Spis treści
Data publikacji: 10 lutego 2025, ostatnia aktualizacja: 10 lutego 2025.
Historia polskich sportów motorowych kryje wiele barwnych postaci, ale niewiele z nich budzi tak ciepłe wspomnienia jak Janusz Kulig, który zasłynął nie tylko sukcesami w rajdach samochodowych, lecz także ujmującą osobowością. Jego nagła śmierć wstrząsnęła całą Polską, zostawiając w sercach kibiców ogromną wyrwę.
Dramat, o którym mowa, wydarzył się 13 lutego 2004 roku około godziny 18:00. Jednak to nie panujące zazwyczaj o tej porze trudne warunki pogodowe stanowiły przyczynę tragedii. Na feralnym przejeździe kolejowym w Rzezawie rogatki były uniesione, a światła ostrzegawcze nie migały. Nic więc dziwnego, że Jasiek, jak często nazywali go bliscy, przejeżdżał tamtędy ze spokojem.
Benzyna we krwi
Janusz Kulig przyszedł na świat 19 października 1969 roku w miejscowości Łapanów w Małopolsce. Od najmłodszych lat ciągnęło go do wszystkiego, co miało silnik i koła. Rodzice, Helena i Jan, szybko zauważyli, że chłopiec z wyjątkowym entuzjazmem zerka w stronę samochodów. Był uparty, zdeterminowany i chłonął motoryzacyjne ciekawostki niczym przyszły inżynier.
– Jako dziecko siadał mężowi na kolanach w samochodzie. Jan zmieniał biegi, a mały Janusz kręcił kierownicą – wspomina mama późniejszego mistrza w wywiadzie dla „WP SportoweFakty”.
Tata szybko zauważył zapał syna i umożliwił mu zdobywanie pierwszych doświadczeń za kółkiem. Od początku wpajał też chłopakowi szacunek do zasad i poczucie odpowiedzialności. Mimo to w siódmej klasie Januszowi zdarzyło się podkraść kluczyki i podjechać „maluchem” na szkolne boisko, by pokręcić kilka kółek w celu zaimponowania kolegom. Był to jednak raczej młodzieńczy wybryk niż przejaw brawury. Janusz doskonale wiedział, kiedy należy zdjąć nogę z gazu, żeby zabawa nie skończyła się tragicznie.
Przygoda z legendarnym Fiatem 126p – drobnymi naprawami, uważnym wsłuchiwaniem się w pracę silnika i stopniowym odkrywaniem tajników prowadzenia auta – zbudowała fundament pod jego późniejszą karierę rajdową. Rodzice zapewniali mu poczucie bezpieczeństwa i wsparcie, a jednocześnie zachęcali do rozwoju i samodzielności. Taka równowaga sprawiła, że Janusz miał w sobie zapał do szybkiej jazdy, ale zawsze pamiętał o granicach, których nie wolno przekraczać.
Patrząc z perspektywy czasu, widać wyraźnie, że już jako nastolatek dysponował czymś rzadkim w tym wieku – motoryzacyjnym instynktem oraz dojrzałością pozwalającą zachować zimną krew. To ta mieszanka zadecydowała, że kilka lat później, startując już w poważnych rajdach, nie tylko imponował kibicom, ale też wzbudzał sympatię dzięki opanowaniu, z którym przyjmował zarówno wygrane, jak i niepowodzenia.
Rajdowe początki
W 1991 roku Janusz Kulig „romansował” z rajdami już bardziej oficjalnie, startując w popularnym wówczas „maluchu”. Szybko pokazał, że ograniczenia techniczne nie są w stanie odebrać mu przyjemności z rywalizacji. Z uporem maniaka uczył się rajdowego fachu i szlifował umiejętności, choć początek lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia to okres, gdy polska scena dopiero się rozwijała. Ba, zazwyczaj panowały wprost partyzanckie realia.
– Na Rajdzie Zimowym spaliśmy w siedem osób w jednym pokoju. Później grzaliśmy na śniadanie parówki w półlitrowym garnuszku. Serwis to się robiło, jak ktoś miał na podwórku kawałek wolnej ziemi. Nieraz wspominaliśmy to z Januszem ze śmiechem – opowiada Ewa, siostra kierowcy.
Młodzieniec w skromnym Fiacie 126p zaskakiwał wszystkich opanowaniem i szybkością. „Maluch” może nie był najbardziej wyrafinowaną maszyną, ale chłopak potrafił wydobyć z niego maksimum.
– Notowałam wszystkie pomiary i gdy Janusz kończył OS, to pokazywałam mu kciuk w górę albo w dół, w zależności od tego, jak mu poszło, a palcami drugiej ręki informowałam o różnicy w sekundach – mówi Helena Kulig. – Do dziś mam powypisywane czasy Janusza w zeszytach.
Rodzice cieszyli się z każdych postępów. Ojciec regularnie powtarzał synowi, by zachowywał rozwagę, zwłaszcza że w rajdach o kraksę nietrudno. Jednak nie próbował go zniechęcać – wiedział, że pasja jest zbyt silna.
– Nie było nawet co próbować, żeby odciągnąć go od tej pasji – potwierdza Jan Kulig w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”. – Co więcej, staraliśmy się mu pomagać: czy to pod względem organizacyjnym, czy samą obecnością na trasie. Bardzo sobie to cenił, że wspieramy go na miejscu rywalizacji. Zjeździliśmy za nim zresztą całą Polskę, bywaliśmy też na rajdach za granicą.
Największe sukcesy
W 1997 roku Janusz Kulig zdobył swój pierwszy tytuł rajdowego mistrza Polski, a latach 2000 i 2001 sięgnął po kolejne korony. Łącznie wywalczył trzy mistrzostwa kraju, a także dwa wicemistrzostwa (1998 i 1999), wicemistrzostwo Europy (2002), dwukrotne mistrzostwo Europy Centralnej (1998 i 1999) oraz mistrzostwo Słowacji (2001). Jednak ten imponujący dorobek tylko częściowo oddaje jego klasę.
Dla kibiców Jasiek stał się kimś więcej niż kolejnym nazwiskiem w tabeli wyników. Czas jego największej popularności przypadł na tzw. złotą erę rajdów samochodowych w Polsce i zaciętą rywalizację z Leszkiem Kuzajem i Krzysztofem Hołowczycem, ale on przeciwników na trasie zawsze traktował tak, jakby sam chciał być traktowany przez nich.
– Doskonale świadczy o tym sytuacja z Rajdu Warszawskiego z 1999 roku – mówi Maciej Wisławski przepytywany przez Agnieszkę Golę w wywiadzie zamieszczonym w książce „Janusz Kulig. Niedokończona historia”. – W parku fermé na Bemowie rajdówka Krzyśka nie chciała zapalić i wypychali ją drugim samochodem. Nikt nie wiedział, dlaczego auto nie chciało zapalić, bo na pierwszym etapie rajdu wszystko było w porządku. Grupa zawodników zarejestrowała tę sytuację i zgłosiła do sędziów protest, bo wiadomo, takie zachowanie było niedozwolone. Krzysiek jednak wystartował w kolejnym etapie i wygrał ten rajd, ale nie wiadomo było, co będzie dalej, bo został złożony protest przeciwko niemu – nieregularne korzystanie z pomocy. Na schodach Automobilklubu Polskiego zatrzymał mnie Janusz Kulig w tej właśnie sprawie. Doskonale wiedział, że w tym rajdzie nie startowałem z Krzyśkiem, ale byłem w jego teamie i bardzo mu kibicowałem. I w tej sytuacji odpowiedziałem Januszowi: „Zrób, jak uważasz, ale sądzę, że Hołek bardzo chciałby wygrać ten rajd, a ty masz jeszcze przed sobą ogromne możliwości i wygrasz wiele rajdów”. Ta sytuacja zaszokowała mnie wtedy. Bo zawodnik, który walczył o zwycięstwo, sławę sponsorów, ma rozterki wobec swojego rywala. Te jego wewnętrzne rozterki pokazały, jakim był cudownym człowiekiem.
Pierwszym „etatowym” pilotem Janusza Kuliga był Dariusz Burkat, ale ten, z którym Jasiek wskoczył na wyższy poziom, to oczywiście Jarosław Baran. Wydaje się to o tyle ciekawe, że pod względem charakterów panowie byli niczym ogień i woda. W 2003 roku Baran dość nieoczekiwanie został zastąpiony przez Macieja Szczepaniaka, z którym Kulig świetnie się dogadywał również na gruncie prywatnym, ale niemniej ciekawą relację Janusz stworzył z Emilem Horniačkiem, z którym wystartował w kilkunastu rajdach w Czechach i na Słowacji. Początkowo ciężko im było się porozumieć, ale z czasem Polak i Słowak zaczęli nadawać na tych samych falach nie tylko na oesach.
Król normalności
W świecie sportu nie brakuje osobowości, których sukcesy idą w parze z buńczucznym stylem bycia i skłonnością do „gwiazdorzenia”. Janusz Kulig był jednak zupełnie inny. Potrafił zaczarować człowieka w kilka sekund, nigdy nie patrzył na kibiców z góry i zawsze miał czas na autograf, uśmiech czy krótką rozmowę. Mimo rosnącej sławy nigdy nie zerwał kontaktu z rzeczywistością.
– Zawsze miał respekt do kolegów, nie lubił się pysznić – dodaje Jan Kulig. – Mówił, że zna swoje miejsce w szeregu. Oczywiście nie oznaczało to, że nie doceniał swoich osiągnięć, tylko po prostu szanował rywali. Naturalnie kibiców też doceniał, nigdy nie odmawiał autografów. Miał świetne relacje z przeciwnikami, co niekoniecznie jest normalną rzeczą w tym sporcie. A po jego śmierci Krzysztof Hołowczyc powiedział, że „to niesprawiedliwe, że okrutny los wybiera najlepszych”.
Jasiek po prostu cieszył się jazdą i życiem. Gdy wygrywał, robił to z klasą, a kiedy przegrywał – potrafił przejść nad tym do porządku dziennego, wyciągał wnioski i już ostrzył sobie zęby na następny start. Wystarczy przypomnieć Rajd Szwecji 2003, kiedy to triumfował w klasie samochodów produkcyjnych. Radość trwała jednak krótko, bo wkrótce zdyskwalifikowano go za niezgodne z homologacją koło zamachowe. Wielu zawodników w takiej sytuacji rozpaczałoby, protestowało, może wietrzyło spisek. A Kulig? Pogratulował konkurentom i otwarcie przyznał, że w sporcie czasem tak bywa.
Co najlepsze, ówczesny zwycięzca, legendarny Stig Blomqvist, uznał że to jednak Polak jest prawdziwym triumfatorem i chciał mu oddać trofeum. – „Ty wygrałeś ten rajd, nie ja” – powiedział. „Dziękuję ci za twój gest, ale w sporcie czasem tak jest, że trzeba pogodzić się z takimi porażkami” – odparł. I nie przyjął nagrody – wraca do tamtych chwil Jan Kulig.
Syn, mąż i ojciec
Jasiek dorastał otoczony serdecznością i wsparciem. Atmosfera w domu, gdzie wspólnie oglądano zawody, a każda rodzinna niedziela mogła stać się przyczynkiem do rozmowy o najlepszej linii przejazdu, sprzyjała rozwojowi jego talentu.
W życiu prywatnym Janusz Kulig był też mężem i ojcem. Jego córka, Paulina, z rozrzewnieniem wspomina, jak w przedszkolu rozdawała plakaty z autografami taty, a on sam – wiecznie uśmiechnięty – zjawiał się w ostatniej chwili, by je podpisać.
– Gdy oglądam zdjęcia, te momenty same mi się przypominają – opowiada w programie „Dzień dobry TVN”. – Podróżowaliśmy do Włoch. Podczas podróży tata zawsze otwierał swój ulubiony energetyk. Pamiętam ten dźwięk strzelającej puszki i zapach napoju. To mi się kojarzy z takim smakiem wakacji, a kultura Italii cały czas jest w moim sercu.
Chętnie spędzał czas z córką, a żonie i rodzicom dziękował za zrozumienie dla swojej pasji. W 2004 roku zbliżały się narodziny drugiego dziecka – Julii. Niestety, los zdążył odebrać rodzinie szansę na to, by zobaczyć Jaśka w roli szczęśliwego taty dwóch pociech.
Tragiczny piątek trzynastego
W trakcie kariery Janusz Kulig zasiadał za kierownicą takich bestii, jak Renault Mégane Maxi, Toyota Celica GT-Four, Ford Escort WRC, Ford Focus RS WRC, Toyota Corolla WRC, Mitsubishi Lancer Evo, Seat Cordoba WRC czy Peugeot 206 WRC. Podczas każdego rajdu igrał ze śmiercią, a 13 lutego 2004 roku zginął „w cywilu” na skutek wypadku komunikacyjnego na przejeździe kolejowym w Rzezawie. Miał trzydzieści cztery lata.
Tamtą trasę wybrał po to, by sprawdzić skład materiałów budowlanych, który dzierżawił znajomym. Gdy nadjeżdżał pociąg pospieszny „Ślązak” relacji Zielona Góra-Przemyśl, nie mógł się tego spodziewać. Fiat Stilo prowadzony przez Janusza został uderzony nie tyle czołowo lokomotywą, co kołami, ponieważ kierowca w ostatniej chwili próbował jeszcze uskoczyć z toru. Niestety, siła uderzenia i nieszczęsny nieużywany słup trakcyjny sprawiły, że odniósł rozległe obrażenia. Mimo że po wydobyciu z roztrzaskanego samochodu trzykrotny mistrz Polski jeszcze żył, nie udało się go uratować.
Jak się okazało, tragedii można było uniknąć, gdyby tylko w porę zamknięto rogatki i uruchomiono sygnalizację. Dróżniczka pełniąca służbę w tamtym miejscu nie zareagowała właściwie. Później tłumaczyła, że nie rozumie, dlaczego doszło do wypadku. Sąd Rejonowy w Bochni uznał jej winę i skazał ją na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy oraz zakazał pełnienia zawodu przez pięć lat.
Co jednak najbardziej uderza, to postawa rodziców Janusza Kuliga. Jak wspomina pan Jan, nazajutrz po wypadku spotkał dróżniczkę na komisariacie. Zrozpaczona kobieta uklękła i wyznała, że „zabiła mu syna”. Ojciec kierowcy, który sam przeżywał niewyobrażalny żal, pomógł jej wstać, a potem powiedział: „Wybaczamy ci”. Nie wszyscy rozumieli tę szybką gotowość do przebaczenia, ale – jak przyznają państwo Kuligowie – zemsta nic by nie dała.
Pogrzeb Janusza Kuliga odbył się odbył się 18 lutego 2004 roku w rodzinnym Łapanowie. Tysiące kibiców przyjechało, by odprowadzić mistrza w jego ostatnią drogę.
Helena i Jan Kuligowie co jakiś czas przejeżdżają przez feralny przejazd w Rzezawie. Dziś jest tam bezpieczniej, bo usunięto budynek dróżnika, poprawiono widoczność i zabezpieczenia. Ale zawsze stają przed torami i oglądają się w obie strony, jakby chcieli dwukrotnie upewnić się, że tym razem nic złego się nie wydarzy.
Na zawsze w pamięci
Dziś, patrząc na osiągnięcia Roberta Kubicy, Kajetana Kajetanowicza czy innych polskich zawodników, niejeden kibic rajdów samochodowych w naszym kraju zastanawia się, co by było, gdyby Janusz Kulig wciąż był między nami i miał szansę wykorzystać swój talent.
Jedno jest pewne: pozostała po nim pamięć, która łączy pokolenia fanów czterech kółek. Dla wielu młodych kierowców Janusz Kulig stanowi przykład , że można mieć w sobie zarówno pasję, jak i pokorę. Uśmiechnięty, zawsze gotów podpisać plakat przedszkolakom, z przyklejoną do twarzy pogodą ducha – takiego Jaśka ludzie kojarzą i wspominają do dziś.
Foto: alamy.com
- Marit Bjørgen. Wielka mistrzyni czy oszustka? - 18 marca 2025
- Ronaldinho. Magik z piłką przy nodze - 15 marca 2025
- Mikaela Shiffrin. Zawsze bądź szybsza niż chłopcy - 6 marca 2025