygarnąć Ivanowi, że zrzuca odpowiedzialność za wynik Kenny’ego na opony i Mala, podczas gdy po trzech swoich biegach Carter przewodził stawce z kompletem 9 punktów. – Gdyby używał opon Carlisle, trzymałby się z dala od kłopotów – tłumaczy Mauger. – Wystarczy spytać któregokolwiek z ówczesnych zawodników o to jak wielką przewagę miała amerykańska konstrukcja nad brytyjską. Po feralnym wyścigu Mal zaczął obwiniać Penhalla o to co się stało, ale ja wtedy powiedziałem mu, że gdyby nie uparł się na Dunlopy, to żadnych pretensji by nie było, bo Kenny jechałby daleko przed Brucem.
Chłopak z Halifax miał wielkie szczęście, że trafił na takiego menadżera jak Nowozelandczyk. Wielu na jego miejscu nie przejęłoby się zbytnio porażką reprezentanta Zjednoczonego Królestwa i skupiało na inkasowaniu kolejnych profitów. Tymczasem on spotkał się z Kennym w swoim domu i starał się mu uzmysłowić, dlaczego po raz drugi z rzędu nie spełnił swojego sportowego marzenia. Próbował go również przekonać, iż ślepe podążanie za wolą ojca nie zaprowadzi go na najwyższy stopień podium IMŚ.
Sytuacja, która miała miejsce w parku maszyn podczas treningu w LA, bardzo rozzłościła Maugera. Ivan dobrze znał ojca Kenny’ego i wiedział, że jeśli odpuści mu grzechy, to ten wkrótce znów będzie próbował wchodzić w jego kompetencje. W zawiązku z tym słynny jeździec przekazał Carterowi, że z dniem 31 grudnia 1982 roku przestanie pełnić obowiązki jego menadżera. Dwudziestodwulatek tymczasem nie mógł pogodzić się ze słowami swojego mentora, który na każdym kroku twierdził, iż największą winę za jego niepowodzenie w Kalifornii ponoszą opony. – Słyszałem, że nie osiągnę niczego wielkiego w żużlu, dopóki będę jeździł na Dunlopach – powiedział w jednym z wywiadów. – Otóż każdy może korzystać z czego chce, a ja jestem przypisany do Dunlopów. Moje pierwsze trzy wyścigi w LA były udane, podobnie jak turniej o Złoty Kask w Cradley. Prawie każdy z kim rozmawiałem po tamtym finale przyznał mi rację, iż zostałem okradziony z tytułu, i że to Bruce Penhall spowodował mój upadek. Zaskoczyłoby was jak wielu kibiców, nawet tych nieżużlowych, podchodziło do mnie i wyrażało swoje oburzenie decyzją sędziego. Kilku idiotów wypominało mi natomiast głupie zachowanie po wykluczeniu. Zirytował mnie też felieton Bobby’ego Schwartza w ostatnim numerze „Speedway Star”. Napisał, że zrobiłem z siebie głupka, i że jeszcze będę żałował swojego zachowania. On chyba sobie żartuje! Gdyby jego spotkało to samo, pewnie wpadłby w szał. W zasadzie byłem wtedy wyjątkowo spokojny. Gdybym czuł się w stu procentach zdrów, zapewne inaczej bym zareagował.
Szansą dla Kenny’ego na choć lekkie osłodzenie sobie porażki w LA był finał mistrzostw świata par w Sydney, który zaplanowano na dopiero 11 grudnia. Po raz pierwszy w historii zawody tak wysokiej rangi zawitały na australijskie terytorium, ale oczy całego żużlowego świata i tak skupiały się na rywalizacji angielsko-amerykańskiej. W składzie ekipy USA zabrakło niestety Bruce’a Penhalla, który po zdobyciu drugiego z rzędu złota IMŚ zakończył przygodę z zawodowym speedwayem i zaczął robić karierę w Hollywood, natomiast w teamie Synów Albionu partnerem Kenny’ego Cartera miał być Peter Collins. Nie wszystkim się to podobało, gdyż mieli oni w pamięci starcie obu zawodników podczas ligowego meczu w Halifax, kiedy Carter upadł, a sędzia jako winnego wskazał Collinsa, z czym ten nie mógł się pogodzić.
Kenny nie krył się specjalnie z tym, że PC jako partner mu nie odpowiada. Podczas zawodów na Liverpool City Raceway Anglicy wyraźnie odstawali od amerykańskiego duetu Bobby Schwartz-Dennis Sigalos. Jankesi triumfowali z 30 punktami na koncie, natomiast ich najwięksi oponenci uplasowali się na drugiej lokacie z dorobkiem 22 „oczek”. Kenny nie zdołał wygrać ani jednej gonitwy i zakończył zmagania z 7 punktami i 3 bonusami, podczas gdy Peter Collins mijał linię mety jako pierwszy aż czterokrotnie i wywalczył łącznie 15 punktów.
– Nie podobało mi się, kiedy Kenny żalił się prasie, że to ja zostałem wybrany na jego partnera – Peter Collins wraca do wydarzeń z Sydney. – Przeczytałem gdzieś, że wolałby zawodnika, który lepiej opanował zdolność do podwójnego wygrywania wyścigów. Tymczasem za mną przemawiało doświadczenie, bo przecież przez większość brytyjskiej zimy ścigałem się na Antypodach i znałem owal w Sydney jak własną kieszeń. Ustanowiłem rekord toru, pokonując lokalnych faworytów. Kenny jednak nie dawał rady. Oddałem mu lepsze pole w gonitwie przeciwko Amerykanom, ponieważ to była jedyna opcja, żeby pokonać ich 5:1. On jednak wszystko zaprzepaścił i dojechał na ostatniej pozycji. Drugi raz nie oddałbym mu pola.
Collins był wściekły nie tylko na Cartera, ale również na federację, która wysłała żużlowców do Australii bez…. menadżera. Podobnie zresztą czuł się Kenny, który swoją słabą postawę tłumaczył tym, że na treningu tor był twardy, a podczas zawodów przyczepny. Sezon 1982 definitywnie dobiegł końca i choć zakończył się dla Cartera srebrnym medalem MŚ par, to krążek ten smakował wyjątkowo gorzko. Takich jeźdźców jak Kenny cieszyły bowiem tylko zwycięstwa, a Anglia nie dość, że zajęła drugą lokatę, to jeszcze on najbardziej się do niej przyczynił w negatywnym sensie.
Ani się Kenny obejrzał, a był już styczeń 1983 roku. Wtedy właśnie na świat przyszła jego córeczka imieniem Kelly Marie. Co ciekawe, dziewczynka dostała imię po… ulubionym amerykańskim żużlowcu swojego taty – Kellym Moranie! Państwo Carterowie mieszkali w swojej wyremontowanej, luksusowej posiadłości w Bradshaw. Wszystkie motocykle i ekwipunek żużlowy Kenny trzymał w przydomowym warsztacie, a całego dobytku strzegła suka owczarka alzackiego, Gypsy, którą uratował przed śmiercią na pobliskim złomowisku. Carterowie w ogóle uwielbiali zwierzęta, bo mieli u siebie też Tigera – uroczego whippeta. Pies wszędzie podążał za żużlowcem Książąt.
Jako zawodowy jeździec wciąż młody zawodnik Halifax Dukes nie miał zbyt wiele wolnego czasu, ale kiedy odpoczywał od obowiązków, to nie próżnował i budował przydomowy tor motocrossowy, po którym wkrótce śmigał z kumplami. Przed rozpoczęciem sezonu 1983 podpisał również kontrakt z producentem samochodów Land Rover i otrzymał swój egzemplarz z silnikiem V8. Mniej-więcej w tym samym czasie nabył też rolls-royce’a i postanowił, że przed trzydziestką zostanie… milionerem.
Pomimo dwóch wielkich porażek w poprzedniej kampanii, świeżo upieczony tata przed startem sezonu 1983 miał trochę powodów do radości. Sielanka została jednak zburzona po dwóch test-meczach przeciwko USA, w których Kenny zaprezentował się po prostu fatalnie i został w końcu zastąpiony przez zbliżającego się do czterdziestki Malcolma Simmonsa. – Moja duma ucierpiała – żalił się Carter. – Lubię wiedzieć, że jestem numerem jeden na Wyspach, ale powinienem też jeździć jak na numer jeden przystało. To chyba najgorsze rozpoczęcie sezonu w mojej karierze.
Słaba forma na szczęście nie trzymała się reprezentanta Zjednoczonego Królestwa przesadnie długo. Już w trzecim starciu z Jankesami zapisał na swoim koncie 16 „oczek”, a w kolejnym o zaledwie 3 punkty mniej. Miał więc powody do optymizmu, chociaż wśród kibiców nie brakowało jego wielkich oponentów. Pewnego razu pewna dziewczyna wręczyła mu nawet list z pogróżkami, ale Anglik nie przejmował się takimi detalami i robił swoje na tyle dobrze, że w ostatnim z pięciu spotkań towarzyskich przeciwko USA Brytyjczycy triumfowali 58-50, co dało im zwycięstwo 3-2 w serii.
1 czerwca w finale IM Wielkiej Brytanii w Coventry Kenny Carter uplasował się na czwartym miejscu i niedługo później z lekkim niedosytem wybrał się do Bremy, żeby wspólnie z Peterem Collinsem walczyć w półfinale MŚ par. Na niemieckiej ziemi reprezentacja Anglii znów musiała uznać wyższość ekipy Stanów Zjednoczonych w osobach Bobby’ego Schwartza i Dennisa Sigalosa, ale niespełna dwa tygodnie później w Goeteborgu Synowie Albionu nie mieli sobie równych, a Jankesi zakończyli rywalizację na dopiero czwartej lokacie.
W Szwecji rozkład punktów pomiędzy Anglikami wyglądał idealnie. Carter wywalczył 15 „oczek” i bonus, a Collins 10 punktów i 4 bonusy. Zapiski w programie to jednak tylko jedna strona medalu, a wiele na ten temat do powiedzenia ma sam Peter Collins: – Startowaliśmy w zawodach parowych, ale nie tworzyliśmy teamu. Nie było między nami żadnej więzi. Kenny w ogóle nie zaprzątał sobie głowy taktyką. On zawsze gadał jak bardzo jest angielski, ale na torze był indywidualistą. Wydawało się, że ciągle gdzieś błądzi myślami. Podczas spotkania dotyczącego naszej aktualnej sytuacji punktowej nie miał pojęcia, co będzie musiał zrobić i kogo pokonać. Przed naszym ostatnim wyścigiem nie wiedział nawet jakiego wyniku potrzebujemy, żeby wygrać złoto. Plan był taki, że on przypilnuje Ivana Maugera, a ja spróbuję pokonać Larry’ego Rossa. On jednak nie miał zielonego pojęcia ile wysiłku będzie mnie to kosztować. Oczywiście menadżer zespołu powinien dbać o to, żeby zawodnicy byli na bieżąco o wszystkim informowani, ale nie wydaje mi się, żeby Kenny rejestrował jego słowa. Był skupiony na sobie i nie obchodziło go nic wokół. Taką postawę można zrozumieć jeśli chodzi o turnieje indywidualne, ale zawody drużynowe to inna para kaloszy.
Triumf w Goeteborgu naprawdę delikatnie osłodził Kenny’emu ostatnie porażki w IMŚ. Jeździec Książąt z jednej strony był zadowolony z wywalczonego złotego krążka, lecz z drugiej wiedział, że to nie tylko jego zasługa, i że w zawodach indywidualnych Peter Collins czyhałby na każde jego potknięcie. Mały krok naprzód został jednak uczyniony, a do postawienia kolejnego okazja zapowiadała się już 17 lipca w Manchesterze, gdzie zaplanowano Finał Zamorski, czyli przedostatnią odsłonę eliminacji IMŚ 1983.
Znów piąty
Od początku sezonu 1983 Kenny Carter pewnie zmierzał do swojego trzeciego z rzędu występu w Finale Światowym IMŚ. Dwie ostatnie odsłony eliminacji ukończył zdecydowanie „nad kreską” i szykował się na wrześniową podróż do Niemiec.
Rozgrzewkę przed zmaganiami w Norden stanowił finał DMŚ, który rozegrano 12 sierpnia w Vojens. Tam Anglicy tylko częściowo zmazali plamę po niepowodzeniu sprzed roku. Wywalczyli „zaledwie” srebro, a gospodarze byli wyraźnie poza ich zasięgiem. Dodatkowo Synowie Albionu o drugie miejsce stoczyli zaciekły bój z Amerykanami. Chłopak z Halifax do Niemiec wybierał się więc z jeszcze większym apetytem na złoto IMŚ, które już dwa razy dość pechowo wymknęło mu z rąk.
Phil Collins, Erik Gundersen, Antonín Kasper jr., Lance King, Michael Lee, Karl Maier, Chris Morton, Egon Müller, Hans Nielsen, Ole Olsen, Zenon Plech, Billy Sanders, Mitch Shirra, Dennis Sigalos, Jiří Štancl – lista rywali Cartera w Finale Światowym A.D. 1983 z jednej strony prezentowała się okazale, a z drugiej wyglądała na wyraźnie słabszą niż w poprzednich latach. Dlatego właśnie pomimo delikatnej obniżki formy Kenny wciąż zaliczał się do głównych kandydatów do objęcia żużlowego tronu po Brusie Penhallu. – Carter jeżdżący na pół gwizdka i tak jest lepszy niż dziewięćdziesiąt procent zawodników w szczytowej formie – twierdził Ivan Mauger, były już wówczas menadżer lidera Książąt.
Po zakończeniu współpracy ze słynnym Nowozelandczykiem reprezentant Zjednoczonego Królestwa wymyślił sobie, że jego mentorem w parkingu w Norden będzie John Louis, czyli dawny znajomy z czasów wspólnej jazdy w barwach Halifax Dukes. Pochodzący z Ipswich jeździec nie był jednak zbyt entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu – Kenny nie potrzebował ode mnie żadnych rad, był całkowicie samodzielny – tłumaczy.
Kenny podświadomie czuł, że taka szansa jak w Norden może się już nie powtórzyć, i że do Niemiec musi zabrać ze sobą odpowiednich ludzi, którzy będą czuwać nad wszystkim co w żużlu jest istotne. Właśnie dlatego poprosił o pomoc starego kumpla z Australii – Grahama McKeona. Oprócz niego nie mogło zabraknąć również etatowego mechanika, czyli Richarda Pickeringa. Phil Hollingworth natomiast zrezygnował z wyjazdu. – Kenny z jakiegoś powodu w ostatniej chwili odmówił zabrania w podróż mojej partnerki – Debbie. Ona nie bywała zbyt często na żużlu, ale z całego serca pragnęła zobaczyć występ Cartera w finale IMŚ. W takiej sytuacji oznajmiłem mu, że albo pojedziemy razem, albo wcale. No i tym sposobem zawody obejrzałem w telewizji – wspomina.
Zachowanie Kenny’ego wobec Phila i Debbie może dziwić szczególnie ze względu na to, że mężczyźni byli oddanymi przyjaciółmi. Jak się jednak okazuje, ich relacja wyglądała dość specyficznie. – Pamiętam, kiedy pierwszy raz pomagałem mu podczas zawodów na The Shay – opowiada Phil. – Gdy nadszedł czas opuszczenia parkingu i przebrania się w szatni po drugiej stronie stadionu, Kenny kazał mi wziąć jego torbę, a sam ruszył w kierunku przebieralni. Wtedy mu się odszczeknąłem: „Sam sobie weź swoją torbę, ty leniwy sukinsynu! Ja jestem twoim mechanikiem, a nie tragarzem!”. Nie spodobało mu się to, ale kiedy był w gazie, to współpraca z nim wyglądała zupełnie inaczej. Przypominała niekończącą się podróż dwóch kumpli. Mogłem być z nim szczery i powiedzieć, że pojechał jak cienias, a on mi najpierw przytakiwał, a potem proponował zmiany w ustawieniach zamiast wkurzać się i kopać motocykl.
Phil należał do nielicznych osób, które potrafiły dogadać się z Kennym. Gdy mecz wypadał w sobotę, wtedy w niedzielę rano mechanik czyścił jego motocykle. Kiedy jednak roboty przy sprzęcie było więcej niż zazwyczaj, to Carter nie bał się ubrudzić sobie rąk. Mężczyzna czasem stosował na Kennym sztuczki psychologiczne, żeby wycisnąć z jego żużlowego talentu sto dziesięć procent. – Podczas Finału Brytyjskiego wygrał wyścig z dużą przewagą, ale po zjeździe do parkingu skarżył się, że motocykl jest do chrzanu – opowiada. – Poinformował mnie też jak zamierza pojechać w kolejnej gonitwie, a ja na to, iż lepiej dopasować maszyny do warunków już się nie da. On jednak szedł w zaparte i pokazując na inny motocykl palnął: „Nie kłóć się ze mną, pojadę na tym!”. Kiedy zniknął z pola widzenia po prostu podmieniłem osłony, po czym wygrał kolejny wyścig bez problemu. Gdy zjechał do boksu, zapytałem go: „No i jak teraz?”. „Sto razy lepiej”, odparł, a ja wtedy na to, że jechał na tym samym co poprzednio. Zwyzywał mnie od drania, ale to bardzo typowe dla żużlowców, że połowa sukcesu tkwi w ich głowach.
„Ollie”, jak wołano na Hollingwortha, był prawdziwą prawą ręką Kenny’ego. Gdy trzeba było na przykład pojechać do Erica Boococka po części, dostawał od Cartera książeczkę czekową z podpisanym czekiem in blanco. Jeździec Książąt ufał też swojemu mechanikowi w kwestii przełożeń czy oceny warunków panujących na torze. Nie znaczyło to jednak, że był niezorganizowany, gdyż w zeszyciku zawsze notował sobie ustawienia zastosowane w danych zawodach oraz… nazwisko sędziego z adnotacją jak długo ten trzyma żużlowców w niepewności przed zwolnieniem taśmy.
Finał Światowy w złotej erze speedwaya był niesamowitym wydarzeniem, goszczącym na fantastycznych arenach takich jak Wembley w Londynie, Ullevi w Goeteborgu czy Stadion Śląski w Chorzowie. Motodrom Halbemond wyglądał przy nich jak ubogi krewny. Nie przeszkodziło to jednak około trzydziestu tysiącom kibiców przybyć do Norden, by dopingować swoich ulubieńców. Większość zgromadzonych trzymała oczywiście kciuki za Egona Müllera, dla którego było to piąte w karierze podejście do ostatecznej rozgrywki o medale IMŚ. Reprezentant gospodarzy do tamtej pory finiszował co najwyżej na siódmej pozycji, ale smak najwyższego stopnia podium znał doskonale z wyścigów na długim torze.
Kenny Carter z faworytem gospodarzy spotkał się już w swojej pierwszej gonitwie. Niemiec minął linię mety jako pierwszy, a Brytyjczyk wywalczył dwa „oczka”. Pomimo porażki jeździec Halifax Dukes nie zamierzał łatwo rezygnować z marzeń o tytule i w dwóch kolejnych biegach nie miał sobie równych. Szczególne cenny był triumf nad Hansem Nielsenem, Ole Olsenem i Michaelem Lee w trzeciej serii startów. W tamtym momencie Kenny miał na koncie 8 punktów, podobnie jak Billy Sanders. Stawce przewodził jednak Egon Müller z kompletem 9 „oczek”.
Z Australijczykiem Carter spotkał się bezpośrednio w wyścigu numer piętnaście. Na wyjątkowo obficie zroszonym przez polewaczkę owalu najlepiej ze startu wyszedł jednak Erik Gundersen, a Kenny i Billy stoczyli ciężki bój o drugą lokatę. Z walki na noże zwycięsko wyszedł Sanders, czym wyraźnie zbliżył się do srebrnego krążka, który ostatecznie zawisł na jego szyi. Carter tymczasem znów zakończył rywalizację na piątej lokacie, gdyż w swoim ostatnim biegu zameldował się na mecie za plecami Karla Maiera oraz Dennisa Sigalosa. Brytyjczyka jednak tak naprawdę interesowało tylko złoto. Koniec końców okazało się, że przegrał je właściwie już w swojej pierwszej gonitwie, gdyż na przestrzeni całych zawodów nikt nie zdołał pokonać Müllera.
– Przyjechałem tu po zwycięstwo i po trzech wyścigach miałem w dorobku 8 punktów – mówił Kenny po Finale Światowym w Norden. – Wtedy jednak organizatorzy zaczęli robić bałagan na torze. Wydaje mi się, że był on polewany w ten sposób, żeby wszystko pasowało Müllerowi, bo zawodników w ogóle nie pytano o zdanie. Pomimo tego Egon naprawdę zaskoczył mnie prędkością. Był szybki niczym rakieta.
Kenny Carter trzeci z rok z rzędu miał papiery na zostanie indywidualnym mistrzem świata i po raz trzeci w jego żużlowej układance zabrakło jednego puzzla. W tym przypadku brakującym elementem mogła być obecność w parkingu Ivana Maugera lub Phila Hollingwortha. – Nie mogę uwierzyć, że Kenny dał się nabrać sztuczkę z torem, który był zupełnie inny na treningu i podczas zawodów – mówi „Ollie”. – Na treningu był twardy jak cholera, lecz później go zbronowano, żeby Egon miał pod koło tak jak lubił. Powinni to przewidzieć. Gdybym tam był, to chciałbym na własne oczy zobaczyć co robią z nawierzchnią po treningu nawet gdyby wiązało się to z koniecznością zakradnięcia się na stadion w środku nocy. Po powrocie Kenny’ego z Niemiec powiedziałem mu, że jest cholernym idiotą, a on przyznał mi rację.
Co ciekawe, 4 września 1983 roku na Motodrom Halbemond zwyciężył zawodnik, którego Carter w ogóle nie traktował jako realnego rywala w wyścigu o złoty medal IMŚ. – Niedługo przed zawodami w Norden rozmawiali przy okazji turnieju w Bremie – kontynuuje Phil Hollingworth. – Egon doradzał mu wtedy zainteresowanie się wyścigami na długim torze ze względu na możliwość dobrego zarobku. Kenny słuchał go z zainteresowaniem, ale uderzyła go informacja, że Niemiec nie startuje w ogóle w lidze brytyjskiej. „Masz jakąś pracę? Jak zarabiasz na życie?”, pytał nie mając świadomości, że rozmawia z najlepszym niemieckim żużlowcem oraz wielokrotnym mistrzem świata w longtracku.
Zwycięstwa na osłodę z biegiem czasu stawały się dla Kenny’ego Cartera codziennością. W sezonie 1983 żużlowiec Książąt triumfował w prestiżowych turniejach indywidualnych w Coventry (Brandonapolis), Ipswich (16-Lap Marathon Classic) oraz Leicester (Golden Gauntlets). Halifax Dukes kolejny sezon z rzędu pałętali się po nizinach British League i tylko średnia 10,28 jako tako satysfakcjonowała lidera Książąt jeśli chodzi o ligową rywalizację.
Jednym z triumfów pozwalających zapomnieć o niepowodzeniu w Norden był też ten w Vojens, gdzie Ole Olsen zorganizował silnie obsadzoną imprezę pożegnalną. Nagrodą dla zwycięzcy był najnowszy model Toyoty lub jego równowartość. Możliwość wyboru pomiędzy autem a gotówką to w takich przypadkach dość powszechna praktyka, a sportowcy niemal zawsze decydują się wziąć pieniądze. W przypadku Cartera trudno było spodziewać się innej decyzji, a tymczasem Brytyjczyk poprosił o kluczyki do Toyoty z kierownicą umieszczoną po prawej stronie. – Wygrałem to auto i chcę, żeby dostarczono je do Coventry w dniu twojego turnieju pożegnalnego – powiedział Olsenowi. Gdy Duńczyk uprzejmie zasugerował, że może być z tym problem, Kenny się zagotował. – Nie chcę cholernej kasy, a dokładnie taki samochód jak ten tu stojący: czarno-złoty – wyperswadował legendzie z Kraju Hamleta, a jego życzenie zostało z bólem serca spełnione przez japoński koncern.
Pomimo kilku ważnych triumfów, sezon 1983 rozczarował chłopaka z hrabstwa West Yorkshire. Menadżer reprezentacji Anglii, Wally Mawdsley, doskonale o tym wiedział i postanowił docenić swojego żużlowca poprzez przekazanie mu kapitańskiej opaski na pierwszy z trzech kończących kampanię test-meczów przeciwko Danii oraz Reszcie Świata. – Do tamtej pory uważałem ten sezon za najgorszy w mojej karierze, a tu taka niespodzianka! – ucieszył się Carter. – To jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie spotkały mnie w speedwayu. Dokładnie tego potrzebowałem po katastrofie w Norden – dodał, ale nie wiedział wtedy, że już w kolejnym starciu Synów Albionu opaska wróci do Petera Collinsa, którego zabrakło w pierwszym meczu. – Nie mam nic do niego, ale naprawdę mnie to wkurzyło – żalił się. – Czuję, że wykonałem dobrą robotę, i że w dalszym ciągu powinienem być kapitanem. Trzeba myśleć o przyszłości i wprowadzić do zespołu nowe twarze. Mam dość podniecania się Amerykanami i Duńczykami. Przyszedł czas, żeby Anglia wróciła na szczyt, bo tam jest jej miejsce. Chciałbym być kapitanem reprezentacji w przyszłym sezonie i myślę, iż sobie poradzę z tą funkcją.
Pechowa trzynastka
Przed sezonem 1984 Kenny Carter miał prosty, a jednocześnie niezwykle skomplikowany plan: sięgnąć po złoto IMŚ oraz odzyskać dla Anglii miano najlepszego zespołu narodowego globu.
Nowy menadżer Synów Albionu, Carl Glover, widział w zawodniku Halifax Dukes nowego kapitana drużyny. Żużlowiec z hrabstwa West Yorkshire wreszcie mógł poczuć się w pełni doceniony po tym jak u kresu poprzedniej kampanii Wally Mawdsley mianował go kapitanem, ale tylko na pierwszy z serii test-meczów przeciwko USA w ramach zastępstwa za Petera Collinsa. – Uważam, że jestem jedyną słuszną osobą do sprawowania tej funkcji – mówił Kenny dziennikarzom. – Nie mam nic do Chrisa Mortona, Petera Collinsa czy Michaela Lee, ale nikt nie pragnie zwyciężać bardziej niż ja. Sądzę, że kapitańska opaska może pozostać na moim ramieniu przez dłuższy czas, ponieważ potrafię wykonywać swoją robotę.
Carter zarabiał na żużlu naprawdę dobre pieniądze, ale kariera zawodowego sportowca nie trwa wiecznie, więc przy okazji dorabiał sobie trochę grosza na handlu samochodami. W 1984 roku uznał jednak, że nie pomaga mu to w pełnej koncentracji na speedwayu. Postanowił zrezygnować z dodatkowego źródła dochodów i w stu procentach skupić się na wyścigach na motocyklach bez hamulców. Zamiast handlować autami uruchomił obwoźny sklep z pamiątkami żużlowymi oraz swój oficjalny fanklub z wpisowym w wysokości 1,50 funta. – To nie jest maszynka do robienia pieniędzy – tłumaczył, ale nowa forma działalności gospodarczej na pewno nie przynosiła mu strat, gdyż złota era speedwaya trwała w najlepsze, a Kenny należał do jej najbarwniejszych przedstawicieli.
Dziś gadżety i ubrania sygnowane przez topowych żużlowców nie dziwią już nikogo, ale w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych po przyjeździe na The Shay miało się wrażenie, że gospodarzem stadionu nie jest drużyna Halifax Dukes, a team Kenny Carter Racing. Doszło nawet do tego, że fani Książąt podzielili się na bezgranicznie wielbiących Kenny’ego i paradujących w zimniejsze wieczory w kurtkach z jego logo, a także stanowczych przeciwników tak nachalnej autopromocji reprezentanta Zjednoczonego Królestwa. Pikanterii temu wszystkiemu dodawał fakt, że Carter nie krył się z tym, iż jego miłość do speedwaya jest dość skomplikowana: – Zawsze powtarzałem, że żużel jest OK, ale go nie lubię. W zeszłym sezonie miałem już kompletnie dość tego sportu, lecz teraz cieszę się jazdą i chcę udowodnić wszystkim moim oponentom, że się zbyt wcześnie postawili na mnie krzyżyk.
W kuluarach wiele spekulowano na temat tego, iż uprawianie speedwaya nie uszczęśliwia Kenny’ego, i że młodzieniec wkrótce pójdzie w ślady swojego brata i spróbuje sił w wyścigach szosowych. Sam zainteresowany jednak nie miał zamiaru rezygnować z głównego źródła utrzymania i zapowiedział, że nawet złoty medal IMŚ nie skłoni go do odejścia z tego sportu. – Gdy wywalczę tytuł, na pewno nie przejdę od razu na emeryturę i będę rywalizował przez jeszcze co najmniej trzy sezony – mówił. – W ubiegłym roku po prostu nie byłem sobą. Bycie grzecznym chłopcem nie pomogło mi na torze. Ba, cofnąłem się o dziesięć lat, ale teraz wrócił stary Kenny Carter. Można mnie lubić bądź nienawidzić. Ci drudzy zwyczajnie mają pecha.
Carl Glover decyzji o mianowaniu chłopaka z Halifax kapitanem reprezentacji Anglii nie podjął z marszu. Mężczyzna bardzo długo zastanawiał się nad powierzeniem tej ważnej funkcji bardziej doświadczonemu Dave’owi Jessupowi, ale koniec końców wybór padł na kontrowersyjnego jeźdźca z hrabstwa West Yorkshire. – W Kennym najbardziej niepokoiło mnie to, że poza żużlem miał też różne inne biznesy, którym poświęcał czas – opowiada ówczesny menadżer Synów Albionu. – Gdy powiedział mi, że spieniężył to wszystko, żeby na sto procent poświęcić się speedwayowi, stał się w moich oczach kandydatem idealnym. Podziwiam Dave’a, ale za Kennym przemawiało więcej argumentów. U niego doświadczenie na poziomie międzynarodowym szło w parze z młodością i niesamowitym zapałem do pracy.
Halifax Dukes błąkali się po nizinach British League, ale Kenny Carter nie dopasowywał się do poziomu zespołu i w szybkim tempie stał się najchętniej oglądanym żużlowcem w kraju. Tak to już jest z zawodnikami, którzy są jednocześnie ubóstwiani oraz znienawidzeni przez kibiców. W wieku dwudziestu trzech lat Brytyjczyk był również łakomym kąskiem dla sponsorów. W wyniku umowy z firmą Ham Construction z Bradford otrzymał wartą ogromne pieniądze ciężarówkę przerobioną na swego rodzaju dom na kółkach. W środku mogło się wyspać osiem osób i nie brakowało takich luksusów jak kącik jadalniany, kuchenka mikrofalowa czy prysznic. Tony Rickardsson i Andreas Jonsson nie byli więc pierwszymi żużlowcami korzystającymi z takich pojazdów, które jednak z biegiem czasu wyszły z mody. – To ustrojstwo miało siedmiolitrowy silnik i paliło galon benzyny na sześć mil. Podróż na zawody do Newcastle kosztowała Kenny’ego 120 funtów, podczas gdy za galon paliwa liczono 40 pensów – wspomina Phil Hollingworth. Obrotny żużlowiec nie miał jednak zamiaru tracić bajońskich sum na dojazdy, więc rozwiązał ten przykry problem przez podpisanie kontraktu reklamowego z… hurtownią paliw.
Podczas gdy finansowo jeździec Książąt rozwijał się z miesiąca na miesiąc, to jego debiut w roli kapitana reprezentacji nie wypadł najlepiej. Carter wprawdzie uzbierał 10 „oczek” i bonus, ale jego zespół uległ w Swindon Stanom Zjednoczonym 50:58 w pierwszym z serii test-meczów na starcie sezonu 1984. Ta porażka nie bolała jednak tak bardzo jak upadek, który Kenny zanotował tydzień później podczas pucharowego starcia przeciwko Cradley Heath. W gonitwie inaugurującej spotkanie Carter zatracił się w pogoni za Lancem Kingiem, co skończyło się utratą panowania nad motocyklem i wizytą w szpitalu. Tam okazało się, że żużlowiec doznał złamania kości piszczelowej i strzałkowej, co zazwyczaj wiąże się z bardzo długą przerwą w startach. Podobno całe to nieszczęście było winą… opon. Po wycofaniu homologacji dla ogumienia firmy Carlisle zawodnicy masowo przesiedli się na opony Barum, których bieżnik wyraźnie różnił się od używanego wcześniej, a przyzwyczajonym do pewnych rozwiązań żużlowcom zawsze ciężko się przestawić się na coś nowego.
W szpitalu w Stourbridge jeździec Ksiażąt poddał się operacji, podczas której w jego nodze zostały umieszczone śruby i stalowe płytki. Pierwsza diagnoza operującego go doktora Cowie’ego brzmiała: trzy miesiące odpoczynku od speedwaya. Wcześniej lekarz powiedział mu, że i tak robi wyjątek, bo jeśli jego pacjentem nie byłby żużlowiec, to nigdy nie zgodziłby się na umieszczenie w kończynie tych płytek. – Trzy miesiące?! Wrócę na tor za pięć tygodni – zapowiedział Kenny. Reprezentant Zjednoczonego Królestwa nie chciał słyszeć o odpuszczeniu nadchodzących eliminacji mistrzostw kraju, co wiązałoby się z utratą szans na rywalizację o tytuł indywidualnego mistrza świata.
Słowa słowami, lecz sytuacja wydawała się na tyle poważna, że Carter złożył wniosek do krajowej federacji o zwolnienie z obowiązku udziału w eliminacjach krajowego czempionatu i przesunięcie go do zaplanowanego niemal miesiąc później finału w Coventry. Kenny należał w tamtym czasie do wąskiej grupy Brytyjczyków zdolnych do walki o najwyższe laury IMŚ, więc istniała szansa, że ludzie zarządzający żużlem na Wyspach potraktują go ulgowo. Jakie było jednak zdziwienie zawodnika i jego otoczenia, kiedy dotarło pismo z odmową. – Uważam, że nawet ze złamaną nogą jestem największą szansą Anglii na tytuł – zagotował się Carter. – Nie powinienem jednak startować w eliminacjach w Oksfordzie i jestem zdegustowany tym jak mnie potraktowano. Duńczycy przepchnęli Petera Ravna bezpośrednio do Finału Nordyckiego, a on nie jest nawet w czwórce ich najlepszych jeźdźców. Tymczasem ja jestem kapitanem reprezentacji, ale u nas nikt się tym nie przejmuje. Zasady to zasady. Inni je naginają, dlatego nie zdziwię się, jeśli Anglia zbyt wiele nie ugra. Ja zawsze dawałem z siebie wszystko dla tego kraju, ale jak widać im bardziej się starasz, tym silniej jesteś kopany w tyłek.
25 maja 1984 roku Kenny nie miał wyjścia i stawił się w Oksfordzie na ostatnią z rund eliminacyjnych IM Wielkiej Brytanii. Tam rywalizował nie tylko z innymi zawodnikami, ale przede wszystkim z przenikliwym bólem spowodowanym wciąż niezaleczoną kontuzją. Jego heroiczny wysiłek na szczęście nie poszedł na marne i dzięki 11 zdobytym punktom uplasował się w zawodach na trzecim miejscu, które dało mu przepustkę do zaplanowanego na 20 czerwca Finału Brytyjskiego w Coventry. – To była totalna agonia – mówił później. – Nawet nie da się opisać bólu, który czułem. Po zawodach prawie zszedłem z tego świata.
Ze względu na stan zdrowia chłopak z Halifax nie mógł pełnić funkcji kapitana Synów Albionu podczas zmagań o DMŚ, a na MŚ Par Anglicy wysłali duet Peter Collins-Chris Morton. Złoto IMŚ z biegiem czasu stało się obsesją Cartera, więc musiał on poświęcić część występów na rzecz odpoczynku pozwalającego mu na start w zawodach na Brandon Stadium. W Coventry nikt bowiem nie zamierzał odpuszczać, gdyż walka toczyła się nie tylko o awans do kolejnego etapu eliminacji czempionatu, ale też o miano najlepszego jeźdźca w kraju. Kenny do hrabstwa West Midlands wybierał się obolały, ale też podbudowany zwycięstwem w silnie obsadzonym turnieju Halifaxopolis, rozegranym oczywiście na jego macierzystym torze. Finał Brytyjski to jednak zupełnie inna bajka niż zawody towarzyskie, a wśród szesnastu uczestników zmagań niemal wszystkie nazwiska budziły respekt.
Warunki panujące na Brandon Stadium były delikatnie mówiąc ciężkie, ale nie przeszkodziło to Kenny’emu w wygraniu swojej pierwszej gonitwy. 3 „oczka” na start dodały obolałemu żużlowcowi wiary w siebie, ale dwa wyścigi później doświadczony John Louis stracił panowanie nad swoim stalowym rumakiem i zanotował groźnie wyglądający upadek, co w parkingu wywołało dyskusję nad sensem kontynuowania zmagań. Niemal wszyscy uczestnicy zawodów skłaniali się ku pomysłowi przerwania rywalizacji, a przewodził im Peter Collins. Kenny Carter natomiast nie chciał słyszeć o przekładaniu turnieju i omal nie pobił się o to z kolegą z kadry narodowej. – Reprezentowałem stanowisko czternastu pozostałych zawodników – wspomina Collins. – W kuluarach wszyscy chcieli przełożenia tych zawodów. Wszyscy oprócz Kenny’ego, który miał problemy z nogą. Wiedział, że jeśli będziemy zmuszeni do jazdy w takich warunkach, to zapalą nam się czerwone lampki ostrzegawcze, co stworzy szansę dla niego. Prawdopodobnie padło kilka niemiłych słów. Nie pamiętam, co dokładnie zostało powiedziane, ale między nami zawrzało. Piętnastu z szesnastu chłopaków nie chciało jechać, lecz on musiał się wyłamać. Miał złamaną nogę, więc już nic gorszego nie mogło mu się przytrafić. Pozostało tylko dopasować motocykl do nawierzchni, co oczywiście mu się udało.
Po przeprowadzeniu niezbędnych prac na torze sędzia Lew Stripp zdecydował, że Finał Brytyjski będzie kontynuowany. Chłopak z Halifax poczuł z tego powodu ogromną satysfakcję, która pomogła mu wygrać trzy z czterech kolejnych gonitw. Łącznie Kenny uzbierał na Brandon Stadium 13 punktów i wywalczył w ten sposób pierwszy w karierze złoty medal IM Wielkiej Brytanii. Peter Collins zakończył zmagania w Coventry na dopiero dziewiątej pozycji, przez co odpadł z dalszej rywalizacji o udział w finale IMŚ, ale po latach przyznał, że Kenny może nie zachował się wtedy właściwie, lecz i tak zasłużył na szacunek. – Wygrać Finał Brytyjski ze złamaną nogą to nadludzki wysiłek i nie można tego nie doceniać – twierdzi.
Zwycięstwo w Coventry dodało Carterowi mnóstwo otuchy, ale nie było celem samym w sobie. Reprezentanta Zjednoczonego Królestwa czekała jeszcze daleka droga do ostatecznej rozgrywki o medale IMŚ. Pech jednak sprawił, że zakończyła się ona na ostatniej prostej, czyli w lipcowym Finale Interkontynentalnym w Vojens. Przepustkę do Finału Światowego w Goeteborgu wywalczyło jedenastu najlepszych uczestników zmagań w Danii, dwunastemu przypadła rola rezerwowego, a Kenny Carter uplasował się na trzynastej lokacie i został z niczym.
Powtórka z rozrywki
Dwadzieścia cztery lata na karku to dla żużlowca tyle co nic. Pomimo ogromnego bagażu doświadczeń Kenny wciąż znajdował się na początku swojej żużlowej drogi i miał jeszcze wiele lat na wywalczenie upragnionego złota IMŚ.
Niewielu było jeźdźców, którzy nawet na jeden sezon nie opuścili macierzystego klubu. Carter czuł niezwykłe przywiązanie do Halifax Dukes, ale jeszcze w grudniu 1984 roku postanowił, że w kolejnych zmaganiach przywdzieje plastron innego teamu British League. Ta decyzja wiele kosztowała młodego mężczyznę, dlatego ciężko mu było się zdobyć na rozmowę w cztery oczy z promotorem Książąt – Erikiem Boothroydem. Rozwiązaniem tego problemu okazało się wysłanie listu do włodarza ekipy z hrabstwa West Yorkshire. Jako powód chęci zmiany barw reprezentant Zjednoczonego Królestwa wskazał zmęczenie psychiczne presją, z jaką musiał się zmagać w roli lidera drużyny opartej właściwie tylko na nim.
Plany planami, jednak już wkrótce okazało się, że Kenny’emu może być naprawdę trudno o kontrakt w innym zespole, bowiem najwyższa klasa rozgrywkowa na Wyspach skurczyła się z szesnastu ekip do jedenastu, kibiców ubywało, a potencjalni sponsorzy coraz częściej oglądali każdy grosz. Zaczęto też spekulować, iż Carter być może wcale nie ma zamiaru opuszczać Halifax, a próbuje jedynie ugrać dla siebie propozycję lepszego kontraktu. – Jednego roku przyszedł do mnie do domu, żeby ustalić warunki nowej umowy – wspomina Boothroyd. – Negocjacje zaczęliśmy o dziewiątej rano, a skończyliśmy jakoś o dziesiątej wieczorem. Moja żona godzinę wcześniej zostawiła nas samych i powiedziała mi później, że całą naszą zażartą dyskusję było słychać w sypialni. Kiedy jednak wszystko zostało przyklepane, to on nigdy się nie skarżył, ani nie robił żadnych problemów.
Sezon 1985 miał być dla Halifax Dukes ostatnim na The Shay. Wzmocnione kilkoma klasowymi jeźdźcami Książęta czekała przeprowadzka do pobliskiego Bradford, dlatego smutno by było, gdyby lokalny matador zostawił swój ukochany owal bez słowa pożegnania. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło, a Eric Boothroyd dogadał się z Kennym Carterem jeszcze przed końcem lutego. Panowie dość długo dyskutowali na temat finansów, ponieważ lider drużyny w poprzednich zmaganiach zainkasował sporą sumę, a po odniesieniu feralnej kontuzji już ani razu nie wystąpił w lidze. Teraz więc musiał zgodzić się na kontrakt gwarantujący mu naprawdę godziwe pieniądze, ale pod warunkiem regularnych i wysokich zdobyczy punktowych.
W Wielkiej Brytanii poważne ściganie zaczyna się już w marcu. Chłopak z Halifax z marszu udowodnił, że po złamaniu nogi nie ma już śladu. Najpierw wywalczył komplet punktów w starciu przeciwko Belle Vue Aces, a następnie dość ostro poróżnił się w parkingu z Neilem Collinsem podczas przegranego przez Dukes starca z Sheffield Tigers. W efekcie sprzeczki rywal Cartera stracił… dwa przednie zęby! – Neil zapytał Kenny’ego czy lubi smak szpitalnego jedzenia – opowiada Jimmy Ross. – Rok później brat Neila, Peter, pokusił się o podobny komentarz, co doprowadziło do bójki. Różnica polegała jednak na tym, że Peter ostrzegał Cartera, że ryzykowna jazda ponownie zaprowadzi go do szpitala, a Neil sugerował, iż sam go tam pośle.
Peter Collins w sezonie 1985 zapowiedział nowemu menadżerowi reprezentacji Anglii, Johnowi Berry’emu, że jest gotów do reprezentowania kraju w DMŚ, ale tylko podczas finału. Deklaracja ta nie spodobała się zrządzającemu kadrą, który postanowił zrezygnować z usług dotychczasowego kapitana. Głównymi kandydatami do przejęcia opaski stali się więc Kenny Carter i Chris Morton. – Kiedy stanąłem w obliczu potencjalnego starcia dwóch silnych osobowości i gdy niektórzy twierdzili, że stchórzyłem, bo nikogo nie wyznaczyłem na kapitana, to Kenny był tym facetem, który przyjął tę informację najlepiej – mówi Berry. – Zresztą podczas naszej współpracy tylko raz czegoś ode mnie zażądał, a ja nie miałem żadnego problemu ze spełnieniem tego żądania. Chodziło o jedynkę na plecach. Carter miał opinię indywidualisty, ale nikt inny z takim poświęceniem nie reprezentował swojego kraju. Powtarzałem to wtedy i powtarzam też dziś, że byłbym przeszczęśliwy mając siedmiu Kennych w drużynie.
Anglicy zmagania w DMŚ zaczęli w połowie maja w Bradford, gdzie roznieśli w pył Australię, Nową Zelandię oraz Finlandię, co dało im przepustkę do Finału Interkontynentalnego. Chłopak z Halifax zawody w hrabstwie West Yorkshire zakończył z dorobkiem 11 punktów, lecz znajdował się w nieszczególnie dobrym nastroju, gdyż w składzie ekipy z Antypodów zabrakło jego dobrego kumpla, Billy’ego Sandersa, który pod koniec kwietnia popełnił samobójstwo. Kenny nie kolegował się na co dzień z wieloma żużlowcami, dlatego śmierć Australijczyka naprawdę mocno go zabolała. Obaj byli też strasznie podobni: utalentowani, borykający się z niezrealizowanymi ambicjami oraz często działający pod wpływem impulsu. Billy nie potrafił sobie poradzić z rozpadem swojego małżeństwa i otruł się spalinami samochodowymi we własnym garażu.
Kenny starał się, żeby pozasportowe sprawy nie wpływały na jego formę i na początku sezonu 1985 bardzo dobrze mu to wychodziło. W jego teamie z różnych przyczyn nie było już Richarda Pickeringa oraz Phila Hollingwortha, a on zerwał też ze swoją tradycją korzystania tylko ze sprzętu produkcji brytyjskiej, co spowodowało przesiadkę z silników marki Godden na GM-y. Widząc wysoką dyspozycję Cartera, John Berry nie widział innej możliwości niż powołanie swojego pupila na MŚ par. Tym razem jednak towarzyszyć mu miał nie Peter Collins, a młodziutki Kelvin Tatum. W półfinale Anglicy przed własną publicznością musieli wprawdzie uznać wyższość Amerykanów, ale załapali się do finału w Rybniku, a czas rozliczeń przychodzi przecież po ostatnim występie.
Mówi się, że każdy tytuł ciężko jest wywalczyć, ale prawdziwe wyzwanie to dopiero jego obrona. 6 czerwca 1985 roku Kenny zameldował się w Coventry, żeby stanąć do walki w kolejnym Finale Brytyjskim. Tym razem obyło się bez kontrowersji, bo zawody nie zostały storpedowane przez deszcz, a Carter wygrał wszystkie swoje gonitwy i po raz drugi w karierze został najlepszym jeźdźcem na Wyspach. – Interesowało mnie tylko zwycięstwo, ale przed zawodami nie mówiłem tego na głos – przyznał już po wszystkim. – Dojrzałem przez ten rok. Tamta potworna kontuzja otworzyła mi oczy i teraz już wiem, że w życiu trzeba dbać przede wszystkim o zdrowie oraz rodzinę.
Niewiele ponad tydzień po wydarzeniach na Brandon Stadium trzeba było pakować walizki i udać się w podróż do Rybnika. Kenny znał już smak złota MŚ par po tym jak w 1983 roku triumfował wraz z Peterem Collinsem na Ullevi w Goeteborgu, lecz pamiętał też wielkie rozczarowanie, kiedy sezon wcześniej w dalekiej Australii zawiódł na całej linii i wrócił z „tylko” srebrem na szyi. W Polsce Carter uzbierał 14 „oczek” i 3 bonusy w sześciu startach, Tatum dołożył 13+2, ale to i tak nie wystarczyło do pokonania Duńczyków w osobach Erika Gundersena oraz Tommy’ego Knudsena. Kluczowa okazała się gonitwa dziesiąta, wygrana 4:2 przez duet z Półwyspu Jutlandzkiego. Anglicy znów poczuli więc niedosyt. – Pamiętam każdy szczegół tamtych zawodów – wspomina John Berry. – Przed zmaganiami padało i padało. Nikt nie rozważałby jazdy, gdyby chodziło o zwykły mecz ligowy. Deszcz w końcu ustał, ale tor i tak przypominał jedno wielkie grzęzawisko.
Drugie miejsce Anglików w Rybniku przez wielu kibiców zostało potraktowane jako porażka, ale w sumie nie wynik sportowy okazał się najgorszy. Pech sprawił, że podróżujący busem mechanicy Cartera i Tatuma w drodze powrotnej mieli wypadek w Niemczech, w wyniku którego spłonął cały wieziony przez nich sprzęt. Łączne straty oszacowano na około trzydzieści tysięcy funtów, co stanowiło naprawdę niemałą sumę. Co gorsza, bus należał do Kenny’ego i nie miał wykupionego ubezpieczenia obowiązującego poza granicami Wielkiej Brytanii, więc finał MŚ par dla młodych jeźdźców okazał się wyjątkowo kosztownym przedsięwzięciem.
Z utratą sprzętu trzeba było sobie jakoś poradzić, gdyż brytyjska federacja nie kwapiła się do pomocy swoim reprezentantom. Pomogli za to trochę kibice, którzy wpłacali pieniądze na specjalny fundusz, ale to i tak była kropla w morzu potrzeb. Tymczasem pod koniec czerwca Anglików czekała ostatnia prosta na drodze do finału DMŚ, czyli Finał Interkontynentalny w Vojens. Nikt nie łudził się, że podopieczni Johna Berry’ego dadzą radę gospodarzom, dlatego drugie miejsce przyjęto ze spokojem, bo medale miały być przecież rozdane w sierpniu w amerykańskim Long Beach. Carterowi ciężko było jednak patrzeć z optymizmem w przyszłość, gdyż w kombinezonie pożyczonym od brata i na rezerwowym motocyklu Phila Collinsa uzbierał tylko punkt.
Przed decydującym turniejem drużynówki rywalizowano natomiast o awans do finału IMŚ. Młodzieniec z Halifax pragnął zapomnieć o koszmarnym poprzednim sezonie i napędzany głodem indywidualnych sukcesów zajął drugie miejsce w Finale Zamorskim w Bradford. Żeby po raz czwarty w karierze wystąpić w rozgrywce decydującej o medalach IMŚ musiał więc uplasować się wśród jedenastu najlepszych uczestników Finału Interkontynentalnego, zaplanowanego na 3 sierpnia w Vetlandzie. Rok wcześniej odpadł na tym etapie rywalizacji, ale wtedy przecież startował ze złamaną nogą, co usprawiedliwiało jego mizerny wynik.
Pogoda w Szwecji nigdy nie rozpieszczała fanów speedwaya i tym razem było podobnie. Rozegranie zawodów wisiało na włosku, ale ostatecznie udało się je rozpocząć z półgodzinnym opóźnieniem. – Gdy patrzyłem na tor, to miałem poważne wątpliwości co do jego stanu – wspomina sędzia Graham Brodie. Warunki rzeczywiście były ciężkie, a żużlowcy walczący o przepustkę do Finału Światowego nie mieli przecież zamiaru odpuszczać. Kenny w swoim pierwszym wyścigu przyjechał do mety tylko za plecami Tommy’ego Knudsena, lecz w drugim jego pogoń za Johnem Daviesem skończyła się karambolem i złamaniem nogi – tej samej, co w poprzednim sezonie. Do zajęcia jedenastej lokaty w Vetlandzie wystarczyło 6 „oczek”, ale ze szpitalnego łóżka Carter nie miał możliwości poprawienia swojego skromnego dorobku.
– Jestem przekonany, że znajdowałem się na właściwej drodze do zostania mistrzem świata – mówił zrozpaczony jeździec Książąt. – Wszystko dobrze się układało. Miałem trzy szybkie motocykle. Na jednym z nich wygrałem Golden Hammer, na drugim 16-Lapper Classic, a na trzecim zdobyłem 18 punktów w World Games. Postawiłbym każde pieniądze na swój triumf. Pragnąłem tego bardziej niż czegokolwiek innego, a dokonanie tego w Bradford byłby czymś wyjątkowym. Wrócę jednak jeszcze silniejszy!
Po powrocie ze Szwecji Kenny udał się do szpitala w Galashiels w Szkocji na konsultacje z doktorem Carlo Biagim. Tam żużlowiec dowiedział się, że jego kontuzja to nie złamanie nogi, a jedynie uszkodzenie mięśni oraz więzadeł. Lekarzy w Kraju Trzech Koron miało zdezorientować prześwietlenie, które ujawniło skomplikowany uraz jakiego Brytyjczyk doznał rok wcześniej. Minęło jednak siedem tygodni, a ból nie ustępował. Ba, Carter z trudem poruszał się o kulach, więc postanowił skorzystać z porady innego specjalisty, który orzekł, że… noga jest złamana! – Naprawdę nieźle się wkurzyłem, kiedy dowiedziałem się, że przez siedem tygodni paradowałem ze złamaną nogą – opowiadał. – Nic dziwnego, że czułem się jak z krzyża zdjęty. Naprawdę nie mam pojęcia jak to się stało, że doszło do takiej pomyłki.
Rekonwalescencja lidera Książąt i reprezentacji Anglii trwała wiele miesięcy. Żużlowiec przez kontuzję stracił nie tylko możliwość występu w Finale Światowym IMŚ w Bradford, ale nie mógł też pomóc drużynie narodowej podczas finału DMŚ w Long Beach. W USA Synowie Albionu z ledwością wywalczyli brąz, ale nawet perfekcyjna postawa Cartera nie pozwoliłaby im wyprzedzić świetnie dysponowanych Duńczyków i gospodarzy. Goryczy kontuzji Kenny’emu nie osłodzili też Halifax Dukes, którzy wprawdzie znacznie się poprawili w porównaniu do poprzednich lat, lecz czwarte miejsce w tabeli British League w wymiarze globalnym znaczyło tyle co nic.
Dwa strzały
W czasie rekonwalescencji przed kampanią 1986 Kenny sporo czasu spędził na pomocy bratu, który dobrze sobie poczynał w wyścigach szosowych. Nikt nie spodziewał się, że 21 maja karierę słynnego żużlowca przerwą tragiczne wydarzenia w jego posiadłości.
Jeździec Książąt planował wrócić na tor w wielkim stylu, a w międzyczasie postanowił wykorzystać zdobyte u boku Alana doświadczenie i otworzył firmę Kenny Carter Promotions, oferującą usługi z zakresu m.in. marketingu sportowego, public relations oraz zarządzania prawami do transmisji telewizyjnych. Żeby dodać sobie animuszu, dwudziestopięciolatek poruszał się po drogach białym lotusem z czerwoną tapicerką, złotymi kołami oraz spersonalizowaną tablicą rejestracyjną „KC W1N”. – Kontuzje? Mam już je za sobą i jestem przekonany, że to będzie mój szczęśliwy rok! – oznajmił, a nikt wtedy nie przypuszczał, iż wkrótce będzie się o nim mówić jako o jednym z najlepszych jeźdźców wśród tych, którzy nigdy nie zdobyli złota IMŚ.
Co ciekawe, imponujące auto zostało początkowo zamówione na użytek najbardziej znanej klientki firmy Kenny’ego, oszczepniczki Tessy Sanderson, ale Carter ostatecznie postanowił wziąć je w leasing. Rata wynosiła aż czterysta funtów miesięcznie, co dość znacznie obciążało jego budżet. Przyziemne sprawy jednak przestały się liczyć, kiedy nastał marzec i początek żużlowego ścigania. Ekipa Dukes przeniosła się z Halifax do pobliskiego Bradford, a po czwartym miejscu w poprzednich rozgrywkach szefostwo klubu liczyło na jeszcze więcej. Szczególnie, że w składzie Książąt oprócz Kenny’ego znalazło się aż trzech fantastycznych żużlowców: Lance King, Neil Evitts oraz Larry Ross. Mówiło się, że taką paką Dukes nie dysponowali od sezonu 1966, kiedy to wygrali ligę.
Początek kampanii 1986 to dla chłopaka z Halifax spadek z wysokiego konia. Najpierw miała miejsce nieprzyjemna sytuacja z Peterem Collinsem w turnieju o Złoty Kask, później Carter dowiedział się, że nowym kapitanem reprezentacji Anglii będzie Simon Wigg, a na domiar złego zdobycze punktowe Kenny’ego nie powalały na kolana. – Problem tkwił w motocyklach – opowiada Phil Hollingworth, który na prośbę starego kumpla wrócił do jego teamu, choć nie w pełnym wymiarze czasu. – Wydaje mi się, że jego forma cierpiała przez to, że znowu zajmował się dorywczo innymi biznesami, zamiast w stu procentach poświęcać się speedwayowi.
– Simon Wigg jest teraz kapitanem, a ja koncentruję się na byciu najlepszym angielskim żużlowcem. Jestem jednak pewien, że będzie nam się dobrze współpracować na torze – powiedział Carter przed półfinałem MŚ par w Lonigo. 11 maja we Włoszech rzeczywiście wszystko zagrało, ponieważ Synowie Albionu triumfowali z aż ośmiopunktową przewagą nad Stanami Zjednoczonymi oraz Australią i zapewnili sobie w ten sposób przepustkę do czerwcowego finału w Pocking. Do Niemiec Kenny jednak już nie dotarł. W swojej karierze odjechał jeszcze tylko test-mecz przeciwko Danii, spotkanie ligowe oraz półfinał indywidualnych mistrzostw kraju. Te ostatnie zawody, na ukochanym przez niego torze w Bradford, zaczął od upadku, po którym został wykluczony, a skończył z 8 „oczkami” na koncie i szczęśliwym awansem do finału.
Kenny całkiem niezłe występy przeplatał takimi, których zwyczajnie się wstydził. Na trasie gubił punkty w głupi sposób, żonglował silnikami GM i Weslake, a także podejrzanie często korzystał ze sprzętu kolegów, gdyż ze swoim nie potrafił dojść do porozumienia. – Pamiętam, że podszedł do mnie po swoim trzecim wyścigu i ze łzami w oczach zapytał: „Pożyczysz mi swój motocykl?” – Neil Evitts przywołuje wydarzenia z Bradford. – Oczywiście nie miałem z tym problemu, a on wygrał swoje dwie ostatnie gonitwy. Nie pamiętam już nawet czy w naszym bezpośrednim starciu puściłem go przodem, czy pokonał mnie w uczciwej walce. Gdyby od tego zależał jego awans do kolejnej rundy, nie wahałbym się mu pomóc w ten sposób.
Dwa dni po pamiętnym półfinale IM Wielkiej Brytanii na Odsal miało się odbyć pucharowe starcie pomiędzy Bradford Dukes a Oxford Cheetahs. Kenny przed zawodami pojawił się w parkingu i zgłosił kierownictwu swego klubu, że nie wystąpi w meczu z powodu kontuzji palca. Ostatecznie starcie i tak zostało przełożone w związku z niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi, ale znajomi Cartera nie spodziewali się wówczas, że widzą go po raz ostatni. Niektórzy zaobserwowali w ostatnim czasie delikatne zmiany w jego zachowaniu, lecz nie przypuszczali, iż doprowadzą one do tego, że ten wciąż młody chłopak najpierw popełni okropną zbrodnię, a następnie odbierze sobie życie. Kolegom wprawdzie zwierzał się z tego, że w biznesie niespecjalnie mu idzie, ale nikomu nie opowiadał o tym, iż jego małżeństwo również nie jest bajką.
Fakty są takie, że w związku Kenny’ego i Pam źle się działo już od dawna, a miarka się przebrała w połowie maja, kiedy po kłótni zakończonej interwencją policji kobieta wyprowadziła się do swoich rodziców, zabierając ze sobą dzieci: trzyletnią Kelly Marie oraz dwuletniego Malcolma. Kilka dni później żona żużlowca wróciła w asyście kuzyna do posiadłości w Bradshaw i odjechała stamtąd range roverem wypchanym drogimi sukienkami i butami. – Powiedziała mu, że chce od niego odejść, a on odparł, iż ją zabije, jeśli w ogóle spróbuje to zrobić – opowiada koleżanka Pam. – Zwierzała mi się, że już przed ślubem miał wybuchowy charakter i podczas kłótni zdarzało mu się ją uderzyć. Zakazał jej też uczęszczać na lekcje karate, ponieważ wszyscy instruktorzy byli mężczyznami. Po prostu zadzwonił do jednego z nich i oznajmił, że jego żona już więcej nie pojawi się na zajęciach. Wydaje mi się, że on po prostu bał się jej kontaktów z innymi mężczyznami pod jego nieobecność.
Zaborczość jeźdźca Książąt w pewnym momencie przekroczyła wszelkie granice. Znajomi Pam twierdzą, że młoda kobieta stała się więźniem we własnym domu, ponieważ Kenny skutecznie tłumił wszelkie jej próby dodatkowej aktywności. W takich okolicznościach nietrudno o uwikłanie się w romans i takie też plotki krążyły po okolicy. – Rozmawiałem z nią i przyrzekła mi, że nie ma i nie było nikogo innego. Uwierzyłem jej i powiedziałem o tym jej mężowi, który chyba przyjął to w końcu do wiadomości – wspomina Bob Lund, ojciec Pam. To, co zdarzyło się niedługo później, podaje jednak w wątpliwość przekonanie Cartera o wierności żony.
21 maja 1986 roku około godziny szesnastej Kenny zadzwonił do Pam, żeby ta oddała mu klucze do ich wspólnego domu. Bob kilka dni wcześniej zabrał z posiadłości Carterów strzelbę, ale i tak bał się puścić tam córkę samą. Zięć zapewnił go jednak, że na miejscu nikogo nie będzie, bo on środowy wieczór jak zwykle spędzi z bratem oraz dziadkami. Ostatecznie więc około wpół do siódmej Pam zameldowała się w posiadłości bez asysty ojca. Po otwarciu drzwi zamiast pustego domu ujrzała jednak swojego męża z nabitą, gotową do użycia strzelbą, którą trzy godziny wcześniej pożyczył od kolegi. Kobieta w panice zaczęła uciekać, ale potknęła się i została postrzelona w plecy. Strzał okazał się śmiertelny.
Chwilę po zamordowaniu żony Kenny zadzwonił do swojego przyjaciela – Rona Oldhama. – Brzmiał na strasznie przygnębionego. Powiedział: „Zastrzeliłem Pam, a teraz zastrzelę siebie. Nic nie mów, bo teraz będzie o dzieciach. Mam sporo pieniędzy. Weź je i dopilnuj, żeby dzieciakom niczego nie brakowało”. Dodał, że dzieci bawią się poza domem, i że zaraz odbierze sobie życie. „Więcej się nie usłyszymy. Żegnaj”, zakończył – wspomina mężczyzna. Ron próbował oddzwonić do kumpla, ale ten nie podnosił słuchawki. Zamiast tego Kenny poszedł do sypialni na piętrze, przeładował strzelbę, usiadł na brzegu łóżka i oddał samobójczy strzał, który przeszył jego klatkę piersiową. Zaniepokojona hałasami, mieszkająca nieopodal Patricia Ellison, podniosła alarm. Po chwili na miejsce zbrodni dotarł Bob Lund z synem, a następnie przyjechała policja. Nic jednak nie dało się już zrobić, gdyż Pam i Kenny Carterowie byli martwi.
Przy żużlowcu znaleziono list. – Chcę, żeby Ron i Margaret Oldhamowie zaopiekowali się naszymi dziećmi. Przekazuję im również cały swój dobytek. Kocham Pam i nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli żyć oddzielnie. Teraz idę się zastrzelić. Proszę pochować nas razem. Ona mnie kochała. Teraz wreszcie będę przy mamie. Przekażcie bratu, że go kocham i nie mówcie dzieciom o tym co się stało – napisał Kenny, a list ten idealnie podsumowuje jego osobowość. Carter tylko z zewnątrz wydawał się wyrachowany i nieprzyjemny, a w środku był naprawdę wrażliwym facetem, którego przerosła codzienność. Oczywiście nic nie tłumaczy morderstwa i tego jak traktował Pam, jednak świat nie jest przecież czarno-biały.
Przyjaciele Kenny’ego, tacy jak Phil Hollingworth czy Jimmy Ross, nie mogli uwierzyć w to, do czego doszło w Bradshaw. Ten pierwszy całkiem niedawno wrócił przecież do jego teamu, a drugi pomagał w załatwieniu formalności związanych z kupnem nowego domu, do którego jeździec Książąt miał się przeprowadzić po nieuniknionym rozwodzie. – Media z całego kraju panoszyły się dosłownie wszędzie. Dziennikarze koczowali pod naszym domem i nękali telefonami o każdej porze dnia i nocy. Każdy chciał się dowiedzieć czegoś o Kennym. Nie mogłem nawet spokojnie pójść do pubu, bo wtedy dzwonili również tam. Nie mogłem uwierzyć w to jak wielką uwagę mediów przyciągnęła ta sprawa – opowiada „Ollie”. Eric Boothroyd traktował Cartera jak syna, więc tamte chwile również odcisnęły piętno na jego psychice: – Jeszcze około dziewiątej rano z nim rozmawiałem i wszystko wydawało się być w najlepszym porządku. Poobijał się trochę w półfinale na Odsal, ale zapewnił mnie, że w najbliższą sobotę będzie gotów do jazdy w barwach Dukes. To była nasza ostatnia rozmowa. Po południu żona została sama w domu, a ja udałem się na spotkanie z kibicami. To może wydawać się dziwne, ale przejeżdżając obok posiadłości Kenny’ego zobaczyłem w oddali policjanta. Pomyślałem, że to pewnie w związku ze skargami sąsiadów na hałasy dobiegające z przydomowego toru motocrossowego. Prawdy dowiedziałem się dopiero po tym jak żona zadzwoniła do mnie w trakcie oglądania wiadomości w telewizji. Nie mogłem w to uwierzyć, ale patrząc wstecz, mógłbym to przewidzieć, gdybym był psychiatrą. Wiele o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że jego mózg pracował dziesięć razy szybciej niż ciało. Żużel, nowy biznes i problemy małżeńskie to było zbyt duże obciążenie dla tego chłopaka.
Zapewne nigdy nie dowiemy się, co dokładnie działo się za murami posiadłości w Bradshaw i co tak naprawdę doprowadziło do horroru, który się tam rozegrał. Tabloidy jeszcze długo żyły tą historią i niemal na każdym kroku rozsiewały plotki o tym, że Pam miała romans, a mąż nie pozostawał jej dłużny i spotykał się z inną, o wiele atrakcyjniejszą kobietą. Zawarte w pożegnalnym liście ostatnie życzenie Kenny’ego nie zostało spełnione. Opieka nad Kelly Marie i Malcolmem nie przypadła bowiem Oldhamom, a rodzinie Lundów. Największy udział w wychowaniu pociech miała młodsza siostra Pam – Heather.
Eric i Bonnie Boothroydowie nigdy nie mieli własnych dzieci, dlatego Kenny’ego i Pam traktowali jak własne. Wiele wody upłynęło, zanim pogodzili się z tym, że już więcej nie spotkają się ze swoim przyszywanym potomstwem i nawet dziś nie są w stu procentach pewni, co tak naprawdę wydarzyło się między Carterami, że cała sprawa miała tak tragiczny finał. – Podejrzewam, że pomiędzy nimi był spór, o którym nie wiemy – mówi Eric. – Kiedy Kenny’emu nie spodobały się wyjaśnienia Pam, zwyczajnie ją zastrzelił. Perspektywa spędzenia reszty życia za kratkami go przerosła, więc popełnił samobójstwo. To co zrobił jest niewybaczalne, ale wydaje mi się, że on cierpiał na schizofrenię i w tamtym momencie jego umysł dokonał samozagłady.
Bibliografia:
- Halifax Courier,
- Speedway Plus,
- Speedway Star,
- Tony McDonald – Tragedy: The Kenny Carter Story.
Fot: youtube.com/Martyn Hepworth