Data publikacji: 13 lutego 2025, ostatnia aktualizacja: 17 lutego 2025.
Włosi nigdy nie zapomną smutnego spojrzenia Roberto Baggio po spudłowanym rzucie karnym w finale mistrzostw świata w 1994 roku, ale również nigdy nie zakwestionują tego, że dzięki „Boskiemu Kucykowi” calcio było piękniejsze.
Jego boiskowa elegancja, finezyjne dryblingi, kunszt przy stałych fragmentach i niezwykła umiejętność zdobywania bramek w kluczowych momentach stały się legendarne. Z jednej strony był zawodnikiem, który nieraz musiał toczyć prawdziwe boje z trenerami, a z drugiej jest człowiekiem o wielkiej wrażliwości, szukającym ukojenia w buddyzmie. Kibice uwielbiali jego skromność – zawsze pozostawał trochę wycofany, gdyż wolał po prostu kopać piłkę niż brylować w blasku fleszy.
Początki
Roberto Baggio urodził się 18 lutego 1967 roku w niewielkim Caldogno na północy Włoch. Zanim charakterystyczna fryzura przyniosła mu ksywkę „Boski Kucyk”, był po prostu drobnym chłopakiem z wielkimi marzeniami. Jego ojciec Florindo, pasjonat futbolu i kolarstwa, nadał mu nieprzypadkowe imię – chciał w ten sposób uhonorować Roberto Boninsegnę, wybitnego włoskiego napastnika.
Wychował się w dużej rodzinie – miał aż siedmioro rodzeństwa, a sam jest szóstym dzieckiem z kolei. Florindo od małego zachęcał swoje pociechy do sportu. To właśnie dzięki niemu Roberto zaczął kopać piłkę na przydomowym podwórku i zakochał się w niej na dobre. Jego pierwszym idolem był Brazylijczyk Zico, co świetnie ilustruje, jak bardzo ciągnęło go do efektownego, ofensywnego stylu gry.
– Niekończące się mecze na ulicy z przyjaciółmi i powrót do domu tylko po to, by wziąć prysznic – opowiada w rozmowie z magazynem „Libero”. – Nawet tam zabierałem ze sobą piłkę. Starałem się traktować ją dobrze, poświęcałem jej dużo uwagi. Czasem jednak robiłem jej małą krzywdę – zwłaszcza wtedy, gdy wybijałem szyby w oknach. Najgorzej było, gdy rozbijałem te należące do biura mojego ojca. Musiałem wtedy stanąć z nim twarzą w twarz, żeby odzyskać futbolówkę.
Mając 13 lat Baggio trafił do młodzieżowej drużyny Vicenzy. Podobno uzbierał 110 goli w 120 meczach, a lokalni kibice przychodzili na stadion specjalnie dla niego. W czerwcu 1983 roku 16-latek z Caldogno zadebiutował w seniorach w meczu z Piacenzą. Brakowało mu jeszcze doświadczenia, ale widać było tę bożą iskrę, która miała rozbłysnąć w kolejnych latach w słynnej Fiorentinie, która się po niego zgłosiła.
Fiorentina
Futbol lubi sprawiać niespodzianki, niestety często niezbyt miłe. Pod koniec sezonu 1984/1985 poważna kontuzja kolana brutalnie zatrzymała rozwój młodzieńca. W tej sytuacji klub z Florencji miał nawet prawo zerwać umowę, ale włodarze wykazali się niesamowitym wyczuciem i postanowili nie rezygnować z utalentowanego chłopaka.
W Fiorentinie Roberto Baggio przez wiele miesięcy spędzał czas na żmudnej rehabilitacji. Przy okazji zainteresował się buddyzmem, który wkrótce stał się dla niego życiowym drogowskazem. Pierwszą bramkę w Serie A strzelił 10 maja 1987 roku przeciwko Napoli z Diego Maradoną w składzie. Tamten gol z rzutu wolnego dał jego drużynie remis 1:1 i utrzymanie w elicie, więc dla miejscowych kibiców młody napastnik stał się prawdziwym bohaterem oraz idolem. W sezonie 1988/1989 stworzył ze Stefano Borgonovo ofensywny duet nazywany „B2”. Obaj trafiali do siatki jak w transie, wprawiając w ekstazę kibiców ze Stadio Artemio Franchi.
W 1990 roku Fiorentina dotarła aż do finału Pucharu UEFA, ulegając 1:3 Juventusowi. Los bywa przewrotny, bo właśnie do Starej Damy Baggio miał się wkrótce przenieść. Fani Fiorentiny byli z tego powodu wściekli – doszło do ulicznych protestów, a samego piłkarza spotykały nieprzyjemności. Gdy pojawił się we Florencji na zgrupowaniu reprezentacji Włoch, został zwyzywany i opluty.
– W klubie byli ludzie, którzy czekali na mnie, mimo że przez pierwsze dwa lata zmagałem się z kontuzjami – wspomina. – Pokochaliśmy się nawzajem. Obiecałem, że zostanę. Prawda jest taka, że zarząd Violi nie zachował się uczciwie i chcieli mnie sprzedać bez mojej wiedzy. A potem obwiniano mnie, twierdząc że chodziło mi tylko o pieniądze. To były kłamstwa.
Juventus
W Turynie Roberto Baggio najpierw musiał sobie zjednać kibiców, którzy nie potrafili zrozumieć tego, że w trakcie prezentacji miał czelność zdjąć klubowy szalik, otrzymany od jednego z działaczy. Na boisku nie było jednak wątpliwości, że w barwach Juventusu pojawił się wielki talent. W sezonie 1990/1991 młody napastnik zdobył aż 9 bramek w Pucharze Zdobywców Pucharów i został królem strzelców tych rozgrywek. Bianconeri odpadli dopiero w półfinale z FC Barceloną pod wodzą Johana Cruyffa, a „Boski Kucyk” był już powszechnie uwielbiany przez fanów Juve.
Najwięcej radości na Stadio Delle Alpi przyniósł mu sezon 1992/1993, kiedy to prowadzony przez Giovanniego Trapattoniego Juventus wygrał Puchar UEFA. Roberto – już jako kapitan – był kluczowy w drodze po trofeum. W półfinale przeciwko Paris Saint-Germain oraz w finale z Borussią Dortmund strzelał decydujące gole i asystował kolegom. Za występy w całym 1993 roku uhonorowano go Złotą Piłką i tytułem Piłkarza Roku FIFA. W jednym momencie świat futbolu patrzył na niego, jakby był renesansowym arcydziełem. Nic dziwnego, że Gianni Agnelli porównywał go do malarza Rafaela Santiego.
– Byłem szczęśliwy, że otrzymałem te wszystkie wyróżnienia – wraca do tamtych chwil. – Złotą Piłkę odebrałem w styczniu 1994 roku, ale najbardziej zapamiętałem pełne radości spojrzenie mojej córki Valentiny, gdy zabrałem ją do Disneylandu. Po tym wszystkim zamiast emocji najbardziej utkwiło mi w pamięci to, że obrońcy zaczęli zwracać na mnie szczególną uwagę w każdym meczu.
W sezonie 1994/1995 snajper z Caldogno dołożył kolejne trofea w barwach Juve: mistrzostwo Włoch i Coppa Italia. Obok rósł jednak w siłę młodziutki Alessandro Del Piero i gdy Roberto leczył kontuzję kolana, Alex zyskał na znaczeniu, stając się pupilem trenera Marcello Lippiego oraz włodarzy klubu. Kontrakt Baggio wygasał, rozmowy o przedłużeniu się przeciągały, a konflikt interesów w końcu sprawił, że w 1995 roku „Boski Kucyk” ostatecznie rozstał się ze Starą Damą. Odchodził jednak jako triumfator i autor 115 goli w 200 występach.
AC Milan
Latem 1995 roku Roberto Baggio trafił do AC Milanu. W barwach Rossonerich sięgnął po kolejne mistrzostwo Włoch. Znalazł się zatem w wąskim gronie piłkarzy, którym udało się zdobyć scudetto dwa razy z rzędu, ale z różnymi klubami. Fabio Capello, ówczesny trener ekipy z Mediolanu, często jednak zastępował go w trakcie meczów George’em Weah albo Dejanem Savičeviciem.
Gdy w kolejnej kampanii stery na San Siro objął Óscar Tabárez, włoski napastnik miewał lepsze chwile. Zadebiutował w Lidze Mistrzów i strzelił swoją pierwszą bramkę w tych rozgrywkach. Potem jednak atmosfera w klubie robiła się coraz gęstsza, a Urugwajczyka zastąpił Arrigo Sacchi, z którym „Boski Kucyk” nie potrafił znaleźć nici porozumienia. W efekcie tego w stolicy mody nie czuł się szczęśliwy i latem 1997 roku wiadomo już było, że lada chwila zmieni otoczenie.
– AC Milan miał w sobie coś wyjątkowego – przywołuje dawne czasy. – To był zespół, który odmłodził włoski futbol, zarówno na boisku, jak i poza nim. Jego organizacja, determinacja, by zawsze narzucać swój styl gry – to wszystko sprawiło, że AC Milan zmienił mentalność w calcio. To było niezwykłe doświadczenie, a dodatkowo miałem swój udział w zdobyciu scudetto.
Bologna
Kibice Parmy pewnie daliby się pokroić za takiego magika jak Roberto Baggio, lecz trener Carlo Ancelotti uznał, że… nie da rady wcisnąć go do swojego systemu 4-4-2. „Boski Kucyk” ostatecznie wylądował więc w Bolonii. Trener Renzo Ulivieri wcale nie był jego fanem, co zwiastowało kolejne problemy, ale to właśnie na Stadio Renato Dall’Ara napastnik zaliczył jeden z najlepszych sezonów w karierze – strzelił 22 gole w Serie A, czym niemal w pojedynkę wprowadził swój nowy klub do Pucharu Intertoto.
Jednak nie obyło się bez zgrzytów. W styczniu 1998 roku, tuż przed meczem z Juventusem, Baggio dowiedział się, że nie zagra w wyjściowym składzie, więc… spakował rzeczy i pojechał do domu. Taka była jego reakcja na brak zaufania ze strony trenera. Z perspektywy czasu widać jednak, że ten wybuch był mu potrzebny. Gdy wrócił na boisko, zaczął grać jak natchniony i wywalczył sobie powrót do reprezentacji Włoch na mundial we Francji.
– Bolonia to miasto, które naprawdę zna się na futbolu – mówi. – W przeszłości kibice mogli podziwiać w barwach tego klubu wielu wielkich piłkarzy. Ta piłkarska pasja jest tu przekazywana z pokolenia na pokolenie – z ojca na syna. Cenią talent. Spędziłem tam tylko rok, ale tamtejsi kibice pozostaną dla mnie niezapomniani. Mam nadzieję, że dostarczyłem im emocji, które potrafią docenić tylko prawdziwi znawcy futbolu. Czuję, że tak było. Wspierali mnie również w trudniejszych momentach, kiedy tego potrzebowałem. Do Bolonii mogę czuć jedynie sympatię i wdzięczność.
Inter Mediolan
Po udanym okresie na Stadio Renato Dall’Ara Roberto Baggio przeniósł się do Interu Mediolan – klubu, który w tamtym czasie gromadził wielkie nazwiska i marzył o scudetto. „Boski Kucyk” i Brazylijczyk Ronaldo mieli stanowić tandem marzeń. Początek był obiecujący – Włoch błyszczał w meczach eliminacyjnych do Ligi Mistrzów, zdobywając gola i trzy asysty w jednym z pierwszych spotkań. Później jednak zaczął się totalny chaos, podkręcany przez częste zmiany trenerów i kontuzje.
Sezon 1998/1999 Nerazzurri zakończyli z dala od czołówki Serie A, a gdyby nie jedna czy dwie wygrane, mógł się on dla nich skończyć katastrofą w postaci spadku. Tymczasem w kolejnym roku trenerem Interu został Marcello Lippi – ten sam, który w Juventusie bardziej ufał Del Piero niż Baggio. Relacje obu panów były najeżone konfliktami i niedopowiedzeniami. Roberto częściej zasiadał na ławce niż wychodził w pierwszym składzie, ale w kluczowym spotkaniu o Ligę Mistrzów z Parmą strzelił dwie genialne bramki. Inter wygrał 3:1, zapewniając sobie awans do Champions League. Był to jednak łabędzi śpiew Roberto w czarno-niebieskim trykocie.
– Moja rodzina kibicuje Interowi, najbardziej mój brat Eddy – zwierza się. – W Interze czułem się dobrze. Moratti chciał mnie za wszelką cenę, a dla mnie to był zaszczyt. Dwa gole w kluczowym meczu o Ligę Mistrzów przeciwko Parmie były moim ostatnim prezentem dla klubu. To była magiczna noc, niezapomniana dla wszystkich. Mamma mia! Co za piłkarz był z tego Ronaldo. To zawodnik z przyszłości. Grał w sposób, który wyprzedzał swoje czasy – technika i szybkość na zupełnie innym poziomie. Widziałem, jak robi rzeczy, o których nikt wcześniej nie pomyślał, których nikt wcześniej nie próbował. Ronaldo był jedyny w swoim rodzaju. Za moich czasów brakowało nam stabilności. Graliśmy dobre mecze, mieliśmy świetnych zawodników, ale nie potrafiliśmy utrzymać równego poziomu. Trzeba jednak pamiętać, że rywalizacja była wtedy niesamowicie silna – to była złota era włoskiego futbolu, lata dziewięćdziesiąte.
Brescia
Gdy w 2000 roku Roberto Baggio został bez klubu, wielu podejrzewało, że to już koniec wielkiego artysty futbolu. Jednak on nie zamierzał odchodzić na sportową emeryturę i chciał spróbować powalczyć o miejsce w reprezentacji na mistrzostwa świata A.D. 2002. Szansę dała mu Brescia – mały klub z północnych Włoch, gdzie trenerem był charyzmatyczny Carlo Mazzone. Zespół co prawda nie walczył o tytuły, ale stworzył napastnikowi idealne warunki, by mógł on błyszczeć w roli kapitana i lidera.
Efekt? Przepiękne bramki, m.in. ta po podaniu Andrei Pirlo w meczu z Juventusem, gdy minął Edwina van der Sara bajecznym przyjęciem. Do tego utrzymanie w lidze i fantastyczna atmosfera wokół drużyny. Brescia dotarła do finału Pucharu Intertoto, a ludzie znów zaczęli mówić o „Boskim Kucyku”.
W sezonie 2001/2002, gdy Baggio strzelał gole jak na zawołanie, przyszła jednak fatalna kontuzja – zerwanie więzadła krzyżowego i uszkodzenie łąkotki w lewym kolanie. W wieku 34 lat dla wielu piłkarzy to byłby koniec. Ale nie dla niego. Dokonał niemożliwego i wrócił na murawę po zaledwie 81 dniach! Do dziś jest to przykład niebywałej determinacji – dosłownie wybłagał swoją nogę, by zagrała jeszcze kilka spotkań. Chciał w ten sposób zwrócić uwagę selekcjonera Giovanniego Trapattoniego i pojechać na ostatni w karierze mundial. Niestety, selekcjoner uznał, że piłkarz nie jest w pełni gotowy i nie wysłał mu powołania.
Roberto Baggio został w Brescii do końca sportowej kariery. 16 maja 2004 roku, podczas meczu na San Siro z AC Milanem, zszedł z boiska tuż przed końcem i dostał owację na stojąco od tysięcy kibiców – także tych przywiązanych do czerwono-czarnych barw. To był piękny gest uznania dla genialnego mistrza. Brescia, chcąc go uhonorować, zastrzegła koszulkę z numerem „10”. Wkrótce potem spadła do Serie B, jakby bez jego magii nie potrafiła sobie poradzić w elicie.
– Atmosfera była wyjątkowa – opowiada. – Historia zaczęła się świetnie… Miejsce, ludzie, klub, zawodnicy – wszystko było na swoim miejscu. Gdy futbolem zajmują się kompetentne osoby, które wiedzą, jak działać dla dobra drużyny, sukces przychodzi naturalnie. Największą wartością tamtego okresu było to, że wszystko robiono właściwie, a ludzie to doceniali. Osiągnęliśmy dobre wyniki, ale przede wszystkim dostarczyliśmy emocji, które na zawsze pozostały w sercach kibiców. To jest największa wygrana, największy sukces.
Squadra Azzurra
W koszulce reprezentacji narodowej Roberto Baggio przeżywał wzloty i upadki. Na mundialu w 1990 roku we Włoszech zachwycił cały kraj i świat, choć selekcjoner Azeglio Vicini nie zawsze stawiał na niego od pierwszego gwizdka. Jednak jego gol z Czechosłowacją, kiedy przebiegł z piłką przez pół boiska, mijał rywali z gracją baletmistrza i trafił do siatki, stał się legendarny.
Sportową nieśmiertelność przyniósł mu mundial w 1994 roku w USA. Miał kiepski początek, ale w fazie pucharowej pokazał klasę: dwa gole z Nigerią (w tym trafienie na wagę zwycięstwa w dogrywce), decydująca bramka z Hiszpanią i wreszcie dublet z Bułgarią w półfinale. Niemal w pojedynkę wciągnął Italię do finału. Niestety, w meczu o tytuł przeciwko Brazylii w konkursie rzutów karnych posłał piłkę nad poprzeczką, czym przypieczętował porażkę swojej drużyny. Choć wicemistrzostwo świata to wielkie osiągnięcie, do dziś większość kibiców wypomina mu ten niesławny strzał.
– Byłem przekonany, że trafię – wspomina. – Zawsze lubiłem brać na siebie odpowiedzialność. To część gry, ale rzuty karne rządzą się swoimi prawami. Od małego wykonywałem jedenastki. Nigdy nie bałem się tego pojedynku z bramkarzem – w tym przypadku z Taffarelem. To oczywiste, ale każdy, kto podchodzi do karnego, może go nie trafić. I wtedy zaczyna się zupełnie inna historia.
Po tamtym mundialu Baggio wciąż był ważną postacią reprezentacji, ale selekcjonerzy dość często pomijali go przy ustalaniu składu. Na Euro ’96 nie pojechał, a na MŚ 1998 we Francji wystąpił, lecz w drużynie musiało być też miejsce dla Alessandro Del Piero. Roberto w turnieju strzelił dwa gole, a Włochy odpadły w ćwierćfinale z Francją po rzutach karnych. Jednak tym razem swoją jedenastkę wykorzystał.
Mistrzostwa Świata 2002 w Korei Południowej i Japonii go ominęły. Bardzo to przeżył, bo wrócił po kontuzji w ekspresowym tempie i liczył, że Giovanni Trapattoni weźmie go pod uwagę. Z kadrą ostatecznie pożegnał się 28 kwietnia 2004 roku w towarzyskim meczu z Hiszpanią. Wszedł na boisko w drugiej połowie, założył opaskę kapitana i zszedł w końcówce przy owacji całego stadionu. Był to piękny hołd dla piłkarza, który w narodowych barwach rozegrał 56 meczów i strzelił 27 bramek, co daje mu czwarte miejsce w klasyfikacji wszech czasów.
Poza murawą
Jeszcze jako młody człowiek Roberto Baggio był katolikiem, ale w pewnym momencie odkrył w sobie pasję do buddyzmu. Wiarę traktuje bardzo serio, a w 2014 roku otworzył w Corsico pod Mediolanem największe w Europie centrum kultury buddyjskiej Soka Gakkai.
W 1989 roku ożenił się z Andreiną, z którą doczekał się trojga dzieci. Zawsze starał się wieść możliwie normalne życie, choć bezustannie otaczały go kamery i mikrofony. Przez lata dał się też poznać jako człowiek zaangażowany w rozmaite inicjatywy dobroczynne.
W 2010 roku został przewodniczącym sektora technicznego przy FIGC, co ogłoszono z wielką pompą. Jednak szybko okazało się, że proponowane przez niego reformy nie znajdują posłuchu, więc w 2013 roku ustąpił ze stanowiska, twierdząc że nie potrzebuje takich ciepłych posadek. W międzyczasie uzyskał licencję trenerską UEFA Pro, więc teoretycznie mógłby objąć dowolny klub Serie A.
Dziś Roberto Baggio wiedzie spokojne życie, m.in. prowadząc gospodarstwo w Argentynie. Jest żywą legendą futbolu, którą kibice na całym świecie darzą ogromnym szacunkiem.
Foto: gettyimages.com
- Marit Bjørgen. Wielka mistrzyni czy oszustka? - 18 marca 2025
- Ronaldinho. Magik z piłką przy nodze - 15 marca 2025
- Mikaela Shiffrin. Zawsze bądź szybsza niż chłopcy - 6 marca 2025